sobota, 12 września 2015

Take Care of My Soul

3



                Gerard miał piętnaście lat, kiedy pierwszy raz przyszedł do Marco jesienią dwutysięcznego dziesiątego roku. Na początku zmywał naczynia w restauracji i był bardzo uważnie obserwowany, póki Perez nie dostrzegł w nim potencjału. W teczce, którą wczoraj dostałem, szef napisał, że Way miał to specyficzne spojrzenie, które do niego przemawiało. Zauważył materiał na mordercę, jaki da niesamowity efekt, jeśli tylko odpowiednio złoży jego części. Marco twierdził, że skłonności Gerarda wynikają z sytuacji w domu. Bardzo ułożona rodzina, w której nadmiar miłości do bliźniego dusi, wywołując brak jakiegoś czynnika. Doszedłem do wniosku, że tym czynnikiem jest ojciec Wayów, który opuścił dom, kiedy Mikey miał dziesięć lat, co daje trzynaście dla Gerarda. Jednak rozwód to nie jest według mnie wystarczający powód do rozpoczęcia mafijnego życia. Kiedy rodzice się rozstają, świat nie chyli się ku końcowi, dlatego czułem, że katalizator starszego z braci tkwił w nieco innym miejscu.
         Przeglądałem dokumenty przez parę godzin i nic nie znalazłem na ten temat, prócz wpisu, którego znaczenia nawet nie rozumiałem. Marco opisywał chłopaka jako jedyną drogę ku swojej matce, jakby tylko czarnowłosy był w stanie… ją zrozumieć? A może Perez miał napięte relacje z kobietą i Gerard okazał się jedyną osobą, która umiała załagodzić cały konflikt? Naprawdę nie miałem zielonego pojęcia, co to miało oznaczać.
         Parę następnych stron było nudnymi notatkami na temat obserwacji zachowania Waya w miejscu pracy, a później procesu asymilacji w nowym środowisku, który ponoć nie trwał długo. Chłopak potraktował ten awans jako szansę na zapełnienie luki, którą stanowił wolny czas. Rówieśnicy w szkole go nie akceptowali, wywołując  w nim uczucie odrzucenia oraz ciągłej samotności.  Marco wspomina również o pogorszeniu się jego stosunków z bratem, lecz sam powód pominął, jakby celowo unikał tematu. Akurat ten aspekt we wszystkim interesował mnie najbardziej, lecz prócz zwykłego W pewien sposób cieszę się, że tylko ja go w pełni rozumiem. Nawiązaliśmy unikalną więź i bardzo dobrze jej rokuję. Mamy swoją tajemnicę, która uczyni nas silnymi, dobrymi przyjaciółmi, nic innego nie znalazłem. Najwyraźniej szef uważał to za zbyt tajne oraz osobiste, aby móc mi udostępnić, jednak… tutaj było coś wyraźnie na rzeczy.
I żaden z nich najwyraźniej nie zamierzał o tym głośno mówić.


~*~


- Nie sądzisz, że powrót do tego jest złym pomysłem? – zapytała babcia, przyglądając się temu, jak czyszczę broń.
- Gdybym miał wybór, może bym się zastanowił – odparłem lekko, wkładając części pistoletu na ich miejsce. – Ale go nie mam.
- Życie w strachu nie jest życiem, Gerard – powiedziała, starając się mnie przekonać do zmiany zdania.
- Życie w zniewoleniu również nie jest życiem, babciu i dobrze o tym wiesz. Widzisz, jak duszę się w tym pokoju – zarzuciłem jej. – Ten dom to więzienie. Nie ma w nim dla mnie przyszłości.
- Marco też ci jej nie zapewni, skarbie.
- Nie zostanę tu – westchnąłem z rozdrażnieniem. – Za miesiąc się wynoszę.
- Jak chcesz – mruknęła z rezygnacją, po czym zniknęła.
- No świetnie – burknąłem. – Tylko tego mi brakowało.
         Duchy mają nade mną pewną przewagę. To nigdy nie jest tak, że je wywołuję, kiedy dusza zapragnie. One muszą tego chcieć. Zjawa musi chcieć być zauważoną i wysłuchaną. Innej drogi ku rozmowie nie ma.
         Babcia teraz jest zła, rozgoryczona i obrażona, dlatego sądziłem, że nie zobaczę jej przez najbliższe dni. Chciała, żebym został w domu, ponieważ wie doskonale, że nikt prócz mnie nie jest w stanie jej dostrzec. Będzie samotna i zdana na zwykłą obserwacje tego, co dzieje się w domu.
Nikomu nie pomoże, choćby krzyczała.
Nic nie naprawi, choćby ręce ją świerzbiły.
Nie powinienem jej tak zostawiać, ale co mogę innego zrobić? Nie będę przecież podporządkowywał swoich planów zmarłej osobie. To byłoby już całkiem nienormalne. Nie powiem też mamie, żeby częściej rozmawiała z babcią, bo wrócę do zakładu szybciej niż go opuściłem.
Spojrzałem na stojący w rogu karton i wziąłem głęboki oddech. Powiedz mi, Luke, kiedy to życie stało się takie skomplikowane, co? Zaśmiałem się pod nosem, kręcąc głową. Wszyscy się na mnie dzisiaj obrażają, pomyślałem. Może gdybym czymś zawinił, kiedyś zrozumiałbym zło, które mnie otaczało. Jednak wcześniej byłem zbyt młody, żeby dostrzec takie rzeczy, a teraz jestem zbyt spaczony, aby w ogóle chcieć je poznać. Niekiedy czas to bezlitosny przyjaciel. Jeśli on mówi, że już za późno to jak jest w rzeczywistości.
Kiedy moje spojrzenie raz jeszcze powróciło do pudła, pomyślałem, że to najwyższy czas, aby w końcu je tworzyć. Minęło już zbyt wiele miesięcy, odkąd zamykałem je z myślą, że jego zawartość nigdy więcej nie ujrzy światła dziennego. Wstałem powoli z krzesła przy biurku i schowałem broń pod łóżko. Stale myślałem kategoriami, co by było, gdyby mama coś znalazła. Ta atmosfera nie była zdrowa, co jedynie wciąż uświadamiało mi, jak bardzo konieczne jest wyprowadzenie się z tego domu wariatów. Uklęknąłem przy kartonie, po czym przesunąłem palcem bo śliskiej taśmie izolacyjnej, aby znaleźć na jej płaszczyźnie odstający koniec. Nie zależało mi na zerwaniu jej z rozmachem oraz użyciu jako serpentyny na znak wolności. Później zamierzałem zakleić pudło z powrotem i wcisnąć w ciemniejszy kąt, aby dalej nie kusiło.
Jestem osobą, która silnie wierzy w to, że przeszłość należy do przeszłości. Mimo tego, że często się wkurwiam, nie trzymam długo urazy. Nie rozpamiętuję porażek, staram się zapomnieć o niegdyś ważnych dla mnie osobach, które mnie zdradziły i odwróciły się do mnie plecami. Jeśli zadawały mi ból, nie są warte pielęgnowania ich wizerunku we wspomnieniach. Każde przełomowe zdarzenie jest dla mnie nową przyszłością i kolejną szansą na odrodzenie. Tego nauczyłem się w ośrodku. Życia chwilą, doceniania upływającego czasu, przetwarzania cierpienia na pozytywną nutę. Jednak bywają słabsze dni. Nikt nie jest ze stali. Czasem czuję więcej i daję wyjść człowieczeństwu na powierzchnię. Wówczas jestem naprawdę słaby psychicznie.
Taki dzień był właśnie dzisiaj.
Odkryłem zawartość kartonu, szukając właściwie tylko jednej rzeczy. Wyjąłem z pudła białą maskę z fioletowymi kreskami na policzkach i falami na czole. Była strasznie sfatygowana, ponieważ jej właściciel intensywnie korzystał z niej od prawie dwudziestu lat. Miejscami miała widoczne rysy, jakby wielokrotnie spadała na ostre kamienie. Najbardziej jednak uwagę przykuwały brudne plamy, które mogłyby sugerować niedomyte błoto, ale ja wiedziałem, że to krew.
Ta maska skłaniała mnie to potężnych refleksji nad granicami, które może osiągnąć człowiek.
Na ile jest sobą, kiedy robi coś złego i w jaki sposób wypiera to do swojej nieświadomości?
Ktoś rodzi się potworem, czy dopiero nim się staje?
Według mnie każdy ma potencjał do stania się bestią. To leży gdzieś głęboko w każdym człowieku. Dobrze ukryte, nieaktywowane.
Przykładając maskę do twarzy, zastanowiłem się, czy Luke czuł dzięki niej, że jest całkiem inną osobą.
Czy uważał, że może więcej?
Czy wierzył, że nikt go nie pozna?
Czy się za nią ukrywał?
Czy była ona dla niego wymówką albo usprawiedliwieniem?
Nie znałem odpowiedzi na te pytania, ale czułem, że nie mogę siedzieć teraz w domu. Potrzebowałem poczucia wiatru na twarzy i przekonania się o tym, że dłużej nie jestem zniewolony. Chciałem mieć wybór, zadecydować o czymś, aby później to wykonać.
Tak definiowałem wolność – możliwością spojrzenia na prawdziwe niebo.


~*~


Spojrzałem w niebo i skrzywiłem się z niesmakiem. Wyglądało na to, że będzie padać, więc bardzo mi się to nie spodobało. Nigdy nie lubiłem deszczu, ponieważ nie miałem z nim najlepszych wspomnień. Jak to przed burzą, powietrze stało się cięższe i od razu ciężej nabierało mi się powietrza. Duchota wpłynęła na spowolnienie moich ruchów, a siatki z zakupami wcale w tym nie pomagały. Wlokłem się niemiłosiernie, a wizja obiadu, który czekał na mnie w domu, powodowała burczenie brzucha. Zbyt długo siedziałem nad tymi wszystkimi dokumentami. Teczka, którą otrzymałem, była dość gruba. Część materiałów wciągnęła mnie do tego stopnia, że nie odczułem upływającego czasu. Dopiero wkurzona mama weszła do pokoju i pogoniła mnie gazetą do sklepu, ponieważ lodówka była prawie całkiem pusta.
Nie bywałem zbyt często w domu. Nie żebym chodził do szkoły jakoś namiętnie, ale wyliczyłem dokładnie, ile godzin muszę w niej być, aby nie groziło mi nieklasyfikowanie, bo na dwóję każdy debil umie wyciągnąć. Moja mama dbała o edukację swojego syna na tyle, żebym zdał i skończył szkołę średnią. Więcej nie wymagała, ponieważ doskonale wiedziała, w jakiej sytuacji jesteśmy. Musiałem zarabiać, pracując dla Marco. Nie płacił mi wiele, bo byłem ciągle na okresie próbnym. Zazwyczaj po roku ludzie wyjeżdżali w teren, wysyłano ich do innych miast, z czego dostawali o wiele większe pieniądze. Według Marco tkwię ciągle w tym samym miejscu, bo jestem bezużyteczny, ale widzi potencjał, tylko na razie jeszcze nie wie, jak go wykorzystać. Jednym słowem definiuje mnie dno.  Nie jakieś płytkie czy głębokie tylko wręcz bezdenne.
Nigdy nie miałem wysokiego poczucia własnej wartości, ale przyzwyczaiłem już się do ciągłych obelg. Ojciec stale mi ubliżał i zrównywał poziomem z gównem, dlatego myślę, że już niżej spaść nie mogę. Totalna bezwartościowość była moim atutem. Nic dla nikogo nie znaczyłem, nie budziłem w nikim skrajnych emocji. Po prostu istniałem, będąc popychadłem. Sądzę, że to smutne, lecz nie odczuwałem smutku. Dawno straciłem receptory umożliwiające odczuwanie emocji. Zginąłbym w tym świecie, jeśli miałbym czas na użalanie się nad sobą. Walczyłem o przetrwanie jak robak przygnieciony przez grudkę gliny. Prócz podstawowych wartości oraz funkcji życiowych nie uznawałem i nie wykonywałem nic innego.
Przechodząc obok placu zabaw, poczułem kroplę deszczu na policzku, co wyrwało mnie z letargu. Spojrzałem na drogę przed sobą, zauważając, że jestem już niedaleko osiedla. Spojrzałem w niebo, po czym westchnąłem z bezradnością. Będzie ulewa, pomyślałem beznamiętnie, chcąc ruszyć dalej. Moją uwagę zwrócił jednak specyficzny dźwięk, który wydają zardzewiałe zawiasy. Odwróciłem się w stronę placu zabaw, nie dostrzegając tam jednak żadnych bawiących się dzieci. Za to na karuzeli leżał chłopak i popalał papierosa. Na głowę miał nasuniętą jakąś maskę w ten sposób, aby odkrywała mu tylko usta. Nagle coś mnie tknęło. Podświadomość wysyłała mi różne obrazy i kiedy je połączyłem, uświadomiłem sobie, że kojarzę bluzę, którą on na sobie miał.
Czasami przeznaczenie wydaje się być zabawną sprawą. Spotykałem Gerarda na każdym swoim kroku. Niedaleko osiedla, tuż przy domu, a teraz nawet miałem chodzić z nim do pracy. Czułem, że Way będzie moja zgubą. Osobą, która wpędzi mnie w tarapaty i zamiast z nich wyciągnąć, wepchnie w tylko głębszy dół, bo przeznaczenie nie zawsze jest zjawiskiem pozytywnym. W moim przypadku tylko powodowało kłopoty.


~*~


                - Gdybyśmy spotkali się w innym, lepszym życiu, bylibyśmy naprawdę udaną parą – powiedziała Izzy. – Żałuję, że to się nie stało.
- Mówisz tak tylko dlatego, że pokłóciłaś się z Marco – mruknąłem niewyraźnie, śledząc telezakupy tępym wzrokiem.
- Nie – zaprzeczyła. – Naprawdę go kocham, chociaż jest takim skurwielem. Po prostu myślę o nas i dochodzę do wniosku, że żyłoby nam się wspaniale, gdyby świat nas tak nie skrzywdził.
- Muszę się z tobą zgodzić – westchnąłem. – Sprawy byłyby prostsze, gdyby mając te piętnaście lat, stwierdzilibyśmy, że będziemy ze sobą szczęśliwi i stworzymy dobrą rodzinę. Jednak tak się nie stało – oznajmiłem, zastanawiając się, po kiego chuja komuś odkurzacz z nakładkami z mikro fibry, jak w supermarketach sprzedawali mopy do podłogi za jedną dziesiątą tej kosmicznej ceny. – Ale teraz mamy po dwadzieścia, ty jesteś wierną dziwką swego pana, a ja pojebanym gejem po przejściach, z którym uprawiasz okazjonalny seks w ramach przyjaźni. To mi brzmi jak przegrane życie – ziewnąłem mocno, rozważając kupno wanny, która leczy egzemę.
         Między nami zapanowała dłuższa cisza. Nie miałem pojęcia czy to dlatego, że program, w którym sprzedają kosiarki na pilota, okazał się być lepszym usypiaczem niż ekranizacja Lśnienia, czy z powodu wybicia czwartej nad ranem parę chwil temu. W każdym razie czuliśmy się z tym dobrze. Było naprawdę świetnie, mimo że nie myślałem zbyt wiele. Mózg po nieprzespanej nocy raczej nie działał na pełnych obrotach. Cieszyłem się tylko, że podczas mojego pobytu w zakładzie, rodzice wymienili tę okropną kanapę w salonie na cacuszko, które nie robiło siniaków.
         Trzymałem rękę na udzie Isabelle, która leżała wygodnie na poduszce zaraz obok mnie. Szukałem myśli, która jej dotyczyła, a jaką musiała poznać, jednak nie mogłem sobie przypomnieć, czego tak właściwie od niej chciałem. Odwróciłem wzrok od jej posiniaczonych rąk, które odsłaniały podciągnięte rękawy mojej bluzy. Marco naprawdę był czasami skończoną świnią. Obiecałem sobie, że kiedyś naprawdę mu przywalę i to tak cholernie mocno. Jeśli to jest jego kobieta, to powinien o nią dbać, dawać jej co najlepsze, a nie jeszcze wysyłać za karę do jakiegoś klienta sadysty, by zrobiła mu dobrze. Na samą myśl o tym chciało mi się rzygać.
- Gerard… - mruknęła sennie.
- Słucham? – odpowiedziałem, przymykając powieki.
- Pamiętasz, jak wysmarowaliśmy dyrektorce auto krowim gównem w dziesiątej klasie? – zapytała bez większych emocji. Mruknąłem twierdząco, bo nie chciało mi się już nawet otwierać buzi. – Zastanawiam się, czy kupiła wtedy ścierki z mikro fibry, żeby je wyczyścić.
- Śpij, bo gadasz już głupoty – zaśmiałem się, sam będąc na granicy własnej nieświadomości. Mimo wszystko zdążyłem jeszcze pomyśleć, że to były naprawdę dobre czasy.


~*~


         Podszedłem pod dom Miekyego zaraz po jego telefonie, że potrzebuje zaległych lekcji. Naturalnie wyśmiałem jego debilną prośbę, bo doskonale wiedział, że nie bywałem w szkole częściej niż wymagał tego dziennik oraz sprawdziany. Zaklął tylko pod nosem i powiedział, że jak nie przyjdę za dziesięć minut, to koniec z naszą przyjaźnią, po czym się rozłączył. Nie starałem się zbytnio, żeby dobrze wyglądać, ponieważ wyciągnął mnie prosto z łóżka, dlatego stwierdziłem, że musi znieść moje domowe łachmany i poranny wizaż.
- Jak ty wyglądasz – powitał mnie już w drzwiach z niesmakiem na twarzy.
- Czego spodziewałeś się po zrywie z rana? – zapytałem.
- Jest dwunasta – powiedział z dezaprobatą i niedowierzaniem.
- Dla osoby, która wraca z pracy o drugiej, mamy właśnie siódmą – burknąłem, wchodząc do środka pełny wewnętrznego rozgoryczenia. Po ponad tygodniu milczenia i chowania się we własnym pokoju, nie powinien rościć sobie prawa do ściągania mnie z łoża boleści, o której tylko mu się podobało. – Co się pali? – zapytałem, ściągając buty.
- Salon – powiedział całkiem poważnie. Spojrzałem na niego jak na ostatniego przygłupa. – Muszę zbudzić Gerarda, bo zaraz leci mój ulubiony serial, a on blokuje mi telewizor.
- Co proszę? – pokręciłem głową, ponieważ pomyślałem, że mogłem się przesłyszeć. Przysięgam, pierwszy raz podobny idiotyzm wydobył się z ust Mikeyego. – Nie jestem ci do tego potrzebny – oznajmiłem z irytacją.
- Nic nie rozumiesz, Frank – burknął. – Jak użyje przemocy, musisz później potwierdzić na policji, że zostałem pobity.
- Czy ciebie już całkiem pogrzało? – warknąłem. – Nie otwierałeś okien w pokoju? Twoje zachowanie nie jest normalne, Mikes.
- Przysięgam, że wczoraj chciał mnie zabić – szepnął. – Zepchnął mnie ze schodów i gdybym nie złapał za balustradę, dzisiaj byśmy nie rozmawiali.
- Jakby chciał ciebie naprawdę zabić, już dawno byś nie żył – powiedziałem, klepiąc go po ramieniu z pobłażaniem. Zarzuciłem kaptur na głowę, postanawiając, że wracam do domu. Nie zamierzałem brać udziału w ich głupich rozgrywkach. Poza tym nie chciałem, żeby Gerard widział mnie więcej razy niż to konieczne. Ceniłem sobie swoje marne życie i nie planowałem go przedwcześnie tracić. Kiedy jednak wymijałem blondyna, ten złapał mnie mocno za ramiona i schował mi się za plecami. Już miałem go wyzwać, lecz zostałem uprzedzony.
- Czy ciebie całkiem pojebało? – zapytał Gerard, który najwyraźniej był w drodze do kuchni. Spojrzał na mnie przelotnie, jednak szybko odwrócił wzrok, jakbym nie był dla niego najprzyjemniejszym widokiem. Poczułem się przez to jeszcze bardziej nie na miejscu. Wchodzenie mu w drogę było ostatnią rzeczą, której pragnąłem.
- Nie zbliżaj się do mnie! – wrzasnął Mikey.
- Nawet kurwa nie zamierzam – skrzywił się. – Tylko zamknij w końcu mordę – rozkazał, znikając za ścianą.
- Wystarczy, że musi na ciebie patrzeć! – krzyknął z salonu kobiecy głos, który rozpoznałem bez problemu. Słyszałem go w różnych postaciach – błaganie, rozpacz, złość, zawziętość. Nawet nie zdziwiła mnie obecność Isabelle w tym domu. Notatki Marco zawierały wyraźny zapis o tym, że wie o zdradach swojej dziewczyny. Wybacza jej tylko dlatego, bo tym kochankiem jest Gerard, a nie mężczyzna, którego nie zna. Uważałem tę sytuację za chorą oraz niezdrową. Nie chciałem brać udziału w tych rozgrywkach podczas czasu wolnego, dlatego wyrwałem się Mikeyemu z uścisku i opuściłem dom Wayów. Blondyn nawet nie protestował, a ja miałem nadzieję, że to z odkrycia wstydu jego zachowaniem, ale nie mogłem być tego pewien.


~*~


         Cieszyłem się, że w budynku nie zaszły wielkie zmiany. Mogłem znów odetchnąć powietrzem tak, jakbym był we właściwym miejscu. Pozornie to co jest złe, daje mi największe poczucie przynależności do tego świata. Wszystko uległo zmianie: rodzina, szkoła, otoczenie, znajomi. Jedynie praca wciąż była w tym samym miejscu co dawniej.
         Mogłem przejść się tym samym korytarzem.
         Zjeść i wypić w tej samej kuchni.
         Znaleźć Stevena w tej samej piwnicy.
         Rozmawiać z Marco w tym samym gabinecie.
         Jak mogłem odwrócić się od miejsca, które zdawało się być jedynym schronem dla mnie i mojej zbłąkanej duszy. Tutaj leżała przyszłość mojego braku przyszłości. Paradoksalnie, lecz niesamowicie prawdziwie. Żałowałem, że babcia nie jest w stanie przejrzeć na oczy przez zasłonę rozgoryczenia. W domu nie było życia, ponieważ wszystko za czym tęskniłem, znajdowało się tutaj. Ucieszyłem się nawet, kiedy zobaczyłem Vernona przed salą przesłuchań, a przecież on tak bardzo mnie nienawidzi. Czy to nie były same pozytywne znaki?
- Marco jest w środku? – zapytałem z uśmiechem. Póki nie wróciłem tutaj na stałe, okazywanie radości było w porządku. Z czasem stare nawyki wrócą i już nie będę taki miły. Radziłem ochroniarzowi docenić to, póki miał okazję.
- Skądże, po prostu lubię tu stać sobie w miejscu. To mnie relaksuje – odparł, nawet na mnie nie patrząc. Mały skurwiel, pomyślałem, chociaż Murzyn miał dobre dwa metry wzrostu. Kiedyś żyłem marzeniem, że skopię mu dupę za te nieuzasadnioną wrogość, ale szybko się przekonałem o niemożliwości realizacji tego pragnienia.
- Dobrze wiedzieć – mruknąłem pod nosem z ręką na klamce.
         Kiedy chciałem otworzyć drzwi, te same odskoczyły i z pomieszczenia  wyszedł jakiś chłopak. Minął mnie szybko, aby zaraz zniknąć za zakrętem z dużą torbą w dłoni. Pozostawił za sobą znajomy zapach i wrażenie, że naprawdę nie będę już tutaj nikogo znał. Miałem nadzieję, że po przesiewie nie będę czuł się jak odludek, ponieważ czasy szkoły nie były dla mnie radosne pod tym względem. Są chwile w życiu, których nie chcesz doświadczać drugi raz. Ja miałem takich momentów więcej niż bym chciał.
         Wszedłem do pomieszczenia, w którym panował półmrok. Marco w skupieniu oglądał przesłuchanie, jakby za szybą miała miejsce bardzo ważna rozgrywka. Perez przyglądał się tylko istotnym rozmowom, wiec nie przeszkadzałem mu przywitaniem. Stanąłem po prostu obok mężczyzny i sam spojrzałem z zaciekawieniem.
         Steve jak zwykle bawił się z ofiarą w sposób, którego ja nigdy nie praktykowałem, a  także nie zamierzałem praktykować. Na samą myśl, że miałbym komuś cokolwiek rozcinać czy w ogóle dotykać cudzego ciała, brało mnie obrzydzenie. On to z kolei uwielbiał. Lubił napawać się krzykiem, jaki przepełniał ból oraz odczuwał skrajne rozczarowanie, kiedy trafiał na słabe jednostki, które grzecznie odpowiadały na jego pytania. Mogę powiedzieć o Stevie na pewno to, że jest prawdziwym psychopatą. Jego sadystyczne skłonności przerastają niekiedy moje wyobrażenie. Jednocześnie jako przyjaciel, prywatnie, jest genialną osobą. Takie jakby rozdwojenie jaźni. Całkiem interesujące.
         Marco nie słuchał, jedynie obserwował, jakby słowa nie były dla niego w ogóle istotne. Analizował coś w głowie, znajdując się na ziemi tylko ciałem. Jego duch kalkulował to, co zrobi, jeśli teraz przesłuchanie nic nie da. Wyglądał na zamyślonego desperata, z czego wywnioskowałem, że sytuacja z Carlem jest o wiele poważniejsza niż na początku zakładałem.
- Znasz chłopaka, który stąd wychodził? – zapytał nagle, nie odrywając wzroku od zakrwawionego mężczyzny za szybą.
- Nie – odpowiedziałem bez wahania. – A powinienem? – zdziwiłem się.
- Jeśli obserwuje ciebie od dwóch tygodni, to przynajmniej powinieneś mieć takie wrażenie, nie uważasz? – odparł głosem wypranym z emocji, czyniąc z pytania oczywiste stwierdzenie. Skrzywiłem się lekko, klnąc w myślach. Nie wpadłem na to, że będzie chciał mnie sprawdzać. Odzwyczaiłem się do ciągłego monitorowania okolicy. Nie sprawdzałem, czy ktokolwiek mnie śledzi, czy widzę nowe twarze, czy dostrzegam coś podejrzanego w zwyczajnym życiu. Wpadłem w pułapkę Pereza i musiałem to przyznać.
- Kurwa – wyrwało mi się na głos.
- A no kurwa – odpowiedział, przestępując z nogi na nogę. Podszedł do ściany i wcisnął przycisk mikrofonu. W głośnikach rozbrzmiał dźwięk będący z pogranicza wrzasku oraz szlochu. – I? – zapytał.
- Twierdzi, że nic nie wie – westchnął Steve.
- To kończ z nim, nie marnuj czasu – polecił Marco, po czym wyłączył sprzęt, więc odgłos wystrzału z pistoletu mogłem sobie jedynie wyobrazić. A szkoda, bo z chęcią usłyszałbym tę znajomą i miłą dla ucha melodię. Perez ruszył w stronę drzwi, a ja poszedłem w jego ślady. – Każ chłopakom sprzątnąć ciało – rzucił na odchodne do Vernona. – Nie przejmuj się ogonem – nawiązał do naszej wcześniejszej rozmowy, kiedy szliśmy korytarzem. – Ten młody chłopiec to mój as w rękawie, chociaż wolę go utwierdzać w przekonaniu, ze jest beznadziejny.
- Dlaczego wtedy marnujesz go na obserwowanie mnie? – zapytałem, będąc szczerze zdziwiony.
- Testuję jego, testuję ciebie, testuję Isabelle.
- Mnie testujesz? – obruszyłem się. – Wstydziłbyś się to przyznawać w tak lekki sposób.
- Głównie chodzi o to, że będziesz z nim pracował, Gerard – powiedział, ignorując mój oburzony ton. – Teraz wyślę go do Stevea, bo jest genialny w szpiegostwie, jak się przekonałeś. Ale prócz tego ma poważne braki. Nie zabije drugiego człowieka.
- To jest sens go do tego zmuszać? Skoro jest taki młody, to tylko zniszczysz chłopaka – zasugerowałem, ponieważ sam dobrze wiedziałem, jaką szkodę psychice może zadać podobne zachowanie.
- Sam mi na to odpowiedz – sprowokował. – Jest sens go zmuszać?

~.~


                Nie jestem jeszcze do końca tego pewna, ale wyrażenie o wolności definiowanej jako możliwość spojrzenia na prawdziwe niebo będzie chyba całkiem istotne :> Nie dla zrozumienia jakiejś wielkiej tajemnicy, której tutaj nie ma, jak możecie z pewnością zauważyć. Raczej dla zrozumienia Gerarda i jego prostych, nieskomplikowanych, ale jednocześnie pięknych marzeń. Doszłam do wniosku, że to będzie bardzo filozoficzne opowiadanie. Chcę skupić się na psychice bohaterów i determinizmie społecznym, w który są uwikłani. Tak po prostu. To chyba będzie smutna opowieść… :c

4 komentarze:

  1. Smutna opowieść, ale z szczęśliwym zakończeniem? Proszę. Niech nie kończy się źle jak Lilia...
    Mikey to tchórz, a jego zachowanie było komiczne i jednocześnie żenujące.
    Rozdział na początku trochę nudny, ale ogólnie jest okay.
    Weny! :3
    xoxo

    OdpowiedzUsuń
  2. Och nie, czemu piękne opowiadania zawsze muszą być smutne :c.
    Ja też wnioskuję o szczęśliwe zakończenie.
    Ale czy dla nich to może skończyć się szczęśliwie? Niestety, chyba nie ma szans :c

    OdpowiedzUsuń
  3. Melduję się! Jestem, czytam i czekam na następne rozdziały ^^
    Podoba mi się twoja koncepcja na to opowiadanie - od jakiegoś już czasu szukałam jakiegoś emocjonalnego tworu, osadzonego w podobnych realiach. Lubię ciężki klimat i tajemnice. A co do zakończenia... Czy tylko mi jest obojętne czy jest to happy end czy wręcz przeciwnie? Ważniejsze jest by wywarło wrażenie, żeby ostanie zdanie zapadało w pamięci ^^ Zakończ je więc tak, jak uznasz za słuszne.

    OdpowiedzUsuń
  4. W ciągu dwóch tygodni przeczytałam wszystko, co wstawiłaś na tego bloga i teraz jest mi jakoś pusto, bo muszę czekać na kolejną część. ;_;
    Zanim przejdę do właściwej części komentarza, chcę tylko powiedzieć, że zakochałam się w Twoim sposobie pisania, Twój blog jest jednym z najlepszych, jeśli nie najlepszym, na jakiego trafiłam.
    A przechodząc do tej właściwej części, to bardzo podoba mi się ten fik i bardzo, bardzo niecierpliwie czekam na kolejną część!
    Pozdrawiam i dużo weny życzę! xoxo

    OdpowiedzUsuń