sobota, 9 lipca 2016

Take Care of My Soul

12



                Nigdy nie uważałem siebie za osobę taktowną. Raczej mało obchodziło mnie to czy ranie kogoś swoimi słowami, czy sprawiam mu nimi przyjemność. Na pierwszym miejscu zawsze stawiałem potrzebę wypowiedzenia na głos własnych myśli. Mama mówi, że to właśnie z tego powodu nigdy nie miałem znajomych, a psycholog to potwierdził nieco delikatniejszymi słowami. Osobiście nie czułem się dotknięty podobną diagnozą. Miałem w głębokim poważaniu opinie społeczeństwa na mój temat. Byłem introwertykiem oraz samotnikiem, od kiedy pamiętam, także na moją siłę życiową nie składała się na pewno egzystencja w stadzie czy interakcja z drugą jednostką. Lubiłem o sobie myśleć jak o człowieku samowystarczalnym emocjonalnie, który nie musi szukać swojego odbicia w oczach innych. Tworzyłem siebie - własną formę.
Każdy może wówczas zrozumieć ból istnienia, którego dzisiaj doświadczyłem, ponieważ moja forma pękła. Została naruszona przez współczucie i troskę o drugą osobę. Robiąc szybki rachunek sumienia, zobaczyłem swoje wady, pierwszy raz czując się nieswojo ze świadomością ich posiadania.
Nie sądziłem nigdy, że sprawa życiorysu Franka jest aż w takim stopniu zagmatwana. Chociaż zagmatwana było raczej nieprawidłowym określeniem. Mogłem stwierdzić po prostu, że chłopak naprawdę wiele przeżył i prędzej uciąłbym komuś rękę niż pozwolił ją na niego podnieść. Właściwie, spotykając pierwszy raz Iero, nie określiłbym go jako ofiary przemocy domowej. Zachowywał się raczej w miarę normalnie. Zaglądanie do jego teczki nie kusiłoby w aż takim stopniu, gdyby nie nasza katastrofalna wyprawa. Przez ten czas mogłem popełnić jeszcze wiele gaf. Pierwszą już zaliczyłem, pytając o to, jak dostał się do mafii. Nie planowałem robić kolejnych.
Ojciec Franka był najzwyklejszym w świecie pijakiem. Rzadko kiedy pracował i przebywał w domu tylko wtedy, kiedy nie miał pieniędzy, a na dworze było zbyt brzydko, aby się szwendać po mieście. Jego główną słabością był hazard oraz prostytutki, co raczej nie należało do tanich rozrywek. W sąsiedztwie ponoć był uważany za niegroźnego alkoholika, ale nie chciało mi się wierzyć, że ci ludzie przez tyle lat nie zauważyli, że terroryzował własną rodzinę. Raczej obstawiałbym, że nie chcieli tego widzieć, udając, że nie ma problemu lub on sam w końcu zniknie. I pewnego dnia zniknął. Jednak nie tak jak każdy podejrzewał. Iero wcale nie złamał się pod nadmiarem procentów we krwi, co akurat w jego sytuacji było najbardziej prawdopodobne. Osobą, która pomogła mu zejść z tego świata, był Marco. Oczywiście nie we własnej osobie. W raporcie zostało napisane, że Frank zwrócił się do niego o pomoc przez znajomego, który miał wgląd w sytuację rodzinną. Perez cierpiał w tamtym czasie na deficyt ludzi związany z przerzedzeniem szeregów dzięki zdradzie Carla. Po zapoznaniu się z sytuacją Franka, postanowił załatwić wszystko po swojemu w zamian za współpracę i rozpoczęcie nowego życia w trochę innym miejscu.
Po pobieżnym zobaczeniu tych informacji dziwiłem się szczerze, że Marco był aż tak zdesperowany, aby zacząć przyjmować ludzi z równie błahych powodów jak ten. Później jednak dotarłem do zdjęć ciała Franka. Z czystym sumieniem mogłem przyznać, że narodziły się we mnie mordercze instynkty i Iero miał szczęście, że nie żył, bo z chęcią zabrałbym się za jego tyłek osobiście. Zdjęcia musiały zostać wykonane całkiem niedługo po pobiciu, ponieważ miejscami plecy bruneta były zlewającymi się ze sobą granatowo-fioletowymi plamami. Jedne rozcięcia na skórze zdawały się zakrywać te poprzednie lub otwierać na nowo jeszcze niezagojone. To były najwyraźniej te sine zgrubienia, które widziałem pod jego koszulą. Aby przez tyle lat nie zniknąć, musiały być naprawdę systematycznie ponawiane ze szczególnym okrucieństwem. Nawet ja sam stwierdziłem, że trzeba być naprawdę jakimś potworem, aby bić własne dziecko do nieprzytomności. Frank w swojej rozmowie z Marco wyjawił, że często tracił z bólu przytomność, ale zawsze wolał, żeby złość ojca została wyładowana na nim niż na jego matce. Do bólu naprawdę da się przyzwyczaić, ale do widoku cierpiącej kobiety nigdy.
Kiedy mieszkałem u mamy, często widziałem panią Iero. Zawsze witała dzień z lekko opuszczoną głową, jakby bała się nawiązywać jakikolwiek kontakt wzrokowy. Krzątała się dokoła domu lub wracała spacerem ze sklepu. Uważałem ją za wyjątkowo cichą i spokojną kobietę lub zwyczajnie upośledzoną czy zdecydowanie nieprzystosowaną do życia z fobią społeczną. Zdarzają się takie jednostki. Jednakże nie podejrzewałem, że może być niemową. To odkrycie było dla mnie naprawdę sporym szokiem, a szczególnie okoliczności, w jakich to się stało.
Jednego dnia Iero jak zwykle wrócił do domu pijany i gotowy do bójki. Wszyscy rozeszli się po kątach, żeby tylko go nie irytować, nie narażać się na awanturę. Swoją rolę tutaj odegrał też niejaki Seth. Wszystko wskazywało na to, że był to chłopak Franka. Brunet określił swoje wyjście z domu jako jeden z większych błędów w życiu. Podczas jego nieobecności, doszło do kłótni między jego rodzicami. Ponoć Linda Iero zagroziła mężowi, że jeśli się w końcu nie opamięta, zadzwoni na policję i skończą się jego alkoholickie wybryki. Po serii rękoczynów, do których doszło w akcie agresji, Anthony Iero odciął język swojej żonie, mówiąc ponoć, że nie może znieść jej ciągłego pierdolenia i czczych pogróżek. Kiedy Frank wrócił do domu z Sethem, ojciec spał na kanapie, a matka leżała na podłodze w kałuży własnej krwi. Z dokumentów wynikało, że były małe szanse na utrzymanie jej przy życiu, ale kiedy wszystko się ustabilizowało, Frank poprzysiągł sobie, że nigdy już nie pozwoli na to, żeby którekolwiek z nich cierpiało. W tym momencie historia się zapętla i chłopak trafia do Marco.
Miałem wrażenie z kolei, że samego Setha gdzieś już spotkałem. Jego twarz stale za mną chodziła, jednakże nie umiałem jej przypisać do konkretnego miejsca oraz czasu. Nie mógł być osobą, którą zaledwie minąłem na ulicy lub spotkałem dwa razy w barze, mimo wszystko najwyraźniej również nie był kimś, z kim silnie dzieliłem przeszłość. Wizerunek chłopaka jednak niepokojąco drapał mnie niewidzialną macką po zwojach mózgu i nie chciał dać mi spokoju. Seth chodził z Frankiem do jednej szkoły, jednak był straszy w sumie aż o trzy lata. Nie rozumiałem, jak uczeń ostatniego roku może zwrócić uwagę na dzięwiątoklasiste. Przecież to jest dziecko. Czego może chcieć osiemnastolatek od piętnastolatka. A jednak coś ich połączyło. Oczywiście wiedza Marco nie sięgała aż tak daleko. Żałowałem tego, ponieważ dotarcie do portretu psychologicznego Setha było kluczowe dla mnie w poznaniu Franka.
Blondyn był pierwszym i jedynym chłopakiem Iero. To oznaczało tylko, że musieli się bardzo kochać, skoro wytrzymali ze sobą przy prawidłowych założeniach jakieś trzy, cztery lata z taką różnicą wieku. Rozstali się z przyczyn, o których nic nie było napisane w dokumentach. Jednak wyraźnie figurowało, że nie są dłużej w związku. Można by pomyśleć, że dłużej nic ich nie łączyło, ale Frank nadal miał bluzę Setha i najwyraźniej nosił ją bez jakiejś specjalnie kwaśnej miny. Osobą, która mogła mi udzielić informacji, jest Mikey, jednak nie widziałem, żeby utrzymywał z brunetem specjalnie namiętne kontakty. Setha nie znałem i praktycznie nic o nim nie wiedziałem, a Franka osobiście na pewno nie planowałem o to zapytać. Jednym słowem byłem w kropce. Przez chwilę przyszło mi do głowy, że Steven mógłby mieć jakieś informacje, które zapewne trzyma dla siebie. Steven wiedział wszystko, co było związane z pracą i ludźmi, którzy ją wykonywali. Takie miał hobby, ale wolałem nie ryzykować, że mężczyzna wytworzy sobie mylny obraz na podstawie mojego zainteresowania. Perspektywa zdobycia reszty informacji na własną rękę nie wydawała się aż taka zła. Aktualnie nie miałem żadnego konkretnego zajęcia, więc nadarzająca się okazja do wypełnienia wolnego czasu spadła mi właściwie z nieba.
Zastanawiałem się jedynie, co tak właściwie to zmieni. Czy to całe dochodzenie magicznie sprawi, że zmiennie swój stosunek do Franka? Na razie byłem po prostu ciekawy. Istniała jakaś tajemnica, a ja zawsze dążyłem do zgłębienia nieuchwytnego. Obawiałem się jednak, że ta wiedza wpłynie znacząco na moje emocje i w tym dostrzegałem największy problem.



~*~

         Patrzyłem na czerwone światło z wyczekiwaniem. Pukałem powoli palcem wskazującym o kierownicę, bardziej się chyba stresując niż niecierpliwiąc całą sytuacją. Marco pierwszy raz dał mi jakieś poważniejsze zadanie, odkąd znalazłem się w tym miejscu. Pierwsze w pełni samodzielne, także jeśli coś by się nie powiodło, odpowiedzialność skupiłaby się tylko i wyłącznie na mojej osobie. Z drugiej strony właściwie nie miałem pojęcia, co mogłoby pójść źle. Dziewczyna leżała nieprzytomna na tylnym siedzeniu i miała pozostać w takiej pozycji przez najbliższe dwadzieścia minut.
         Jednym z głównych źródeł dochodów Marco jest mimo wszystko handel żywym towarem, którego zasoby stanowią w osiemdziesięciu procentach młode kobiety. Ich wiek waha się od trzynastu do siedemnastu lat, co w pełni pokazuje degradacje tego środowiska, skoro popyt głównie jest na te młodsze. Aż człowiek zaczyna się zastanawiać, czy słowo kobieta jest właściwym określeniem w tym momencie, skoro ani jedna z tych młodych dziewczyn nie powinna nawet jeszcze myśleć o obciąganiu innym facetom. Zwłaszcza w takich okolicznościach. Moment, kiedy trafiają do burdelu określa definitywnie całą ich przyszłość. Rzadko się zdarza, żeby podjęły jakąkolwiek próbę ucieczki z miejsca, w którym się znalazły. Od kiedy tutaj jestem, stale mnie to zjawisko fascynuje, ponieważ na pierwszy rzut oka nie wydaje się trudne. Dom publiczny jest znacznie mniej chroniony niż nasze podziemie, z którego wydostanie się w rzeczywistości jest jedynie sennym marzeniem. Myślę jednak, że te dziewczyny są w takim szoku, że tracą automatycznie wolę jakiejkolwiek walki o przetrwanie. To samo działo się z ludźmi w obozach pracy czy tubylcami w koloniach. Wśród drastycznej zmiany warunków życia i ogólnym zastraszeniu, nie byli w stanie się sprzeciwić. Jednak faza oszołomienia w końcu mija, lecz chyba w tym przypadku upodlenie osiąga już swój punkt kulminacyjny i wola walki całkowicie znika. Przynajmniej ja to widziałem w ten sposób.
         Zajeżdżając pod dom jednego ze znajomych Marco, zerknąłem w lusterko na przebudzoną dziewczynę. Miała może z czternaście lat i była już tak wyprana z jakichkolwiek emocji, że po prostu patrzyła teraz przed siebie. Ja z kolei czułem się jak największy barbarzyńca, dokładając do tego rękę. Prowadziłem w tym momencie interes brudny nie tylko prawnie, ale głównie moralnie. Jednak to była transakcja wiązana. Nie miałem innego wyboru. Okrutny instynkt przetrwania podejmował te niewygodne decyzje za mnie. Eliminacja słabszych gatunków rządziła naszym światem już u podstaw życia pierwotnego. Współcześnie jedynie nosimy miano dumnych kontynuatorów tej postawy.
         Zatrzymałem auto przy tylnym wejściu do willi mężczyzny, którego znałem pod imieniem Tony jedynie z opowieści Gerarda. Nie było to nic sympatycznego, jednak Way twierdzi, że powinienem wiedzieć dosłownie wszystko o bliskich współpracownikach Marco. Czym się zajmują, ilu mają ludzi, gdzie mieszka ich rodzina i jak bardzo jest liczna, gdzie spędzają wakacje, w jakich ilościach przeznaczają swoje zasoby na zagraniczny eksport. Nawet jeżeli nie widzę ich na oczy i prawdopodobnie nigdy nie zobaczę, podstawową rzeczą jest rozpoznanie współpracownika, który w każdej sekundzie może okazać się wrogiem.
We wnęce przy drzwiach czekał już na mnie nieznajomy chłopak, aby przejąć dziewczynę. Sam Tony nie zajmuje się takimi głupotami, ponieważ, tak jak Perez, ma od tego swoich ludzi. Mężczyzna nie mógł być wiele starszy od Gerarda, ale stosunkowo wątła budowa jego ciała była w stanie wprowadzić mnie w błąd. Z twarzy nie dało się zbyt wiele odczytać. Pomimo braku materialnej maski, miał swoja własną, misternie ułożoną przez wszystkie mięśnie twarzy. Tylko w oczach pobłyskiwało zniecierpliwienie. Ubrany na czarno od stóp do głów przejął ode mnie dziewczynę mocnym szarpnięciem i pociągnął za sobą w ciemny korytarz niczym szmacianą lalkę.
Wymiana ta przebiegła w milczeniu.



~*~

Nowy Jork jest miastem, które stale tętni życiem i dosłownie nigdy nie trwa w bezruchu. Ludzie tutaj wiecznie gdzieś się spieszą, coś gonią, za czymś bezustannie podążają, szukając tego szczęścia, którego sami nie są w stanie zdefiniować. Spoglądając na miasto z ostatniego piętra apartamentowca, czułem się jak jedyny stały element tej przestrzeni.
Jedyny siedzący człowiek w mrowiu ciągle posuwającej się na przód ludzkości.
Nigdy nie planowałem życia w mieście, które mnie ani trochę nie fascynowało. Stały zgiełk nie pasował do mojej poszukującej spokoju osobowości. Pragnąłem osiedlić w bezludnym miejscu, gdzie wnętrze człowieka jest w stanie zespolić się z otaczającym go światem. Wbrew wszelkim pozorom też miałem marzenia. I te marzenia wcale nie były specjalnie brawurowe.
- Tak? – powiedziałem do telefonu, kiedy zobaczyłem, że dzwoni Tony.
- Mieliście mi dzisiaj przysłać dziewczynę – stwierdził spokojnie. – Macie jakieś opóźnienie u siebie?
- Nic mi o tym nie wiadomo – przyznałem szczerze, marszcząc brwi. – Mogę do ciebie podjechać, jak się dowiem, o co chodzi? – zapytałem asekuracyjnie.
- Nie spieszy mi się – odparł powoli, ale w jego słowach dało się wyczuć pewną stanowczość, która wysyłała sygnał, że jego zaufanie zostało nadszarpnięte. – Oby była na wieczór, bo mam ważnego klienta.
- Jak będzie potrzeba, osobiście ci ją dostarczę – zapewniłem. Po chwili wymieniania dodatkowych uprzejmości, Tony się rozłączył, a ja spędziłem jeszcze parę sekund w fotelu, doznając dziwnego zawieszenia myśli. W końcu zdecydowałem się zadzwonić do Stevena, który odebrał dopiero za trzecim razem. – Po co jest ci telefon, skoro z niego nie korzystasz? – zapytałem spokojnie, choć byłem szczerze zirytowany.
- Brałem prysznic – odpowiedział zwięźle, nie czując się w obowiązku do własnej obrony. Westchnąłem.
- Mieliśmy dzisiaj zawieść Tonemu jakąś dziewczynę? – zapytałem.
- Tak, Frank się tym zajął – powiedział Steven, a ja odruchowo przymknąłem powieki.
         Każdego człowieka na tym świecie trzyma się pech. Ingeruje on w nasze życie czasami lżej, czasami mocniej, jednak zdawało mi się, że los Franka został zbudowany tylko i wyłącznie na fundamencie z nieszczęścia. Pomijając fakt, że jego życie nie układało się najlepiej w przeszłości, ten chłopak dosłownie przyciągał same kłopoty. Z moich obserwacji jestem w stanie stwierdzić, że Iero zdecydowanie w zbyt wielu przypadkach kieruje się sercem, a nie tym, czym powinien się kierować, czyli rozumem. W mafii nic nie działa w ten sposób, ponieważ to nie jest maszyna napędzana emocjami, lecz chłodnym rachunkiem zysków oraz strat. Tutaj nie ma miejsca na błędy, bo każde niepowodzenie najprawdopodobniej będzie już tym ostatnim.
- Czy mógłbyś mu zawieść kolejną? – poprosiłem, wzdychając ciężko. Steven nie odpowiedział, lecz po chwili zaśmiał się tylko w niedowierzaniu i rozłączył, najwyraźniej rozumiejąc całą sytuację bez zbędnych słów. W końcu znał Franka o wiele lepiej niż ja.



~*~


         Idąc korytarzem, jak zwykle kwestionowałem własną moralność. Wiedziałem, że nie mogę pozwolić sobie na wyrzuty sumienia. Wpakowałem się w to wszystko na własne życzenie i również sam powinienem poradzić sobie z emocjami, które się we mnie kotłowały.
         Kiedyś zapytałem Stevena jak sobie radzi z tym wszystkim, czego się dopuszcza. Pomimo tego, że dla mnie był miły, wiedziałem przecież, że jest w stanie skręcić komuś kark w ułamku sekundy, a potem wyjść jakby nigdy nic na papierosa. Jednak mężczyzna nie niemiał jak mi pomóc. Dla niego to była po prostu praca. Nie miał żadnych wyrzutów sumienia. Gerarda bałem się po prostu zapytać. Nawet jeśli nasze relacje się poprawiły ostatnimi czasy, jego osoba nadal wzbudzała we mnie paniczny strach. Od kiedy spoważniał i stał się bardziej cichy, zacząłem wyczuwać coś niepokojącego w tym, jak na mnie momentami spoglądał. Nie umiałem tego dokładnie opisać, jednak nie było to przyjemne uczucie. Łączyło w sobie jakby współczucie oraz nienawiść jednocześnie i nie miałem pojęcia, co stanowiło tego źródło.
- Frank – usłyszałem, jak ktoś wypowiada cicho moje imię. Wzdrygnąłem się gwałtownie, zauważając Gerarda tuż za moimi plecami. – Wystraszyłeś się – zauważył spokojnie, jakby właśnie takiej reakcji z mojej strony oczekiwał. Pokiwałem powoli głowa, starając się uspokoić własne serce.
- Zamyśliłem się – odparłem z nikłym uśmiechem. Wiedziałem, że przy chłopaku musiałem wyjątkowo panować nad swoimi emocjami. – Dlaczego dzisiaj tutaj jesteś? – zapytałem.
- Mam sprawę do załatwienia – powiedział, stając przede mną. – Jak w ogóle twoje pierwsze zadanie się udało?
- Chyba dobrze – przyznałem, wzdychając ciężko. Włożyłem ręce w kieszenie bluzy, opierając się plecami o ścianę. – W sumie nie musiałem wiele robić. Dziewczyna była całą drogę nieprzytomna – wzruszyłem ramionami, unikając z nim kontaktu wzrokowego. Nie lubiłem patrzeć Gerardowi w oczy. Spojrzenie chłopaka było wiecznie zimne i analizujące, pozostając jednocześnie nieodgadnionym dla innych. Brakowało mi w nim czystych emocji czy po prostu matowego zamyślenia.
- Skoro nie było żadnych problemów, to skąd ta mina? – zapytał. Wyczułem, że jego pytanie wcale nie wynikało z troski. Było natomiast podszyte jakimś dziwnym tonem analitycznym, który spowodował, że moja podświadomość zaalarmowała.
- Ona miała tylko czternaście lat, Gerard – odparłem powoli, patrząc, jak chłopak robi nieznaczny krok do przodu. Moje spojrzenie kręciło się dokoła jego obojczyków. – Jak mogę się cieszyć powodzeniem, skoro wiem, po co ją tam zawiozłem?
- Hmmm… - mruknął Way, po czym podniósł delikatnie mój podbródek palcem do góry. Uniosłem wzrok tak, aby spotkał się z jego wzrokiem. Źrenice Gerarda delikatnie się zwęziły, kiedy nasze oczy się spotkały i już wiedziałem, że nie stało się nic dobrego. –
Za kogo mnie masz, że kłamiesz w taki sposób? – wyszeptał.
- Słucham? – zapytałem, choć spodziewałem się, że podobne słowa wypłyną spomiędzy jego warg.
- Dziewczyna nie dotarła na miejsce, Frank – kontynuował równie cichym głosem. W jakiś niewytłumaczalny sposób, również i te słowa Waya nie zaskoczyły mnie tak bardzo jak powinny. Jednocześnie wzrastało we mnie przerażenie, co teraz ze mną będzie.
- To jest niemożliwe, Gerard – powiedziałem. – Zawiozłem ją tam.
- Nie kłam! – wrzasnął, uderzając pięścią w ścianę tuż nad moją głową. Zacisnąłem mocno powieki, szybko oddychając.
- Nie kłamię – szepnąłem.
- To jakim cudem jej tam nie ma? – zapytał już spokojniej, wzdychając ciężko. Spojrzałem na niego nieśmiało, przełykając ślinę. Nie wiedziałem, co mam mu odpowiedzieć. Sam nie sądziłem, że coś takiego mnie spotka już na samym początku. Balem się, że to pierwsze zadanie mogło być moim ostatnim, choć zrobiłem wszystko, co miałem do zrobienia.
- Nie mam pojęcia, Gerard, ale przysięgam ci, że ją tam zawiozłem – zapewniłem, kładąc nacisk na ostatnie słowo. - Przejął ją jakiś koleś, więc co innego mogę ci powiedzieć? Nie znam tych ludzi – powiedziałem niemal histerycznie, choć bardzo nie chciałem tak brzmieć. Czarnowłosy i tak miał mnie od początku za słabeusza, wiec niby nic nie traciłem, jednak teraz on też walczył w jakimś sensie o siebie. Doskonale wiedziałem, że nie jest to walka o życie, jak w moim przypadku, jednak miał mnie w pewien sposób kontrolować. Aż tak bezkarny nie jest, żeby nie mieć z mojego powodu najmniejszej nieprzyjemności. Dla Marco nikt nie jest bezkarny.
         Gerard spojrzał na mnie z góry z wściekłością, jakby sam był w pełni świadomy myśli, które się kotłowały w mojej własnej głowie. Po chwili jednak jego wzrok złagodniał, a sam chłopak wydał mi się bardziej ludzki niż zazwyczaj. Kiedyś w złości powiedział, że nienawidzi tego, jak na niego działam i to chyba był ten moment, kiedy nienawidził za to nas obojga. Tego działania nie zdefiniował, lecz byłem w stanie wywnioskować, że odpowiada ono za tak skrajne podejście Waya do mojej osoby – za to, że raz potrafi być w ciepły i zabawny, a raz brutalny i oschły.
         Ciszę, która między nami narosła przerwały ciche wibracje w kieszeni Gerarda. Way przymknął powieki i pokręcił powoli głową, zabierając swoją pięść ze ściany.
- Znalazłeś go? – usłyszałem głos Stevena. Dotarło do mnie, że już chyba wszyscy wiedzą o całej sytuacji oprócz Marco.
- Tak – westchnął w odpowiedzi. - Mówi, że ją dostarczył.
- Sprawdzę to – odpowiedział i szybko się rozłączył, zostawiając mnie i Gerarda na nowo samym sobie. W ułamkach paru sekund czułem jak ciepły oddech chłopaka owiewa delikatnie moją twarz, póki nie odezwał się do mnie z ponowną rezerwą.
- Jeśli mnie okłamałeś…
- Nie okłamałem – przerwałem mu szybko, chcąc skorzystać z szansy, którą miałem na przekonanie go co do swojej niewinności.
- Jeśli mnie okłamałeś… - powtórzył z naciskiem. - … to lepiej nie wchodź mi więcej w drogę.



~*~

         W takich chwilach nienawidziłem samotności. Samotność wywoływała niepożądane myśli; pobudzała niechciane refleksje.
Nie potrafiłem się od niego uwolnić i czułem, że z każdym dniem będzie mi coraz ciężej trzymać własne emocje na wodzy. Jak mogę uważać się za silnego człowieka, kiedy wystarczy jedno spojrzenie i już czuję, że szybko mięknę w tak banalny sposób? Byłem na siebie zły, ponieważ obiecałem sobie, że taka sytuacja już się więcej nie powtórzy.
Historia lubi się powtarzać.
A ja znów wpadłem w jej pętlę.
Steve jak zwykle się spóźnił, jednak w tej sytuacji jakoś specjalnie nie podziałało mi to na nerwy. Ja po prostu wierzyłem Frankowi. Nienawidziłem siebie za to, lecz nic nie mogłem poradzić na te uczucia. To się po prostu działo. Steven też mu wierzył, choć w życiu by się do tego nie przyznał. Mężczyzna był spokojny i z pozoru cała ta sytuacja nie miała na niego żadnego wpływu. Mimo wszystko okazał się wystarczająco zdeterminowany do odszukania prawdy, abym zaczął go podejrzewać o jakiekolwiek zaangażowanie.  
Wyszedłem powoli z auta, dając Stevenowi czas na wyciągnięcie dziewczyny z bagażnika. Planowałem szybko wydobyć z niej niezbędne informacje i przekazać je Marco w trybie natychmiastowym. Niekiedy nawet przy rozwiazywaniu tych banalnych problemów liczyła się każda sekunda. Dlatego kiedy zobaczyłem, że Steve wywleka z auta zwłoki, ulżyło mi. Nie chodziło może tyle o sam fakt umiejętnego wykorzystania przeznaczonego czasu, ile o rozwiązanie sprawy. Trup w rękach tego mężczyzny oznaczał w dziewięćdziesięciu procentach przypadków powodzenie. 
- Nawet nie ja ją sprzątnąłem – zaczął wyjaśniać szybko sytuację, kiedy podszedłem do niego wystarczająco blisko. Schyliłem się, aby podnieść z ziemi nogi brunetki, podczas gdy Steven trzymał ją już za ręce. Spojrzałem przelotnie na jej buzie i musiałem przyznać Frankowi rację. Była strasznie młoda – na tyle młoda, że w wielu mogłaby wzbudzić wyrzuty sumienia. – Tony sam wykrył całą sprawę. Po rozmowie z tobą wezwał do siebie chłopaka, który odpowiadał za odbiór dziewczyny, która po prostu nagle się ocknęła i mu uciekła. 
- Przecież to dziecko – powiedziałem, synchronizując tempo kroków ze Stevenem. – Nie pobiła go chyba – zażartowałem.
- Pobić nie pobiła, ale ugryzła i ruszyła sprintem przed siebie, a on zamiast ją gonić, wyciągnął spluwę i ją odstrzelił.
- W sumie chyba zrobiłbym to samo na jego miejscu – przyznałem. – Lepsza martwa dziwka niż policja na karku.
Podeszliśmy na skraj przepaści, przerywając na chwilę rozmowę. Można powiedzieć, że ten rów w ziemi był naszym stałym miejscem, do którego wrzucaliśmy raz na jakiś czas ciała. Powstał pewnie w wyniku nieprzewidzianych i niezarejestrowanych ruchów izostatycznych lub tektonicznych. Kluczowy dla nas był fakt, że zdawał się nie mieć dna, a ludzie wyrzucali tu ukradkiem śmieci. Nikt się niczym nie przejmował. Stoczyliśmy tam delikatnie dziewczynę, nie otrzymując nawet w odpowiedzi dźwięku upadku.
- Problem leży w tym, że starał się schować ciało, a Tonemu powiedział, że czekał na Franka, lecz ten się nie pojawił – kontynuował po chwili Steven. – Jeden gówniarz i może narobić tyle problemów – westchnął ciężko, otwierając drzwi swojego auta.
- Co z nim teraz będzie? – zapytałem.
- Nie mam pojęcia – odpowiedział, wzruszając ramionami. – Mam nadzieję, że zdechnie w męczarniach za zmarnowanie mi wolnego dnia – oznajmił zupełnie poważnie.
- Myślisz, że Marco już wie? – mruknąłem pod nosem. Chyba oboje zdawaliśmy sobie sprawę z tego, że przed Perezem nic się nie ukryje. Mimo tego Steven nie potwierdził głośno moich myśli, chociaż jego zapewne były takie same.
- Nie wiem – pokręcił głową z rezygnacją. – Mam nadzieje, że nie.
         Odpowiedź była jednak zbyt jasna nawet jak na ten skomplikowany świat.



~*~

         Od dziecka uczyłem się, w jaki sposób mogę zminimalizować ból spowodowany uszczerbkiem mojego ciała. W wieku trzynastu lat znałem już odpowiednie pozycje, które musiałem przyjąć, aby odebrać cios możliwie najkorzystniej, a w wieku piętnastu wszystkie środki przeciwbólowe i zwiotczające dostępne bez recepty lub na czarnym rynku.  Czułem, że mam znakomity instynkt przetrwania. Że nie ma już takiej rzeczy, która stanęłaby mi na drodze w odzyskaniu po jakimś czasie pełnej sprawności.
         Wtedy pojawił się Marco. Druga bestia, którą spotkałem w swoim życiu. Czułem w kościach, że kiedyś nastąpi taki dzień, w którym będę musiał poczuć na sobie jego ciężką, wprawioną w zadawaniu ciosów pięść. Z tej okazji zawsze miałem przy sobie zestaw awaryjny, dzięki któremu wygrałbym z każdym bólem i tylko śmierć mogłaby mnie zabrać z tego świata.
         Po telefonie od Pereza wiedziałem, że ten dzień właśnie nastąpił. Nie towarzyszył mi strach, lecz rozczarowanie. Miałem nadzieję, że po śmierci ojca już nigdy nie spotka mnie podobne upokorzenie, choć brałem pod uwagę możliwość zaistnienia podobnej sytuacji. Dlatego wyjąłem z torby wszystko, co miałem. Po połknięciu kilku tabletek i zrobieniu jednego zastrzyku, napisałem do mamy, żeby zostawiła mi otwarte drzwi. Dodałem, żeby się nie martwiła, jeśli nie udami się wrócić na noc do domu, bo na pewno zrobię to najwyżej następnego dnia. Ta sprawa nie była aż tak poważna, abym musiał brać pod uwagę tę najgorszą z opcji, dlatego siedziałem na krześle z przymkniętymi powiekami i liczyłem spokojnie czas, po którym zadziałają wszystkie leki, jakie zażyłem. Najbardziej kluczowy był zastrzyk. Substancja w nim zawarta aktywowała się zawsze w organizmie po trzech godzinach, całkowicie zwiotczając ciało na dziesięć następnych. Zapobiegało to ewentualnym krwotokom wewnętrznym, które wywoływał kaszel i oszczędzało wstępnego cierpienia podczas powrotu do domu. Jedyny minus stanowił fakt, że ból po zniknięciu środka z krwiobiegu jest jeszcze większy niż przed wprowadzeniem go do ciała.
         Kiedy wszedłem do gabinetu Marco, mężczyzna siedział za biurkiem i trzymał spokojnie kryształową szklankę z whisky. Jego marynarka wisiała na oparciu krzesła, a rękawy koszuli były równo i starannie podwinięte do łokcia. Westchnąłem cicho, dziwiąc się, że moje przypuszczenia zazwyczaj okazują się tak bardzo trafne. Szczególnie te złe.
- Przyszedłem – oznajmiłem cicho, a Perez pokiwał powoli głową.
- Wiesz, dlaczego ciebie tutaj wezwałem? – zapytał.
- Nie mam pojęcia – odpowiedziałem, prowokując szefa do szybszego działania. Wiedział, że kłamię, lecz nie wiedział, że robię to celowo. Pragnąłem już zwyczajnie końca.
Marco podniósł się powoli z siedzenia, stękając niczym męczennik, którego ktoś zmusza do nieludzkiego wysiłku. Podszedł bardzo blisko mojego ciała, sprawiając, że niemal stykaliśmy się ramionami. W pomieszczeniu zapanowała cisza. W tej chwili zawieszenia czasoprzestrzeni zacząłem się zastanawiać, skąd padnie pierwszy cios. Pomyślałem o uderzeniu pięścią w brzuch, ponieważ w ten sposób przywitał Gerarda po powrocie chłopaka z zakładu. Uśmiechnąłem pod nosem na to wspomnienie, czując jednocześnie dłoń Marco na swojej klatce piersiowej.
- Bezczelny – wysyczał, po czym poczułem, jak moja głowa gwałtownie odbija się od ściany, a ciało podlegające grawitacji następnie ciągnie ją gwałtownie w dół na podłogę. – Wstawaj – usłyszałem rozkaz pośród szumów, które wypełniły moją czaszkę. To był pierwszy cios, dlatego podniesienie się na rękach nie zajęło mi zbyt wiele czasu. Nieoczekiwanie jednak charknąłem krwią, co nieco zbiło mnie z tropu. Kiedy zastanawiałem się, jak do tego doszło, Perez nie tracił czasu na zabawę i mocnym kopniakiem posłał mnie na jedną z szafek swojego gabinetu. Przed zetknięciem z twardym hebanem zdążyłem jeszcze osłonić głowę, żeby jej zbytnio nie uszkodzić. – Jak śmiesz się nawet nie tłumaczyć?! – wrzasnął.
- A jaki to wszystko ma sens? – powiedziałem szyderczo, nie będąc świadomym, że urywane słowa wypływają z moich ust i nie zatrzymują się w głowie na etapie myślenia. Dzięki nim miałem moment na złapanie oddechu, po którym fala nienawiści w ciele Marco uzewnętrzniła się przez serie kopniaków.



~*~

         Nie denerwuj go dzisiaj, powiedział Vernon zanim wszedłem do gabinetu Marco. Te słowa mogły mieć wiele znaczeń, lecz tego, co zastałem w środku, w ogóle się nie spodziewałem. Pomieszczenie znajdowało się w kompletnym nieładzie. Wszystko, co stało wcześniej na szafkach, leżało teraz na podłodze, a same meble zostały w dziwny sposób przestawione.        Zamyślony Marco siedział za biurkiem, popijając spokojnie whisky. Zdawał się nie zauważać ani swojej zakrwawionej ręki, ani zakrwawionej koszuli czy ulubionego dywanu, którego włosie zdominowane przez czerwone plamy zatraciło swój oryginalny kolor. Ogólnie rzecz biorąc, gabinet skąpany w mglistym świetle flatronu  wyglądał jak po apokalipsie, a jego właściciel niczym smutny szatan zasiadał na tronie z rozpiętą koszulą i roztrzepanymi włosami - umazany cudzą krwią; popijający drogi alkohol.
- Słucham – wychrypiał, nie nawiązując ze mną kontaktu wzrokowego. Zacząłem się zastanawiać, czy w ogóle moje słowa do niego dotrą.
- Dzisiejsza sytuacja nie wyniknęła z zaniedbania od naszej strony – wyjaśniłem powoli, przyjmując nieco formalny ton. Perez lubił, kiedy o poważnych rzeczach mówiło się w poważny sposób. – Brak profesjonalizmu ujawnił się w nowych pracownikach Tonego. Chłopak, który miał odpowiadać za doprowadzenie dziewczyny od wejścia willi do gabinetu szefa, nie zarejestrował momentu, w którym się obudziła. Wyrwała się i zaczęła uciekać. – Marco wstał powoli z krzesła i podszedł do szafy, z której wyjął nową, śnieżnobiałą koszulę. Starą i poplamioną rzucił w kąt, dokładając starań, aby następna wyglądała na nim jak najlepiej i najbardziej profesjonalnie. Monitorując uważnie każdy jego ruch, kontynuowałem swoje sprawozdanie. -  Spanikowany chłopak ją zastrzelił i usiłował ukryć ciało, postanawiając zainscenizować wszystko tak, aby niedopatrzenie dopisać do naszego rachunku, stąd początkowe zdumienie Tonego.
- Ciała – mruknął, zapinając guziki.
- Steve złapał dziewczynę i pozbył się jej tak jak zawsze, a chłopakiem zajęła się druga strona.
- Dobrze – odpowiedział. – Tak właśnie powinno być.
- A czyje to… - zapytałem po chwili milczenia, zdobywając się na odwagę. Spojrzałem wymownie na dywan, choć w głębi serca domyślałem się, kto dzisiaj odwiedził Marco. Mimo wszystko do samego końca łudziłem się, że może być inaczej.
- Franka – stwierdził ponuro, zasiadając ponownie przy biurku. Odruchowo wziął do ręki szklankę i wbił spojrzenie w przeciwległą ścianę. Skłamałbym, jeśli uznałbym, że choć na chwile z przerażenia nie stanęło mi serce. Pomieszczenie naprawdę było spustoszone jak miasto po przejściu huraganu. Ktoś postury Franka nie mógł wyjść z tego w jednym kawałku.
- Ale przecież nie zrobił nic złego – zauważyłem spokojnie, ponieważ nie chciałem pokazywać przez Perezem zbędnych uczuć.
- Skąd mogłem to wiedzieć? – zapytał beznamiętnie, wzruszając ramionami.
- Powinieneś po prostu zaczekać, aż się wszystko wyjaśni.
- Można to uznać za ruch przyszłościowy – pokiwał powoli głową, wzruszając ramionami. - On ma nauczkę i ja mam nauczkę.
- Dlaczego wtedy jesteś taki przygnębiony? – zapytałem całkiem poważnie. Zazwyczaj, kiedy Marco wyżył się w sposób, który lubi najbardziej, miał całkiem dobry humor. Poniżał, zwyciężał i udowadniał każdemu swoją wyższość. Zastanawiałem się, dlaczego nie jest również tak samo tym razem. Jednak Perez mi nie odpowiedział. Mężczyzna popadł w głęboka zadumę, zasiewając w pokoju zupełną ciszę. Obawiałem się, że już nie wydobędę z niego dzisiaj żadnej informacji.
         Powiodłem raz jeszcze wzrokiem po całym gabinecie. Czułem, że musze poradzić się Stevena, co właściwie robić w tej sytuacji. Byłem też ciekawy, czy Frankowi udało się wrócić do domu, choć po ilości krwi na podłodze mogłem wnioskować, że wręcz już nie żyje. Perez jednak chyba nie był na tyle głupi, aby go zabijać, ponieważ Iero jest dla niego zbyt cenny oraz przydatny.
         Obróciłem się w stronę drzwi i złapałem za klamkę. Zamierzałem wyjść bez słowa, zostawiając mężczyznę w jego własnych myślach. Marco jednak nieoczekiwanie postanowił przemówić.
- Gdybyś był w jego sytuacji, co byś czuł, stojąc teraz w tym miejscu? – zapytał nagle.
- Pewnie strach – oznajmiłem, zakładając, że rozmowa nadal dotyczy Franka.
- A gdybym stał już przed tobą, to co byś zrobił?
- Zacisnął oczy i czekał na cios – powiedziałem, ściągając brwi. Nie do końca wiedziałem, do czego zmierza, jednak odnosiłem wrażenie, że ta droga nie prowadzi do niczego dobrego. Puściłem klamkę, czekając na puentę.
- A gdybym cię fałszywie oskarżał?
- Zapewne bym się tłumaczył, ale w jakim celu mnie o to wypytujesz?
- Bo wiesz, co zrobił Frank? – zagadnął grobowym tonem, skupiając na mnie swoją uwagę. Wbił wzrok w moje oczy, a ja go dzielnie wytrzymałem, choć moje serce zapłonęło żywym niepokojem. Pokiwałem przecząco głową, a on wyszeptał: - Zaśmiał się i zapytał: A jaki to wszystko ma sens?

                                                                                                                                                                                                                                                                 

        

~.~


Jezus, w końcu xDDD Rzuciłam się w wir pracy i tak to wyszło :C Oficjalnie jestem kobietą pracującą, która nie ma przez pracę czasu, aby żyć xD Dzisiaj jedyny dzień wolny wykorzystałam na ten tekst, który liczy pond 5000 słów i mam nadzieję, że zadowoli Was choć trochę i być może wynagrodzi ten zastraszający czas oczekiwania

2 komentarze:

  1. Yay~
    Nadrobiłam wszystkie zaległości związane z tym opowiadaniem i jestem z siebie dumna :D
    Powiem tyle: jak zawsze świetnie napisane, bardzo bogate słownictwo i ciekawa fabuła; znajdzie się parę mało istotnych błędów ale to nie ma znaczenia ;)
    Już nie mogę się doczekać kolejnych rozdziałów, aby zobaczyć jak to wszystko się dalej potoczy.
    Postać Marco bardzo mnie zastanawia, nie wiem co o nim sądzić.
    Ogólnie to ff skradło już moje serducho i teraz częściej będę zaglądać na blogger, oczekując dalszych części.
    Zakochałam się w tym ♥
    Życzę Ci dużo weny i więcej wolnego czasu na pisanie :3
    ♥♥♥
    xoxo

    OdpowiedzUsuń
  2. Uwielbiam twoje opowiadania. Mają w sobie ten klimat, taki ponury ale mimo wszystko chce się czytać więcej i więcej. Podoba mi się w nich to, że nie wszystko kręci się koło romansu, są tu też wątki poboczne. Sądzę, że mogłabyś napisać naprawdę dobrą książke, a nawet swoje opowiadania wydać w tej formie. Ogólnie to ciesze się że wróciłaś, bo zaczęło mi brakować tej historii.

    OdpowiedzUsuń