2
- Dokumenty – zakomunikowała dziewczyna, rzucając mi jakieś
książeczki i papiery w twarz. – Telefon służbowy – kontynuowała, wywalając
wszystko na łóżko. – Garnitur na firmowe spotkania oraz rodzinne obiady –
mówiła dalej z uśmiechem, jakby naprawdę sprawiało jej radochę robienie mi
bałaganu w pokoju. W rzeczywistości naprawdę sprawiało. Ta kobieta to prawdziwy
chochlik. W jej głowie i tak siedziało jedno, a ja nie zamierzałem dłużej
czekać.
- Izzy – zaśmiałem się ujmująco, wyrywając jej z rąk plecak, z
którym przyszła. – Sam sobie poradzę, skarbie. Nie męcz dłużej tych zgrabnych
paluszków.
- Znowu chcesz z liścia?! – zapytała wrogim tonem. Położyłem
szybko obie dłonie na policzkach i pokręciłem przecząco głową. Co jak co, ale
przywalić umiała porządnie.
Wszystkie kobiety
łączyła jedna cecha: impulsywność oraz emocjonalizm. Isabelle zajmowała się
ogniem tak szybko jak skład z odpadami łatwopalnymi. Obrażała się i dąsała jak
pięciolatka, która nie dostała ukochanego misia z wystawy. Mimo trybu życia,
jaki prowadzi, nadal lubi być traktowana jak księżniczka, a jej godność jakimś
cudem stale utrzymuje się na wysokim poziomie. Jeździ na mnie jak na łysym
koniu i nie oszczędza mi docinek, bo, bądźmy szczerzy, tylko w moim przypadku
może sobie na to pozwolić. Nie sądzę, aby podobna zuchwałość wobec ludzi,
którymi się otacza, skończyła się dla niej dobrze.
- Po co od razu tak ostro? – uśmiechnąłem się głupio, ponieważ
teraz moja twarz musiała naprawdę tak wyglądać. Ściśnięte policzki, usta
ułożone w rybę wyrzuconą na brzeg i do tego cudowne azjatyckie oczęta.
- Co to za dzień, kiedy nie mogę się nawet na ciebie złościć –
westchnęła z rozżaleniem, zakładając ręce na klatce piersiowej.
- Mój szczęśliwy? – mrugnąłem parę razy pod rząd. Izzy zaśmiała się, kręcąc głową
z pożałowaniem. Przysunęła się powoli bliżej mnie z wzrokiem, który był jedynym
programem, który odbierała moja antena. Dziewczyna oderwała mi dłonie z twarzy,
kładąc je sobie w pasie. Uniosła znacząco brew do góry, wyginając figlarnie
wargi. – Bardzo szczęśliwy? – mruknąłem, kiedy usiadła na mnie okrakiem,
dotykając swoim nosem mojego. Przejechała delikatnie i ze skupieniem swoim
językiem po mojej dolnej wardze.
- Gerardzie Way – wyszeptała zmysłowo. – Jak to się dzieje, że
pociągasz mnie bardziej niż mój własny facet?
- Taki już urok pedała – odpowiedziałem, atakując agresywnie jej
usta. Blondynka zaśmiała się wesoło, pozostawiając dźwięk jedynie w naszych
objęciach. Przechyliłem się do przodu, kładąc dziewczynę na plecach. Bez słów
zdjęła koszulkę, odsłaniając całkiem nagie piersi. Uśmiechnąłem się pod nosem,
domyślając się, że przygotowała się na dzisiejszą wizytę znakomicie. Kiedy
ściągnąłem jej spodenki, bezbłędnie odgadłem, że nie znajdę pod nimi ani grama
bielizny. Cała Isabelle. Tak samo pozbawiona wstydu i nieskora do zabaw jak
zawsze.
Z Izzy sprawy
zawsze szły szybko. Friends with benefits.
Tym właśnie dla siebie byliśmy. Mnie nie interesowały kobiety, ona na zabój
kochała Marco. Realizowaliśmy się jedynie seksualnie, co od lat nie zrodziło w
naszych emocjach miłości, którą odczuwają wobec siebie zakochani ludzie.
Byliśmy przyjaciółmi na zabój. Po prostu. Nie robiliśmy nic powoli oraz z
uczuciem. Woleliśmy raczej od tego regułę: często
i szybko. Oboje uważaliśmy, ze życie jest zbyt krótkie, aby przesadzać z
czułością.
Uwielbiałem jej kobiecy zapach
w każdych okolicznościach. Umiała pobudzić moją wyobraźnię w specyficzny sposób.
Delikatnie nęciła, kusiła i zwodziła. Opisywałem ją w myślach jako erotyczną
diablicę, ponieważ zawsze wiedziała, czego akurat będę danego dnia pożądał.
Główne danie zawsze stanowiło jej ciało. Żadna z pań nie była w stanie wywołać
u mnie szybszego bicia serca, tylko właśnie Isabelle.
Jej rozkoszne jęki, kiedy w nią
wchodziłem, były muzyką.
Jej gwałtowne gesty, kiedy się
na mnie zagryzała, pragnieniem masochisty.
Złapała mnie mocno za kark,
oplatając swoimi nogami w pasie. W takich chwilach nawet paznokcie dziewczyny
wbite w mój kark nie przysparzały bólu. Pracowałem na pełnych obrotach, całując
zapalczywie jej piersi. Miło było odkryć, że nadal miała na uwadze delikatność
własnej skóry.
Nie dbałem o brata za ścianą,
bo w ogóle dla mnie nie istniał. Może z
tego audiobooka nauczy się, jak zrobić dzieci, pomyślałem. Nie zasługiwał
na poświęcenie mu nawet sekundowej części przepływu myśli w mojej głowie.
Wracając do ust Izzy, złapałem
ja za jedną stopę i przeniosłem sobie jej łydkę na ramię, pochylając się
bardziej do przodu. Blondynka westchnęła z rozkoszy, ciągnąc mnie mocno za
włosy. Po chwili jednak złapała palcami moją szczękę, gwałtownie spajając nasze
języki, jakby starała się przypieczętować zasadę, że tylko ją mogę całować. Nie
zamierzałem się jej trzymać, ale byliśmy wtedy młodzi, wiec nie robiło mi to
różnicy, na co się godzę.
Przy szczytowaniu zamknęła
mocno powieki, prężąc się pode mną niczym kocica. Nawet w takiej sytuacji jej
twarz wciąż była piękna oraz pociągająca. Nigdy nie poznałem jej rodziców, ale musieli
przekazać jej wspaniałe geny. Tacy ludzie przychodzili na świat rzadziej niż
mieszkańcy slumsów zdobywali międzynarodową sławę. Ciągle prześladuje mnie nieodparte
wrażenie, że seria niewłaściwych wyborów Izzy zadecydowała ostatecznie o biegu
jej wstrętnego życia.
- Nie wychodź jeszcze ze mnie – wyszeptała urywanym głosem. – Za
szybko skończyliśmy dzisiaj. – Ta prośba była tak nietypowa z jej strony, że aż
na chwilę zbiła mnie z pantałyku, lecz podobny stan nie trwał długo. Uśmiechnąłem
się pod nosem, robiąc jej na przekór i kiedy widziałem po minie Izzy, że zaraz
wyzwie mnie od najgorszych, zanurzyłem się znowu do końca, zbliżając do siebie
nasze twarze. – Aaaach, ty przeklęty – westchnęła ze złością, kręcąc głową.
- Bardzo tęskniłaś? – zapytałem, całując ją w nos.
- Chciałbyś – zakpiła, odpychając mnie mocno od siebie stopą. Jej
ruch okazał się być tak zaskakujący oraz przepełniony siłą, że sam straciłem
równowagę. Musiała się naprawdę zirytować, ale w głębi serca wierzyłem, że
naprawdę to polubiła. Była psotką, nie mogła długo chować urazy. W mgnieniu oka
zeskoczyła z łóżka i założyła spodenki. Zawsze umiała zwinąć się szybciej niż
się tego spodziewałem. Cóż, taka wprawa chyba wpisuje się w jej kunszt
zawodowy. Pokręciłem z rezygnacją głową, zajmując się swoją odzieżą. – Nie
zapominaj, że wyleciałam przez ciebie z pracy.
- Mogłaś się stosować do regulaminu i nie uprawiać seksu z
pacjentem – wypomniałem jej, chowając za plecy różową bluzkę na ramiączkach.
Zaraz po tym, jak
znalazłem się w zakładzie, Marco nie mógł znieść faktu, że nie wie, co się u
mnie dzieje. Załatwił Izzy pracę w psychiatryku. Jednak nie obejmowała swojej
połowy etatu dłużej niż siedem miesięcy, ponieważ jedna z pielęgniarek odkryła,
że prócz zmieniania pościeli w pokojach, od czasu do czasu sypia z uczestnikiem
programu powrotu do społeczeństwa. Jej kariera zakończyła się z fajerwerkami, a
ja nie chciałem nawet myśleć, co zrobił Marco, kiedy się o tym dowiedział.
- Wybacz, byłam zbyt na ciebie napalona – przyznała bez cienia
skruchy. Spojrzała na mnie zalotnie, opierając ręce na biodrach. – Oddaj
koszulkę, póki ładnie proszę – uśmiechnęła się filuternie.
- No nie wiem, twoje piersi wyglądają nieziemsko w promieniach
zachodzącego słońca – odparłem tonem udręczonego mężczyzny – poety – wieszcza
narodu, który nie umie wybrać miedzy dwiema równoważącymi się wartością
rzeczami. Blondynka westchnęła z rozdrażnieniem, schylając się po coś, co
leżało na podłodze. Kiedy wycelowała we mnie broń, zaśmiałem się głupkowato,
machając dłonią, jakbym speszył się jej komplementem. – Już dobrze, dobrze – powiedziałem
rozkosznie. – Dotarło. Wymiana? – zaproponowałem, rzucając jej bluzkę.
- Jasne – zgodziła się, podając mi pistolet.
Westchnąłem z
nostalgią, delikatnie przejeżdżając palcami po lufie mojej jedynej, prawdziwej
miłości. Nic nie odbierało nadziei i nie budziło strachu jak właśnie ona. Tak
dawno z niej nie korzystałem, że aż bałem się dotknąć czegokolwiek w pobliżu
spustu. Nie chciałem nią na razie nikogo zabijać. To nie byłaby prawdziwa
radość. Narodziło się we mnie po prostu pragnienie oddania z niej strzału. Jednak nie mogłem jej
trzymać w domu. Żadnej z tych rzeczy nie mogłem. Umiałem jeszcze dobrze oddzielić
życie prywatne od pracy. Teraz dopuszczalne było, aby wygłupiać się i żartować
z Isabelle, jednak niedługo to się skończy. Brudna robota źle wpływa na moją
psychikę.
Spojrzałem na
blondynkę, która przyglądała się pudełku w rogu. Podeszła do niego, zrywając
bez pytania taśmę, która ukrywała przede mną jego wnętrze. Nie zabroniłem jej.
Karton nie skrywał nic, czego bym się wstydził. Nie chciałem ukryć jego
zawartości przed innymi tylko przed sobą, wiec póki nic stamtąd nie wyjmowała,
dawałem jej wolną rękę. Dziewczyna zaśmiała się ironicznie, praktycznie z
niedowierzaniem, dostrzegając objętość pudła.
- Po co ci to, Gerard? – zapytała. – Nie dość było z tobą źle,
kiedy ciebie po prostu bez słowa zostawił? A ty jeszcze spakowałeś jego rzeczy!
Co z tobą? – wyrzuciła z siebie w pełni rozczarowana. Spuściłem wzrok, wstając
z łóżka. Izzy nie umiała zrozumieć wielu rzeczy. Nie potrafiła też dostrzec w
Lukeu tego, co ja w nim widziałem. Dlatego nie chciałem się o to dzisiaj
sprzeczać. Nie miałem na to siły. Dziewczyna jak zawsze umiała odpowiednio zepsuć
cały nastrój.
- Zaklej je z powrotem – poprosiłem.
- Gerard… - zaczęła z całą stertą pretensji wymalowanych na
twarzy.
- Zamknij się – powiedziałem ostro. – Nie mam ochoty rozmawiać
na ten temat, jeszcze to do ciebie nie dotarło? – warknąłem.
Między nami
zapadła głęboka cisza. Izzy nie wyglądała na zranioną. Wprawdzie ciężko było do
tego doprowadzić, ponieważ przeszła w swoim życiu przez większe gówno niż ja.
Dziewczyna robiła coś znacznie gorszego. Wyraźnie mi współczuła, a tego nie
chciałem jeszcze bardziej.
Wiedziała, że nienawidzę, kiedy
postrzega mnie jako człowieka.
Wiedziała, że brzydzę się
człowieczeństwem.
Wiedziała, że robię wszystko,
żeby było we mnie jak najmniej z istoty ludzkiej.
Nienawidziłem jej w tej chwili
z całego serca.
Nienawidziłem, że patrzyła na
mnie jak na osobę zranioną.
Nienawidziłem troski, którą
mnie obdarowała.
Nie mogłem jej wybaczyć
ciepłego uścisku, którym mnie otoczyła.
A najbardziej nie mogłem znieść
tego, że się w nim całkowicie roztopiłem.
~*~
Moje życie od przeprowadzki nie
było wcale łatwiejsze niż przed nią. Nikt się nade mną nie znęcał co prawda,
ale wstawanie o północy po telefonie od szefa też nie było przyjemne. Musiałem
robić dokładnie to, czego chciał, o jakiej porze chciał i gdzie chciał.
Najgorsze w tym wszystkim było na dokładkę to, że z tego rodzaju pracy nie
mogłem zrezygnować, jeśli chciałem żyć. Prosząc mafię o przysługę, trzeba
liczyć się z faktem, że spłata długu to dożywotni system ratalny bez możliwości
sfinalizowania kredytu od razu.
Szedłem długim korytarzem do
biura Marco, ścierając oznaki snu z powiek. Jeśli okazałbym zmęczenie, mógłbym
równie dobrze zapewnić darmową karmę morskim rybom. Słyszałem pogłoski, że szef
kiedyś nie był taki nerwowy i porywczy, jednak to musiała być odległa przeszłość.
Odkąd tu jestem, od roku moje życie ścielą trupy. O ile przyzwyczaiłem się już
do widoku martwych ludzi, tak dobrze wiem, że sam nie byłbym w stanie
kogokolwiek zabić. Gdybym urodził się mordercą, nie skończyłbym w New Jersey, a
mieszkałbym raczej na jego spokojnych obrzeżach.
Chłopiec na posyłki.
Tak właśnie prezentowała się
moja teraźniejszość.
Podchodząc do drzwi gabinetu
szefa, jak zwykle usłyszałem kłótnie. Od ponad tygodnia nie robi nic innego
prócz darcia kotów ze swoją dziewczyną. W takich chwilach byłem wdzięczny komuś
tam w górze, że to nie ja musiałem zapukać i dać znać o swoim istnieniu, tylko
ochroniarz. Gdyby panowała w kwestii meldunku u Marco samowolka, zapewne nie
byłoby komu dla niego pracować. Prócz Vernona, dwóch pozostałych ludzi zmienia
się średnio co miesiąc. Szef albo ich w nerwach zabija, albo podejrzewa o
zdradę, odsyłając do pracy w terenie daleko od głównej jednostki. Życie przy
nim nie jest wymarzoną pracą, ponieważ po śmierci rodzina nawet nie dostanie za
nas odszkodowania.
Kiedy V mnie zobaczył, od razu
zapukał w drewno, żeby nie marnować czasu. Marco miał bzika na punkcie
punktualności i nie chciałbym znaleźć się na miejscu osoby, która nie stawia
się w określonej godzinie oraz minucie wezwania. Ochroniarz co prawda nie
dostał pozwolenia na wejście, lecz on jeden mógł sobie na to pozwolić. Jego
obecność w pokoju miała jedynie zakomunikować szefowi, że przyszedłem o
wyznaczonej porze, dlatego Perez kontynuował swoją kłótnię.
- Gówno mnie to obchodzi, że nie ma jak wyjść z domu! Rozumiesz,
głupia dziwko czy jeszcze do ciebie to nie dotarło?! – wrzeszczał. Mogłem się
założyć, że wszystkie żyły wyszły mu na szyi z nerwów a ścięgna wyraźnie
odznaczały się na jego czerwonej od gniewu skórze. Tylko raz widziałem go w
takim stanie i to przez przypadek. Nie chciałem więcej niczego podobnego
doświadczać.
- To sam to sobie z nim załatwiaj, a nie mnie wszędzie wysyłasz,
tchórzu! – warknęła dziewczyna. Sekundę później usłyszałem, jak ręka Marco
spotyka się z jej policzkiem. Sposób, w jaki mężczyzna traktował Isabelle, był
dla mnie nie do pojęcia. Facet, który podnosi rękę na kobietę… pokręciłem
głową. Jednak Perez nie ma uczuć. Podchodzi do ludzkiego życia niezwykle przedmiotowo.
- Powinnaś wiedzieć, kiedy milczeć, Bell – ostrzegł groźnie. –
Przymykam oko na twoje dawanie dupska za moimi plecami, ale ja także mam limit
cierpliwości, a ty właśnie go wyczerpałaś – oznajmił spokojniej. Odpowiedział
mu głośny szloch dziewczyny, która najwyraźniej zdawała sobie sprawę z tego, co
oznaczają słowa jej chłopaka. – Pojedziesz dzisiaj do hotelu i zajmiesz się
naszym nowym gościem. Nie patrz tak na mnie, bo to twoja kara za zuchwałość.
W końcu na
korytarzu zapadła cisza. Wyglądało na to, że Marco postanowił poświęcić chwilę
Vernonowi. Spojrzałem kątem oka na resztę ochroniarzy, którzy stali przy
drzwiach i nawet nie drgnęli. Zastanawiałem się, jak często są świadkami takich
rzeczy. Zacząłem im współczuć, ponieważ ta pozycja to nie tylko przywilej.
Jeśli mają jakiś kompas moralny, to ciężka musi być świadomość, że nie mogą
zareagować nawet wtedy, kiedy ich szef znęca się nad kobietą.
Nie sądzę, że wstępowanie
do mafii dobrowolnie i z uśmiechem na twarzy jest mądrą decyzją. Wraz z
podjęciem takiego kroku, człowiek godzi się na szereg warunków narzuconych z
góry.
Nie można zaprzeczyć.
Nie można wzgardzić.
Nie można odrzucić.
Stajesz się przedmiotem w ręku
swojego BOGA.
Ja sam nigdy nie chciałem
znaleźć się w tym mieście, w tym budynku, z tymi ludźmi. Obecny stan rzeczy
okazał się skutkiem mojej własnej słabości oraz głupoty. Dla w miarę normalnego
życia i spokoju w domu wkroczyłem w pieczarę samego szatana.
Nagle drzwi otworzyły się
ponownie i z gabinetu wyszedł Vernon. W ręku trzymał ogromną torbę, co
oznaczało, że dzisiaj Marco nie chce mnie widzieć osobiście. Ja również
pragnąłem tylko wykonać swoje zadanie, zwinąć się stąd jak najszybciej, aby nie
musieć słuchać kontynuacji jego niedokończonych spraw z Isabelle. Niemożność
zagregowania na cudzą krzywdę raniła moją dumę na tyle dotkliwie, że nie mogłem
znieść swoich podłych myśli na ten temat. Pozostawałem bierny. Przyglądałem się
i zezwalałem tym samym na sprawianie cierpienia komuś innemu.
- Przy wyjeździe z parkingu stoi auto na światłach. Zawieziesz
tę torbę pod adres wskazany na GPSie, a potem pojedziesz windą na ostatnie
piętro. Mieszkanie jest puste, dlatego wejdziesz do środka i zostawisz bagaż w
salonie – powiedział mężczyzna, kładąc przesyłkę pod moimi nogami.
- Co to jest? – zapytałem. – Jeśli ktoś mnie zatrzyma, mam
uciekać?
- Fałszywe dokumenty, parę sztuk broni, ważne papiery, naboje i
parę ubrań, więc odpowiedz sobie sam na to pytanie – mruknął, odwracając się do
mnie plecami. – O pierwszej masz być przy ławce naprzeciwko wejścia do
restauracji, także radzę ci się pospieszyć.
~*~
Pierwszy raz
uciekłem z domu, kiedy miałem osiem lat. Tata obiecał mi, że w urodziny
zabierze mnie do wesołego miasteczka. Czekałem na niego wiele godzin przyssany
do okna, ale się nie zjawił. Wtedy jeszcze nie wiedziałem, że sprawdza
wytrzymałość swojego biurka z pomocą sekretarki po godzinach pracy. Gdybym
wiedział, zapewne nie wybaczyłbym mu już tydzień później nawet za paczkę
ulubionych ciastek. Niemniej byłem rozgoryczony do tego stopnia, że
postanowiłem udać się na wymarzoną przejażdżkę diabelskim młynem całkiem sam.
Ta historia nie ma
głębszego znaczenia dla mojej obecnej sytuacji. Po prostu była moją pierwszą
myślą, kiedy spadałem z pierwszego pietra na trawnik za domem. Znów czułem się
jak te dwanaście lat temu. Wyjątek stanowiła moja kondycja fizyczna i kości,
które nie były już tak odporne na uszkodzenia jak niegdyś. Zacisnąłem szczęki
oraz powieki, żeby tylko nie wydać z siebie jęku bólu, który mógłby mnie
zdemaskować przed mamą. Nie wyszedłbym z domu do końca życia, gdyby moje nocne
wyprawy zostały odkryte przez tę kobietę.
Przewróciłem się z wysiłkiem na
bok, po czym powoli przez kucki stanąłem na nogach.
Była piękna noc. Dawno nie
widziałem tylu gwiazd na niebie. W sumie od dawna także nie widziałem nieba,
ale postanowiłem przemilczeć ten drobny szczegół, ruszając w końcu w drogę.
Obliczyłem, że przy dobrych wiatrach spóźnię się tylko pięć minut, a czym jest
te pięć minut podług niemal trzech lat, prawda?
~*~
Wracając pod restaurację,
żałowałem, że nie wziąłem z domu żadnej kurtki. Dzisiejsza noc była
niesamowicie chłodna, chociaż
według pogodynki mamy lato.
Wracając biegiem pod restaurację,
przeklinałem z całego serca swoje życie. Do pustego mieszkania dojechałem w
piętnaście minut, co pozwoliło mi się zastanowić nad tym, dlaczego Vernon kazał
mi się spieszyć. Nadal miałem bardzo dużo czasu do pierwszej, dlatego
pozwoliłem sobie rozejrzeć się po mieszkaniu. Było piękne, przestronne oraz
wielkie z cudownym widokiem na miasto przez ogromne okna. Pomyślałem, że
musiałbym harować do końca życia na pełnych obrotach, żeby na starość móc sobie
pozwolić na wynajem podobnego przynajmniej przez parę miesięcy. Cudowne i
niemożliwe. Musimy oczekiwać kogoś ważnego, skoro szef zainwestował taką
fortunę w podobną powierzchnię. Jednak nie brak pieniędzy czy ogólna niedola
wpłynęły na moje złorzeczenie. Otóż Vernon zapomniał powiedzieć mi, że auto również
mam zostawić pod blokiem, ponieważ będzie miało nowego właściciela. Najgorszy
okazał się fakt, że do pierwszej zostało mi niecałe półgodziny, a na miejsce
jechałem z o wiele większą prędkością niż mogą rozwinąć nogi nawet najszybszego
biegacza pod słońcem. Ponadto czułem, że ochroniarz wcale nie miał luk w
pamięci, tylko cała sytuacja została zaplanowana, aby sprawdzić ponownie moją
przydatność dla firmy. Nie byłem w pełni wartościowy przez to, że nie nadawałem
się do zabijania ludzi, dlatego raz na jakiś czas poddawali mnie całkiem innym
testom, a to był chyba właśnie jeden z nich.
Kiedy dotarłem do ławki z
piekącymi od bólu płucami, nadal miałem półtorej minuty czasu w zapasie.
Upadłem na kolana przy siedzącym na niej mężczyźnie i zacząłem głęboko oddychać.
Czułem, jakbym miał zaraz umrzeć z wycieńczenia.
- Brawo dla ciebie – usłyszałem gratulacje od nieznajomego,
który podał mi butelkę wody. Przyjąłem ją z wdzięcznością, chociaż brałem pod
uwagę możliwość wcześniejszego zatrucia jej zawartości. Spragnienie wzięło
zdecydowanie górę nad perspektywą nagłej śmierci. – Siadaj – powiedział po
chwili.
Wspiąłem się na
rękach do pionu, aby zająć miejsce obok tajemniczego mężczyzny. Przyjrzałem mu
się uważnie, ponieważ wyraźnie na mnie tutaj czekał, a nigdy wcześniej go nie
widziałem. Nie mógł być ochroniarzem Marco, bo jego strój miał formę bardziej
niż nieformalną, więc zastanawiałem się, co w ogóle ma do czynienia z mafią.
Długo siedzieliśmy
w milczeniu, ponieważ o pierwszej dziesięć nadal nie padło między nami ani
jedno słowo. Wpatrywałem się w drzwi restauracji i zastanawiałem się, dlaczego
o tej porze pali się w niej światło.
- Czy ty masz mi coś do powiedzenia w ogóle? – mruknąłem, bo
prześladowało mnie wrażenie, że marnuję w tym miejscu swój cenny czas, który
mógłbym spędzić na spaniu.
- Myślałem, że jesteś cierpliwy – odpowiedział z rozczarowaniem.
– Obserwuj – polecił łagodnie, jakby czekał na przedstawienie. W istocie to
właśnie robił, ponieważ chwilę później przed moimi oczami rozegrała się scena,
której w ogóle nie rozumiałem.
Przez drzwi
budynku wyszedł Marco i mogłem powiedzieć nawet z daleka, że był naprawdę
wkurzony. Palił papierosa, wyraźnie na kogoś czekając. Nerwowo przechadzał się
pod budynkiem, więc szczerze współczułem osobie, która się spóźniała. Gdybym
kiedyś został wezwany przez szefa i miał pojawić się u niego z minutą poślizgu,
raczej zostałbym w domu, pakując rzeczy w nadziei, że mnie nie znajdzie na
drugim końcu świata.
Nagle zza rogu wyłonił się
jakiś chłopak, lecz nie mogłem dokładnie określić, jak wyglądał przez słabe
światło nocnych lamp w tamtym rejonie. Jego chód nie był szybki, jakby nadal uważał,
że ma mnóstwo czasu. Podniósł wysoko rękę i pomachał do Pereza, który jednak
nie odwzajemnił gestu. Wyrzucił za to stanowczym ruchem resztę papierosa gdzieś
w bok. Skrzywiłem się lekko, czując, że z tego spotkania nie wyniknie nic
dobrego.
W końcu spóźnialski podszedł na
tyle blisko, żebym mógł z paniką zauważyć, że jest to brat Mikeyego. Nie było
mi dane jednak zbyt długo oglądać jego twarzy, ponieważ Marco uderzył go
pięścią w podbrzusze. Zgięty w pół Gerard zrobił kilka kroków w tył, aby
podeprzeć się na ścianie. Skrzywiłem się nieznacznie, ponieważ wyobrażałem
sobie, jak bardzo to musiało go boleć. Szef po strząśnięciu obolałej dłoni
podszedł do niego powoli i kiedy myślałem, że wyjmie broń, albo jeszcze raz go
uderzy, mężczyzna położył Wayowi po prostu rękę na ramieniu, poklepując go
delikatnie, jakby chciał ulżyć mu w cierpieniu
Przyglądałem się tej scenie w
niedowierzaniu, póki obaj w objęciach nie weszli do restauracji.
- Dobrze mu się przyjrzałeś? – zapytał nagle nieznajomy, który
oglądał wszystko z miną osoby wiedzącej dokładnie, co będzie miało tutaj
miejsce.
- Temu… chłopakowi? – zapytałem ostrożnie, bo nie chciałem
zdradzać, że doskonale wiem, kim on jest.
- Chciałbym, żebyś go obserwował – powiedział, nie udzielając w
sumie konkretnej odpowiedzi.
- Dlaczego miałbym to dla ciebie robić? – zdziwiłem się,
spoglądając na niego krzywo. Zacząłem czuć się bardziej nieswojo niż wcześniej.
Ten facet wydawał się bardzo dziwny, co mnie niepokoiło.
- Nie dla mnie, debilu – zaśmiał się niespodziewanie. – Dla
szefa. Ja znam Gerarda jak własną kieszeń i nie czuję potrzeby zdobywania
wiadomości o jego nowym życiu – skrzywił się, podając mi teczkę, którą trzymał
przez cały ten czas na kolanach. – To nie jest tak, że Marco mu nie ufa i chce
go sprzątnąć, nie martw się. Słyszałem wiele o tobie, więc zapewniam, że
krzywda mu się nie stanie.
- Jakim cudem mnie znasz, chociaż ja ciebie nigdy w życiu na
oczy nie widziałem? – zapytałem zszokowany. Czułem się naprawdę niepewnie. Nie
chciałem być w nic angażowany, tym bardziej, że ma to związek nie tylko z moją
pracą, ale także z Mikeyem i panią
Donną. Życie prywatne i zawodowe – nigdy nie chciałem ich ze sobą mieszać.
- To proste. Siedzę w piwnicy, Franku Iero – odparł z uśmiechem.
– Wychodzę z niej tylko po zmroku.
- Dlaczego to właśnie ja mam go szpiegować?
- Szpiegować – powtórzył z przejęciem. – To zbyt mocne słowo. A
Marco wybrał ciebie, ponieważ podobno tylko w tym jesteś naprawdę dobry –
wytłumaczył spokojnie, więc nie poczułem się zbytnio urażony. Wiedziałem, że
jeśli chodzi o robotę w tym fachu, nie mam wiele do zaoferowania. Od samego
początku dziwiłem się, dlaczego w ogóle otrzymałem od mafii pomoc, skoro nie
miałem nic w zamian do oddania. Zszokował mnie fakt, że kiedy dowiedzieli się o
mojej bezużyteczności, nie zabili zarówno mnie jak i mojej mamy. Moje dalsze
funkcjonowanie w tym systemie jest dla mnie kompletną tajemnicą, która czasami
ściąga mi sen z powiek.
- Ten chłopak wygląda tak zwyczajnie. Co go łączy z szefem?
- Zawsze tyle pytasz? – mruknął z irytacją. – Gerard to bliski
przyjaciel Marco. Jest dla niego niemalże jak rodzina. Chce sprawdzić, jak
funkcjonuje w społeczeństwie po przerwie w pracy, ile zostało w nim
profesjonalizmu i jak szybko zauważy, że masz go na oku – westchnął. – Dlatego
tutaj też jest wyzwanie dla ciebie. Nie życzyłbym ci tego, żebyś został
zauważony.
- Co takiego się wtedy stanie? – przełknąłem ślinę.
- Gerard po prostu cię zabije.
~*~
- W końcu stanęło
na tym, że gnój wsadził mnie do tego okropnego miejsca. Własny brat –
pokręciłem głową z niedowierzaniem. – Mieści ci się to w głowie?
- Mam się go pozbyć? – nagle zapytał Marco z tak poważnym
wyrazem twarzy, że aż szczerze mnie rozbawił.
– To nie jest problem – zapewnił szybko, kręcąc głową w sposób
wskazujący na to, że jedno kiwnięcie jego palca i pół Ameryki jest sześć metrów
pod ziemią.
- Nie warto sobie brudzić rąk takim śmieciem, stary. Zmarnujesz
tylko swój czas – powiedziałem. - Jakoś dam radę znieść jego widok. Poza tym to
nadal mój brat, chociaż nie zasłużył, by go tak nazywać.
- Więzi rodzinne ponad zgniliznę tego świata? – zaśmiał się z
własnej sentencji, która od lat służy mu jako tekst do zrzeszania wspólników.
- Niekoniecznie – odpowiedziałem. – Sam udowodniłeś mi, że
niekiedy przyjaciele są więcej warci niż ścierwo, które musimy nazywać
rodzeństwem – uniosłem kieliszek z winem na potwierdzenie siły swoich słów.
Perez zderzył nasze naczynia w ramach poparcia dla tej myśli.
- Słuchaj Gerard… - zaczął powoli. – Zastanawia mnie tylko jedna
sprawa. Dlaczego tak długo tam siedziałeś?
- Władowałem się w niezłe tarapaty i jakoś nie umiałem z nich
wybrnąć – pokręciłem głową z delikatnym uśmiechem osoby, która mile wspomina
jakiś moment w swoim życiu. Chociaż pobyt w zakładzie był najgorszym
doświadczeniem na liście gorzkich upadków, zaznałem tam również smaku słodyczy.
- I jak udało ci się z nimi poradzić?
- Same zniknęły – odparłem ze smutkiem. – Nie miałem na to
większego wpływu.
- To chyba dobrze – zdziwił się Marco, jakby mój brak entuzjazmu
podobnym obrotem zdarzeń był niepokojący.
- Nie do końca – chrząknąłem, poprawiając się na krześle. – Ale
mniejsza o to. Przeszłość zostaje w przeszłości. Lepiej powiedz mi, jak
zaplanowałeś moją przyszłość – zachęciłem go z uśmiechem, co podłapał niemalże
od razu.
- Po pierwsze powinieneś wiedzieć, że nie zastaniesz na dole
prawie żadnej nowej twarzy – oznajmił poważnie. – Paru odjebałem, większość
wysłałem na nasze farmy i obrzeża, ponieważ martwiło mnie ich zachowanie.
- A co ze Stevem? – zaniepokoiłem się.
- Dalej siedzi w swojej norze. Ma ostatnio sporo roboty –
stwierdził.
- Co się dzieje? – zapytałem.
- Carl odszedł do Rusków – mruknął, odstawiając swój kieliszek.
Najwyraźniej stracił ochotę na wino. – Robimy wszystko, żeby go dorwać, ale nie
jest to najprostsze. Siedzi w jakiejś dziurze jak szczur i nie chce wyleźć –
warknął z wściekłością.
- Jedyny plus tej sytuacji jest taki, że nie miał dostępu do
naszego podziemia – zauważyłem. – Inaczej bylibyśmy zniszczeni.
- Przynajmniej tyle, ale… - rozłożył ręce. – Wyhodowałem sobie
żmiję na własnym podwórku – zaklął pod nosem, odwracając głowę w bok, jakby
nadal nie mógł się z tym pogodzić. – Dlatego wszystkich stąd wywaliłem –
oznajmił. – Tworzę wszystko od podstaw już przez rok, ale nadal nie umiem
dopiąć spraw do końca. Dlatego bardzo ciebie potrzebuję, Gerard – powiedział,
wbijając we mnie pełne nadziei spojrzenie. Nigdy wcześniej w życiu nie
widziałem, żeby Marco był aż tak zdesperowany. Serce krajało mi się na samą
myśl, przez co on tutaj przechodził, kiedy ja siedziałem w zakładzie. Momentalnie
nawet zrobiło mi się głupio, że byłem taki samolubny i nie brałem pod uwagę
jego uczuć.
- Gdybym mógł, zerwałbym się do roboty nawet teraz, jednak to
nie wypali – ściągnąłem brwi. Byłem naprawdę zły na całą tę sytuację. – Matka
trzyma mnie pod kluczem. Dzisiaj zwiewałem przez okno, żeby się z tobą zobaczyć
– wytłumaczyłem, rozbawiając trochę Marco. – Nie śmiej się – odparłem z kącikami
ust w górze. – Wiem, że to jest pojebane, ale nic na to nie poradzę. Jeszcze
przez najbliższy miesiąc obowiązuje pismo o moim ubezwłasnowolnieniu.
- To jestem w kropce – westchnął głęboko, odchylając się na
krześle.
- Niekoniecznie – zaprzeczyłem. – Daj mi tydzień lub dwa, a
powiem Donnie, że dostałem pracę w restauracji i chcę zacząć normalnie żyć. Do
tego czasu Izzy może mnie informować co się dzieje czy tam wtajemniczać we
wszystko.
- To musiałoby nam na razie wystarczyć – przyznał mi rację. –
Jak będziesz gotowy, to wiedz, że czeka już na ciebie mieszkanie – powiedział.
– Znoszę tam powoli wszystkie rzeczy.
- Czy ono było używane? – zapytałem profilaktycznie.
- Zgłupiałeś? – prychnął, jakbym naprawdę opowiadał bzdury. – O
wszystkim pomyślałem. To kompletna nówka.
- Wolałem się upewnić. Do końca miesiąca i tak jestem na lekach,
ale później mogłoby być ciężko.
~.~
Będę dodawać rozdziały co dwa tygodnie. Taki system
zapewni mi ciągłość opowiadania bez długich przerw do końca stycznia.
Kolejny rozdział, który jeszcze bardziej wszystko gmatwa. Robi się coraz ciekawiej. Nie mogę doczekać się rozdziału, który pomoże mi bardziej zrozumieć fabułę tego opowiadania. Chociaż muszę przyznać, że lubię twoją twórczość, między innymi ,właśnie przez te niejasności.
OdpowiedzUsuńFajnie, że będziesz dodawała regularnie, wtedy lepiej się czyta, nie trzeba wracać do poprzednich rozdziałów i lepiej się czeka.
Cuuuuuudooooo! ^^
OdpowiedzUsuńŚwietny rozdział, seks też XDDD Szkoda, że ta laska robi z siebie taką dziwkę i daje sobą pomiatać temu Marco, bo nawet fajna jest.
OdpowiedzUsuńWeny! :*
xoxo
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuń