8
Przeglądałem
powoli zdjęcia folder po folderze, szukając jakiegokolwiek punktu zaczepienia. W
tym miejscu krytycznym nawet specyficznie ustawiona ławka wydawała się być
poszlaką. Oczywiście można to określić jako lekkie popadanie w skrajności, ale po
kilku zarwanych nocach właśnie tak wszystko wyglądało. Wkładałem w tę czynność
serce, bo miałem też po części nadzieję, że zajmie ona wszystkie moje myśli,
których chciałem się pozbyć.
Zastanawiało
mnie, dlaczego po ziemi chodzą osoby, które myślą, że seks bez zobowiązań jest
zupełnie normalnym zjawiskiem. Przecież to całkiem chora sprawa. Przyjść na
przykład do klubu i zerżnąć kogoś kompletnie obcego, żeby później za tydzień
zrobić to samo z kolejnym bezimiennym. O ile jeszcze byłem w stanie taką
sytuację jako tako przyjąć do wiadomości, o tyle podobnej relacji między
przyjaciółmi w ogóle nie umiałem zrozumieć. Przecież widujesz się z
tym kimś całkiem często, znacie swoje sekrety, dzielicie emocjonalną więź. Nie
byłbym w stanie ryzykować tego dla zwykłego seksu. Tak chyba wygląda moralny
upadek.
Potrząsnąłem
głową. Niestety moje myśli raz jeszcze uciekły do Gerarda, co, o zgrozo, często
im się zdarzało w tym tygodniu. Chłopak po prostu posiadł mój umysł, co
niesamowicie mi się nie podobało. Chciałem go nienawidzić z całego serca, ale
nie umiałem i nie chciałem się przyznać przed samym sobą, dlaczego tak się
dzieje. Gdzieś podświadomie kiełkował w moim umyśle wstyd za wnioski, które
wyciągałem z tej relacji. Czułem, że mój ludzki system wartości uległ
degradacji, stopniowo zamieniając się w instynkt przypisywany zwierzętom.
Wróciłem
na ziemię, ponieważ trafiłem na parę zdjęć, które miały potencjał do zilustrowania
czegoś ciekawego. Obskurne budynki i podejrzani ludzie - tego właśnie chyba
powinniśmy szukać. Miejsc, na które nawet pies by nie nasikał, bo odczuwałby
wstręt. Miasto nierządu, gdzie niżej już upaść nie można, a hedonizm
funkcjonuje jako najwyższa wartość z wiernym gronem wyznawców. Ponadto znałem
miejsce, które te zdjęcia przedstawiały, co wydawało się w tym wszystkim najgorsze.
Okolica z moich koszmarów. Nie wspominałem jej w jasnych barwach i na pewno nie
chciałbym spędzić tam żadnych wakacji.
Atlantic
City.
Praca
naszych fotografów nie była w sumie skomplikowana, jeśli ktoś tylko lubił
pracować w terenie. Dostawali smsem jakiś adres, pod który mieli jechać i przez
tydzień robili zdjęcia wszystkiemu dokoła. Przez obsesję Marco na punkcie
tajności informacji, biedacy nawet nie mieli pojęcia, czego szukali. Może też
wielu z nich uratowało to życie, ponieważ nie skupiali się nigdy na niczym
konkretnym. Największej pracy takim czymś dostarczali właśnie nam, bo do nas
należało przejrzenie każdej fotografii z zapisaną w głowie twarzą szukanej
osoby. Większość takich zdjęć do niczego się nigdy nie przydała. Najczęściej
pokazywały one osobę F, której powiązanie chociażby z osobą C były znikome, co
dotarcie do osoby B stawało się niemal niemożliwe, oddalając osobę A o kolejne
miesiące pracy. Łańcuch zależności ciągnął się bez końca stale rozbudowując
swoje łączenia.
Steven
ze skupieniem wpatrywał się w swój monitor, nie mówiąc wiele od początku dnia.
Każdy z nas chciał zrobić szybko wszystko, co było do zrobienia, bo na końcu
czekała nagroda, którą był ciepły prysznic i sen we wlanym łóżku. Obecnie nasze
godziny pracy wpisywały się w karykaturalny obraz japońskich przedsiębiorstw z
systemem dwadzieścia dwa na dwadzieścia cztery z jedną przerwą na siku. Nikt
nas także nie odwiedzał. Ludzie rozproszyli się gdzieś po okolicy, rozbudowując
pajęczą sieć, której każde drgnięcie docierało do Marco. On tutaj był w
centrum, czekając na ten jeden mocniejszy sygnał, dla którego ruszy na żer.
Dzięki temu na korytarzach również panowała martwa cisza. Nic się nie działo.
Prócz jednego telefonu godzinę temu, który wykonałem, żeby podać adres
Vernonowi, cały ten dzień był jedną wielką stagnacją.
- Mogę o coś zapytać? – przerwałem w
końcu ciszę.
- Jasne – odpowiedział mężczyzna,
przecierając zmęczone, suche oczy. Chyba z radością oderwał wzrok od laptopa.
- Czy Marco kazał mnie może śledzić?
– zastanowiłem się, wracając do punktu wyjścia. Znowu myślałem o elemencie
wypartym.
- Wszyscy jesteśmy obserwowani –
zaśmiał się Steve. – Jestem tylko zaskoczony, że jakimś cudem to zauważyłeś, bo
to raczej są osoby, które ciągle się zmieniają – pokręcił głową z zaskoczeniem.
– Jeśli chcesz mieć prywatne życie, chyba będziesz musiał się nauczyć je lepiej
ukrywać.
- Ty tak robisz? – uniosłem brew do
góry.
- Nie mam nic do ukrycia – rozłożył
ręce. – Całe życie spędzam pod ziemią. To eliminuje jakąkolwiek prywatność.
Zacząłem
się zastanawiać nad tym, czy Marco wie o Sethcie. Jeśli tak, to czy lepiej
byłoby dla niego, jeśli zerwałbym ten kontakt? Linia naszej znajomości i tak
była nadal cienka. Niewiele nas już łączyło i rzadko ze sobą rozmawialiśmy.
Ostatni telefon od chłopaka miałem prawie dwa tygodnie temu. Mimo wszystko
przez ponad rok czasu spędzonego tutaj, dowiedziałem się, że zbyt częste zakupy
w tym samym supermarkecie nie są zbyt mile widziane. Firma jest jedną, wielką
paranoją pozbawioną najmniejszego zaufania do drugiej osoby. Gdyby szef mógł,
kazałby śledzić samego siebie, lecz to nie ma najmniejszego sensu. Aczkolwiek
już nic mnie nie zdziwi po przebywaniu w tym miejscu.
- Zauważyłem po prostu, że Gerard
ciągle za mną gdzieś łazi i nie byłem pewien w jakim celu – wyznałem w końcu.
To zdanie zabrzmiało tak, jakby jedynym jego celem było usłyszenie imienia
chłopaka. Nienaturalnie zaintonowane. Poczułem się trochę głupio z tego powodu.
Nie chciałem wyjść na kogoś emocjonalnego; na siostrę pytającą starszego brata
o kolegę, którym się interesuje.
- No inicjatywa Marco to na pewno nie
jest – pokiwał głową w zaprzeczeniu, poprawiając się na krześle. – Gerard nawet
nie wie, że tutaj pracujesz, także sądzę, że chciał się tylko upewnić, że go
nie obserwujesz, bo istnieje prawdopodobieństwo, że jakoś skojarzył fakty. W
końcu mieszkacie obok siebie, a te
korytarze to nie jest labirynt, aby wasze spotkanie nie było możliwe.
- To w sumie mi chyba ulżyło –
odetchnąłem, wracając do przeglądania zdjęć.
- Aż tak bardzo ciebie napastuje? –
zapytał nagle Steve ze śmiechem.
- Nie – chrząknąłem. – Nie znam go
praktycznie. Po prostu przyjaźnie się z jego bratem.
- Masz w zwyczaju sypiać z braćmi
wszystkich przyjaciół? – rzucił ciekawsko, jakby to go w ogóle nie
interesowało. Ja z drugiej strony zostałem wbity w ziemię. Całkowicie.
Spojrzałem na Stevea z niedowierzaniem, jakby odkrył jakiś mój bardzo wstydliwy
sekret. Co ja gadam w sumie. To jest mój bardzo wstydliwy sekret! – Jak już
mówiłem… - zaczął, obracając się na krześle do monitora. - … jeśli chcesz mieć prywatne
życie, naucz się je ukrywać.
- Czasami zastanawiam się, ile ty o
mnie tak właściwie wiesz – mruknąłem z niesmakiem. Nie umiałem powiedzieć, czy
kiedykolwiek spojrzę mężczyźnie prosto w oczy bez uczucia wstydu.
- Wiem o tobie prawie wszystko –
powiedział z przekonaniem. – Przynajmniej tyle, ile można znaleźć w naszych
aktach, więc mogę czasami zadawać niewygodne pytania, jeśli moja wrodzona
ciekawość mnie przezwycięży.
- Nie ma sprawy – westchnąłem.
Czułem, że na chwilę obecną i tak mnie bardziej nie zdołuje. Już nigdy nie
przejdę korytarzem bez poczucia, że wszyscy wiedzą co, jak i gdzie Gerard ze
mną wyrabiał.
- Kochałeś kiedyś swojego ojca? –
walnął prosto z mostu, aż mnie troszkę zatkało, że zaczął od razu z grubej rury.
Jednakże nie miałem mu tego zupełnie za złe. Wpisałem tę ciekawość w jego
zboczenie zawodowe.
- Nie – odpowiedziałem bez
zastanowienia.
- Nawet kiedy byłeś dzieckiem? –
dociekał.
- Nawet przez sekundę mojego życia –
szepnąłem.
- Wow, to się nazywa prawdziwa
nienawiść – stwierdził z szczerą fascynacją, jakby sam nigdy nie doświadczył
podobnej emocji. Wzruszyłem ramionami, wbijając spojrzenie w przeglądane
zdjęcia.
Mój
ojciec… był dla mnie prawie obcą osobą, która od czasu do czasu wpadała do domu
po to, żeby o sobie przypomnieć i narobić długów, po czym znowu wyjechać.
Okres, kiedy przebywał poza miastem, był zawsze tym najlepszym i jednocześnie
przepełnionym nieprzyjemnym oczekiwaniem, kiedy wróci. To byłoby kłamstwo, jeśli
powiedziałbym, że się go nie bałem.
Anthony
był bestią.
W
najgorszym tego słowa znaczeniu.
Jego
sadystyczne skłonności przeraziłyby zapewne niejednego psychologa sądowego.
Mimo wszystko nikt nigdy nie miał okazji dowiedzieć się, co miało miejsce w
czterech ścianach naszego domu. Sąsiedzi nie reagowali na krzyki i dźwięk
tłuczonego szkła. Nie wiem, czy bali się konsekwencji, czy może bierność była
łatwiejsza. Ludzie woleli patrzeć z dystansu na cierpienie innego człowieka z
obawy, że może ono kiedyś przenieść się na nich niczym zaraza.
Zasłaniali
okna, aby nie widzieć.
Zamykali
drzwi, aby nie słyszeć.
Ignorowali,
aby się nie angażować.
To
był jeden z powodów, dla których nasza sytuacja ciągnęła się tyle czasu. Ze
strachu, że policja nic z tym nie zrobi, trwaliśmy w bólu oraz poniżeniu. Kiedy
szala goryczy się przechyliła, można powiedzieć, że Marco właściwie spadł mi z
nieba. Złapałem się jego oferty jak tonący brzytwy. Nie powiedziałbym, że to
była zła decyzja. Po prostu wymaga ode mnie wielu poświęceń.
Póki
mojej mamie nie dzieje się krzywda, jestem w stanie wiele na siebie przyjąć.
- Ale za coś jestem mu w sumie
wdzięczny – powiedziałem, wpatrując się w budynek, którego w żaden sposób nie
dało się zapomnieć.
- Za co? – zapytał niczego
nieświadomy Steve. Spojrzał na mnie z ciekawością.
- Za to, że wiem, gdzie jest ten
walący się burdel w Atlantic City – uśmiechnąłem się szeroko, pokazując mu
zdjęcie, na którym Carl w otoczeniu paru innych gości stał przed wejściem do
świata dziwek i narkotyków.
~.~
-
Ogólnie może z trzech będziesz miał jakiś pożytek – powiedziałem, siedząc z
Marco w salce do przesłuchań. Za szybą w rzędzie stało siedmiu mężczyzn,
których miałem przetestować dla Pereza i stwierdzić, czy nadają się do pracy z
nami. Rezultaty nie były w sumie zadowalające. – Tego wielkiego typa to
radziłbym ci w sumie nawet trzymać pod kluczem gdzieś na dole, bo jest bardzo
brutalny. Nadaje się tylko do przesłuchań, w których chcesz kogoś dosłownie
zmiażdżyć - ostrzegłem, podając Marco
teczkę chłopaka o wyglądzie Hulka. Jego usposobienie nawet mnie przerażało,
także modliłem się, żebym nie musiał z nim nigdy współpracować.
- Wygląda w porządku – mruknął
mężczyzna, sunąc palcem po rubrykach. – Trochę porypany, ale teraz takich ludzi
potrzebujemy właśnie. Następny.
- Trzeci od prawej jest dobry w
terenie – wyjaśniłem. – Testowaliśmy go trochę ze Stevenem. Miał go śledzić i w
sumie został zauważony dopiero pod dwóch dniach, co uznaję za dość dobry wynik,
jeśli chodzi o nasz Shadow firmowych korytarzy. Jak przyjdzie do zabicia kogoś,
to go zabije, więc jeśli o tego gościa chodzi, zakładam, że się nadaje. Jakaś
ochrona, niewinne śledztwo.
- Ostatni – powiedział z uwagą,
odpowiadając na smsa.
- Chudy i wysoki w środku. W
przeszłości miał małe, ale liczne incydenty z użyciem ognia, ale policja nawet
się nim nie zainteresowała. Jego rodzina zginęła rok temu w pożarze kamienicy,
więc nie wiem do końca, co o nim sądzić, ale chyba się nadaje? – zapytałem
niepewnie. – Zostawiam to do twojego rozpatrzenia, bo nie chcę podejmować sam
tej decyzji.
- Zabij – odpowiedział bez wahania. –
Nie potrzebuję się jeszcze martwić o to, czy nas nie podpali. Zostało dwóch
wtedy z siedmiu – westchnął. – Nie tak źle w sumie, chociaż mogło być lepiej.
Zlikwiduj resztę według uznania i pozbądź się ciał po cichu – rozkazał
beznamiętnie. Obawiałem się, że wiadomość, którą dostał przed chwilą, nie
przyniosła ze sobą nic dobrego.
- Każę im to załatwić między sobą,
nie będę musiał brudzić rąk – odparłem z entuzjazmem.
- Rób jak chcesz – powiedział od
niechcenia, schylając się po teczkę, którą położył wcześniej na krześle. –
Trzymaj to – podał mi dokument. – To jest ktoś do szkolenia – wyjaśnił. – Masz
go wyszkolić, a nie zabić, żeby było jasne. To delikatny okaz i tak też masz go
traktować. Póki będziesz spełniał te warunki, jest twoją własnością, rób z nim
sobie co chcesz – machnął ręką.
- Dobra – mruknąłem. – Kto to?
- Ktoś, kto znalazł w dwa tygodnie
szukanego od dwóch lat Carla – pokręcił z niedowierzaniem głową, jakby ten fakt
mu się nie podobał. I nie podobał w pewnym sensie. Marco nie lubił tracić
cennego czasu. Dlatego wyszedł w atmosferze ogólnego niezadowolenia, zostawiając
mnie samego w pomieszczeniu. Odetchnąłem ciężko, nie wiedząc, co sam mam myśleć
o całej tej sytuacji.
Zerknąłem
na teczkę, czując jej wyimaginowany ciężar. Modliłem się w duchu, żeby w tym
momencie wszystkie moje niepokoje odeszły w zapomnienie. Pragnąłem uzyskać
potwierdzenie dla swoich przypuszczeń. Jeśli wewnątrz nie było tego, czego pragnąłem,
kazałem temu zamienić się w pożądaną zawartość.
Nie
chciałem mieć całkowitej władzy nad byle kim.
Chciałem
mieć całkowitą władzę nad tą jedną jedyną osobą, która zdawała się mną szczerze
gardzić.
Wtedy
całokształt zdawał się być bardziej ekscytujący.
Policzyłem
do trzech i otworzyłem teczkę z zamkniętymi oczami. Uchyliłem nieznacznie jedną
powiekę, natrafiając na dane osobowe jak wiek czy miejsce urodzenia. Łomoczące
w klatce piersiowej serce było czymś zabawnie odmiennym od tego, jak przeżywam
losowe zdarzenia na co dzień. Pojechałem trochę wyżej w stronę zdjęcia, a potem
parsknąłem bliżej nieokreślonym śmiechem. Uznałem ten kolejny zbieg
okoliczności za coś niezmiernie zabawnego. Czułem się Edypem w historii swojego
losu. Wydawało mi się, jakby to naprawdę zostało zaplanowane przez kogoś wyżej,
a ja nie mam tutaj nic do powiedzenia.
Wpatrzyłem
się z przebiegłym uśmiechem w zdjęcie chłopaka.
- Frank Iero – wyszeptałem
delikatnie, smakując z błogością wypowiedziane na głos słowa. – W końcu udało
mi się ciebie złapać.
~.~
Czwarta
nad ranem to była ta godzina, kiedy słońce starało się jakoś przedrzeć przez
delikatną mgłę i dać o sobie znać. Całe osiedle wciąż smacznie spało, co nie
miało ulec zmianie przez jeszcze przynajmniej dwie godziny. Tutaj nikt nie
wstawał przed szóstą. Otaczali mnie sąsiedzi, którzy pracowali w firmach oraz
innych przedsiębiorstwach, którzy posiadali spokojne domy i, którzy spełniali
wszystkie warunki familijnego American Dream.
Tak
prezentowała się zewnętrzna powłoka. Jak było w środku, nikt nie wie. Może mąż
przed wyjazdem do pracy znęcał się nad żoną, dbając o to, żeby odbiła się parę
razy głową od futryny na dobry początek dnia. W końcu czego się nie robi, aby po wyjściu na podjazd móc bezstresowo udawać
idealnego mężczyznę, który ciągle kosi trawnik, żeby dzieci mogły się na nim
bawić, jak wrócą ze szkoły. Takich rzeczy czasami nie sposób dostrzec. To po
prostu się dzieje gdzieś tam w środku, poza naszymi spojrzeniami. Po cichu,
żeby nie brudzić mienia porządnej rodziny.
Ludzka
obłuda nie zna granic.
Pragniemy,
aby patrzono na nas mile.
Aby
nam zazdroszczono.
Aby
chciano się do nas upodabniać.
Z
mamą nie pasowaliśmy do tego obrazka. Byliśmy jak zbędny szczebel w płocie,
który ktoś wcisnął na siłę, bo nie miał co z nim zrobić. Nie przejmowaliśmy się
tym, czy ktoś o nas źle pomyśli, ponieważ codziennie martwiliśmy się o to, czy
jakoś pociągniemy następny miesiąc. Co prawda obecnie nasza sytuacja materialna
była w porządku. Akurat na przeżycie, można by rzec. Jednak psychicznie nadal
byliśmy w kawałkach.
Bezradni.
Czekający
na kogoś, kto nas poukłada.
Seth…
Seth
był w moim życiu od kiedy pamiętam. Na początku jako bardzo dobry przyjaciel,
później jako chłopak. Zawsze, kiedy nie mogłem nocować w domu, albo po prostu
miałem problem, blondyn był przy mnie i podbudowywał, jak tylko mógł. Cieszyłem
się, że on nigdy nie miał w życiu sytuacji, kiedy musiałbym go wspierać
bardziej niż zazwyczaj. Z drugiej strony jednak czułem się źle z tym faktem, bo
nie mogłem dać mu nic od siebie. Po prostu zwalałem na niego swoje problemy.
Dlatego w pewien sposób ulżyło mi, kiedy zaczął jeździć w trasy. Mógł się od tego
oderwać i przynajmniej na chwilę zapomnieć o sprawach z New Jersey. Kiedy
dzwonił po koncertach, był bardziej szczęśliwy niż zazwyczaj. Wtedy w pełni
zrozumiałem, że powinniśmy się rozstać. Żeby mógł odczuwać radość i nie żyć w
poczuciu obowiązku do powrotu w to straszne miejsce ze względu na mnie.
Strzępiłem
ściągacz jego bluzy, siedząc na schodach werandy. To była jedyna rzecz, którą
pozwoliłem sobie zatrzymać na pamiątkę. Leżała głównie na dnie szafy, ale
ostatnio zacząłem więcej o nim myśleć. Nie mam pojęcia, czym to było
spowodowane. Starałem się odepchnąć od siebie myśl, że to może chodzić o
wyrzuty sumienia. Co prawda nie byliśmy już razem, jednak czułem, jakbym go
zdradzał. Albo bardziej zdradzał samego siebie i chciał się Sethowi ze
wszystkiego zwierzyć.
Gerard
twierdził, że miłość cielesna nie łączy się z miłością duchową. Nie umiałem się
z tym zgodzić. Jeśli już coś nazywało się miłością, to według mnie łączyło ze
sobą zarówno sferę fizyczną jak i tę umysłową. To nie miłość cielesna była
gwałtem, tylko akt cielesny jej pozbawiony. Było mi szkoda Gerarda, ponieważ najwyraźniej
nie umiał odróżnić tak podstawowych wartości. Jednocześnie…
Pokręciłem
głową. Nie mogłem myśleć o Wayu. Człowiek biorący wszystko siłą, który nigdy
nie pyta o zdanie i uczucia drugiej osoby. To nie był materiał na związek, to
był materiał na mękę. Jednak nie rozumiałem, dlaczego będąc tego świadomym,
nadal podświadomie mnie coś do Gerarda ciągnęło.
Z
zamyślenia wyrwał mnie dźwięk klaksonu. Wzdrygnąłem się, podnosząc wzrok. Steve
podjechał pod dom, zmuszając mnie do podniesienia się z podestu. Zarzuciłem
torbę na ramię i ruszyłem przed siebie. Miałem nadzieję, że nikogo nie zbudził
swoim zachowaniem.
Wyruszaliśmy
do Atlantic City na parę dni. Co prawda nie liczyliśmy nawet, że Carl pokazywał
się tam dalej, ponieważ dwa razy w jednym miejscu to nadal sporo jak na osobę
tak pilnie poszukiwaną. Bardziej mieliśmy nadzieję zastać tam mężczyznę, który
zdawał się być stałym bywalcem w tej ruderze, a towarzyszył naszemu
poszukiwanemu za każdym razem, stojąc jednocześnie najbliżej niego. Liczyliśmy
na to, że jest on przynajmniej osobą rangi C, ponieważ taki obrót spraw
popychał nas zawsze o parę kroków dalej od miejsca, w którym staliśmy.
Wrzuciłem
swoją torbę na tył samochodu, a później zająłem miejsce obok Stevena. Nie
przywitałem się, bo w sumie nie czułem takiej potrzeby. Mieliśmy przed sobą
ponad dwie godziny jazdy i zamierzałem je wykorzystać na odespanie zarwanej
nocy.
- Musimy jeszcze wstąpić na stację
benzynową – oznajmił mężczyzna.
- Okej – odpowiedziałem. – Mama nam
zrobiła kanapki – machnąłem kciukiem za plecy.
- To świetnie – mruknął. – Muszę ją
kiedyś poznać.
Kiwnąłem
tylko głową i tak zakończyła się nasza rozmowa. Nie było niezręcznie. Nie
odczuwaliśmy ze Stevenem po prostu potrzeby prowadzenia długich rozmów o czymś
i o niczym. Cisza pasowała nam obu, także nie było konieczności jej
przerywania. Milczeliśmy aż do wyjazdu z miasta.
- Nocujemy w aucie? – zapytałem.
- Nie, wziąłem nam pokój nad barem –
powiedział. – Później ci wszystko wytłumaczę i przeproszę z góry – westchnął
ciężko. - Wspomnienia wracają, co?
- Niestety – odparłem cicho, godząc
się z faktem, że jadę po części zmierzyć się z przeszłością. Mimo wszystko to
nie tutaj spotkały mnie najgorsze rzeczy.
Atlantic
City to tylko jeden z ulubionych przystanków mojego ojca. Kiedy ostatni raz
składałem w tym mieście wizytę, był przy mnie Seth. Nigdy nie pozwoliłby, aby
coś mi się stało na samotnej wyprawie w takie miejsce. Dlatego dzisiaj
założyłem na siebie jego bluzę. Miałem nadzieję, że w jakiś sposób odgoni to
złe wspomnienia i pomoże mi tak, jak robił to chłopak. Nie jestem pewien, czy
wyszedłbym żywy, gdybym go ze sobą nie zabrał.
Ojciec
prócz kobiet kochał również hazard. Związane były z tym ciągłe długi u różnych
osób, których niestety nie miał z czego spłacić. Ci ludzie przychodzili do nas,
wysyłając różne groźby pod naszym adresem, kiedy on balował New Jersey lub w
Norfolk i trzeba było go siłą ściągać do domu. To nie są bezpieczne okolice, a
już w szczególności nie dla piętnastolatka. Tata nigdy nie należał do
spokojnych osób i nie raz wracałem pobity do domu, kiedy podejmowałem próby
zawleczenia go do Newark, aby załatwił wszystkie sprawy ze swoimi znajomymi.
Wtedy Seth stwierdził, że nie ma mowy, abym sam jeździł aż do Atlantic City.
Trzymał
mnie mocno za rękę i obiecał, że nigdy jej nie puści.
~*~
Zawsze z wielką niecierpliwością czekam na ten czas, kiedy ma się u ciebie pojawić nowy rozdział - uwielbiam to jak piszesz! A samo opowiadanko - jego ciężki zatęchły klimat i główni bohaterowie, uwikłani w różne tajemnicze sprawy. Raczej niemożliwym jest przewidzenie właściwego biegu wydarzeń. A Frank, który wpadł w sieć Gerarda *zaciera rączki* Oj zacznie się dziać, oj zacznie 3:)
OdpowiedzUsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuń