sobota, 7 listopada 2015

Take Care of My Soul

7



                Kiedy wyszedłem z pracy, uderzyła we mnie niesamowita duchota, której nie odczuwałem w chłodnych piwnicznych korytarzach. Ciężar powietrza nie zapowiadał nic dobrego, przygniatając mnie raczej w większym stopniu mentalnie niż fizycznie. W atmosferze wisiała burza, co w połączeniu z deszczem tworzyło dla mnie mieszankę wybuchową.
W takich chwilach chciałem być jak najdalej od miejsc błyskawic oraz ulewy.
Chciałem zejść pod ziemię i udawać, że wszystko ponad jej powietrznią mnie nie dotyczy.
Chciałem przestać być częścią tego świata, póki na niebie znów nie zabłyśnie słońce.
Cierpiałem na tak zwany syndrom psa bitego przy muzyce klasycznej. Ten dźwięk skojarzony z sytuacją skrajną o charakterze zdefiniowanym jako czysto negatywny jest alarmem dla zwierzęcia, które kuli się i piszczy za każdym razem, kiedy dociera do jego świadomości. Byłem właśnie takim psem. Sponiewieranym przez odgłos dzwoniącego deszczu.
Deszcz nie miał dla mnie w sobie nic magicznego czy pięknego.
Deszcz był płaczem oraz wołaniem o litość.
Ruszyłem szybko przed siebie, bo nie chciałem ani zmoknąć, ani spędzić nocy w podziemiach ze Stevem. Przygniatały mnie już codziennie te same ściany, które budowały we mnie poczucie ciągłego siedzenia w szarym więzieniu. Żadna opcja nie była w tym wypadku dobra. Poza tym i tak mieliśmy sporo pracy w przeglądaniu zdjęć oraz szukaniu poszlak, a ja dodatkowo jeszcze kończyłem czytać dokumenty. Planowałem dobrze dzisiaj wyspać się we własnym łóżku, wyłączyć telefon i udawać, że mnie nie ma. Planowałem to właściwie dobre słowo, bo jakby nie patrzeć musiałem być w sumie na każde zawołanie. Także planować to ja sobie jak zwykle mogłem. W marzeniach.
Skręcałem już w drogę na osiedle, kiedy czarny samochód zajechał mi drogę. Poznawałem dobrze to auto, ponieważ podobnych używaliśmy w firmie, a dokładnie ten egzemplarz podstawiałem miesiąc temu pod mieszkanie Gerarda, więc siłą rzeczy musiał mi zapaść w pamieć. Przełknąłem ślinę, odczuwając nagłą miękkość w nogach. Z ogłupienia nawet nie wiedziałem, gdzie powinienem uciekać. Kierowca opuścił szybko przyciemnianą szybę i spojrzał na mnie z irytacją. Wiedziałem już, że to nie jest jego najlepszy dzień w życiu.
- Wsiadaj – rozkazał władczo, jakbym był jego chłopcem na posyłki. Nasze spotkania nigdy nie przebiegały dobrze, także nie zamierzałem się zgadzać nawet na niewinną przejażdżkę.
- Pojebało cię. Spieszę się do domu – powiedziałem ostro, starając się wyminąć samochód. Way ruszył do przodu, dając mi do zrozumienia, że nawet mnie rozjedzie, żebym tylko wykonał jego polecenie.
- Czy ja wyglądam, jakbym pytał ciebie o zdanie? – zapytał  z rozdrażnieniem. – Nie mam dzisiaj ochoty na zabawę.
Chciało mi się płakać. Dosłownie. Wewnętrzny szloch narastający w moich piersiach dzieliły milimetry od wydostania się na zewnątrz. Miałem wrażenie, jakbym podpisywał na siebie wyrok śmierci. Gerard równał się wielu upokorzeniom. Zawsze po spotkaniu z nim czułem się niewiarygodnie źle, ponieważ budził we mnie skrajne uczucia. Dawno żadna osoba nie przyprawiała mnie o takie zawroty głowy w swojej sprzeczności.
Bałem się i brzydziłem nim, jednocześnie pragnąc, aby w zwierzęcy sposób rozkazywał mi i brał siłą.
Najlepszym sposobem na zaakceptowanie tego chorego pociągu, było unikanie czarnowłosego.
Tylko dlaczego los stwarzał nam tyle okazji do spotkań, skoro wyraźnie pragnąłem czegoś innego?
Dlaczego koło fortuny zawsze wskazuje ostatecznie na pole, które nie przynosi ze sobą nic dobrego?
Dlaczego losuję zera zamiast milionów?
Dlaczego w moje życie wpycha się na siłę z buciorami kolejny tyran, mimo że już jednego się pozbyłem?
Wsiadłem powoli do auta i zanim zdążyłem dobrze zamknąć drzwi, samochód ruszył przed siebie z piskiem opon, jakby zniecierpliwiony moim ociąganiem. Zamknąłem mocno oczy, wyraźnie odczuwając w skutkach ten zryw w ośrodku równowagi. Gdyby złapała nas teraz policja, mielibyśmy naprawdę przesrane, ponieważ jechaliśmy przynajmniej sto dwadzieścia kilometrów na godzinę szybciej niż było to dozwolone w naszej strefie.
Nie miałem pojęcia czy mogę zabrać jakikolwiek głos, ponieważ Gerard nie wydawał się skory do rozmowy. Jego zacięta mina nie zwiastowała niczego dobrego. Patrzył przed siebie ze złością, jakby miał zamiar rozjechać wszystko, co napatoczy mu się na drogę. Nie mogłem być powodem jego nastroju, ponieważ najzwyczajniej nie był w stanie przewidzieć, że wyjdę zza rogu akurat w momencie, kiedy będzie przejeżdżał tamtą ulicą. Przyczyna leżała gdzieś indziej, lecz łatwo mogłem okazać się katalizatorem większego gniewu, dlatego milczałem. Przez te wszystkie lata dobrze wiedziałem, kiedy powinienem się zamknąć i udawać nieobecność przy kimś wkurzonym na cały świat. Jeśli Way kipiał złością, byłem zawsze pod ręką, więc stwierdziłem, że czas wykorzystać życiowe doświadczenie oraz instynkt przetrwania. Milczenie nie likwidowało zagrożenia. Ono jedynie je minimalizowało do pięćdziesięciu procent szans na to, że zostanę pobity.
Jechaliśmy dość długo ze stałą prędkością. Wszystko za oknem migało mi szybko, tworząc impresjonistyczny pejzaż o zintensyfikowanym rozmazaniu przestrzeni. Ulice w tym rejonie zionęły pustką, co było mi w sumie całkiem na rękę. Nie chciałem mieć nikogo na sumieniu, a Gerard na pewno odmówiłby zatrzymania się po stratowaniu przeszkody, która wtargnęłaby niespodziewanie na jezdnię.
Wyjechaliśmy za miasto już jakiś czas temu, co wywnioskowałem po tym, że zniknęły wszelkie zabudowania. Z każdej strony otaczało nas pole lub las. Chmury na niebie stawały się coraz ciemniejsze i od czasu do czasu przecinała je pojedyncza błyskawica. Jednak deszcz nie dołączył do tego burzowego koncertu, czemu byłem w sumie całkiem wdzięczny. Dość nielogiczne rozumowanie, skoro suche wyładowania atmosferyczne były znacznie gorsze od tradycyjnych z opadami.
Way zatrzymał się w końcu na poboczu i zgasił silnik auta, nabierając głęboko powietrza. Wyglądało na to, że cała złość uszła z niego podczas jazdy samochodem, jakby taka aktywność naprawdę go relaksowała. Rysy jego twarzy złagodniały, uścisk na kierownicy zelżał, a ciało wydawało się mniej spięte niż na początku podróży. Jedno jednak nie uległo zmianie. Chłopak nadal milczał, nie patrząc nawet na mnie przez sekundę od kiedy ruszyliśmy w drogę.
- Dlaczego tutaj stanęliśmy? – zapytałem nieśmiało w obawie, że każde moje słowo może zostać źle odebrane.
- Sam nie wiem – odpowiedział, patrząc przed siebie. Jego ton sugerował, że naprawdę nie ma pojęcia, co zaciągnęło go na te peryferie.
         W aucie na nowo zapanowała cisza. Tym razem nawet nie śmiałem jej przerywać. Po prostu zacząłem przyglądać się Gerardowi, który zaczął na nowo ściskać mocno kierownicę, myśląc nad czymś intensywnie.
         Chłopak przyciął trochę włosy i już nie wydawał mi się taki zaniedbany jak za pierwszym razem, kiedy go zobaczyłem. Jego ubrania również były całkiem inne. Zwykła koszula oraz czarne spodnie na pewno wyglądały o wiele lepiej niż rozciągnięty dres. Jedynie twarz sprawiała wrażenie wyraźnie bardziej zaciętej niż kiedyś. Gdzieś zniknęła tradycyjna arogancja oraz lekceważenie. Zatarło to coś bardziej wrogiego i napawającego większym lękiem. Brwi Waya były ściągnięte w gniewie, a usta zaciśnięte w wąską linię bez jakiegokolwiek cienia uśmiechu. Odruchowo sięgnąłem do klamki, zaciskając na niej palce. Nie zamierzałem oczywiście uciekać, bo na otwartym polu byłem jak młody wypłosz z sawanny, który chce uniknąć śmierci ze strony geparda. Ten gest wynikał raczej z podświadomego lęku o własne zdrowie i klamki jako symbolu jedynej drogi do wolności. Człowiek jest jak zwierzę. Jeśli grozi mu niebezpieczeństwo i tak zacznie instynktownie uciekać, nawet jeśli wszelkie głosy rozsądku będą mówiły, że to wszystko i tak jest zabiegiem bezcelowym.
- Po co ja tutaj jestem? – odważyłem się zadać jeszcze jedno pytanie.
- Przez przypadek – westchnął ciężko. – Jak zwykle pojawiłeś się przez przypadek – zaśmiał się z niedowierzaniem, jakby los spłatał mu kolejnego figla.
Spojrzał na mnie przelotnie, jakby stwierdził nagle, że poświęcenie mi większej ilości uwagi mogłoby okazać się zgubne. Jego zachowanie wskazywało na to, że był trochę rozstrojony. Nerwowo pukał palcem w kierownicę, wyglądając przez okno bez celu. Nie sądziłem, żeby gdzieś wśród traw znalazł jakikolwiek punkt zaczepienia, ale trzymałem mocno za to kciuki, ponieważ to tam ulokowałby swoją złość.
Nagle chłopak walnął mocno w pięścią w kierownicę, aż wzdrygnąłem się z przestrachem. Nie wiedziałem, jakiego rodzaju myśli chodzą mu po głowie. Byłbym głupcem, gdyby w moim sercu nie wykiełkowało ziarenko strachu. Obserwowałem go uważnie, chcąc coś wywnioskować  z mimiki jego twarzy. Gerard spojrzał na mnie w końcu, przewiercając na wylot własnym wzrokiem. Oddychał spokojnie, opierając głowę na zagłówku. Zieleń jego tęczówek łagodniała wraz z powolnym przemieszczaniem się źrenic. Nie mam pojęcia, jakiego potwierdzenia szukał w moich oczach, ale chyba żadnego nie znalazł. Widziałem w nim rezygnację oraz zwątpienie.
- Jesteś chyba jakąś moją zgubą, co? – zapytał w końcu. Nie wiedziałem, jak miałem na to niby odpowiedzieć. Czułem, że nie musiałem, ponieważ to pytanie nie miało swojego prawidłowego rozwiązania. Było po prostu pochodną jakiegoś bliżej nieokreślonego strumienia jego myśli, do których nie miałem odstępu. Zastanawiałem się, czy sam Gerard ten dostęp posiadał.
         Czarnowłosy po prostu pokręcił z rezygnacją głową, a po chwili odpalił znowu silnik. Wyglądało na to, że nasza mała wycieczka dobiegła końca i czas ruszyć w drogę powrotną. Tak szybko, jak ta myśl zakiełkowała w mojej głowie, tak szybko również musiałem jej się pozbyć. Way po namyśle jednak wyjął kluczyki ze stacyjki i zanim zdążyłem jakkolwiek zareagować, jego usta trafiły gwałtownie na moje.
         Nie umiałem odeprzeć odpowiednio tego nagłego ruchu, ponieważ nastąpił on całkowicie niespodziewanie. Położyłem dłonie na klatce piersiowej Gerarda, starając się go powstrzymać, jednak chłopak tylko mocniej zacisnął mi palce na ramionach. Kiedy postanowiłem za nic nie odpowiadać na jego próbę wymuszonego pocałunku, czarnowłosy naparł na mnie gwałtowniej, oczekując satysfakcjonującej go odpowiedzi, więc po chwili protestu po prostu się mu poddałem. 
         Kiedy wchodził we mnie na tylnym siedzeniu, o szyby zaczął gwałtownie uderzać deszcz.


~*~


         W drodze powrotnej prowadziłem znacznie spokojniej. Chciałem, aby kilometry za nami uciekały wolniej, a czas upływał w mniej oczywisty sposób.
         Za oknami robiło się ciemno, a w radiu puszczali same stare kawałki z lat sześćdziesiątych.
Nastrój w aucie był dla mnie bliżej nieokreślony. Frank po prostu milczał, przepuszczając między palcami powietrze z ręką wystawioną na zewnątrz. Nie mógł uciec tak jak ostatnim razem, ponieważ nie umiałby wrócić do domu. Jednak zamyślenie bruneta mogło wynikać z innych powodów, których nie znałem.
Izzy twierdzi, że jeśli chłopak przeleci dziewczynę, narusza jej intymność. Wówczas dziewczyna zaczyna żywić wobec niego jakieś głębsze uczucia, chociaż on może nie być tego świadomy. Obawiałem się, że z Iero sprawy mogły przyjąć podobny obrót, mimo że obaj jesteśmy facetami. Nie chciałem, aby zaczął sobie zbyt wiele wyobrażać o relacji, którą dzieliliśmy. Owszem, fajnie było uprawiać z nim seks, lecz nie chciałem niczego więcej z tego wyciągać. Gdybym się w cokolwiek zaangażował, to byłby mój koniec. Nie zniósłbym więcej kolejnej straty.
Na początku traktowałem Franka bardzo przedmiotowo. Widziałem w nim Lukea i chciałem tym sposobem zatrzymać to wyobrażenie na długo w swojej pamięci. Jednak dzisiaj obraz byłego chłopaka nie był obecny. Przerażał mnie fakt, że Frank zaczął być w moich oczach nim samym. Taki obrót spraw okazał się znacznie bardziej niepokojący. Chciałem jakoś odtrącić bruneta, ale jednocześnie jego obecność u mojego boku działała niesamowicie uspokajająco. Nie odczuwałem już gniewu. Nawet nie myślałem o Mikeym i o tym, jak bardzo chciałbym mu wpierdolić. Bardziej mnie zastanawiało, co kłębi się w głowie Iero.
Zacząłem delikatnie podnosić szybę, na której trzymał rękę. Chłopak wzdrygnął się i szybko schował dłoń, zapewne myśląc, że bezwzględnie mu ją zgniotę. Otwarte okno mi ani trochę nie przeszkadzało, lecz liczyłem poprzez jego zamknięcie na jakąś reakcję ze strony pasażera. Frank jednak nawet nie spojrzał w moim kierunku, pozostawiając te działania bez jakiegokolwiek komentarza.
Wbiłem wzrok z jezdnie przed sobą, nerwowo pukając palcem w kierownicę. Nie rozumiałem, dlaczego właściwie zależy mi na uwadze bruneta. Nie oczekiwałem, że tak nagle zamilknie. A może to był typ kolesia z cichym usposobieniem? Na dobrą sprawę, nic o Franku nie wiedziałem. Nie znałem go, co doprowadziło mnie do jednego wniosku. Jestem dzikiem pojebem. Przeleciałem dwukrotnie całkiem obcą dla mnie osobę. Za jedyne usprawiedliwienie dla siebie uznawałem fakt, że to mój sąsiad oraz przyjaciel mojego brata. Gdyby nie te małe i kruche zależności, nic by nas nie łączyło. Przeczesałem włosy ręką, wypuszczając powoli nabrane w płuca powietrze. Trochę okazała się skomplikowana ta nasza relacja. Nigdy nie wpakowałem się w coś podobnego. Przygodny seks nie leżał w mojej naturze. W głębi serca oraz marzeniach naprawdę pragnąłem się kiedyś ustatkować. Teraz nie pozwalały mi na to warunki, ponieważ Marco zapewne usunąłby ze swojej drogi każdego, kto zagroziłby mu posiadania mnie na wyłączność. Jednak nikt nie jest wieczny. Perspektywa spędzenia z kimś starości była kusząca, lecz nijak miała się do mojej obecnej sytuacji. Chciałem uniknąć związków, bo i tak nie umiałbym wyrazić siebie w takiej relacji.
Zwróciłem twarz ku Frankowi. Ale chłopak milczał, a ja nie umiałem jakoś przekroczyć bariery ciszy, która między nami zaległa. Brunet zmienił pozycję, opierając teraz głowę o okno. Nadal wyglądał na zewnątrz, poddając się w pełni ruchowi auta po drodze. Kiedy wjeżdżałem w dziurę, bezwładnie dostosowywał się do trzęsienia, jakby całkowicie mu to nie przeszkadzało. Wewnętrznie odczuwałem irytacje oraz niepokój jego zachowaniem. Był beznamiętny. Po chwili zastanowienia, opuściłem szybę, aby sobie pogratulować tego ruchu.
- Co z tobą jest nie tak? – zapytał Frank z irytacją, a ja tylko wzruszyłem ramionami, uśmiechając się pod nosem. Ten samochód nie był w końcu taki cichy.
         Aby podtrzymać trwający nastrój, włączyłem radio.


~*~


         Patrzyłem tępo na rozmazaną zieleń za oknem. Zastanawiałem się, czym tak właściwie jest godność człowieka. Jeśli każdy ją ma, to w jaki sposób się ją traci? Ja właśnie czułem, jakby została mi odebrana. Godność, którą ponoć należy pielęgnować, ponieważ dobrze stanowi o człowieku.
         Co powiedziałaby moja mama, gdyby dowiedziała się, że oddałem się dwa razy obcemu facetowi i nawet nie próbowałem się bronić? Byłaby załamana tak jak teraz ja. Jej syn, który zawsze zajmuje się domem i pracuje na jego utrzymanie, praktycznie puścił się bez zobowiązań. Jak bardzo poniżający był ten fakt?
         Kiedy czułem przygnębienie, zawsze widziałem  ojca. Jego wieczne rozczarowanie na twarzy i mina, jakbym zawadzał mu samym swoim istnieniem. Byłem przeszkodą, której nie mógł się pozbyć i każdy mój wysiłek, aby to zmienić, wywoływał w nim tylko większe obrzydzenie oraz wściekłość. W naszym domu ból fizyczny nigdy nie był aż takim problemem. Największe cierpienia niósł ze sobą ból psychiczny, który zamieniał rany cielesne w zwykłe draśnięcia.
Ojciec sprawiał, że postrzegałem siebie jako śmiecia.
Seth mnie naprawił.
Gerard znowu ściągał w dół.
Kiedy w milczeniu dojechaliśmy na nasze osiedle, czarnowłosy wyłączył radio, sprawiając tym samym, że w ogóle zauważyłem to, że grało.
- Nie zastanawiasz się, dlaczego nie zaparkowałem pod domem? – zapytał, przerywając ciszę.
- Mam to w dupie – odparłem szorstko, łapiąc za klamkę. Chciałem wyjść, ale Gerard szybko automatycznie zablokował mi tę możliwość. Westchnąłem gorzko, zamykając powieki. Nie mogłem przerwać pasma upokorzeń, to byłoby zbyt łatwe. Los zawsze miał dla mnie w zanadrzu jakąś przeszkodę, którą mógłby mi rzucić pod nogi niczym kłodę. – Otwórz drzwi – powiedziałem bez złości. Byłem po prostu zmęczony całą tą wyprawą. Spotkania z Wayem jak zwykle nie działały dobrze na moje samopoczucie.
- Chcę tylko, żebyś wiedział, że miłość cielesna to gwałt, który nie ma nic wspólnego z emocjami. Tak samo miłość fizyczna nie ma żadnego związku z miłością duchową. Obie dla mnie nie stanowią całości, więc jeśli oczekujesz…
- Nie prosiłem cię o wygłaszanie mądrości życiowych, tylko otworzenie pierdolonych drzwi – przerwałem mu beznamiętnie, z całej siły starając się, aby nie zabrzmieć histerycznie. Nie miałem najmniejszego zamiaru słuchać jego pompatycznych wywodów. Wystarczająco źle było mi z poczuciem sprzedania własnego ciała, żeby myśleć jeszcze dodatkowo o tym, że Gerard nic sobie z tego nie robił.
         Po chwili dłuższego milczenia, zamki wystrzeliły do góry i mogłem wysiąść. Wyszedłem na zewnątrz, trzaskając drzwiami samochodu, po czym udałem się prosto do domu. Miałem nadzieje, że Gerard zniknie z mojego życia raz na zawsze i więcej do niego nie zawita. Czy ten świat naprawdę jest aż w takim stopniu bezlitosny, aby nie dać w końcu od siebie odpocząć? Chciałbym ostatecznie zacząć jakimkolwiek dostępnym sposobem nowe życie bez zbędnych problemów ponad te, które nadal nie zniknęły. Wolałem zamknąć rozdział przeszłości jak konto bankowe, aby otworzyć czysty rachunek bez przerzucania zleceń stałych ze starego.
         Wszedłem powoli do domu, zdejmując w korytarzu niezdarnie buty. Planowałem pójść prosto do pokoju i zakopać się w pościeli, ponieważ jutro czekał mnie kolejny męczący dzień w pracy, a aktualnie zgniatał ciężar egzystencji. Przechodząc jednak obok salonu, zauważyłem, że mama siedziała na kanapie i oglądała telewizję. Podszedłem do niej powoli i usiadłem obok. Chciałem, aby jakoś mnie pocieszyła słowem, jednak to nie było możliwe. Jedynym, co mogłem dostać, było smutne spojrzenie zmęczonych życiem oczu. Dlatego nie patrzyłem na nią. Przechyliłem się po prostu, opadając głową w dół na jej kolana. Kobieta w zrozumieniu, położyła mi swoją dłoń na głowie i zaczęła delikatnie przeczesywać palcami włosy. Drugą ręką klepała mnie delikatnie po ramieniu w rytm ballady z jej ulubionego musicalu, który akurat leciał na antenie. Matki wyczuwały, kiedy ich dzieci coś dręczyło. Czasami potrafiły pocieszyć, nie używając żadnych słów otuchy.
         Przymknąłem oczy z pragnieniem zapadnięcia w głęboki sen, z którego już nigdy bym się nie obudził.




~.~


1 komentarz:

  1. No co mogę powiedzieć? Jak zawsze świetnie, fabuła jak i styl pisania <3
    Czekam na kolejne ( i szybciej dodawane :* ) odcinki, pozdrawiam:)

    OdpowiedzUsuń