wtorek, 14 lipca 2015

Curse of the Bloody Lily

{ 032 }




13:00

Przeszedłem powoli przez kuchnię, sunąc palcem po blacie. Byłem pełny sprzeczności, targany przez konflikt tragiczny zrodzony przez wewnętrzny system wartości. Puknąłem dwa razy w twardą powierzchnię, chcąc przekonać samego siebie, że dokonałem właściwego wyboru.

13:30

Usiadłem na kanapie w salonie, delektując dźwiękiem zapadającej się kanapy. Usiłowałem wmówić sobie, że jestem spokojny, wszystko idealnie zaplanowałem i wcale się nie boję. Im dłużej wpatrywałem się w czarny ekran telewizora, tym szybciej uświadamiałem sobie, jak bardzo siebie oszukuje.

14:30

Wyglądałem przez okno w kuchni na podjazd. Stałem, myślałem, oczekiwałem, szedłem na skraj wyimaginowanej przepaści spowitej gęstą mgłą. Aż ujrzałem ciemny punkt w oddali.


************************


Stałem za Gerardem, patrząc, jak otwiera kłódkę na tajemniczych drzwiach, które od zawsze mnie fascynowały. Myśl o nich zawładnęła mną bez reszty już za pierwszym razem, kiedy zawitałem do domu chłopaka. Way nigdy nie chciał mi pokazać zawartości zakazanego dla obcych oczu pomieszczenia. Tyle czekałem na ten dzień, że dzisiaj wręcz bałem się zrobić krok dalej. Dotarło do mnie, że jeżeli czarnowłosy mówił, że to jest wyniszczające psychicznie doświadczenie, tak rzeczywiście może być. Paradoksalnie, kiedyś nie brałem nawet takiej opcji pod uwagę. Zdrowy rozsądek ćmiło mi podniecenie i pragnienie poznania tajemnicy, uczestniczenia w kolejnym etapie sekretnego życia chłopaka. Teraz, kiedy osiągnąłem cel, zacząłem się bać. Byłem przestraszony. Ale to nie jedyny powód, dla którego odczuwałem niepokój.
Tajemnica.
Kiedy są między ludźmi jakieś sekrety, chce się je za wszelką cenę poznać. Dni upływają na niepewności, a każda interakcja podszyta zostaje dreszczykiem podniecenia.
Tajemnica.
Kiedy dowiadujesz się, czym ona tak właściwie była, odczuwasz satysfakcję lub rozczarowanie. Obie te emocje to ulotne dzieło układu hormonalnego. Nic nadzwyczajnego. Nic trwałego.
Tajemnica.
Poznana tajemnica nie jest już tajemnicą i to chyba największy z problemów, który niesie ze sobą jej zgłębienie. Nie ma już do czego dążyć, na co czekać, o co męczyć tę drugą osobę, ponieważ cały sekret wyszedł na jaw, sprawa stała się przejrzysta.
- Jesteś gotowy? - Gerard zapytał, stojąc w otwartych drzwiach. Podniosłem szybko na niego swój wzrok i po chwili pokręciłem przecząco głową. Way uśmiechnął się nieznacznie pod nosem. Wiedział. Rozumiał. Przewidział. - Jak się zbierzesz, to czekam na dole - oznajmił, po czym przerzucił nogę przez całkiem wysoki próg i zaczął schodzić po schodach.
Westchnąłem cicho, patrząc za chłopakiem, póki nie zniknął mi z pola widzenia, a dudnienie kroków całkiem nie ustało. W domu zapanowała kompletna cisza, która zdawała się poganiać mnie i pchać w kierunku nory.
Nora.
Kojarzy mi się z gawrą potwora.
Ciemnością, w której czyha niebezpieczeństwo
Ogromnym złem, które mnie pochłonie.
Jako dziecko bałem się nicości. Bałem się zniknięcia i tego, że nikt później nie będzie o mnie pamiętał. Z biegiem lat strach ten, owszem, zelżał, lecz nigdy nie zniknął w pełni. Pokłady lęku zadomowiły się na dobre gdzieś w mojej sferze nieświadomej, w moim id, które pozwalało na powrót elementów wypartych w najgorszych sytuacjach. Zawsze w nieodpowiednim czasie.
Westchnąłem.
Od kiedy usłyszałem z dołu jakiekolwiek szurnięcie czy kaszlnięcie, minęło trochę czasu, dlatego stwierdziłem, że nie mogę dłużej robić z siebie trzęsącego gaciami idioty i wykonałem pierwszy krok do przodu. Czułem, że to krok ku czemuś wielkiemu i nowemu.
Frank – pierdolony odkrywca własnego księżyca.


************************



Wpatrywałem się w mdłe światło żarówki, usiłując dostrzec małą sprężynkę zwaną żarnikiem wolframowym. Nie było to trudne choćby ze względu na to, że pomieszczenie oświetlała raczej słaba, ciemnożółta łuna. Chciałem jednak uciec myślami jak najdalej od rzeczywistości. Człowiek pragnący oszukać samego siebie, szuka często wymówek i rzeczy, które nierzadko ma tuż przed nosem. Wypiera rzeczywistość, zaprzeczając istniejącemu porządkowi. Udowadnia tym samym, jak bardzo popierdolonym stworzeniem jest w istocie oraz jak bardzo absurdalnym jest jego egzystencja sama w sobie. Nieuporządkowany byt, który stoi dumnie na czele łańcucha pokarmowego w nieuporządkowanym świecie. Śmiech na sali. Dwie niedoskonałości, które przez tyle lat współżyją jednej przestrzeni i napędzają wzajemnie jej funkcjonowanie.
Proszę, jakiego ze mnie Way zrobił filozofa. Może kiedyś wydam książkę z wszystkimi moimi mądrościami.
Gerard delikatnie obracał rzemyk na moim nadgarstku, milcząc wytrwale tak, jak go o to poprosiłem. Nie żeby kiedykolwiek miał problem z zaprzestaniem wypełniania próżni bezsensownym bełkotem. Właściwie ‘Silence’ mogłoby się stać jego ksywką, którą wstawiłby między imię i nazwisko na jakimś portalu, by być bardziej cool niż reszta. Mógłbym się zaśmiać, ale właśnie do śmiechu niezbyt mi było, dlatego chciałem jakoś zająć myśli czarnym, nieśmiesznym humorem.
Opierałem się o tors chłopaka, półleżąc między jego nogami. Oddech czarnowłosego był spokojny i wyrównany. Ja natomiast usilnie walczyłem ze sobą, by nie oderwać wzroku od sufitu. Widok półek z różnymi dziwnymi narzędziami, opatrunkami, ręcznikami czy substancjami nie był niczym przyjemnym. Piwnica cuchnęła śmiercią, choć naturalnie ani jednego trupa tutaj nie było. Jedyny dowód na obecność cierpienia stanowiło wiadro, w którym leżały zakrwawione szmaty po ostatnim czyszczeniu podłogi. Kiedy pomyślałem o tym, jak ta posadzka musi wyglądać po całej sprawie, zbierało mi się na wymioty.
Zacisnąłem mocno palce na skórzanym pasku, który był przymocowany do łóżka, na którym siedzieliśmy, po czym westchnąłem z rezygnacją.
- Kiedy zbliży się odpowiednia godzina, będziesz musiał mocno mnie przywiązać – powiedział Gerard, sunąc delikatnie w dół po moim ramieniu, by złapać za rękę i zacząć odczepiać mi palce od pasów. – Spokojnie – szepnął, łącząc nasze dłonie. – Nie denerwuj się. Reszta jest całkiem prosta.
- Czyżby? – zapytałem, siadając. Spojrzałem na Waya z powątpiewaniem. Chłopak zmrużył oczy, jakby chciał zminimalizować straty.
- Fizycznie banalna do wykonania – odpowiedział w końcu.
- Fizycznie… - mruknąłem.
- Po prostu musisz mnie tu zostawić, wyjść, zamknąć drzwi i nie wracać. Czegokolwiek nie usłyszysz, cokolwiek nie będzie się działo, masz zaczekać, aż wszystko ucichnie. Wtedy dopiero możesz zejść na dół, rozumiesz? – powiedział dosadnie, a ja mimowolnie pokiwałem głową, nie myśląc nawet, co tak właściwie robię. Czułem, że nie mam wyboru.
         Bo go nie miałem.


************************


         Siedziałem na schodach piwnicy i obserwowałem, jak Gerard ściąga koszulkę. Powiedział, że lepiej, jak się rozbierze, ponieważ wówczas łatwiej będzie spłynąć krwi oraz, naturalnie, nie wybrudzi ubrań.
         Nawet w słabym świetle skóra chłopaka była straszliwie blada, jakby nigdy w życiu nie spadł na nią ani jeden promień słońca. Czarne tatuaże jedynie podkreślały szczupłe rysy jego wykończonego bólem ciała. W ostatnim miesiącu schudł jeszcze bardziej, jeśli to możliwe. Nie jadł, stale wymiotował i zdawał się naprawdę głęboko wierzyć w to, że ja sam nic nie widzę. Musiałbym być ślepcem lub ignorantem, ponieważ takie zmiany rzuciłyby się każdemu w oczy.
         Oparłem głowę na szczeblu balustrady schodów, patrząc intensywnie w kierunku ciemnozielonej koszulki, która leżała na podłodze. Już nigdy nie miała być dla mnie tym samym kawałkiem tkaniny, ponieważ wspomnienia o niej zostaną zabarwione emocjami z dzisiaj. Nasiąknie tym zapachem śmierci, nawet jeśli pozornie żadna woń nie osiądzie na niej dłużej niż przewiduje pranie. Gerard także zapisze na nowo swój obraz w moich oczach, lecz jeszcze nie byłem w stanie przewidzieć, jaki ta przemiana będzie miała charakter.
- Nikt cię nie nauczył, że ubrań nie rzuca się na ziemię? – zapytałem, wzdychając ciężko. Podszedłem do Waya i schyliłem się, by podnieść koszulkę z zimnych kafelek.
- Nie – odparł swobodnie z uśmiechem na ustach, zabierając mi z rąk swoją własność. Rzucił ciemnozielony materiał na najbliższą szafkę, zostawiając go dalej w nieładzie. Ściągnąłem brwi i złapałem ubranie raz jeszcze, chcąc je złożyć poprawnie. Każda oznaka nieporządku wyjątkowo dzisiaj działała mi na nerwy. – Zostaw to – powiedział nagle chłopak, stając za mną. – Wyluzuj trochę.
- Wiesz, że nie umiem w ten sposób – rzuciłem szybko, nie patrząc nawet w jego kierunku.
- Wiem – mruknął mi do ucha i pocałował w kark. Przeszedł mnie dreszcz. Gerard zaśmiał się cicho pod nosem. – Miło wiedzieć, że jeszcze na mnie reagujesz w ten sposób.
Odwróciłem się przodem do chłopaka, aby móc spojrzeć mu prosto w twarz. Może nasze stosunki nie były ciepłe jak dawniej, ale nie sądziłem, że kiedykolwiek zwątpił w to, co do niego czuję, ponieważ ta kwestia nie uległa ani trochę jakiejkolwiek zmianie. Położyłem mu swoje dłonie na ramionach i przybliżyłem się, aby lekko musnąć usta czarnowłosego swoimi. Chłopak złapał mnie jednak mocno za biodra i kiedy chciałem się odsunąć, przyciągnął gwałtownie do siebie, natychmiast pogłębiając pocałunek. Westchnąłem z zaskoczenia oraz rozkoszy jednocześnie. Żałowałem, że nie mieliśmy czasu, aby poprowadzić to odpowiednią ścieżką akurat w momencie, kiedy pragnęliśmy siebie tak bardzo tu i teraz. Niedosyt obecności drugiego ciała skumulował się ze wszystkich miesięcy właśnie na tę chwilę, która musiała zostać za chwilę przerwana.


************************


        
Lekkie kliknięcie kłódki uświadomiło mi w pełni, na co tak właściwie się zgodziłem. Zobowiązałem się do tego, że nie zareaguję na nic, co będzie miało miejsce, póki nie zrobi się zupełnie cicho. Przekonywałem siebie, że to nic takiego. Błahostka. Mam najzwyczajniej w świecie po prostu nie schodzić na dół. Nie ma w tym nic skomplikowanego.
Fizycznie, przypomniałem sobie słowa Gerarda.
Westchnąłem cicho, kierując się na górę. Wpadłem na pomysł, że prześpię to całe zajście. Wyłączę myślenie na jakiś czas i jakby nigdy nic zejdę później do piwnicy, by zobaczyć co na mnie tam czeka. Z takim nastawieniem wszedłem do pokoju Waya i włączyłem muzykę z jakiejś płyty, która była akurat w stacji dysków. Nie kojarzyłem melodii, ale zapewne dlatego, że Gerard słuchał raczej mocniejszych zespołów niż ja. Ściszyłem dźwięk na subtelne minimum słyszalności mocnych gitar, po czym rzuciłem się na łóżko.
Zacząłem myśleć, jak dziwną wydaje się zaistniała sytuacja, jak niezręczną oraz niekomfortową. Zawsze, kiedy jestem u chłopaka, robimy coś wspólnie. Motyw ze mną samym na górze i nim gdzieś w piwnicy nigdy nie miał miejsca, więc czułem się nieswojo. Pokój czarnowłosego wydawał się bez niego taki duży i pusty.
Nie lubiłem tej atmosfery.
Nie podobała mi się ta samotność.
Nie chciałem tego dziwnego uczucia smutku.
Oddychałem głęboko, chcąc utrwalić w swojej pamięci specyficzny zapach pościeli Gerarda. Było w nim coś z cytryny, woni wiśni kwitnących na wiosnę oraz jabłoni w pełni letniego życia. Każdego po trochu, lecz ani jednego w rzeczywistości. Kiedy poznałem bliżej chłopaka, świat właśnie się budził. Zdawałem sobie sprawę z tego, że to najprawdopodobniej urojenia wywołane miłymi wspomnieniami. Jednak jeśli były takie dobre, co w takim oszukiwaniu siebie było niewłaściwego? Chciałem wrócić do tamtych miłych chwil, kiedy większość spraw była prosta, a relacja między nami fascynująco tajemnicza i niebezpieczna.
Chciałem...
Chciałem i wróciłem...



************************



Obudziłem się w ciemnym pomieszczeniu na zimnej, mokrej posadzce. Bolała mnie każda część ciała w sposób dogłębny i przeszywający. W sytuacji, kiedy nawet oddychanie równa się z cierpieniem, myśl o prawdopodobnym poruszaniu jakąkolwiek częścią ciała przeraża i wywołuje odruchy wymiotne. Słyszałem oddech drugiej osoby, lecz nie miałem siły, aby cokolwiek powiedzieć, jakbym zapomniał języka lub go w ogóle nie posiadał. Każdy wdech bolał bardziej niż poprzedni, a wydech przyprawiał o zawroty głowy.
Zemdlałem.


Zdawało mi się, że to już koniec, że to moja szansa, którą będę w stanie wykorzystać.
Przede mną rozciągało się szczere pole, które tchnęło wolnością.
Zapomnieli o mnie, myślałem, pozwolili mi się pozbierać po przesłuchaniach i teraz mogę uciec.
Nie umiem zliczyć, ile dni przebywałem w obozie, ale coś się zmieniło.
Atmosfera.
Piętno tortur odcisnęło się na moim ciele.
Nie żądali informacji, bo ich nie miałem. Po prostu mnie bili.
Ludzie w kapturach.
Spojrzałem w dal.
- Teraz - szepnąłem.
I pobiegłem.
Poczułem trawę na bosych stopach.
Poczułem promienie słońca na twarzy.
Poczułem wiatr na całym ciele.
Delikatny uśmiech wpłynął na moje usta.
Jeśli tak smakowała wolność, pragnąłem jej smakować każdego dnia.
Wpadłem w wysokie trawy, co trochę spowolniło moje ruchy i zaniepokoiło. Narodziły się obawy, że mogę nie zdążyć, choć sam nie wiedziałem, dokąd biegnę. Bałem się, że mnie zauważą i zaciągną z powrotem. Lecz nic się nie działo. Dlatego mi ulżyło.
Delikatny uśmiech wpłynął na moje usta, kiedy przypomniałem sobie własne dzieciństwo. Ganienie po polach, turlanie się w zbożu i wygniatanie baz ciałem. Bieganie po okolicy z synem sąsiadów, wspólne włażenie na drzewa oraz łączące się z tym zadrapania, guzy i złamane kończyny. Uciekanie przez uprzednio drażnionymi krowami, przed właścicielem pola z widłami w ręku. Cała ta fala przeszłych zdarzeń uderzyła we mnie pełną, zgmatwaną falą, lecz w tym nieporządku tkwiło głęboko ukryte, wzruszające piękno sentymentu do dawnych dziejów.
Słońce nadal świeciło.
Wiatr wciąż dął.
Lecz trawa przestała smagać, a zaczęły smagać druty.
Wrzasnąłem, upadając na ziemię. Spojrzałem za siebie, dostrzegając poharatane stopy. Zacisnąłem zęby, podnosząc się na drżących rękach. Przede mną rozciągał się obszar kolczastych, pozwijanych pęt z metalu. Sapnąłem z niedowierzaniem. Wstałem powoli ze łzami bólu w oczach, postanawiając przeć na przód. Nic nie mogło zniszczyć mojego marzenia o wolności, która została tak nagle mi zabrana. Została zabrana człowiekowi, który ustanowił ją sobie jako najwyższą w drabinie wartości do ochrony.
Niekończące się morze zieleni.
Właśnie ten komunikat wysyłałem do swojej wyobraźni. Chciałem sobie wmówić, że haratające stopy ostrza to miękkie źdźbła trawy, lecz ból skutecznie uniemożliwiał mi ten zabieg. Stwierdziłem, że jednak cierpienie jako czynnik tak bardzo zdroworozsądkowy nie da się zwieść żałosnej próbie iluzji.
Stawiałem stopę za stopą, unikając kolców, kiedy ciszę pola przerwało szczekanie psów.
Zamarłem.
A zagrożenie było coraz bliżej.
To jest chyba ta chwila, w której człowiek zdaje sobie sprawę z nadchodzącej śmierci. Śmierci sprzecznej z naturalnym biegiem rzeczy. Słyszałem, że człowiekowi w takiej chwili całe życie przelatuje przed oczami. Nie doświadczyłem tego. W mojej głowie zapanowała nagle cisza. Poddałem się, pozwalając głowie opaść na ziemię. Pustka stała się silniejsza od bólu czy wyobraźni. Zabrała ze sobą wszelkie resztki nadziei. Tańczyła tango wraz z siostrą Rezygnacją na szczątkach mej determinacji.
Odliczałem, wsłuchując się w dudnienie gleby.
1...
2...
3...
4...
Bach.
Mój krzyk zewnętrzny zlał się z krzykiem wewnętrznym. Wrzask został rozdzielony na moje dwie świadomości, ponieważ jedna nie była najwyraźniej w stanie znieść w pełni całego bólu w pojedynkę.
Jednak coś mi nie pasowało.
Ten krzyk w głowie nie był moim. Znajomym, lecz nie własnym.


Obudziłem się.


Przewróciłem się na bok i złapałem za głowę, czując niesamowicie wyraźne echo gdzieś w podświadomości. Najgorszy był sam fakt, że ten stan trwał parę sekund, aż uświadomiłem sobie, że jest ze mną nie tak jak powinno. Jakbym pozostał częścią siebie we śnie, a druga połowa została przywrócona do realiów.
Wreszcie uświadomiłem sobie, że to nie są pozostałości snu, a realny dźwięk.
Zerwałem się z łóżka i rzuciłem w kierunku drzwi. Otworzyłem je z impetem, aż uderzyły w ścianę w pokoju. Nie dbałem o te uszkodzenia, ponieważ nie liczyły się tak bardzo. Dziury w ścianie nie da się porównać do dziury mentalnej.
Zleciałem po schodach, ale zatrzymałem się w połowie drogi na korytarz. Chciałem zrobić kolejny krok na przód, jednak przypomniałem sobie, co mówił Gerard. Miałem nie schodzić na dół, cokolwiek by się nie działo.
Poczułem pustkę.
Dotarło do mnie, na co się zgodziłem. Na co wyraziłem zgodę bezmyślnym kiwnięciem głowy. Podpisałem pakt z diabłem.
Krzyk chłopaka wdzierał mi się boleśnie do głowy.
Wariowałem.
Zakryłem własne uszy, przykucając. Chwiałem się chwilę na stopach w przód i w tył, wracając do momentu, w którym już się spotkałem z taką sytuacją. Wtedy myślałem, że Gerard jest zwykłą ofiarą przemocy domowej. Mimo wszystko przeraziła mnie wówczas zwierzęcość jego krzyku, ale nie powstrzymało mnie to przed odejściem. Chciałem stać się tym mną z przeszłości. Tym tchórzliwym Frankiem, który zostawił kolegę za plecami i zwiał, nawet nie zerknąwszy przez ramie. Jednak te dwie osoby są całkiem różne. "Ja" przeszłe nie pokrywa się już zupełnie z "ja" teraźniejszym. Obie osobowości zostały oddzielone grubą kreską dawno temu. Dlatego teraz cierpiałem i nie byłem w stanie wykonać kroku w żadną ze stron. Nie umiałem zawrócić, ale nie potrafiłem także udać się na przód. Tkwiłem w martwym punkcie, gdzie wszystkie decyzje były złe, a wybory niewłaściwe. Uśmiercona strefa, która pozwala na odbieranie równie martwego zła, które zabijało życie.
Przeraźliwie wycie z dołu, mimo wszystkich moich pragnień, nie ustępowało. Pokręciłem głową na boki. Chciałem tylko, żeby ten cały cyrk dobiegł końca.
Dotarło do mnie, że niepotrzebnie prosiłem o to.
Niepotrzebnie pragnąłem zaznać zakazanego.
Niepotrzebnie mieszałem się w ogóle w tę znajomość.
Krzyki Gerarda po pewnym czasie zaczęły mi tak mącić w głowie, że nawet posunąłem się do brutalnych wniosków, że ten związek to jakaś ogromna pomyłka. Jedna, wielka katastrofa, która odmieniła moje życie, jakie mogłem prowadzić o wiele spokojniej. Złe wybory doprowadziły mnie w obecne miejsce i psychiczny stan.
Chciałem je wszystkie odrzucić, wrócić na początek i zacząć od nowa.
Chciałem zostać w starym mieście ze starymi znajomymi.
Chciałem nigdy nie poznać tajemniczego chłopaka, który uprzykrzył mi życie.
Parę sekund starczyło mi jednak na uświadomienie sobie wagi takich myśli.
Wstałem wzburzony i zacząłem chodzić po mieszkaniu, odbijając się gwałtownie od ścian. Te dźwięki doprowadzały mnie do szalu, a świadomość wydarzeń z dołu niszczyła psychicznie. Nie uznawałem swoich myśli za złe. Po prostu chciałem już zobaczyć koniec tego wszystkiego. Ostatecznie sam zacząłem krzyczeć, żeby własnym głosem zdusić ten Gerarda.
Bezsilność.
To najgorsze uczucie.
Chciałbyś coś zrobić, lecz nie możesz.
Chciałbym uciec, ale nie mogę.
Chciałbym udać głuchego, jednak nie umiem.
Podczas sytuacji kiedy powinienem być zły na siebie, wzrastała we mnie złość na Waya.
- ZAMKNIJ SIE! - wrzasnąłem, waląc pięściami w drzwi do piwnicy.


************************


Kiedy się obudziłem, w całym domu panowała martwa cisza, a mnie bolało gardło. Chwile zastanawiałem się, co tak właściwie robię na podłodze. Rozejrzałem się po pomieszczeniu i ze zgrozą przypomniało mi się, że nadal jestem u czarnowłosego. Podniosłem się powoli na kolana.
- To nadal jeden dzień – szepnąłem z niedowierzaniem, jakby samo pomyślenie o tym nie pozwalało uwierzyć.
Wstałem niespiesznie, nie myśląc wiele nad krokami, które podejmę. Postanowiłem działać instynktownie.
Podszedłem do drzwi i zacząłem zdejmować kłódkę. Wewnętrznie już nic mnie nie blokowało tak jak wcześniej. Byłem jedynie lekko przytępiony.
Przerzuciłem nogę przez próg i od razu dotarł do mnie jakiś mdlący zapach. Skrzywiłem się, szybko schodząc na dół. Im szybciej, tym lepiej, powtarzałem, choć świadomość tego, co tam jest, była obrzydliwa.
A wiedziałem, gdzie idę.
To było piekło w pełni swych rudych barw.
Rudych.
Intensywnie.
Stałem na kafelkach przy zejściu i musiałem złapać się za poręcz.
Kiedyś często słyszałem słynny frazes, że trzeba słuchać starszych. Jak mama mówi, że nie wolno, to nie wolno, Frankie. Rzygałem tym. Miałem serdecznie dosyć rozstawiania mnie po kątach. Szedłem przed siebie i wsadzałem zawsze palce tam, gdzie nie powinienem. Czasami nie wychodziło mi to na dobre, lecz zawsze miałem satysfakcję, że dopiąłem swego.
Tym razem było zupełnie inaczej.
Gerard ostrzegał, prosił o rozważenie, kazał przemyśleć sprawę. Jednak Frankie nie rozumiał, że zły pomysł w ustach jego chłopaka w rzeczy samej jest zły, a nawet dużo gorszy.
Way leżał nieprzytomny i z miejsca, w którym stałem, naprawdę wyglądał na martwego. Otworzyłem usta w przerażeniu oraz niedowierzaniu. W klatce piersiowej odczuwałem ciężar. Był to specyficzny ciężar zapowiadający głęboki szloch. Jednak nie płakałem. Nie byłem w stanie. Cały ten obraz przed moimi oczami zbyt mnie… stłamsił.
Powiedzieć, że wszędzie była krew to zbyt mało.
Zakręciło mi się w głowie.
Nie chciałem patrzeć na Gerarda, wiedzieć jak wygląda, w jakim znajduje się stanie.
Wbiłem wzrok w posadzkę. Czerwoną posadzkę, gdzie odbijała się żarówka i fragment ciała chłopaka. Kompletnie zgłupiałem, zapomniałem, co tak właściwie miałem teraz zrobić. Byłem osaczony.
Zrobiłem krok przed siebie nadal ze spuszczoną głową. Kiedy zobaczyłem, jak mój but ze specyficznym odgłosem ciapania zanurza się we krwi, zrobiło mi się niedobrze do tego stopnia, że nie dałem rady pójść dalej. Zamknąłem oczy i zatkałem usta ręką. Czułem dreszcze na całym ciele, aż nie wytrzymałem do końca.
Podbiegłem do stojącego w kącie wiadra i upadłem przed nim na kolana.


************************


Nakryłem Gerarda delikatnie kocem, dziwiąc się samemu sobie, że dałem radę wnieść go tutaj z piwnicy na plecach, umyć, a także założyć na niego nowe ubrania. Sam też się przebrałem w ciuchy Waya, a swoje wywaliłem do kosza i nigdy więcej nie chciałem ich oglądać. Śmierdziały krwią, śmiercią oraz złymi wspomnieniami.
Usiadłem na podłodze przy głowie Gerarda i spojrzałem na jego bladą twarz. Oparłem kark na szafce za moimi plecami. Co bardziej szokujące czy straszne w sumie zarazem, czarnowłosy nie obudził się ani razu.
Kiedy wchodziłem po schodach i ugiąłem się pod ciężarem lądując na deskach.
Kiedy wkładałem go do wanny i obmywałem wodą.
Kiedy potknąłem się o stolik i ponownie przytuliłem ziemię.
Gdyby mnie wcześniej nie ostrzegł, że coś takiego może mieć miejsce, od razu dzwoniłbym po pogotowie i nie baczył na jakiekolwiek konsekwencje.
Nie chciałem zamykać oczu. Pod powiekami od razu przelatywały mi obrazy z piwnicy, do której i tak musiałem wrócić, żeby posprzątać. Nie miałem jednak siły, aby się podnieść. Mięśnie całkowicie odmówiły mi posłuszeństwa.
Wmówiłem sobie, że tylko na chwilę oprę czoło na materacu łózka.
Dosłownie na sekundę i zejdę na dół wszystko ogarnąć.
Wystarczy mi tylko chwila.
Momencik i wstanę.
Momencik…


************************


Kiedy się obudziłem, leżałem na łóżku pod ciepłym kocem i patrzyłem centralnie na zegarek, który pokazywał piętnastą dwadzieścia. Zmrużyłem lekko oczy, ponieważ wydało mi się to niemożliwe. Nigdy w życiu nie spałem dłużej niż obowiązkowe osiem godzin. Jednak wzrok jak zwykle mnie nie zawiódł i przeraziłem się nie na żarty, ponieważ przez tyle czasu mogło zdarzyć się mnóstwo rzeczy, które są niezwykle istotne.
Podniosłem się szybko do siadu i spojrzałem w bok, jednak Gerard nadal leżał w tej samej pozycji, w której pamiętałem, że go położyłem. Ściągnąłem brwi. Nie przypominałem sobie w ogole faktu, abym kładł się do łóżka. Na pewno tego nie zrobiłem. Wstałem powoli z myślą, że zejdę na dół i zrobię chłopakowi herbaty, a później postaram się go zbudzić. Musiał być strasznie wykończony, skoro nie poruszył się nawet o milimetr. Obszedłem dokoła łóżko, aby zbadać, czy czarnowłosy czasami nie ma gorączki.
Kiedy spojrzałem na Waya, mogłem z pewnością stwierdzić, że na pewno nie jest rozpalony. Cała twarz Gerarda była wprost sina, a z kącika ust sączyła się ciemna stróżka krwi. Podszedłem do niego szybko, panikując. Przyłożyłem mu palce do tętnicy, lecz nie wyczułem pulsu. W głowie kłębiło mi się tysiąc myśli na raz.
- Gerard - powiedziałem, trzęsąc go za ramiona. Chłopak nie dawał znaku życia. - Gerard! - krzyknąłem rozhisteryzowany, policzkując go dwa razy. Kiedy nadal nie uzyskałem żadnej reakcji, zacząłem mocniej telepać jego ciałem, chcąc na siłę go zbudzić. Nie zauważyłem nawet, kiedy zacząłem płakać. - Przecież wszystko było dobrze - szeptałem. - Wszystko było tak, jak mówiłeś. Gerard! Obudź się, do cholery! Mówię do ciebie! - wrzeszczałem, nadal szargając go za barki. Nie uprzedził mnie o jakichkolwiek skutkach ubocznych.
Kiedy to nic nie dało, wybiegłem z pokoju. Pomyślałem, że Steven na pewno będzie wiedział, co zrobić. To musiało się ciągle zdarzać. To na pewno jakaś rutyna, tylko Gerard zapomniał mi o niej powiedzieć. Po prostu szybko zadzwonię z dołu do Stevena. Steven będzie wiedział, co robić. To na pewno jakaś rutyna. 
Pędziłem przed siebie, ile miałem sił w nogach. Jednak nagle utraciłem kompletnie grunt, kiedy stopa ześlizgnęła mi się ze stopnia. Ostatnim, co zapamiętałem, było moje ciało lecące w dół.


************************


Obudziłem się gwałtownie ze stanem przedzawałowym serca. Leżałem na łóżku przykryty kocem. Szybko zerknąłem na zegarek. Była piętnasta dwadzieścia. Zamarłem.
Nagle poczułem czyjąś dłoń na ramieniu i wrzasnąłem, odskakując na bok. Spojrzałem na Gerarda z czystym przerażeniem, jakby był kimś całkowicie dla mnie obcym, a ja właśnie zostałem uprowadzony i budzę się w jego łóżku.
- Wszystko okej? - zapytał zmartwiony. Pokiwałem powoli głową, nadal głęboko oddychając. Zieleń jego oczu nieznacznie ostudziła moje rozchwiane zmysły. Właściwie odetchnąłem z ulgą, lecz głupie serce nadal gnało przed siebie jak szalone.
- Miałem zły sen - odpowiedziałem półszeptem, łapiąc się za głowę.
- Rozumiem - westchnął, kładąc się na boku z kwaśną miną, jakby ta czynność kosztowała go wiele wysiłku oraz bólu. - Jak się czujesz? - zapytał z przymkniętymi powiekami.
- To chyba ja powinienem zadać to pytanie - zauważyłem, przysuwając się do chłopaka. Nagle zrobiło mi się dziwnie zimno. - Wszystko okej?
- Jak zawsze - odpowiedział ze słabym uśmiechem. - W każdym razie wyliżę się.
- Ucieszy cię, jeśli powiem, że miałeś rację co do tego wszystkiego?
- Niekoniecznie - mruknął. - To by oznaczało, że ty się myliłeś. Uznajmy, że jest remis - postanowił, a ja nie zaprzeczałem.
Markotność Gerarda powoli zaczęła mi się udzielać. Wiedziałem, że najzwyczajniej w świecie jest zmęczony, jednak ponadto nastrój sam w sobie był ponury. Nie potrzebne były nam raczej słowa na wyjaśnienie całej sytuacji. Słowa były właściwie najgorszym wrogiem we wspominaniu rzeczy, o których każdy chciał zapomnieć. Leżeliśmy więc w ciszy, wsłuchując się we wzajemne rytmy naszego oddechu. Nie miałem serca dręczyć czarnowłosego rozmową, chociaż sam bardzo chciałem z nim pogadać.
O niczym.
O pierdołach.
Bezczynne wygniatanie łóżka nie było dla mnie, a w tej chwili każda jego sprężyna jak na złość stała się odczuwalną. Westchnąłem, przewracając się na bok, plecami do Gerarda. Najchętniej wstałbym i poszedł gdzieś na świeże powietrze, jednak mój chłopak był tutaj, a przy nim znajduje się moje miejsce. Może takim stwierdzeniem wychodzę na pseudo-romantycznego idiotę, lecz naprawdę tak sądziłem. Szczególnie moje wczorajsze myśli na temat naszego związku mogłem określić jako haniebne. Miałem cichą nadzieję, że bezwarunkowe trwanie przy Gerardzie w tej chwili zrekompensuje mi to złe samopoczucie, jakbym go zdradził.
- Mogę odsłonić okno? - zapytałem. - Jakoś dołuje mnie ta ciemność.
- A mnie drażni światło – usłyszałem krótką i zwięzłą odpowiedź. Wydąłem dolną wargę, czując się jak skarcony chłopiec. Z tą aurą pokój Gerarda naprawdę wyglądał jak gawra niedźwiedzia. Nagle chłopak zaśmiał się bez powodu. Zerknąłem za siebie zdumiony.
- Co cię tak rozbawiło? - uniosłem brwi w geście zdziwienia.
- Jak to jest możliwe, że jesteśmy tacy różni?
Nie odpowiedziałem mu na to pytanie, ponieważ dostrzegłem w jego oczach iskierki, które mówiły mi, że to bardziej było luźne oraz radosne stwierdzenie. Mimo wszystko jeszcze długo nie opuściło ono moich myśli.
Jak to jest możliwe, że jesteśmy tacy różni?



************

Dobra, serio mam dość tego opowiadania XDDDDD Jeszcze jeden rozdział i to urywam jakoś, bo mam całkiem coś innego w głowie, co rozpisuję już od paru miesięcy i Lilia mnie blokuje poczuciem tego, że jej jeszcze nie skończyłam. I w ogóle zgubiłam pendrive z tym wszystkim i byłam tak wkurzona, że znienawidziłam ją jeszcze bardziej XD To opowiadanie stało się prawdziwym Curse of Darsa XD I hej, to mój post numer 100... WOW. Pokażcie mi, proszę, ile Was jeszcze jest :3




7 komentarzy:

  1. jestem i będę zawsze, żal :|
    rozumiem twoją chęć zwymiotowania na Lilię, tylko cichutko proszę- dokończ to z gracją i ładnie, oki? :( a nie na odwal się, to moja nieśmiała prośba, chociaż z twoimi zdolnosciami i bez niej byś ładnie wszystko zakończyla.
    nie mogę się doczekać, co szykujesz po tym.
    olłejs jors-
    ja. xo

    OdpowiedzUsuń
  2. O Jezus, Jezus Maria. O rany, o rany.
    Nie mogę ująć słowami tego, jakie to opowiadanie jest przecudowne. Ani tego, ile razy już zbierałam się, aby napisać do Ciebie na priv. i grzecznie zapytać, kiedy mogę się spodziewać kolejnego rozdziału, ani tego, jak bardzo ucieszyłam się na wieść, że w końcu coś napisałaś!
    Ten rozdział był przecudowny, jeden z najlepszych, jakie napisałaś (może to tylko złudzenie, które odczuwam tylko ze względu na to, że musiałam tyle na niego czekać?). Nieważne. Chyba nadal nie dotarło do mnie, że w końcu miałam okazję go przeczytać.
    Tak czy siak- weny życzę przede wszystkim! Aha, i nie mogę się doczekać, aż znowu przeczytam coś twojego. I nie ważne co- pochłonę wszystko, co uda ci się spłodzić (gawd, jak to zabrzmiało).
    Nie jestem dobra w zakończeniach, powodzonka Darsa, oby wszystko ci się ułożyło, nie tylko w pisaniu, ale i w życiu! ;)
    /Anon

    OdpowiedzUsuń
  3. Jezus, to było naprawdę strasznie piękne. Ale tak bardzo mi teraz jest żal Gerarda, że on tak cierpi... A jak Frank się "obudził" w łóżku Gerarda i okazało się, że Gee jest martwy to to było takie... nie, czemu to zrobiłaś? xD ja już kurde mam prawie zawał, a tu się okazuje, że to sen xD
    Mam nadzieję, że skończysz Lilię kiedyś tam jak ci się będzie chciało. No i w sumie to z niecierpliwością czekam na to co planujesz teraz i o matko i córko, oby ci się pendrive znalazł.
    Podsumowując, jeszcze raz dodam, że rozdział piękny i w ogóle cudowny i bardzo bardzo bardzo mi się podobał.
    Dużo weny Ci życzę c:

    OdpowiedzUsuń
  4. Ile ja na to czekałam ;_;. Jak zawsze, rozdział jest cudowny. Szczerze mówiąc, cieszę się, że chcesz zakończyć Lilię. Bez wątpienia, to świetne opowiadanie. Ale wszystko ma swój koniec. Dlatego, mimo wielkiej sympatii do tego opowiadania, uważam, że dobrze robisz. Kończąc to opowiadanie będziesz mogła zrealizować swoje plany.
    Z niecierpliwością czekam na następny wpis.

    OdpowiedzUsuń
  5. Wiedziałam, że jeszcze nie opuścisz tego opowiadania, ale szkoda, że nie darzysz go takim szacunkiem i uwielbieniem jak my.
    Ciekawi mnie, co masz nowego do zaoferowania, ale jednak chciałabym znać zakończenie tego.
    Cóż, ja Twojego zdania nie zmienię, ważne, że znasz nasze.
    Pozdrawiam cieplutko i czekam na kolejny wpis!

    OdpowiedzUsuń
  6. Byłam. Jestem. Będę. Czekałam cierpliwie z nadzieją, że wrócisz. I nie myliłam się!
    Uwielbiam twój styl pisania, co już ci chyba kiedyś mówiłam ;-; Nie będę się rozpisywać, bo już inni to zrobili, a niczego nowego bym nie wymyśliła. Jak dla mnie rozdział genialny. Uwielbiam to opowiadanie, uwielbiam ciebie ;_; Czekam na nowy wpis, nie ważne czy to będzie Lilia czy zupełnie coś nowego :'3
    No i raczej obejmę status ninji, ale dalej tu będę c:

    OdpowiedzUsuń
  7. GENIALNY ROZDZIAŁ! Chociaż mam mały niedosyt. Liczyłam na to, że opiszesz dokładniej ten dzień. Myślałam, że Frank będzie cały czas przy Gee w tej piwnicy.
    Kto by pomyślał, że Iero będzie żałował tego, że poznał Waya... Zdziwiłam się. I ten sen! Straszny.
    Rozdział genialny. Jeden z najlepszych.
    xoxo

    OdpowiedzUsuń