12
Nigdy
nie uważałem siebie za osobę taktowną. Raczej mało obchodziło mnie to czy ranie
kogoś swoimi słowami, czy sprawiam mu nimi przyjemność. Na pierwszym miejscu
zawsze stawiałem potrzebę wypowiedzenia na głos własnych myśli. Mama mówi, że
to właśnie z tego powodu nigdy nie miałem znajomych, a psycholog to potwierdził
nieco delikatniejszymi słowami. Osobiście nie czułem się dotknięty podobną
diagnozą. Miałem w głębokim poważaniu opinie społeczeństwa na mój temat. Byłem
introwertykiem oraz samotnikiem, od kiedy pamiętam, także na moją siłę życiową
nie składała się na pewno egzystencja w stadzie czy interakcja z drugą
jednostką. Lubiłem o sobie myśleć jak o człowieku samowystarczalnym
emocjonalnie, który nie musi szukać swojego odbicia w oczach innych. Tworzyłem
siebie - własną formę.
Każdy
może wówczas zrozumieć ból istnienia, którego dzisiaj doświadczyłem, ponieważ
moja forma pękła. Została naruszona przez współczucie i troskę o drugą osobę.
Robiąc szybki rachunek sumienia, zobaczyłem swoje wady, pierwszy raz czując się
nieswojo ze świadomością ich posiadania.
Nie
sądziłem nigdy, że sprawa życiorysu Franka jest aż w takim stopniu zagmatwana.
Chociaż zagmatwana było raczej nieprawidłowym
określeniem. Mogłem stwierdzić po prostu, że chłopak naprawdę wiele przeżył i
prędzej uciąłbym komuś rękę niż pozwolił ją na niego podnieść. Właściwie, spotykając
pierwszy raz Iero, nie określiłbym go jako ofiary przemocy domowej. Zachowywał się
raczej w miarę normalnie. Zaglądanie do jego teczki nie kusiłoby w aż takim
stopniu, gdyby nie nasza katastrofalna wyprawa. Przez ten czas mogłem popełnić
jeszcze wiele gaf. Pierwszą już zaliczyłem, pytając o to, jak dostał się do
mafii. Nie planowałem robić kolejnych.
Ojciec
Franka był najzwyklejszym w świecie pijakiem. Rzadko kiedy pracował i przebywał
w domu tylko wtedy, kiedy nie miał pieniędzy, a na dworze było zbyt brzydko,
aby się szwendać po mieście. Jego główną słabością był hazard oraz prostytutki,
co raczej nie należało do tanich rozrywek. W sąsiedztwie ponoć był uważany za niegroźnego
alkoholika, ale nie chciało mi się wierzyć, że ci ludzie przez tyle lat nie
zauważyli, że terroryzował własną rodzinę. Raczej obstawiałbym, że nie chcieli
tego widzieć, udając, że nie ma problemu lub on sam w końcu zniknie. I pewnego
dnia zniknął. Jednak nie tak jak każdy podejrzewał. Iero wcale nie złamał się
pod nadmiarem procentów we krwi, co akurat w jego sytuacji było najbardziej
prawdopodobne. Osobą, która pomogła mu zejść z tego świata, był Marco. Oczywiście
nie we własnej osobie. W raporcie zostało napisane, że Frank zwrócił się do
niego o pomoc przez znajomego, który miał wgląd w sytuację rodzinną. Perez cierpiał
w tamtym czasie na deficyt ludzi związany z przerzedzeniem szeregów dzięki
zdradzie Carla. Po zapoznaniu się z sytuacją Franka, postanowił załatwić
wszystko po swojemu w zamian za współpracę i rozpoczęcie nowego życia w trochę
innym miejscu.
Po pobieżnym
zobaczeniu tych informacji dziwiłem się szczerze, że Marco był aż tak
zdesperowany, aby zacząć przyjmować ludzi z równie błahych powodów jak ten.
Później jednak dotarłem do zdjęć ciała Franka. Z czystym sumieniem mogłem
przyznać, że narodziły się we mnie mordercze instynkty i Iero miał szczęście,
że nie żył, bo z chęcią zabrałbym się za jego tyłek osobiście. Zdjęcia musiały zostać
wykonane całkiem niedługo po pobiciu, ponieważ miejscami plecy bruneta były zlewającymi
się ze sobą granatowo-fioletowymi plamami. Jedne rozcięcia na skórze zdawały się
zakrywać te poprzednie lub otwierać na nowo jeszcze niezagojone. To były
najwyraźniej te sine zgrubienia, które widziałem pod jego koszulą. Aby przez
tyle lat nie zniknąć, musiały być naprawdę systematycznie ponawiane ze
szczególnym okrucieństwem. Nawet ja sam stwierdziłem, że trzeba być naprawdę jakimś
potworem, aby bić własne dziecko do nieprzytomności. Frank w swojej rozmowie z
Marco wyjawił, że często tracił z bólu przytomność, ale zawsze wolał, żeby
złość ojca została wyładowana na nim niż na jego matce. Do bólu naprawdę da się
przyzwyczaić, ale do widoku cierpiącej kobiety nigdy.
Kiedy
mieszkałem u mamy, często widziałem panią Iero. Zawsze witała dzień z lekko
opuszczoną głową, jakby bała się nawiązywać jakikolwiek kontakt wzrokowy. Krzątała
się dokoła domu lub wracała spacerem ze sklepu. Uważałem ją za wyjątkowo cichą
i spokojną kobietę lub zwyczajnie upośledzoną czy zdecydowanie nieprzystosowaną
do życia z fobią społeczną. Zdarzają się takie jednostki. Jednakże nie podejrzewałem,
że może być niemową. To odkrycie było dla mnie naprawdę sporym szokiem, a szczególnie
okoliczności, w jakich to się stało.
Jednego
dnia Iero jak zwykle wrócił do domu pijany i gotowy do bójki. Wszyscy rozeszli się
po kątach, żeby tylko go nie irytować, nie narażać się na awanturę. Swoją rolę
tutaj odegrał też niejaki Seth. Wszystko wskazywało na to, że był to chłopak
Franka. Brunet określił swoje wyjście z domu jako jeden z większych błędów w
życiu. Podczas jego nieobecności, doszło do kłótni między jego rodzicami. Ponoć
Linda Iero zagroziła mężowi, że jeśli się w końcu nie opamięta, zadzwoni na
policję i skończą się jego alkoholickie wybryki. Po serii rękoczynów, do których
doszło w akcie agresji, Anthony Iero odciął język swojej żonie, mówiąc ponoć,
że nie może znieść jej ciągłego pierdolenia i czczych pogróżek. Kiedy Frank
wrócił do domu z Sethem, ojciec spał na kanapie, a matka leżała na podłodze w
kałuży własnej krwi. Z dokumentów wynikało, że były małe szanse na utrzymanie
jej przy życiu, ale kiedy wszystko się ustabilizowało, Frank poprzysiągł sobie,
że nigdy już nie pozwoli na to, żeby którekolwiek z nich cierpiało. W tym momencie
historia się zapętla i chłopak trafia do Marco.
Miałem
wrażenie z kolei, że samego Setha gdzieś już spotkałem. Jego twarz stale za mną
chodziła, jednakże nie umiałem jej przypisać do konkretnego miejsca oraz czasu.
Nie mógł być osobą, którą zaledwie minąłem na ulicy lub spotkałem dwa razy w
barze, mimo wszystko najwyraźniej również nie był kimś, z kim silnie dzieliłem
przeszłość. Wizerunek chłopaka jednak niepokojąco drapał mnie niewidzialną
macką po zwojach mózgu i nie chciał dać mi spokoju. Seth chodził z Frankiem do
jednej szkoły, jednak był straszy w sumie aż o trzy lata. Nie rozumiałem, jak
uczeń ostatniego roku może zwrócić uwagę na dzięwiątoklasiste. Przecież to jest
dziecko. Czego może chcieć osiemnastolatek od piętnastolatka. A jednak coś ich
połączyło. Oczywiście wiedza Marco nie sięgała aż tak daleko. Żałowałem tego,
ponieważ dotarcie do portretu psychologicznego Setha było kluczowe dla mnie w
poznaniu Franka.
Blondyn
był pierwszym i jedynym chłopakiem Iero. To oznaczało tylko, że musieli się
bardzo kochać, skoro wytrzymali ze sobą przy prawidłowych założeniach jakieś
trzy, cztery lata z taką różnicą wieku. Rozstali się z przyczyn, o których nic
nie było napisane w dokumentach. Jednak wyraźnie figurowało, że nie są dłużej w
związku. Można by pomyśleć, że dłużej nic ich nie łączyło, ale Frank nadal miał
bluzę Setha i najwyraźniej nosił ją bez jakiejś specjalnie kwaśnej miny. Osobą,
która mogła mi udzielić informacji, jest Mikey, jednak nie widziałem, żeby
utrzymywał z brunetem specjalnie namiętne kontakty. Setha nie znałem i
praktycznie nic o nim nie wiedziałem, a Franka osobiście na pewno nie
planowałem o to zapytać. Jednym słowem byłem w kropce. Przez chwilę przyszło mi
do głowy, że Steven mógłby mieć jakieś informacje, które zapewne trzyma dla
siebie. Steven wiedział wszystko, co było związane z pracą i ludźmi, którzy ją
wykonywali. Takie miał hobby, ale wolałem nie ryzykować, że mężczyzna wytworzy
sobie mylny obraz na podstawie mojego zainteresowania. Perspektywa zdobycia
reszty informacji na własną rękę nie wydawała się aż taka zła. Aktualnie nie
miałem żadnego konkretnego zajęcia, więc nadarzająca się okazja do wypełnienia
wolnego czasu spadła mi właściwie z nieba.
Zastanawiałem
się jedynie, co tak właściwie to zmieni. Czy to całe dochodzenie magicznie
sprawi, że zmiennie swój stosunek do Franka? Na razie byłem po prostu ciekawy.
Istniała jakaś tajemnica, a ja zawsze dążyłem do zgłębienia nieuchwytnego.
Obawiałem się jednak, że ta wiedza wpłynie znacząco na moje emocje i w tym dostrzegałem
największy problem.
~*~
Patrzyłem
na czerwone światło z wyczekiwaniem. Pukałem powoli palcem wskazującym o
kierownicę, bardziej się chyba stresując niż niecierpliwiąc całą sytuacją.
Marco pierwszy raz dał mi jakieś poważniejsze zadanie, odkąd znalazłem się w
tym miejscu. Pierwsze w pełni samodzielne, także jeśli coś by się nie powiodło,
odpowiedzialność skupiłaby się tylko i wyłącznie na mojej osobie. Z drugiej
strony właściwie nie miałem pojęcia, co mogłoby pójść źle. Dziewczyna leżała
nieprzytomna na tylnym siedzeniu i miała pozostać w takiej pozycji przez
najbliższe dwadzieścia minut.
Jednym
z głównych źródeł dochodów Marco jest mimo wszystko handel żywym towarem,
którego zasoby stanowią w osiemdziesięciu procentach młode kobiety. Ich wiek
waha się od trzynastu do siedemnastu lat, co w pełni pokazuje degradacje tego
środowiska, skoro popyt głównie jest na te młodsze. Aż człowiek zaczyna się
zastanawiać, czy słowo kobieta jest właściwym określeniem w tym momencie, skoro
ani jedna z tych młodych dziewczyn nie powinna nawet jeszcze myśleć o
obciąganiu innym facetom. Zwłaszcza w takich okolicznościach. Moment, kiedy
trafiają do burdelu określa definitywnie całą ich przyszłość. Rzadko się
zdarza, żeby podjęły jakąkolwiek próbę ucieczki z miejsca, w którym się
znalazły. Od kiedy tutaj jestem, stale mnie to zjawisko fascynuje, ponieważ na
pierwszy rzut oka nie wydaje się trudne. Dom publiczny jest znacznie mniej
chroniony niż nasze podziemie, z którego wydostanie się w rzeczywistości jest
jedynie sennym marzeniem. Myślę jednak, że te dziewczyny są w takim szoku, że
tracą automatycznie wolę jakiejkolwiek walki o przetrwanie. To samo działo się z
ludźmi w obozach pracy czy tubylcami w koloniach. Wśród drastycznej zmiany
warunków życia i ogólnym zastraszeniu, nie byli w stanie się sprzeciwić. Jednak
faza oszołomienia w końcu mija, lecz chyba w tym przypadku upodlenie osiąga już
swój punkt kulminacyjny i wola walki całkowicie znika. Przynajmniej ja to
widziałem w ten sposób.
Zajeżdżając
pod dom jednego ze znajomych Marco, zerknąłem w lusterko na przebudzoną
dziewczynę. Miała może z czternaście lat i była już tak wyprana z jakichkolwiek
emocji, że po prostu patrzyła teraz przed siebie. Ja z kolei czułem się jak
największy barbarzyńca, dokładając do tego rękę. Prowadziłem w tym momencie
interes brudny nie tylko prawnie, ale głównie moralnie. Jednak to była
transakcja wiązana. Nie miałem innego wyboru. Okrutny instynkt przetrwania
podejmował te niewygodne decyzje za mnie. Eliminacja słabszych gatunków
rządziła naszym światem już u podstaw życia pierwotnego. Współcześnie jedynie nosimy
miano dumnych kontynuatorów tej postawy.
Zatrzymałem
auto przy tylnym wejściu do willi mężczyzny, którego znałem pod imieniem Tony
jedynie z opowieści Gerarda. Nie było to nic sympatycznego, jednak Way
twierdzi, że powinienem wiedzieć dosłownie wszystko o bliskich
współpracownikach Marco. Czym się zajmują, ilu mają ludzi, gdzie mieszka ich
rodzina i jak bardzo jest liczna, gdzie spędzają wakacje, w jakich ilościach
przeznaczają swoje zasoby na zagraniczny eksport. Nawet jeżeli nie widzę ich na
oczy i prawdopodobnie nigdy nie zobaczę, podstawową rzeczą jest rozpoznanie
współpracownika, który w każdej sekundzie może okazać się wrogiem.
We
wnęce przy drzwiach czekał już na mnie nieznajomy chłopak, aby przejąć
dziewczynę. Sam Tony nie zajmuje się takimi głupotami, ponieważ, tak jak Perez,
ma od tego swoich ludzi. Mężczyzna nie mógł być wiele starszy od Gerarda, ale
stosunkowo wątła budowa jego ciała była w stanie wprowadzić mnie w błąd. Z
twarzy nie dało się zbyt wiele odczytać. Pomimo braku materialnej maski, miał
swoja własną, misternie ułożoną przez wszystkie mięśnie twarzy. Tylko w oczach
pobłyskiwało zniecierpliwienie. Ubrany na czarno od stóp do głów przejął ode
mnie dziewczynę mocnym szarpnięciem i pociągnął za sobą w ciemny korytarz
niczym szmacianą lalkę.
Wymiana
ta przebiegła w milczeniu.
~*~
Nowy
Jork jest miastem, które stale tętni życiem i dosłownie nigdy nie trwa w
bezruchu. Ludzie tutaj wiecznie gdzieś się spieszą, coś gonią, za czymś
bezustannie podążają, szukając tego szczęścia, którego sami nie są w stanie
zdefiniować. Spoglądając na miasto z ostatniego piętra apartamentowca, czułem
się jak jedyny stały element tej przestrzeni.
Jedyny
siedzący człowiek w mrowiu ciągle posuwającej się na przód ludzkości.
Nigdy
nie planowałem życia w mieście, które mnie ani trochę nie fascynowało. Stały zgiełk
nie pasował do mojej poszukującej spokoju osobowości. Pragnąłem osiedlić w
bezludnym miejscu, gdzie wnętrze człowieka jest w stanie zespolić się z
otaczającym go światem. Wbrew wszelkim pozorom też miałem marzenia. I te
marzenia wcale nie były specjalnie brawurowe.
- Tak? – powiedziałem do telefonu,
kiedy zobaczyłem, że dzwoni Tony.
- Mieliście mi dzisiaj przysłać
dziewczynę – stwierdził spokojnie. – Macie jakieś opóźnienie u siebie?
- Nic mi o tym nie wiadomo –
przyznałem szczerze, marszcząc brwi. – Mogę do ciebie podjechać, jak się
dowiem, o co chodzi? – zapytałem asekuracyjnie.
- Nie spieszy mi się – odparł powoli,
ale w jego słowach dało się wyczuć pewną stanowczość, która wysyłała sygnał, że
jego zaufanie zostało nadszarpnięte. – Oby była na wieczór, bo mam ważnego
klienta.
- Jak będzie potrzeba, osobiście ci
ją dostarczę – zapewniłem. Po chwili wymieniania dodatkowych uprzejmości, Tony
się rozłączył, a ja spędziłem jeszcze parę sekund w fotelu, doznając dziwnego
zawieszenia myśli. W końcu zdecydowałem się zadzwonić do Stevena, który odebrał
dopiero za trzecim razem. – Po co jest ci telefon, skoro z niego nie
korzystasz? – zapytałem spokojnie, choć byłem szczerze zirytowany.
- Brałem prysznic – odpowiedział
zwięźle, nie czując się w obowiązku do własnej obrony. Westchnąłem.
- Mieliśmy dzisiaj zawieść Tonemu
jakąś dziewczynę? – zapytałem.
- Tak, Frank się tym zajął –
powiedział Steven, a ja odruchowo przymknąłem powieki.
Każdego
człowieka na tym świecie trzyma się pech. Ingeruje on w nasze życie czasami
lżej, czasami mocniej, jednak zdawało mi się, że los Franka został zbudowany
tylko i wyłącznie na fundamencie z nieszczęścia. Pomijając fakt, że jego życie
nie układało się najlepiej w przeszłości, ten chłopak dosłownie przyciągał same
kłopoty. Z moich obserwacji jestem w stanie stwierdzić, że Iero zdecydowanie w
zbyt wielu przypadkach kieruje się sercem, a nie tym, czym powinien się
kierować, czyli rozumem. W mafii nic nie działa w ten sposób, ponieważ to nie
jest maszyna napędzana emocjami, lecz chłodnym rachunkiem zysków oraz strat.
Tutaj nie ma miejsca na błędy, bo każde niepowodzenie najprawdopodobniej będzie
już tym ostatnim.
- Czy mógłbyś mu zawieść kolejną? –
poprosiłem, wzdychając ciężko. Steven nie odpowiedział, lecz po chwili zaśmiał
się tylko w niedowierzaniu i rozłączył, najwyraźniej rozumiejąc całą sytuację
bez zbędnych słów. W końcu znał Franka o wiele lepiej niż ja.
~*~
Idąc
korytarzem, jak zwykle kwestionowałem własną moralność. Wiedziałem, że nie mogę
pozwolić sobie na wyrzuty sumienia. Wpakowałem się w to wszystko na własne
życzenie i również sam powinienem poradzić sobie z emocjami, które się we mnie
kotłowały.
Kiedyś
zapytałem Stevena jak sobie radzi z tym wszystkim, czego się dopuszcza. Pomimo
tego, że dla mnie był miły, wiedziałem przecież, że jest w stanie skręcić komuś
kark w ułamku sekundy, a potem wyjść jakby nigdy nic na papierosa. Jednak
mężczyzna nie niemiał jak mi pomóc. Dla niego to była po prostu praca. Nie miał
żadnych wyrzutów sumienia. Gerarda bałem się po prostu zapytać. Nawet jeśli
nasze relacje się poprawiły ostatnimi czasy, jego osoba nadal wzbudzała we mnie
paniczny strach. Od kiedy spoważniał i stał się bardziej cichy, zacząłem
wyczuwać coś niepokojącego w tym, jak na mnie momentami spoglądał. Nie umiałem
tego dokładnie opisać, jednak nie było to przyjemne uczucie. Łączyło w sobie
jakby współczucie oraz nienawiść jednocześnie i nie miałem pojęcia, co
stanowiło tego źródło.
- Frank – usłyszałem, jak ktoś
wypowiada cicho moje imię. Wzdrygnąłem się gwałtownie, zauważając Gerarda tuż
za moimi plecami. – Wystraszyłeś się – zauważył spokojnie, jakby właśnie takiej
reakcji z mojej strony oczekiwał. Pokiwałem powoli głowa, starając się uspokoić
własne serce.
- Zamyśliłem się – odparłem z nikłym
uśmiechem. Wiedziałem, że przy chłopaku musiałem wyjątkowo panować nad swoimi
emocjami. – Dlaczego dzisiaj tutaj jesteś? – zapytałem.
- Mam sprawę do załatwienia –
powiedział, stając przede mną. – Jak w ogóle twoje pierwsze zadanie się udało?
- Chyba dobrze – przyznałem,
wzdychając ciężko. Włożyłem ręce w kieszenie bluzy, opierając się plecami o
ścianę. – W sumie nie musiałem wiele robić. Dziewczyna była całą drogę
nieprzytomna – wzruszyłem ramionami, unikając z nim kontaktu wzrokowego. Nie
lubiłem patrzeć Gerardowi w oczy. Spojrzenie chłopaka było wiecznie zimne i
analizujące, pozostając jednocześnie nieodgadnionym dla innych. Brakowało mi w
nim czystych emocji czy po prostu matowego zamyślenia.
- Skoro nie było żadnych problemów,
to skąd ta mina? – zapytał. Wyczułem, że jego pytanie wcale nie wynikało z
troski. Było natomiast podszyte jakimś dziwnym tonem analitycznym, który
spowodował, że moja podświadomość zaalarmowała.
- Ona miała tylko czternaście lat,
Gerard – odparłem powoli, patrząc, jak chłopak robi nieznaczny krok do przodu.
Moje spojrzenie kręciło się dokoła jego obojczyków. – Jak mogę się cieszyć
powodzeniem, skoro wiem, po co ją tam zawiozłem?
- Hmmm… - mruknął Way, po czym
podniósł delikatnie mój podbródek palcem do góry. Uniosłem wzrok tak, aby
spotkał się z jego wzrokiem. Źrenice Gerarda delikatnie się zwęziły, kiedy
nasze oczy się spotkały i już wiedziałem, że nie stało się nic dobrego. –
Za kogo mnie masz, że kłamiesz w taki
sposób? – wyszeptał.
- Słucham? – zapytałem, choć
spodziewałem się, że podobne słowa wypłyną spomiędzy jego warg.
- Dziewczyna nie dotarła na miejsce,
Frank – kontynuował równie cichym głosem. W jakiś niewytłumaczalny sposób,
również i te słowa Waya nie zaskoczyły mnie tak bardzo jak powinny.
Jednocześnie wzrastało we mnie przerażenie, co teraz ze mną będzie.
- To jest niemożliwe, Gerard –
powiedziałem. – Zawiozłem ją tam.
- Nie kłam! – wrzasnął, uderzając
pięścią w ścianę tuż nad moją głową. Zacisnąłem mocno powieki, szybko
oddychając.
- Nie kłamię – szepnąłem.
- To jakim cudem jej tam nie ma? –
zapytał już spokojniej, wzdychając ciężko. Spojrzałem na niego nieśmiało,
przełykając ślinę. Nie wiedziałem, co mam mu odpowiedzieć. Sam nie sądziłem, że
coś takiego mnie spotka już na samym początku. Balem się, że to pierwsze
zadanie mogło być moim ostatnim, choć zrobiłem wszystko, co miałem do
zrobienia.
- Nie mam pojęcia, Gerard, ale
przysięgam ci, że ją tam zawiozłem – zapewniłem, kładąc nacisk na ostatnie
słowo. - Przejął ją jakiś koleś, więc co innego mogę ci powiedzieć? Nie znam tych
ludzi – powiedziałem niemal histerycznie, choć bardzo nie chciałem tak brzmieć.
Czarnowłosy i tak miał mnie od początku za słabeusza, wiec niby nic nie
traciłem, jednak teraz on też walczył w jakimś sensie o siebie. Doskonale
wiedziałem, że nie jest to walka o życie, jak w moim przypadku, jednak miał
mnie w pewien sposób kontrolować. Aż tak bezkarny nie jest, żeby nie mieć z
mojego powodu najmniejszej nieprzyjemności. Dla Marco nikt nie jest bezkarny.
Gerard
spojrzał na mnie z góry z wściekłością, jakby sam był w pełni świadomy myśli,
które się kotłowały w mojej własnej głowie. Po chwili jednak jego wzrok
złagodniał, a sam chłopak wydał mi się bardziej ludzki niż zazwyczaj. Kiedyś w
złości powiedział, że nienawidzi tego, jak na niego działam i to chyba był ten
moment, kiedy nienawidził za to nas obojga. Tego działania nie zdefiniował,
lecz byłem w stanie wywnioskować, że odpowiada ono za tak skrajne podejście
Waya do mojej osoby – za to, że raz potrafi być w ciepły i zabawny, a raz
brutalny i oschły.
Ciszę,
która między nami narosła przerwały ciche wibracje w kieszeni Gerarda. Way
przymknął powieki i pokręcił powoli głową, zabierając swoją pięść ze ściany.
- Znalazłeś go? – usłyszałem głos
Stevena. Dotarło do mnie, że już chyba wszyscy wiedzą o całej sytuacji oprócz
Marco.
- Tak – westchnął w odpowiedzi. - Mówi,
że ją dostarczył.
- Sprawdzę to – odpowiedział i szybko
się rozłączył, zostawiając mnie i Gerarda na nowo samym sobie. W ułamkach paru
sekund czułem jak ciepły oddech chłopaka owiewa delikatnie moją twarz, póki nie
odezwał się do mnie z ponowną rezerwą.
- Jeśli mnie okłamałeś…
- Nie okłamałem – przerwałem mu
szybko, chcąc skorzystać z szansy, którą miałem na przekonanie go co do swojej
niewinności.
- Jeśli mnie okłamałeś… - powtórzył z
naciskiem. - … to lepiej nie wchodź mi więcej w drogę.
~*~
W
takich chwilach nienawidziłem samotności. Samotność wywoływała niepożądane
myśli; pobudzała niechciane refleksje.
Nie
potrafiłem się od niego uwolnić i czułem, że z każdym dniem będzie mi coraz
ciężej trzymać własne emocje na wodzy. Jak mogę uważać się za silnego
człowieka, kiedy wystarczy jedno spojrzenie i już czuję, że szybko mięknę w tak
banalny sposób? Byłem na siebie zły, ponieważ obiecałem sobie, że taka sytuacja
już się więcej nie powtórzy.
Historia
lubi się powtarzać.
A ja
znów wpadłem w jej pętlę.
Steve
jak zwykle się spóźnił, jednak w tej sytuacji jakoś specjalnie nie podziałało
mi to na nerwy. Ja po prostu wierzyłem Frankowi. Nienawidziłem siebie za to,
lecz nic nie mogłem poradzić na te uczucia. To się po prostu działo. Steven też
mu wierzył, choć w życiu by się do tego nie przyznał. Mężczyzna był spokojny i
z pozoru cała ta sytuacja nie miała na niego żadnego wpływu. Mimo wszystko
okazał się wystarczająco zdeterminowany do odszukania prawdy, abym zaczął go
podejrzewać o jakiekolwiek zaangażowanie.
Wyszedłem
powoli z auta, dając Stevenowi czas na wyciągnięcie dziewczyny z bagażnika.
Planowałem szybko wydobyć z niej niezbędne informacje i przekazać je Marco w
trybie natychmiastowym. Niekiedy nawet przy rozwiazywaniu tych banalnych
problemów liczyła się każda sekunda. Dlatego kiedy zobaczyłem, że Steve wywleka
z auta zwłoki, ulżyło mi. Nie chodziło może tyle o sam fakt umiejętnego
wykorzystania przeznaczonego czasu, ile o rozwiązanie sprawy. Trup w rękach
tego mężczyzny oznaczał w dziewięćdziesięciu procentach przypadków powodzenie.
- Nawet nie ja ją sprzątnąłem –
zaczął wyjaśniać szybko sytuację, kiedy podszedłem do niego wystarczająco
blisko. Schyliłem się, aby podnieść z ziemi nogi brunetki, podczas gdy Steven
trzymał ją już za ręce. Spojrzałem przelotnie na jej buzie i musiałem przyznać
Frankowi rację. Była strasznie młoda – na tyle młoda, że w wielu mogłaby
wzbudzić wyrzuty sumienia. – Tony sam wykrył całą sprawę. Po rozmowie z tobą
wezwał do siebie chłopaka, który odpowiadał za odbiór dziewczyny, która po
prostu nagle się ocknęła i mu uciekła.
- Przecież to dziecko – powiedziałem,
synchronizując tempo kroków ze Stevenem. – Nie pobiła go chyba – zażartowałem.
- Pobić nie pobiła, ale ugryzła i
ruszyła sprintem przed siebie, a on zamiast ją gonić, wyciągnął spluwę i ją
odstrzelił.
- W sumie chyba zrobiłbym to samo na
jego miejscu – przyznałem. – Lepsza martwa dziwka niż policja na karku.
Podeszliśmy
na skraj przepaści, przerywając na chwilę rozmowę. Można powiedzieć, że ten rów
w ziemi był naszym stałym miejscem, do którego wrzucaliśmy raz na jakiś czas
ciała. Powstał pewnie w wyniku nieprzewidzianych i niezarejestrowanych ruchów
izostatycznych lub tektonicznych. Kluczowy dla nas był fakt, że zdawał się nie
mieć dna, a ludzie wyrzucali tu ukradkiem śmieci. Nikt się niczym nie
przejmował. Stoczyliśmy tam delikatnie dziewczynę, nie otrzymując nawet w
odpowiedzi dźwięku upadku.
- Problem leży w tym, że starał się
schować ciało, a Tonemu powiedział, że czekał na Franka, lecz ten się nie
pojawił – kontynuował po chwili Steven. – Jeden gówniarz i może narobić tyle problemów
– westchnął ciężko, otwierając drzwi swojego auta.
- Co z nim teraz będzie? – zapytałem.
- Nie mam pojęcia – odpowiedział,
wzruszając ramionami. – Mam nadzieję, że zdechnie w męczarniach za zmarnowanie
mi wolnego dnia – oznajmił zupełnie poważnie.
- Myślisz, że Marco już wie? –
mruknąłem pod nosem. Chyba oboje zdawaliśmy sobie sprawę z tego, że przed
Perezem nic się nie ukryje. Mimo tego Steven nie potwierdził głośno moich
myśli, chociaż jego zapewne były takie same.
- Nie wiem – pokręcił głową z
rezygnacją. – Mam nadzieje, że nie.
Odpowiedź
była jednak zbyt jasna nawet jak na ten skomplikowany świat.
~*~
Od
dziecka uczyłem się, w jaki sposób mogę zminimalizować ból spowodowany
uszczerbkiem mojego ciała. W wieku trzynastu lat znałem już odpowiednie
pozycje, które musiałem przyjąć, aby odebrać cios możliwie najkorzystniej, a w
wieku piętnastu wszystkie środki przeciwbólowe i zwiotczające dostępne bez
recepty lub na czarnym rynku. Czułem, że
mam znakomity instynkt przetrwania. Że nie ma już takiej rzeczy, która
stanęłaby mi na drodze w odzyskaniu po jakimś czasie pełnej sprawności.
Wtedy
pojawił się Marco. Druga bestia, którą spotkałem w swoim życiu. Czułem w
kościach, że kiedyś nastąpi taki dzień, w którym będę musiał poczuć na sobie
jego ciężką, wprawioną w zadawaniu ciosów pięść. Z tej okazji zawsze miałem
przy sobie zestaw awaryjny, dzięki któremu wygrałbym z każdym bólem i tylko
śmierć mogłaby mnie zabrać z tego świata.
Po
telefonie od Pereza wiedziałem, że ten dzień właśnie nastąpił. Nie towarzyszył
mi strach, lecz rozczarowanie. Miałem nadzieję, że po śmierci ojca już nigdy
nie spotka mnie podobne upokorzenie, choć brałem pod uwagę możliwość
zaistnienia podobnej sytuacji. Dlatego wyjąłem z torby wszystko, co miałem. Po
połknięciu kilku tabletek i zrobieniu jednego zastrzyku, napisałem do mamy,
żeby zostawiła mi otwarte drzwi. Dodałem, żeby się nie martwiła, jeśli nie
udami się wrócić na noc do domu, bo na pewno zrobię to najwyżej następnego
dnia. Ta sprawa nie była aż tak poważna, abym musiał brać pod uwagę tę
najgorszą z opcji, dlatego siedziałem na krześle z przymkniętymi powiekami i
liczyłem spokojnie czas, po którym zadziałają wszystkie leki, jakie zażyłem.
Najbardziej kluczowy był zastrzyk. Substancja w nim zawarta aktywowała się
zawsze w organizmie po trzech godzinach, całkowicie zwiotczając ciało na
dziesięć następnych. Zapobiegało to ewentualnym krwotokom wewnętrznym, które
wywoływał kaszel i oszczędzało wstępnego cierpienia podczas powrotu do domu.
Jedyny minus stanowił fakt, że ból po zniknięciu środka z krwiobiegu jest
jeszcze większy niż przed wprowadzeniem go do ciała.
Kiedy
wszedłem do gabinetu Marco, mężczyzna siedział za biurkiem i trzymał spokojnie
kryształową szklankę z whisky. Jego marynarka wisiała na oparciu krzesła, a
rękawy koszuli były równo i starannie podwinięte do łokcia. Westchnąłem cicho,
dziwiąc się, że moje przypuszczenia zazwyczaj okazują się tak bardzo trafne.
Szczególnie te złe.
- Przyszedłem – oznajmiłem cicho, a
Perez pokiwał powoli głową.
- Wiesz, dlaczego ciebie tutaj
wezwałem? – zapytał.
- Nie mam pojęcia – odpowiedziałem,
prowokując szefa do szybszego działania. Wiedział, że kłamię, lecz nie
wiedział, że robię to celowo. Pragnąłem już zwyczajnie końca.
Marco
podniósł się powoli z siedzenia, stękając niczym męczennik, którego ktoś zmusza
do nieludzkiego wysiłku. Podszedł bardzo blisko mojego ciała, sprawiając, że
niemal stykaliśmy się ramionami. W pomieszczeniu zapanowała cisza. W tej chwili
zawieszenia czasoprzestrzeni zacząłem się zastanawiać, skąd padnie pierwszy
cios. Pomyślałem o uderzeniu pięścią w brzuch, ponieważ w ten sposób przywitał
Gerarda po powrocie chłopaka z zakładu. Uśmiechnąłem pod nosem na to
wspomnienie, czując jednocześnie dłoń Marco na swojej klatce piersiowej.
- Bezczelny – wysyczał, po czym
poczułem, jak moja głowa gwałtownie odbija się od ściany, a ciało podlegające
grawitacji następnie ciągnie ją gwałtownie w dół na podłogę. – Wstawaj –
usłyszałem rozkaz pośród szumów, które wypełniły moją czaszkę. To był pierwszy
cios, dlatego podniesienie się na rękach nie zajęło mi zbyt wiele czasu. Nieoczekiwanie
jednak charknąłem krwią, co nieco zbiło mnie z tropu. Kiedy zastanawiałem się,
jak do tego doszło, Perez nie tracił czasu na zabawę i mocnym kopniakiem posłał
mnie na jedną z szafek swojego gabinetu. Przed zetknięciem z twardym hebanem
zdążyłem jeszcze osłonić głowę, żeby jej zbytnio nie uszkodzić. – Jak śmiesz
się nawet nie tłumaczyć?! – wrzasnął.
- A jaki to wszystko ma sens? – powiedziałem
szyderczo, nie będąc świadomym, że urywane słowa wypływają z moich ust i nie
zatrzymują się w głowie na etapie myślenia. Dzięki nim miałem moment na
złapanie oddechu, po którym fala nienawiści w ciele Marco uzewnętrzniła się
przez serie kopniaków.
~*~
Nie denerwuj go dzisiaj, powiedział
Vernon zanim wszedłem do gabinetu Marco. Te słowa mogły mieć wiele znaczeń,
lecz tego, co zastałem w środku, w ogóle się nie spodziewałem. Pomieszczenie
znajdowało się w kompletnym nieładzie. Wszystko, co stało wcześniej na
szafkach, leżało teraz na podłodze, a same meble zostały w dziwny sposób
przestawione. Zamyślony Marco
siedział za biurkiem, popijając spokojnie whisky. Zdawał się nie zauważać ani
swojej zakrwawionej ręki, ani zakrwawionej koszuli czy ulubionego dywanu,
którego włosie zdominowane przez czerwone plamy zatraciło swój oryginalny
kolor. Ogólnie rzecz biorąc, gabinet skąpany w mglistym świetle flatronu wyglądał jak po apokalipsie, a jego właściciel
niczym smutny szatan zasiadał na tronie z rozpiętą koszulą i roztrzepanymi
włosami - umazany cudzą krwią; popijający drogi alkohol.
- Słucham – wychrypiał, nie
nawiązując ze mną kontaktu wzrokowego. Zacząłem się zastanawiać, czy w ogóle
moje słowa do niego dotrą.
- Dzisiejsza sytuacja nie wyniknęła z
zaniedbania od naszej strony – wyjaśniłem powoli, przyjmując nieco formalny
ton. Perez lubił, kiedy o poważnych rzeczach mówiło się w poważny sposób. –
Brak profesjonalizmu ujawnił się w nowych pracownikach Tonego. Chłopak, który
miał odpowiadać za doprowadzenie dziewczyny od wejścia willi do gabinetu szefa,
nie zarejestrował momentu, w którym się obudziła. Wyrwała się i zaczęła
uciekać. – Marco wstał powoli z krzesła i podszedł do szafy, z której wyjął
nową, śnieżnobiałą koszulę. Starą i poplamioną rzucił w kąt, dokładając starań,
aby następna wyglądała na nim jak najlepiej i najbardziej profesjonalnie.
Monitorując uważnie każdy jego ruch, kontynuowałem swoje sprawozdanie. - Spanikowany chłopak ją zastrzelił i usiłował
ukryć ciało, postanawiając zainscenizować wszystko tak, aby niedopatrzenie
dopisać do naszego rachunku, stąd początkowe zdumienie Tonego.
- Ciała – mruknął, zapinając guziki.
- Steve złapał dziewczynę i pozbył
się jej tak jak zawsze, a chłopakiem zajęła się druga strona.
- Dobrze – odpowiedział. – Tak
właśnie powinno być.
- A czyje to… - zapytałem po chwili
milczenia, zdobywając się na odwagę. Spojrzałem wymownie na dywan, choć w głębi
serca domyślałem się, kto dzisiaj odwiedził Marco. Mimo wszystko do samego
końca łudziłem się, że może być inaczej.
- Franka – stwierdził ponuro,
zasiadając ponownie przy biurku. Odruchowo wziął do ręki szklankę i wbił
spojrzenie w przeciwległą ścianę. Skłamałbym, jeśli uznałbym, że choć na chwile
z przerażenia nie stanęło mi serce. Pomieszczenie naprawdę było spustoszone jak
miasto po przejściu huraganu. Ktoś postury Franka nie mógł wyjść z tego w
jednym kawałku.
- Ale przecież nie zrobił nic złego –
zauważyłem spokojnie, ponieważ nie chciałem pokazywać przez Perezem zbędnych
uczuć.
- Skąd mogłem to wiedzieć? – zapytał
beznamiętnie, wzruszając ramionami.
- Powinieneś po prostu zaczekać, aż
się wszystko wyjaśni.
- Można to uznać za ruch
przyszłościowy – pokiwał powoli głową, wzruszając ramionami. - On ma nauczkę i
ja mam nauczkę.
- Dlaczego wtedy jesteś taki
przygnębiony? – zapytałem całkiem poważnie. Zazwyczaj, kiedy Marco wyżył się w
sposób, który lubi najbardziej, miał całkiem dobry humor. Poniżał, zwyciężał i
udowadniał każdemu swoją wyższość. Zastanawiałem się, dlaczego nie jest również
tak samo tym razem. Jednak Perez mi nie odpowiedział. Mężczyzna popadł w
głęboka zadumę, zasiewając w pokoju zupełną ciszę. Obawiałem się, że już nie
wydobędę z niego dzisiaj żadnej informacji.
Powiodłem
raz jeszcze wzrokiem po całym gabinecie. Czułem, że musze poradzić się Stevena,
co właściwie robić w tej sytuacji. Byłem też ciekawy, czy Frankowi udało się
wrócić do domu, choć po ilości krwi na podłodze mogłem wnioskować, że wręcz już
nie żyje. Perez jednak chyba nie był na tyle głupi, aby go zabijać, ponieważ
Iero jest dla niego zbyt cenny oraz przydatny.
Obróciłem
się w stronę drzwi i złapałem za klamkę. Zamierzałem wyjść bez słowa,
zostawiając mężczyznę w jego własnych myślach. Marco jednak nieoczekiwanie
postanowił przemówić.
- Gdybyś był w jego sytuacji, co byś
czuł, stojąc teraz w tym miejscu? – zapytał nagle.
- Pewnie strach – oznajmiłem,
zakładając, że rozmowa nadal dotyczy Franka.
- A gdybym stał już przed tobą, to co
byś zrobił?
- Zacisnął oczy i czekał na cios –
powiedziałem, ściągając brwi. Nie do końca wiedziałem, do czego zmierza, jednak
odnosiłem wrażenie, że ta droga nie prowadzi do niczego dobrego. Puściłem
klamkę, czekając na puentę.
- A gdybym cię fałszywie oskarżał?
- Zapewne bym się tłumaczył, ale w
jakim celu mnie o to wypytujesz?
- Bo wiesz, co zrobił Frank? –
zagadnął grobowym tonem, skupiając na mnie swoją uwagę. Wbił wzrok w moje oczy,
a ja go dzielnie wytrzymałem, choć moje serce zapłonęło żywym niepokojem.
Pokiwałem przecząco głową, a on wyszeptał: - Zaśmiał się i zapytał: A jaki to wszystko ma sens?
~.~
Jezus, w końcu xDDD
Rzuciłam się w wir pracy i tak to wyszło :C Oficjalnie jestem kobietą pracującą,
która nie ma przez pracę czasu, aby żyć xD Dzisiaj jedyny dzień wolny
wykorzystałam na ten tekst, który liczy pond 5000 słów i mam nadzieję, że zadowoli
Was choć trochę i być może wynagrodzi ten zastraszający czas oczekiwania ♥
Yay~
OdpowiedzUsuńNadrobiłam wszystkie zaległości związane z tym opowiadaniem i jestem z siebie dumna :D
Powiem tyle: jak zawsze świetnie napisane, bardzo bogate słownictwo i ciekawa fabuła; znajdzie się parę mało istotnych błędów ale to nie ma znaczenia ;)
Już nie mogę się doczekać kolejnych rozdziałów, aby zobaczyć jak to wszystko się dalej potoczy.
Postać Marco bardzo mnie zastanawia, nie wiem co o nim sądzić.
Ogólnie to ff skradło już moje serducho i teraz częściej będę zaglądać na blogger, oczekując dalszych części.
Zakochałam się w tym ♥
Życzę Ci dużo weny i więcej wolnego czasu na pisanie :3
♥♥♥
xoxo
Uwielbiam twoje opowiadania. Mają w sobie ten klimat, taki ponury ale mimo wszystko chce się czytać więcej i więcej. Podoba mi się w nich to, że nie wszystko kręci się koło romansu, są tu też wątki poboczne. Sądzę, że mogłabyś napisać naprawdę dobrą książke, a nawet swoje opowiadania wydać w tej formie. Ogólnie to ciesze się że wróciłaś, bo zaczęło mi brakować tej historii.
OdpowiedzUsuń