środa, 10 sierpnia 2016

Take Care of My Soul

13



                Drżałem na całym ciele od niespotykanego splotu różnych emocji, które od rana zaczęły się we mnie kotłować. Chodziłem po mieszkaniu, rozmawiając przez telefon ze Stevenem. Z każdym kolejnym metrem, jaki pokonywałem, wrastała we mnie irytacja, dusząc stopniowo zaniepokojenie. Odnosiłem wrażenie, jakby wszystkie problemy nagle spadły na moją głowę, ponieważ ignorancja innych pozostawiała je odłogiem nierozwiązane.
- Może po prostu wystarczy pojechać do niego do domu? – zapytał Steve.
- Uwierz mi, że już tam byłem – westchnąłem ciężko. – Jego matka na początku chyba wzięła mnie za jakiegoś zbira, chociaż mieszkałem z nią kilka miesięcy po sąsiedzku. Kiedy zapytałem o Franka, strasznie się spłoszyła i tylko pokiwała głową, prawie zamykając mi drzwi przed nosem.
- Wie, że z nami pracujesz? – zdziwił się.
- Raczej nie powinna, jednak nie w tym teraz rzecz – pokiwałem głową ze znużeniem. Izzy bezskutecznie chciała ze mną nawiązać rozmowę od paru minut, jednak zbyłem ja ponownie machnięciem ręki. Nie miałem czasu na głupoty, a ona ostatnio niczym innym prócz nich się nie zajmowała. – Frank napisał do niej wczoraj smsa, żeby zostawiła na noc otwarte drzwi i jeśli nie wróci, ma się tym faktem zbytnio nie przejmować, bo na pewno pojawi się wtedy następnego dnia – powiedziałem. – Jednym słowem, on był wczoraj naprawdę w pełni świadomy tego, dlaczego idzie do Marco i w jakim stanie stamtąd wyjdzie, Steve – odparłem, będąc w pewnym stopniu zdruzgotany własnym odkryciem. Mężczyzna jednak nie zareagował na tę wiadomość w sposób, o jaki go podejrzewałem. Zaśmiał się tak, jakby właśnie takiego obrotu spraw oczekiwał.
- Ten chłopak zawsze umie rozszyfrować nadciągające niebezpieczeństwo – westchnął ze zmęczeniem. Po chwili ciszy zdecydował się jednak kontynuować swoją wypowiedź.- Jedyną informacją, jaką jestem w stanie ci na tę chwilę przekazać, jest to, że w piwnicy znalazłem jego ubrania, kiedy przyszedłem do pracy – odparł powoli mężczyzna. – Jakimś cudem zanim zniknął, zdążył się jeszcze, wyobraź sobie, przebrać, zostawiając na ziemi zakrwawioną, brudną stertę szmat.
- Przynajmniej wiemy, że powinien jeszcze żyć – zauważyłem ponuro.
- Powinien…


~*~

         Kiedy byłem mały, ciocia często zabierała mnie do opery i filharmonii. Sadzała obok siebie na krześle i kazała podziwiać sztukę.
Ciocia była artystką.
Po Akademii Muzycznej szybko znalazła pracę w swoim zawodzie. Zaczęła wieść pełne sukcesów życie, wstąpiła na ścieżkę tak zwanej lukratywnej kariery.
Ciocia była bardzo nieszczęśliwa.
Zatracona we własnych ideałach oraz dążeniu do perfekcji, przegapiła okazję na miłość i rozpoczęcie pełnego szczęścia życia rodzinnego.
Ciocia umarła młodo.
Cierpiała na częste wahania nastrojów. Bardzo łatwo w zaledwie w kilka sekund ze stanu euforii popadała w głęboką apatię.
Ciocia popełniła samobójstwo.
Pewnego wietrznego dnia weszła na dach hotelu, w którym spała podczas podróży i delikatnie opadła z jego krawędzi w dół. Tak to sobie zawsze wyobrażałem.
Ciocia kochała Vivaldiego.
Kiedy zabierała mnie do swojego mieszkania, z płyty zazwyczaj leciał Psalm 126 „Nisi Dominus” w wykonaniu Andreasa Scholla. Muzyka ta zawsze wywoływała we mnie uczucie lekkiego opadania w dół ciemnej przepaści. Często brzmiała w mojej głowie tak jak teraz i nie była w stanie jej opuścić, hipnotyzując myśli, wyłączając całkowicie percepcję świata zewnętrznego. Wraz z tym psalmem cierpiała dusza, która próbowała się wyrwać z ciała lub ciało, które próbowało zaznać spokoju duszy.
Byłem martwy.
Patrząc tępo przez okno na szare niebo, widziałem leniwe krople deszczu osadzające się na szybie.
Płakałem.
Moje oczy nie wytwarzały łez obfitych. Moja klatka piersiowa nie łapała powietrza histerycznie.
Płakałem bezgłośnie i powoli.
Płakałem z bólu.
Kiedy spierzchnięte usta delikatnie poruszały się, naśladując słowa Scholla, małe krople wyłaniały się spod powieki i niespiesznie ruszały w dół, aby zniknąć gdzieś w okolicach karku.
Przez stan mojego otępienia gdzieś z tła zaczął przebijać się dźwięk telefonu, który dzwonił już nie pierwszy i zapewne również nie ostatni raz. Zanim jednak zdążyłem rozważyć wszelkie za oraz przeciw wysunięcia ręki w kierunku komórki, muzyka ustała. Obróciłem powoli głowę w jej stronę, patrząc beznamiętnie i przeciągle zarazem. Byłem ciekawy, która jest godzina, jaki mamy dzień, czy mama się nie martwiła, czy na pewno opłacalność sięgnięcia po telefon równoważy się z wysiłkiem temu towarzyszącym. Zanim zdążyłem podjąć tę decyzję, komórka odezwała się ponownie. Westchnąłem w duchu, bojąc się, że rzeczywiste wykonanie tej czynności może mnie coś kosztować. Poruszyłem subtelnie palcami po materiale siedzenia pasażera i chwyciłem niespiesznie przedmiot opuszkami. Skrzywiłem się mocno, przyciągając telefon na wysokość swoich oczu, a spomiędzy warg wypuściłem pełne agonii stęknięcie. Naraz poczułem wszystkie swoje wnętrzności, a przecież pozornie nie dopuściłem się specjalnie wymagającego wysiłku fizycznego.
Seth.
Przymknąłem powieki na parę sekund i odebrałem połączenie, włączając od razu tryb głośnomówiący.
- Hej – wychrypiałem, kładąc komórkę na klatce piersiowej. Ledwo poznałem swój własny głos.
- Coś się stało? – zapytał od razu chłopak, który miał chyba wbudowany automatyczny system ostrzegania. Kochałem go za to i nienawidziłem jednocześnie.
- Nie – skłamałem. – Po prostu dopiero zacząłem odsypiać ciężki dzień w pracy – wyszeptałem, aby nie nadwyrężać przepony. Po drugiej stronie słuchawki zapanowała cisza. – Porozmawiamy o tym później, dobrze?
- Dobrze – mruknął w niezadowoleniu. – Ale to nie jest nic poważnego?
- Po co dzwonisz, Seth? – zapytałem słabym głosem.
- Gramy dzisiaj w Metrze, dlatego chciałem zapytać czy wpadniesz. Dawno ciebie nie widziałem – wyjaśnił, lecz w jego głosie pobrzmiewało nieznaczne niezadowolenie z faktu, że nie do końca wie, co się ze mną aktualnie dzieje i w jakim jestem stanie.
- Będę – uśmiechnąłem się pod nosem, usiłując przenieść tę radość również na brzmienie słów. Nie chciałem zbytnio martwić Setha swoja osobą. Jednocześnie wiedziałem, że jest to po prostu niemożliwe, ponieważ chłopak niepokoił się stale czymś nowym.
- Jesteś pewien, że nie masz mi nic więcej do powiedzenia? – zapytał czujnie.
- Na miejscu, Seth – poprosiłem. – Opowiem ci wszystko na miejscu – zapewniłem, wdychając i wydychając płytko powietrze.
- Niech tak będzie - odparł bez przekonania. – Ja też mam ci parę rzeczy do powiedzenia i wolałbym to zrobić osobiście.
- Dobrze – zgodziłem się powoli. – Do zobaczenia wieczorem – pożegnałem się, prędko kończąc połączenie.
         Od dłuższego czasu narastała we mnie potrzeba rozmowy z drugim człowiekiem o problemach, które mnie dręczą. Musiała to być osoba, której bezgranicznie ufam. Taką osobą był tylko Seth. Jednak główny problem stanowił fakt, że za bardzo bałem się o jego bezpieczeństwo, aby pozostawić moje zmartwienia na jego głowie. Dlatego ta rozmowa i tak nie mogła się dzisiaj odbyć na w pełni poważnym gruncie. Wymagała czasu oraz wybadania sytuacji, jednakże na pewno nas czekała.
         Wziąłem ostrożnie telefon do ręki i zerknąłem na ekran. Miałem siedem nieodebranych połączeń od Stevena oraz dwadzieścia trzy od Gerarda. Chęć gorzkiego zaśmiania się z tej sytuacji hamował we mnie jedynie strach przed bólem, który by temu towarzyszył.
Sięgnąłem powoli do kieszeni po tabletki, które wczoraj przygotowałem na ten niezbyt przyjemny poranek. Wsunąłem je delikatnie między wargi i ostrożnie przeniosłem językiem na tył jamy ustnej, aby następnie powoli połknąć. Działania nie trzeba było zbyt żmudnie wyczekiwać, ponieważ ukojenie nadeszło stosunkowo prędko. Lek sprawił, że byłem teraz w stanie usiąść w fotelu kierowcy i ruszyć do domu.
Padało.
Czarna torba zalegała na fotelu pasażera, ale nie miałem ochoty zawozić jej teraz do Gerarda. Doszedłem do wniosku, że naprawdę nic mu się nie stanie, jak trochę na nią poczeka. Poza tym mój wygląd pozostawiał wiele do życzenia. Nawet, jeśli wczoraj się przebrałem, na mojej twarzy i ciele nadal odznaczała się rozmazana, zaschnięta krew i najprawdopodobniej spore sińce oraz rozcięcia skóry. Nie chciałem, aby Way widział mnie w takim stanie. Już teraz wydawałem mu się słaby i bezwartościowy.
Jakby na to nie spojrzeć, wciąż nie miałem pewności, czy nie przyłożył ręki do wczorajszego zdarzenia. Część mnie w to szczerze wątpiła, jednak ta druga generowała żal i rozczarowanie.
Moja podróż do domu nie trwała długo. Nasza okolica z jednej strony była otoczona lasem, a z drugiej polem, także miejsc na spontaniczny postój było pod dostatkiem. Powoli zajechałem na podjazd, zauważając kątem oka lekki ruch firanki u sąsiadów. Moja mama również najwyraźniej obserwowała z salonu ulice, bo kiedy tylko wyłączyłem silnik, zbiegła ze schodków i powoli podeszła do drzwi kierowcy. Westchnąłem ciężko, wychodząc pokracznie z samochodu. Mama odruchowo złapała mnie pod ramię, co dało mi do myślenia, że nie wyglądałem najlepiej. Żywo gestykulowała jedna ręką, ale nie miałem nawet ochoty patrzeć na to, co ma mi do przekazania. Złapałem ja delikatnie za dłonie i mocno objąłem ramionami.
- Wszystko wyjaśnię ci później - wychrypiałem. - Teraz chciałbym się umyć i przespać.
Nie miałem zamiaru z nią dyskutować, to było oznajmienie i ona to w pełni zrozumiała. Przez chwile potrzymałem jeszcze czoło na jej ramieniu, po czym opuściłem ramiona wzdłuż ciała i pocałowałem mamę delikatnie w policzek. Kiedy ruszyłem w kierunku drzwi, kobieta podążyła za mną w milczeniu. Tragizm jej sytuacji życiowej wynikał z tego, że nawet gdyby chciała, nie miała jak zaprotestować.


~*~

Starałem doszukać się sensu moich zmartwień pośród kłębów lewitującego dymu papierosowego. Pierwszy raz zdarzyło mi się zarwać noc z powodu jakiegoś głupiego gówniarza. Wiedziałem, że są to emocje zbędne - emocje, które mogą mi zagrozić i ściągnąć na samo dno. Mimo wszystko ciągłe zmartwienie zalegało mi ciężko na sercu, blokując inne myśli, którym powinienem teraz poświęcić swój czas.
Lecz nie mogłem.
Frank namieszał mi w głowie już jakiś czas temu. Nieświadomie rozstrajał mnie emocjonalnie, ponieważ wywoływał dobre uczucia, będące jednocześnie tak bardzo niepotrzebnymi oraz złymi. Aktualnie troska o drugą osobę mi szkodziła. Stałem na niepewnym gruncie, ciągle narażony na jakiś cios.
Troska o drugą osobę czyniła mnie słabym.
Wiedziałem, że gdyby Frank znalazł się w polu jakiegokolwiek zagrożenia, stanąłbym na głowie, aby je od niego oddalić. Czy to było zależne od usposobienia chłopaka czy od barwy jego oczu, działał na mnie w sposób, który nie zwiastował niczego dobrego. Uratować mnie mogła od tego tylko jego lub moja ucieczka w nieznane. Dzisiaj jednak martwiłem się o jego zdrowie, zastanawiałem się, co teraz robi, gdzie jest i czy w ogóle żyje. Setki nawarstwiających się pytań nie prowadziły do znalezienia odpowiedzi, a raczej do jeszcze większego podenerwowania oraz zagubienia.
Oficjalnie mogłem przez to zdarzenie z Marco przyznać, że Frank Iero namieszał mi w głowie i byłem wobec tego odkrycia całkowicie bezradny.



~*~

Zrzucałem z siebie powoli zbędne ubrania, krzywiąc się od czasu do czasu. Nie odczuwałem jednak większego bólu, zawdzięczając to w zupełności wszystkim lekom, które zażyłem. Moje cierpienia bardziej miało podłoże psychiczne, ponieważ to właśnie widok mojego ciała zranił mnie najbardziej.
Kiedy zdjąłem koszulkę, ujrzałem wszędzie rozległe plamy fioletu oraz granatu, przez które tylko gdzieniegdzie przebijała się naturalna biel skóry. Rany, na których zalegała zaschnięta krew, pulsowały nieprzyjemnym ciepłem, jakby w każdej chwili mogły się rozsklepić mimo niewielkich gabarytów oraz rozpoczętego już procesu gojenia. Od kiedy zacząłem pracę, także nieco schudłem, co tylko jeszcze bardziej uwydatniało koszmarny wygląd mojego ciała. Zdawało się, jakby przed lustrem stał teraz nadgnity trup, z którego niedługo zostanie już sam szkielet pozbawiony wcześniejszej powłoki skórnej.
Odwróciłem ze wstrętem wzrok od własnego odbicia. Miałem ochotę płakać i krzyczeć jednocześnie, ponieważ nie tak miało teraz wyglądać moje życie. Wszystko sobie inaczej wyobrażałem. Zagryzłem mocno dłoń, zaciskając oczy. Obiecałem sobie, że będę silny. Kiedy zniknął ojciec, uznałem, że pokonałem już największą przeszkodę na swojej drodze. Nie mogłem dać się teraz poniżyć i zgnoić.
Jakiś czas temu wykreowałem swoje alter ego. Ten drugi Frank postanowił, że za nic nie da się już więcej złamać. Kimkolwiek by się nie stał i przez co by nie przeszedł, będzie silny – usunie każdą przeszkodę ze swojej drogi.



~*~

Patrząc z nadzieją w telefon, czułem się jak ostatni głupiec. Nie byłem odrzuconym chłopakiem czy facetem po małżeńskiej kłótni, a na ekranie ciągle widniał rejestr wykonanych połączeń bez ani jednego odzewu. Lista była długa oraz monotonna, ponieważ ograniczała się tylko i wyłącznie do jednego imienia. Od jego nadmiaru dostawałem już niemal oczopląsu.
Moją uwagę odwróciły nieoczekiwanie drobne palce, sprawnie dobierające się mi do rozporka. Westchnąłem spokojnie, delikatnie łapiąc dłonie Izzy, ale za to stanowczo je odtrącając. Obróciłem się przodem do dziewczyny, której twarz wyrażała zdziwienie oraz determinację.
- Czy ty możesz dać mi dzisiaj święty spokój? – zapytałem z irytacją
- Co się z tobą ostatnio dzieje? – odpowiedziała pytaniem na pytanie.
- Nie mam ochoty na seks, Isabelle – odparłem prosto z mostu. – Prosiłbym ciebie, żebyś nie pchała rąk tam, gdzie sobie tego nie życzę – zaznaczyłem łagodnie, choć z wyrazu jej oczu mogłem od razu wyczytać, że nawet, jeśli zrozumiała, nie zamierza tego wdrożyć w życie. Pokręciłem głową ze zmęczenia i wyminąłem ją, udając się do pokoju, gdzie już wstępu nie miała.
         Pomieszczenie wypełniały kartony nie tylko z przeprowadzki. Trzymałem tu wszystkie ważne dokumenty, broń, ubrania przeznaczone na specjalne okazje oraz wyjazdy. Pod ścianą w rzędzie stały także torby w różnych odcieniach czerni oraz granatu, które brałem na podróże zagraniczne oraz krajowe. Wszystko zdawało się mieć tutaj swoje własne miejsce, wszystko tutaj trwało w niezaburzonym porządku. Tylko z kąta nostalgicznie zerkało na mnie pudło ze starymi wspomnieniami z zakładu. Spoglądając na maskę, którą nosił Luke, zacząłem się zastanawiać czy to ta przeszłość miała się do mnie odezwać. Czy to o to właśnie mu chodziło, że znowu kogoś stracę, że znów ktoś mnie opuści i zostanę całkiem sam.
- Gerard – zawołała nagle Izzy, przerywając strumień moich krętych myśli. Skrzywiłem się lekko, zerkając po raz ostatni w stronę kartonu z mieszanymi wspomnieniami. Ciekawiło mnie, kiedy zrzucę ten bagaż, jakim jest moja przeszłość i nauczę się stawiać swoje własne kroki w teraźniejszości, krocząc w przyszłość.
         Zamknąłem za sobą cicho drzwi i wszedłem do kuchni, żeby zabrać kubek z kawą, która już pewnie zdążyła ostygnąć. Nie spieszyło mi się do mojej kłopotliwej współlokatorki. Coraz częściej miewałem myśli, że lepiej było ją zostawić tam, gdzie mieszkała i prowadzić życie, co prawda samotne, ale na pewno życie w świętym spokoju. W przedsionku między kuchnią a salonem już miałem cudowny widok na to, co się tam działo. Założę się, że niejeden facet upadłby na kolana przed szatanem, aby mieć takie atrakcje każdego dnia, jednak od zawsze byłem inny. Może mój brak zainteresowania wynikał z faktu orientacji, a może z faktu, że ja te atrakcje rzeczywiście miałem prawie codziennie.
         Izzy siedziała na blacie z alkoholami, opierając na wysokim krzesełku barowym założone na siebie nogi. Eksponowała w ten sposób wszystkie swoje kobiece wdzięki. Była zupełnie naga, a jej biała skóra w niewytłumaczalny sposób przyciągała całe światło z pomieszczenia, sprawiając, że w rzeczywistości to ona rozświetlała salon. Była piękna jak zawsze, tego nie mogłem jej odmówić nawet będąc zupełnym szaleńcem. Dziewczyna związała swoje włosy w niechlujny kok, odkrywając piersi całemu światu. Gdyby nie dręczyły mnie myśli o zupełnie innej osobie, na pewno bez wahania byłbym już przy niej. Jednak od rana powtarzałem, że dziś nie jest odpowiednią porą i zamierzałem przy tych słowach twardo obstawać.
- Isabelle – westchnąłem niczym ojciec zmęczony wiecznymi igraszkami czteroletniej córeczki. Dziewczyna jednak przyłożyła delikatnie palec wskazujący do swoich ust, a następnie skierowała go na mnie, nakazując zbliżenie się do niej. Przewróciłem oczami, odstawiając kawę na stolik. Pogodziłem się z faktem, że chyba już nie będzie mi dane jej dzisiaj wypić. – Nie dasz mi dzisiaj spokoju, prawda? – zapytałem.
- Nie dam – potwierdziła zalotnym głosem. Kiedy przy niej stanąłem, odsunęła delikatnie stołek nogą i zarzuciła mi obie na szyję.
- Ubierz się, Izzy – szepnąłem, zauważając, że blondynka nie ma na sobie nawet grama bielizny.
- Daj mi rękę – powiedziała stanowczo, co zrobiłem z ociąganiem po chwili okazywania niezadowolenia. Isabelle zdecydowanym ruchem włożyła ją sobie między nogi, patrząc mi uważnie w oczy. – Co czujesz? – mruknęła.
- Mokro? – zapytałem z kamienną twarzą.
- Właśnie – przyznała. – Dlatego powinieneś coś z tym zrobić, bo ciągle myślisz o niepotrzebnych rzeczach.
- Izzy… - zacząłem naprawdę znużony dzisiejszym jej zachowaniem. – Ile razy mam ci tłumaczyć, że naprawdę nie mam ochoty być pocieszany? Mam swoje sprawy na głowie, a te twoje wygibasy na blacie ich nie rozwiążą. Z łaski swojej… - moją litanie przerwało kliknięcie otwieranego alarmu. Oboje nieco zszokowani zwróciliśmy się w kierunku drzwi, żeby zobaczyć zamaskowanego chłopaka z torbą w ręku.
         Frank.
         Brunet postawił bagaż w korytarzu, zwracając się twarzą w moją stronę. Jego oczy powiodły w znudzeniu po mojej dłoni i nagiej Isabelle, jakby ta scenka rodzajowa wcale nie była szokująca. Nawet gdyby usta kłamały, oczy raczej są w stanie odzwierciedlić prawdziwe emocje, a chłopak od początku do końca był znudzony tym, co widzi. W końcu oczy Franka odnalazły moje, a to, co z nich biło, to czysta ironia i zrezygnowanie. To był wzrok osoby, która tego wszystkiego właśnie się po mnie spodziewała, ale i tak była rozczarowana. Przynajmniej w taki sposób ten komunikat odczytałem.
         Chłopak spuścił głowę, spoglądając za siebie na torbę i lekceważąco dorzucił do niej bluzę, którą kiedyś mu pożyczyłem. Potem było mi dane zobaczyć już jego samew plecy oraz dłonie wciśnięte w kieszenie, ponieważ tak jak szybko i niespodziewanie się pojawił, tak samo odszedł w milczeniu, zostawiając za sobą cichutki trzask drzwi.
- Ups – podsumowała Izzy, choć wcale nie czuła się winna lub zmartwiona takim obrotem spraw. Na pewno nie widziała przeszkód w kontynuowaniu jej zabawy, jednak ja byłem tym wszystkim zażenowany. Wyrwałem dziewczynie swoją rękę z uścisku i z wściekłością wymalowaną na twarzy poszedłem po torbę. – O co ci teraz chodzi? – zapytała z oburzeniem.
- Zamknij mordę, Isabelle – powiedziałem ostro, celując w nią oskarżycielskim palcem. Zacisnąłem mocno usta, hamując potok przekleństw, który mi się na nie cisnął. Zamiast tego pohamowałem swój temperament i odnalazłem inne słowa. – Naprawdę się dzisiaj już do mnie nie odzywaj.



~*~

         Idąc przez klub, ocierałem się o wiele nieznajomych osób. Zacząłem się zastanawiać, o ile moje życie byłoby teraz prostsze, jeśli Gerard okazałby się właśnie taką osobą. Nie musiałbym myśleć nad tym, jakim beznadziejnym jest facetem i jak bardzo nie jestem w stanie się od niego uwolnić. Way okazał się jednostką toksyczną, ponieważ zajmował moje myśli nawet wtedy, kiedy był daleko i nie pokazywał mi się na oczy.
         Przemykałem się na tyły niezauważony. Paradoksalnie koleś z maską na twarzy i kapturem na głowie w dzisiejszych czasach powinien zwracać szczególną uwagę wszystkich dokoła, tutaj jednak tak nie było. Może wynikało to z faktu, że znajdowałem się w lokalu typowo metalowym czy rockowym, a może z tego, że ludzie w dzisiejszych czasach to ogromni ignoranci. Korytarz i zaplecze dla artystów oraz pracowników niby było przeznaczone tylko właśnie do ich użytku, ale tak naprawdę każdy mógł tam wejść, jeśli pozwalała mu odwaga. Gdybym nie dowiedział się tego od Setha, pewnie też byłbym nieświadomy, że moszna się tutaj odlać do czystego kibla. Po drugiej stronie tabliczki „tylko dla personelu” wszystko wydawało się lepsze.
         Kiedy zatrzasnęły się za mną drzwi, muzyka magicznie straciła swoją siłę, pozostawiając po sobie jedynie lekkie dudnienie i drżenie basów w podłodze. Korytarz oświetlało tylko mdłe, czerwone światło, co nie stwarzało poczucia bezpieczeństwa. Czułem się jak w drodze do pokoju w obskurnym burdelu. Podszedłem kawałek, stąpając niepewnie na przód po taniej, krwistej wykładzinie i zatrzymałem się. Seth miał na mnie czekać już przy drzwiach, jednak coś musiało mu zająć trochę czasu. Oparłem się plecami o ścianę i postanowiłem uzbroić się w cierpliwość.
         Korytarz był niezwykle zaciszny. Od czasu do czasu za rogiem trzasnęły tylko drzwi od toalety lub pomieszczenia przeznaczonego dla zespołu. Obok mnie nikt nie przechodził. Stałem w martwym punkcie komunikacyjnym, jednak ustawiłem się w taki sposób, aby wszystko w razie czego widzieć.
         W końcu zza rogu wyszedł Seth, ignorując wszelkie zasady BHP i zgasił tlącego się papierosa w burdelowej wykładzinie.
- Cześć, maluchu – szepnął czule, mocno mnie przytulając. Zdusiłem w sobie jęk bólu, nie chcąc go od razu martwić. Miałem nadzieję, że zachowa swój pełen ciepła ton, który sprawiał, że czułem się bezpiecznie jak nigdy wcześniej. – Coś ty taki opatulony? – zapytał, ściągając mi zwinnym ruchem kaptur.
- To nic – powiedziałem cicho, przeczesując roztrzepane włosy. Już dawno miałem je ściąć, jednak jakoś nigdy nie mogłem znaleźć na to czasu.
- Po co ci ta maseczka? – zagadnął uważnie, sięgając za moje ucho. Zacisnąłem mocno powieki, nie zamierzając nawet protestować. Od początku było jasne, że godząc się na to spotkanie, nie uniknę rozmowy na temat siniaków. W głębi serca jednak sam jej szczerze pragnąłem i potrzebowałem.



~*~

         Zawsze, kiedy kłóciłem się z Isabelle, ona wymuszała na mnie różne rzeczy. Nawet, jeśli wina leżała w stu procentach po jej stronie, to i tak ja byłem winny i ponosiłem za to całkowitą odpowiedzialność. Przez te wszystkie lata już zdążyłem się do tego przyzwyczaić. Mieszkanie z kobietą przygotowuje człowieka do życia i zawierania kompromisów, uczy sztuki negocjacji oraz znoszenia porażek na tym polu.
         Ostatnim razem byliśmy na koncercie pod gołym niebem, tym razem padło na taki podrzędny klub jak Metro. Izzy powiedziała, że gra tutaj ten sam zespół, co ostatnio. Dziewczyna go pokochała, a ja nawet nie pamiętałem jego nazwy ani przynajmniej jednego utworu. Dla świętego spokoju i tak się zgodziłem z nadzieją zakopania topora wojennego.
         Wyszedłem cicho na korytarz, doskonale wiedząc o swoim braku przyzwolenia na przebywanie w tym miejscu. Z doświadczenia wyniosłem, że toalety socjalne zawsze są o wiele bardziej czyste niż te na sali, więc bezczelnie korzystałem z tego dobrodziejstwa, choć było to zabronione. Kiedy chciałem wyjść bezszelestnie tylnym wyjściem, usłyszałem męskie głosy na korytarzu, który prowadził do drzwi bezpieczniejszych niż tych przy barze. Westchnąłem z irytacją, przytulając się do ściany, aby bezpiecznie wyjrzeć zza rogu.
         W połowie drogi zobaczyłem Franka z jakimś wysokim mężczyzną. Nie mogłem powstrzymać ironicznego uśmiechu, ponieważ los chyba uwielbiał obdarowywać mnie takimi sytuacjami. Historia kochała się powtarzać, a jej złośliwość była wprost niesamowicie wymierzoną dawką. Kiedy pierwszy raz spałem z Frankiem, było to na plaży w dniu koncertu zespołu, na który dzisiaj zaciągnęła mnie Isabelle. Takie przypadki lubiły najwyraźniej chodzić po ludziach ze słabymi nerwami, do których bez wątpienia się zaliczałem.
- Co ci się stało? – usłyszałem chłodny, obcy głos. Chłopak, z którym rozmawiał Frank zdawał się być zły oraz pełen pretensji. Ustawiłem się w cieniu, aby spokojnie obserwować to spotkanie z ukrycia.
- Wypadek przy pracy? – Iero zaśmiał się nerwowo bez jakiegokolwiek śladu szczerego rozbawienia w głosie. Domyśliłem się, że musiało tutaj chodzić o to, jak obecnie wyglądał po spotkaniu Marco.
- Bez jaj, kurwa – prychnął nieznajomy, zakładając jedną dłoń na biodro, a drugą przecierając twarz w zdenerwowaniu. Iero spuścił głowę, jakby czuł się winny całej tej sytuacji, choć zdecydowanie nie powinien. – Frankie… - zaczął już całkiem łagodnie mężczyzna. Skłamałbym, twierdząc, że nie skrzywiłem się wewnętrznie na to zdrobnienie. Chłopak jednak zamiast kontynuować podniósł twarz bruneta na tyle wysoko, że mogłem zobaczyć przynajmniej, w jakim jest stanie. Najbardziej zasinione miał chyba okolice brody i ust, w których kącikach widać było ciemniejsze punkty, które pewnie były zaschniętymi ranami. Frank od dotyku cudzych palców jedynie się skrzywił; nie protestował. - To, że nie jesteśmy już razem, wcale nie oznacza, że martwię się mniej – powiedział nagle po dłuższej chwili milczenia, co od razu wyjaśniło mi całą sytuację. Oto pierwszy raz w życiu miałem okazję zobaczyć z bliska tego wspaniałego Setha, którego poznać od tak dawna chciałem. Miałem go teraz na wyciagnięcie ręki, lecz nadal zdawał się być zbyt odległy.
- Przepraszam, nie chciałem tego – nagle wydusił z siebie Frank łamiącym się głosem.
- Dlaczego mnie przepraszasz? – zaśmiał się zbity z tropu Seth. Był tą sytuacją chyba równie zszokowany jak i ja. - Nie płacz – dodał łagodnie po chwili, ocierając brunetowi policzki. - Ej, dzieciaku, spójrz na mnie – poprosił delikatnie, jednak spotkał się ze stanowczym protestem w postaci kiwnięcia głową. - Dobrze, to nie patrz – zmów się zaśmiał, zapewne chcąc dodać otuchy swojemu byłemu chłopakowi. Kiedy jednak Iero się do niego mocno przytulił, mina Setha całkiem się zmieniła, ujawniając wszystkie jego troski.
– Nigdy nie sądziłem, że to jeszcze kiedykolwiek się powtórzy – zaczął nagle szlochać Frank, zaciskając mocno palce na bluzie blondyna, który powoli przeczesywał mu włosy w geście uspokojenia. Przez to, że brunet był w całkowitej rozsypce, nawet nie umiałem w sobie odnaleźć dominującego uczucia zazdrości. Ono tam było, jednak nie wybijało się na pierwszy plan tak jak na samym początku. – Wszystko zaczęło się od nowa – dodał po chwili łamiącym się głosem. Wyższy chłopak pokiwał tylko głową w zadumie, lekko kołysząc niższego w ramionach. Wyraźnie dzielili emocjonalnie tę sytuację, ponieważ obu była równie bliska. Zrozumiałem tylko tyle, że Frank traktował obecnie Marco, jako zło porównywalne do swojego zmarłego ojca.
- Dasz mi na to spojrzeć? – zapytał Seth, kiedy wydawało się, że Iero choć trochę się pozbierał. Chłopak pokiwał powoli głową i pociągając nosem oparł się z powrotem plecami o ścianę. Blondyn przykucnął blisko niego, po czym podniósł jego koszulkę do góry.  Skrzywiłem się w tym samym momencie, w którym Seth głośno zaklął. – O cholera – mruknął pod nosem. – Przytrzymasz to dla mnie? – mruknął w skupieniu, podając Frankowi krawędź bluzki. Podążałem wzrokiem zaraz za palcami mężczyzny, śledząc ich drogę przez same krwiaki oraz opuchlizny, które wyglądały dosłownie tragicznie. Chłopak naciskał od czasu do czasu w jakimś miejscu na brzuchu Iero, jednak najwięcej czasu poświecił bokom korpusu. – Boli? – zapytał po jakimś czasie, delikatnie wodząc opuszkami po rozległych sińcach.
– Nie, wziąłem zastrzyk – odpowiedział Frank tajemniczo, ale oboje zdawali się doskonale znać system zapobiegania, który brunet stosował. Seth westchnął tylko ciężko, jakby jedynie to mu pozostało do zrobienia i podniósł się z kolan, opuszczając koszulkę Iero na dół.
– Dobrze, wydaje mi się, że żebra są całe, ale jutro zawiozę cię do mojej mamy i zrobimy prześwietlenie, tak? – powiedział stanowczo, na co brunet tylko kiwnął nieznacznie głową. – Frankie… - zaczął ostrożnie, biorąc jego twarz w dłonie. - Musimy poważnie porozmawiać, wiesz o tym, prawda?
– Wiem – padła odpowiedź, po czym nastała między nimi długa cisza. Prowadzili jakąś dziwną wymianę spojrzeń, jednak stałem zbyt daleko, aby ocenić, na czym dokładnie ona polegała i jakie miała podłoże. – Czy mogę najpierw dostać naklejkę dzielnego pacjenta? – powiedział nagle Frank, rozładowując napięcie i wywołując śmiech na ustach Setha.
– I jak ja mam ciebie traktować jak dorosłego? – zapytał rozbawiony, całując bruneta delikatnie w czoło. - Idę teraz na scenę. Gdzie mam ciebie później szukać? – zapytał poważniej.
- W tłumie – odparł Iero ze spokojem. - Pomacham ci.
– Dobrze… - westchnął blondyn. Czułem, że wcale nie chce teraz zostawiać Franka samego po tym, co zobaczył. Ja również nie chciałem, ale planowałem monitorować salę z dystansu samym wzrokiem.
         W końcu Seth oderwał z ociąganiem nogi od miejsca, w którym stał i ruszył w moją stronę, dlatego zrobiłem krok w tył, gdzie sylwetkę opanowywała ciemność. Blondyn skręcił w lewo, gdzie znajdowały się pomieszczenia dla zespołów, pokazując mi swoje plecy. Był wysoki, lecz nie tak dobrze zbudowany jak oczekiwałem po byłym koszykarzu. Twarz chłopaka stanowiła dla mnie nadal zagadką, ponieważ mdłe światło czerwonych lamp oświetlało tylko zarys jego profilu. Już teraz wiedziałem, że muszę go poznać. Skoro jest w Nowym Jorku, trzeba korzystać z nadarzającej się okazji, bo następna może się już tak szybko nie trafić.
         Jak tylko Seth zniknął w pokoju, ciszę korytarza naruszył głośny kaszel Franka, który chłopak najprawdopodobniej dusił w sobie bardzo długo. Kiedy zerknąłem na bruneta, wycierał ślinę przemieszaną z krwią w spodnie, ironicznie się uśmiechając. Nie chciałem nawet zgadywać, co musiało się dziać właśnie w jego głowie. W każdym razie starał się ukryć to przed innymi, zakładając maskę i kaptur. Do drzwi odprowadziło go lekkie pocharkiwanie.
         Wyszedłem chwilę po Franku, doświadczając uczucia zaatakowania przez muzykę. Nie był to duży klub i raczej nigdy nie został w swojej historii wypełniony po brzegi. Grały tu głównie zespoły, które lubiły podziemia i nie planowały z nich wychodzić. Metro przyciągało w większości młodzież oraz ludzi przed trzydziestką lubiących się pokiwać czy potupać nóżką pod ścianą z piwem w ręku. Mało było tutaj samotników, raczej w dużej mierze stoliki czy parkiet oblegały grupy znajomych lub pary.
         Miejsce moje i Izzy zdecydowanie było przy barze. Tutaj czuliśmy się najlepiej, ponieważ z lekkiego podwyższenia rozciągał się widok na całą sale, scenę oraz skaczący tłum. W Metrze mieliśmy status bardziej biernych obserwatorów niż czynnych uczestników imprezy. Te parę godzin po zmroku w podziemiach odrywało od świata zewnętrznego oraz tworzyło klimat utopii.
- Gdzie polazłeś, już grają – zauważyła Isabelle, kiedy stanąłem obok niej. Nie odpowiedziałem, ponieważ dziewczyna wcale mojej odpowiedzi nie oczekiwała.
         Wbiłem uważny wzrok w tłum, szukając Franka. Zamiast chłopaka widziałem jednak dziesiątki podobnych do siebie ludzi, którzy kiwali się na boki w rytm muzyki, której zapewne w trzech czwartych nie znali. Tutaj obowiązywał bardziej marketing szeptany – ktoś komuś powiedział, że słyszał od innej osoby, że ci tu ponoć fajnie grają, więc czemu by nie przyjść. Dlatego nie wykluczałem takiej opcji, że brunet najzwyczajniej gdzieś się ukrył, chcąc przeczekać koncert byłego chłopaka.
         Poczułem mocne szturchnięcie łokciem ze strony Isabelle i posłałem jej zirytowane spojrzenie. Dziewczyna zamiast wyjaśnienia mi, o co jej chodzi, złapała mnie tylko za brodę i zwróciła głowę w stronę filara w rogu po drugiej stronie sali. O murowany słup opierał się barkiem Frank, patrzący w zamyśleniu na scenę. Wybrał starannie miejsce wolne od zgiełku, z którego w spokoju mógł obserwować grający zespół. Spojrzałem na Izzy z niedowierzaniem, jednak blondynka skutecznie to ignorowała, uśmiechając się z wyższością pod nosem.
         Wiedziała.
         Ciekawiło mnie tylko od jak dawna miała przeczucie, że niekoniecznie ostatnio żyłem wyłącznie pracą. Kobiety wyczuwały czasami różne rzeczy nawet szybciej niż faceci zdawali sobie z nich sprawę. Kiedykolwiek by na to nie wpadła, jasne było, że zachowała to dla siebie. Za to, między innymi, ceniłem ją jako przyjaciółkę i kochałem jako kobietę.
         Koncert zespołu Setha nie trwał jakoś specjalnie długo. Chłopaki zagrali około dziesięciu kawałków i zeszli ze sceny, ale pożegnały ich radosne gwizdy oraz okrzyki. Właściwie nie spodziewałem się takiego zachowania po publiczności, ponieważ ta bywała niesamowicie wybredna i raczej nie akceptowała wielu nowości. Pobłażliwość tłumu mogła wynikać z faktu, że mieli własne piosenki, bo grupy coverowe rzadko się tutaj przyjmowały. Musieli być w takim przypadku albo zajebiści, albo tutejsi, bo ludzie zazwyczaj zbyt przywiązywali się do oryginałów, aby docenić inne brzmienie tego samego utworu.
         Na scenę zaczął wchodzić następny zespół, aby podłączyć swój sprzęt i zrobić próbę dźwięku, dlatego odwróciłem od niego wzrok. Powiodłem wzrokiem w miejsce, gdzie powinien stać Frank, jednak chłopaka już tam nie było. Westchnąłem cicho, wodząc wzrokiem po sali. Czułem się, jakbym grał w szukanie różnic między niesamowicie podobnymi obrazkami. Iero jednak rozpłynął się w powietrzu. Z wyrazem niezadowolenia na twarzy wyjąłem paczkę papierosów i jednego odpaliłem. Nie trzeba było się przejmować czujnikami dymu, ponieważ żadnych tutaj nie było. Metro skutecznie łamało właściwie wiele zasad z ksiąg sanepidu, jednak nikomu zdawało się to nie przeszkadzać, choć wszyscy w okolicy o tym wiedzieli.
- Daliście dzisiaj świetny koncert – usłyszałem Izzy, która zagadywała znowu jakiegoś kolesia. Robiła to dość często, kiedy jakiś jej się wyjątkowo podobał, lecz nie posuwała się zazwyczaj dalej, dlatego nie zwróciłem na nich większej uwagi.
- Dzięki – zaśmiał się obiekt jej zainteresowania, po czym zaczął zamawiać piwo. Odgradzając się od tej rozmowy, jeszcze raz przeczesałem lokal i znalazłem w końcu osobę, której szukałem. Frank stał w tłumie już bez kaptura, rozmawiając z grupką chłopaków, którzy grali wcześniej razem z Sethem. Stąd wywnioskowałem, że tylko jego jednego brakuje, a reszta świetnie dogaduje się i bez niego.
- Jestem Izzy – nagle przedstawiła się dziewczyna, układając na moich ustach rozbawiony uśmieszek. Oznajmiła to takim tonem, że facet, jeśli miał oczy, już był jej.
- Seth – odparł chłopak, przyciągając natychmiast moją uwagę. Wypuściłem jednak powoli dym spomiędzy ust i niespiesznie zwróciłem na niego wzrok. Pierwszym, co mnie uderzyło, była jego uroda. Ledwo powstrzymałem się od cichego zaklęcia pod nosem. Rzeczywiście, było na co kurwa popatrzeć. Tłumiąc wszelkie uprzedzenia oraz zazdrość, byłem w stanie przyznać, że Seth stanowił męski odpowiednik absolutnego piękna Isabelle. – Macie otwieracz? – zapytał jeszcze barmana z nadzieją, ale ten tylko pokręcił głową w zaprzeczeniu. Chłopak najwyraźniej brał piwo spod lady, ponieważ nigdy nie widziałem tutaj butelkowanego. – Mogę pożyczyć zapalniczkę? – nagle zwrócił się do mnie. Bez słowa sięgnąłem do kieszeni i podałem mu to, czego chciał. Zastanawiałem się, czy nie pociągnąć jakoś rozmowy, ale Izzy jak zwykle znalazła idealny moment na podryw.
- Robisz coś po koncercie? – zapytała bez ogródek, co wywołało u blondyna zszokowany, lekko speszony śmiech.
- Wybacz, mała, ale raczej lecę prosto do domu – odparł nadal szeroko uśmiechnięty, otwierając błyskawicznie piwo. Muzyka leciała już tak głośno, że nawet nie było słychać dźwięku upadającego na ziemię kapsla. Chciał wyciągnąć do mnie rękę z zapalniczką, jednak coś na niej momentalnie przykuło jego uwagę. Zagryzłem dolną wargę, uwiadamiając sobie, że przez cały ten czas używałem tej, którą dał mi wtedy na plaży Frank, a której nie miałem okazji mu oddać. Seth najwyraźniej w jakiś sposób ją poznał, choć nie miałem pojęcia po czym, ponieważ na pierwszy rzut oka była cała biała.
- Coś nie tak? – zapytałem z odrobiną nonszalancji, jakby mi się spieszyło z odebraniem swojej własności. Chłopak po chwili konsternacji wzruszył ramionami, delikatnie przejeżdżając kciukiem po plastiku.
- Nic specjalnego – odparł w zamyśleniu. – Po prostu ten świat chyba rzeczywiście jest mały – uśmiechnął się, podając mi zapalniczkę. – Dzięki, stary – puścił mi oczko, po czym zszedł po schodkach w bujający się tłum. Ściągnąłem brwi, przyglądając się temu kawałkowi białego plastiku.
- On jest boski – westchnęła nagle Izzy.
- A ty żałosna – mruknąłem. – Weź mi lepiej powiedz, co jest w tej zapalniczce takiego niezwykłego, zamiast zajmowania się głupotami. - Dziewczyna z obrażoną miną, wyrwała mi z ręki przedmiot, a potem przewróciła oczami.
- Nie czujesz, że to jest grawerowane, idioto? – zapytała, masując opuszkami plastik. Zrobiłem to samo i rzeczywiście, poczułem pod palcami małe wypukłości, jakby orientalne kwiaty lub dziesiątki małych literek. W świetle klubowych lamp średnio widziałem, co tam by mogło być, ale postanowiłem zbadać sprawę w domu.
         Seth zgrabnie zaczął przedzierać się przez ludzi do swoich znajomych. Kiedy tylko stanął przy Franku, ściągnął mu zdecydowanym ruchem maskę z buzi i schował ją do kieszeni swoich spodni. Iero obejrzał się na niego i powiedział coś powoli. Seth jednak pokręcił przecząco głową, dotykając zasinienia na policzku bruneta. Frank wyraźnie westchnął, kontynuując swoją wypowiedz, ale blondyn szybko mu przerwał, kładąc chłopakowi dłoń na ustach. Iero zmarszczył nos, a kiedy Seth zrobił to samo, przedrzeźniając go, zaczął się śmiać, dając mu kuksańca w ramie i odwrócił się przodem do sceny.
         Nowy zespół zaczął grać już swoje piosenki, co wywołało ożywienie wśród publiczności. Byli tutaj dość dobrze znani z wykonywania różnych kawałków Placebo, także tłum przywitał ich głośnymi okrzykami. Jeden z kumpli Franka wzruszył ramionami z uśmiechem za pewne nie mogąc nic poradzić na fakt mniejszej popularności. Kiedy gitary mocniej uderzyły swoim brzmieniem, fala popchnęła wszystkich do przodu. Seth, na bieżąco kontrolując całą sytuację, szybko przerzucił swoje ręce nad Frankiem i położył swoją brodę na jego głowie. Chrząknąłem lekko na widok tego jakże uroczego obrazka. Zastanawiało mnie, czy każda para po rozstaniu tak właśnie się zachowywała. Mimo wcześniejszego spokoju, aktualnie nie wiedziałem, czy jeszcze długo będę w stanie na to patrzeć. Podobna obserwacja przyczyniała się do pogłębienia ran na mojej dumie. Faceci zazwyczaj, jeśli już kogoś sobie upatrzą, taktują niemal od początku jak swoją własność. Ja tę własność miałem już prawie na papierze od Marco.
Przebywając teraz w jednym pomieszczeniu z tą dwójką, kwestionowałem to posiadanie, czując dojmującą bezradność.



~*~

Połączenie leków, paru łyków piwa i dobrej muzyki pomagało mi świetnie znosić wszelki ból związany z migracjami tłumu. W jakiś sposób również czułem się niesamowicie bezpieczny pierwszy raz od bardzo dawna. Seth stał wytrwale tuż za mną i śpiewał sobie pod nosem, co mogłem łatwo wyczuć przez jego ruszającą się brodę, którą oparł na mojej głowie.
Nie rozumiałem mechanizmu mojego rozumowania, ponieważ pod ręką miałem wspaniałego mężczyznę. Wiele osób zabiłoby za tak wiernego i troskliwego chłopaka. Mimo wszystko nie czułem się przy nim pełny, ciągle czegoś mi brakowało. Od dawna zastanawiałem się, czy powinienem w takim razie zdusić w sobie to poczucie braku, czy stwierdzić, że czas poszukać kogoś, kto go zapełni. Seth oznaczał pewną stabilizację, wieloletni związek, który choć szczęśliwy, nie będzie w stanie osiągnąć pełni. Ale zawsze mogłem na niego liczyć, zawsze był w stanie się mną zaopiekować i zadbać o to, aby niczego nam w życiu nie zabrakło. Nasza relacja wytrwała wiele trudności oraz pokonała wiele przeszkód.
Dlaczego mając wtedy przy swoim boku takiego chłopaka, zamykając oczy, widziałem tego innego? Tego innego, który niósł ze sobą całkiem przeciwne wartości. Poczucie wiecznego zagrożenia, niepewności, zdecydowanego braku stabilizacji, skoro pchał ręce tam, gdzie nie powinien, uznając się ze osobę orientacji homoseksualnej. Gerard był nieobliczalny, brutalny, tajemniczy oraz niebezpieczny. Jeśli chciał coś wziąć, brał to gwałtownie, bez namysłu, zazwyczaj siłą. Przyszłość przy Wayu zawsze była zamazana, ilekroć w chwilach słabości, chciałem ją jakkolwiek nakreślić.
Seth był kropką.
Gerard był znakiem zapytania.
Od dziecka ciągnęło mnie do złych wyborów. Uciekałem od prostych rozwiązań, cierpiąc nie raz, kiedy życie przez to komplikowało się jeszcze bardziej. Nigdy nie postępowałem asekuracyjnie, więc zacząłem się zastanawiać, czy nie jestem w tym momencie życia, kiedy powinienem pójść właśnie tą drogą.
Kiedy Seth miał wypadek, koczowałem przy jego łóżku, chociaż zapadł w śpiączkę na trzy miesiące, a lekarze dawali mu marne szanse na przebudzenie. Wtedy nawet przez głowę mi nie przeszło, że czegokolwiek mi w życiu brakuje, ponieważ wszystkie moje myśli były właśnie przy blondynie. Zawsze mi się wydawało, że jesteśmy niesamowicie zgraną parą. Kiedy nie było przy mnie Setha, czułem się źle ze swoją sytuacją rodzinną i życiową. Sama obecność chłopaka niesamowicie podnosiła mnie na duchu i taki stan utrzymuje się do teraz; jednak pojawił się Gerard. Jak przystało na czarny charakter, zaprowadził w moim sercu niepokój, a myślami zawładnął bez reszty.
- Nad czym tak rozmyślasz? – usłyszałem tuż przy uchu, wzdrygając się lekko. Zostałem złapany na błądzeniu w całkiem innym wymierzę, co nie było uczuciem komfortowym. Odwróciłem się przodem do chłopaka i lekko uśmiechnąłem.
- Mój kolega z pracy jest fanem Placebo – częściowo skłamałem. Steven, co prawda, rzeczywiście lubił ten zespół, jednak aktualnie stał się wyłącznie wygodną wymówką. – Myślę, że mogłoby mu się tutaj teraz spodobać.
- Mhm – uśmiechnął się pod nosem, bezbłędnie odczytując moje krętactwo, lecz mimo to milczał. Seth zawsze wiedział, kiedy nie mówię mu całej prawdy. Nie miałem pojęcia, jakim cudem do tego dochodził. On po prostu zawsze wiedział i miał pełną świadomość tego, że ja również zdaję sobie z tego sprawę. To był nasz system – kłamałem, ale oboje trwaliśmy w tego rodzaju świadomości, że jest to dla tej drugiej strony całkowicie oczywiste. – Can you imagine a love that is so proud? – zaśpiewał nagle fragment granej w tle piosenki.
- It never has to question why or how? – dokończyłem, ruszając bezdźwięcznie ustami. Wewnętrznie ledwo hamowałem głośny śmiech. W ten sposób oboje daliśmy sobie znać, że akceptujemy tę trwającą już od lat zależność. Seth tylko pokręcił głową z niedowierzaniem i pocałował mnie w czoło.
        
Breathe.

Spojrzałem mu nieśmiało w oczy, dostrzegając w nich swoje odbicie. W tym świetle wydawały się być niezwykle ciemne, ale wiedziałem, że zazwyczaj są niebieskie, wpadające lekko w zieleń. Kiedy się złościł, ciemniały, a kiedy był szczęśliwy iskrzyły się złośliwymi chochlikami. Oczy Setha zdecydowanie były emocjonalnym odzwierciedleniem tego, co działo się w jego sercu i głowie.

Breathe.

- Wybaczysz mi coś? – zapytał nagle w skupieniu, a ja tylko zdążyłem przełknąć w zdenerwowaniu ślinę, ponieważ doskonale wiedziałem, co miał na myśli.

Believe.

- Co takiego? – odparłem, chociaż było to tylko granie na czas. Sam miałem mętlik w głowie i nie umiałem szybko zdecydować się, czego właściwie chcę.

Believe.

Believe.

Believe.

Usta chłopaka spotkały się z moimi o wiele szybciej niż tego oczekiwałem. Najzwyczajniej w świecie miękko musnął moje wargi tak, jak robił to już tysiące razy wcześniej, a kiedy nie zareagowałem, pogłębił pocałunek, który bezmyślnie odwzajemniłem. Na początku nie zastanawiałem się nad konsekwencjami tego posunięcia, ponieważ to się już działo. Zadziałało wszystko – magia muzyki, nasza wspólna tęsknota za dawnym spokojem i moje osobiste rozbicie emocjonalne. Potrzebowałem w tej chwili czegoś stałego.
Potrzebowałem Setha.
Dlatego zacisnąłem palce na jego koszulce i dałem się ponieść czystemu instynktowi. Pozwoliłem blondynowi poprowadzić tę sytuację, przyjmując wszystkie jego pocałunki. Gdzieś z tyłu głowy jednak czułem, że to nie jest odpowiednie. Takim zachowaniem dawałem Sethowi nadzieję, a siebie tylko raniłem przed kolejnym wyjazdem chłopaka.
Musiałem go odepchnąć.
Blondyn spojrzał na mnie przenikliwie, ale ja tylko pokiwałem przecząco głową. Nie mogliśmy sobie tego znowu zrobić. Bylibyśmy głupcami, zapętlając raz jeszcze tę historię niczym błędne koło, którego nie ma jak przerwać. Seth także o tym wiedział, ponieważ nie raz poruszaliśmy już ten temat, jednak parł uparcie jak osioł w tę relację, która nie miała nawet jak przynieść czegokolwiek pozytywnego.
- Dlaczego? - zapytał mimo wszystko, chociaż doskonale znał odpowiedź, gdyż padała ona już między nami setki razy.
- To nie jest właściwie – powiedziałem. – Nie powinniśmy tego robić i doskonale o tym wiesz.
- Frank… - poprosił, kiedy podałem mu piwo, które trzymałem. Choć serce wołało o decyzję przeciwną, poklepałem Setha delikatnie po klatce piersiowej otwartą dłonią i powoli wyminąłem. Chłopak bezradnie puścił moją rękę, wzdychając głośno.
         Nie lubiłem, kiedy nasze spotkania kończyły się właśnie w taki sposób.



~*~

         Wziąłem duży łyk piwa, chociaż nie powinienem, ponieważ ostatnim razem nie skończyło się to dla mnie najlepiej. Czułem się teraz, jakbym grał w jednej z tych tanich, niskobudżetowych telenoweli brazylijskich. Wcielałem się w rolę ukrytego zboczeńca, który śledzi swoją loszkę i obserwuje, jak oprowadza się z innym Alvaro z Koziej Wólki. Zaśmiałem się w duchu z tego porównania, jednak nic innego w obecnej sytuacji nie przychodziło mina myśl.
         Atmosfera między Frankiem i Sethem w każdym razie wydawała się dość napięta, a moje możliwości podkładania napisów do ich rozmowy skończyły się jakieś dziesięć wymian ich śliny temu, kiedy w końcu wkurwiłem się na tyle, aby zamówić jedno piwo. Kiedy ostatecznie się od siebie odkleili, postanowiłem pójść za Iero i uzmysłowić mu, jaką małą jest szują, grając mi w taki sposób na emocjach.
         Za mój obecny nastrój wcale nie odpowiadał alkohol wymieszany z lekami.
         Przecież jestem racjonalnym człowiekiem. Na moje decyzje wcale nie wpływa żadna tania gorzała.
         Wszystko miałem już rozplanowane, nawet wykonałem parę pierwszych kroków, jednak Seth zdawał się myśleć znacznie szybciej i trzeźwo ode mnie. Podał swoje piwo koledze i ruszył za Frankiem, jakby od tego zależało jego życie. Kiedy Iero był już przy wyjściu, blondyn złapał go mocno za ramie i obrócił w swoją stronę. Brunet wcale nie wyglądał na zachwyconego takim obrotem sprawy, mówiąc coś żywo, gestykulując przy tym rękami. Seth odpowiedział mu z taką samą, jeśli nawet nie większą energią. Mówił długo i zapalczywie, co sprawiało wrażenie, jakby naprawdę mieli zacząć się kłócić publicznie. Z każdym kolejnym słowem chłopaka, mina Franka marniała i przyjmowała błagający oraz niemal płaczliwy wyraz.
Po chwili każde z nich zamilkło, jakby nie było już nic więcej do powiedzenia w poruszanej kwestii. Moje wewnętrzne serialowe zwierzę wywoływało palącą ciekawość, czy słowa, które padły, były gorzkie i zaraz rozejdą się w przeciwnych kierunkach obrażeni, czy może wzruszające, więc padną sobie w ramiona. Nie ukrywałem, że dla mnie pierwsza opcja byłaby najdogodniejsza, ale dobra fortuna rzadko stała po mojej stronie. Jakby na potwierdzenie tych myśli, Frank zarzucił Sethowi ręce na szyję i mocno pocałował, co ten drugi naturalnie jak najszybciej odwzajemnił.
Prychnąłem tylko głośno, machając na nich ręką, po czym chwiejnym krokiem wróciłem do pustego krzesła, na którym wcześniej siedziała Izzy.
Scenariusz tendencyjny.
Dwa na dziesięć?
Rozstania i powroty są przereklamowane.
Nie byłem w stanie myśleć już racjonalnie tego wieczora, także postanowiłem poczekać, aż dziewczyna wróci z toalety i zabrać się z nią do domu.
Kiedy obróciłem się, żeby ostatni raz spojrzeć na moich ulubieńców, pozostało mi tylko ironicznie się uśmiechnąć, ponieważ nikogo już tam nie było.




~.~

W sumie poczucie winy z powodu tak długiego procesu tworzenia, miesza się u mnie z satysfakcją stworzenia rozdziału, który liczy ponad 7000 słów, a to raczej niemała liczba.

Mogłabym przepraszać w nieskończoność, tłumacząc się nadmiarem pracy i brakiem wolnego czasu, ale wolę jednak chyba poczytać wasze komentarze i opinie na temat tego rozdziału.

Osobiście jestem rozdarta, ponieważ bezgranicznie kocham postać Setha, ale to jest Frerard, do cholery! Moje serce boli, bo uwielbiam wszystkich moich bohaterów :c Pierwsza część rozdziału chyba bardziej mi się podoba, ale tak to już jest, skoro piszę wszystko na sto rat.

Do zobaczenia.


7 komentarzy:

  1. genialny rozdział! już ci kiedyś chyba to pisałam, że na rozdziały od ciebie zawsze warto poczekać. ja też mam mieszane uczucia co do setha, fajny z niego facet, idealny dla franka, ale...
    do następnego! <3

    OdpowiedzUsuń
  2. Seth jest taki kochany... ale, jak sama napisałaś, to jest frerard... Proszę, w razie czego, znajdź biedaczkowi jakiegoś faceta, żeby nie bolało go serduszko, jeśli Franka dopadnie Gerard. Życzę duuużo weny :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Lubię to opowiadanie. Sympatią darzę postać Setha. Intryguje mnie postać Gerarda. A Frankowi zwyczajnie współczuję. Los potrafi być naprawdę przewrotny i niesprawiedliwy.
    Prawdę powiedziawszy nie zacznę lamentować i rwać sobie włosów z głowy, jeśli nasza kochana łajza z ogromnymi problemami emocjonalnymi wróci do swojego byłego chłopaka, który da mu tyle ciepła i miłości ile będzie potrzebował, ale... Gerard ma pokazać swoją zabroczość 3:)
    Tak czy siak, życzę weny i liczę, że wpadniesz na jakieś sensowne rozwiązanie.

    OdpowiedzUsuń
  4. A może trójkącik? O jezu, wybacz, ale serio, ja tak bardzo kocham tutaj Setha, że nie wyobrażam sobie jak możnaby z niego zrezygnować... Gerard zachwyca mnie tym całym mrokiem i otoczką tajemnicy, Franka kocham od pierwszego słowa i cholera, najchętniej to bym chciała żeby jakiś cudem wszyscy byli ze wszystkimi, sama już nie wiem, czekam na frerardowy moment i wiem, że na pewno serce mi z piersi wyskoczy, ale będzie mi tak szkoda Setha...
    Już się nie mogę doczekać kolejnego rozdziału, pisz, kochana!
    xo,
    killspells

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Powinnam być może uściślić; frerardowy moment nie oznacza dla mnie sceny seksu, to raczej jakieś takie połączenie dusz, z braku lepszego określenia. Takie dogłębne, prawdziwe i szczerze współodczucie tego, co się między dwoma osobami dzieje. Co prawda obaj już dążą w tym kierunku, obaj nie potrafią przestać myśleć o tym drugim i dziwacznie zachowują się w swojej obecności, ale liczę na swego rodzaju kulminację tych momentów. Nawet nie chodzi mi o to, że mieliby rzucić robotę i odjechać w stronę zachodzącego słońca, do końca życia ukrywając się przed Marco (chociaż to też kuszące, ostatnio z jakiegoś niezrozumiałego powodu żałośnie łaknę happy endów, nawet jak są mocno przesłodzone), raczej myślę o porozumiewawczym spojrzeniu, rozmowie, która zmieni ich stosunki, która upewni ich obu, że mogą na sobie polegać nie tyko jeśli chodzi o pracę? Sama nie wiem. Czegokolwiek byś nie napisała, jakkolwiek byś tego nie zakończyła, mi i tak się to spodoba. Długo mnie nie było, ale moja miłość do Ciebie jest tak samo niezachwiana i silna, jak na samym początku.
      Zazdroszę talentu.
      I uwielbiam.
      xo,
      killspells

      Usuń
  5. Pisaj, pisaj!
    xo,
    killspells

    OdpowiedzUsuń