13
Drżałem
na całym ciele od niespotykanego splotu różnych emocji, które od rana zaczęły
się we mnie kotłować. Chodziłem po mieszkaniu, rozmawiając przez telefon ze
Stevenem. Z każdym kolejnym metrem, jaki pokonywałem, wrastała we mnie irytacja,
dusząc stopniowo zaniepokojenie. Odnosiłem wrażenie, jakby wszystkie problemy
nagle spadły na moją głowę, ponieważ ignorancja innych pozostawiała je odłogiem
nierozwiązane.
- Może po prostu wystarczy pojechać
do niego do domu? – zapytał Steve.
- Uwierz mi, że już tam byłem –
westchnąłem ciężko. – Jego matka na początku chyba wzięła mnie za jakiegoś
zbira, chociaż mieszkałem z nią kilka miesięcy po sąsiedzku. Kiedy zapytałem o
Franka, strasznie się spłoszyła i tylko pokiwała głową, prawie zamykając mi
drzwi przed nosem.
- Wie, że z nami pracujesz? – zdziwił
się.
- Raczej nie powinna, jednak nie w
tym teraz rzecz – pokiwałem głową ze znużeniem. Izzy bezskutecznie chciała ze
mną nawiązać rozmowę od paru minut, jednak zbyłem ja ponownie machnięciem ręki.
Nie miałem czasu na głupoty, a ona ostatnio niczym innym prócz nich się nie
zajmowała. – Frank napisał do niej wczoraj smsa, żeby zostawiła na noc otwarte
drzwi i jeśli nie wróci, ma się tym faktem zbytnio nie przejmować, bo na pewno
pojawi się wtedy następnego dnia – powiedziałem. – Jednym słowem, on był
wczoraj naprawdę w pełni świadomy tego, dlaczego idzie do Marco i w jakim
stanie stamtąd wyjdzie, Steve – odparłem, będąc w pewnym stopniu zdruzgotany
własnym odkryciem. Mężczyzna jednak nie zareagował na tę wiadomość w sposób, o
jaki go podejrzewałem. Zaśmiał się tak, jakby właśnie takiego obrotu spraw
oczekiwał.
- Ten chłopak zawsze umie
rozszyfrować nadciągające niebezpieczeństwo – westchnął ze zmęczeniem. Po
chwili ciszy zdecydował się jednak kontynuować swoją wypowiedź.- Jedyną
informacją, jaką jestem w stanie ci na tę chwilę przekazać, jest to, że w
piwnicy znalazłem jego ubrania, kiedy przyszedłem do pracy – odparł powoli
mężczyzna. – Jakimś cudem zanim zniknął, zdążył się jeszcze, wyobraź sobie,
przebrać, zostawiając na ziemi zakrwawioną, brudną stertę szmat.
- Przynajmniej wiemy, że powinien
jeszcze żyć – zauważyłem ponuro.
- Powinien…
~*~
Kiedy
byłem mały, ciocia często zabierała mnie do opery i filharmonii. Sadzała obok
siebie na krześle i kazała podziwiać sztukę.
Ciocia
była artystką.
Po
Akademii Muzycznej szybko znalazła pracę w swoim zawodzie. Zaczęła wieść pełne
sukcesów życie, wstąpiła na ścieżkę tak zwanej lukratywnej kariery.
Ciocia
była bardzo nieszczęśliwa.
Zatracona
we własnych ideałach oraz dążeniu do perfekcji, przegapiła okazję na miłość i
rozpoczęcie pełnego szczęścia życia rodzinnego.
Ciocia
umarła młodo.
Cierpiała
na częste wahania nastrojów. Bardzo łatwo w zaledwie w kilka sekund ze stanu
euforii popadała w głęboką apatię.
Ciocia
popełniła samobójstwo.
Pewnego
wietrznego dnia weszła na dach hotelu, w którym spała podczas podróży i
delikatnie opadła z jego krawędzi w dół. Tak to sobie zawsze wyobrażałem.
Ciocia
kochała Vivaldiego.
Kiedy
zabierała mnie do swojego mieszkania, z płyty zazwyczaj leciał Psalm 126 „Nisi Dominus” w wykonaniu
Andreasa Scholla. Muzyka ta zawsze wywoływała we mnie uczucie lekkiego opadania
w dół ciemnej przepaści. Często brzmiała w mojej głowie tak jak teraz i nie
była w stanie jej opuścić, hipnotyzując myśli, wyłączając całkowicie percepcję
świata zewnętrznego. Wraz z tym psalmem cierpiała dusza, która próbowała się
wyrwać z ciała lub ciało, które próbowało zaznać spokoju duszy.
Byłem
martwy.
Patrząc
tępo przez okno na szare niebo, widziałem leniwe krople deszczu osadzające się
na szybie.
Płakałem.
Moje
oczy nie wytwarzały łez obfitych. Moja klatka piersiowa nie łapała powietrza
histerycznie.
Płakałem
bezgłośnie i powoli.
Płakałem
z bólu.
Kiedy
spierzchnięte usta delikatnie poruszały się, naśladując słowa Scholla, małe
krople wyłaniały się spod powieki i niespiesznie ruszały w dół, aby zniknąć
gdzieś w okolicach karku.
Przez
stan mojego otępienia gdzieś z tła zaczął przebijać się dźwięk telefonu, który
dzwonił już nie pierwszy i zapewne również nie ostatni raz. Zanim jednak
zdążyłem rozważyć wszelkie za oraz przeciw wysunięcia ręki w kierunku
komórki, muzyka ustała. Obróciłem powoli głowę w jej stronę, patrząc
beznamiętnie i przeciągle zarazem. Byłem ciekawy, która jest godzina, jaki mamy
dzień, czy mama się nie martwiła, czy na pewno opłacalność sięgnięcia po
telefon równoważy się z wysiłkiem temu towarzyszącym. Zanim zdążyłem podjąć tę
decyzję, komórka odezwała się ponownie. Westchnąłem w duchu, bojąc się, że
rzeczywiste wykonanie tej czynności może mnie coś kosztować. Poruszyłem
subtelnie palcami po materiale siedzenia pasażera i chwyciłem niespiesznie
przedmiot opuszkami. Skrzywiłem się mocno, przyciągając telefon na wysokość
swoich oczu, a spomiędzy warg wypuściłem pełne agonii stęknięcie. Naraz
poczułem wszystkie swoje wnętrzności, a przecież pozornie nie dopuściłem się
specjalnie wymagającego wysiłku fizycznego.
Seth.
Przymknąłem
powieki na parę sekund i odebrałem połączenie, włączając od razu tryb
głośnomówiący.
- Hej – wychrypiałem, kładąc komórkę
na klatce piersiowej. Ledwo poznałem swój własny głos.
- Coś się stało? – zapytał od razu
chłopak, który miał chyba wbudowany automatyczny system ostrzegania. Kochałem
go za to i nienawidziłem jednocześnie.
- Nie – skłamałem. – Po prostu
dopiero zacząłem odsypiać ciężki dzień w pracy – wyszeptałem, aby nie
nadwyrężać przepony. Po drugiej stronie słuchawki zapanowała cisza. –
Porozmawiamy o tym później, dobrze?
- Dobrze – mruknął w niezadowoleniu.
– Ale to nie jest nic poważnego?
- Po co dzwonisz, Seth? – zapytałem
słabym głosem.
- Gramy dzisiaj w Metrze, dlatego chciałem zapytać czy
wpadniesz. Dawno ciebie nie widziałem – wyjaśnił, lecz w jego głosie
pobrzmiewało nieznaczne niezadowolenie z faktu, że nie do końca wie, co się ze
mną aktualnie dzieje i w jakim jestem stanie.
- Będę – uśmiechnąłem się pod nosem,
usiłując przenieść tę radość również na brzmienie słów. Nie chciałem zbytnio
martwić Setha swoja osobą. Jednocześnie wiedziałem, że jest to po prostu
niemożliwe, ponieważ chłopak niepokoił się stale czymś nowym.
- Jesteś pewien, że nie masz mi nic
więcej do powiedzenia? – zapytał czujnie.
- Na miejscu, Seth – poprosiłem. –
Opowiem ci wszystko na miejscu – zapewniłem, wdychając i wydychając płytko
powietrze.
- Niech tak będzie - odparł bez
przekonania. – Ja też mam ci parę rzeczy do powiedzenia i wolałbym to zrobić
osobiście.
- Dobrze – zgodziłem się powoli. – Do
zobaczenia wieczorem – pożegnałem się, prędko kończąc połączenie.
Od
dłuższego czasu narastała we mnie potrzeba rozmowy z drugim człowiekiem o
problemach, które mnie dręczą. Musiała to być osoba, której bezgranicznie ufam.
Taką osobą był tylko Seth. Jednak główny problem stanowił fakt, że za bardzo
bałem się o jego bezpieczeństwo, aby pozostawić moje zmartwienia na jego
głowie. Dlatego ta rozmowa i tak nie mogła się dzisiaj odbyć na w pełni
poważnym gruncie. Wymagała czasu oraz wybadania sytuacji, jednakże na pewno nas
czekała.
Wziąłem
ostrożnie telefon do ręki i zerknąłem na ekran. Miałem siedem nieodebranych
połączeń od Stevena oraz dwadzieścia trzy od Gerarda. Chęć gorzkiego zaśmiania
się z tej sytuacji hamował we mnie jedynie strach przed bólem, który by temu
towarzyszył.
Sięgnąłem
powoli do kieszeni po tabletki, które wczoraj przygotowałem na ten niezbyt
przyjemny poranek. Wsunąłem je delikatnie między wargi i ostrożnie przeniosłem
językiem na tył jamy ustnej, aby następnie powoli połknąć. Działania nie trzeba
było zbyt żmudnie wyczekiwać, ponieważ ukojenie nadeszło stosunkowo prędko. Lek
sprawił, że byłem teraz w stanie usiąść w fotelu kierowcy i ruszyć do domu.
Padało.
Czarna
torba zalegała na fotelu pasażera, ale nie miałem ochoty zawozić jej teraz do Gerarda.
Doszedłem do wniosku, że naprawdę nic mu się nie stanie, jak trochę na nią
poczeka. Poza tym mój wygląd pozostawiał wiele do życzenia. Nawet, jeśli wczoraj
się przebrałem, na mojej twarzy i ciele nadal odznaczała się rozmazana,
zaschnięta krew i najprawdopodobniej spore sińce oraz rozcięcia skóry. Nie
chciałem, aby Way widział mnie w takim stanie. Już teraz wydawałem mu się słaby
i bezwartościowy.
Jakby
na to nie spojrzeć, wciąż nie miałem pewności, czy nie przyłożył ręki do
wczorajszego zdarzenia. Część mnie w to szczerze wątpiła, jednak ta druga generowała
żal i rozczarowanie.
Moja
podróż do domu nie trwała długo. Nasza okolica z jednej strony była otoczona
lasem, a z drugiej polem, także miejsc na spontaniczny postój było pod
dostatkiem. Powoli zajechałem na podjazd, zauważając kątem oka lekki ruch
firanki u sąsiadów. Moja mama również najwyraźniej obserwowała z salonu ulice,
bo kiedy tylko wyłączyłem silnik, zbiegła ze schodków i powoli podeszła do
drzwi kierowcy. Westchnąłem ciężko, wychodząc pokracznie z samochodu. Mama
odruchowo złapała mnie pod ramię, co dało mi do myślenia, że nie wyglądałem
najlepiej. Żywo gestykulowała jedna ręką, ale nie miałem nawet ochoty patrzeć
na to, co ma mi do przekazania. Złapałem ja delikatnie za dłonie i mocno objąłem
ramionami.
- Wszystko wyjaśnię ci później - wychrypiałem.
- Teraz chciałbym się umyć i przespać.
Nie miałem
zamiaru z nią dyskutować, to było oznajmienie i ona to w pełni zrozumiała.
Przez chwile potrzymałem jeszcze czoło na jej ramieniu, po czym opuściłem
ramiona wzdłuż ciała i pocałowałem mamę delikatnie w policzek. Kiedy ruszyłem w
kierunku drzwi, kobieta podążyła za mną w milczeniu. Tragizm jej sytuacji życiowej
wynikał z tego, że nawet gdyby chciała, nie miała jak zaprotestować.
~*~
Starałem
doszukać się sensu moich zmartwień pośród kłębów lewitującego dymu
papierosowego. Pierwszy raz zdarzyło mi się zarwać noc z powodu jakiegoś
głupiego gówniarza. Wiedziałem, że są to emocje zbędne - emocje, które mogą mi
zagrozić i ściągnąć na samo dno. Mimo wszystko ciągłe zmartwienie zalegało mi
ciężko na sercu, blokując inne myśli, którym powinienem teraz poświęcić swój
czas.
Lecz
nie mogłem.
Frank
namieszał mi w głowie już jakiś czas temu. Nieświadomie rozstrajał mnie
emocjonalnie, ponieważ wywoływał dobre uczucia, będące jednocześnie tak bardzo
niepotrzebnymi oraz złymi. Aktualnie troska o drugą osobę mi szkodziła. Stałem
na niepewnym gruncie, ciągle narażony na jakiś cios.
Troska
o drugą osobę czyniła mnie słabym.
Wiedziałem,
że gdyby Frank znalazł się w polu jakiegokolwiek zagrożenia, stanąłbym na
głowie, aby je od niego oddalić. Czy to było zależne od usposobienia chłopaka
czy od barwy jego oczu, działał na mnie w sposób, który nie zwiastował niczego
dobrego. Uratować mnie mogła od tego tylko jego lub moja ucieczka w nieznane.
Dzisiaj jednak martwiłem się o jego zdrowie, zastanawiałem się, co teraz robi,
gdzie jest i czy w ogóle żyje. Setki nawarstwiających się pytań nie prowadziły
do znalezienia odpowiedzi, a raczej do jeszcze większego podenerwowania oraz
zagubienia.
Oficjalnie
mogłem przez to zdarzenie z Marco przyznać, że Frank Iero namieszał mi w głowie
i byłem wobec tego odkrycia całkowicie bezradny.
~*~
Zrzucałem
z siebie powoli zbędne ubrania, krzywiąc się od czasu do czasu. Nie odczuwałem
jednak większego bólu, zawdzięczając to w zupełności wszystkim lekom, które zażyłem.
Moje cierpienia bardziej miało podłoże psychiczne, ponieważ to właśnie widok
mojego ciała zranił mnie najbardziej.
Kiedy
zdjąłem koszulkę, ujrzałem wszędzie rozległe plamy fioletu oraz granatu, przez
które tylko gdzieniegdzie przebijała się naturalna biel skóry. Rany, na których
zalegała zaschnięta krew, pulsowały nieprzyjemnym ciepłem, jakby w każdej
chwili mogły się rozsklepić mimo niewielkich gabarytów oraz rozpoczętego już
procesu gojenia. Od kiedy zacząłem pracę, także nieco schudłem, co tylko
jeszcze bardziej uwydatniało koszmarny wygląd mojego ciała. Zdawało się, jakby
przed lustrem stał teraz nadgnity trup, z którego niedługo zostanie już sam
szkielet pozbawiony wcześniejszej powłoki skórnej.
Odwróciłem
ze wstrętem wzrok od własnego odbicia. Miałem ochotę płakać i krzyczeć
jednocześnie, ponieważ nie tak miało teraz wyglądać moje życie. Wszystko sobie
inaczej wyobrażałem. Zagryzłem mocno dłoń, zaciskając oczy. Obiecałem sobie, że
będę silny. Kiedy zniknął ojciec, uznałem, że pokonałem już największą
przeszkodę na swojej drodze. Nie mogłem dać się teraz poniżyć i zgnoić.
Jakiś
czas temu wykreowałem swoje alter ego. Ten drugi Frank postanowił, że za nic
nie da się już więcej złamać. Kimkolwiek by się nie stał i przez co by nie
przeszedł, będzie silny – usunie każdą przeszkodę ze swojej drogi.
~*~
Patrząc
z nadzieją w telefon, czułem się jak ostatni głupiec. Nie byłem odrzuconym
chłopakiem czy facetem po małżeńskiej kłótni, a na ekranie ciągle widniał
rejestr wykonanych połączeń bez ani jednego odzewu. Lista była długa oraz
monotonna, ponieważ ograniczała się tylko i wyłącznie do jednego imienia. Od
jego nadmiaru dostawałem już niemal oczopląsu.
Moją
uwagę odwróciły nieoczekiwanie drobne palce, sprawnie dobierające się mi do
rozporka. Westchnąłem spokojnie, delikatnie łapiąc dłonie Izzy, ale za to
stanowczo je odtrącając. Obróciłem się przodem do dziewczyny, której twarz
wyrażała zdziwienie oraz determinację.
- Czy ty możesz dać mi dzisiaj święty
spokój? – zapytałem z irytacją
- Co się z tobą ostatnio dzieje? –
odpowiedziała pytaniem na pytanie.
- Nie mam ochoty na seks, Isabelle –
odparłem prosto z mostu. – Prosiłbym ciebie, żebyś nie pchała rąk tam, gdzie
sobie tego nie życzę – zaznaczyłem łagodnie, choć z wyrazu jej oczu mogłem od
razu wyczytać, że nawet, jeśli zrozumiała, nie zamierza tego wdrożyć w życie.
Pokręciłem głową ze zmęczenia i wyminąłem ją, udając się do pokoju, gdzie już
wstępu nie miała.
Pomieszczenie
wypełniały kartony nie tylko z przeprowadzki. Trzymałem tu wszystkie ważne
dokumenty, broń, ubrania przeznaczone na specjalne okazje oraz wyjazdy. Pod
ścianą w rzędzie stały także torby w różnych odcieniach czerni oraz granatu,
które brałem na podróże zagraniczne oraz krajowe. Wszystko zdawało się mieć
tutaj swoje własne miejsce, wszystko tutaj trwało w niezaburzonym porządku.
Tylko z kąta nostalgicznie zerkało na mnie pudło ze starymi wspomnieniami z
zakładu. Spoglądając na maskę, którą nosił Luke, zacząłem się zastanawiać czy
to ta przeszłość miała się do mnie odezwać. Czy to o to właśnie mu chodziło, że
znowu kogoś stracę, że znów ktoś mnie opuści i zostanę całkiem sam.
- Gerard – zawołała nagle Izzy,
przerywając strumień moich krętych myśli. Skrzywiłem się lekko, zerkając po raz
ostatni w stronę kartonu z mieszanymi wspomnieniami. Ciekawiło mnie, kiedy
zrzucę ten bagaż, jakim jest moja przeszłość i nauczę się stawiać swoje własne
kroki w teraźniejszości, krocząc w przyszłość.
Zamknąłem
za sobą cicho drzwi i wszedłem do kuchni, żeby zabrać kubek z kawą, która już
pewnie zdążyła ostygnąć. Nie spieszyło mi się do mojej kłopotliwej
współlokatorki. Coraz częściej miewałem myśli, że lepiej było ją zostawić tam,
gdzie mieszkała i prowadzić życie, co prawda samotne, ale na pewno życie w
świętym spokoju. W przedsionku między kuchnią a salonem już miałem cudowny
widok na to, co się tam działo. Założę się, że niejeden facet upadłby na kolana
przed szatanem, aby mieć takie atrakcje każdego dnia, jednak od zawsze byłem
inny. Może mój brak zainteresowania wynikał z faktu orientacji, a może z faktu,
że ja te atrakcje rzeczywiście miałem prawie codziennie.
Izzy
siedziała na blacie z alkoholami, opierając na wysokim krzesełku barowym
założone na siebie nogi. Eksponowała w ten sposób wszystkie swoje kobiece
wdzięki. Była zupełnie naga, a jej biała skóra w niewytłumaczalny sposób
przyciągała całe światło z pomieszczenia, sprawiając, że w rzeczywistości to
ona rozświetlała salon. Była piękna jak zawsze, tego nie mogłem jej odmówić
nawet będąc zupełnym szaleńcem. Dziewczyna związała swoje włosy w niechlujny
kok, odkrywając piersi całemu światu. Gdyby nie dręczyły mnie myśli o zupełnie
innej osobie, na pewno bez wahania byłbym już przy niej. Jednak od rana
powtarzałem, że dziś nie jest odpowiednią porą i zamierzałem przy tych słowach
twardo obstawać.
- Isabelle – westchnąłem niczym
ojciec zmęczony wiecznymi igraszkami czteroletniej córeczki. Dziewczyna jednak
przyłożyła delikatnie palec wskazujący do swoich ust, a następnie skierowała go
na mnie, nakazując zbliżenie się do niej. Przewróciłem oczami, odstawiając kawę
na stolik. Pogodziłem się z faktem, że chyba już nie będzie mi dane jej dzisiaj
wypić. – Nie dasz mi dzisiaj spokoju, prawda? – zapytałem.
- Nie dam – potwierdziła zalotnym
głosem. Kiedy przy niej stanąłem, odsunęła delikatnie stołek nogą i zarzuciła
mi obie na szyję.
- Ubierz się, Izzy – szepnąłem,
zauważając, że blondynka nie ma na sobie nawet grama bielizny.
- Daj mi rękę – powiedziała
stanowczo, co zrobiłem z ociąganiem po chwili okazywania niezadowolenia.
Isabelle zdecydowanym ruchem włożyła ją sobie między nogi, patrząc mi uważnie w
oczy. – Co czujesz? – mruknęła.
- Mokro? – zapytałem z kamienną
twarzą.
- Właśnie – przyznała. – Dlatego
powinieneś coś z tym zrobić, bo ciągle myślisz o niepotrzebnych rzeczach.
- Izzy… - zacząłem naprawdę znużony
dzisiejszym jej zachowaniem. – Ile razy mam ci tłumaczyć, że naprawdę nie mam
ochoty być pocieszany? Mam swoje sprawy na głowie, a te twoje wygibasy na
blacie ich nie rozwiążą. Z łaski swojej… - moją litanie przerwało kliknięcie
otwieranego alarmu. Oboje nieco zszokowani zwróciliśmy się w kierunku drzwi,
żeby zobaczyć zamaskowanego chłopaka z torbą w ręku.
Frank.
Brunet
postawił bagaż w korytarzu, zwracając się twarzą w moją stronę. Jego oczy
powiodły w znudzeniu po mojej dłoni i nagiej Isabelle, jakby ta scenka
rodzajowa wcale nie była szokująca. Nawet gdyby usta kłamały, oczy raczej są w
stanie odzwierciedlić prawdziwe emocje, a chłopak od początku do końca był
znudzony tym, co widzi. W końcu oczy Franka odnalazły moje, a to, co z nich
biło, to czysta ironia i zrezygnowanie. To był wzrok osoby, która tego
wszystkiego właśnie się po mnie spodziewała, ale i tak była rozczarowana.
Przynajmniej w taki sposób ten komunikat odczytałem.
Chłopak
spuścił głowę, spoglądając za siebie na torbę i lekceważąco dorzucił do niej
bluzę, którą kiedyś mu pożyczyłem. Potem było mi dane zobaczyć już jego samew plecy
oraz dłonie wciśnięte w kieszenie, ponieważ tak jak szybko i niespodziewanie
się pojawił, tak samo odszedł w milczeniu, zostawiając za sobą cichutki trzask
drzwi.
- Ups – podsumowała Izzy, choć wcale
nie czuła się winna lub zmartwiona takim obrotem spraw. Na pewno nie widziała
przeszkód w kontynuowaniu jej zabawy, jednak ja byłem tym wszystkim zażenowany.
Wyrwałem dziewczynie swoją rękę z uścisku i z wściekłością wymalowaną na twarzy
poszedłem po torbę. – O co ci teraz chodzi? – zapytała z oburzeniem.
- Zamknij mordę, Isabelle –
powiedziałem ostro, celując w nią oskarżycielskim palcem. Zacisnąłem mocno
usta, hamując potok przekleństw, który mi się na nie cisnął. Zamiast tego
pohamowałem swój temperament i odnalazłem inne słowa. – Naprawdę się dzisiaj
już do mnie nie odzywaj.
~*~
Idąc
przez klub, ocierałem się o wiele nieznajomych osób. Zacząłem się zastanawiać,
o ile moje życie byłoby teraz prostsze, jeśli Gerard okazałby się właśnie taką
osobą. Nie musiałbym myśleć nad tym, jakim beznadziejnym jest facetem i jak
bardzo nie jestem w stanie się od niego uwolnić. Way okazał się jednostką
toksyczną, ponieważ zajmował moje myśli nawet wtedy, kiedy był daleko i nie
pokazywał mi się na oczy.
Przemykałem
się na tyły niezauważony. Paradoksalnie koleś z maską na twarzy i kapturem na
głowie w dzisiejszych czasach powinien zwracać szczególną uwagę wszystkich
dokoła, tutaj jednak tak nie było. Może wynikało to z faktu, że znajdowałem się
w lokalu typowo metalowym czy rockowym, a może z tego, że ludzie w dzisiejszych
czasach to ogromni ignoranci. Korytarz i zaplecze dla artystów oraz pracowników
niby było przeznaczone tylko właśnie do ich użytku, ale tak naprawdę każdy mógł
tam wejść, jeśli pozwalała mu odwaga. Gdybym nie dowiedział się tego od Setha,
pewnie też byłbym nieświadomy, że moszna się tutaj odlać do czystego kibla. Po
drugiej stronie tabliczki „tylko dla personelu” wszystko wydawało się lepsze.
Kiedy
zatrzasnęły się za mną drzwi, muzyka magicznie straciła swoją siłę,
pozostawiając po sobie jedynie lekkie dudnienie i drżenie basów w podłodze.
Korytarz oświetlało tylko mdłe, czerwone światło, co nie stwarzało poczucia
bezpieczeństwa. Czułem się jak w drodze do pokoju w obskurnym burdelu.
Podszedłem kawałek, stąpając niepewnie na przód po taniej, krwistej wykładzinie
i zatrzymałem się. Seth miał na mnie czekać już przy drzwiach, jednak coś
musiało mu zająć trochę czasu. Oparłem się plecami o ścianę i postanowiłem
uzbroić się w cierpliwość.
Korytarz
był niezwykle zaciszny. Od czasu do czasu za rogiem trzasnęły tylko drzwi od
toalety lub pomieszczenia przeznaczonego dla zespołu. Obok mnie nikt nie
przechodził. Stałem w martwym punkcie komunikacyjnym, jednak ustawiłem się w
taki sposób, aby wszystko w razie czego widzieć.
W
końcu zza rogu wyszedł Seth, ignorując wszelkie zasady BHP i zgasił tlącego się
papierosa w burdelowej wykładzinie.
- Cześć, maluchu – szepnął czule,
mocno mnie przytulając. Zdusiłem w sobie jęk bólu, nie chcąc go od razu
martwić. Miałem nadzieję, że zachowa swój pełen ciepła ton, który sprawiał, że
czułem się bezpiecznie jak nigdy wcześniej. – Coś ty taki opatulony? – zapytał,
ściągając mi zwinnym ruchem kaptur.
- To nic – powiedziałem cicho,
przeczesując roztrzepane włosy. Już dawno miałem je ściąć, jednak jakoś nigdy
nie mogłem znaleźć na to czasu.
- Po co ci ta maseczka? – zagadnął
uważnie, sięgając za moje ucho. Zacisnąłem mocno powieki, nie zamierzając nawet
protestować. Od początku było jasne, że godząc się na to spotkanie, nie uniknę
rozmowy na temat siniaków. W głębi serca jednak sam jej szczerze pragnąłem i
potrzebowałem.
~*~
Zawsze,
kiedy kłóciłem się z Isabelle, ona wymuszała na mnie różne rzeczy. Nawet, jeśli
wina leżała w stu procentach po jej stronie, to i tak ja byłem winny i
ponosiłem za to całkowitą odpowiedzialność. Przez te wszystkie lata już
zdążyłem się do tego przyzwyczaić. Mieszkanie z kobietą przygotowuje człowieka
do życia i zawierania kompromisów, uczy sztuki negocjacji oraz znoszenia
porażek na tym polu.
Ostatnim
razem byliśmy na koncercie pod gołym niebem, tym razem padło na taki podrzędny
klub jak Metro. Izzy powiedziała, że
gra tutaj ten sam zespół, co ostatnio. Dziewczyna go pokochała, a ja nawet nie
pamiętałem jego nazwy ani przynajmniej jednego utworu. Dla świętego spokoju i
tak się zgodziłem z nadzieją zakopania topora wojennego.
Wyszedłem
cicho na korytarz, doskonale wiedząc o swoim braku przyzwolenia na przebywanie
w tym miejscu. Z doświadczenia wyniosłem, że toalety socjalne zawsze są o wiele
bardziej czyste niż te na sali, więc bezczelnie korzystałem z tego
dobrodziejstwa, choć było to zabronione. Kiedy chciałem wyjść bezszelestnie
tylnym wyjściem, usłyszałem męskie głosy na korytarzu, który prowadził do drzwi
bezpieczniejszych niż tych przy barze. Westchnąłem z irytacją, przytulając się
do ściany, aby bezpiecznie wyjrzeć zza rogu.
W
połowie drogi zobaczyłem Franka z jakimś wysokim mężczyzną. Nie mogłem
powstrzymać ironicznego uśmiechu, ponieważ los chyba uwielbiał obdarowywać mnie
takimi sytuacjami. Historia kochała się powtarzać, a jej złośliwość była wprost
niesamowicie wymierzoną dawką. Kiedy pierwszy raz spałem z Frankiem, było to na
plaży w dniu koncertu zespołu, na który dzisiaj zaciągnęła mnie Isabelle. Takie
przypadki lubiły najwyraźniej chodzić po ludziach ze słabymi nerwami, do
których bez wątpienia się zaliczałem.
- Co ci się stało? – usłyszałem
chłodny, obcy głos. Chłopak, z którym rozmawiał Frank zdawał się być zły oraz
pełen pretensji. Ustawiłem się w cieniu, aby spokojnie obserwować to spotkanie
z ukrycia.
- Wypadek przy pracy? – Iero zaśmiał
się nerwowo bez jakiegokolwiek śladu szczerego rozbawienia w głosie. Domyśliłem
się, że musiało tutaj chodzić o to, jak obecnie wyglądał po spotkaniu Marco.
- Bez jaj, kurwa – prychnął
nieznajomy, zakładając jedną dłoń na biodro, a drugą przecierając twarz w
zdenerwowaniu. Iero spuścił głowę, jakby czuł się winny całej tej sytuacji,
choć zdecydowanie nie powinien. – Frankie… - zaczął już całkiem łagodnie mężczyzna.
Skłamałbym, twierdząc, że nie skrzywiłem się wewnętrznie na to zdrobnienie.
Chłopak jednak zamiast kontynuować podniósł twarz bruneta na tyle wysoko, że
mogłem zobaczyć przynajmniej, w jakim jest stanie. Najbardziej zasinione miał
chyba okolice brody i ust, w których kącikach widać było ciemniejsze punkty,
które pewnie były zaschniętymi ranami. Frank od dotyku cudzych palców jedynie
się skrzywił; nie protestował. - To, że nie jesteśmy już razem, wcale nie
oznacza, że martwię się mniej – powiedział nagle po dłuższej chwili milczenia,
co od razu wyjaśniło mi całą sytuację. Oto pierwszy raz w życiu miałem okazję
zobaczyć z bliska tego wspaniałego Setha, którego poznać od tak dawna chciałem.
Miałem go teraz na wyciagnięcie ręki, lecz nadal zdawał się być zbyt odległy.
- Przepraszam, nie chciałem tego – nagle
wydusił z siebie Frank łamiącym się głosem.
- Dlaczego mnie przepraszasz? – zaśmiał
się zbity z tropu Seth. Był tą sytuacją chyba równie zszokowany jak i ja. - Nie
płacz – dodał łagodnie po chwili, ocierając brunetowi policzki. - Ej,
dzieciaku, spójrz na mnie – poprosił delikatnie, jednak spotkał się ze
stanowczym protestem w postaci kiwnięcia głową. - Dobrze, to nie patrz – zmów
się zaśmiał, zapewne chcąc dodać otuchy swojemu byłemu chłopakowi. Kiedy jednak
Iero się do niego mocno przytulił, mina Setha całkiem się zmieniła, ujawniając
wszystkie jego troski.
– Nigdy nie sądziłem, że to jeszcze
kiedykolwiek się powtórzy – zaczął nagle szlochać Frank, zaciskając mocno palce
na bluzie blondyna, który powoli przeczesywał mu włosy w geście uspokojenia.
Przez to, że brunet był w całkowitej rozsypce, nawet nie umiałem w sobie
odnaleźć dominującego uczucia zazdrości. Ono tam było, jednak nie wybijało się
na pierwszy plan tak jak na samym początku. – Wszystko zaczęło się od nowa –
dodał po chwili łamiącym się głosem. Wyższy chłopak pokiwał tylko głową w
zadumie, lekko kołysząc niższego w ramionach. Wyraźnie dzielili emocjonalnie tę
sytuację, ponieważ obu była równie bliska. Zrozumiałem tylko tyle, że Frank traktował
obecnie Marco, jako zło porównywalne do swojego zmarłego ojca.
- Dasz mi na to spojrzeć? – zapytał
Seth, kiedy wydawało się, że Iero choć trochę się pozbierał. Chłopak pokiwał
powoli głową i pociągając nosem oparł się z powrotem plecami o ścianę. Blondyn
przykucnął blisko niego, po czym podniósł jego koszulkę do góry. Skrzywiłem się w tym samym momencie, w którym
Seth głośno zaklął. – O cholera – mruknął pod nosem. – Przytrzymasz to dla
mnie? – mruknął w skupieniu, podając Frankowi krawędź bluzki. Podążałem
wzrokiem zaraz za palcami mężczyzny, śledząc ich drogę przez same krwiaki oraz
opuchlizny, które wyglądały dosłownie tragicznie. Chłopak naciskał od czasu do
czasu w jakimś miejscu na brzuchu Iero, jednak najwięcej czasu poświecił bokom
korpusu. – Boli? – zapytał po jakimś czasie, delikatnie wodząc opuszkami po
rozległych sińcach.
– Nie, wziąłem zastrzyk –
odpowiedział Frank tajemniczo, ale oboje zdawali się doskonale znać system
zapobiegania, który brunet stosował. Seth westchnął tylko ciężko, jakby jedynie
to mu pozostało do zrobienia i podniósł się z kolan, opuszczając koszulkę Iero
na dół.
– Dobrze, wydaje mi się, że żebra są
całe, ale jutro zawiozę cię do mojej mamy i zrobimy prześwietlenie, tak? –
powiedział stanowczo, na co brunet tylko kiwnął nieznacznie głową. – Frankie… -
zaczął ostrożnie, biorąc jego twarz w dłonie. - Musimy poważnie porozmawiać,
wiesz o tym, prawda?
– Wiem – padła odpowiedź, po czym nastała
między nimi długa cisza. Prowadzili jakąś dziwną wymianę spojrzeń, jednak
stałem zbyt daleko, aby ocenić, na czym dokładnie ona polegała i jakie miała
podłoże. – Czy mogę najpierw dostać naklejkę dzielnego pacjenta? – powiedział
nagle Frank, rozładowując napięcie i wywołując śmiech na ustach Setha.
– I jak ja mam ciebie traktować jak
dorosłego? – zapytał rozbawiony, całując bruneta delikatnie w czoło. - Idę
teraz na scenę. Gdzie mam ciebie później szukać? – zapytał poważniej.
- W tłumie – odparł Iero ze spokojem.
- Pomacham ci.
– Dobrze… - westchnął blondyn.
Czułem, że wcale nie chce teraz zostawiać Franka samego po tym, co zobaczył. Ja
również nie chciałem, ale planowałem monitorować salę z dystansu samym
wzrokiem.
W
końcu Seth oderwał z ociąganiem nogi od miejsca, w którym stał i ruszył w moją
stronę, dlatego zrobiłem krok w tył, gdzie sylwetkę opanowywała ciemność.
Blondyn skręcił w lewo, gdzie znajdowały się pomieszczenia dla zespołów,
pokazując mi swoje plecy. Był wysoki, lecz nie tak dobrze zbudowany jak
oczekiwałem po byłym koszykarzu. Twarz chłopaka stanowiła dla mnie nadal
zagadką, ponieważ mdłe światło czerwonych lamp oświetlało tylko zarys jego
profilu. Już teraz wiedziałem, że muszę go poznać. Skoro jest w Nowym Jorku,
trzeba korzystać z nadarzającej się okazji, bo następna może się już tak szybko
nie trafić.
Jak
tylko Seth zniknął w pokoju, ciszę korytarza naruszył głośny kaszel Franka,
który chłopak najprawdopodobniej dusił w sobie bardzo długo. Kiedy zerknąłem na
bruneta, wycierał ślinę przemieszaną z krwią w spodnie, ironicznie się
uśmiechając. Nie chciałem nawet zgadywać, co musiało się dziać właśnie w jego
głowie. W każdym razie starał się ukryć to przed innymi, zakładając maskę i
kaptur. Do drzwi odprowadziło go lekkie pocharkiwanie.
Wyszedłem
chwilę po Franku, doświadczając uczucia zaatakowania przez muzykę. Nie był to
duży klub i raczej nigdy nie został w swojej historii wypełniony po brzegi.
Grały tu głównie zespoły, które lubiły podziemia i nie planowały z nich
wychodzić. Metro przyciągało w większości młodzież oraz ludzi przed
trzydziestką lubiących się pokiwać czy potupać nóżką pod ścianą z piwem w ręku.
Mało było tutaj samotników, raczej w dużej mierze stoliki czy parkiet oblegały
grupy znajomych lub pary.
Miejsce
moje i Izzy zdecydowanie było przy barze. Tutaj czuliśmy się najlepiej,
ponieważ z lekkiego podwyższenia rozciągał się widok na całą sale, scenę oraz
skaczący tłum. W Metrze mieliśmy
status bardziej biernych obserwatorów niż czynnych uczestników imprezy. Te parę
godzin po zmroku w podziemiach odrywało od świata zewnętrznego oraz tworzyło
klimat utopii.
- Gdzie polazłeś, już grają –
zauważyła Isabelle, kiedy stanąłem obok niej. Nie odpowiedziałem, ponieważ
dziewczyna wcale mojej odpowiedzi nie oczekiwała.
Wbiłem
uważny wzrok w tłum, szukając Franka. Zamiast chłopaka widziałem jednak dziesiątki
podobnych do siebie ludzi, którzy kiwali się na boki w rytm muzyki, której
zapewne w trzech czwartych nie znali. Tutaj obowiązywał bardziej marketing
szeptany – ktoś komuś powiedział, że słyszał od innej osoby, że ci tu ponoć
fajnie grają, więc czemu by nie przyjść. Dlatego nie wykluczałem takiej opcji,
że brunet najzwyczajniej gdzieś się ukrył, chcąc przeczekać koncert byłego
chłopaka.
Poczułem
mocne szturchnięcie łokciem ze strony Isabelle i posłałem jej zirytowane
spojrzenie. Dziewczyna zamiast wyjaśnienia mi, o co jej chodzi, złapała mnie
tylko za brodę i zwróciła głowę w stronę filara w rogu po drugiej stronie sali.
O murowany słup opierał się barkiem Frank, patrzący w zamyśleniu na scenę.
Wybrał starannie miejsce wolne od zgiełku, z którego w spokoju mógł obserwować
grający zespół. Spojrzałem na Izzy z niedowierzaniem, jednak blondynka
skutecznie to ignorowała, uśmiechając się z wyższością pod nosem.
Wiedziała.
Ciekawiło
mnie tylko od jak dawna miała przeczucie, że niekoniecznie ostatnio żyłem wyłącznie
pracą. Kobiety wyczuwały czasami różne rzeczy nawet szybciej niż faceci zdawali
sobie z nich sprawę. Kiedykolwiek by na to nie wpadła, jasne było, że zachowała
to dla siebie. Za to, między innymi, ceniłem ją jako przyjaciółkę i kochałem
jako kobietę.
Koncert
zespołu Setha nie trwał jakoś specjalnie długo. Chłopaki zagrali około
dziesięciu kawałków i zeszli ze sceny, ale pożegnały ich radosne gwizdy oraz
okrzyki. Właściwie nie spodziewałem się takiego zachowania po publiczności,
ponieważ ta bywała niesamowicie wybredna i raczej nie akceptowała wielu
nowości. Pobłażliwość tłumu mogła wynikać z faktu, że mieli własne piosenki, bo
grupy coverowe rzadko się tutaj przyjmowały. Musieli być w takim przypadku albo
zajebiści, albo tutejsi, bo ludzie zazwyczaj zbyt przywiązywali się do
oryginałów, aby docenić inne brzmienie tego samego utworu.
Na
scenę zaczął wchodzić następny zespół, aby podłączyć swój sprzęt i zrobić próbę
dźwięku, dlatego odwróciłem od niego wzrok. Powiodłem wzrokiem w miejsce, gdzie
powinien stać Frank, jednak chłopaka już tam nie było. Westchnąłem cicho,
wodząc wzrokiem po sali. Czułem się, jakbym grał w szukanie różnic między
niesamowicie podobnymi obrazkami. Iero jednak rozpłynął się w powietrzu. Z
wyrazem niezadowolenia na twarzy wyjąłem paczkę papierosów i jednego odpaliłem.
Nie trzeba było się przejmować czujnikami dymu, ponieważ żadnych tutaj nie
było. Metro skutecznie łamało właściwie wiele zasad z ksiąg sanepidu, jednak
nikomu zdawało się to nie przeszkadzać, choć wszyscy w okolicy o tym wiedzieli.
- Daliście dzisiaj świetny koncert –
usłyszałem Izzy, która zagadywała znowu jakiegoś kolesia. Robiła to dość
często, kiedy jakiś jej się wyjątkowo podobał, lecz nie posuwała się zazwyczaj
dalej, dlatego nie zwróciłem na nich większej uwagi.
- Dzięki – zaśmiał się obiekt jej
zainteresowania, po czym zaczął zamawiać piwo. Odgradzając się od tej rozmowy,
jeszcze raz przeczesałem lokal i znalazłem w końcu osobę, której szukałem.
Frank stał w tłumie już bez kaptura, rozmawiając z grupką chłopaków, którzy
grali wcześniej razem z Sethem. Stąd wywnioskowałem, że tylko jego jednego
brakuje, a reszta świetnie dogaduje się i bez niego.
- Jestem Izzy – nagle przedstawiła
się dziewczyna, układając na moich ustach rozbawiony uśmieszek. Oznajmiła to
takim tonem, że facet, jeśli miał oczy, już był jej.
- Seth – odparł chłopak, przyciągając
natychmiast moją uwagę. Wypuściłem jednak powoli dym spomiędzy ust i
niespiesznie zwróciłem na niego wzrok. Pierwszym, co mnie uderzyło, była jego
uroda. Ledwo powstrzymałem się od cichego zaklęcia pod nosem. Rzeczywiście,
było na co kurwa popatrzeć. Tłumiąc wszelkie uprzedzenia oraz zazdrość, byłem w
stanie przyznać, że Seth stanowił męski odpowiednik absolutnego piękna
Isabelle. – Macie otwieracz? – zapytał jeszcze barmana z nadzieją, ale ten
tylko pokręcił głową w zaprzeczeniu. Chłopak najwyraźniej brał piwo spod lady,
ponieważ nigdy nie widziałem tutaj butelkowanego. – Mogę pożyczyć zapalniczkę?
– nagle zwrócił się do mnie. Bez słowa sięgnąłem do kieszeni i podałem mu to,
czego chciał. Zastanawiałem się, czy nie pociągnąć jakoś rozmowy, ale Izzy jak
zwykle znalazła idealny moment na podryw.
- Robisz coś po koncercie? – zapytała
bez ogródek, co wywołało u blondyna zszokowany, lekko speszony śmiech.
- Wybacz, mała, ale raczej lecę
prosto do domu – odparł nadal szeroko uśmiechnięty, otwierając błyskawicznie
piwo. Muzyka leciała już tak głośno, że nawet nie było słychać dźwięku
upadającego na ziemię kapsla. Chciał wyciągnąć do mnie rękę z zapalniczką,
jednak coś na niej momentalnie przykuło jego uwagę. Zagryzłem dolną wargę,
uwiadamiając sobie, że przez cały ten czas używałem tej, którą dał mi wtedy na
plaży Frank, a której nie miałem okazji mu oddać. Seth najwyraźniej w jakiś
sposób ją poznał, choć nie miałem pojęcia po czym, ponieważ na pierwszy rzut
oka była cała biała.
- Coś nie tak? – zapytałem z odrobiną
nonszalancji, jakby mi się spieszyło z odebraniem swojej własności. Chłopak po
chwili konsternacji wzruszył ramionami, delikatnie przejeżdżając kciukiem po
plastiku.
- Nic specjalnego – odparł w
zamyśleniu. – Po prostu ten świat chyba rzeczywiście jest mały – uśmiechnął
się, podając mi zapalniczkę. – Dzięki, stary – puścił mi oczko, po czym zszedł
po schodkach w bujający się tłum. Ściągnąłem brwi, przyglądając się temu
kawałkowi białego plastiku.
- On jest boski – westchnęła nagle
Izzy.
- A ty żałosna – mruknąłem. – Weź mi
lepiej powiedz, co jest w tej zapalniczce takiego niezwykłego, zamiast
zajmowania się głupotami. - Dziewczyna z obrażoną miną, wyrwała mi z ręki
przedmiot, a potem przewróciła oczami.
- Nie czujesz, że to jest
grawerowane, idioto? – zapytała, masując opuszkami plastik. Zrobiłem to samo i
rzeczywiście, poczułem pod palcami małe wypukłości, jakby orientalne kwiaty lub
dziesiątki małych literek. W świetle klubowych lamp średnio widziałem, co tam
by mogło być, ale postanowiłem zbadać sprawę w domu.
Seth
zgrabnie zaczął przedzierać się przez ludzi do swoich znajomych. Kiedy tylko
stanął przy Franku, ściągnął mu zdecydowanym ruchem maskę z buzi i schował ją
do kieszeni swoich spodni. Iero obejrzał się na niego i powiedział coś powoli.
Seth jednak pokręcił przecząco głową, dotykając zasinienia na policzku bruneta.
Frank wyraźnie westchnął, kontynuując swoją wypowiedz, ale blondyn szybko mu
przerwał, kładąc chłopakowi dłoń na ustach. Iero zmarszczył nos, a kiedy Seth
zrobił to samo, przedrzeźniając go, zaczął się śmiać, dając mu kuksańca w ramie
i odwrócił się przodem do sceny.
Nowy
zespół zaczął grać już swoje piosenki, co wywołało ożywienie wśród
publiczności. Byli tutaj dość dobrze znani z wykonywania różnych kawałków
Placebo, także tłum przywitał ich głośnymi okrzykami. Jeden z kumpli Franka
wzruszył ramionami z uśmiechem za pewne nie mogąc nic poradzić na fakt mniejszej
popularności. Kiedy gitary mocniej uderzyły swoim brzmieniem, fala popchnęła
wszystkich do przodu. Seth, na bieżąco kontrolując całą sytuację, szybko
przerzucił swoje ręce nad Frankiem i położył swoją brodę na jego głowie.
Chrząknąłem lekko na widok tego jakże uroczego obrazka. Zastanawiało mnie, czy
każda para po rozstaniu tak właśnie się zachowywała. Mimo wcześniejszego
spokoju, aktualnie nie wiedziałem, czy jeszcze długo będę w stanie na to
patrzeć. Podobna obserwacja przyczyniała się do pogłębienia ran na mojej dumie.
Faceci zazwyczaj, jeśli już kogoś sobie upatrzą, taktują niemal od początku jak
swoją własność. Ja tę własność miałem już prawie na papierze od Marco.
Przebywając
teraz w jednym pomieszczeniu z tą dwójką, kwestionowałem to posiadanie, czując
dojmującą bezradność.
~*~
Połączenie
leków, paru łyków piwa i dobrej muzyki pomagało mi świetnie znosić wszelki ból
związany z migracjami tłumu. W jakiś sposób również czułem się niesamowicie
bezpieczny pierwszy raz od bardzo dawna. Seth stał wytrwale tuż za mną i
śpiewał sobie pod nosem, co mogłem łatwo wyczuć przez jego ruszającą się brodę,
którą oparł na mojej głowie.
Nie
rozumiałem mechanizmu mojego rozumowania, ponieważ pod ręką miałem wspaniałego
mężczyznę. Wiele osób zabiłoby za tak wiernego i troskliwego chłopaka. Mimo
wszystko nie czułem się przy nim pełny, ciągle czegoś mi brakowało. Od dawna
zastanawiałem się, czy powinienem w takim razie zdusić w sobie to poczucie
braku, czy stwierdzić, że czas poszukać kogoś, kto go zapełni. Seth oznaczał pewną
stabilizację, wieloletni związek, który choć szczęśliwy, nie będzie w stanie
osiągnąć pełni. Ale zawsze mogłem na niego liczyć, zawsze był w stanie się mną
zaopiekować i zadbać o to, aby niczego nam w życiu nie zabrakło. Nasza relacja
wytrwała wiele trudności oraz pokonała wiele przeszkód.
Dlaczego
mając wtedy przy swoim boku takiego chłopaka, zamykając oczy, widziałem tego
innego? Tego innego, który niósł ze sobą całkiem przeciwne wartości. Poczucie
wiecznego zagrożenia, niepewności, zdecydowanego braku stabilizacji, skoro
pchał ręce tam, gdzie nie powinien, uznając się ze osobę orientacji
homoseksualnej. Gerard był nieobliczalny, brutalny, tajemniczy oraz
niebezpieczny. Jeśli chciał coś wziąć, brał to gwałtownie, bez namysłu,
zazwyczaj siłą. Przyszłość przy Wayu zawsze była zamazana, ilekroć w chwilach
słabości, chciałem ją jakkolwiek nakreślić.
Seth
był kropką.
Gerard
był znakiem zapytania.
Od
dziecka ciągnęło mnie do złych wyborów. Uciekałem od prostych rozwiązań,
cierpiąc nie raz, kiedy życie przez to komplikowało się jeszcze bardziej. Nigdy
nie postępowałem asekuracyjnie, więc zacząłem się zastanawiać, czy nie jestem w
tym momencie życia, kiedy powinienem pójść właśnie tą drogą.
Kiedy
Seth miał wypadek, koczowałem przy jego łóżku, chociaż zapadł w śpiączkę na
trzy miesiące, a lekarze dawali mu marne szanse na przebudzenie. Wtedy nawet
przez głowę mi nie przeszło, że czegokolwiek mi w życiu brakuje, ponieważ
wszystkie moje myśli były właśnie przy blondynie. Zawsze mi się wydawało, że
jesteśmy niesamowicie zgraną parą. Kiedy nie było przy mnie Setha, czułem się
źle ze swoją sytuacją rodzinną i życiową. Sama obecność chłopaka niesamowicie
podnosiła mnie na duchu i taki stan utrzymuje się do teraz; jednak pojawił się
Gerard. Jak przystało na czarny charakter, zaprowadził w moim sercu niepokój, a
myślami zawładnął bez reszty.
- Nad czym tak rozmyślasz? –
usłyszałem tuż przy uchu, wzdrygając się lekko. Zostałem złapany na błądzeniu w
całkiem innym wymierzę, co nie było uczuciem komfortowym. Odwróciłem się
przodem do chłopaka i lekko uśmiechnąłem.
- Mój kolega z pracy jest fanem
Placebo – częściowo skłamałem. Steven, co prawda, rzeczywiście lubił ten
zespół, jednak aktualnie stał się wyłącznie wygodną wymówką. – Myślę, że mogłoby
mu się tutaj teraz spodobać.
- Mhm – uśmiechnął się pod nosem,
bezbłędnie odczytując moje krętactwo, lecz mimo to milczał. Seth zawsze
wiedział, kiedy nie mówię mu całej prawdy. Nie miałem pojęcia, jakim cudem do
tego dochodził. On po prostu zawsze wiedział i miał pełną świadomość tego, że
ja również zdaję sobie z tego sprawę. To był nasz system – kłamałem, ale oboje trwaliśmy
w tego rodzaju świadomości, że jest to dla tej drugiej strony całkowicie
oczywiste. – Can you imagine a love that is so proud? – zaśpiewał nagle
fragment granej w tle piosenki.
- It never has to question why or how?
– dokończyłem, ruszając bezdźwięcznie ustami. Wewnętrznie ledwo hamowałem
głośny śmiech. W ten sposób oboje daliśmy sobie znać, że akceptujemy tę
trwającą już od lat zależność. Seth tylko pokręcił głową z niedowierzaniem i
pocałował mnie w czoło.
Breathe.
Spojrzałem
mu nieśmiało w oczy, dostrzegając w nich swoje odbicie. W tym świetle wydawały
się być niezwykle ciemne, ale wiedziałem, że zazwyczaj są niebieskie, wpadające
lekko w zieleń. Kiedy się złościł, ciemniały, a kiedy był szczęśliwy iskrzyły
się złośliwymi chochlikami. Oczy Setha zdecydowanie były emocjonalnym
odzwierciedleniem tego, co działo się w jego sercu i głowie.
Breathe.
- Wybaczysz mi coś? – zapytał nagle w
skupieniu, a ja tylko zdążyłem przełknąć w zdenerwowaniu ślinę, ponieważ
doskonale wiedziałem, co miał na myśli.
Believe.
- Co takiego? – odparłem, chociaż
było to tylko granie na czas. Sam miałem mętlik w głowie i nie umiałem szybko
zdecydować się, czego właściwie chcę.
Believe.
Believe.
Believe.
Usta
chłopaka spotkały się z moimi o wiele szybciej niż tego oczekiwałem.
Najzwyczajniej w świecie miękko musnął moje wargi tak, jak robił to już tysiące
razy wcześniej, a kiedy nie zareagowałem, pogłębił pocałunek, który bezmyślnie
odwzajemniłem. Na początku nie zastanawiałem się nad konsekwencjami tego
posunięcia, ponieważ to się już działo. Zadziałało wszystko – magia muzyki,
nasza wspólna tęsknota za dawnym spokojem i moje osobiste rozbicie emocjonalne.
Potrzebowałem w tej chwili czegoś stałego.
Potrzebowałem
Setha.
Dlatego
zacisnąłem palce na jego koszulce i dałem się ponieść czystemu instynktowi.
Pozwoliłem blondynowi poprowadzić tę sytuację, przyjmując wszystkie jego
pocałunki. Gdzieś z tyłu głowy jednak czułem, że to nie jest odpowiednie. Takim
zachowaniem dawałem Sethowi nadzieję, a siebie tylko raniłem przed kolejnym
wyjazdem chłopaka.
Musiałem
go odepchnąć.
Blondyn
spojrzał na mnie przenikliwie, ale ja tylko pokiwałem przecząco głową. Nie
mogliśmy sobie tego znowu zrobić. Bylibyśmy głupcami, zapętlając raz jeszcze tę
historię niczym błędne koło, którego nie ma jak przerwać. Seth także o tym
wiedział, ponieważ nie raz poruszaliśmy już ten temat, jednak parł uparcie jak
osioł w tę relację, która nie miała nawet jak przynieść czegokolwiek
pozytywnego.
- Dlaczego? - zapytał mimo wszystko,
chociaż doskonale znał odpowiedź, gdyż padała ona już między nami setki razy.
- To nie jest właściwie –
powiedziałem. – Nie powinniśmy tego robić i doskonale o tym wiesz.
- Frank… - poprosił, kiedy podałem mu
piwo, które trzymałem. Choć serce wołało o decyzję przeciwną, poklepałem Setha
delikatnie po klatce piersiowej otwartą dłonią i powoli wyminąłem. Chłopak
bezradnie puścił moją rękę, wzdychając głośno.
Nie
lubiłem, kiedy nasze spotkania kończyły się właśnie w taki sposób.
~*~
Wziąłem
duży łyk piwa, chociaż nie powinienem, ponieważ ostatnim razem nie skończyło
się to dla mnie najlepiej. Czułem się teraz, jakbym grał w jednej z tych
tanich, niskobudżetowych telenoweli brazylijskich. Wcielałem się w rolę
ukrytego zboczeńca, który śledzi swoją loszkę i obserwuje, jak oprowadza się z
innym Alvaro z Koziej Wólki. Zaśmiałem się w duchu z tego porównania, jednak
nic innego w obecnej sytuacji nie przychodziło mina myśl.
Atmosfera
między Frankiem i Sethem w każdym razie wydawała się dość napięta, a moje
możliwości podkładania napisów do ich rozmowy skończyły się jakieś dziesięć
wymian ich śliny temu, kiedy w końcu wkurwiłem się na tyle, aby zamówić jedno
piwo. Kiedy ostatecznie się od siebie odkleili, postanowiłem pójść za Iero i
uzmysłowić mu, jaką małą jest szują, grając mi w taki sposób na emocjach.
Za
mój obecny nastrój wcale nie odpowiadał alkohol wymieszany z lekami.
Przecież
jestem racjonalnym człowiekiem. Na moje decyzje wcale nie wpływa żadna tania
gorzała.
Wszystko
miałem już rozplanowane, nawet wykonałem parę pierwszych kroków, jednak Seth
zdawał się myśleć znacznie szybciej i trzeźwo ode mnie. Podał swoje piwo
koledze i ruszył za Frankiem, jakby od tego zależało jego życie. Kiedy Iero był
już przy wyjściu, blondyn złapał go mocno za ramie i obrócił w swoją stronę.
Brunet wcale nie wyglądał na zachwyconego takim obrotem sprawy, mówiąc coś
żywo, gestykulując przy tym rękami. Seth odpowiedział mu z taką samą, jeśli
nawet nie większą energią. Mówił długo i zapalczywie, co sprawiało wrażenie,
jakby naprawdę mieli zacząć się kłócić publicznie. Z każdym kolejnym słowem
chłopaka, mina Franka marniała i przyjmowała błagający oraz niemal płaczliwy
wyraz.
Po
chwili każde z nich zamilkło, jakby nie było już nic więcej do powiedzenia w
poruszanej kwestii. Moje wewnętrzne serialowe zwierzę wywoływało palącą
ciekawość, czy słowa, które padły, były gorzkie i zaraz rozejdą się w
przeciwnych kierunkach obrażeni, czy może wzruszające, więc padną sobie w
ramiona. Nie ukrywałem, że dla mnie pierwsza opcja byłaby najdogodniejsza, ale
dobra fortuna rzadko stała po mojej stronie. Jakby na potwierdzenie tych myśli,
Frank zarzucił Sethowi ręce na szyję i mocno pocałował, co ten drugi naturalnie
jak najszybciej odwzajemnił.
Prychnąłem
tylko głośno, machając na nich ręką, po czym chwiejnym krokiem wróciłem do
pustego krzesła, na którym wcześniej siedziała Izzy.
Scenariusz
tendencyjny.
Dwa na
dziesięć?
Rozstania
i powroty są przereklamowane.
Nie
byłem w stanie myśleć już racjonalnie tego wieczora, także postanowiłem
poczekać, aż dziewczyna wróci z toalety i zabrać się z nią do domu.
Kiedy
obróciłem się, żeby ostatni raz spojrzeć na moich ulubieńców, pozostało mi
tylko ironicznie się uśmiechnąć, ponieważ nikogo już tam nie było.
~.~
W sumie poczucie winy z powodu tak długiego
procesu tworzenia, miesza się u mnie z satysfakcją stworzenia rozdziału, który
liczy ponad 7000 słów, a to raczej niemała liczba.
Mogłabym przepraszać w nieskończoność,
tłumacząc się nadmiarem pracy i brakiem wolnego czasu, ale wolę jednak chyba
poczytać wasze komentarze i opinie na temat tego rozdziału.
Osobiście jestem rozdarta, ponieważ
bezgranicznie kocham postać Setha, ale to jest Frerard, do cholery! Moje serce
boli, bo uwielbiam wszystkich moich bohaterów :c Pierwsza część rozdziału chyba
bardziej mi się podoba, ale tak to już jest, skoro piszę wszystko na sto rat.
Do zobaczenia.
genialny rozdział! już ci kiedyś chyba to pisałam, że na rozdziały od ciebie zawsze warto poczekać. ja też mam mieszane uczucia co do setha, fajny z niego facet, idealny dla franka, ale...
OdpowiedzUsuńdo następnego! <3
no i placebo *_*
UsuńSeth jest taki kochany... ale, jak sama napisałaś, to jest frerard... Proszę, w razie czego, znajdź biedaczkowi jakiegoś faceta, żeby nie bolało go serduszko, jeśli Franka dopadnie Gerard. Życzę duuużo weny :)
OdpowiedzUsuńLubię to opowiadanie. Sympatią darzę postać Setha. Intryguje mnie postać Gerarda. A Frankowi zwyczajnie współczuję. Los potrafi być naprawdę przewrotny i niesprawiedliwy.
OdpowiedzUsuńPrawdę powiedziawszy nie zacznę lamentować i rwać sobie włosów z głowy, jeśli nasza kochana łajza z ogromnymi problemami emocjonalnymi wróci do swojego byłego chłopaka, który da mu tyle ciepła i miłości ile będzie potrzebował, ale... Gerard ma pokazać swoją zabroczość 3:)
Tak czy siak, życzę weny i liczę, że wpadniesz na jakieś sensowne rozwiązanie.
A może trójkącik? O jezu, wybacz, ale serio, ja tak bardzo kocham tutaj Setha, że nie wyobrażam sobie jak możnaby z niego zrezygnować... Gerard zachwyca mnie tym całym mrokiem i otoczką tajemnicy, Franka kocham od pierwszego słowa i cholera, najchętniej to bym chciała żeby jakiś cudem wszyscy byli ze wszystkimi, sama już nie wiem, czekam na frerardowy moment i wiem, że na pewno serce mi z piersi wyskoczy, ale będzie mi tak szkoda Setha...
OdpowiedzUsuńJuż się nie mogę doczekać kolejnego rozdziału, pisz, kochana!
xo,
killspells
Powinnam być może uściślić; frerardowy moment nie oznacza dla mnie sceny seksu, to raczej jakieś takie połączenie dusz, z braku lepszego określenia. Takie dogłębne, prawdziwe i szczerze współodczucie tego, co się między dwoma osobami dzieje. Co prawda obaj już dążą w tym kierunku, obaj nie potrafią przestać myśleć o tym drugim i dziwacznie zachowują się w swojej obecności, ale liczę na swego rodzaju kulminację tych momentów. Nawet nie chodzi mi o to, że mieliby rzucić robotę i odjechać w stronę zachodzącego słońca, do końca życia ukrywając się przed Marco (chociaż to też kuszące, ostatnio z jakiegoś niezrozumiałego powodu żałośnie łaknę happy endów, nawet jak są mocno przesłodzone), raczej myślę o porozumiewawczym spojrzeniu, rozmowie, która zmieni ich stosunki, która upewni ich obu, że mogą na sobie polegać nie tyko jeśli chodzi o pracę? Sama nie wiem. Czegokolwiek byś nie napisała, jakkolwiek byś tego nie zakończyła, mi i tak się to spodoba. Długo mnie nie było, ale moja miłość do Ciebie jest tak samo niezachwiana i silna, jak na samym początku.
UsuńZazdroszę talentu.
I uwielbiam.
xo,
killspells
Pisaj, pisaj!
OdpowiedzUsuńxo,
killspells