sobota, 9 stycznia 2016

Take Care of My Soul

10



                Patrzyłem na Franka i zastanawiałem się, jak ktoś mógł go pobić. Przecież to jeszcze dziecko. Z jego wyglądem otrzymuje przynajmniej minus cztery od aktualnego wieku. Tym kolesiem nie kierowały homoseksualne zapędy, a raczej jakieś pedofilskie zwyrodnialstwo. Skrzywiłem się, odchylając delikatnie maskę Iero. Od razu zauważyłem zaczerwieniania na jego skórze. Miał spuchniętą szczękę i rozciętą kość policzkową. Nie sądziłem, że jego pierwsza praca w terenie doprowadzi do takich chorych sytuacji. Z czystym sumieniem zwalałem winę na Stevena. Sam mógł się ruszyć i pokręcić tyłkiem przy barze, a nie wysyłał kogoś tak niedoświadczonego. Gdybym tam był, nigdy nie dopuściłbym do podobnej sytuacji.
         Frank zmarszczył nos w reakcji na mój dotyk i odwrócił się twarzą do okna. Zostałem tym samym zdany na oglądanie jego pleców. Westchnąłem z rezygnacją, poprawiając się na siedzeniu kierowcy. Nie miałem pojęcia nawet, co tak właściwie robię w tym aucie. Nic mu tutaj przecież nie groziło. Mimo wszystko…
Założyłem ramiona na klatce piersiowej i spojrzałem znów na Franka. Na bluzie miał nadruk naszej drużyny koszykarskiej, co mnie trochę rozbawiło. Jak z jego wzrostem mógł uprawiać jakikolwiek sport poza limbo? Uśmiechnąłem się pod nosem, jednak ten uśmiech szybko zbladł. Wniosek nasuwał się w sumie jeden. Ona po prostu nie należała do niego.
I bardzo mi się to nie spodobało.
         Patrząc na przymknięte powieki bruneta, dotarło do mnie, że to właśnie jego oczy były tym, co mnie najbardziej przyciągnęło i zapadło w pamięć. Chciałem wiedzieć, kto pierwszy utkwił w nim wzrok na dłużej. Miałem nadzieję, że był to ktoś o niebo lepszy niż ja. Jakby to dogłębniej rozważyć, wcale nie różniłem się od faceta, który źle go potraktował zeszłej nocy. Byłem zawsze tak samo brutalny i nie liczyłem się z uczuciami chłopaka. Na razie się tym specjalnie nie przejmowałem. Lubiłem po prostu na niego patrzeć, nic więcej. Nie mogłem tylko pogodzić się z tym, że ktoś na niego podniósł rękę. Tak długo jak ja to robiłem, było dobrze. Jednak kiedy druga osoba uczyniła to samo, miałem ochotę ją dopaść i ukatrupić. Twierdze, że jest coś w tym z teorii oraz potrzeby posiadania czegoś na wyłączność. Bałem się tylko, że z czasem przestanę postrzegać Franka jako coś, a stanie się on dla mnie kimś. Chciałem go obserwować bez tego ryzyka, dlatego nie mogłem myśleć teraz o tym, co jeszcze będę w stanie zrobić, aby do tego nie dopuścić.
         Kiedy biłem się ze swoimi myślami, Frank najwyraźniej już nawet nie spał. Nawet nie zdążyłem zauważyć, kiedy się obrócił, a on już celował we mnie bronią. Wymalowałem sobie zaskoczenie na twarzy, będąc jednak autentycznie zaskoczonym. Podniosłem ręce do góry, chociaż doskonale wiedziałem, że i tak nie strzeli.
- Całkiem błyskawiczny ruch! – powiedziałem z entuzjazmem. – Szkoda, że nie umiesz tego wykorzystać – uśmiechnąłem się pod nosem. Nawet jeśli planowałem być na początku miły, naprawdę nie umiałem zapanować nad własną złośliwością.
         Frank opuścił powoli broń, nie spuszczając ze mnie wzroku. Jego spojrzenie słało gromy i nie wyglądał na szczęśliwego, widząc mnie jako pierwszą rzecz tego dnia. Rozumiem, że nie ma powodów, aby mnie uwielbiać, ale taka jawna niechęć nie będzie najlepsza dla naszej przyszłej współpracy, o której on jeszcze nie ma pojęcia. Jeśli mieliśmy spędzać ze sobą dużo czasu, musieliśmy oboje popracować nad tą relacją.
         Brunet westchnął beznamiętnie, chowając broń za pasek od spodni. Złapał za klamkę i zaczął wychodzić z auta.
- Nie dasz nawet przez chwilę od siebie odpocząć – mruknął, trzaskając za sobą drzwiami.
         Skrzywiłem się, patrząc, jak przechodzi przed parking z rękoma wciśniętymi w kieszenie za dużej bluzy. Wyglądał marnie i wyczułem od niego sporą niechęć.
Był pierwszą osobą, która tak jawnie mi ją okazywała.
Był pierwszą osobą, która sprawiła, że mi to przeszkadzało.


~*~


Przez całe przesłuchanie czułem na sobie zarówno oddech Gerarda jak i jego czujne spojrzenie. Robiło mi się gorąco na samą myśl o chłopaku tuż za moimi plecami. Musiałem zdjąć ciepłą bluzę, zostając w krótkim rękawku. Pragnąłem mu powiedzieć, że nie różni się wcale wiele od mężczyzny, którego teraz obserwujemy, lecz nie miałem na to odwagi. Poza tym nie było to do końca prawdą. Być może czułem się zawsze jak wykorzystane i nic nie warte gówno, kiedy miałem kontakt z Gerardem, jednak mimo wszystko lubiłem czuć jego dotyk na swoim ciele. Nie mogłem tego powiedzieć o poznanym w barze Sethcie, który zdobywał wszystko siłą, podczas gdy ja tego zdobywania nie chciałem.
Steve starał się cokolwiek wydusić z mężczyzny, ale żadna z jego metod nie działa. Przemoc była jego najsilniejszym atutem, jednak zagrywki psychologiczne stanowiły as w rękawie mężczyzny. Zawsze byłem pod wrażeniem siły manipulacji, której używał na przesłuchiwanych. Myślę, że gdybym nie brzydził się torturami, mógłbym się od niego wiele nauczyć. Kiedy mężczyzna zaciskał dłoń na szyi Setha, zastanawiałem się, jak bardzo go to boli. I pierwszy raz w życiu miałem nadzieję, że bolało go naprawdę mocno. Mimo widoku jego opuchniętej twarzy i rozciętego policzka, naprawdę nie odczuwałem współczucia, co od czasów widoku martwego ciała ojca jeszcze mi się nie zdarzyło. Zawsze chciałem szanować każdą drugą istotę, jednak zaznanie krzywdy od drugiego człowieka… nie było fair, ponieważ świat nie został po to zbudowany, abyśmy siebie nawzajem ranili oraz sprawiali przykrość. Jeśli ktoś myślał inaczej, powinien dostać karę za swoje zuchwalstwo i postarać się to naprawić. Jednak stąd nie było drogi powrotnej, a ścieżka możliwości odkupienia nie istniała. Jedynie naiwność oraz ślepa nadzieja pozwalały na snucie złudnych wizji radości po wyznaniu tajemnic. Prawdziwe życie jednak tego nie uwzględniało. Tutaj to był błąd pomiaru i należało go jak najszybciej wyeliminować.
Mężczyzna w końcu chyba się poddał, bo zaczął powoli wycierać swoje noże z krwi i wsadzać z powrotem do futerału. Mimo wszystko jego twarz pozostawała nieodgadniona. Podejrzewałem, że jest zirytowany, ponieważ kolejny raz niczego się nie dowiedział. Ja na to tak nie patrzyłem. Osiągnęliśmy coś dużego, skoro od roku i tak nie było rezultatów. Nikt nie widział Carla, a my tego dokonaliśmy. To nie jest powód do irytacji. Jednak może zbyt optymistycznie na to spoglądałem. W końcu nie jestem tu aż tak długo jak Steve.
- Nic z tego już nie będzie – powiedział w końcu, zapinając futeralik ze swoim sprzętem. – Ktoś może go sprzątnąć, ja muszę się umyć – westchnął, wychodząc z sali. Kiedy zamknął za sobą drzwi, zaczął wycierać ręce w szmatkę. – Frank, idź i usiądź z nim – polecił w tak lekki sposób, że aż się zdziwiłem. Po jakie licho miałem tam pójść. Żeby z nim pogawędzić? – Nie musisz się odzywać. Jestem po prostu ciekawy, czy coś się stanie.
- Czy to ma jakiś sens? – zapytał nagle Gerard. – Chyba zmarnujemy tylko czas.
- Niech wejdzie – zadecydował Marco, jakby mnie tutaj w ogóle nie było. Jak zawsze z resztą. Po prostu przedmiot. – Nie żebyśmy już i tak go nie zmarnowali wystarczająco dużo.
         Bez słowa ruszyłem do drzwi. Nie było potrzeby, żebym cokolwiek mówił, bo to i tak nie miało znaczenia. Po co kiwać głową, albo szeptać zwykłe okej, skoro to co miałem zrobić i tak było przesądzone? Wszedłem powoli i z niechęcią usiadłem za drugim końcem stołu na przeciwko Setha. Spojrzałem na niego bez jakiś skrajnie negatywnych emocji. Nie miałem serca, bo wyglądał znacznie gorzej niż podejrzewałem. Krew na jego twarzy zaczynała powoli krzepnąć, sprawiając wrażenie, jakby został raczej umazany błotem. Nie sądziłem, że byłbym w stanie wyrządzić mu większą krzywdę.
- Mój miodowooki przyjaciel – przywitał się z wyraźnym wysiłkiem. – Nie rozumiem jak taka niewinna z wyglądu osoba, mogła mnie wpakować w podobne kłopoty – stęknął. Nie odpowiedziałem. Obawiałem się, że jeśli wdam się z nim w dyskusję, mogę zacząć odczuwać współczucie. Nie chciałem mieć go na sumieniu. Praca tutaj już wystarczająco niszczyła psychicznie i bez wyrzutów za jakiegoś nieznanego faceta. – Przynajmniej jesteś piękną katastrofą – kontynuował swój monolog. – Żałuję tylko, że ciebie nie przeleciałem, zawód nie byłby taki duży na koniec życia – stwierdził bezczelnie, patrząc na mnie intensywnie. Czułem, że chce zmusić mnie do odpowiedzi. Powstrzymywałem się jedynie dzięki pięściom zaciśniętym na spodniach. – Masz chyba sporą wprawę w uwodzeniu facetów, skoro przyszło ci wszystko tak swobodnie.
- Po co mnie prowokujesz? – zapytałem.
- Żebyś mnie w końcu zabił – wyznał po prostu. – Naprawdę mnie boli, więc wyświadczyłbyś mi przysługę.
- Nie zrobię tego – odpowiedziałem bez wahania.
- Dlaczego? – szczerze się zdziwił. – Nie po to tutaj przyszedłeś?
- Nie wiem, po co tutaj przyszedłem – odparłem spokojnie. – Ale zastanawiam się, czy naprawdę warto tracić życie w imię czegoś, co nie jest nawet ideą wartą podobnego zachodu?
- Rozśmieszasz mnie swoją hipokryzją – uśmiechnął się pod nosem, ponieważ sądziłem, że na więcej nie mógł sobie pozwolić. Ból, którego doświadczał przy zwyczajnych ruchach twarzy, z łatwością mógł doprowadzić do omdlenia. Nie chciałem nawet wiedzieć, jak bardzo został obity zanim się tutaj znalazł. – Jeśli zamienilibyśmy się miejscami, umierałbyś właśnie z powodu takiej samej idei jak ja.
- To jaka jest twoja idea? – zapytałem ze zdziwieniem, ale mężczyzna pokręcił tylko głową. Nie zamierzał odpowiedzieć. Wiedziałem w sumie dlaczego. On nie miał pojęcia za co umiera. Kierował się resztkami honoru, zaparcia i ślepej wierności komuś, kogo bał się znacznie bardziej niż własnej śmierci.


~*~


         Obserwowałem Marco kątem oka i nie umiałem ocenić wyrazu jego twarzy. To musiała być jakaś nowa mina, którą wypracował sobie podczas mojej nieobecności, więc miałem wobec niej mieszane uczucia. Niestety wśród nich przeważały te negatywne.
- Nudzi mnie to – stwierdził po chwili, obserwując rozmowę Franka z przetrzymywanym mężczyzną. – On nam nic już nie powie więcej ponad to, co wiemy. Albo i o czym nadal nie mamy pojęcia – westchnął z rozdrażnieniem.
- To co, mam się nim zająć? – zapytałem, jednocześnie znając niestety odpowiedź na to pytanie.
- Nie – odparł delikatnie. – Niech Frank to zrobi.
- Przecież wiesz, że nie da rady – zaprzeczyłem, chcąc uciąć tok jego popędliwych myśli. Bałem się, że wyrazi chęć sprzątnięcia chłopaka, jeśli nie będzie w stanie wykonać tego polecenia. – To jest bezsensu.
- Wręcz przeciwnie – oznajmił. – Jeśli nie da rady, to trudno. Zobaczysz, z czym masz do czynienia i jakoś to w nim zdusisz.
         Skrzywiłem się, nie będąc do końca o tym przekonany. Rozumowanie Marco nie pokrywało się wcale z moim. Wiedziałem, że Frank z tym nic nie zrobi zanim w ogóle Perez nachylił się nad mikrofonem i wydał swoje absurdalne polecenie, a ja zobaczyłem pełną braku zrozumienia twarz Iero. Nie musiałem widzieć nic poza jego oczami. One same wydawały się emanować czystym przerażeniem. Skoro nigdy nie był w stanie nikogo skrzywdzić, tak nagle nie zmieni swojego usposobienia. Najwyraźniej to, co wydawało mi się logiczne, dla Marco nie miało sensu.
         Brunet wstał powoli po dłuższej chwili odrętwienia i podszedł do mężczyzny. Stał jak słup soli w oczekiwaniu na łaskę prosto z niebios. Gdyby ktoś się do mnie tak bezczelnie dobierał, a  później dostałbym okazję odstrzelenia mu łba, nie wahałbym się ani sekundy. W sumie jednak jak spojrzałem na tę sprawę pod tym kątem, to sam mógłbym już dawno leżeć na cmentarzu, gdybyśmy zamienili się mózgami. Frank patrzył  na pistolet jak na zgnitego hamburgera, którego ktoś kazał mu zjeść.  W końcu podniósł powoli spluwę do góry i powoli odbezpieczył. Miałem mu ochotę powiedzieć, że nie trzyma w ręce granatu, a zwykłą broń, która nic mu nie zrobi.
- To jest komiczne – powiedziałem, kiedy po pięciu minutach nadal nie było żadnego efektu. – On się do tego kompletnie nie nadaje – pokręciłem głową, podchodząc do blatu, gdzie położyłem wcześniej swój pistolet. Zgarnąłem go szybko i wszedłem energicznie do pomieszczenia. Bez zastanowienia strzeliłem przesłuchiwanemu facetowi prosto w głowę, tak, że jej resztki obryzgały Frankowi całą twarz oraz ubrania. – Wypierdalaj – powiedziałem spokojnie, ponieważ naprawdę zirytowała mnie jego nieporadność. Nie rozumiałem, dlaczego Marco go tutaj trzyma. Umiejętność do szukania i pracy w terenie to nie cały pakiet. Tutaj, w tym środowisku, każdy musi mieć w sobie coś z mordercy. – Raz! – wrzasnąłem, kiedy chłopak nadal stał w tym samym miejscu. Spojrzał na mnie z przestrachem, jakbym co najmniej właśnie jemu groził bronią, lecz nie ruszył się ani o jeden centymetr. Zaśmiałem się z niedowierzaniem, celując w bruneta, po czym strzeliłem mu tuż koło głowy. Iero wzdrygnął się gwałtownie i podkurczył momentalnie ramiona. Zajęło mu sekundę ogarnięcie rozumem zaistniałej sytuacji. Dlatego wyminął mnie błyskawicznie, po czym w pośpiechu opuścił pomieszczenie.
         Odetchnąłem głęboko, kiedy zostałem w czterech ścianach całkiem sam z trupem nadal przywiązanym do krzesła. Fakt, że zmarli nic nie mówią, bardzo mnie w tej chwili cieszył.
         Przerażenie.
         To właśnie w nim ujrzałem.
         Zamiast jednak odczuwać dyskomfort i złość na samego siebie, zauważyłem, że dominującym uczuciem jest ulga. Nie chciałem jego przywiązania. Pragnąłem go do siebie zniechęcić, ponieważ w ten sposób nie narażałem nikogo na zbędne uczucia. Było mi z tym niewiarygodnie dobrze.


~*~


         Wybiegłem na dwór, osuwając się od razu w dół po ścianie. Momentalnie zaatakował mnie z każdej strony przejmujący chłód, który wywołał na moim ciele potężne dreszcze. Zdawałem sobie doskonale sprawę z tego, że na moje obecne emocje w dużej mierze wpływa zaistniała sytuacja.
         Nie miałem pojęcia, co tak właściwie miałem o tym myśleć. Gerard wyświadczył mi w sumie przysługę, jednocześnie sprawiając, że naprawdę okazywał się być chwilami przerażający. Raz potrafił być wiejskim głupkiem z uśmiechem na twarzy, a raz bezwzględnym mordercą, który pozbywa się ludzi bez mrugnięcia okiem. Obie te osobowości były całkiem różne. Nie miałem pojęcia, która  z nich jest tą prawdziwą. Do głowy przyszła mi myśl, że on na pewno siedział w zakładzie z powodu zaburzeń osobowości, jakiegoś cholernego poczucia posiadania w głowie dwóch różnych tożsamości.
         Zimne oczy Gerarda napawały mnie lękiem. Miałem dreszcze na całym ciele i nie chciałem za nic wówczas utrzymywać z nim kontaktu wzrokowego. Sprawiał wrażenie, jakby chciał mnie zabić i mieć z głowy całą tę farsę.
         Pociągnąłem nosem, wstając powoli z ziemi. Objąłem się ramionami. Było mi zimno, jednak wiedziałem, że to tylko złudzenie, które zaraz powinno minąć. Nie chciałem wracać do środka za nic. Bałem się, że będę musiał znowu wejść do jednego pomieszczenia z kimś spisanym z góry na straty.
Wbiłem wzrok w ziemię, patrząc w kałużę. Po ostatnich ulewach sporo tego było w okolicy. Ich tafle odbijały niebo, tworząc iluzję. Fałszywy obraz rzeczywistości, który mimo wszystko wydaje się rzetelnie odtworzony. Póki go coś nie zmąci, pomyślałem, kiedy, zawiał mocniej wiatr, marszcząc wodę.
Odwróciłem głowę w bok, zapalając papierosa. Zacząłem powoli ścierać krew z policzków, która miejscami zdążyła już zaschnąć. Momentalnie wzięło mnie obrzydzenie na samą myśl, że resztki cudzego ciała spoczywają właśnie na mojej twarzy. Skrzywiłem się, pocierając mocno skórę rantem koszulki. Zaciągnąłem się mocno dymem, spoglądając w szybę z przyciemnianego szkła. Krew rozbryzgnęła się też na moich ramionach i szyi, także ścieranie tego wszystkiego teraz chyba mijało się z celem. Musiałem po prostu jakoś skorzystaćzprysznica, zanim wrócę do domu.
Kiedy moje życie tak bardzo się pokomplikowało?
Opadłem ciężko plecami na ścianę, przymykając oczy. Słowa nie są w stanie opisać, jak bardzo chciałbym stąd uciec i już nigdy w to miejsce nie wracać. Tygodniowo ten budynek pochłania wiele ofiar, aż pierwszym słowem na jego opisanie staje się śmierć. Wróciłem myślami do salki przesłuchań i Setha, który nie wiedział nawet w imię czego oddaje życie. Nie miał pojęcia za co cierpi. Poświęcił się pustej idei, nie widząc dla siebie innej drogi.
Na samo wspomnienie wystrzału raz jeszcze przeszły mnie dreszcze. Wejście Gerarda było takie nagłe, a jego ruchy szybkie i pozbawione namysłu. Dla niego nie miało znaczenia, do kogo celuje, bo dla niego to był jedynie punkt, w kierunku którego miał oddać strzał. Way nie liczył się wcale z faktem, że zabijał człowieka, ponieważ tak samo jak jego cel, podążał za ślepą ideą bez wyraźnego kierunku zwrotu. Z drugiej strony… Czy jestem głupcem oraz ignorantem, będąc mu w sercu wdzięcznym? W końcu wyręczył mnie bez powodu czy pytania. Wiedział, że nie jestem w stanie wykonać powierzonego zadania, dlatego zrobił to za mnie. Mógłbym mu podziękować, ale w jakim celu? Dziękuję, że zabiłeś tego człowieka zamiast mnie? Nie sądziłem, aby to było właściwe. Nic, czego podejmowałem się od roku, takim nie było.
Z zamyślenia wyrwał mnie odgłos otwieranych drzwi. Zerknąłem szybko w  tamtym kierunku, zauważając Gerarda. Zakląłem pod nosem, przesuwając się bardziej w prawo, gdzie znajdowało się zagłębienie w ścianie. Na widok chłopaka zrobiło mi się znacznie chłodniej niż wcześniej. Bałem się, że zarzuci mi tchórzostwo, albo, co gorsza, wybierze swoją ulubioną formę rozrywki, w której nie chciałem za nic uczestniczyć. Przynajmniej nie dzisiaj. Wcisnąłem się we wnękę, trzęsąc się z zimna, ponieważ mury zdawały się mieć znacznie niższą temperaturę niż powietrze po ostatnich opadach. Objąłem się mocno ramionami, pocierając szybko skórę.
Pierwszym, co usłyszałem po dłuższej chwili ciszy, było głośne westchnięcie Gerarda, a następnie kroki, które zamiast cichnąć, raczej wydawały mi się bardziej wyraźnymi. Pokręciłem głową, chcąc od siebie oddalić straszną wizję, w której spełniają się moje najgorsze przypuszczenia. Kiedy chłopak stanął przede mną, spuściłem głowę, zastanawiając się, jak bardzo złośliwa musi być osoba, która zaplanowała mój los? Tego nie wiedziałem, ale wyglądało na to, że bardzo mnie nie lubi.
- Co ty wyrabiasz? – zapytał z rozdrażnieniem. Nie zamierzałem mu odpowiadać, więc udałem, że w ogóle nie usłyszałem jego słów. Skupiałem się jedynie na tym, żeby nie pokazać mu, jak bardzo mi zimno. – Dawno nie spotkałem tak lekkomyślnego człowieka – oznajmił, zabierając mi papierosa, którym nawet nie zdążyłem się zaciągnąć więcej niż trzy razy. We współczesnych czasach, kiedy fajki kosztowały więcej niż pięć bochenków chleba, taka strata bardzo bolała. Spojrzałem na niego z gniewem, kiedy wsadzał sobie filtr między wargi, lecz po chwili mój wzrok złagodniał. Westchnąłem cicho, nie rozumiejąc samego siebie. Czarnowłosy był osobą, która budziła we mnie niepokój oraz odrazę, ale jednocześnie nie umiałem go całkowicie przekreślić. Gerard jawił w moich oczach potworem, jednak było w nim również sporo człowieczeństwa. Way uniósł brew, spoglądając na mnie z góry.
- Po co to zrobiłeś? – szepnąłem, nawiązując do sytuacji sprzed dwudziestu minut.
- A co, chciałeś mnie wyręczyć? – zagadnął z szyderczym uśmiechem. Rzeczywiście, zadałem głupie pytanie. – Nie ważne – powiedział jednak. – Jakoś to naprawimy…
- Co? – zdziwiłem się liczbą mnogą, której użył.
- Jakby ci to wyjaśnić… Od teraz jesteś mój – oznajmił, ściągając powoli bluzę. – Dlatego masz dbać o zdrowie – rozkazał, narzucając ją na mnie. – Być dyspozycyjny tak, jak do tej pory – kontynuował, zapinając mi zamek pod sam nos. – I masz skończyć pyskować, przestać stawiać opór, zacząć mnie słuchać, nie strzelać fochów, zaniechać żywienia wobec mnie wszelkich niechęci, a także wyzbycia się wszelkich złudzeń, że mogę kiedykolwiek poczuć wobec ciebie choćby gram sympatii, zrozumiałeś? – zapytał, a mi nie zostało nic innego, jak kiwnąć potwierdzająco głową, choć nie miałem zielonego pojęcia, na jaki rodzaj układu wyrażam właśnie zgodę.






~.~

                W sumie nie wiem, co mam myśleć o tym rozdziale. Bezbarwne to wyszło. Darsa  - człowiek o nieskończonym zapasie narzekania


1 komentarz:

  1. czekam tylko na ferie, żeby mieć czas na nadrobienie tego opowiadanie ;>

    OdpowiedzUsuń