4
-
Poproszę dwa najtańsze piwa – powiedziałem cicho, bo impreza była naprawdę
ostatnią rzeczą, na którą miałem teraz ochotę. Zmęczenie ostro dawało mi się we
znaki, a wszystkim czego pragnąłem, było ciepłe łózko.
- A dowodzik jest? – zapytała sprzedawczyni.
- Nie ma – odparłem bez
zastanowienia, srając na ten jej mały, gówniany sklep. Nic mi na to nie
odpowiedziała, tylko wzięła pieniądze, patrząc krzywo. Wiedziałem, że to zrobi.
Obroty spadły im dość znacznie, od kiedy rzut beretem powstało centrum
handlowe.
Ruszyłem
przed siebie z kwaśną miną. Przyjaciele potrafią być naprawdę męczący.
Normalnie bym odmówił, ale od jakiegoś roku koncertują po wybrzeżu i nie
wpadają często na stare śmieci. Do tego dochodzi stała śpiewka znajomych w
stylu Ze mną się nie napijesz? No, dawaj
stary. Zobaczymy się dopiero za miesiąc. Dlatego z ogromnym bólem serca
przejechałem się godzinę autobusem na plażę, gdzie mieli ponoć brzdąkać na
letnim festiwalu. To było dość smutne, ponieważ nawet nie miałem pojęcia o takim
wydarzeniu. Mieć siedemnaście lat i już kursować jedynie praca – dom, to trzeba
być naprawdę szczęściarzem jak ja. Przed wyjściem w większy świat upewniłem się
tylko, że Marco niepodziewanie mnie nie wezwie. Zdałem mu ustny raport o tym,
czym się obecnie zajmuję i oznajmiłem, że nie będzie mnie pod telefonem tego wieczoru i czy stanowi to
jakiś problem. Szef mruknął tylko, że mam nie przychodzić nawet do końca
tygodnia, bo będzie tłoczno, a później zmienia mi stanowisko. Czy pytałem na
jakie? Skądże. Bałbym się i nie śmiał nawet. Jeśli Marco o tym zadecydował,
najwyraźniej było to słuszne. Nawet jakby ten pomysł okazał się porażką
stulecia i tak musiałem uznać jego sukces. Takie życie najmniej utalentowanego
spośród mało utalentowanych.
Wszedłem
w butach na piach, bo nigdy nie lubiłem mieć go między palcami. Poza tym
imprezom w tym miejscu nigdy nie można ufać. Wchodzisz tu w pełni ubrany,
budzisz się w samych gaciach i skarpetkach gdzieś przy brzegu.
- No? – odebrałem telefon.
- Gdzie jesteś? – zapytał Mark. – Nie
możemy się ciebie doczekać.
- Przy czwartym zejściu, a wy?
- No też – powiedział ze zdziwieniem.
– Dlaczego ciebie nie widzę? – mruknął.
- Nie mam pojęcia. Podnoszę rękę z
piwem – oznajmiłem, machając lekko dłonią w powietrzu. Musiałem niemal krzyczeć,
ponieważ wyszedłem tuż niedaleko prowizorycznej sceny. – Haloooo – westchnąłem.
– Widzisz mnie czy nie?
Spojrzałem
na wyświetlacz, jednak Mark się rozłączył. Trochę mnie to zdenerwowało, jednak
zauważyłem, że to zwyczajnie nie jest jego wina. W miarę zbliżania się do wody,
straciłem zasięg. Pierdolone zadupie,
pomyślałem. Ruszyłem w stronę sceny, bo jeśli mieli występować koło północy,
powinni krążyć gdzieś w tych rejonach. I jak zwykle intuicja mnie nie zawiodła.
Szczerze uśmiechnąłem się do siebie pierwszy raz od dawna. Dotarło do mnie, jak
bardzo tęskniłem za tą bandą nieogarniętych dzieciaków, które zawsze otaczał na
scenie chaos. Mark poganiał gestami Kevina, żeby szybciej podłączał mikrofon, a
ten jak zwykle z tym samym znudzeniem na twarzy olewał jego energiczne ruchy.
- Raz, raz – mruknął wokalista,
zwracając na siebie uwagę paru osób, które kręciły się w pobliżu. – Proszę o
uwagę – powiedział zdecydowanie. Obserwowałem go z zafascynowaniem z boku,
ponieważ wciąż nie miał w sobie takiej pewności siebie w kontaktach z innymi
jak dawniej. – Zgubiłem na plaży dziecko – oznajmił, a ja otworzyłem buzię z
niedowierzaniem.
- Nie ma mowy – pokręciłem głową
i ruszyłem powoli w stronę sceny.
– Taki mały kurdupel, który reaguje,
jak mówi się do niego Iero – kontynuował. - Frankie, jeśli to słyszysz, wiedz,
że mamusia się bardzo martwi.
- A tatuś umiera z niepokoju – dodał
szybko Seth, rozplątując kable. Zagwizdałem głośno, zwracając na siebie ich
uwagę.
- Przepraszamy za kłopot, zguba
została odnaleziona i źle patrzy jej z oczu – zaśmiał się Mark, machając do
mnie energicznie ręką. Zeskoczył na piach z podwyższenia, biegnąc szybko w moja
stronę. Choć początkowo naprawdę miałem ochotę przywalić mu piwem w łeb za ten
stary, zawstydzający numer, to nie mogłem się oprzeć jego urokowi. Pozwoliłem
się mocno uściskać, jakby w ten sposób cały miesiąc rozłąki miał zostać
wymazany z naszej pamięci. – Dobrze cię widzieć – wyszeptał mi do ucha. Poklepałem
go delikatnie pustą dłonią po plecach, ale nie był jedyny, więc cieszyłem się,
że nam przerwano.
- Raz, dwa, trzy, zaborczy chłopak
patrzy – powiedział Kevin do mikrofonu, wywołując śmiech ludzi, którzy
rozłożyli się na ręcznikach pod sceną. Widząc ich bluzy, uświadomiłem sobie, że
nie jest wcale tak ciepło, jak zakładałem. Nad wodą zawsze wiało mocniej.
Uwolniłem się z uścisku Marka i podbiegłem do schodków, zostawiając go w tyle.
– Najpierw go macasz, a później narażasz na chłód? – zapytał zaborczy chłopak z uśmiechem, ściskając
moją rękę na powitanie.
- Taki ze mnie zimny drań –
zażartowałem, klepiąc go po przyjacielsku w tyłek. – Siema! – krzyknąłem do
Setha, który stał na drugim końcu sceny i czekał grzecznie na swoją kolej.
Miałem nadzieje, że nasze relacje nie będą dziwne ze względu na to, co miedzy
nami było przed ich wyjazdem. Oboje doszliśmy do wniosku, że ten związek nie
miał przyszłości, ale także obaj wiedzieliśmy, że uczucia nie mijają jak za
stuknięciem czarodziejskiej różdżki.
- Skłamię, jeśli powiem, że moje
serce nie zabiło właśnie mocniej na twój widok, Iero – stwierdził, przytulając
mnie bez zastanowienia.
- Zdecydowanie – przyznałem mu rację,
z rozkoszą wdychając intensywny zapach jego ciała. Cieszyłem się, że nadał
używał tego samego szamponu i żelu pod prysznic. Tak po prostu. Zwyczajnie.
~*~
-
Wiesz, że nie powinieneś pić, będąc na lekach? – zapytała Izzy, patrząc na mnie
ze zwątpieniem.
- Wiem – odparłem z przekonaniem.
- To po co tam idziemy? Możesz
przecież poczekać dwa tygodnie – powiedziała. – Wyprowadzisz się i będziesz
mógł chlać w trupa do woli.
- Przestań jęczeć – wkurzyłem się. –
Przecież nie będę dużo pił. Piwo czy dwa.
- Trzymam cię za słowo, Gerard.
Inaczej zostawię ciebie tutaj samego i będę miała w dupie, czy się utopisz, czy
zaśniesz na piachu pod krzakami.
Błagałem
w duchu, żeby w końcu się zamknęła. Zawsze kiedy gdzieś wychodziliśmy,
przybierała rolę matki albo nadopiekuńczej dziewczyny. Miałem wtedy ochotę ją
udusić, załadować w worek i wyrzucić do jakiegoś bagna. Chciałem zaproponować
jej, żeby ze mną zamieszkała, kiedy się wyprowadzę, ale zaczynałem to poważnie
kwestionować w swoich myślach. Po prostu jak dowiedziałem się o tym, że Marco
każe jej mieszkać nadal tam, gdzie trzyma resztę dziwek dla klientów, to robiło
mi się niedobrze. To mój najlepszy przyjaciel, ale musiałem przyznać, że jest
zimnym skurwielem bez uczuć. Zastanawiałem się, czy istnieje coś takiego jak miłość
w jego słowniku.
- Mam do ciebie sprawę – zacząłem,
kiedy umilkła na dłuższą chwilę i w spokoju doszliśmy na linię wody oraz lądu.
Scena festiwalu nadal znajdowała się spory kawałek od nas.
- Jaką? – zapytała, chwytając mnie
pod ramię.
- Chciałbym, żebyś ze mną
zamieszkała, kiedy się już wyprowadzę – powiedziałem prosto z mostu. –
Siedzenie w samotności cały czas trochę mnie przeraża.
- Wiesz, że to nie jest takie proste,
prawda? Marco może się nie zgodzić.
- Tym się nie przejmuj – machnąłem
ręką, jakby jej obawy były najmniej istotne. – Interesuje mnie tylko, czy tego
chcesz. Resztą się zajmę.
- Pewnie, że tak – uśmiechnęła się
promiennie. – Co prawda u dziewczyn mam ładny pokój, ale w całym budynku nie
jest przyjemnie – wzruszyła ramionami. – Ciągle ktoś przychodzi, jak sam dobrze
wiesz. Nie da się normalnie spać.
- Dlaczego on ci jeszcze nic nie
wynajął? – zapytałem, krzywiąc się na samą myśl o tych młodych dziewczynach,
które są wykorzystywane przez obleśnych, spasionych nierobów.
- Cały czas obiecuje, że w ogóle
zlikwiduje cały burdel, ale do tego muszą znaleźć się kupcy na dziewczyny –
powiedziała lekkim tonem, jakby takie zjawisko było całkiem normalne, a nie
zakrawało na patologię społeczną. – Po tym wszystkim mamy zamieszkać razem, ale
wątpię w to. Marco jest mistrzem pustych słów, jeśli chodzi o mnie.
- Jak ty możesz go w ogóle kochać? –
zapytałem z obrzydzeniem. Przecież Perez nie sypiał tylko z nią. Nazywał
Isabelle swoją dziewczyną i, owszem, miała u niego największe względy, lecz nie
była jedyną, z którą dzielił łóżko.
- Miłość to pokręcona sprawa –
zaśmiała się. – Chce mu udowodnić, że istnieje jeszcze coś dobrego na tym
świecie. Zmienić to zimne spojrzenie w coś ciepłego.
- Wszystkie kobiety są takie same –
westchnąłem. – Każda chce zmienić mężczyznę i każda myśli, że jej się to uda.
- Za to wszyscy mężczyźni to
ignoranci, którzy chcieliby kisić ogóra do woli bez konsekwencji i zobowiązań –
warknęła. – Co za hipokryzja – powiedziała, po czym poszła zdecydowanym krokiem
przed siebie. Zaśmiałem się, nawet nie mając zamiaru jej gonić. Kiedy się
obrażała, żadne słowa nie były w stanie przemówić jej do rozsądku. Taka była
Izzy i za to właśnie ją uwielbiałem.
~*~
-
Jak długo tutaj zostajecie? – zapytałem Setha.
- Jutro wieczorem się zmywamy –
mruknął z niechęcią.
Odeszliśmy
kawałek od sceny, żeby odetchnąć od zgiełku, który miał miejsce na scenie.
Typowy brak organizacji był czymś przyjemnym dla mnie. Stanowił wizytówkę tego,
że nic się nie zmieniło. Wszystko było jak dawniej.
Podzieliłem
się z chłopakiem swoim piwem i byłem mu dozgonnie wdzięczny, że wziął jedno,
także nie musiałem męczyć się z dwoma, a wyrzucić zawsze szkoda. Naprawdę nie
miałem ochoty na imprezowanie. Planowałem posiedzieć tylko chwilę z chłopakami
i wracać nocnym autobusem do domu.
- Życie jakoś leci? – zagadnął. –
Nowe miłości na horyzoncie?
- Aż taki szybki nie jestem –
uśmiechnąłem się do niego szczerze. – Nie mam na nic czasu, ciągle pracuję –
wyznałem. – A u ciebie?
- Niezmiennie monotonia życia w
trasie – westchnął. – Trochę zaczyna mnie to nudzić, wiesz? Chciałbym chyba
odpocząć i na stałe wrócić do Nowego Jorku.
- Planujesz odejść z zespołu? – zmartwiłem się. – Nie
wybaczyliby ci tego.
- Coś ty – pokręcił głową, upijając
parę łyków z butelki. – Zachowałbym się jak świnia. Po prostu od dawna biję się
z podobnymi myślami i musiałem się komuś wyżalić – powiedział, przymykając
oczy, kiedy zawiał mocniej wiatr.
- I lżej ci? – zapytałem, trącając go
łokciem.
- Rozmowy z tobą zawsze mi pomagały –
wyznał, sprawiając, że na nowo zrobiło się dziwnie.
- Myślałem, że nie będziemy się ze
sobą czuli niezręcznie – stwierdziłem nagle, zaskakując samego siebie podobną
szczerością.
- Ja też – westchnął z rezygnacją. –
Ale chyba oboje wiedzieliśmy podświadomie, że takiej atmosfery nie da się
uniknąć.
- Jak to jest, że nie możemy być ze
sobą i bez siebie też nic nam nie wypala? – zastanowiłem się na głos.
- Nie wiem, Frank – powiedział cicho.
– Jesteśmy po prostu popierdoleni.
~*~
Usiadłem
z Isabelle niedaleko sceny na wilgotnym piasku. Chłód zaczął powoli dawać nam
się we znaki. Mimo wszystko żadne z nas nie powiedziało nic na ten temat. Po
prostu słuchaliśmy muzyki zespołów, które oboje chyba widzieliśmy pierwszy raz
na oczy i popijaliśmy powoli piwo z baru na plaży. Tak jak obiecałem, wypiłem
tylko jedno i to nawet nie do końca. Najzwyczajniej w świecie czułem, że
mocnych leków nie powinno się łączyć nawet z tak niskoprocentowym alkoholem.
Szybko zaczęło mnie ćmić, jakbym był co najmniej po połówce wódki.
- Idę się odlać – powiedziałem Izzy
na ucho, co ta przyjęła jedynie z lekkim kiwnięciem głowy.
- Nie odprowadzę cię, bo świetnie
grają – mruknęła, co chyba miało oznaczać, że uważała mnie już za wstawionego.
Wkurzyłem się, ponieważ to oznaczało, że miała rację co do łączenia
psychotropów z piwem.
- Jeszcze umiem sobie przytrzymać
fiuta – odgryzłem się, wstając niespiesznie, aby nie dać jej kolejnych powodów
do satysfakcji.
- Skoro tak uważasz – wzruszyła
ramionami, co oznaczało, że nadal była obrażona i nasz z zamysłu miły wypad na
imprezę przerodził się w kłótnię małżeńską z cichymi dniami.
Przewróciłem
oczami. Dlatego właśnie nie mógłbym nigdy zakochać się w kobiecie. Są z nimi
same problemy. Powiesz coś, co opatrznie taka zrozumie i możesz mieć tydzień z
głowy. Będzie kazała ci się domyślać, co zrobiłeś źle, zamiast powiedzieć
wprost. Stanie nad tobą, westchnie parę razy, a potem wydrze się, że nigdy nic
nie rozumiesz, żeby na koniec trzasnąć drzwiami, przedłużając wszystko o
kolejny tydzień. Tymczasem ty nawet nie wypowiedziałeś słowa! Esencją kobiety
jest niekończący się ciąg nieporozumień oraz sprzeczności.
Poszedłem
sobie ulżyć w najdalsze krzaki, na które stać było mój pęcherz. Nie planowałem wracać
zbyt szybko, żeby nie musieć udawać, że nie słyszę owych wcześniej wspomnianych
westchnień z pretensjami. Isabelle była świetna w łóżku, ale kiedy zbliżał jej
się okres, marzyłem o wycieczce do Los Angeles, żeby być od niej jak najdalej.
Raz mi się to wymsknęło w trakcie rozmowy i nie zamierzałem więcej tego
powtarzać, bo nie odwiedzała mnie w ośrodku przez okrągły miesiąc.
Nagle
naszła mnie niewysłowiona chęć na papierosa. Przeszukałem szybko kieszenie, aby
znaleźć paczkę z fajkami, ale dowiedzieć się, że zgubiłem zapalniczkę. Zakląłem
pod nosem, spuszczając głowę na klatkę piersiową. Pasmo nieszczęść, pomyślałem z goryczą. Na samą myśl o powrocie na
zimny piasek w pobliżu Lodowca Isabelle robiło mi się słabo. Pomacałem
kieszenie w złudnej nadziei na zwykłą złośliwość losu i odkryłem jego
ostateczność.
Już
miałem wracać jak skazaniec do obozu koncentracyjnego po robotach za
ogrodzeniem, kiedy zobaczyłem jakiegoś kolesia nad brzegiem plaży. Prawie
popłakałem się ze szczęścia, kiedy dostrzegłem zarys dymu w powietrzu i tlący
się żar jego peta. Koleś był nie tylko moją ostatnią deską ratunku w kwestii
zaspokojenia naglącego nałogu, ale także idealną wymówką, żeby zagadać i nie
wracać do Wulkanu Izzy.
Ruszyłem
w jego stronę z tak lekką klatką piersiową jak nigdy wcześniej w życiu. Nie
odczuwałem dosłownie żadnego ciężaru. Czysty relaks. Mógłbym nawet rzec, że
chyba odrodziłem się na nowo. Wziąłem głęboki oddech, zaciągając się
oceanicznym powietrzem. Tak pachniała wolność.
W
miarę jednak jak podchodziłem coraz bliżej, mój uśmiech wyzwolenia rzedł.
Rozpoznawałem w posturze nieznajomego więcej znajomych kształtów, które
wprawiały mnie w zdumienie. Zacząłem sądzić, że po tych lekach mogło naprawdę
zacząć mi ostro odbijać. Tabletki same w sobie miały w prawdzie zapobiegać
halucynacjom oraz stanom schizofrenicznym, jednak popite alkoholem, zapewne
dawały zupełnie odwrotny efekt.
- Luke? - zapytałem z
niedowierzaniem, stając obok niego. Zachwiałem się trochę, ponieważ nie mogłem
uwierzyć własnym oczom. Chłopak spojrzał na mnie jednak nie tak, jak zazwyczaj
to robił. Ściągnął brwi, jakby mnie nie rozpoznawał lub nie rozumiał.
- Nie, jestem Frank, jakbyś już
zapomniał - odpowiedział z delikatnym uśmiechem kpiny. - Jeśli kogoś szukasz,
to nikt raczej nie szedł w tę stronę od godziny.
Patrzyłem
na niego, lecz słowa, które wypowiadał, trafiały do mnie jak przez tafle wody -
niewyraźne i zniekształcone. Mieszało mi się w głowie. Czy naprawdę musiałem
ciągle wpadać na tego chłopaka? Bezustannie przypominał mi o tym, czego nie
chciałem pamiętać. Zatrzymywał mnie w przeszłości, którą pragnąłem odesłać w
nicość. Nie pozwalał mi zacząć nowego życia. Kolejny argument, który opowiadał
się za przeprowadzką.
- Masz ognia? - zapytałem z
roztargnieniem, ponieważ zrobiło mi się trochę głupio. Nagle poczułem, że w
sumie wolę wrócić do Izzy. Złośliwość wszechświata była jednak zdecydowanie
silniejsza niż echo przeszłości.
- Jasne - odpowiedział, rzucając mi
zapalniczkę, której nie złapałem. Zakląłem pod nosem, co wywołało śmiech
bruneta. Kiedy chłopak znalazł po omacku zagubiony przedmiot, wstał i zbliżył
się do mnie, podsuwając mi ogień pod papierosa. Zaciągnąłem się mocno, zerkając
na Franka, co było zasadniczym błędem. Cała chwila trwała dosłownie sekundę, a
ja poczułem, że tonę. Dosłownie poniosłem porażkę, gubiąc się w jego oczach.
Stały się dla mnie w tej chwili symbolem zguby. Raniłem siebie i oszukiwałem na
własne życzenie. Widziałem w nim to, co chciałem widzieć.
- Mogę się przysiąść? - zapytałem,
zanim zdołałem ugryźć własny język.
- Czemu nie - wzruszył ramionami. -
Nigdy nie rozmawiałem z wariatem - zażartował, a ja mimowolnie się
uśmiechnąłem. Zasłona złudzenia nie pozwalała mi myśleć logiczne. Dopuszczała
do świadomości jedynie półprawdę.
- Nie wierz we wszystko, co mówi ci
Mikey - powiedziałem z westchnieniem. Nie mogłem oprzeć się wrażeniu, że młody już
mi zrobił taką opinie w okolicy, że nigdzie nie znalazłbym pracy, gdybym w
ogóle postanowił jej szukać.
- Właściwie to sram na to, co mówi - pokręcił
głową, zaciągając się dymem. Spojrzałem na niego z ciekawością. - Każdy musi znaleźć
swoja prawdę. Twój brat ma tendencje do przesadzania.
Nie
odpowiedziałem mu na to. Wolałem przyjrzeć się w Frankowi w milczeniu. Chłopak
miał w sobie coś magnetycznego. Sposób, w jaki się uśmiechał, przyciągał moją
uwagę. Owszem, był podobny do Lukea. Nie mogłem temu faktowi w żaden sposób
zaprzeczyć. Ich wygląd mógłby nawet sugerować, że są bliźniakami. Jednak
doszedłem do wniosku, że nie są identyczni, ponieważ ich charaktery diametralnie
się różniły.
Frank nie wyglądał na osobę, którą
łatwo zranić. Wydawało mi się, że jest
niesamowicie zdystansowany do świata, bo widział w życiu niejedno zło. Poza tym
miał wyraźną słabość do używek i zauważyłem na jego rękach pojedyncze tatuaże.
Luke był jego zdecydowanym przeciwieństwem. Nigdy bym sobie nie wybaczył, gdyby
stała mu się jakakolwiek krzywda. Wzbudzał we mnie instynkty opiekuna. Brunet
był pod każdym względem zryty i wątpiłem, aby w ośrodku znalazła się osoba,
której pobyt okazałby się bardziej uzasadniony od jego. Mimo to nigdy nie
poznałem tak delikatnej oraz niewinnej istoty. Przysięgam, że jego podwójna
osobowość miała w sobie urok, któremu nie mogłem się oprzeć.
Jednak
teraz byłem na plaży z Frankiem. Frankiem podobnym do Lukea, który należał
jednak do przeszłości. Nie miałem żadnego pojęcia, czy jestem obiektywny i
przyjaciel mojego brata podoba mi się dlatego, że jest sobą, czy dlatego, że
przypomina mi kogoś całkiem innego. Chciałem naprawdę ulokować całą nadzieję na
tę pierwszą opcję, ponieważ zamierzałem zrobić coś naprawdę głupiego i
lekkomyślnego. Nigdy nie umiałem czekać lub urabiać. Działałem zawsze od razu,
biorąc to, na co miałem ochotę.
- W sumie nie możesz wiedzieć na sto
procent czy nie mam w sobie czegoś z popierdoleńca - zaryzykowałem.
- No bez powodu ciebie na pewno nie
zamknęli - powiedział, gasząc papierosa w piachu. Wytarł rękę w spodnie,
szukając czegoś w kieszeni. - Chętnie dotrzymałbym ci jeszcze towarzystwa, ale
czekają na mnie kumple, także łap - wyciągnął do mnie rękę z zapalniczką.
Wziąłem ją bez słowa, obserwując uważnie chłopaka. - Mam drugą, a chodzenie
samemu w tej okolicy raczej nie jest... - nie dokończył, ponieważ mu na to nie
pozwoliłem. Naparłem mocno na usta bruneta. Nie spodziewałem się dostać żadnej
odpowiedzi z jego strony, także byłem przygotowany, kiedy odepchnął mnie od
siebie. - Co ty właściwie wyprawiasz? - zapytał ze zdziwieniem. Myślałem, że
się mocno wkurzy, ale on po prostu był w szoku, jakby podobna sytuacja nie była
pierwszą w jego życiu. Na początku nie wiedziałem w sumie, co mam mu
odpowiedzieć, bo tylko takiej sytuacji nie brałem pod uwagę. Frank jednak nie
uciekł i pozwolił mi patrzeć w swoje znajomo nieznajome oczy, dzięki czemu
nabrałem pewności.
- Mam ochotę cię przelecieć -
powiedziałem prosto z mostu, zmniejszając od razu odległość między naszymi
ustami. Tym razem nie napotkałem najmniejszego oporu, więc pozwoliłem sobie
całkowicie przejąć nad nim kontrolę.
Naprawdę
od dawna nie całowałem żadnego faceta, dlatego uznałem nasze przypadkowe
spotkanie na plaży jako bardzo miły zbieg okoliczności. Usta Isabelle były
przyjemne, lecz sama świadomość ich kobiecości już nie działała na mnie tak
mocno. Z kolei tym razem wiedziałem, że mam pod sobą Franka, a taka okazja
mogła już się więcej nie zdarzyć, więc zamierzałem wykorzystać ją do samego
końca.
Zmusiłem
bruneta do rozchylenia ust tak, abym mógł go bardziej zasmakować. Chłopak
zwinnie złączył nasze języki, uświadamiając mi tym samym, że na pewno nie był
amatorem. Taka wizja okazała się być jeszcze bardziej podniecająca.
Przeczesałem delikatnie palcami włosy Franka, wędrując drugą ręką do paska jego
spodni. Kiedy zsunąłem je do polowy razem z bokserkami, rozłączyłem nasze usta,
przewracając go gwałtownie na brzuch. Brunet zaklął siarczyście, lecz nie
protestował. Obaj oddychaliśmy ciężko i szybko, jakby wizja seksu na plaży sama
w sobie była niesamowicie ekscytująca. Na pierwszy rzut oka to wszystko mogło
się wydawać naprawdę nienormalne, bo widzieliśmy się raptem dwa razy i już
trzecie spotkanie kończy się w przysłowiowym łóżku, jednak ja tego tak nie
postrzegałem. Życie tworzą chwile i byłbym głupcem, gdybym tej nie docenił.
Kiedy
wchodziłem w chłopaka, nie robiłem tego szybko. Chciałem dobrze zapamiętać ten
moment ze względu na doznania, które mi przy tym towarzyszyły. To była idealna
pozycja oraz ułożenie dwóch ciał. Nigdy nie łudziłem się nawet, że Izzy może choć
w połowie zastąpić mi chwilę spełnienia w mężczyźnie. Była dla mnie
substytutem, ponieważ nie miałem w zwyczaju pieprzenia nieznajomych gdzie
popadnie. Tym razem to był naprawdę wyjątek.
Nachyliłem
się nad Frankiem, zauważając, że jego wzrost jest wprost idealnie do mnie
dopasowany, ponieważ bez przeszkód mogłem podeprzeć się jedna ręką na piachu, a
drugą trzymać mocno na biodrze chłopaka. Wykonałem kilka powolnych, ale mocnych
pchnięć, doczekując się pierwszych dźwięków z ust bruneta. Uśmiechnąłem się pod
nosem, przyspieszając. Przyłożyłem usta do karku Franka i zamknąłem oczy.
Chciałem odnaleźć idealny rytm, co nie było wcale takie trudne. Młody szybko się
do mnie dopasował, wychodząc na przód moim oczekiwaniom. Posuwałem go szybko,
nie chcąc jednocześnie od razu dojść, także po brutalnych etapach, zwalniałem, koncentrując
się na naszym stękaniu. Wchodziłem wówczas w niego powoli, docierając do samego
końca i powtarzałem to parokrotnie, zaciskając szczeki z nosem schowanym w jego
włosach. Brunet pachniał naprawdę ładnie. Czułem, że na długo zapamiętam te woń
wiśni z aromatem jabłek. Nie mogłem wyjść z podziwu, że naprawdę mnie podniecał
i był to całkiem inny rodzaj doznania niż ten, którego wcześniej wiele razy doświadczałem.
Budził we mnie bestie, rodząc pragnienie, żeby po prostu go zerżnąć i nie
myśleć o niczym innym. Uruchamiał te pokłady pierwotnych instynktów w mojej
duszy, z których istnienia zdawałem sobie sprawę, lecz o których myślałem jak o
elementach wypartych do nieświadomości.
To był
odpowiedni moment na zakończenie dzisiejszej zabawy. Wszedłem w chłopaka z całej
siły i zacząłem poruszać się w nim najszybciej jak umiałem, zdobywając tym
samym jego krzyk do gamy dźwięków z dzisiaj. Na chwile obudziło się we mnie po
prostu zwierzę, które nie opuszczało mnie aż do momentu szczytowania. Wsunąłem się
wtedy we Franka do samego końca, zaciskając mocno palce na jego przedramieniu.
Prężyłem się parę sekund w jednej pozycji, aż całe napięcie ze mnie uleciało. Oddychałem
głęboko, opierając czoło na plecach bruneta, który przytulił twarz do zimnego
piasku. Przeturlałem się po chwili w miejsce obok niego, podciągając jedna ręką
spodnie.
Spojrzałem
w niebo i po raz kolejny uderzył we mnie jego realizm. Prawdziwość gwiazd w
górze zapierała dech w piersiach, sprawiając, że na jakiś czas zapomniałem o
bożym świecie. Pragnąłem zatonąć w tej głębi granatu z wieloma jasnymi punktami.
Chciałem odlecieć wysoko, aby dołączyć do przedziwnej konstelacji i stworzyć z
nią nową jedność. Skupiłem się na górze do tego stopnia, że nawet nie
zauważyłem, kiedy Frank ulotnił się z miejsca, w którym niedawno jeszcze leżał.
Usiadłem
szybko, ściągając brwi ze zdziwienia. Zobaczyłem w oddali sylwetkę chłopaka, który
szedł w kierunku sceny. Co prawda nie zamierzałem dziękować mu za seks ani pytać
kiedy powtórka, ale poczułem się urażony, ponieważ to nie zawierało się w moim
stylu - być zostawionym, kiedy to ja zawsze zostawiałem. Doświadczyłem dzisiaj właśnie
nowego rodzaju uczucia i nie podobał mi się fakt, że to wszystko za sprawą tego
chłopaka.
~.~
Nie zrażajcie się, że tak szybko mają wszystko za sobą,
bo to nic nie oznacza :) Jest po prostu istotne, żeby pokazać ten brak więzi
emocjonalnej. Sam opis też nie jest długi czy specjalnie dopracowany, bo to
tylko akt zaspokojenia, w którym nie ma za grosz miłości :D
strasznie mi się podoba ten zabieg z brakiem więzi emocjonalnej i przypadkowym, nieznacznym seksem, rany.
OdpowiedzUsuńPodoba mi się to, że Gerard zdaje się nie rozumieć Franka, że tamten go zaskakuje i wprowadza odrobinę zamieszania :) A brak więzi emocjonalnej między nimi oznacza jedno - my, jako czytelnicy będziemy mogli obserwować z wygodnych miejsc na widowni cały proces tworzenia, a to z kolei będzie fascynujące ^^ Szkoda w sumie, że nie dodajesz rozdziałów jeszcze częściej, ale to głównie ze względu na mój brak cierpliwości xD Tak więc... Weny ci życzę! :*
OdpowiedzUsuń