6
Sytuacja
w firmie nie wyglądała najlepiej. Niejaki Carl okazał się robić dla rosyjskiej
mafii, której przez dłuższy czas dostarczał informacje o tym, co się u nas
dzieje. Doszło do momentu, w którym ludzie Marco padali jak muchy. Zastrzelono
jego najlepszych pracowników, dlatego szef miał taką manię na punkcie ruchomego
personelu. Nie zostawiał nikogo na dłużej niż parę miesięcy, a wszelkie
informacje skrywał bardzo pieczołowicie. Założę się, że nawet mój adres został
utajniony, chociaż byłem raczej najsłabszym zwierzęciem w stadzie.
Teraz
po kolei Steve odnajduje wszystkich snajperów oraz tajniaków, którzy
przyczynili się do skurczenia zaufanego grona Marco. Przesłuchują ich w
nadziei, że dadzą chociaż jakieś szczątkowe informacje z zakresu działalności
ich kolegów, jednak wszystko na razie na próżno. Najczęściej okazuje się, że
nic nie wiedzą, albo nawet nie byli w samej mafii. Za jakąś kwotę po prostu
zgodzili się wykonać takie czy inne zlecenie.
Nie
myślałem o znalezieniu Carla oraz powiązanych z nim osób jak o pracy.
Postrzegałem to zajecie jako raczej taki rodzaj zabawy w chowanego. Musiałem
tylko odszukać na ogromnym obszarze ukryte po kątach dzieci. Trochę różniło się
to od podwórkowej gonitwy, jednak nie chciałem na to spoglądać inaczej.
Starałem się wymazać ze swoich myśli jakiekolwiek poczucie winy, bo jednak
odnalezionej zgubie działa się krzywda. Nie mogłem mieć nikogo na sumieniu.
Mimo
tego, że moje myśli były zajęte wieloma rzeczami, a ręce wybierały dodatkowo
różne produkty i wsadzały je do koszyka z zakupami, zawsze wpisana w moje akta
podzielność uwagi zaskakiwała nauczycieli. Bez trudu zatem mogłem dojść do
prostego wniosku, że jestem obserwowany. W dzieciństwie miałem manię prześladowczą.
Odwiecznie bałem się, że ktoś na mnie patrzy z ukrycia, więc postanowiłem, że
czas na zmianę ról. Nie chciałem być obserwowany, więc zacząłem obserwować.
Ponadto w domu starałem się być niezauważalny, ponieważ mój widok bardzo
drażnił ojca. Migałem jedynie między pomieszczeniami, stając się optycznym
złudzeniem. Podobało mi się to i weszło w krew. Zacząłem traktować to jako
część osobowości w życiu osobistym.
Gerard
może był postrzegany jako dobre narzędzie do przeprowadzania przesłuchań, ale
szpiegiem okazał się być naprawdę marnym. Zastanawiałem się, czy na świecie
istnieje ktoś bardziej oczywisty od niego. Jednak mogłem być też przeczulony na
punkcie śledzenia jak zawsze i po prostu zauważałem każdą drobna zmianę
otoczenia. Way w tym momencie był dla mnie równie niezauważalny jak słoń w
składzie porcelany.
Jak
tylko dzisiaj rano wpadliśmy na siebie w pracy, wiedziałem, że to nie wywróży
mi niczego dobrego. Nie myślałem jednak zbyt dużo o Gerardzie, ponieważ czekała
na mnie masa dokumentów do przeczytania, co musiałem robić w piwnicy. Przepływ
informacji był do tego stopnia chroniony, że nawet paragon za zakupy w mięsnym
nie prześlizgnąłby się przez szczelinę w podłodze. Czarnowłosy zszedł na dalszy
plan. Dotarło do mnie jednak, że skoro ja go wymazałem z pamięci na jakiś czas,
on musiał o mnie pilnie myśleć. Dość schlebiające, ale również niepokojące. On
mnie niepokoił. Nie sądziłem, żeby poznał mnie jedynie po górnej części twarzy,
lecz zapewne pozostało w nim przeczucie. Gdyby był pewien, że śledzący go
chłopak jest mną, zapewne spulchniałbym już ziemię w przydrożnym rowie.
Gerardowi brak jasnych dowodów, dlatego zastosował bardzo fajną i cenioną
metodę. Zacznij obserwować osobę, która ciebie obserwuje. Bezskuteczna jednak w
tym wypadku, ponieważ nie musiałem już śledzić Waya, co niezmiernie mnie
uszczęśliwiło.
Nie
chciałem go widywać.
Przypominał
mi o poniżeniu, którego doznałem i, na które sam wyraziłem zgodę. Dodatkowym
dyskomfortem okazał się fakt, że to zbliżenie między nami naprawdę sprawiło mi
przyjemność. Psychiczny brud ciała stale mnie nie opuszczał, więc pragnąłem
jedynie rozpłynąć się w powietrzu. Planowanie czegoś takiego w zwykłym sklepie
było ciężkie, lecz nie niewykonalne. Przy podobnych zadaniach liczyła się
cierpliwość oraz wytrwałość; oczekiwanie na okazję.
Kiedy
zbliża się północ, w sklepach całodobowych ruch nagle zamiera. Klienci wchodzą
z częstotliwością dwóch na godzinę, a sprzedawcy krążą między półkami z braku
zajęcia i poprawiają wszystko, co poprawiania nie wymaga. Ta sieciówka różniła
się jednak trochę od pozostałych, ponieważ niedaleko stąd znajdował się nocny
postój ciężarówek z lekkim tonażem. Kiedy ciężkie wozy wyruszały w chłodną,
nocna trasę, żeby nie niszczyć nagrzanego asfaltu, dzienni kierowcy kończyli
swój objazd, chcąc odpocząć parę godzin przed kontynuacją podróży. Nie było w
pobliżu nic lepszego na rozprostowanie kości niż pełen piwa i przekąsek
supermarket całodobowy z toaletą dostosowaną specjalnie do ich potrzeb.
Gerard
nie mógł tego wiedzieć, ponieważ parę lat nieobecności w okolicy zostawiało go
daleko w polu, jeśli przychodziło do znajomości nocnego życia New Jersey. Szczyt
mojej doby zazwyczaj osiągał swój punkt kulminacyjny koło trzeciej nad ranem,
stąd byłem w stanie wymienić wszystkie lokale czynne o tej porze bez sekundowego
zająknięcia. Po pracy zawsze wypadało coś zjeść. Mama mogłaby mi zostawiać
obiady do odgrzania, ale bałem się, że ją zbudzę przez kuchenną krzątaninę.
Zerknąłem
na zegarek. Było już parę minut po północy, co mogłem w sumie powiedzieć po
zachowaniu kasjerów. Sprzedawcy zaczęli zajmować swoje miejsca z uśmiechem, bo
na nocnej zmianie chmara kierowców była ich jedyną rozrywką.
Na
parking zajechały ciężkie wozy, co mogłem wywnioskować po hałasie silników,
rozmów oraz muzyki.
Uśmiechnąłem
się pod nosem, wkładając paczkę cukru do koszyka.
Lubiłem
mieć czasami nad nim przewagę.
~*~
Wyszedłem
ze sklepu wkurwiony. Dawno już nie skoczyło mi w ten sposób ciśnienie. Moja
chwila nieuwagi, dosłownie sekunda, a Franka nagle nigdzie nie było, jakby
rozpłynął się w powietrzu. Nie wiedziałem, jak mogło dojść do sytuacji takiej
jak ta. Chciałem wszystko rozwiązać w sposób pokojowy. Cichaczem podejść go,
kiedy będzie na przykład szedł do pracy. Obawiałem się, że moja impulsywność
może się źle skończyć dla nas obojga. Tak właściwie to złapanie go za chabety
gdzieś w ciemnym zaułku nic dobrego na pewno by nie przyniosło. Poza tym moim
celem było tylko udowodnienie samemu sobie, że mam nadal sprawne oczy, które
przejrzyście oceniają rzeczywistość.
Chciałem
poznać Franka. Zobaczyć jak wygląda jego codzienna rutyna. Wmawiałem sobie, że
to wszystko przez fakt, że on dostał szansę zaznajomienia się z moją na
dystans. Jednostronność tego była nie fair, więc stwierdziłem, że też chcę
zobaczyć, jak wygląda ingerowanie w cudze życie bez jednoczesnego ujawniania
się. Sprawa z Iero jednak okazała się
nie być wcale łatwa. Wydawało się, jakby
wiedział, że go śledzę jeszcze zanim sam na to wpadłem. Gdybym nie zirytował
się, że straciłem chłopaka z widoku, mógłbym przyznać, że ta umiejętność była
całkiem imponująca.
Mój
początkowy szybki chód przed siebie przeszedł z czasem w wolniejszy. Gdyby o
tej porze na ulicach byli jacyś przechodnie, mogliby uznać, że spaceruję.
Jednak nikt zdrowy na umyśle raczej nie szwendał się teraz po tej okolicy.
Byłem całkiem sam i to otulenie ciszą niesamowicie mi odpowiadało. Mogłem
swobodnie dać upust własnym myślom, choć właściwie nie miałem pojęcia, której
złapać się najpierw. Postanowiłem zastanowić się nad tym, jaką postawę przyjąć
wobec ojca, który jutro miał nas zaszczycić swoją obecnością.
Tata
nie odwiedził mnie ani razu w ośrodku. W jego światopoglądzie troska o dziecko
chyba przejawiała się w tym, że płacił na jego utrzymanie, chociaż już nie
musiał. Wydaje mi się, że przelewał nadal pieniądze tylko po to, aby czuć się
mniej winnym.
Jeżeli
wyrażenie poczucie winy w ogóle
występowało w jego słowniku.
Ojciec
ma niezdrowy pociąg do zdrad. Myślę, że to stało się trybem życia, którego mama
nie umiała zaakceptować. Jego osobowość ją odrażała, a mnie śmieszyła ironia
losu. Kiedy stali przed ołtarzem, wzajemnie sobie obiecali, że będą akceptowali
własne wady. Niejednokrotnie miałem ochotę powiedzieć Donnie Widziały gały co brały, mamo, kiedy
narzekała ciągle na swoje byłego męża. Nie było to jednak na miejscu, aby
dziecko wypominało rodzicowi jego nieroztropność w tak niedelikatny sposób. Z
kolei dla rodziców zawsze było w porządku ganić dziecko za wszystko, co im się
podobało. Życie nigdy nie miało celu bycia sprawiedliwym.
Patrząc
na to, jak ludzie stale szukają w życiu czegoś nowego i nudzą się tym, co mają
codziennie, doszedłem do wniosku, że nigdy nie zwiążę się z nikim obrączką na
całe życie. Nie rozumiałem, po co wypowiadać jakieś słowa tylko po to, aby
później je złamać.
W
pewien sposób natura ojca mi imponowała. Nigdy nie ulegał silniejszym emocjom i
zawsze robił to, co chciał. Zdradzał.
Zdradzał
dzieci, łamiąc dane im obietnice.
Zdradzał
świętość oraz tradycje, nie pojawiając się na rodzinnych uroczystościach.
Zdradzał
żonę, wchodząc w kontakty z różnymi kobietami.
Zdradzał
ideały, tworząc własne zasady.
W
końcu zdradzał zasady, które stworzył, aby tylko coś zdradzić.
Odnosiłem
wrażenie, że kiedyś skończy się droga, którą tak wytrwale podąża. Nie miałem
pojęcia, jak będzie wyglądał jej finisz, ale nie chciałem też go poznać.
Wspaniale obserwowało się jego lot ku samo destrukcji. Zdradzić zdradę. Na to
czekałem najbardziej.
Krytykując
ojca, jednocześnie fascynowało mnie to, jak jesteśmy do siebie podobni. Nie
kochałem go, broń boże. Nie sądziłem, że kiedykolwiek zaznam jeszcze czegoś
takiego jak miłość. Nasza relacja pokazywała jedynie tylko to, jak silne są
więzy krwi. Pewne cechy charakteru okazywały się najwyraźniej dziedziczne.
Mikey z kolei był kropka w kropkę jak matka. Obydwoje tak samo nieznośni.
Kiedy
wchodziłem na werandę, spojrzałem w kierunku zapalonego światła w kuchni
Franka. Nie zdziwił mnie widok jego mamy w oknie, która jak zwykle siedziała po
nocach, coś gotując. Często zastanawiałem się, jaka właściwie jest. Kiedy
witałem ją na ulicy, jedynie kiwała głową i szła w swoją stronę. Zauważyłem, że
to cicha kobieta, więc zapewne także okazałaby się bardzo skromna. Całkowite
przeciwieństwo mojej matki, która latała wszędzie jak poparzona, na niczym nie
skupiała się dłużej niż pięć minut i denerwowała z powodu najmniejszego
głupstwa.
Ojca
Franka nigdy nie widziałem. Chciałem wiedzieć czy jest podobny do mojego, czy
tak jak kobiety stanowią swoje przeciwieństwo. Wszystko wyglądało na to, że
Iero postawił na zdradę całkowitą – kompletne wyrzeczenie się rodziny.
Ciekawiło mnie, ile ojca Franka jest w samym Franku. Miałem nadzieję, że ta
zawartość wyglądała jak ilość mięsa w kupnych parówkach, ponieważ liczyłem na
to, że znajdę w chłopaku swój przeciwny biegun.
~*~
Kiedy
cieszyłem się z faktu, że mama dostała w końcu jakąś pracę, nie zakładałem
nawet, że zostanę w to osobiście zaangażowany. Wszystko okazało się jednak mieć
jak zwykle dwie strony medalu, więc wyszło na to, że uzyskałem mieszane
uczucia. Mimo wszystko postanowiłem wspierać kobietę, jak tylko umiałem,
ponieważ dawno nie miałem okazji zobaczyć uśmiechu na jej ustach.
Osobom
niepełnosprawnym ciężko odnaleźć się na rynku pracy. Liczne akcje, które niby
zmniejszały odsetek bezrobocia wśród osób nieprzystosowanych do funkcjonowania
na normalnych warunkach, zdawały się być jedną, wielką ściemą. W realiach
trzeba było zdać się na wytrwałość i znaleźć człowieka o dobrym sercu, który da
jakąkolwiek możliwość zatrudnienia przynajmniej na część etatu.
Mama
była po szkole cukierniczej. Jako osoba niema, w kuchni nie mogła pracować,
ponieważ to wymagało współpracy z innymi ludźmi oraz komunikacji werbalnej.
Okazało się jednak, że pobliska cukiernia szukała osoby, która wykonywałaby
specjalne zamówienia na ciasta oraz torty. Właściciel lokalu zdawał się nie mieć
problemu z tym, że jego pracownik nie może mówić i podpisał z nią umowę.
Musiałem jednak przynajmniej dwa razy w tygodniu pożyczać wóz należący do
cukierni, aby bezpiecznie przewieźć tam wypieki z naszego domu. Trzeba było
jechać ostrożnie i powoli, nie hamować gwałtownie, ogólnie zachowywać się jak
stereotypowa kobieta za kierownicą, co nie pasowało do szybkiego trybu mojego
życia. Wszędzie przez to byłem akurat na czas, więc stale towarzyszył mi
strach, że spóźnię się do pracy.
Moje
myśli ostatnio stale nie oddalały się od Gerarda. Chłopak nie dał o sobie
zapomnieć, choć bardzo starałem się wymazać go z własnych wspomnień. Miałem
nadzieję, że po wczorajszym niepowodzeniu ze śledzeniem mnie, odpuści sobie
całą dziecinadę. Najwyraźniej chęć przyłapania mnie na gorącym uczynku była dla
niego silniejsza od zachowania dumy, ponieważ dzisiaj również postanowił wspaniałomyślnie
dzielić ze mną dzień.
Początkowo
bałem się, co zrobi, jeśli potwierdzi swoje przypuszczenia. Mógłby uznać, że
celowo pozwoliłem mu się przelecieć, aby być tylko bliżej i wygodniej
monitorować każdy jego ruch. Zgadywałem, że nawet nie dostałbym chwili na
wytłumaczenie tego nieprzyjemnego zbiegu okoliczności. Od ręki rozwaliłby im
łeb. Poza tym doskonale widziałem, do czego jest zdolny. Jednakże teraz
przeszkadzał mi w wykonywaniu dziennej rutyny, zradzając we mnie irytację.
Miałem swoje plany oraz zadania do wykonania. Nie było w tym grafiku miejsca na
użeranie się z upierdliwym Gerardem.
Postawiłem
ostatnie ciasto w chłodziarce i zapytałem właściciela, czy mógłbym skorzystać z
toalety na zapleczu. Nie robił większych problemów, więc wrzuciłem kluczyki od
samochodu pod ladę, a potem zniknąłem za wejściem dla personelu. Minąłem
toaletę i wyszedłem tylnymi drzwiami przy śmietnikach. Zerknąłem szybko na
zegarek i doszedłem do wniosku, że mam wystarczająco czasu, aby pobawić się w
parkour. Wspiąłem się powoli na pudła, które stały pod murem. Po zobaczeniu
rabat na drugiej stronie ogrodzenia, stwierdziłem ze smutkiem, że zostałem
zmuszony do zniszczenia tych pięknych kwiatów. Przez Gerarda zmarnuję cudzą
wielogodzinną pracę przy grzebaniu w ziemi. Modliłem się tylko, aby właściciele
domu nie mieli psa, bo jeszcze w dodatku nie najlepiej bym skończył.
Po
piętnastu minutach podchodów rodem z obozu dla skautów, skręciłem w boczną
uliczkę i poczułem się w końcu bezpieczny.
~*~
Kiedy
po godzinie Frank nadal nie wychodził z cukierni, zaśmiałem się tylko pod nosem
i pokręciłem głową. Najwyraźniej szpiegostwo nie było moim przeznaczeniem, bo
znowu straciłem go z widoku. Przeczucie o tym, że chłopak mnie zauważył,
najwyraźniej okazało się jak najbardziej prawdziwe. Poczułem się niczym
człowiek niewiarygodnie naiwny.
Postanowiłem
dać sobie z tym wszystkim spokój. Jeśli pracował w firmie, prędzej czy później
i tak na niego wpadnę, a wtedy już na
pewno nie przepuszczę okazji, żeby poupajać się zwycięstwem. Tylko tak
właściwie przestałem rozumieć, na czym to zwycięstwo miałoby polegać. Podejdę
do niego i właściwie co zrobię? Uścisnę sobie dłoń i pogratuluję odkrycia?
Powiem Frankowi: A, więc to ty. Tak
czułem.? Nagle to wszystko przestało mieć jakikolwiek sens.
Przestałem
rozumieć samego siebie.
Po
prostu chciałem go widzieć.
Tylko
tyle.
Nie
wiedziałem, jak mam inaczej to zrobić.
Wchodząc
do domu, czułem coś w rodzaju pustki, jakbym przegrał walkę o spełnienie
marzenia życia. Ściągnąłem powoli buty i wszedłem do kuchni, zastając ojca,
który jadł kawałek ciasta, popijając kawę. Mama siedziała na przeciwko niego i
rozwiązywała krzyżówkę, czekając aż cyferki ułożą jej aktualną myśl Jeśli zjesz szybciej, wyjdziesz szybciej i
będzie spokój. Ogółem nie rozmawiali ze sobą. Każde było pochłonięte
własnymi myślami. Nawet postronny obserwator mógłby powiedzieć, że tych ludzi
już nic ze sobą nie łączy. Stali się sobie obcy i nawet nie chcą nic w tej
relacji zmienić.
- Cześć – powiedziałem po prostu. Nie
oczekiwałem, że rzucą mi się na szyję. Właściwie zupełnie niczego od nich już
nie oczekiwałem.
- Cześć – usłyszałem z ust taty. –
Dobrze wyglądasz – oznajmił, jakby tylko tyle miał mi do powiedzenia po trzech
latach. Kiedy nastała cisza, dotarło do mnie, że tak rzeczywiście jest. Czy
było mi smutno? Właściwie to nie. Jego słowa nie istniały dla mnie właściwie
tak samo jak on sam. Kolejna obca oraz pusta relacja.
- Dzięki – westchnąłem, mijając ich
obojętnie. Nalałem sobie soku do szklanki.
- W lodówce zostawiłam ci obiad do
odgrzania – mruknęła mama, wpisując hasła w puste kratki.
- Nie mam apetytu – odparłem bez emocji,
wychodząc na korytarz.
- Weź tabletki – przypomniała
jeszcze, udając przed ojcem, że wcale nie ma ochoty na siłę wepchnąć mi ich w
gardło. Groteskowa scena teatralna z rozwodnikami w roli głównej. Niby już
siebie nie obchodzą, lecz nadal grają kogoś, kim wcale nie są.
Wspiąłem
się po schodach na górę, zauważając tylko szybki ruch, po którym rozległ się
odgłos biegu z pokoju do pokoju i trzask zamykanych drzwi. Podniosłem wzrok do
góry.
Mikey.
Myślałem,
że znowu przede mną ucieka. Boi się nie wiadomo na co i czego. Jednak to nie
było to. Kiedy wszedłem parę stopni wyżej, zauważyłem, że drzwi do mojego
pokoju są otwarte. Zacisnąłem mocniej palce na szklance z napojem. Starałem się
sobie wmówić, że wcale mnie to nie ruszyło. Nic się nie stało.
Mimo
wszystko agresja sama z siebie wstąpiła we mnie tak nagle, że nie potrafiłem
nad nią zapanować. Miałem ochotę go po prostu rozwalić za naruszanie mojej
prywatności. Tolerowałem jego istnienie, ale ingerencji w przestrzeń osobistą
już nie zamierzałem.
Wbiegłem
do pokoju, obrzucając całe pomieszczenie szybkim skanującym wzrokiem. Papiery
na moim biurku były rozsypane, a szuflada nieznacznie niedomknięta. Poduszka
leżała po złej stronie łóżka, a narzuta z jednej strony nie zdążyła prawidłowo
opaść. To były szczegóły. W sumie mało istotne, jednak ja zawsze wiedziałem, w
jakim stanie zostawiam swój pokój przed wyjściem. Odchyliłem drzwi tak, żeby
zobaczyć, co się za nimi znajduje. Taśma z kartonu była zerwana, a wieko
niedokładnie zamknięte. Mikey nawet nie starał się być dyskretny. Wyglądało na
to, że postawił na szybkie przeszukanie, albo przyszedł tutaj z konkretnym
celem.
Cofnąłem
się za próg i zerknąłem w prawo. Spuściłem wzrok na dół. Mikey stał plecami do
drzwi, blokując w jednym miejscu pełny przepływ światła ze środka pokoju na
korytarz. Wsadziłem ręce w kieszenie spodni, kierując powoli kroki w stronę
brata. Nie byłem spokojny, tylko po prostu stwierdziłem, że postaram się
załatwić to po dobroci. Czy stałem się miłosierny? W żadnym razie. Dobrze
znałem Mikeyego i wiedziałem, że nie pójdzie na ten układ. Po prostu chciałem
oczyścić swoje sumienie z tego, że mógłbym mu nie dać okazji na pokutę.
- Oddaj to, co zabrałeś –
powiedziałem. – Starszy brat ładnie prosi. – Odpowiedziało mi milczenie.
Uśmiechnąłem się pod nosem, bo miałem przewagę. Chłopak nie stał w końcu przy
drzwiach bez powodu. W tym domu nigdy żaden pokój nie miał zamka, dzięki któremu
można było się zabarykadować od środka. Mama powiedziała, że tak łatwiej
nauczymy się szacunku do prywatności wszystkich domowników. Nie będziemy mieli
uczucia, że ktoś ukrywa coś w sekrecie, nawet jeśli będzie to robił. Zabije
pragnienie. – Chcesz zginąć? – zapytałem, kładąc rękę na klamce. – Hammurabi
kazał ucinać złodziejom ręce, Mikey. Chyba nadal chcesz mieć czym podcierać te
swoją zasraną dupę, prawda?
Blondyn
nie odpowiedział. Pokręciłem głową z niedowierzaniem. On chyba nie sądził, że
zatrzyma mnie tylko dzięki zastawieniu drzwi swoim ciałem. Musiałby chyba
przesunąć na swoje miejsce szafę, żeby powstrzymać mnie od wejścia do środka.
Pomyślałem
do trzech i z całej siły walnąłem w drzwi, wypychając spod nich Mikeyego. Nie
zamierzałem liczyć się z rodzicami na dole, a z przerażoną miną chłopaka dwa
razy. Bez żadnych skrupułów złapałem go za włosy i popchnąłem mocno na ścianę. Z
radością zauważyłem, że moja dłoń idealnie pasuje do jego szyi. Kto by
pomyślał, że jesteśmy tacy zgrani! Wsadziłem mu kolano miedzy nogi, zgniatając
krocze. Odetchnąłem głęboko, kiedy w końcu dostałem wymarzoną przewagę nad jego
ciałem. Tęskniłem w sumie za używaniem przemocy i nie wiedziałem czy ma mnie to
przerazić, czy może ucieszyć, że powoli wracam do siebie.
- Wiedziałeś, że błagać w
nieskończoność nie będę – oznajmiłem opanowanym głosem. – Oddaj – rozkazałem.
Chłopak pokręcił przecząco głową. Zaśmiałem się, bo szczerze mnie rozbawił
sowim uporem. – Jesteś w błędzie jeśli myślisz, że heroizm współcześnie się
opłaca. – Zacisnąłem palce na jego karku, popychając blondyna na ziemię. Mikey
upadł z gruchotem na panele, podwijając przy okazji dywan z podłogi. Zakląłem
pod nosem, bo to znacznie skurczyło czas, którym dysponowałem.
- Co się tam dzieje?! – wrzasnął
ojciec. Przewróciłem oczami, zakładając ręce na biodrach. Już miałem dać za
wygraną, kiedy zobaczyłem znajomy notes pod łóżkiem.
- Już nic! – odpowiedziałem,
schylając się po stary pamiętnik. – Braterska kłótnia – mruknąłem pod nosem,
chowając niewielki zeszyt do kieszeni. – Jeśli jeszcze raz wejdziesz do mojego
pokoju, nie będę taki miły – szepnąłem wyrozumiale, patrząc na blondyna, który
nie zmienił pozycji. Nawet jego przerażony wyraz twarzy pozostał bez zmiany.
Wyszedłem
z pokoju, nie mając zamiaru pytać Mikeyego o komfort psychiczny. W głębi serca
marzyłem, żeby coś odszczeknął, zgrywając odważnego, ponieważ moja złość wcale
nie zmalała. Z chęcią zawróciłbym wtedy i obił mu mordę bez wahania. Jednak
blondyn nawet głośniej nie westchnął, aby mnie nie sprowokować. Chyba w końcu
dotarło do niego, że naprawdę nie zamierzam się z nim bawić w ciuciubabkę.
Zbiegłem
na dół po schodach, kierując się do drzwi. Musiałem się stąd wyrwać, aby
przypadkiem czegoś po drodze nie rozwalić. Planowałem wsiąść w samochód i
pojechać daleko od domu, aby pozbyć się wrażenia, że z tego miejsca nie ma już
dla mnie ucieczki.
- Za tydzień się wyprowadzam –
oznajmiłem tylko rodzicom, zanim definitywnie przekroczyłem próg między dwoma
różnymi światami.
~.~
No tak… To by było na razie tyle XD Co to życie tak
szybko ostatnio płynie.
Super :3 Jak zawsze! :D
OdpowiedzUsuńZapraszam też do siebie :)
Jejku, to było super jak zawsze! Podoba mi się cały ten pomysł na fabułę i bohaterów, jestem bardzo ciekawa, jak to wszystko się dalej potoczy.
OdpowiedzUsuńBardzo mi się podoba ten psychiczny Gerdzio choć nie powiem, zrobiło mi się szkoda Mikeya...