7
Kiedy
wyszedłem z pracy, uderzyła we mnie niesamowita duchota, której nie odczuwałem
w chłodnych piwnicznych korytarzach. Ciężar powietrza nie zapowiadał nic
dobrego, przygniatając mnie raczej w większym stopniu mentalnie niż fizycznie.
W atmosferze wisiała burza, co w połączeniu z deszczem tworzyło dla mnie
mieszankę wybuchową.
W
takich chwilach chciałem być jak najdalej od miejsc błyskawic oraz ulewy.
Chciałem
zejść pod ziemię i udawać, że wszystko ponad jej powietrznią mnie nie dotyczy.
Chciałem
przestać być częścią tego świata, póki na niebie znów nie zabłyśnie słońce.
Cierpiałem
na tak zwany syndrom psa bitego przy muzyce klasycznej. Ten dźwięk skojarzony z
sytuacją skrajną o charakterze zdefiniowanym jako czysto negatywny jest alarmem
dla zwierzęcia, które kuli się i piszczy za każdym razem, kiedy dociera do jego
świadomości. Byłem właśnie takim psem. Sponiewieranym przez odgłos dzwoniącego
deszczu.
Deszcz
nie miał dla mnie w sobie nic magicznego czy pięknego.
Deszcz
był płaczem oraz wołaniem o litość.
Ruszyłem
szybko przed siebie, bo nie chciałem ani zmoknąć, ani spędzić nocy w
podziemiach ze Stevem. Przygniatały mnie już codziennie te same ściany, które
budowały we mnie poczucie ciągłego siedzenia w szarym więzieniu. Żadna opcja
nie była w tym wypadku dobra. Poza tym i tak mieliśmy sporo pracy w
przeglądaniu zdjęć oraz szukaniu poszlak, a ja dodatkowo jeszcze kończyłem
czytać dokumenty. Planowałem dobrze dzisiaj wyspać się we własnym łóżku,
wyłączyć telefon i udawać, że mnie nie ma. Planowałem to właściwie dobre słowo,
bo jakby nie patrzeć musiałem być w sumie na każde zawołanie. Także planować to
ja sobie jak zwykle mogłem. W marzeniach.
Skręcałem
już w drogę na osiedle, kiedy czarny samochód zajechał mi drogę. Poznawałem
dobrze to auto, ponieważ podobnych używaliśmy w firmie, a dokładnie ten
egzemplarz podstawiałem miesiąc temu pod mieszkanie Gerarda, więc siłą rzeczy
musiał mi zapaść w pamieć. Przełknąłem ślinę, odczuwając nagłą miękkość w
nogach. Z ogłupienia nawet nie wiedziałem, gdzie powinienem uciekać. Kierowca
opuścił szybko przyciemnianą szybę i spojrzał na mnie z irytacją. Wiedziałem
już, że to nie jest jego najlepszy dzień w życiu.
- Wsiadaj – rozkazał władczo, jakbym
był jego chłopcem na posyłki. Nasze spotkania nigdy nie przebiegały dobrze,
także nie zamierzałem się zgadzać nawet na niewinną przejażdżkę.
- Pojebało cię. Spieszę się do domu –
powiedziałem ostro, starając się wyminąć samochód. Way ruszył do przodu, dając
mi do zrozumienia, że nawet mnie rozjedzie, żebym tylko wykonał jego polecenie.
- Czy ja wyglądam, jakbym pytał
ciebie o zdanie? – zapytał z
rozdrażnieniem. – Nie mam dzisiaj ochoty na zabawę.
Chciało
mi się płakać. Dosłownie. Wewnętrzny szloch narastający w moich piersiach
dzieliły milimetry od wydostania się na zewnątrz. Miałem wrażenie, jakbym
podpisywał na siebie wyrok śmierci. Gerard równał się wielu upokorzeniom.
Zawsze po spotkaniu z nim czułem się niewiarygodnie źle, ponieważ budził we
mnie skrajne uczucia. Dawno żadna osoba nie przyprawiała mnie o takie zawroty
głowy w swojej sprzeczności.
Bałem
się i brzydziłem nim, jednocześnie pragnąc, aby w zwierzęcy sposób rozkazywał
mi i brał siłą.
Najlepszym
sposobem na zaakceptowanie tego chorego pociągu, było unikanie czarnowłosego.
Tylko
dlaczego los stwarzał nam tyle okazji do spotkań, skoro wyraźnie pragnąłem
czegoś innego?
Dlaczego
koło fortuny zawsze wskazuje ostatecznie na pole, które nie przynosi ze sobą
nic dobrego?
Dlaczego
losuję zera zamiast milionów?
Dlaczego
w moje życie wpycha się na siłę z buciorami kolejny tyran, mimo że już jednego
się pozbyłem?
Wsiadłem
powoli do auta i zanim zdążyłem dobrze zamknąć drzwi, samochód ruszył przed
siebie z piskiem opon, jakby zniecierpliwiony moim ociąganiem. Zamknąłem mocno
oczy, wyraźnie odczuwając w skutkach ten zryw w ośrodku równowagi. Gdyby
złapała nas teraz policja, mielibyśmy naprawdę przesrane, ponieważ jechaliśmy
przynajmniej sto dwadzieścia kilometrów na godzinę szybciej niż było to
dozwolone w naszej strefie.
Nie
miałem pojęcia czy mogę zabrać jakikolwiek głos, ponieważ Gerard nie wydawał
się skory do rozmowy. Jego zacięta mina nie zwiastowała niczego dobrego. Patrzył
przed siebie ze złością, jakby miał zamiar rozjechać wszystko, co napatoczy mu
się na drogę. Nie mogłem być powodem jego nastroju, ponieważ najzwyczajniej nie
był w stanie przewidzieć, że wyjdę zza rogu akurat w momencie, kiedy będzie przejeżdżał
tamtą ulicą. Przyczyna leżała gdzieś indziej, lecz łatwo mogłem okazać się
katalizatorem większego gniewu, dlatego milczałem. Przez te wszystkie lata
dobrze wiedziałem, kiedy powinienem się zamknąć i udawać nieobecność przy kimś
wkurzonym na cały świat. Jeśli Way kipiał złością, byłem zawsze pod ręką, więc
stwierdziłem, że czas wykorzystać życiowe doświadczenie oraz instynkt
przetrwania. Milczenie nie likwidowało zagrożenia. Ono jedynie je minimalizowało
do pięćdziesięciu procent szans na to, że zostanę pobity.
Jechaliśmy
dość długo ze stałą prędkością. Wszystko za oknem migało mi szybko, tworząc
impresjonistyczny pejzaż o zintensyfikowanym rozmazaniu przestrzeni. Ulice w
tym rejonie zionęły pustką, co było mi w sumie całkiem na rękę. Nie chciałem
mieć nikogo na sumieniu, a Gerard na pewno odmówiłby zatrzymania się po
stratowaniu przeszkody, która wtargnęłaby niespodziewanie na jezdnię.
Wyjechaliśmy
za miasto już jakiś czas temu, co wywnioskowałem po tym, że zniknęły wszelkie
zabudowania. Z każdej strony otaczało nas pole lub las. Chmury na niebie stawały
się coraz ciemniejsze i od czasu do czasu przecinała je pojedyncza błyskawica.
Jednak deszcz nie dołączył do tego burzowego koncertu, czemu byłem w sumie
całkiem wdzięczny. Dość nielogiczne rozumowanie, skoro suche wyładowania
atmosferyczne były znacznie gorsze od tradycyjnych z opadami.
Way
zatrzymał się w końcu na poboczu i zgasił silnik auta, nabierając głęboko
powietrza. Wyglądało na to, że cała złość uszła z niego podczas jazdy
samochodem, jakby taka aktywność naprawdę go relaksowała. Rysy jego twarzy
złagodniały, uścisk na kierownicy zelżał, a ciało wydawało się mniej spięte niż
na początku podróży. Jedno jednak nie uległo zmianie. Chłopak nadal milczał,
nie patrząc nawet na mnie przez sekundę od kiedy ruszyliśmy w drogę.
- Dlaczego tutaj stanęliśmy? –
zapytałem nieśmiało w obawie, że każde moje słowo może zostać źle odebrane.
- Sam nie wiem – odpowiedział,
patrząc przed siebie. Jego ton sugerował, że naprawdę nie ma pojęcia, co
zaciągnęło go na te peryferie.
W
aucie na nowo zapanowała cisza. Tym razem nawet nie śmiałem jej przerywać. Po
prostu zacząłem przyglądać się Gerardowi, który zaczął na nowo ściskać mocno
kierownicę, myśląc nad czymś intensywnie.
Chłopak
przyciął trochę włosy i już nie wydawał mi się taki zaniedbany jak za pierwszym
razem, kiedy go zobaczyłem. Jego ubrania również były całkiem inne. Zwykła
koszula oraz czarne spodnie na pewno wyglądały o wiele lepiej niż rozciągnięty
dres. Jedynie twarz sprawiała wrażenie wyraźnie bardziej zaciętej niż kiedyś.
Gdzieś zniknęła tradycyjna arogancja oraz lekceważenie. Zatarło to coś bardziej
wrogiego i napawającego większym lękiem. Brwi Waya były ściągnięte w gniewie, a
usta zaciśnięte w wąską linię bez jakiegokolwiek cienia uśmiechu. Odruchowo sięgnąłem
do klamki, zaciskając na niej palce. Nie zamierzałem oczywiście uciekać, bo na
otwartym polu byłem jak młody wypłosz z sawanny, który chce uniknąć śmierci ze
strony geparda. Ten gest wynikał raczej z podświadomego lęku o własne zdrowie i
klamki jako symbolu jedynej drogi do wolności. Człowiek jest jak zwierzę. Jeśli
grozi mu niebezpieczeństwo i tak zacznie instynktownie uciekać, nawet jeśli wszelkie
głosy rozsądku będą mówiły, że to wszystko i tak jest zabiegiem bezcelowym.
- Po co ja tutaj jestem? – odważyłem
się zadać jeszcze jedno pytanie.
- Przez przypadek – westchnął ciężko.
– Jak zwykle pojawiłeś się przez przypadek – zaśmiał się z niedowierzaniem,
jakby los spłatał mu kolejnego figla.
Spojrzał
na mnie przelotnie, jakby stwierdził nagle, że poświęcenie mi większej ilości
uwagi mogłoby okazać się zgubne. Jego zachowanie wskazywało na to, że był
trochę rozstrojony. Nerwowo pukał palcem w kierownicę, wyglądając przez okno
bez celu. Nie sądziłem, żeby gdzieś wśród traw znalazł jakikolwiek punkt
zaczepienia, ale trzymałem mocno za to kciuki, ponieważ to tam ulokowałby swoją
złość.
Nagle
chłopak walnął mocno w pięścią w kierownicę, aż wzdrygnąłem się z przestrachem.
Nie wiedziałem, jakiego rodzaju myśli chodzą mu po głowie. Byłbym głupcem,
gdyby w moim sercu nie wykiełkowało ziarenko strachu. Obserwowałem go uważnie,
chcąc coś wywnioskować z mimiki jego
twarzy. Gerard spojrzał na mnie w końcu, przewiercając na wylot własnym
wzrokiem. Oddychał spokojnie, opierając głowę na zagłówku. Zieleń jego tęczówek
łagodniała wraz z powolnym przemieszczaniem się źrenic. Nie mam pojęcia,
jakiego potwierdzenia szukał w moich oczach, ale chyba żadnego nie znalazł.
Widziałem w nim rezygnację oraz zwątpienie.
- Jesteś chyba jakąś moją zgubą, co?
– zapytał w końcu. Nie wiedziałem, jak miałem na to niby odpowiedzieć. Czułem,
że nie musiałem, ponieważ to pytanie nie miało swojego prawidłowego
rozwiązania. Było po prostu pochodną jakiegoś bliżej nieokreślonego strumienia
jego myśli, do których nie miałem odstępu. Zastanawiałem się, czy sam Gerard
ten dostęp posiadał.
Czarnowłosy
po prostu pokręcił z rezygnacją głową, a po chwili odpalił znowu silnik.
Wyglądało na to, że nasza mała wycieczka dobiegła końca i czas ruszyć w drogę
powrotną. Tak szybko, jak ta myśl zakiełkowała w mojej głowie, tak szybko
również musiałem jej się pozbyć. Way po namyśle jednak wyjął kluczyki ze
stacyjki i zanim zdążyłem jakkolwiek zareagować, jego usta trafiły gwałtownie
na moje.
Nie
umiałem odeprzeć odpowiednio tego nagłego ruchu, ponieważ nastąpił on
całkowicie niespodziewanie. Położyłem dłonie na klatce piersiowej Gerarda,
starając się go powstrzymać, jednak chłopak tylko mocniej zacisnął mi palce na
ramionach. Kiedy postanowiłem za nic nie odpowiadać na jego próbę wymuszonego pocałunku,
czarnowłosy naparł na mnie gwałtowniej, oczekując satysfakcjonującej go
odpowiedzi, więc po chwili protestu po prostu się mu poddałem.
Kiedy
wchodził we mnie na tylnym siedzeniu, o szyby zaczął gwałtownie uderzać deszcz.
~*~
W
drodze powrotnej prowadziłem znacznie spokojniej. Chciałem, aby kilometry za
nami uciekały wolniej, a czas upływał w mniej oczywisty sposób.
Za
oknami robiło się ciemno, a w radiu puszczali same stare kawałki z lat
sześćdziesiątych.
Nastrój
w aucie był dla mnie bliżej nieokreślony. Frank po prostu milczał,
przepuszczając między palcami powietrze z ręką wystawioną na zewnątrz. Nie mógł
uciec tak jak ostatnim razem, ponieważ nie umiałby wrócić do domu. Jednak
zamyślenie bruneta mogło wynikać z innych powodów, których nie znałem.
Izzy
twierdzi, że jeśli chłopak przeleci dziewczynę, narusza jej intymność. Wówczas
dziewczyna zaczyna żywić wobec niego jakieś głębsze uczucia, chociaż on może
nie być tego świadomy. Obawiałem się, że z Iero sprawy mogły przyjąć podobny
obrót, mimo że obaj jesteśmy facetami. Nie chciałem, aby zaczął sobie zbyt
wiele wyobrażać o relacji, którą dzieliliśmy. Owszem, fajnie było uprawiać z
nim seks, lecz nie chciałem niczego więcej z tego wyciągać. Gdybym się w
cokolwiek zaangażował, to byłby mój koniec. Nie zniósłbym więcej kolejnej
straty.
Na
początku traktowałem Franka bardzo przedmiotowo. Widziałem w nim Lukea i
chciałem tym sposobem zatrzymać to wyobrażenie na długo w swojej pamięci.
Jednak dzisiaj obraz byłego chłopaka nie był obecny. Przerażał mnie fakt, że
Frank zaczął być w moich oczach nim samym. Taki obrót spraw okazał się znacznie
bardziej niepokojący. Chciałem jakoś odtrącić bruneta, ale jednocześnie jego
obecność u mojego boku działała niesamowicie uspokajająco. Nie odczuwałem już
gniewu. Nawet nie myślałem o Mikeym i o tym, jak bardzo chciałbym mu wpierdolić.
Bardziej mnie zastanawiało, co kłębi się w głowie Iero.
Zacząłem
delikatnie podnosić szybę, na której trzymał rękę. Chłopak wzdrygnął się i szybko
schował dłoń, zapewne myśląc, że bezwzględnie mu ją zgniotę. Otwarte okno mi
ani trochę nie przeszkadzało, lecz liczyłem poprzez jego zamknięcie na jakąś
reakcję ze strony pasażera. Frank jednak nawet nie spojrzał w moim kierunku,
pozostawiając te działania bez jakiegokolwiek komentarza.
Wbiłem
wzrok z jezdnie przed sobą, nerwowo pukając palcem w kierownicę. Nie
rozumiałem, dlaczego właściwie zależy mi na uwadze bruneta. Nie oczekiwałem, że
tak nagle zamilknie. A może to był typ kolesia z cichym usposobieniem? Na dobrą
sprawę, nic o Franku nie wiedziałem. Nie znałem go, co doprowadziło mnie do jednego
wniosku. Jestem dzikiem pojebem. Przeleciałem dwukrotnie całkiem obcą dla mnie
osobę. Za jedyne usprawiedliwienie dla siebie uznawałem fakt, że to mój sąsiad
oraz przyjaciel mojego brata. Gdyby nie te małe i kruche zależności, nic by nas
nie łączyło. Przeczesałem włosy ręką, wypuszczając powoli nabrane w płuca
powietrze. Trochę okazała się skomplikowana ta nasza relacja. Nigdy nie
wpakowałem się w coś podobnego. Przygodny seks nie leżał w mojej naturze. W
głębi serca oraz marzeniach naprawdę pragnąłem się kiedyś ustatkować. Teraz nie
pozwalały mi na to warunki, ponieważ Marco zapewne usunąłby ze swojej drogi
każdego, kto zagroziłby mu posiadania mnie na wyłączność. Jednak nikt nie jest
wieczny. Perspektywa spędzenia z kimś starości była kusząca, lecz nijak miała
się do mojej obecnej sytuacji. Chciałem uniknąć związków, bo i tak nie umiałbym
wyrazić siebie w takiej relacji.
Zwróciłem
twarz ku Frankowi. Ale chłopak milczał, a ja nie umiałem jakoś przekroczyć
bariery ciszy, która między nami zaległa. Brunet zmienił pozycję, opierając
teraz głowę o okno. Nadal wyglądał na zewnątrz, poddając się w pełni ruchowi
auta po drodze. Kiedy wjeżdżałem w dziurę, bezwładnie dostosowywał się do
trzęsienia, jakby całkowicie mu to nie przeszkadzało. Wewnętrznie odczuwałem
irytacje oraz niepokój jego zachowaniem. Był beznamiętny. Po chwili
zastanowienia, opuściłem szybę, aby sobie pogratulować tego ruchu.
- Co z tobą jest nie tak? – zapytał
Frank z irytacją, a ja tylko wzruszyłem ramionami, uśmiechając się pod nosem.
Ten samochód nie był w końcu taki cichy.
Aby
podtrzymać trwający nastrój, włączyłem radio.
~*~
Patrzyłem
tępo na rozmazaną zieleń za oknem. Zastanawiałem się, czym tak właściwie jest
godność człowieka. Jeśli każdy ją ma, to w jaki sposób się ją traci? Ja właśnie
czułem, jakby została mi odebrana. Godność, którą ponoć należy pielęgnować,
ponieważ dobrze stanowi o człowieku.
Co
powiedziałaby moja mama, gdyby dowiedziała się, że oddałem się dwa razy obcemu
facetowi i nawet nie próbowałem się bronić? Byłaby załamana tak jak teraz ja.
Jej syn, który zawsze zajmuje się domem i pracuje na jego utrzymanie,
praktycznie puścił się bez zobowiązań. Jak bardzo poniżający był ten fakt?
Kiedy
czułem przygnębienie, zawsze widziałem ojca. Jego wieczne rozczarowanie na twarzy i
mina, jakbym zawadzał mu samym swoim istnieniem. Byłem przeszkodą, której nie
mógł się pozbyć i każdy mój wysiłek, aby to zmienić, wywoływał w nim tylko
większe obrzydzenie oraz wściekłość. W naszym domu ból fizyczny nigdy nie był
aż takim problemem. Największe cierpienia niósł ze sobą ból psychiczny, który
zamieniał rany cielesne w zwykłe draśnięcia.
Ojciec
sprawiał, że postrzegałem siebie jako śmiecia.
Seth
mnie naprawił.
Gerard
znowu ściągał w dół.
Kiedy
w milczeniu dojechaliśmy na nasze osiedle, czarnowłosy wyłączył radio,
sprawiając tym samym, że w ogóle zauważyłem to, że grało.
- Nie zastanawiasz się, dlaczego nie
zaparkowałem pod domem? – zapytał, przerywając ciszę.
- Mam to w dupie – odparłem szorstko,
łapiąc za klamkę. Chciałem wyjść, ale Gerard szybko automatycznie zablokował mi
tę możliwość. Westchnąłem gorzko, zamykając powieki. Nie mogłem przerwać pasma
upokorzeń, to byłoby zbyt łatwe. Los zawsze miał dla mnie w zanadrzu jakąś
przeszkodę, którą mógłby mi rzucić pod nogi niczym kłodę. – Otwórz drzwi –
powiedziałem bez złości. Byłem po prostu zmęczony całą tą wyprawą. Spotkania z
Wayem jak zwykle nie działały dobrze na moje samopoczucie.
- Chcę tylko, żebyś wiedział, że miłość
cielesna to gwałt, który nie ma nic wspólnego z emocjami. Tak samo miłość
fizyczna nie ma żadnego związku z miłością duchową. Obie dla mnie nie stanowią
całości, więc jeśli oczekujesz…
- Nie prosiłem cię o wygłaszanie
mądrości życiowych, tylko otworzenie pierdolonych drzwi – przerwałem mu
beznamiętnie, z całej siły starając się, aby nie zabrzmieć histerycznie. Nie
miałem najmniejszego zamiaru słuchać jego pompatycznych wywodów. Wystarczająco
źle było mi z poczuciem sprzedania własnego ciała, żeby myśleć jeszcze
dodatkowo o tym, że Gerard nic sobie z tego nie robił.
Po
chwili dłuższego milczenia, zamki wystrzeliły do góry i mogłem wysiąść.
Wyszedłem na zewnątrz, trzaskając drzwiami samochodu, po czym udałem się prosto
do domu. Miałem nadzieje, że Gerard zniknie z mojego życia raz na zawsze i
więcej do niego nie zawita. Czy ten świat naprawdę jest aż w takim stopniu
bezlitosny, aby nie dać w końcu od siebie odpocząć? Chciałbym ostatecznie
zacząć jakimkolwiek dostępnym sposobem nowe życie bez zbędnych problemów ponad
te, które nadal nie zniknęły. Wolałem zamknąć rozdział przeszłości jak konto
bankowe, aby otworzyć czysty rachunek bez przerzucania zleceń stałych ze
starego.
Wszedłem
powoli do domu, zdejmując w korytarzu niezdarnie buty. Planowałem pójść prosto
do pokoju i zakopać się w pościeli, ponieważ jutro czekał mnie kolejny męczący dzień
w pracy, a aktualnie zgniatał ciężar egzystencji. Przechodząc jednak obok
salonu, zauważyłem, że mama siedziała na kanapie i oglądała telewizję.
Podszedłem do niej powoli i usiadłem obok. Chciałem, aby jakoś mnie pocieszyła
słowem, jednak to nie było możliwe. Jedynym, co mogłem dostać, było smutne
spojrzenie zmęczonych życiem oczu. Dlatego nie patrzyłem na nią. Przechyliłem
się po prostu, opadając głową w dół na jej kolana. Kobieta w zrozumieniu,
położyła mi swoją dłoń na głowie i zaczęła delikatnie przeczesywać palcami
włosy. Drugą ręką klepała mnie delikatnie po ramieniu w rytm ballady z jej
ulubionego musicalu, który akurat leciał na antenie. Matki wyczuwały, kiedy ich
dzieci coś dręczyło. Czasami potrafiły pocieszyć, nie używając żadnych słów
otuchy.
Przymknąłem
oczy z pragnieniem zapadnięcia w głęboki sen, z którego już nigdy bym się nie
obudził.
~.~
No co mogę powiedzieć? Jak zawsze świetnie, fabuła jak i styl pisania <3
OdpowiedzUsuńCzekam na kolejne ( i szybciej dodawane :* ) odcinki, pozdrawiam:)