piątek, 4 grudnia 2015

Take Care of My Soul

9



                Zaklejając ostatnie pudło do przeprowadzki, uświadomiłem sobie, że naprawdę to robię. Zostawiam dom, w którym spędziłem dzieciństwo. Może nie wiązał się on z najlepszymi wspomnieniami życia, jednak zawsze wiedziałem, że mogę tutaj wrócić. Że mam gdzie wrócić.
Tutaj była moja mama, która mimo wszystkich przykrości jakie nawzajem sobie sprawiliśmy, nadal czekała z obiadem.
Tutaj był mój pokój, w którym pierwszy raz przespałem się z dziewczyną.
Tutaj była moja babcia, która od wielu dni milczała, nie będąc w stanie strawić decyzji, jakie podjąłem.
Tutaj były mury, które słuchały na przestrzeni lat mojego płaczu.
Tutaj były ściany, które bacznie obserwowały każdy mój ruch oraz rozmowę.
Tutaj było wszystko, z czego nie zdawałem sobie sprawy aż do teraz.
Nagle wstąpił we mnie jakiś smutek. Nie chciałem odchodzić, ale nie mogłem też zostać. Miałem dość Mikeyego, a jednocześnie bałem się, że znajdzie coś, co bardzo szybko zakończy jego życie. Moje prywatne szpargały to jedna sprawa, lecz pod dywanem i panelami znajdowały się znacznie gorsze rzeczy. Nigdy bym sobie nie wybaczył, gdyby ktoś z mojej rodziny ucierpiał z takiego powodu, jakim są moje boczne zajęcia. Nienawiść do drugiego człowieka to jedno, lecz szanowanie więzi krwi jest całkiem odrębną sprawą. Odwieczna zasada życia w mafii, to nie angażować pracy w normalne życie. Kiedy jednak praca zabiera ci każdą sekundę oraz myśl, powinieneś odejść od najbliższych najdalej jak możesz.
To nie jest tak, że planuje całkiem odwrócić się plecami do matki i udawać, że wziąłem się znikąd. Po prostu doszedłem do wniosku, ze lepiej będzie, jeśli nasze kontakty ograniczą się do niedzielnych obiadów oraz spontanicznych wizyt. Nie chciałbym, aby ktoś wpadł na pomysł zaszkodzenia mi czy szantażowania dobrem rodziny. Jestem jednak osobą publiczną i reprezentacyjną, co sprawiało, że niekiedy zazdrościłem Stevenowi jego podziemia.
         Steve wyjechał wczoraj z Frankiem do Atlantic City i nie mogłem przestać myśleć o tym, co oni tam tak właściwie robią. Co nie byłoby takie dziwne, gdybym brał pod uwagę aspekt dotyczący pracy. Nie mogłem pogodzić się z faktem, że oni będą tam razem, sam na sam, w jakimś zapyziałym, małym hotelowym pokoju o wymiarach celi więziennej. Nie chodziło tutaj broń boże o jakiekolwiek uczucia, lecz o kwestie posiadania. W przedszkolu nigdy nie lubiłem, kiedy inne dzieci dotykały zabawek, które upatrzyłem w koszu, uznając je za moje. Tak samo było i w tym przypadku. W grę jednak wchodził człowiek z możliwością zaistnienia trochę bardziej intymnych relacji niż macanie pluszu. Podobna wizja mnie irytowała do tego stopnia, że chciałem wsiąść w auto i pomknąć autostradą do Atlantic City, aby wziąć w posiadanie to, co według mnie już jest moja własnością. Miałem to na papierze i zamierzałem wykorzystywać jak najczęściej. Władza nad Frankiem to mały przywilej, który sprawia, że mogłem się uśmiechać. Wyobraźnia podsyłała mi obrazy jego wkurzonej twarzy, kiedy mu to oznajmiam. Nie wiedziałem dlaczego, ale jego irytacja była dla mnie najlepszą z rozrywek ostatnimi czasy.
- Będziesz odwiedzał starą matkę? – zapytała kobieta, stając w przejściu, czym zwróciła na mnie swoją uwagę. Podniosłem powoli ostatni karton w tym pokoju. Karton zza drzwi. Podszedłem do Donny, opierając się barkiem o futrynę.
- Moja wyprowadzka nie przesądza tego, że będę omijał ten dom szerokim łukiem – powiedziałem. – Nadal zamierzam tutaj czasami nocować, także nie zapominaj o synu. Nawet nie myśl, żeby zbezcześcić mój pokój – zagroziłem.
- Nawet nie zmienię pościeli, jeśli sobie tego nie będziesz życzył – uśmiechnęła się ze smutkiem. – Dzieci rosną – westchnęła, odchodząc.
         Przewróciłem oczami, przytulając do siebie pudło. Poczułem się trochę tak jak pierwszego dnia w domu po wyjściu z ośrodka. Jednakże teraz znowu skądś odchodziłem. Jeszcze raz porzucałem miejsce oraz ludzi. Zacząłem się zastanawiać, czy już tak będzie wyglądało moje życie? Wieczna ucieczka to nie jest tryb, w którym chciałbym się odnaleźć. Nagle zapragnąłem mieć kogoś u swojego boku w jednym miejscu i uciec od ciągłych zmian. Pragnąłem chociaż raz zaznać spokoju oraz ustatkowania. Jednak nie zapowiadało się na razie, aby ten okres był odpowiednią porą na podobne marzenia.


~*~


         Piłem powoli swoje piwo przy barze, czekając  na odpowiednią okazję, aby zrealizować nasz plan. Wczoraj spełzł na niczym, ale Steve powiedział, że dałby sobie rękę uciąć, że przykułem na chwilę uwagę naszego celu. To wszystko bardzo mi się nie podobało i wprowadzało tylko w gorsze samopoczucie. Zacząłem szczerze siebie nienawidzić. Popadałem w coraz głębsze zobojętnienie oraz obrzydzenie nie tylko dla własnego ciała, ale także duszy. Ostatni miesiąc sprawił, że zacząłem kwestionować słuszność swoich wyborów sprzed roku. Praca w mafii wykańczała mnie psychicznie bardziej niż ciągłe lanie oraz ubliżanie ze strony ojca. Gdybym nie prosił Marco o zabicie tego gnoja, musiałbym się z nim co prawda nadal męczyć, ale biję się z myślami, czy to nie byłoby dla mnie lepsze.
         Plan Stevena był ponoć niesamowicie prosty. Nie zawierał niestety Carla, ponieważ burdel w Atlantic City był tylko jednorazowym przystankiem na trasie, którą podążał. Jego towarzysz oraz stały bywalec tej mieściny stał się naszym nowym celem. Szukał tutaj podobno jedynie męskich atrakcji, także moim zadaniem było zwabić go jakkolwiek na górę do naszego pokoju, po czym wstrzyknąć tiopental. Środek co prawda zwiotcza szybko, lecz trzydzieści sekund to moim zdaniem wystarczająco czasu, aby kogoś zabić. Jeśli mężczyzna ma broń, jej lufa może być ostatnią rzeczą, którą zobaczę przed śmiercią.
         Steve powiedział, że nawet jakbym się sprzeciwił, nie mam wyboru. Nigdy nie miałem. Nie sądziłem, że wyglądam na tyle gejowsko, żeby jakiś facet od razu zwrócił na mnie uwagę, wiec nie wiedziałem tak właściwie, co mam o sobie w tej chwili myśleć. Mężczyzna był wręcz przekonany, że nie muszę robić nic prócz siedzenia przy barze i picia piwa. Swoją drogą wcale nie chciałem go pić, bo nie miałem specjalnie mocnej głowy. Obawiałem się, że jedno za dużo i mogę źle skończyć.
         Po jakimś czasie stołek obok mnie zajął nieznajomo-znajomy facet. Starałem się nie uśmiechnąć pod nosem, ponieważ niechybnie bym się zdradził. Cały plan przynajmniej nie brał pod uwagę jakiegoś obleśnego grubasa, bo nigdy w życiu bym na to nie poszedł. Uznałbym chłopaka siedzącego obok nawet za niezwykle przystojnego, gdyby nie fakt, że za parę godzin powinien leżeć w naszym bagażniku. Stwierdziłem, że to wszystko nie powinno być jakimś traumatycznym przeżyciem. Nie miałem z nim przecież uprawiać seksu.
Chciałbym, aby w tym momencie teoria Gerarda zadziałała.
Chciałbym, aby miłość fizyczna trzymała się z dala od sfery duchowej.
- Mogę poprosić ciebie o miłą rozmowę przy piwie? – usłyszałem nagle kierowane do mnie pytanie. Zerknąłem na mężczyznę, jakby wytrącił mnie z głębokiego rozmyślania. – Jestem Seth – przedstawił się, wyciągając rękę.
- Joe – odpowiedziałem, przeklinając go w duchu za to cholerne imię.


~*~


         - Naprawdę nie masz nic więcej prócz tego małego pudła? – zapytałem z niedowierzaniem, wyciągając ubrania Izzy z kartonu.
- Myślisz, że skąd wytrzasnełabym pieniądze na jakiekolwiek ciuchy? – odgryzła się. – Resztę musiałam zostawić, bo nie należała do mnie.
- Przynajmniej nie zajmiesz dużo miejsca – stwierdziłem. – Taka składana wersja kobiecego burdelu.
- Jak zawsze miły – zironizowała, wychodząc z pokoju.
         Tak szybko jak zaproponowałem jej wspólne mieszkanie, tak szybko w  sumie tego również pożałowałem. Dziewczyna w domu to jak plus tysiąc do chaosu oraz braku spokoju. Będzie ględziła, namawiała na wspólne spędzanie czasu akurat wtedy, kiedy nie będę miał na to ochoty. Mogłem przewidzieć, że cisza i samotność stanowiły lepsze rozwiązanie. Poza wieloma minusami, zawsze znajdą się też plusy, więc postanowiłem się ich póki co mocno trzymać. Isabelle całkiem dobrze gotuje, także nie będę zdany na gotowe dania z mikrofali. Prócz tego zapewne posprząta od czasu do czasu bałagan, kiedy będzie jej się nudziło w domu. Zawsze zauważy, jeśli w toalecie zabraknie papieru a w kuchni jakiejś mało istotnej przyprawy. Jeśli Marco nie będzie chciał jej widzieć, mogłem łudzić się, że skoczy po jakieś zakupy. Także po podsumowaniu, bilans wychodził nawet dodatni.
         Izzy ma też swoje życie, które zakładało noce poza mieszkaniem. Nie sądziłem, żebyśmy widywali się jakoś nadmiernie często. Ten dom przybierze zapewne charakter zwykłej sypialni. Marco zaplanował mi już wiele wyjazdów, więc ja również będę tutaj raczej bywał niż mieszkał. Opcja wspólnego dzielenia tego metrażu stanowiła jedynie pewien rodzaj wygody.
         Ona nie musiała spać w śmierdzącym burdelu.
         Ja nie musiałem się ukrywać z bronią oraz dokumentami.
         Wyszedłem z pokoju, w którym postanowiłem trzymać wszystkie kartony i ubrania w szafie, ponieważ nigdzie indziej nie było na to miejsca. Dużo przestrzeni zajmował ogromny salon oddzielony od sypialni jedynie drewnianą ścianką działową. Póki nie poukładam na niej jakiś dupereli, łatwo będzie można zobaczyć z kanapy zwykłe łóżko.
         Wszedłem do kuchni, zauważając kątem oka, że Izzy robi aniołka w pościeli. Cała ta przeprowadzka cieszyła ją bardziej niż cokolwiek innego. W sumie nie dziwiło mnie to aż tak bardzo. Dostała szansę wyrwania się z nory, więc takie mieszkanie równało się dla niej z pałacem. Jak tylko weszła do środka, od razu zadzwoniła do Marco i z entuzjazmem wszystko mu opowiedziała. Nie wiedziałem, jak zareagował mężczyzna, lecz ich rozmowa prędko dobiegła końca. Blondynka jednak zdawała się w ogóle tym nie przejmować. Podejrzewałem, że nawet gdyby nakrzyczał na nią, że zawraca tylko niepotrzebnie dupę, nadal uśmiech nie zszedłby jej z twarzy. Myślę, że przyzwyczaiła się do takiego traktowania.
- Chcesz coś do picia, skrzacie? – zapytałem, wstawiając wodę. Dawno nie naszła mnie taka ochota na kawę jak właśnie teraz.
- Wolałabym raczej jakoś uczcić nasze wspólne zamieszkanie – zaśmiała się radośnie, wykonując turlanie od brzegu do brzegu materaca. Zamyśliłem się na chwilę i zakląłem pod nosem. Nawet na to nie wpadłem.
- Zapomniałem kupić szampana – powiedziałem ze skruchą. – Przepraszam.
- Głupi jesteś? – zdziwiła się, co mnie szczerze zaskoczyło. Nie miałem pojęcia, o co jej teraz chodzi. Chciała świętować, więc sprawiła swoimi słowami, że doznałem resetu umysłu. W ogóle nie umiałem domyślić się, co błądzi po tej jej ślicznej główce. – Szampan jest raczej ostatnią rzeczą, której teraz chcę. Wolałabym wypróbować raczej, czy te materace uniosą dwa ciała – spojrzała na mnie, wydymając dolną wargę. Dopiero teraz mnie oświeciło, co ta mała żmija miała na myśli.
- Sory, ale chyba nie mam ochoty – odpowiedziałem jej spokojnie. – Jestem dzisiaj jakiś rozkojarzony.
- Jak chcesz – westchnęła ciężko, opadając z powrotem na łóżko. Nie była zbytnio zadowolona tym faktem, jednak naprawdę jej ciało nie było tym, którego chciałem. Swoje samopoczucie zwalałem na smutny wyraz twarzy mamy. Nie chciałem dopuścić do siebie możliwości, że moje myśli są przy całkiem innej osobie.


~*~


         Kiedy odbijałem się z Sethem od ściany do ściany, poczułem się trochę jak na tych wszystkich domówkach, gdzie alkohol pomaga ci w całowaniu osoby, której nawet nie znasz, a jutro nie będziesz pamiętać. Co prawda nie wypiłem dużo, także musiałem trochę posiłkować się wyobraźnią. Starałem się myśleć o Sethcie przede mną jak o Sethcie, którego od dawna znałem. Ten zabieg sprawił, że usta nieznajomego od razu wydały mi się przyjemniejsze.
         Powoli ciągnąłem go w stronę swojego pokoju. Starałem się być delikatny, żeby nie pomyślał, że prowadzę go w jakąś pułapkę. Co chwilę przystawaliśmy w jednym miejscu, aby sprawy zbyt szybko nie przeszły do środka w sferę prywatną. Nie chciałem na nic nalegać, jednak kiedy zobaczyłem kątem oka znajome drzwi, złapałem bruneta za koszulę i z ustami przyciśniętymi do jego warg, pociągnąłem w tamtym kierunku. Wszystko, co później miało miejsce, zaliczałem do zbioru tych milionów nieszczęśliwych wypadków, które czasami w życiu mają miejsce. Najzwyczajniej nie wszystko poszło po mojej myśli. Kiedy miałem już naciskać na klamkę, chłopak zaśmiał się subtelnie.
- Wybacz, ale najlepiej czuję się jednak w swoim pokoju – wyszeptał, przesuwając nas bardzo szybko na drzwi tuż obok tamtych.
         Starałem się nie panikować, jednak moje serce waliło ze strachu jak szalone. Do tej pory każdy punkt naszego planu szedł niesamowicie gładko. Nie podejrzewałem, że akurat pod koniec jakiś element się spieprzy. Moje przygotowanie na taką okoliczność wynosiło okrągłe zero procent. Najgorsze w tym wszystkim było to, że Steve siedział w pokoju i nie miał pojęcia, kiedy uda mi się do niego dołączyć. Widział tylko, że rozmawiam z naszym celem. Uznając, że sprawa jest już przesądzona, poszedł szybko na górę, aby zająć swoje miejsce, gdybym potrzebował pomocy. Nie było jednak mowy o pomocy w cudzym pokoju.
         Weszliśmy błyskawicznie do ciemnego pomieszczenia. Zastanowiło mnie, jakiego rodzaju to jest miejsce, że Seth nawet nie zmykał drzwi na klucz. Dotarło do mnie, że nawet jakbym krzyczał, nikt by nie zareagował. Mężczyzna mógł mnie wziąć dosłownie jak tylko mu się podobało.
         Nagle poczułem mocne pchnięcie z przodu i wylądowałem plecami na łóżku. W ogóle nie spodziewałem się takiego obrotu rzeczy. Po chwili oberwałem czymś metalowym prosto w twarz.
- Załóż kajdanki i przypnij się do łóżka – powiedział, ścigając spodnie. Pokiwałem przecząco głową, nie będąc w stanie powiedzieć ani słowa protestu. – Nie pytam ciebie o zdanie – oznajmił z prychnięciem rozbawienia moim oporem.
- Nie zrobię tego – wydusiłem z siebie, wstając szybko z łóżka.
Mężczyzna westchnął jednak z irytacją, przywalając mi mocno pięścią w twarz. Upadłem z powrotem na swoje miejsce i poparu sekundach poczułem jego palce zaciskające się mocno na moim nadgarstku. Jedno kliknięcie sprawiło, że zacząłem się bać jak jeszcze nigdy w swoim życiu. Nawet przed ojcem nie odczuwałem podobnego strachu, kiedy czułem, jakbym był bliski swojej śmierci.
Seth wdrapał się na mnie, przechodząc od razu do konkretów. Zaczął zsuwać moje spodnie, jednak nie zamierzałem mu tego ułatwić, szarpiąc się jak tylko umiałem. Jeśli brunet by tego dokonał, byłem pogrzebany. Kopnąłem go mocno w brzuch, starając się jednocześnie wyswobodzić rękę z metalowego kleszcza. Chwila jego nieuwagi pozwoliła mi także sięgnąć szybko do kieszeni wolną dłonią. Mimo wszystko zezłościłem Setha jeszcze bardziej, więc nie zdziwiłem się, kiedy znowu dostałem w twarz dokładnie w to samo miejsce co wcześniej. Bolało jak cholera, ale stwierdziłem, że nie moje cierpienie jest w tym momencie priorytetem.
Kiedy tylko mężczyzna zajął się na nowo moimi spodniami, postanowiłem korzystać z okazji. Wziąłem dyskretny zamach i wbiłem mu strzykawkę w szyję, pospiesznie aplikując całą jej zawartość do jego organizmu. Zaskoczenie bruneta tylko działało na moją korzyść, ponieważ czas stale płynął. Mężczyzna wyciągnął igłę ze zdziwieniem i przyjrzał się jej dokładnie, jakby nie był w stanie zrozumieć, co tak właściwie mu się przytrafiło.
Dziesięć sekund.
Seth odrzucił strzykawkę na ziemię i rzucił się na mnie ze zwierzęcym okrzykiem. Zacisnął mocno dłonie na mojej szyi, podczas, gdy tak właściwie nie miałem się jak bronić. Zamknąłem mocno powieki, doznając uczucia, jakby zaraz miała mi pęknąć krtań. Po omacku złapałem go wolną dłonią za włosy i zacząłem mocno ciągnąć, kopiąc nogami na wszystkie strony. Ból płuc zawładnął moim ciałem, odbierając jakiekolwiek siły do dalszej walki. Ostatkiem silnej woli, zjechałem jeszcze na twarz bruneta, wciskając mu kciuka w oko.
Kiedy myślałem, że to już naprawdę koniec, nagle dostałem szanse na gwałtowne nabranie powietrza. Uścisk na mojej szyi zelżał, dając mi możliwość w miarę normalnego oddychania. Poczułem w pełni bolący przełyk oraz piekące wnętrzności, ale mroczki przed oczami zaczęły ustępować.
Seth leżał na mnie całym swoim ciałem, które nie było dla mnie najłatwiejsze do udźwignięcia, ponieważ mężczyzna miał nade mną przewagę przynajmniej piętnastu centymetrów wzrostu. Szarpnąłem ciałem, zrzucając go z obrzydzeniem na podłogę. Chłopak gruchnął całym ciałem o panele, lecz nawet nie było mi go szkoda.
Wyciągnąłem szybko telefon z kieszeni i czym prędzej wybrałem numer Stevena. Co prawda mieliśmy pół godziny, zanim Seth się obudzi, lecz nie chciałem spędzać tutaj ani chwili dłużej.
- Dlaczego dzwonisz? – zapytał na wstępie, jakby bał się, że cały plan poszedł na marne.
- Mamy mały problem – oznajmiłem.


~*~


         Kiedy Steve mówi, że przyjedzie za dziesięć minut, to nigdy to nie jest dokładny czas. Zazwyczaj spóźnia się następne tyle i nigdy nie przeprasza, jakby sterczenie na zimnie należało do moich zasranych obowiazków. Tym razem jednak wytrwałem do końca, puszczając mu płazem to niedociągnięcie. Marco też był w nienajlepszym nastroju, więc nie miałem zamiaru ryzykować życia. Teraz nawet rozmawiał z Isabelle, także ryzyko wzrosło rangą.
         Minęło pół godziny, zanim zobaczyłem auto Stevena. Do tego czasu zdążyłem już usiąść oraz spalić papierosa. Mężczyzna swoim przyjazdem przeszkodził mi tylko w rozstawieniu leżaka i przytachania skrzynki piwa z monopolowego za rogiem. Podniosłem się ze schodka, na którym zazwyczaj personel restauracji spędzał swoje przerwy. Dlatego właśnie restauracja siostry Marco była wręcz idealnym pomysłem na ukrycie interesu. Podczas gdy ona sobie zarządzała gastronomią na górze jak jej się podobało, w podziemiach działy się rzeczy, które wywołałyby wymioty wśród gości.
         Podbiegłem przez parking do samochodu i puknąłem w szybę. W sumie nie należałem do najcierpliwszych ludzi. Steve wysiadł powoli i zamknął za sobą delikatnie drzwi, jakby nie chciał robić hałasu. Zerknąłem przelotnie na siedzenie pasażera. Frank spał zwinięty w kulkę z maską na twarzy. Ściągnąłem brwi. Bardzo zabawne, że ma czas jeszcze na odpoczynek. Steven specjalnie ściągał mnie z dołu tylko po to, żeby on mógł sobie uciąć drzemkę. Doprawdy zabawne.
- A jemu co jest? – zapytałem z krzywą miną. Rozważałem, czy nie walnąć parę razy otwartą ręką w szybę przy jego głowie.
- Zostaw go – powiedział Steven, idąc na tył auta ze strzykawką. – Miał ciężką noc – wyjaśnił, otwierając klapę bagażnika.
- Co się stało? – ściszyłem głos. Mężczyzna nie odpowiedział, czekając, aż ciało jakiegoś faceta zdrętwieje. Przyjrzałem się obcemu oceniająco i stwierdziłem, że jest całkiem przystojny. Nie miałbym serca od razu go zastrzelić. Cmoknąłem, kręcąc głową. Takie piękności idą na zmarnowanie.
- Opowiem ci po drodze – oznajmił w końcu Steve. – Teraz pomóż mi go wyjąć i wnieść do środka.


~*~


         Śnił mi się domek babci. Nie pamiętam dokładnie szczegółów, ponieważ obraz był rozmazany. Wiem jednak, że kobieta siedziała w fotelu bujanym na werandzie i uśmiechała się ciepło, mimo że niszczyłem jej ogródek. Całkiem zabawna sytuacja. Nie miałem okazji nawet jej poznać. Umarła dwa lata przed moimi narodzinami. Kojarzyłem ją po prostu jako miłą starszą panią ze zdjęć mamy.
         Otworzyłem powoli powieki, czując ból w prawej części twarzy. Skrzywiłem się, zerkając przez okno. Zobaczyłem znajomy parking i zastanowiłem się, dlaczego Steve mnie nie zbudził. Odetchnąłem głęboko, przymykając powieki na jeszcze jedną chwilę, kiedy poczułem, że nie jestem w aucie sam. Nie ma szansy, żeby Steven został, ponieważ na pewno zajął się Sethem Zboczeńcem, więc musiałem podjąć kroki ku ocenie sytuacji. Starałem się zachowywać, jakbym nadal spał. Zastanowiłem się przez chwilę, gdzie miałem broń. Kiedy doszedłem do wniosku, że rozbudziłem się na tyle, aby moje spowolnienie nie było widoczne, złapałem szybko za pistolet, przeładowując go i odwróciłem się za siebie, celując w… Gerarda.
         Chłopak podniósł szybko ręce do góry, udając zaskoczenie. Westchnąłem głośno z niedowierzaniem, nawet nie ukrywając się z własnym niezadowoleniem.
- Całkiem błyskawiczny ruch! – pochwalił. – Szkoda, że nie umiesz tego wykorzystać – uśmiechnął się z przekąsem, co odwzajemniłem, mimo że nie mógł tego dostrzec przez maskę. Opuściłem powoli broń, nie spuszczając wzroku z chłopaka. Skłamałbym, twierdząc, że moje serce nie zabiło przynajmniej przez chwilę mocniej na jego widok. Pociągnąłem za klamkę, wychodząc z samochodu.
- Nie dasz nawet przez chwilę od siebie odpocząć – mruknąłem, trzaskając za sobą drzwiami.




~.~

                 Cos słabo mi ostatnio idzie to pisanie :/ Tak troszkę bez polotu. No cóż. W Każdym razie 18 grudnia rozdziału nie będzie, bo na 24 szykuję większego shota i chciałabym się skupić na tym, żeby nie był taki beznadziejny jak ostatnie rozdziały.


2 komentarze:

  1. Awww, to było super! Jak możesz mówić, że ci słabo idzie! Ja to cię po prostu KOCHAM za to opowiadanie, fabułę, postaci...za wszystko. To jest takie perf że aż mi słów braknie.
    Jestem strasznie ciekawa co zrobią temu zbokowi. Oby coś okropnego, należy mu się *spojrzenie zabójcy*
    Pisz dalej a ja czekam na szota i rozdział!
    ~Bulletproof Blade

    OdpowiedzUsuń
  2. Twoje opowiadanie jest genialne! Uwielbiam twój styl pisania, jesteś jednym z moich ulubionych polskich twórców :-). Na prawdę, nie uważam żeby ostatnie rozdziały były gorsze. Nie mogę się doczekać tego shota.:-)

    OdpowiedzUsuń