piątek, 28 sierpnia 2015

Take Care of My Soul

2



- Dokumenty – zakomunikowała dziewczyna, rzucając mi jakieś książeczki i papiery w twarz. – Telefon służbowy – kontynuowała, wywalając wszystko na łóżko. – Garnitur na firmowe spotkania oraz rodzinne obiady – mówiła dalej z uśmiechem, jakby naprawdę sprawiało jej radochę robienie mi bałaganu w pokoju. W rzeczywistości naprawdę sprawiało. Ta kobieta to prawdziwy chochlik. W jej głowie i tak siedziało jedno, a ja nie zamierzałem dłużej czekać.
- Izzy – zaśmiałem się ujmująco, wyrywając jej z rąk plecak, z którym przyszła. – Sam sobie poradzę, skarbie. Nie męcz dłużej tych zgrabnych paluszków.
- Znowu chcesz z liścia?! – zapytała wrogim tonem. Położyłem szybko obie dłonie na policzkach i pokręciłem przecząco głową. Co jak co, ale przywalić umiała porządnie.
         Wszystkie kobiety łączyła jedna cecha: impulsywność oraz emocjonalizm. Isabelle zajmowała się ogniem tak szybko jak skład z odpadami łatwopalnymi. Obrażała się i dąsała jak pięciolatka, która nie dostała ukochanego misia z wystawy. Mimo trybu życia, jaki prowadzi, nadal lubi być traktowana jak księżniczka, a jej godność jakimś cudem stale utrzymuje się na wysokim poziomie. Jeździ na mnie jak na łysym koniu i nie oszczędza mi docinek, bo, bądźmy szczerzy, tylko w moim przypadku może sobie na to pozwolić. Nie sądzę, aby podobna zuchwałość wobec ludzi, którymi się otacza, skończyła się dla niej dobrze.
- Po co od razu tak ostro? – uśmiechnąłem się głupio, ponieważ teraz moja twarz musiała naprawdę tak wyglądać. Ściśnięte policzki, usta ułożone w rybę wyrzuconą na brzeg i do tego cudowne azjatyckie oczęta.
- Co to za dzień, kiedy nie mogę się nawet na ciebie złościć – westchnęła z rozżaleniem, zakładając ręce na klatce piersiowej.
- Mój szczęśliwy? – mrugnąłem parę  razy pod rząd. Izzy zaśmiała się, kręcąc głową z pożałowaniem. Przysunęła się powoli bliżej mnie z wzrokiem, który był jedynym programem, który odbierała moja antena. Dziewczyna oderwała mi dłonie z twarzy, kładąc je sobie w pasie. Uniosła znacząco brew do góry, wyginając figlarnie wargi. – Bardzo szczęśliwy? – mruknąłem, kiedy usiadła na mnie okrakiem, dotykając swoim nosem mojego. Przejechała delikatnie i ze skupieniem swoim językiem po mojej dolnej wardze.
- Gerardzie Way – wyszeptała zmysłowo. – Jak to się dzieje, że pociągasz mnie bardziej niż mój własny facet?
- Taki już urok pedała – odpowiedziałem, atakując agresywnie jej usta. Blondynka zaśmiała się wesoło, pozostawiając dźwięk jedynie w naszych objęciach. Przechyliłem się do przodu, kładąc dziewczynę na plecach. Bez słów zdjęła koszulkę, odsłaniając całkiem nagie piersi. Uśmiechnąłem się pod nosem, domyślając się, że przygotowała się na dzisiejszą wizytę znakomicie. Kiedy ściągnąłem jej spodenki, bezbłędnie odgadłem, że nie znajdę pod nimi ani grama bielizny. Cała Isabelle. Tak samo pozbawiona wstydu i nieskora do zabaw jak zawsze.
         Z Izzy sprawy zawsze szły szybko. Friends with benefits. Tym właśnie dla siebie byliśmy. Mnie nie interesowały kobiety, ona na zabój kochała Marco. Realizowaliśmy się jedynie seksualnie, co od lat nie zrodziło w naszych emocjach miłości, którą odczuwają wobec siebie zakochani ludzie. Byliśmy przyjaciółmi na zabój. Po prostu. Nie robiliśmy nic powoli oraz z uczuciem. Woleliśmy raczej od tego regułę: często i szybko. Oboje uważaliśmy, ze życie jest zbyt krótkie, aby przesadzać z czułością.
Uwielbiałem jej kobiecy zapach w każdych okolicznościach. Umiała pobudzić moją wyobraźnię w specyficzny sposób. Delikatnie nęciła, kusiła i zwodziła. Opisywałem ją w myślach jako erotyczną diablicę, ponieważ zawsze wiedziała, czego akurat będę danego dnia pożądał. Główne danie zawsze stanowiło jej ciało. Żadna z pań nie była w stanie wywołać u mnie szybszego bicia serca, tylko właśnie Isabelle.
Jej rozkoszne jęki, kiedy w nią wchodziłem, były muzyką.
Jej gwałtowne gesty, kiedy się na mnie zagryzała, pragnieniem masochisty.
Złapała mnie mocno za kark, oplatając swoimi nogami w pasie. W takich chwilach nawet paznokcie dziewczyny wbite w mój kark nie przysparzały bólu. Pracowałem na pełnych obrotach, całując zapalczywie jej piersi. Miło było odkryć, że nadal miała na uwadze delikatność własnej skóry.
Nie dbałem o brata za ścianą, bo w ogóle dla mnie nie istniał. Może z tego audiobooka nauczy się, jak zrobić dzieci, pomyślałem. Nie zasługiwał na poświęcenie mu nawet sekundowej części przepływu myśli w mojej głowie.
Wracając do ust Izzy, złapałem ja za jedną stopę i przeniosłem sobie jej łydkę na ramię, pochylając się bardziej do przodu. Blondynka westchnęła z rozkoszy, ciągnąc mnie mocno za włosy. Po chwili jednak złapała palcami moją szczękę, gwałtownie spajając nasze języki, jakby starała się przypieczętować zasadę, że tylko ją mogę całować. Nie zamierzałem się jej trzymać, ale byliśmy wtedy młodzi, wiec nie robiło mi to różnicy, na co się godzę.
Przy szczytowaniu zamknęła mocno powieki, prężąc się pode mną niczym kocica. Nawet w takiej sytuacji jej twarz wciąż była piękna oraz pociągająca. Nigdy nie poznałem jej rodziców, ale musieli przekazać jej wspaniałe geny. Tacy ludzie przychodzili na świat rzadziej niż mieszkańcy slumsów zdobywali międzynarodową sławę. Ciągle prześladuje mnie nieodparte wrażenie, że seria niewłaściwych wyborów Izzy zadecydowała ostatecznie o biegu jej wstrętnego życia.
- Nie wychodź jeszcze ze mnie – wyszeptała urywanym głosem. – Za szybko skończyliśmy dzisiaj. – Ta prośba była tak nietypowa z jej strony, że aż na chwilę zbiła mnie z pantałyku, lecz podobny stan nie trwał długo. Uśmiechnąłem się pod nosem, robiąc jej na przekór i kiedy widziałem po minie Izzy, że zaraz wyzwie mnie od najgorszych, zanurzyłem się znowu do końca, zbliżając do siebie nasze twarze. – Aaaach, ty przeklęty – westchnęła ze złością, kręcąc głową.
- Bardzo tęskniłaś? – zapytałem, całując ją w nos.
- Chciałbyś – zakpiła, odpychając mnie mocno od siebie stopą. Jej ruch okazał się być tak zaskakujący oraz przepełniony siłą, że sam straciłem równowagę. Musiała się naprawdę zirytować, ale w głębi serca wierzyłem, że naprawdę to polubiła. Była psotką, nie mogła długo chować urazy. W mgnieniu oka zeskoczyła z łóżka i założyła spodenki. Zawsze umiała zwinąć się szybciej niż się tego spodziewałem. Cóż, taka wprawa chyba wpisuje się w jej kunszt zawodowy. Pokręciłem z rezygnacją głową, zajmując się swoją odzieżą. – Nie zapominaj, że wyleciałam przez ciebie z pracy.
- Mogłaś się stosować do regulaminu i nie uprawiać seksu z pacjentem – wypomniałem jej, chowając za plecy różową bluzkę na ramiączkach.
         Zaraz po tym, jak znalazłem się w zakładzie, Marco nie mógł znieść faktu, że nie wie, co się u mnie dzieje. Załatwił Izzy pracę w psychiatryku. Jednak nie obejmowała swojej połowy etatu dłużej niż siedem miesięcy, ponieważ jedna z pielęgniarek odkryła, że prócz zmieniania pościeli w pokojach, od czasu do czasu sypia z uczestnikiem programu powrotu do społeczeństwa. Jej kariera zakończyła się z fajerwerkami, a ja nie chciałem nawet myśleć, co zrobił Marco, kiedy się o tym dowiedział.
- Wybacz, byłam zbyt na ciebie napalona – przyznała bez cienia skruchy. Spojrzała na mnie zalotnie, opierając ręce na biodrach. – Oddaj koszulkę, póki ładnie proszę – uśmiechnęła się filuternie.
- No nie wiem, twoje piersi wyglądają nieziemsko w promieniach zachodzącego słońca – odparłem tonem udręczonego mężczyzny – poety – wieszcza narodu, który nie umie wybrać miedzy dwiema równoważącymi się wartością rzeczami. Blondynka westchnęła z rozdrażnieniem, schylając się po coś, co leżało na podłodze. Kiedy wycelowała we mnie broń, zaśmiałem się głupkowato, machając dłonią, jakbym speszył się jej komplementem. – Już dobrze, dobrze – powiedziałem rozkosznie. – Dotarło. Wymiana? – zaproponowałem, rzucając jej bluzkę.
- Jasne – zgodziła się, podając mi pistolet.
         Westchnąłem z nostalgią, delikatnie przejeżdżając palcami po lufie mojej jedynej, prawdziwej miłości. Nic nie odbierało nadziei i nie budziło strachu jak właśnie ona. Tak dawno z niej nie korzystałem, że aż bałem się dotknąć czegokolwiek w pobliżu spustu. Nie chciałem nią na razie nikogo zabijać. To nie byłaby prawdziwa radość. Narodziło się we mnie po prostu pragnienie  oddania z niej strzału. Jednak nie mogłem jej trzymać w domu. Żadnej z tych rzeczy nie mogłem. Umiałem jeszcze dobrze oddzielić życie prywatne od pracy. Teraz dopuszczalne było, aby wygłupiać się i żartować z Isabelle, jednak niedługo to się skończy. Brudna robota źle wpływa na moją psychikę.
         Spojrzałem na blondynkę, która przyglądała się pudełku w rogu. Podeszła do niego, zrywając bez pytania taśmę, która ukrywała przede mną jego wnętrze. Nie zabroniłem jej. Karton nie skrywał nic, czego bym się wstydził. Nie chciałem ukryć jego zawartości przed innymi tylko przed sobą, wiec póki nic stamtąd nie wyjmowała, dawałem jej wolną rękę. Dziewczyna zaśmiała się ironicznie, praktycznie z niedowierzaniem, dostrzegając objętość pudła.
- Po co ci to, Gerard? – zapytała. – Nie dość było z tobą źle, kiedy ciebie po prostu bez słowa zostawił? A ty jeszcze spakowałeś jego rzeczy! Co z tobą? – wyrzuciła z siebie w pełni rozczarowana. Spuściłem wzrok, wstając z łóżka. Izzy nie umiała zrozumieć wielu rzeczy. Nie potrafiła też dostrzec w Lukeu tego, co ja w nim widziałem. Dlatego nie chciałem się o to dzisiaj sprzeczać. Nie miałem na to siły. Dziewczyna jak zawsze umiała odpowiednio zepsuć cały nastrój.
- Zaklej je z powrotem – poprosiłem.
- Gerard… - zaczęła z całą stertą pretensji wymalowanych na twarzy.
- Zamknij się – powiedziałem ostro. – Nie mam ochoty rozmawiać na ten temat, jeszcze to do ciebie nie dotarło? – warknąłem.
         Między nami zapadła głęboka cisza. Izzy nie wyglądała na zranioną. Wprawdzie ciężko było do tego doprowadzić, ponieważ przeszła w swoim życiu przez większe gówno niż ja. Dziewczyna robiła coś znacznie gorszego. Wyraźnie mi współczuła, a tego nie chciałem jeszcze bardziej.
Wiedziała, że nienawidzę, kiedy postrzega mnie jako człowieka.
Wiedziała, że brzydzę się człowieczeństwem.
Wiedziała, że robię wszystko, żeby było we mnie jak najmniej z istoty ludzkiej.
Nienawidziłem jej w tej chwili z całego serca.
Nienawidziłem, że patrzyła na mnie jak na osobę zranioną.
Nienawidziłem troski, którą mnie obdarowała.
Nie mogłem jej wybaczyć ciepłego uścisku, którym mnie otoczyła.
A najbardziej nie mogłem znieść tego, że się w nim całkowicie roztopiłem. 


~*~


Moje życie od przeprowadzki nie było wcale łatwiejsze niż przed nią. Nikt się nade mną nie znęcał co prawda, ale wstawanie o północy po telefonie od szefa też nie było przyjemne. Musiałem robić dokładnie to, czego chciał, o jakiej porze chciał i gdzie chciał. Najgorsze w tym wszystkim było na dokładkę to, że z tego rodzaju pracy nie mogłem zrezygnować, jeśli chciałem żyć. Prosząc mafię o przysługę, trzeba liczyć się z faktem, że spłata długu to dożywotni system ratalny bez możliwości sfinalizowania kredytu od razu.
Szedłem długim korytarzem do biura Marco, ścierając oznaki snu z powiek. Jeśli okazałbym zmęczenie, mógłbym równie dobrze zapewnić darmową karmę morskim rybom. Słyszałem pogłoski, że szef kiedyś nie był taki nerwowy i porywczy, jednak to musiała być odległa przeszłość. Odkąd tu jestem, od roku moje życie ścielą trupy. O ile przyzwyczaiłem się już do widoku martwych ludzi, tak dobrze wiem, że sam nie byłbym w stanie kogokolwiek zabić. Gdybym urodził się mordercą, nie skończyłbym w New Jersey, a mieszkałbym raczej na jego spokojnych obrzeżach.
Chłopiec na posyłki.
Tak właśnie prezentowała się moja teraźniejszość.
Podchodząc do drzwi gabinetu szefa, jak zwykle usłyszałem kłótnie. Od ponad tygodnia nie robi nic innego prócz darcia kotów ze swoją dziewczyną. W takich chwilach byłem wdzięczny komuś tam w górze, że to nie ja musiałem zapukać i dać znać o swoim istnieniu, tylko ochroniarz. Gdyby panowała w kwestii meldunku u Marco samowolka, zapewne nie byłoby komu dla niego pracować. Prócz Vernona, dwóch pozostałych ludzi zmienia się średnio co miesiąc. Szef albo ich w nerwach zabija, albo podejrzewa o zdradę, odsyłając do pracy w terenie daleko od głównej jednostki. Życie przy nim nie jest wymarzoną pracą, ponieważ po śmierci rodzina nawet nie dostanie za nas odszkodowania.
Kiedy V mnie zobaczył, od razu zapukał w drewno, żeby nie marnować czasu. Marco miał bzika na punkcie punktualności i nie chciałbym znaleźć się na miejscu osoby, która nie stawia się w określonej godzinie oraz minucie wezwania. Ochroniarz co prawda nie dostał pozwolenia na wejście, lecz on jeden mógł sobie na to pozwolić. Jego obecność w pokoju miała jedynie zakomunikować szefowi, że przyszedłem o wyznaczonej porze, dlatego Perez kontynuował swoją kłótnię.
- Gówno mnie to obchodzi, że nie ma jak wyjść z domu! Rozumiesz, głupia dziwko czy jeszcze do ciebie to nie dotarło?! – wrzeszczał. Mogłem się założyć, że wszystkie żyły wyszły mu na szyi z nerwów a ścięgna wyraźnie odznaczały się na jego czerwonej od gniewu skórze. Tylko raz widziałem go w takim stanie i to przez przypadek. Nie chciałem więcej niczego podobnego doświadczać.
- To sam to sobie z nim załatwiaj, a nie mnie wszędzie wysyłasz, tchórzu! – warknęła dziewczyna. Sekundę później usłyszałem, jak ręka Marco spotyka się z jej policzkiem. Sposób, w jaki mężczyzna traktował Isabelle, był dla mnie nie do pojęcia. Facet, który podnosi rękę na kobietę… pokręciłem głową. Jednak Perez nie ma uczuć. Podchodzi do ludzkiego życia niezwykle przedmiotowo.
- Powinnaś wiedzieć, kiedy milczeć, Bell – ostrzegł groźnie. – Przymykam oko na twoje dawanie dupska za moimi plecami, ale ja także mam limit cierpliwości, a ty właśnie go wyczerpałaś – oznajmił spokojniej. Odpowiedział mu głośny szloch dziewczyny, która najwyraźniej zdawała sobie sprawę z tego, co oznaczają słowa jej chłopaka. – Pojedziesz dzisiaj do hotelu i zajmiesz się naszym nowym gościem. Nie patrz tak na mnie, bo to twoja kara za zuchwałość.
         W końcu na korytarzu zapadła cisza. Wyglądało na to, że Marco postanowił poświęcić chwilę Vernonowi. Spojrzałem kątem oka na resztę ochroniarzy, którzy stali przy drzwiach i nawet nie drgnęli. Zastanawiałem się, jak często są świadkami takich rzeczy. Zacząłem im współczuć, ponieważ ta pozycja to nie tylko przywilej. Jeśli mają jakiś kompas moralny, to ciężka musi być świadomość, że nie mogą zareagować nawet wtedy, kiedy ich szef znęca się nad kobietą.
         Nie sądzę, że wstępowanie do mafii dobrowolnie i z uśmiechem na twarzy jest mądrą decyzją. Wraz z podjęciem takiego kroku, człowiek godzi się na szereg warunków narzuconych z góry.
Nie można zaprzeczyć.
Nie można wzgardzić.
Nie można odrzucić.
Stajesz się przedmiotem w ręku swojego BOGA.
Ja sam nigdy nie chciałem znaleźć się w tym mieście, w tym budynku, z tymi ludźmi. Obecny stan rzeczy okazał się skutkiem mojej własnej słabości oraz głupoty. Dla w miarę normalnego życia i spokoju w domu wkroczyłem w pieczarę samego szatana.
Nagle drzwi otworzyły się ponownie i z gabinetu wyszedł Vernon. W ręku trzymał ogromną torbę, co oznaczało, że dzisiaj Marco nie chce mnie widzieć osobiście. Ja również pragnąłem tylko wykonać swoje zadanie, zwinąć się stąd jak najszybciej, aby nie musieć słuchać kontynuacji jego niedokończonych spraw z Isabelle. Niemożność zagregowania na cudzą krzywdę raniła moją dumę na tyle dotkliwie, że nie mogłem znieść swoich podłych myśli na ten temat. Pozostawałem bierny. Przyglądałem się i zezwalałem tym samym na sprawianie cierpienia komuś innemu.
- Przy wyjeździe z parkingu stoi auto na światłach. Zawieziesz tę torbę pod adres wskazany na GPSie, a potem pojedziesz windą na ostatnie piętro. Mieszkanie jest puste, dlatego wejdziesz do środka i zostawisz bagaż w salonie – powiedział mężczyzna, kładąc przesyłkę pod moimi nogami.
- Co to jest? – zapytałem. – Jeśli ktoś mnie zatrzyma, mam uciekać?
- Fałszywe dokumenty, parę sztuk broni, ważne papiery, naboje i parę ubrań, więc odpowiedz sobie sam na to pytanie – mruknął, odwracając się do mnie plecami. – O pierwszej masz być przy ławce naprzeciwko wejścia do restauracji, także radzę ci się pospieszyć.


~*~


         Pierwszy raz uciekłem z domu, kiedy miałem osiem lat. Tata obiecał mi, że w urodziny zabierze mnie do wesołego miasteczka. Czekałem na niego wiele godzin przyssany do okna, ale się nie zjawił. Wtedy jeszcze nie wiedziałem, że sprawdza wytrzymałość swojego biurka z pomocą sekretarki po godzinach pracy. Gdybym wiedział, zapewne nie wybaczyłbym mu już tydzień później nawet za paczkę ulubionych ciastek. Niemniej byłem rozgoryczony do tego stopnia, że postanowiłem udać się na wymarzoną przejażdżkę diabelskim młynem całkiem sam.
         Ta historia nie ma głębszego znaczenia dla mojej obecnej sytuacji. Po prostu była moją pierwszą myślą, kiedy spadałem z pierwszego pietra na trawnik za domem. Znów czułem się jak te dwanaście lat temu. Wyjątek stanowiła moja kondycja fizyczna i kości, które nie były już tak odporne na uszkodzenia jak niegdyś. Zacisnąłem szczęki oraz powieki, żeby tylko nie wydać z siebie jęku bólu, który mógłby mnie zdemaskować przed mamą. Nie wyszedłbym z domu do końca życia, gdyby moje nocne wyprawy zostały odkryte przez tę kobietę.
Przewróciłem się z wysiłkiem na bok, po czym powoli przez kucki stanąłem na nogach.
Była piękna noc. Dawno nie widziałem tylu gwiazd na niebie. W sumie od dawna także nie widziałem nieba, ale postanowiłem przemilczeć ten drobny szczegół, ruszając w końcu w drogę. Obliczyłem, że przy dobrych wiatrach spóźnię się tylko pięć minut, a czym jest te pięć minut podług niemal trzech lat, prawda?


~*~


Wracając pod restaurację, żałowałem, że nie wziąłem z domu żadnej kurtki. Dzisiejsza noc była niesamowicie chłodna,        chociaż według pogodynki mamy lato.
Wracając biegiem pod restaurację, przeklinałem z całego serca swoje życie. Do pustego mieszkania dojechałem w piętnaście minut, co pozwoliło mi się zastanowić nad tym, dlaczego Vernon kazał mi się spieszyć. Nadal miałem bardzo dużo czasu do pierwszej, dlatego pozwoliłem sobie rozejrzeć się po mieszkaniu. Było piękne, przestronne oraz wielkie z cudownym widokiem na miasto przez ogromne okna. Pomyślałem, że musiałbym harować do końca życia na pełnych obrotach, żeby na starość móc sobie pozwolić na wynajem podobnego przynajmniej przez parę miesięcy. Cudowne i niemożliwe. Musimy oczekiwać kogoś ważnego, skoro szef zainwestował taką fortunę w podobną powierzchnię. Jednak nie brak pieniędzy czy ogólna niedola wpłynęły na moje złorzeczenie. Otóż Vernon zapomniał powiedzieć mi, że auto również mam zostawić pod blokiem, ponieważ będzie miało nowego właściciela. Najgorszy okazał się fakt, że do pierwszej zostało mi niecałe półgodziny, a na miejsce jechałem z o wiele większą prędkością niż mogą rozwinąć nogi nawet najszybszego biegacza pod słońcem. Ponadto czułem, że ochroniarz wcale nie miał luk w pamięci, tylko cała sytuacja została zaplanowana, aby sprawdzić ponownie moją przydatność dla firmy. Nie byłem w pełni wartościowy przez to, że nie nadawałem się do zabijania ludzi, dlatego raz na jakiś czas poddawali mnie całkiem innym testom, a to był chyba właśnie jeden z nich.
Kiedy dotarłem do ławki z piekącymi od bólu płucami, nadal miałem półtorej minuty czasu w zapasie. Upadłem na kolana przy siedzącym na niej mężczyźnie i zacząłem głęboko oddychać. Czułem, jakbym miał zaraz umrzeć z wycieńczenia.
- Brawo dla ciebie – usłyszałem gratulacje od nieznajomego, który podał mi butelkę wody. Przyjąłem ją z wdzięcznością, chociaż brałem pod uwagę możliwość wcześniejszego zatrucia jej zawartości. Spragnienie wzięło zdecydowanie górę nad perspektywą nagłej śmierci. – Siadaj – powiedział po chwili.
         Wspiąłem się na rękach do pionu, aby zająć miejsce obok tajemniczego mężczyzny. Przyjrzałem mu się uważnie, ponieważ wyraźnie na mnie tutaj czekał, a nigdy wcześniej go nie widziałem. Nie mógł być ochroniarzem Marco, bo jego strój miał formę bardziej niż nieformalną, więc zastanawiałem się, co w ogóle ma do czynienia z mafią.
         Długo siedzieliśmy w milczeniu, ponieważ o pierwszej dziesięć nadal nie padło między nami ani jedno słowo. Wpatrywałem się w drzwi restauracji i zastanawiałem się, dlaczego o tej porze pali się w niej światło.
- Czy ty masz mi coś do powiedzenia w ogóle? – mruknąłem, bo prześladowało mnie wrażenie, że marnuję w tym miejscu swój cenny czas, który mógłbym spędzić na spaniu.
- Myślałem, że jesteś cierpliwy – odpowiedział z rozczarowaniem. – Obserwuj – polecił łagodnie, jakby czekał na przedstawienie. W istocie to właśnie robił, ponieważ chwilę później przed moimi oczami rozegrała się scena, której w ogóle nie rozumiałem.
         Przez drzwi budynku wyszedł Marco i mogłem powiedzieć nawet z daleka, że był naprawdę wkurzony. Palił papierosa, wyraźnie na kogoś czekając. Nerwowo przechadzał się pod budynkiem, więc szczerze współczułem osobie, która się spóźniała. Gdybym kiedyś został wezwany przez szefa i miał pojawić się u niego z minutą poślizgu, raczej zostałbym w domu, pakując rzeczy w nadziei, że mnie nie znajdzie na drugim końcu świata.
Nagle zza rogu wyłonił się jakiś chłopak, lecz nie mogłem dokładnie określić, jak wyglądał przez słabe światło nocnych lamp w tamtym rejonie. Jego chód nie był szybki, jakby nadal uważał, że ma mnóstwo czasu. Podniósł wysoko rękę i pomachał do Pereza, który jednak nie odwzajemnił gestu. Wyrzucił za to stanowczym ruchem resztę papierosa gdzieś w bok. Skrzywiłem się lekko, czując, że z tego spotkania nie wyniknie nic dobrego.
W końcu spóźnialski podszedł na tyle blisko, żebym mógł z paniką zauważyć, że jest to brat Mikeyego. Nie było mi dane jednak zbyt długo oglądać jego twarzy, ponieważ Marco uderzył go pięścią w podbrzusze. Zgięty w pół Gerard zrobił kilka kroków w tył, aby podeprzeć się na ścianie. Skrzywiłem się nieznacznie, ponieważ wyobrażałem sobie, jak bardzo to musiało go boleć. Szef po strząśnięciu obolałej dłoni podszedł do niego powoli i kiedy myślałem, że wyjmie broń, albo jeszcze raz go uderzy, mężczyzna położył Wayowi po prostu rękę na ramieniu, poklepując go delikatnie, jakby chciał ulżyć mu w cierpieniu
Przyglądałem się tej scenie w niedowierzaniu, póki obaj w objęciach nie weszli do restauracji.
- Dobrze mu się przyjrzałeś? – zapytał nagle nieznajomy, który oglądał wszystko z miną osoby wiedzącej dokładnie, co będzie miało tutaj miejsce.
- Temu… chłopakowi? – zapytałem ostrożnie, bo nie chciałem zdradzać, że doskonale wiem, kim on jest.
- Chciałbym, żebyś go obserwował – powiedział, nie udzielając w sumie konkretnej odpowiedzi.
- Dlaczego miałbym to dla ciebie robić? – zdziwiłem się, spoglądając na niego krzywo. Zacząłem czuć się bardziej nieswojo niż wcześniej. Ten facet wydawał się bardzo dziwny, co mnie niepokoiło.
- Nie dla mnie, debilu – zaśmiał się niespodziewanie. – Dla szefa. Ja znam Gerarda jak własną kieszeń i nie czuję potrzeby zdobywania wiadomości o jego nowym życiu – skrzywił się, podając mi teczkę, którą trzymał przez cały ten czas na kolanach. – To nie jest tak, że Marco mu nie ufa i chce go sprzątnąć, nie martw się. Słyszałem wiele o tobie, więc zapewniam, że krzywda mu się nie stanie.
- Jakim cudem mnie znasz, chociaż ja ciebie nigdy w życiu na oczy nie widziałem? – zapytałem zszokowany. Czułem się naprawdę niepewnie. Nie chciałem być w nic angażowany, tym bardziej, że ma to związek nie tylko z moją pracą, ale także  z Mikeyem i panią Donną. Życie prywatne i zawodowe – nigdy nie chciałem ich ze sobą mieszać.
- To proste. Siedzę w piwnicy, Franku Iero – odparł z uśmiechem. – Wychodzę z niej tylko po zmroku.
- Dlaczego to właśnie ja mam go szpiegować?
- Szpiegować – powtórzył z przejęciem. – To zbyt mocne słowo. A Marco wybrał ciebie, ponieważ podobno tylko w tym jesteś naprawdę dobry – wytłumaczył spokojnie, więc nie poczułem się zbytnio urażony. Wiedziałem, że jeśli chodzi o robotę w tym fachu, nie mam wiele do zaoferowania. Od samego początku dziwiłem się, dlaczego w ogóle otrzymałem od mafii pomoc, skoro nie miałem nic w zamian do oddania. Zszokował mnie fakt, że kiedy dowiedzieli się o mojej bezużyteczności, nie zabili zarówno mnie jak i mojej mamy. Moje dalsze funkcjonowanie w tym systemie jest dla mnie kompletną tajemnicą, która czasami ściąga mi sen z powiek.
- Ten chłopak wygląda tak zwyczajnie. Co go łączy z szefem?
- Zawsze tyle pytasz? – mruknął z irytacją. – Gerard to bliski przyjaciel Marco. Jest dla niego niemalże jak rodzina. Chce sprawdzić, jak funkcjonuje w społeczeństwie po przerwie w pracy, ile zostało w nim profesjonalizmu i jak szybko zauważy, że masz go na oku – westchnął. – Dlatego tutaj też jest wyzwanie dla ciebie. Nie życzyłbym ci tego, żebyś został zauważony.
- Co takiego się wtedy stanie? – przełknąłem ślinę.
- Gerard po prostu cię zabije.


~*~


         - W końcu stanęło na tym, że gnój wsadził mnie do tego okropnego miejsca. Własny brat – pokręciłem głową z niedowierzaniem. – Mieści ci się to w głowie?
- Mam się go pozbyć? – nagle zapytał Marco z tak poważnym wyrazem twarzy, że aż szczerze mnie rozbawił.  – To nie jest problem – zapewnił szybko, kręcąc głową w sposób wskazujący na to, że jedno kiwnięcie jego palca i pół Ameryki jest sześć metrów pod ziemią.
- Nie warto sobie brudzić rąk takim śmieciem, stary. Zmarnujesz tylko swój czas – powiedziałem. - Jakoś dam radę znieść jego widok. Poza tym to nadal mój brat, chociaż nie zasłużył, by go tak nazywać.
- Więzi rodzinne ponad zgniliznę tego świata? – zaśmiał się z własnej sentencji, która od lat służy mu jako tekst do zrzeszania wspólników.
- Niekoniecznie – odpowiedziałem. – Sam udowodniłeś mi, że niekiedy przyjaciele są więcej warci niż ścierwo, które musimy nazywać rodzeństwem – uniosłem kieliszek z winem na potwierdzenie siły swoich słów. Perez zderzył nasze naczynia w ramach poparcia dla tej myśli.
- Słuchaj Gerard… - zaczął powoli. – Zastanawia mnie tylko jedna sprawa. Dlaczego tak długo tam siedziałeś?
- Władowałem się w niezłe tarapaty i jakoś nie umiałem z nich wybrnąć – pokręciłem głową z delikatnym uśmiechem osoby, która mile wspomina jakiś moment w swoim życiu. Chociaż pobyt w zakładzie był najgorszym doświadczeniem na liście gorzkich upadków, zaznałem tam również smaku słodyczy.
- I jak udało ci się z nimi poradzić?
- Same zniknęły – odparłem ze smutkiem. – Nie miałem na to większego wpływu.
- To chyba dobrze – zdziwił się Marco, jakby mój brak entuzjazmu podobnym obrotem zdarzeń był niepokojący.
- Nie do końca – chrząknąłem, poprawiając się na krześle. – Ale mniejsza o to. Przeszłość zostaje w przeszłości. Lepiej powiedz mi, jak zaplanowałeś moją przyszłość – zachęciłem go z uśmiechem, co podłapał niemalże od razu.
- Po pierwsze powinieneś wiedzieć, że nie zastaniesz na dole prawie żadnej nowej twarzy – oznajmił poważnie. – Paru odjebałem, większość wysłałem na nasze farmy i obrzeża, ponieważ martwiło mnie ich zachowanie.
- A co ze Stevem? – zaniepokoiłem się.
- Dalej siedzi w swojej norze. Ma ostatnio sporo roboty – stwierdził.
- Co się dzieje? – zapytałem.
- Carl odszedł do Rusków – mruknął, odstawiając swój kieliszek. Najwyraźniej stracił ochotę na wino. – Robimy wszystko, żeby go dorwać, ale nie jest to najprostsze. Siedzi w jakiejś dziurze jak szczur i nie chce wyleźć – warknął z wściekłością.
- Jedyny plus tej sytuacji jest taki, że nie miał dostępu do naszego podziemia – zauważyłem. – Inaczej bylibyśmy zniszczeni.
- Przynajmniej tyle, ale… - rozłożył ręce. – Wyhodowałem sobie żmiję na własnym podwórku – zaklął pod nosem, odwracając głowę w bok, jakby nadal nie mógł się z tym pogodzić. – Dlatego wszystkich stąd wywaliłem – oznajmił. – Tworzę wszystko od podstaw już przez rok, ale nadal nie umiem dopiąć spraw do końca. Dlatego bardzo ciebie potrzebuję, Gerard – powiedział, wbijając we mnie pełne nadziei spojrzenie. Nigdy wcześniej w życiu nie widziałem, żeby Marco był aż tak zdesperowany. Serce krajało mi się na samą myśl, przez co on tutaj przechodził, kiedy ja siedziałem w zakładzie. Momentalnie nawet zrobiło mi się głupio, że byłem taki samolubny i nie brałem pod uwagę jego uczuć.
- Gdybym mógł, zerwałbym się do roboty nawet teraz, jednak to nie wypali – ściągnąłem brwi. Byłem naprawdę zły na całą tę sytuację. – Matka trzyma mnie pod kluczem. Dzisiaj zwiewałem przez okno, żeby się z tobą zobaczyć – wytłumaczyłem, rozbawiając trochę Marco. – Nie śmiej się – odparłem z kącikami ust w górze. – Wiem, że to jest pojebane, ale nic na to nie poradzę. Jeszcze przez najbliższy miesiąc obowiązuje pismo o moim ubezwłasnowolnieniu.
- To jestem w kropce – westchnął głęboko, odchylając się na krześle.
- Niekoniecznie – zaprzeczyłem. – Daj mi tydzień lub dwa, a powiem Donnie, że dostałem pracę w restauracji i chcę zacząć normalnie żyć. Do tego czasu Izzy może mnie informować co się dzieje czy tam wtajemniczać we wszystko.
- To musiałoby nam na razie wystarczyć – przyznał mi rację. – Jak będziesz gotowy, to wiedz, że czeka już na ciebie mieszkanie – powiedział. – Znoszę tam powoli wszystkie rzeczy.
- Czy ono było używane? – zapytałem profilaktycznie.
- Zgłupiałeś? – prychnął, jakbym naprawdę opowiadał bzdury. – O wszystkim pomyślałem. To kompletna nówka.
- Wolałem się upewnić. Do końca miesiąca i tak jestem na lekach, ale później mogłoby być ciężko.




~.~


                Będę dodawać rozdziały co dwa tygodnie. Taki system zapewni mi ciągłość opowiadania bez długich przerw do końca stycznia.

4 komentarze:

  1. Kolejny rozdział, który jeszcze bardziej wszystko gmatwa. Robi się coraz ciekawiej. Nie mogę doczekać się rozdziału, który pomoże mi bardziej zrozumieć fabułę tego opowiadania. Chociaż muszę przyznać, że lubię twoją twórczość, między innymi ,właśnie przez te niejasności.
    Fajnie, że będziesz dodawała regularnie, wtedy lepiej się czyta, nie trzeba wracać do poprzednich rozdziałów i lepiej się czeka.

    OdpowiedzUsuń
  2. Świetny rozdział, seks też XDDD Szkoda, że ta laska robi z siebie taką dziwkę i daje sobą pomiatać temu Marco, bo nawet fajna jest.
    Weny! :*
    xoxo

    OdpowiedzUsuń
  3. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń