piątek, 23 października 2015

Take Care of My Soul

6



                Sytuacja w firmie nie wyglądała najlepiej. Niejaki Carl okazał się robić dla rosyjskiej mafii, której przez dłuższy czas dostarczał informacje o tym, co się u nas dzieje. Doszło do momentu, w którym ludzie Marco padali jak muchy. Zastrzelono jego najlepszych pracowników, dlatego szef miał taką manię na punkcie ruchomego personelu. Nie zostawiał nikogo na dłużej niż parę miesięcy, a wszelkie informacje skrywał bardzo pieczołowicie. Założę się, że nawet mój adres został utajniony, chociaż byłem raczej najsłabszym zwierzęciem w stadzie.
         Teraz po kolei Steve odnajduje wszystkich snajperów oraz tajniaków, którzy przyczynili się do skurczenia zaufanego grona Marco. Przesłuchują ich w nadziei, że dadzą chociaż jakieś szczątkowe informacje z zakresu działalności ich kolegów, jednak wszystko na razie na próżno. Najczęściej okazuje się, że nic nie wiedzą, albo nawet nie byli w samej mafii. Za jakąś kwotę po prostu zgodzili się wykonać takie czy inne zlecenie.
         Nie myślałem o znalezieniu Carla oraz powiązanych z nim osób jak o pracy. Postrzegałem to zajecie jako raczej taki rodzaj zabawy w chowanego. Musiałem tylko odszukać na ogromnym obszarze ukryte po kątach dzieci. Trochę różniło się to od podwórkowej gonitwy, jednak nie chciałem na to spoglądać inaczej. Starałem się wymazać ze swoich myśli jakiekolwiek poczucie winy, bo jednak odnalezionej zgubie działa się krzywda. Nie mogłem mieć nikogo na sumieniu.
         Mimo tego, że moje myśli były zajęte wieloma rzeczami, a ręce wybierały dodatkowo różne produkty i wsadzały je do koszyka z zakupami, zawsze wpisana w moje akta podzielność uwagi zaskakiwała nauczycieli. Bez trudu zatem mogłem dojść do prostego wniosku, że jestem obserwowany. W dzieciństwie miałem manię prześladowczą. Odwiecznie bałem się, że ktoś na mnie patrzy z ukrycia, więc postanowiłem, że czas na zmianę ról. Nie chciałem być obserwowany, więc zacząłem obserwować. Ponadto w domu starałem się być niezauważalny, ponieważ mój widok bardzo drażnił ojca. Migałem jedynie między pomieszczeniami, stając się optycznym złudzeniem. Podobało mi się to i weszło w krew. Zacząłem traktować to jako część osobowości w życiu osobistym.
         Gerard może był postrzegany jako dobre narzędzie do przeprowadzania przesłuchań, ale szpiegiem okazał się być naprawdę marnym. Zastanawiałem się, czy na świecie istnieje ktoś bardziej oczywisty od niego. Jednak mogłem być też przeczulony na punkcie śledzenia jak zawsze i po prostu zauważałem każdą drobna zmianę otoczenia. Way w tym momencie był dla mnie równie niezauważalny jak słoń w składzie porcelany.
         Jak tylko dzisiaj rano wpadliśmy na siebie w pracy, wiedziałem, że to nie wywróży mi niczego dobrego. Nie myślałem jednak zbyt dużo o Gerardzie, ponieważ czekała na mnie masa dokumentów do przeczytania, co musiałem robić w piwnicy. Przepływ informacji był do tego stopnia chroniony, że nawet paragon za zakupy w mięsnym nie prześlizgnąłby się przez szczelinę w podłodze. Czarnowłosy zszedł na dalszy plan. Dotarło do mnie jednak, że skoro ja go wymazałem z pamięci na jakiś czas, on musiał o mnie pilnie myśleć. Dość schlebiające, ale również niepokojące. On mnie niepokoił. Nie sądziłem, żeby poznał mnie jedynie po górnej części twarzy, lecz zapewne pozostało w nim przeczucie. Gdyby był pewien, że śledzący go chłopak jest mną, zapewne spulchniałbym już ziemię w przydrożnym rowie. Gerardowi brak jasnych dowodów, dlatego zastosował bardzo fajną i cenioną metodę. Zacznij obserwować osobę, która ciebie obserwuje. Bezskuteczna jednak w tym wypadku, ponieważ nie musiałem już śledzić Waya, co niezmiernie mnie uszczęśliwiło.
Nie chciałem go widywać.
Przypominał mi o poniżeniu, którego doznałem i, na które sam wyraziłem zgodę. Dodatkowym dyskomfortem okazał się fakt, że to zbliżenie między nami naprawdę sprawiło mi przyjemność. Psychiczny brud ciała stale mnie nie opuszczał, więc pragnąłem jedynie rozpłynąć się w powietrzu. Planowanie czegoś takiego w zwykłym sklepie było ciężkie, lecz nie niewykonalne. Przy podobnych zadaniach liczyła się cierpliwość oraz wytrwałość; oczekiwanie na okazję.
Kiedy zbliża się północ, w sklepach całodobowych ruch nagle zamiera. Klienci wchodzą z częstotliwością dwóch na godzinę, a sprzedawcy krążą między półkami z braku zajęcia i poprawiają wszystko, co poprawiania nie wymaga. Ta sieciówka różniła się jednak trochę od pozostałych, ponieważ niedaleko stąd znajdował się nocny postój ciężarówek z lekkim tonażem. Kiedy ciężkie wozy wyruszały w chłodną, nocna trasę, żeby nie niszczyć nagrzanego asfaltu, dzienni kierowcy kończyli swój objazd, chcąc odpocząć parę godzin przed kontynuacją podróży. Nie było w pobliżu nic lepszego na rozprostowanie kości niż pełen piwa i przekąsek supermarket całodobowy z toaletą dostosowaną specjalnie do ich potrzeb.
Gerard nie mógł tego wiedzieć, ponieważ parę lat nieobecności w okolicy zostawiało go daleko w polu, jeśli przychodziło do znajomości nocnego życia New Jersey. Szczyt mojej doby zazwyczaj osiągał swój punkt kulminacyjny koło trzeciej nad ranem, stąd byłem w stanie wymienić wszystkie lokale czynne o tej porze bez sekundowego zająknięcia. Po pracy zawsze wypadało coś zjeść. Mama mogłaby mi zostawiać obiady do odgrzania, ale bałem się, że ją zbudzę przez kuchenną krzątaninę.
Zerknąłem na zegarek. Było już parę minut po północy, co mogłem w sumie powiedzieć po zachowaniu kasjerów. Sprzedawcy zaczęli zajmować swoje miejsca z uśmiechem, bo na nocnej zmianie chmara kierowców była ich jedyną rozrywką.
Na parking zajechały ciężkie wozy, co mogłem wywnioskować po hałasie silników, rozmów oraz muzyki.
Uśmiechnąłem się pod nosem, wkładając paczkę cukru do koszyka.
Lubiłem mieć czasami nad nim przewagę.


~*~


Wyszedłem ze sklepu wkurwiony. Dawno już nie skoczyło mi w ten sposób ciśnienie. Moja chwila nieuwagi, dosłownie sekunda, a Franka nagle nigdzie nie było, jakby rozpłynął się w powietrzu. Nie wiedziałem, jak mogło dojść do sytuacji takiej jak ta. Chciałem wszystko rozwiązać w sposób pokojowy. Cichaczem podejść go, kiedy będzie na przykład szedł do pracy. Obawiałem się, że moja impulsywność może się źle skończyć dla nas obojga. Tak właściwie to złapanie go za chabety gdzieś w ciemnym zaułku nic dobrego na pewno by nie przyniosło. Poza tym moim celem było tylko udowodnienie samemu sobie, że mam nadal sprawne oczy, które przejrzyście oceniają rzeczywistość.
Chciałem poznać Franka. Zobaczyć jak wygląda jego codzienna rutyna. Wmawiałem sobie, że to wszystko przez fakt, że on dostał szansę zaznajomienia się z moją na dystans. Jednostronność tego była nie fair, więc stwierdziłem, że też chcę zobaczyć, jak wygląda ingerowanie w cudze życie bez jednoczesnego ujawniania się. Sprawa  z Iero jednak okazała się nie być wcale łatwa.  Wydawało się, jakby wiedział, że go śledzę jeszcze zanim sam na to wpadłem. Gdybym nie zirytował się, że straciłem chłopaka z widoku, mógłbym przyznać, że ta umiejętność była całkiem imponująca.
Mój początkowy szybki chód przed siebie przeszedł z czasem w wolniejszy. Gdyby o tej porze na ulicach byli jacyś przechodnie, mogliby uznać, że spaceruję. Jednak nikt zdrowy na umyśle raczej nie szwendał się teraz po tej okolicy. Byłem całkiem sam i to otulenie ciszą niesamowicie mi odpowiadało. Mogłem swobodnie dać upust własnym myślom, choć właściwie nie miałem pojęcia, której złapać się najpierw. Postanowiłem zastanowić się nad tym, jaką postawę przyjąć wobec ojca, który jutro miał nas zaszczycić swoją obecnością.
Tata nie odwiedził mnie ani razu w ośrodku. W jego światopoglądzie troska o dziecko chyba przejawiała się w tym, że płacił na jego utrzymanie, chociaż już nie musiał. Wydaje mi się, że przelewał nadal pieniądze tylko po to, aby czuć się mniej winnym.
Jeżeli wyrażenie poczucie winy w ogóle występowało w jego słowniku.
Ojciec ma niezdrowy pociąg do zdrad. Myślę, że to stało się trybem życia, którego mama nie umiała zaakceptować. Jego osobowość ją odrażała, a mnie śmieszyła ironia losu. Kiedy stali przed ołtarzem, wzajemnie sobie obiecali, że będą akceptowali własne wady. Niejednokrotnie miałem ochotę powiedzieć Donnie Widziały gały co brały, mamo, kiedy narzekała ciągle na swoje byłego męża. Nie było to jednak na miejscu, aby dziecko wypominało rodzicowi jego nieroztropność w tak niedelikatny sposób. Z kolei dla rodziców zawsze było w porządku ganić dziecko za wszystko, co im się podobało. Życie nigdy nie miało celu bycia sprawiedliwym.
Patrząc na to, jak ludzie stale szukają w życiu czegoś nowego i nudzą się tym, co mają codziennie, doszedłem do wniosku, że nigdy nie zwiążę się z nikim obrączką na całe życie. Nie rozumiałem, po co wypowiadać jakieś słowa tylko po to, aby później je złamać.
W pewien sposób natura ojca mi imponowała. Nigdy nie ulegał silniejszym emocjom i zawsze robił to, co chciał. Zdradzał.
Zdradzał dzieci, łamiąc dane im obietnice.
Zdradzał świętość oraz tradycje, nie pojawiając się na rodzinnych uroczystościach.
Zdradzał żonę, wchodząc w kontakty z różnymi kobietami.
Zdradzał ideały, tworząc własne zasady.
W końcu zdradzał zasady, które stworzył, aby tylko coś zdradzić.
Odnosiłem wrażenie, że kiedyś skończy się droga, którą tak wytrwale podąża. Nie miałem pojęcia, jak będzie wyglądał jej finisz, ale nie chciałem też go poznać. Wspaniale obserwowało się jego lot ku samo destrukcji. Zdradzić zdradę. Na to czekałem najbardziej.
Krytykując ojca, jednocześnie fascynowało mnie to, jak jesteśmy do siebie podobni. Nie kochałem go, broń boże. Nie sądziłem, że kiedykolwiek zaznam jeszcze czegoś takiego jak miłość. Nasza relacja pokazywała jedynie tylko to, jak silne są więzy krwi. Pewne cechy charakteru okazywały się najwyraźniej dziedziczne. Mikey z kolei był kropka w kropkę jak matka. Obydwoje tak samo nieznośni.
Kiedy wchodziłem na werandę, spojrzałem w kierunku zapalonego światła w kuchni Franka. Nie zdziwił mnie widok jego mamy w oknie, która jak zwykle siedziała po nocach, coś gotując. Często zastanawiałem się, jaka właściwie jest. Kiedy witałem ją na ulicy, jedynie kiwała głową i szła w swoją stronę. Zauważyłem, że to cicha kobieta, więc zapewne także okazałaby się bardzo skromna. Całkowite przeciwieństwo mojej matki, która latała wszędzie jak poparzona, na niczym nie skupiała się dłużej niż pięć minut i denerwowała z powodu najmniejszego głupstwa.
Ojca Franka nigdy nie widziałem. Chciałem wiedzieć czy jest podobny do mojego, czy tak jak kobiety stanowią swoje przeciwieństwo. Wszystko wyglądało na to, że Iero postawił na zdradę całkowitą – kompletne wyrzeczenie się rodziny. Ciekawiło mnie, ile ojca Franka jest w samym Franku. Miałem nadzieję, że ta zawartość wyglądała jak ilość mięsa w kupnych parówkach, ponieważ liczyłem na to, że znajdę w chłopaku swój przeciwny biegun.


~*~


Kiedy cieszyłem się z faktu, że mama dostała w końcu jakąś pracę, nie zakładałem nawet, że zostanę w to osobiście zaangażowany. Wszystko okazało się jednak mieć jak zwykle dwie strony medalu, więc wyszło na to, że uzyskałem mieszane uczucia. Mimo wszystko postanowiłem wspierać kobietę, jak tylko umiałem, ponieważ dawno nie miałem okazji zobaczyć uśmiechu na jej ustach.
Osobom niepełnosprawnym ciężko odnaleźć się na rynku pracy. Liczne akcje, które niby zmniejszały odsetek bezrobocia wśród osób nieprzystosowanych do funkcjonowania na normalnych warunkach, zdawały się być jedną, wielką ściemą. W realiach trzeba było zdać się na wytrwałość i znaleźć człowieka o dobrym sercu, który da jakąkolwiek możliwość zatrudnienia przynajmniej na część etatu.
Mama była po szkole cukierniczej. Jako osoba niema, w kuchni nie mogła pracować, ponieważ to wymagało współpracy z innymi ludźmi oraz komunikacji werbalnej. Okazało się jednak, że pobliska cukiernia szukała osoby, która wykonywałaby specjalne zamówienia na ciasta oraz torty. Właściciel lokalu zdawał się nie mieć problemu z tym, że jego pracownik nie może mówić i podpisał z nią umowę. Musiałem jednak przynajmniej dwa razy w tygodniu pożyczać wóz należący do cukierni, aby bezpiecznie przewieźć tam wypieki z naszego domu. Trzeba było jechać ostrożnie i powoli, nie hamować gwałtownie, ogólnie zachowywać się jak stereotypowa kobieta za kierownicą, co nie pasowało do szybkiego trybu mojego życia. Wszędzie przez to byłem akurat na czas, więc stale towarzyszył mi strach, że spóźnię się do pracy.
Moje myśli ostatnio stale nie oddalały się od Gerarda. Chłopak nie dał o sobie zapomnieć, choć bardzo starałem się wymazać go z własnych wspomnień. Miałem nadzieję, że po wczorajszym niepowodzeniu ze śledzeniem mnie, odpuści sobie całą dziecinadę. Najwyraźniej chęć przyłapania mnie na gorącym uczynku była dla niego silniejsza od zachowania dumy, ponieważ dzisiaj również postanowił wspaniałomyślnie dzielić ze mną dzień.
Początkowo bałem się, co zrobi, jeśli potwierdzi swoje przypuszczenia. Mógłby uznać, że celowo pozwoliłem mu się przelecieć, aby być tylko bliżej i wygodniej monitorować każdy jego ruch. Zgadywałem, że nawet nie dostałbym chwili na wytłumaczenie tego nieprzyjemnego zbiegu okoliczności. Od ręki rozwaliłby im łeb. Poza tym doskonale widziałem, do czego jest zdolny. Jednakże teraz przeszkadzał mi w wykonywaniu dziennej rutyny, zradzając we mnie irytację. Miałem swoje plany oraz zadania do wykonania. Nie było w tym grafiku miejsca na użeranie się z upierdliwym Gerardem.
Postawiłem ostatnie ciasto w chłodziarce i zapytałem właściciela, czy mógłbym skorzystać z toalety na zapleczu. Nie robił większych problemów, więc wrzuciłem kluczyki od samochodu pod ladę, a potem zniknąłem za wejściem dla personelu. Minąłem toaletę i wyszedłem tylnymi drzwiami przy śmietnikach. Zerknąłem szybko na zegarek i doszedłem do wniosku, że mam wystarczająco czasu, aby pobawić się w parkour. Wspiąłem się powoli na pudła, które stały pod murem. Po zobaczeniu rabat na drugiej stronie ogrodzenia, stwierdziłem ze smutkiem, że zostałem zmuszony do zniszczenia tych pięknych kwiatów. Przez Gerarda zmarnuję cudzą wielogodzinną pracę przy grzebaniu w ziemi. Modliłem się tylko, aby właściciele domu nie mieli psa, bo jeszcze w dodatku nie najlepiej bym skończył.
Po piętnastu minutach podchodów rodem z obozu dla skautów, skręciłem w boczną uliczkę i poczułem się w końcu bezpieczny.


~*~


Kiedy po godzinie Frank nadal nie wychodził z cukierni, zaśmiałem się tylko pod nosem i pokręciłem głową. Najwyraźniej szpiegostwo nie było moim przeznaczeniem, bo znowu straciłem go z widoku. Przeczucie o tym, że chłopak mnie zauważył, najwyraźniej okazało się jak najbardziej prawdziwe. Poczułem się niczym człowiek niewiarygodnie naiwny.
Postanowiłem dać sobie z tym wszystkim spokój. Jeśli pracował w firmie, prędzej czy później i tak na niego wpadnę, a  wtedy już na pewno nie przepuszczę okazji, żeby poupajać się zwycięstwem. Tylko tak właściwie przestałem rozumieć, na czym to zwycięstwo miałoby polegać. Podejdę do niego i właściwie co zrobię? Uścisnę sobie dłoń i pogratuluję odkrycia? Powiem Frankowi: A, więc to ty. Tak czułem.? Nagle to wszystko przestało mieć jakikolwiek sens.
Przestałem rozumieć samego siebie.
Po prostu chciałem go widzieć.
Tylko tyle.
Nie wiedziałem, jak mam inaczej to zrobić.
Wchodząc do domu, czułem coś w rodzaju pustki, jakbym przegrał walkę o spełnienie marzenia życia. Ściągnąłem powoli buty i wszedłem do kuchni, zastając ojca, który jadł kawałek ciasta, popijając kawę. Mama siedziała na przeciwko niego i rozwiązywała krzyżówkę, czekając aż cyferki ułożą jej aktualną myśl Jeśli zjesz szybciej, wyjdziesz szybciej i będzie spokój. Ogółem nie rozmawiali ze sobą. Każde było pochłonięte własnymi myślami. Nawet postronny obserwator mógłby powiedzieć, że tych ludzi już nic ze sobą nie łączy. Stali się sobie obcy i nawet nie chcą nic w tej relacji zmienić.
- Cześć – powiedziałem po prostu. Nie oczekiwałem, że rzucą mi się na szyję. Właściwie zupełnie niczego od nich już nie oczekiwałem.
- Cześć – usłyszałem z ust taty. – Dobrze wyglądasz – oznajmił, jakby tylko tyle miał mi do powiedzenia po trzech latach. Kiedy nastała cisza, dotarło do mnie, że tak rzeczywiście jest. Czy było mi smutno? Właściwie to nie. Jego słowa nie istniały dla mnie właściwie tak samo jak on sam. Kolejna obca oraz pusta relacja.
- Dzięki – westchnąłem, mijając ich obojętnie. Nalałem sobie soku do szklanki.
- W lodówce zostawiłam ci obiad do odgrzania – mruknęła mama, wpisując hasła w puste kratki.
- Nie mam apetytu – odparłem bez emocji, wychodząc na korytarz.
- Weź tabletki – przypomniała jeszcze, udając przed ojcem, że wcale nie ma ochoty na siłę wepchnąć mi ich w gardło. Groteskowa scena teatralna z rozwodnikami w roli głównej. Niby już siebie nie obchodzą, lecz nadal grają kogoś, kim wcale nie są.
         Wspiąłem się po schodach na górę, zauważając tylko szybki ruch, po którym rozległ się odgłos biegu z pokoju do pokoju i trzask zamykanych drzwi. Podniosłem wzrok do góry.
         Mikey.
         Myślałem, że znowu przede mną ucieka. Boi się nie wiadomo na co i czego. Jednak to nie było to. Kiedy wszedłem parę stopni wyżej, zauważyłem, że drzwi do mojego pokoju są otwarte. Zacisnąłem mocniej palce na szklance z napojem. Starałem się sobie wmówić, że wcale mnie to nie ruszyło. Nic się nie stało.
         Mimo wszystko agresja sama z siebie wstąpiła we mnie tak nagle, że nie potrafiłem nad nią zapanować. Miałem ochotę go po prostu rozwalić za naruszanie mojej prywatności. Tolerowałem jego istnienie, ale ingerencji w przestrzeń osobistą już nie zamierzałem.
         Wbiegłem do pokoju, obrzucając całe pomieszczenie szybkim skanującym wzrokiem. Papiery na moim biurku były rozsypane, a szuflada nieznacznie niedomknięta. Poduszka leżała po złej stronie łóżka, a narzuta z jednej strony nie zdążyła prawidłowo opaść. To były szczegóły. W sumie mało istotne, jednak ja zawsze wiedziałem, w jakim stanie zostawiam swój pokój przed wyjściem. Odchyliłem drzwi tak, żeby zobaczyć, co się za nimi znajduje. Taśma z kartonu była zerwana, a wieko niedokładnie zamknięte. Mikey nawet nie starał się być dyskretny. Wyglądało na to, że postawił na szybkie przeszukanie, albo przyszedł tutaj z konkretnym celem.
         Cofnąłem się za próg i zerknąłem w prawo. Spuściłem wzrok na dół. Mikey stał plecami do drzwi, blokując w jednym miejscu pełny przepływ światła ze środka pokoju na korytarz. Wsadziłem ręce w kieszenie spodni, kierując powoli kroki w stronę brata. Nie byłem spokojny, tylko po prostu stwierdziłem, że postaram się załatwić to po dobroci. Czy stałem się miłosierny? W żadnym razie. Dobrze znałem Mikeyego i wiedziałem, że nie pójdzie na ten układ. Po prostu chciałem oczyścić swoje sumienie z tego, że mógłbym mu nie dać okazji na pokutę.
- Oddaj to, co zabrałeś – powiedziałem. – Starszy brat ładnie prosi. – Odpowiedziało mi milczenie. Uśmiechnąłem się pod nosem, bo miałem przewagę. Chłopak nie stał w końcu przy drzwiach bez powodu. W tym domu nigdy żaden pokój nie miał zamka, dzięki któremu można było się zabarykadować od środka. Mama powiedziała, że tak łatwiej nauczymy się szacunku do prywatności wszystkich domowników. Nie będziemy mieli uczucia, że ktoś ukrywa coś w sekrecie, nawet jeśli będzie to robił. Zabije pragnienie. – Chcesz zginąć? – zapytałem, kładąc rękę na klamce. – Hammurabi kazał ucinać złodziejom ręce, Mikey. Chyba nadal chcesz mieć czym podcierać te swoją zasraną dupę, prawda?
         Blondyn nie odpowiedział. Pokręciłem głową z niedowierzaniem. On chyba nie sądził, że zatrzyma mnie tylko dzięki zastawieniu drzwi swoim ciałem. Musiałby chyba przesunąć na swoje miejsce szafę, żeby powstrzymać mnie od wejścia do środka.
         Pomyślałem do trzech i z całej siły walnąłem w drzwi, wypychając spod nich Mikeyego. Nie zamierzałem liczyć się z rodzicami na dole, a z przerażoną miną chłopaka dwa razy. Bez żadnych skrupułów złapałem go za włosy i popchnąłem mocno na ścianę. Z radością zauważyłem, że moja dłoń idealnie pasuje do jego szyi. Kto by pomyślał, że jesteśmy tacy zgrani! Wsadziłem mu kolano miedzy nogi, zgniatając krocze. Odetchnąłem głęboko, kiedy w końcu dostałem wymarzoną przewagę nad jego ciałem. Tęskniłem w sumie za używaniem przemocy i nie wiedziałem czy ma mnie to przerazić, czy może ucieszyć, że powoli wracam do siebie.
- Wiedziałeś, że błagać w nieskończoność nie będę – oznajmiłem opanowanym głosem. – Oddaj – rozkazałem. Chłopak pokręcił przecząco głową. Zaśmiałem się, bo szczerze mnie rozbawił sowim uporem. – Jesteś w błędzie jeśli myślisz, że heroizm współcześnie się opłaca. – Zacisnąłem palce na jego karku, popychając blondyna na ziemię. Mikey upadł z gruchotem na panele, podwijając przy okazji dywan z podłogi. Zakląłem pod nosem, bo to znacznie skurczyło czas, którym dysponowałem.
- Co się tam dzieje?! – wrzasnął ojciec. Przewróciłem oczami, zakładając ręce na biodrach. Już miałem dać za wygraną, kiedy zobaczyłem znajomy notes pod łóżkiem.
- Już nic! – odpowiedziałem, schylając się po stary pamiętnik. – Braterska kłótnia – mruknąłem pod nosem, chowając niewielki zeszyt do kieszeni. – Jeśli jeszcze raz wejdziesz do mojego pokoju, nie będę taki miły – szepnąłem wyrozumiale, patrząc na blondyna, który nie zmienił pozycji. Nawet jego przerażony wyraz twarzy pozostał bez zmiany.
         Wyszedłem z pokoju, nie mając zamiaru pytać Mikeyego o komfort psychiczny. W głębi serca marzyłem, żeby coś odszczeknął, zgrywając odważnego, ponieważ moja złość wcale nie zmalała. Z chęcią zawróciłbym wtedy i obił mu mordę bez wahania. Jednak blondyn nawet głośniej nie westchnął, aby mnie nie sprowokować. Chyba w końcu dotarło do niego, że naprawdę nie zamierzam się z nim bawić w ciuciubabkę.
         Zbiegłem na dół po schodach, kierując się do drzwi. Musiałem się stąd wyrwać, aby przypadkiem czegoś po drodze nie rozwalić. Planowałem wsiąść w samochód i pojechać daleko od domu, aby pozbyć się wrażenia, że z tego miejsca nie ma już dla mnie ucieczki.
- Za tydzień się wyprowadzam – oznajmiłem tylko rodzicom, zanim definitywnie przekroczyłem próg między dwoma różnymi światami.






~.~


                No tak… To by było na razie tyle XD Co to życie tak szybko ostatnio płynie.

2 komentarze:

  1. Super :3 Jak zawsze! :D
    Zapraszam też do siebie :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Jejku, to było super jak zawsze! Podoba mi się cały ten pomysł na fabułę i bohaterów, jestem bardzo ciekawa, jak to wszystko się dalej potoczy.
    Bardzo mi się podoba ten psychiczny Gerdzio choć nie powiem, zrobiło mi się szkoda Mikeya...

    OdpowiedzUsuń