sobota, 26 września 2015

Take Care of My Soul

4



                - Poproszę dwa najtańsze piwa – powiedziałem cicho, bo impreza była naprawdę ostatnią rzeczą, na którą miałem teraz ochotę. Zmęczenie ostro dawało mi się we znaki, a wszystkim czego pragnąłem, było ciepłe łózko.
- A dowodzik jest? – zapytała sprzedawczyni.
- Nie ma – odparłem bez zastanowienia, srając na ten jej mały, gówniany sklep. Nic mi na to nie odpowiedziała, tylko wzięła pieniądze, patrząc krzywo. Wiedziałem, że to zrobi. Obroty spadły im dość znacznie, od kiedy rzut beretem powstało centrum handlowe.
         Ruszyłem przed siebie z kwaśną miną. Przyjaciele potrafią być naprawdę męczący. Normalnie bym odmówił, ale od jakiegoś roku koncertują po wybrzeżu i nie wpadają często na stare śmieci. Do tego dochodzi stała śpiewka znajomych w stylu Ze mną się nie napijesz? No, dawaj stary. Zobaczymy się dopiero za miesiąc. Dlatego z ogromnym bólem serca przejechałem się godzinę autobusem na plażę, gdzie mieli ponoć brzdąkać na letnim festiwalu. To było dość smutne, ponieważ nawet nie miałem pojęcia o takim wydarzeniu. Mieć siedemnaście lat i już kursować jedynie praca – dom, to trzeba być naprawdę szczęściarzem jak ja. Przed wyjściem w większy świat upewniłem się tylko, że Marco niepodziewanie mnie nie wezwie. Zdałem mu ustny raport o tym, czym się obecnie zajmuję i oznajmiłem, że nie będzie mnie  pod telefonem tego wieczoru i czy stanowi to jakiś problem. Szef mruknął tylko, że mam nie przychodzić nawet do końca tygodnia, bo będzie tłoczno, a później zmienia mi stanowisko. Czy pytałem na jakie? Skądże. Bałbym się i nie śmiał nawet. Jeśli Marco o tym zadecydował, najwyraźniej było to słuszne. Nawet jakby ten pomysł okazał się porażką stulecia i tak musiałem uznać jego sukces. Takie życie najmniej utalentowanego spośród mało utalentowanych.
         Wszedłem w butach na piach, bo nigdy nie lubiłem mieć go między palcami. Poza tym imprezom w tym miejscu nigdy nie można ufać. Wchodzisz tu w pełni ubrany, budzisz się w samych gaciach i skarpetkach gdzieś przy brzegu.
- No? – odebrałem telefon.
- Gdzie jesteś? – zapytał Mark. – Nie możemy się ciebie doczekać.
- Przy czwartym zejściu, a wy?
- No też – powiedział ze zdziwieniem. – Dlaczego ciebie nie widzę? – mruknął.
- Nie mam pojęcia. Podnoszę rękę z piwem – oznajmiłem, machając lekko dłonią w powietrzu. Musiałem niemal krzyczeć, ponieważ wyszedłem tuż niedaleko prowizorycznej sceny. – Haloooo – westchnąłem. – Widzisz mnie czy nie?
         Spojrzałem na wyświetlacz, jednak Mark się rozłączył. Trochę mnie to zdenerwowało, jednak zauważyłem, że to zwyczajnie nie jest jego wina. W miarę zbliżania się do wody, straciłem zasięg. Pierdolone zadupie, pomyślałem. Ruszyłem w stronę sceny, bo jeśli mieli występować koło północy, powinni krążyć gdzieś w tych rejonach. I jak zwykle intuicja mnie nie zawiodła. Szczerze uśmiechnąłem się do siebie pierwszy raz od dawna. Dotarło do mnie, jak bardzo tęskniłem za tą bandą nieogarniętych dzieciaków, które zawsze otaczał na scenie chaos. Mark poganiał gestami Kevina, żeby szybciej podłączał mikrofon, a ten jak zwykle z tym samym znudzeniem na twarzy olewał jego energiczne ruchy.
- Raz, raz – mruknął wokalista, zwracając na siebie uwagę paru osób, które kręciły się w pobliżu. – Proszę o uwagę – powiedział zdecydowanie. Obserwowałem go z zafascynowaniem z boku, ponieważ wciąż nie miał w sobie takiej pewności siebie w kontaktach z innymi jak dawniej. – Zgubiłem na plaży dziecko – oznajmił, a ja otworzyłem buzię z niedowierzaniem.
- Nie ma mowy – pokręciłem głową i  ruszyłem powoli w stronę sceny.
– Taki mały kurdupel, który reaguje, jak mówi się do niego Iero – kontynuował. - Frankie, jeśli to słyszysz, wiedz, że mamusia się bardzo martwi.
- A tatuś umiera z niepokoju – dodał szybko Seth, rozplątując kable. Zagwizdałem głośno, zwracając na siebie ich uwagę.
- Przepraszamy za kłopot, zguba została odnaleziona i źle patrzy jej z oczu – zaśmiał się Mark, machając do mnie energicznie ręką. Zeskoczył na piach z podwyższenia, biegnąc szybko w moja stronę. Choć początkowo naprawdę miałem ochotę przywalić mu piwem w łeb za ten stary, zawstydzający numer, to nie mogłem się oprzeć jego urokowi. Pozwoliłem się mocno uściskać, jakby w ten sposób cały miesiąc rozłąki miał zostać wymazany z naszej pamięci. – Dobrze cię widzieć – wyszeptał mi do ucha. Poklepałem go delikatnie pustą dłonią po plecach, ale nie był jedyny, więc cieszyłem się, że nam przerwano.
- Raz, dwa, trzy, zaborczy chłopak patrzy – powiedział Kevin do mikrofonu, wywołując śmiech ludzi, którzy rozłożyli się na ręcznikach pod sceną. Widząc ich bluzy, uświadomiłem sobie, że nie jest wcale tak ciepło, jak zakładałem. Nad wodą zawsze wiało mocniej. Uwolniłem się z uścisku Marka i podbiegłem do schodków, zostawiając go w tyle. – Najpierw go macasz, a później narażasz na chłód? – zapytał zaborczy chłopak z uśmiechem, ściskając moją rękę na powitanie.
- Taki ze mnie zimny drań – zażartowałem, klepiąc go po przyjacielsku w tyłek. – Siema! – krzyknąłem do Setha, który stał na drugim końcu sceny i czekał grzecznie na swoją kolej. Miałem nadzieje, że nasze relacje nie będą dziwne ze względu na to, co miedzy nami było przed ich wyjazdem. Oboje doszliśmy do wniosku, że ten związek nie miał przyszłości, ale także obaj wiedzieliśmy, że uczucia nie mijają jak za stuknięciem czarodziejskiej różdżki.
- Skłamię, jeśli powiem, że moje serce nie zabiło właśnie mocniej na twój widok, Iero – stwierdził, przytulając mnie bez zastanowienia.
- Zdecydowanie – przyznałem mu rację, z rozkoszą wdychając intensywny zapach jego ciała. Cieszyłem się, że nadał używał tego samego szamponu i żelu pod prysznic. Tak po prostu. Zwyczajnie.


~*~


         - Wiesz, że nie powinieneś pić, będąc na lekach? – zapytała Izzy, patrząc na mnie ze zwątpieniem.
- Wiem – odparłem z przekonaniem.
- To po co tam idziemy? Możesz przecież poczekać dwa tygodnie – powiedziała. – Wyprowadzisz się i będziesz mógł chlać w trupa do woli.
- Przestań jęczeć – wkurzyłem się. – Przecież nie będę dużo pił. Piwo czy dwa.
- Trzymam cię za słowo, Gerard. Inaczej zostawię ciebie tutaj samego i będę miała w dupie, czy się utopisz, czy zaśniesz na piachu pod krzakami.
Błagałem w duchu, żeby w końcu się zamknęła. Zawsze kiedy gdzieś wychodziliśmy, przybierała rolę matki albo nadopiekuńczej dziewczyny. Miałem wtedy ochotę ją udusić, załadować w worek i wyrzucić do jakiegoś bagna. Chciałem zaproponować jej, żeby ze mną zamieszkała, kiedy się wyprowadzę, ale zaczynałem to poważnie kwestionować w swoich myślach. Po prostu jak dowiedziałem się o tym, że Marco każe jej mieszkać nadal tam, gdzie trzyma resztę dziwek dla klientów, to robiło mi się niedobrze. To mój najlepszy przyjaciel, ale musiałem przyznać, że jest zimnym skurwielem bez uczuć. Zastanawiałem się, czy istnieje coś takiego jak miłość w jego słowniku.
- Mam do ciebie sprawę – zacząłem, kiedy umilkła na dłuższą chwilę i w spokoju doszliśmy na linię wody oraz lądu. Scena festiwalu nadal znajdowała się spory kawałek od nas.
- Jaką? – zapytała, chwytając mnie pod ramię.
- Chciałbym, żebyś ze mną zamieszkała, kiedy się już wyprowadzę – powiedziałem prosto z mostu. – Siedzenie w samotności cały czas trochę mnie przeraża.
- Wiesz, że to nie jest takie proste, prawda? Marco może się nie zgodzić.
- Tym się nie przejmuj – machnąłem ręką, jakby jej obawy były najmniej istotne. – Interesuje mnie tylko, czy tego chcesz. Resztą się zajmę.
- Pewnie, że tak – uśmiechnęła się promiennie. – Co prawda u dziewczyn mam ładny pokój, ale w całym budynku nie jest przyjemnie – wzruszyła ramionami. – Ciągle ktoś przychodzi, jak sam dobrze wiesz. Nie da się normalnie spać.
- Dlaczego on ci jeszcze nic nie wynajął? – zapytałem, krzywiąc się na samą myśl o tych młodych dziewczynach, które są wykorzystywane przez obleśnych, spasionych nierobów.
- Cały czas obiecuje, że w ogóle zlikwiduje cały burdel, ale do tego muszą znaleźć się kupcy na dziewczyny – powiedziała lekkim tonem, jakby takie zjawisko było całkiem normalne, a nie zakrawało na patologię społeczną. – Po tym wszystkim mamy zamieszkać razem, ale wątpię w to. Marco jest mistrzem pustych słów, jeśli chodzi o mnie.
- Jak ty możesz go w ogóle kochać? – zapytałem z obrzydzeniem. Przecież Perez nie sypiał tylko z nią. Nazywał Isabelle swoją dziewczyną i, owszem, miała u niego największe względy, lecz nie była jedyną, z którą dzielił łóżko.
- Miłość to pokręcona sprawa – zaśmiała się. – Chce mu udowodnić, że istnieje jeszcze coś dobrego na tym świecie. Zmienić to zimne spojrzenie w coś ciepłego.
- Wszystkie kobiety są takie same – westchnąłem. – Każda chce zmienić mężczyznę i każda myśli, że jej się to uda.
- Za to wszyscy mężczyźni to ignoranci, którzy chcieliby kisić ogóra do woli bez konsekwencji i zobowiązań – warknęła. – Co za hipokryzja – powiedziała, po czym poszła zdecydowanym krokiem przed siebie. Zaśmiałem się, nawet nie mając zamiaru jej gonić. Kiedy się obrażała, żadne słowa nie były w stanie przemówić jej do rozsądku. Taka była Izzy i za to właśnie ją uwielbiałem.


~*~


         - Jak długo tutaj zostajecie? – zapytałem Setha.
- Jutro wieczorem się zmywamy – mruknął z niechęcią.
Odeszliśmy kawałek od sceny, żeby odetchnąć od zgiełku, który miał miejsce na scenie. Typowy brak organizacji był czymś przyjemnym dla mnie. Stanowił wizytówkę tego, że nic się nie zmieniło. Wszystko było jak dawniej.
Podzieliłem się z chłopakiem swoim piwem i byłem mu dozgonnie wdzięczny, że wziął jedno, także nie musiałem męczyć się z dwoma, a wyrzucić zawsze szkoda. Naprawdę nie miałem ochoty na imprezowanie. Planowałem posiedzieć tylko chwilę z chłopakami i wracać nocnym autobusem do domu.
- Życie jakoś leci? – zagadnął. – Nowe miłości na horyzoncie?
- Aż taki szybki nie jestem – uśmiechnąłem się do niego szczerze. – Nie mam na nic czasu, ciągle pracuję – wyznałem. – A u ciebie?
- Niezmiennie monotonia życia w trasie – westchnął. – Trochę zaczyna mnie to nudzić, wiesz? Chciałbym chyba odpocząć i na stałe wrócić do Nowego Jorku.
- Planujesz odejść  z zespołu? – zmartwiłem się. – Nie wybaczyliby ci tego.
- Coś ty – pokręcił głową, upijając parę łyków z butelki. – Zachowałbym się jak świnia. Po prostu od dawna biję się z podobnymi myślami i musiałem się komuś wyżalić – powiedział, przymykając oczy, kiedy zawiał mocniej wiatr.
- I lżej ci? – zapytałem, trącając go łokciem.
- Rozmowy z tobą zawsze mi pomagały – wyznał, sprawiając, że na nowo zrobiło się dziwnie.
- Myślałem, że nie będziemy się ze sobą czuli niezręcznie – stwierdziłem nagle, zaskakując samego siebie podobną szczerością.
- Ja też – westchnął z rezygnacją. – Ale chyba oboje wiedzieliśmy podświadomie, że takiej atmosfery nie da się uniknąć.
- Jak to jest, że nie możemy być ze sobą i bez siebie też nic nam nie wypala? – zastanowiłem się na głos.
- Nie wiem, Frank – powiedział cicho. – Jesteśmy po prostu popierdoleni.


~*~


         Usiadłem z Isabelle niedaleko sceny na wilgotnym piasku. Chłód zaczął powoli dawać nam się we znaki. Mimo wszystko żadne z nas nie powiedziało nic na ten temat. Po prostu słuchaliśmy muzyki zespołów, które oboje chyba widzieliśmy pierwszy raz na oczy i popijaliśmy powoli piwo z baru na plaży. Tak jak obiecałem, wypiłem tylko jedno i to nawet nie do końca. Najzwyczajniej w świecie czułem, że mocnych leków nie powinno się łączyć nawet z tak niskoprocentowym alkoholem. Szybko zaczęło mnie ćmić, jakbym był co najmniej po połówce wódki.
- Idę się odlać – powiedziałem Izzy na ucho, co ta przyjęła jedynie z lekkim kiwnięciem głowy.
- Nie odprowadzę cię, bo świetnie grają – mruknęła, co chyba miało oznaczać, że uważała mnie już za wstawionego. Wkurzyłem się, ponieważ to oznaczało, że miała rację co do łączenia psychotropów z piwem.
- Jeszcze umiem sobie przytrzymać fiuta – odgryzłem się, wstając niespiesznie, aby nie dać jej kolejnych powodów do satysfakcji.
- Skoro tak uważasz – wzruszyła ramionami, co oznaczało, że nadal była obrażona i nasz z zamysłu miły wypad na imprezę przerodził się w kłótnię małżeńską z cichymi dniami.
Przewróciłem oczami. Dlatego właśnie nie mógłbym nigdy zakochać się w kobiecie. Są z nimi same problemy. Powiesz coś, co opatrznie taka zrozumie i możesz mieć tydzień z głowy. Będzie kazała ci się domyślać, co zrobiłeś źle, zamiast powiedzieć wprost. Stanie nad tobą, westchnie parę razy, a potem wydrze się, że nigdy nic nie rozumiesz, żeby na koniec trzasnąć drzwiami, przedłużając wszystko o kolejny tydzień. Tymczasem ty nawet nie wypowiedziałeś słowa! Esencją kobiety jest niekończący się ciąg nieporozumień oraz sprzeczności.
Poszedłem sobie ulżyć w najdalsze krzaki, na które stać było mój pęcherz. Nie planowałem wracać zbyt szybko, żeby nie musieć udawać, że nie słyszę owych wcześniej wspomnianych westchnień z pretensjami. Isabelle była świetna w łóżku, ale kiedy zbliżał jej się okres, marzyłem o wycieczce do Los Angeles, żeby być od niej jak najdalej. Raz mi się to wymsknęło w trakcie rozmowy i nie zamierzałem więcej tego powtarzać, bo nie odwiedzała mnie w ośrodku przez okrągły miesiąc.
Nagle naszła mnie niewysłowiona chęć na papierosa. Przeszukałem szybko kieszenie, aby znaleźć paczkę z fajkami, ale dowiedzieć się, że zgubiłem zapalniczkę. Zakląłem pod nosem, spuszczając głowę na klatkę piersiową. Pasmo nieszczęść, pomyślałem z goryczą. Na samą myśl o powrocie na zimny piasek w pobliżu Lodowca Isabelle robiło mi się słabo. Pomacałem kieszenie w złudnej nadziei na zwykłą złośliwość losu i odkryłem jego ostateczność.
Już miałem wracać jak skazaniec do obozu koncentracyjnego po robotach za ogrodzeniem, kiedy zobaczyłem jakiegoś kolesia nad brzegiem plaży. Prawie popłakałem się ze szczęścia, kiedy dostrzegłem zarys dymu w powietrzu i tlący się żar jego peta. Koleś był nie tylko moją ostatnią deską ratunku w kwestii zaspokojenia naglącego nałogu, ale także idealną wymówką, żeby zagadać i nie wracać do Wulkanu Izzy.
Ruszyłem w jego stronę z tak lekką klatką piersiową jak nigdy wcześniej w życiu. Nie odczuwałem dosłownie żadnego ciężaru. Czysty relaks. Mógłbym nawet rzec, że chyba odrodziłem się na nowo. Wziąłem głęboki oddech, zaciągając się oceanicznym powietrzem. Tak pachniała wolność.
W miarę jednak jak podchodziłem coraz bliżej, mój uśmiech wyzwolenia rzedł. Rozpoznawałem w posturze nieznajomego więcej znajomych kształtów, które wprawiały mnie w zdumienie. Zacząłem sądzić, że po tych lekach mogło naprawdę zacząć mi ostro odbijać. Tabletki same w sobie miały w prawdzie zapobiegać halucynacjom oraz stanom schizofrenicznym, jednak popite alkoholem, zapewne dawały zupełnie odwrotny efekt.
- Luke? - zapytałem z niedowierzaniem, stając obok niego. Zachwiałem się trochę, ponieważ nie mogłem uwierzyć własnym oczom. Chłopak spojrzał na mnie jednak nie tak, jak zazwyczaj to robił. Ściągnął brwi, jakby mnie nie rozpoznawał lub nie rozumiał.
- Nie, jestem Frank, jakbyś już zapomniał - odpowiedział z delikatnym uśmiechem kpiny. - Jeśli kogoś szukasz, to nikt raczej nie szedł w tę stronę od godziny.
Patrzyłem na niego, lecz słowa, które wypowiadał, trafiały do mnie jak przez tafle wody - niewyraźne i zniekształcone. Mieszało mi się w głowie. Czy naprawdę musiałem ciągle wpadać na tego chłopaka? Bezustannie przypominał mi o tym, czego nie chciałem pamiętać. Zatrzymywał mnie w przeszłości, którą pragnąłem odesłać w nicość. Nie pozwalał mi zacząć nowego życia. Kolejny argument, który opowiadał się za przeprowadzką.
- Masz ognia? - zapytałem z roztargnieniem, ponieważ zrobiło mi się trochę głupio. Nagle poczułem, że w sumie wolę wrócić do Izzy. Złośliwość wszechświata była jednak zdecydowanie silniejsza niż echo przeszłości.
- Jasne - odpowiedział, rzucając mi zapalniczkę, której nie złapałem. Zakląłem pod nosem, co wywołało śmiech bruneta. Kiedy chłopak znalazł po omacku zagubiony przedmiot, wstał i zbliżył się do mnie, podsuwając mi ogień pod papierosa. Zaciągnąłem się mocno, zerkając na Franka, co było zasadniczym błędem. Cała chwila trwała dosłownie sekundę, a ja poczułem, że tonę. Dosłownie poniosłem porażkę, gubiąc się w jego oczach. Stały się dla mnie w tej chwili symbolem zguby. Raniłem siebie i oszukiwałem na własne życzenie. Widziałem w nim to, co chciałem widzieć.
- Mogę się przysiąść? - zapytałem, zanim zdołałem ugryźć własny język.
- Czemu nie - wzruszył ramionami. - Nigdy nie rozmawiałem z wariatem - zażartował, a ja mimowolnie się uśmiechnąłem. Zasłona złudzenia nie pozwalała mi myśleć logiczne. Dopuszczała do świadomości jedynie półprawdę.
- Nie wierz we wszystko, co mówi ci Mikey - powiedziałem z westchnieniem. Nie mogłem oprzeć się wrażeniu, że młody już mi zrobił taką opinie w okolicy, że nigdzie nie znalazłbym pracy, gdybym w ogóle postanowił jej szukać.
- Właściwie to sram na to, co mówi - pokręcił głową, zaciągając się dymem. Spojrzałem na niego z ciekawością. - Każdy musi znaleźć swoja prawdę. Twój brat ma tendencje do przesadzania.
         Nie odpowiedziałem mu na to. Wolałem przyjrzeć się w Frankowi w milczeniu. Chłopak miał w sobie coś magnetycznego. Sposób, w jaki się uśmiechał, przyciągał moją uwagę. Owszem, był podobny do Lukea. Nie mogłem temu faktowi w żaden sposób zaprzeczyć. Ich wygląd mógłby nawet sugerować, że są bliźniakami. Jednak doszedłem do wniosku, że nie są identyczni, ponieważ ich charaktery diametralnie się różniły.
Frank nie wyglądał na osobę, którą łatwo zranić.  Wydawało mi się, że jest niesamowicie zdystansowany do świata, bo widział w życiu niejedno zło. Poza tym miał wyraźną słabość do używek i zauważyłem na jego rękach pojedyncze tatuaże. Luke był jego zdecydowanym przeciwieństwem. Nigdy bym sobie nie wybaczył, gdyby stała mu się jakakolwiek krzywda. Wzbudzał we mnie instynkty opiekuna. Brunet był pod każdym względem zryty i wątpiłem, aby w ośrodku znalazła się osoba, której pobyt okazałby się bardziej uzasadniony od jego. Mimo to nigdy nie poznałem tak delikatnej oraz niewinnej istoty. Przysięgam, że jego podwójna osobowość miała w sobie urok, któremu nie mogłem się oprzeć.
Jednak teraz byłem na plaży z Frankiem. Frankiem podobnym do Lukea, który należał jednak do przeszłości. Nie miałem żadnego pojęcia, czy jestem obiektywny i przyjaciel mojego brata podoba mi się dlatego, że jest sobą, czy dlatego, że przypomina mi kogoś całkiem innego. Chciałem naprawdę ulokować całą nadzieję na tę pierwszą opcję, ponieważ zamierzałem zrobić coś naprawdę głupiego i lekkomyślnego. Nigdy nie umiałem czekać lub urabiać. Działałem zawsze od razu, biorąc to, na co miałem ochotę.
- W sumie nie możesz wiedzieć na sto procent czy nie mam w sobie czegoś z popierdoleńca - zaryzykowałem.
- No bez powodu ciebie na pewno nie zamknęli - powiedział, gasząc papierosa w piachu. Wytarł rękę w spodnie, szukając czegoś w kieszeni. - Chętnie dotrzymałbym ci jeszcze towarzystwa, ale czekają na mnie kumple, także łap - wyciągnął do mnie rękę z zapalniczką. Wziąłem ją bez słowa, obserwując uważnie chłopaka. - Mam drugą, a chodzenie samemu w tej okolicy raczej nie jest... - nie dokończył, ponieważ mu na to nie pozwoliłem. Naparłem mocno na usta bruneta. Nie spodziewałem się dostać żadnej odpowiedzi z jego strony, także byłem przygotowany, kiedy odepchnął mnie od siebie. - Co ty właściwie wyprawiasz? - zapytał ze zdziwieniem. Myślałem, że się mocno wkurzy, ale on po prostu był w szoku, jakby podobna sytuacja nie była pierwszą w jego życiu. Na początku nie wiedziałem w sumie, co mam mu odpowiedzieć, bo tylko takiej sytuacji nie brałem pod uwagę. Frank jednak nie uciekł i pozwolił mi patrzeć w swoje znajomo nieznajome oczy, dzięki czemu nabrałem pewności.
- Mam ochotę cię przelecieć - powiedziałem prosto z mostu, zmniejszając od razu odległość między naszymi ustami. Tym razem nie napotkałem najmniejszego oporu, więc pozwoliłem sobie całkowicie przejąć nad nim kontrolę.
Naprawdę od dawna nie całowałem żadnego faceta, dlatego uznałem nasze przypadkowe spotkanie na plaży jako bardzo miły zbieg okoliczności. Usta Isabelle były przyjemne, lecz sama świadomość ich kobiecości już nie działała na mnie tak mocno. Z kolei tym razem wiedziałem, że mam pod sobą Franka, a taka okazja mogła już się więcej nie zdarzyć, więc zamierzałem wykorzystać ją do samego końca.
Zmusiłem bruneta do rozchylenia ust tak, abym mógł go bardziej zasmakować. Chłopak zwinnie złączył nasze języki, uświadamiając mi tym samym, że na pewno nie był amatorem. Taka wizja okazała się być jeszcze bardziej podniecająca. Przeczesałem delikatnie palcami włosy Franka, wędrując drugą ręką do paska jego spodni. Kiedy zsunąłem je do polowy razem z bokserkami, rozłączyłem nasze usta, przewracając go gwałtownie na brzuch. Brunet zaklął siarczyście, lecz nie protestował. Obaj oddychaliśmy ciężko i szybko, jakby wizja seksu na plaży sama w sobie była niesamowicie ekscytująca. Na pierwszy rzut oka to wszystko mogło się wydawać naprawdę nienormalne, bo widzieliśmy się raptem dwa razy i już trzecie spotkanie kończy się w przysłowiowym łóżku, jednak ja tego tak nie postrzegałem. Życie tworzą chwile i byłbym głupcem, gdybym tej nie docenił.
Kiedy wchodziłem w chłopaka, nie robiłem tego szybko. Chciałem dobrze zapamiętać ten moment ze względu na doznania, które mi przy tym towarzyszyły. To była idealna pozycja oraz ułożenie dwóch ciał. Nigdy nie łudziłem się nawet, że Izzy może choć w połowie zastąpić mi chwilę spełnienia w mężczyźnie. Była dla mnie substytutem, ponieważ nie miałem w zwyczaju pieprzenia nieznajomych gdzie popadnie. Tym razem to był naprawdę wyjątek.
Nachyliłem się nad Frankiem, zauważając, że jego wzrost jest wprost idealnie do mnie dopasowany, ponieważ bez przeszkód mogłem podeprzeć się jedna ręką na piachu, a drugą trzymać mocno na biodrze chłopaka. Wykonałem kilka powolnych, ale mocnych pchnięć, doczekując się pierwszych dźwięków z ust bruneta. Uśmiechnąłem się pod nosem, przyspieszając. Przyłożyłem usta do karku Franka i zamknąłem oczy. Chciałem odnaleźć idealny rytm, co nie było wcale takie trudne. Młody szybko się do mnie dopasował, wychodząc na przód moim oczekiwaniom. Posuwałem go szybko, nie chcąc jednocześnie od razu dojść, także po brutalnych etapach, zwalniałem, koncentrując się na naszym stękaniu. Wchodziłem wówczas w niego powoli, docierając do samego końca i powtarzałem to parokrotnie, zaciskając szczeki z nosem schowanym w jego włosach. Brunet pachniał naprawdę ładnie. Czułem, że na długo zapamiętam te woń wiśni z aromatem jabłek. Nie mogłem wyjść z podziwu, że naprawdę mnie podniecał i był to całkiem inny rodzaj doznania niż ten, którego wcześniej wiele razy doświadczałem. Budził we mnie bestie, rodząc pragnienie, żeby po prostu go zerżnąć i nie myśleć o niczym innym. Uruchamiał te pokłady pierwotnych instynktów w mojej duszy, z których istnienia zdawałem sobie sprawę, lecz o których myślałem jak o elementach wypartych do nieświadomości.
To był odpowiedni moment na zakończenie dzisiejszej zabawy. Wszedłem w chłopaka z całej siły i zacząłem poruszać się w nim najszybciej jak umiałem, zdobywając tym samym jego krzyk do gamy dźwięków z dzisiaj. Na chwile obudziło się we mnie po prostu zwierzę, które nie opuszczało mnie aż do momentu szczytowania. Wsunąłem się wtedy we Franka do samego końca, zaciskając mocno palce na jego przedramieniu. Prężyłem się parę sekund w jednej pozycji, aż całe napięcie ze mnie uleciało. Oddychałem głęboko, opierając czoło na plecach bruneta, który przytulił twarz do zimnego piasku. Przeturlałem się po chwili w miejsce obok niego, podciągając jedna ręką spodnie.
Spojrzałem w niebo i po raz kolejny uderzył we mnie jego realizm. Prawdziwość gwiazd w górze zapierała dech w piersiach, sprawiając, że na jakiś czas zapomniałem o bożym świecie. Pragnąłem zatonąć w tej głębi granatu z wieloma jasnymi punktami. Chciałem odlecieć wysoko, aby dołączyć do przedziwnej konstelacji i stworzyć z nią nową jedność. Skupiłem się na górze do tego stopnia, że nawet nie zauważyłem, kiedy Frank ulotnił się z miejsca, w którym niedawno jeszcze leżał.
Usiadłem szybko, ściągając brwi ze zdziwienia. Zobaczyłem w oddali sylwetkę chłopaka, który szedł w kierunku sceny. Co prawda nie zamierzałem dziękować mu za seks ani pytać kiedy powtórka, ale poczułem się urażony, ponieważ to nie zawierało się w moim stylu - być zostawionym, kiedy to ja zawsze zostawiałem. Doświadczyłem dzisiaj właśnie nowego rodzaju uczucia i nie podobał mi się fakt, że to wszystko za sprawą tego chłopaka.
        



~.~


                Nie zrażajcie się, że tak szybko mają wszystko za sobą, bo to nic nie oznacza :) Jest po prostu istotne, żeby pokazać ten brak więzi emocjonalnej. Sam opis też nie jest długi czy specjalnie dopracowany, bo to tylko akt zaspokojenia, w którym nie ma za grosz miłości :D

2 komentarze:

  1. strasznie mi się podoba ten zabieg z brakiem więzi emocjonalnej i przypadkowym, nieznacznym seksem, rany.

    OdpowiedzUsuń
  2. Podoba mi się to, że Gerard zdaje się nie rozumieć Franka, że tamten go zaskakuje i wprowadza odrobinę zamieszania :) A brak więzi emocjonalnej między nimi oznacza jedno - my, jako czytelnicy będziemy mogli obserwować z wygodnych miejsc na widowni cały proces tworzenia, a to z kolei będzie fascynujące ^^ Szkoda w sumie, że nie dodajesz rozdziałów jeszcze częściej, ale to głównie ze względu na mój brak cierpliwości xD Tak więc... Weny ci życzę! :*

    OdpowiedzUsuń