14
Od
kiedy tylko otworzyłem oczy, mój wzrok tkwił skupiony w jednym punkcie pokoju i
nie zmieniał obiektu swojego zainteresowania. Patrzyłem na koszulkę Setha,
która leżała w nieładzie na podłodze razem z innymi ubraniami już całkiem
mieszanego pochodzenia oraz przynależności. Jej wyjątkowość wynikała z prostego
równania, którego składowymi było pierwsze moje spotkanie z blondynem oraz
dzień jego wypadku. To emocjonalne nacechowanie w połączeniu z mdłym światłem
poranka, które ją oświetlało, kazało mi zadać sobie parę poważnych
egzystencjalnych pytań.
Co ja tutaj do chuja robię?
Nie
miałem pojęcia. Byłem dobry w poddawaniu się chwili oraz spontaniczności, która
wynikała z braku umiejętności szacowania niepożądanych skutków jakiegoś
działania. Obawiam się, że człowiek racjonalny nazwałby to po prostu zwyczajną
głupotą oraz lekkomyślnością. Jednak mi tego racjonalizmu najwyraźniej zdecydowanie
brakowało.
Moje
ciało krzyczało z bólu fizycznego, a dusza mentalnego, spowodowanego poczuciem
winy i niesprawiedliwości życia. Ramię Setha paradoksalnie działało kojąco na
moje stłuczone żebra, jakby jego ucisk tłumił cierpienie, którego przysparzało
mi oddychanie. Zastanawiałem się, kogo ja tak właściwie próbuję oszukać w tej
relacji i wyszło na to, że samego siebie, ponieważ Seth nie jest w stanie
zastąpić Gerarda, a Gerard nie ma w sobie wyjątkowych cech Setha. Oboje są
skrajnie różni, a ich charaktery w żadnym punkcie się nie powielały.
Przymknąłem
na chwilę powieki, wsłuchując się w spokojny oraz równomierny oddech blondyna.
Ciepłe powietrze z jego ust lekko otulało mój kark, sprawiając, ze czułem się
niesamowicie komfortowo i bezpiecznie. Pokój chłopaka przywracał licealne
wspomnienia oraz przypominał o oazie, jaką niegdyś dla mnie stanowił. Dosłownie
nic się tutaj nie zmieniło; wszystko było takie same. Nagie ciało Setha
przylegało do mojego również tak, jak miało w zwyczaju już tysiące razy
wcześniej. Tylko ja sam wydawałem się jakiś inny; byłem niepasującym elementem
tych puzzli, który oryginalnie miał wypełniać lukę, lecz w transporcie do
sklepu uległ uszkodzeniu, niszcząc cały obrazek.
- Wygląda na to, że już nie śpisz –
usłyszałem cichy szept przy uchu.
- Czuwam dłuższą chwilę –
powiedziałem spokojnie. – Jak chcesz, to kładź się z powrotem.
W
odpowiedzi otrzymałem tylko śmiech stłumiony przez moją szyję i dotyk ust
przelotnie muskających mi skórę. Odruchowo uśmiechnąłem się pod nosem i
przeczesałem delikatnie palcami włosy chłopaka. Wiedziałem, że nie powinienem
tego robić, jednak było to silniejsze ode mnie. W końcu Seth był osobą, którą
przez wiele lat kochałem szaleńczo całym swoim sercem i wierzyłem, że nigdy
kochać nie przestanę. Jak bardzo okrutne byłoby stwierdzenie, że ta miłość się
skończyła? Nic nie jest w stanie minąć tak z dnia na dzień.
Przewróciłem
się powoli na drugi bok, zaciskając z bólu powieki. Po chwili spojrzałem
chłopakowi w oczy, chcąc się skonfrontować z tą przepastną tonią tęczówek i
zastałem w nich zmartwienie. Kiedy Seth zbierał się, żeby już coś powiedzieć,
pokiwałem tylko powoli głową, zahaczając opuszkami palców o jego wargi. Nie
miałem teraz siły na jakąkolwiek poważną rozmowę i jeśli już mieliśmy trwać w
tym pozornym spokoju, nie mogła ona mieć teraz miejsca.
- Poczekam – oznajmił spokojnie,
zabierając subtelnie moją dłoń od swojej twarzy. – Nie żebym miał jakiś
specjalny wybór, prawda? – zapytał z lekkim półuśmiechem.
- Prawda – odparłem, przymykając
powieki. Dałem także początek dłuższej ciszy, która zupełnie opanowała pokój.
Ta
cisza była przyjemna. Sprawiała wrażenie całkowicie niewymuszonej i
spontanicznie zainicjowanej. Tak właśnie powinna wyglądać cisza między ludźmi,
którzy znają się od lat i nie czują się niczym zażenowani. My byliśmy takimi
osobami, lecz paradoksalnie zupełnie nie mieliśmy przed sobą przyszłości.
- Kiedy wyjeżdżasz? – zapytałem
głucho, spuszczając wzrok. Musiałem to wiedzieć, aby przygotować się na pustkę,
na kolejne porzucenie i pozostawienie samemu sobie. Zawsze sprawiałem wrażenie,
jakbym nie miał nic przeciwko koncertowaniu blondyna, ale nieustannie w moim
sercu odbywał się ten sam proces. Najpierw palący ból spowodowany rozstaniem;
następnie kilka tygodni, podczas których usiłowałem wrócić do normalności i
zapomnieć; później nadzieja przychodziła na nowo, kiedy otrzymywałem telefon z
hasłem hej, będziemy w mieście, dawno się
nie widzieliśmy, wiec wpadniesz na koncert?; parę chwil wspólnie i kolejny
wyjazd. Tak było za każdym razem, póki w końcu nie udało mi się choć trochę z
tym pogodzić.
- Na razie tu zostaję – wyszeptał,
kładąc swoja dłoń na moim biodrze.
- Jak to? – zdziwiłem się.
- Skończyliśmy trasę i postanowiliśmy
wrócić na parę miesięcy do domu – odpowiedział z uśmiechem. – Uwierz, że jakbym
miał znów gdzieś wyruszać, nie leżelibyśmy teraz w jednym łóżku, Frankie. Nie
jestem aż takim masochistą.
Spojrzałem
Sethowi w oczy z mieszanką uczuć, których nigdy wcześniej nie doświadczyłem. Naprawdę
oraz szczerze cieszyło mnie to, że chłopak tu zostaje, lecz zarazem odczuwałem
niepokój, bo chciałem, aby to okazało się kłamstwem. Chciałem przy sobie
blondyna, ale jednocześnie miałem wrażenie, że nic nie zagra między nami tak,
jak powinno.
Bo
gdzieś tam oddycha inny mężczyzna, do którego zacząłem mieć poważniejsze
uczucia.
~*~
Zbudziłem
się z tak silnym bólem głowy, jakiego już dawno nie doświadczyłem. Czułem każdą
myśl oraz każdą próbę jej pozbycia się ze świadomości. Luki w mojej pamięci
zaczęły mi doskwierać niemal natychmiast, ponieważ nie miałem bladego pojęcia,
jak dotarłem do domu. Dlaczego jestem zupełnie nagi, tego byłem w stanie się
domyślić, ponieważ wszystkie istniejące kończyny Isabelle ściśle mnie oplatały
niczym jakieś macki. Stało się dla mnie jasne, że ta kobieta i tak prędzej czy
później dopnie swego, więc nie ma co się jej sprzeciwiać.
Odrzuciłem
ze zdenerwowaniem nogę Izzy ze swojego biodra i usiadłem na krawędzi łóżka,
chowając skacowaną twarz w dłoniach. Dziewczyna jedynie przewróciła się na
drugi bok, odsłaniając przede mną swoje pośladki. Dalej niczym się nie przejmowała
i beztrosko kontynuowała spanie, zostawiając mnie samego ze swoimi myślami.
A
moje myśli mimowolnie wróciły do Metra.
Ten klub niczym żywy obiekt wypalał we mnie dziurę, przywołując wspomnienia
najgorszego rzędu. Przed zamkniętymi powiekami skakał mi tłum rozwrzeszczanych
ludzi, a poza tym tłumem stała osoba, która przesądziła swoim zachowaniem o
moim dzisiejszym samopoczuciu. Wysuwała się z moich rąk coraz bardziej; stawała
się coraz bardziej odległa, coraz bardziej niedostępna. Nie byłem w stanie
nawet ocenić, czy to jest bezpośrednio moja wina, jego wina, a może nas obojga.
Dzieliłem
z Frankiem specyficzną relacje, która od samego początku nie posiadała
konkretnych barw oraz kształtu. Wszystko rozgrywało się między nami na
nierównej płaszczyźnie ukutej ze spontaniczności, potrzeby zaspokojenia nagłej
rządzy oraz niewytłumaczalnego przyciągania. Ten defekt decydował też o
niemożności zawiązania między nami zdrowych uczuć.
Czasami
dochodzę do wniosku, że to wszystko po prostu źle się zaczęło, a z mojej winy
jeszcze gorszą miało kontynuację. Od samego początku nie umiałem z nim
normalnie rozmawiać, normalnie się wobec niego zachowywać, normalnie powiedzieć
o swoich uczuciach i postarać się normalnie wszystko dalej ułożyć. Na siłę
uciekałem od normalności, której minimalny pierwiastek miałem na wyciągnięcie
ręki. Teraz, kiedy tę normalność lada chwila mogłem utracić, dopiero zacząłem
dostrzegać jej pozytywne walory i fakt, jak bardzo jej pragnę i potrzebuję.
Ponieważ
zmierzam ku autodestrukcji.
Niekiedy
pragnę wrócić na tę plażę. Chciałbym, aby wszystko potoczyło się inaczej od momentu,
w którym zobaczyłem te brązowe oczy nad płomieniem zapalniczki. Brązowe oczy,
których jeszcze nie zacząłem niszczyć.
Tamta
chwila była piękna w swojej niewinności. Tam miał miejsce początek czegoś
czystego i ładnego, co mogło rozkwitnąć, a zaczęło zamiast tego stopniowo
usychać. Rozwiązanie nie tkwiło w braniu siłą, lecz podarowaniu cierpliwości,
której chyba nie miałem.
Człowiek
jest istotą, która czasami musi coś utracić, żeby następnie umieć docenić jakiś
aspekt swojego życia na nowo. W moim przypadku był to ten drugi mężczyzna,
który sprawiał, że czułem się zagrożony. Czułem, jakby spomiędzy palców
wyciekały mi resztki sił na walkę i ostatnia szansa na odzyskanie utraconego.
Właściwie to czułem, jakbym już to całkowicie utracił i nie był w stanie zrobić
zupełnie nic, aby jakoś odwrócić tor, w jakim cała ta sytuacja zmierzła.
~*~
Szedłem
przyciemnionym korytarzem w strachu. Cały czas miałem wrażenie, jakby zza rogu
miał wyjść Marco i dać mi znać, że jeszcze nie dokończył ze mną tamtej rozmowy.
Steven uważał moje obawy za absurdalne, ponieważ od tamtych zdarzeń minął już
ponad tydzień i nie widziałem aż do dzisiaj ani Gerarda, ani Pereza.
Way
zdecydowanie mnie z jakiejś przyczyny unikał. Jeśli miał możliwość przemknięcia
niezauważonym, robił to. Jeśli miał Stevenowi do przekazania jakieś dokumenty,
dzwonił po niego, tłumacząc się brakiem czasu lub przekazywał je przez
pośrednika. Kiedy widział, że nadchodzę z drugiej strony korytarza, zawracał i
chował się w najbliższym pomieszczeniu, jakby chciał uniknąć konfrontacji ze
mną.
Na
początku myślałem, że czuje się winny z powodu zajścia z Marco, że maczał palce
w moim pobiciu. Steven jednak zdecydowanie stwierdził, że Gerard strasznie się
o mnie martwił i na pewno nic takiego nie miało miejsca. Troska ze strony Waya
była dla mnie całkiem nowym zjawiskiem, ale przypomniałem sobie, że
rzeczywiście dzwonił do mnie tamtego dnia niezliczoną ilość razy.
Kolejną
myślą, jaka mnie zaatakowała, był Seth.
Zazdrość
jest ciekawą sprawą, ale nie byłem w stu procentach pewien, czy na pewno o nią
chodziło. Gerard zawsze był inny, intrygujący, niesamowicie ciekawy oraz
pociągający. Traktował mnie przedmiotowo, ale nadal miał w sobie specyficzny
magnetyzm, który nie pozwalał mi przestać o nim myśleć. Jeśli kierowała nim
zazdrość to jedynie w kategorii posiadania, ponieważ na pewno nie wkładał w
relacje ze mną żadnych większych uczuć. Takim był człowiekiem i właśnie takie
cechy charakteru w pełni go definiowały.
Kiedy
zacząłem niebezpiecznie skracać sobie dystans do skrętu w korytarz, gdzie znajdował
się pokój, w którym przesiadywał Gerard, moje serce proporcjonalnie do tego
pompowało krew coraz szybciej.
I
tak było za każdym razem.
Przystawałem
zawsze na sekundę tuż przy rogu, mając cichą nadzieję, że może tym razem uda mi
się na niego wpaść. Nie chciałem nawet nawiązywać żadnej rozmowy. Wystarczyłoby
mi jedynie samo potwierdzenie, że on gdzieś tutaj sobie jest, żyje i ma się
dobrze.
W
oczach Gerarda zawsze skrywał się ból, jakby życie, które prowadził, było
udręką, a nie darem od losu. Wieczny strach i stałe cierpienie przysłaniała
ironia oraz fałszywie przybrana maska wyższości czy pogardy. Wszystko to
przeżywał bardzo cicho; wszystko to przezywał jakby na uboczu. Z tego właśnie
powodu zawsze miałem wrażenie, że czarnowłosy lada dzień rozpłynie się w
powietrzu, a ja nawet tego momentu nie dostrzegę.
Dzisiaj
nie zatrzymałem się na rogu. Stwierdziłem, że skoro nie udało mi się wpaść na
Gerarda przez ostatni tydzień, to teraz też taka szansa równa się niemal zeru. Przyspieszyłem
zatem kroku, zaciskając mocniej palce na teczce, jakby miało to stanowić
pewnego rodzaju alternatywę dla tych wszystkich wcześniejszych postoi. Z
impetem wszedłem w zakazany korytarz, oczekując nie wiadomo czego i jak zwykle
zderzyłem się z pustką, która przywitała mnie jak stara, dobra przyjaciółka z
lat dziecinnych.
Nadzieja.
Tak
właściwie nie opuściła mnie do końca. Człowiek czasami jest podatny na takie
sugestie umysłu, że raz zrobi coś na przekór zwyczajowi, a cała sytuacja
ulegnie zmianie i magicznie stanie się to, czego chcieliśmy. Jednak to nie
nastąpiło, a Gerard nie wyłonił się znikąd.
Westchnąłem
w duchu, uspokajając rozkołatane serce. Czułem się trochę jak uczennica
szukająca na szkolnym korytarzu nieosiągalnego chłopaka, który jej się podoba.
Chłopaka, który chyba trenuje skrycie bycie mistrzem kamuflażu. Czułem się,
jakby został ostatni zakamarek do sprawdzenia, ale nieoczekiwany dzwonek na
lekcje wszystko przerwał.
Nagle
poczułem niespodziewane, silne uderzenie w plecy, które wytrąciło mnie z
równowagi. W ostatniej chwili podparłem się ręką o ścianę, a obce dłonie szybko
złapały mnie za ramiona, utrzymując dodatkowo w ryzach. Spomiędzy moich warg
wyrwało się ciche westchnienie nie tyle z ulgi wywołanej uniknięciem upadku,
ile z faktu, że do moich nozdrzy dotarł znajomy zapach wody toaletowej Gerarda.
Palce chłopaka jednak szybko mnie oswobodziły, pozostawiając jeszcze przez
chwile wrażenie ucisku na skórze. Czarnowłosy wyminął mnie, dusząc pięścią
kaszel i kiedy już myślałem, że pójdzie dalej, on przystanął i schylił się
jedynie po teczkę, którą wcześniej upuściłem.
Podniosłem
na Waya wzrok, oceniając jego wygląd. Był jak zwykle ubrany od stóp po głowę na
czarno, jednak nie prezentował się dzisiaj tak dobrze jak zazwyczaj. W jego
posturę oraz twarz wkradło się coś anemicznego. Wyglądał na bardzo zmęczonego i
czymś zmartwionego. Ironiczny Gerard, którego znałem, schował się gdzieś poza
murami tego korytarza i raczej nie planował nagle tutaj zawitać.
- Dawno się nie widzieliśmy – powiedział
jedynie, nawet na mnie nie spoglądając. Zaczął natomiast przeglądać zawartość
mojej teczki. Odnosiłem wrażenie, że nie skupia wzroku na tym, co się w niej
znajduje, a jedynie biernie śledzi szlaczki liter. Jeśli naprawdę chciał mnie
dzisiaj znów uniknąć, mógł mi po prostu ją oddać i odejść jak zawsze.
- To prawda – odparłem, patrząc jak
jego szczupłe, blade palce przerzucają kartkę za kartką, a następnie szybko
zamykają plastikową teczkę gumką i pozostawiają ją w bezruchu na wysokości uda.
Spojrzał na mnie z kamienną twarzą, niemal beznamiętnie i szybko odnalazł mój
wzrok.
- Jak się czujesz? – zapytał nagle
łagodniej, zupełnie kontrastowo w stosunku do tego, czego oczekiwałem po jego
mimice. – Ostatnio szybko wyszedłeś i nie mieliśmy raczej okazji o tym
porozmawiać.
- Nie chciałem wam w niczym
przeszkadzać – powiedziałem spokojnie, będąc nieco zawiedziony tym, że jego
wypowiedź przybrała tak formalny charakter. Był chłodny i nieprzystępny. Osoba
postronna mogłaby dodać jak zawsze,
ale ja wiedziałem, że mimo wszelkich pozorów, Way wcale taki nie był. Tym
bardziej nie rozumiałem jego dzisiejszej postawy. Sprawiał wrażenie, jakbym go
czymś bardzo mocno uraził i z tego powodu postanowił zachować dystans.
- Opacznie zrozumiałeś chyba tę
sytuacje - uśmiechnął się nieoczekiwanie, oblizując szybko kąciki ust z powodu
nagłego rozbawienia. – To po prostu tylko tak źle wyglądało – stwierdził,
wkładając dłoń do kieszeni spodni.
- Właściwie to jest twoja sprawa, co
robisz ze swoim życiem, Gerard – odparłem cicho, wspominając sytuację, której
byłem świadkiem niecałe dwa tygodnie temu. Widok chłopaka z ręką między nogami
nagiej Isabelle siedzącej na blacie naprawdę nie był najprzyjemniejszy. Mimo
wszystko na swój sposób to mnie zabolało, choć wcale nie powinno. Nie miałem
podstaw do zazdrości, albo inaczej - nie miałem do tego nawet prawa. – Mogę
teczkę?
- Jak się czujesz? – zapytał w tym
samym czasie tak, że nasze słowa się zmieszały, tworząc nieprzyjemny dla ucha
szum. Gerard ponownie się uśmiechnął, podchodząc nieco bliżej. Zabił tym
dzielącą nas wolną przestrzeń, kreując między nami pozorny dystans poprzez
oparcie krawędzi teczki na naszych klatkach piersiowych. – Jak się czujesz? –
powtórzył, nadal trzymając palce na plastiku, chociaż moje też tam się znajdowały
i jego wcale nie były dłużej potrzebne. Przełknąłem dyskretnie ślinę i
zamknąłem usta, ponieważ moje serce gwałtownie przyspieszyło, więc urwany
oddech był jedynie kwestią czasu. Już teraz, patrząc w oczy Gerarda, miałem
problemy z nabieraniem powietrza.
- Dobrze - odparłem szeptem, starając
się chociaż w minimalnym stopniu kontrolować stabilność głosu.
Nienawidziłem
w tym momencie czarnowłosego z całego serca. Działał na mnie w sposób, który
powinien być karany dożywociem. Czułem ciepło jego ciała tuż przy moim ciepłym
ciele i odnosiłem wrażenie, że zaraz zwariuje od atmosfery, która między nami
powstała. W domu po pracy czekał na mnie kochający i oddany Seth. Co ja u
diabła właśnie robiłem, stojąc tutaj z tym demonem apokalipsy oraz podświadomym
pragnieniem bycia w tej chwili na jego wyłączność. Znów działałem na przekór
zdrowemu rozsądkowi, dlatego wypadało w jakiś dyskretny sposób to zakończyć.
Pociągnąłem
mocniej teczkę do siebie, oswobadzając ją z uścisku palców Gerarda i
natychmiast przytuliłem ją do klatki piersiowej. Chwila, w której ją zabrałem,
oznaczała zniesienie jakiejkolwiek bariery i możliwość ucieczki, jednak chłopak
był niesamowicie spostrzegawczy oraz czujny, wiec tę barierę zastąpił swoim
ciałem. Nagle jego but znalazł się między moimi stopami, a palec wskazujący tuż
pod moim podbródkiem.
Usta
Gerarda były blisko moich i doskonale o tym wiedziałem, jednak nie mogłem
oderwać wzroku od jego oczu. Way patrzył na mnie w sposób, który wywoływał
poczucie zagrożenia i bezpieczeństwa jednocześnie, ponieważ było to spojrzenie
palącego pożądania, które oboje odczuwaliśmy. Pragnienie jego ust na moim ciele
było niepokojąco wyraźne do tego stopnia, że moje własne same delikatnie się
rozsunęły, wypuszczając spomiędzy warg ciche westchnienie. Czarnowłosy
uśmiechnął się subtelnie pod nosem, przesuwając powoli kciukiem po mojej dolnej
wardze.
- Nie rób tego, Gerard – wydusiłem w
końcu słabym głosem. W oczach Waya zatańczyła ciekawość oraz zaskoczenie.
- Dlaczego? – zapytał, zmniejszając
jeszcze bardziej dystans między nami. Dotykaliśmy się nosami, a nasze usta
dzieliły dosłownie milimetry, których pokonanie uniemożliwiało mi poczucie
resztek szacunku wobec siebie oraz osoby, która dostałaby zawału, gdyby się
dowiedziała, co za balety teraz tutaj wyczyniam.
- To jest toksyczne – ledwo
dosłyszalnie szepnąłem, czując jak nasze oddechy powoli się ze sobą mieszają.
Wariowałem od tej zieleni, która mnie w siebie wciągała, lecz musiałem się
jakoś jej oprzeć. Mimo wszystko moje kończyny były zniewolone poprzez popęd,
który nieświadomość spuściła ze smyczy. Chciałem Gerarda tu i teraz. Czułem, że
on by się bardzo ucieszył z takiego obrotu spraw.
– Co w tym złego, jeśli obu stronom
się podoba? – zaśmiał się, unosząc brew. Nie odpowiedziałem, trwając dłuższą
chwilę w pełnej napięcia ciszy i to chyba było moją ostateczna zgubą oraz
największym błędem.
Usta
Waya objęły moje powoli, lecz jednocześnie zrobiły to mocno i zdecydowanie.
Kiedy ten moment nastąpił, resztki mojego racjonalnego myślenia całkowicie
gdzieś wyparowały. Oddałem chłopakowi pocałunek znacznie żarliwiej niż Sethowi
wieczór wcześniej. Byłem po prostu głodny Gerarda, a on najwyraźniej był głodny
mnie jeszcze bardziej. Przycisnął moje ciało mocno do ściany, całkowicie
zakrywając swoim. Nasze języki splątały się zapalczywie, a usta opuściły ciche
jęki. Ta sytuacja była na swój sposób wyjątkowa, bo nikt nikogo do niczego chyba
pierwszy raz od dawna nie zmuszał. Dłoń Gerarda na mojej szyi była silna, ale
też w niewyjaśniony sposób delikatna. Pozwalała mu całować mnie mocniej i
głębiej, jeśli jakikolwiek było to możliwe.
Mimo
wszystko w końcu się opamiętałem i pod wpływem sprzecznych emocji postanowiłem
odepchnąć Gerarda. Chłopak jednak chyba nie był skory poddać się na tym etapie,
więc niewiele myśląc, naparłem mocno dłońmi na jego klatkę piersiową i
zamachnąłem się, uderzając go w policzek. Dopiero kiedy zobaczyłem, że czarnowłosy
trzyma się za twarz, dotarło do mnie to, co zrobiłem. Mężczyzna zerknął na mnie
z niedowierzaniem, ale wydawało mi się, że bardziej jest zdumiony niż zły. Mimo
wszystko mój instynkt dzisiaj działał zupełnie na opak i bez przemyślenia tego,
że nagłe ruchy mogą mi przynieść jakąkolwiek szkodę, ruszyłem biegiem w
kierunku schodów do piwnicy. Zacząłem się zastanawiać, co trzeba mieć w głowie,
żeby pokusić się na taką akcję. Zawsze sądziłem, że jestem dość stabilny
emocjonalnie, ale tym razem chyba zrobiłem wszystko, aby obalić ten mit w stu
procentach.
Kiedy
zbiegałem w dół po schodach, jakby od tego zależało całe moje życie, usłyszałem
za sobą szybkie kroki i zacząłem panikować. Dopadłem prędko do alarmu, żeby
wpisać pin. Nie wiem jakim sposobem miał on mnie przed czymkolwiek uratować,
skoro Gerard też go przecież doskonale znał. Mimo wszystko zapewniał mi podświadomie
iluzoryczne bezpieczeństwo. Nie było mi dane jednak w pełni odblokować dostępu
do pokoju, kiedy poczułem mocne szarpnięcie za ramię i odbiłem się plecami od
drzwi, które tak bardzo pragnąłem otworzyć. Zacisnąłem mocno powieki, kiedy
moje wcześniejsze urazy ciała odezwały się echem po całym organizmie. Dłoń Waya
głośno łupnęła w metalowe ściany tuż przy moim uchu. Sam sobie odpowiedziałem,
że teraz był wściekły. Gdybym został na parterze bez ruchu i po prostu
spokojnie odszedł, ta sytuacja nie miałaby miejsca. Górę jednak w mojej głowie
wzięła panika oraz wstyd, dlatego właściwie sam byłem sobie winien.
Dałem
sobie nadzieję.
Dałem
jemu nadzieję.
Ale
nie miałem tak właściwie pojęcia, co teraz rozgrywało się w jego głowie.
Patrzył na mnie ze złością, rozczarowaniem, brakiem zrozumienia oraz setką
innych ukrytych emocji, spośród których żadna dominująco się nie wybijała na
przód. Był chyba zagubiony, ale ja również nie miałem pojęcia jak ustabilizować
swoją aktualną sytuację życiową. Wszystko stało się teraz tysiąc razy bardziej
popierdolone niż było jeszcze pięć minut temu.
Przez
długi czas nie padło między nami żadne słowo. Badaliśmy siebie nawzajem
gorączkowo zwężonymi źrenicami, szukając słów w głowie lub odpowiedzi na ustach
tej drugiej osoby. Nasza relacja zupełnie nie uległa zmianie - nadal była jak
kolejka górska wiodąca przez wyboje, która czeka w końcu na jakiś zaciszny
przesmyk.
– Pilnuj swojego chłopaka, Frank –
powiedział nagle z goryczą w głosie, a mnie wbiło w ziemię jeszcze bardziej.
- Słucham? – wydukałem nieskładnie,
szukając sensu jego wypowiedzi oraz przenośnego znaczenia. On mi właśnie groził
czy ostrzegał? Co Seth niby miał do tego, co się między nami przed chwilą
wydarzyło?
- Czy w czymś wam może właśnie
przeszkadzam? – zapytał Steven, nagle pojawiając się z kawą tuż przy nas.
Zerknąłem na niego z paniką, więc uniósł jedynie go góry brew w niemym
zapytaniu. Znał Gerarda o wiele lepiej niż ja, wiedział, że jeśli się
zdenerwuje, może być nieobliczalny.
- Nie – odpowiedział nagle Way,
zabierając gwałtownie rękę z drzwi tuż za mną. Zanim odszedł, jeszcze
delikatnie musnął palcem moją dolną wargę i zaśmiał się bez cienia entuzjazmu.
W końcu wyminął Stevena bez słowa, ruszając powoli schodami na górę.
- Co go ugryzło? – zapytał zszokowany
mężczyzna.
- Nie mam pojęcia – wyszeptałem
oniemiały, nadal czując na swoich ustach palący dotyk czystej pogardy.
~*~
Puk.
Puk.
Puk.
Puk.
Patrzyłem
tępo jak żółta piłka tenisowa, którą rzucałem o ścianę, powoli do mnie wracała.
Uderzała w mur monotonnie, stabilnie, jednostajnie.
Była
definicją mojego wymarzonego życia, którego wyobrażenie ostatnimi czasy zaczęło
mi się jawić jako niedościgniona utopia – ideał, którego zdobycia nigdy nie
będę bliski.
To,
co wydarzyło się jakiś czas temu między mną a Frankiem, nie dawało mi spokoju.
Miałem ochotę kochać go i zabić jednocześnie. Wywoływał we mnie dosłownie
skrajne emocje, stając się coraz bardziej niezbędnym elementem mojego życia.
To jest toksyczne.
Dokładnie
tak to wtedy ujął. I musiałem mu przyznać rację. Byliśmy dla siebie toksyczni,
dlatego od dłuższego czasu rozważałem w pełni świadomą ucieczkę od tej relacji
oraz tego miejsca. Błądziłem po tym budynku, po tym mieście i dochodziłem do
wniosku, że prócz właśnie tej toksycznej oraz wyniszczającej znajomości,
kompletnie nic mnie tutaj nie trzymało.
Nie
chciałem dłużej prowadzić takiego życia.
Musiałem
stąd uciec.
- Halo, halo – usłyszałem nagle przez
głośnik Marco.
- Halo, halo – mruknąłem w
odpowiedzi, śledząc beznamiętnie tor lotu piłki.
- Rozmawiałeś już z Sethem? – zapytał
niecierpliwie. Zadawał mi to pytanie od przeszło tygodnia, jednak prócz
zgromadzenia o chłopaku podstawowych informacji, na nic więcej nie miałem
ochoty. Jego istnienie sprawiało mi psychiczny ból, a wnikanie w jego życie
osobiste odbierało chęci na istnienie.
- Nie – odparłem lakonicznie.
- Gerard… - westchnął Perez. – Co się
ostatnio z tobą dzieje, chłopie?
- Zgubiłem się – odparłem spokojnie z
nutą apatii w głosie. Wewnętrznie jednak na swój mało męski sposób cierpiałem i
chciałem wykrzyczeć swoją złość. Miałem ochotę płakać, wrzeszczeć, zniszczyć
cały ten świat. Jednak przyzwyczaiłem się już do tego, że moje uczucia nigdy
dla nikogo nie były istotne.
- W takim razie proponuję ci szybko
znaleźć drogę powrotną – usłyszałem odpowiedź niczym głos z góry od boga, który
wskazuje prawidłową drogę życia. Boga starotestamentowego – stanowczego i
okrutnego ojca, który patrzy z kamienną twarzą na cierpienia swoich dzieci.
Nie
pozostało mi nic innego, jak zaśmiać się gorzko do siebie i podziękować
wszystkim za troskę.
Dziękuję, że pytacie, jak możecie mi pomóc.
Jestem dozgonnie wdzięczny.
~.~
Mam jeszcze jeden rozdział, który będzie
dotyczył tego jakby bloku opowiadania. W fabule planuje właśnie takich kilka
momentów przełomowych, które będą nakreślały gwałtowne przemiany bohaterów.
Zobaczymy, jak to wyjdzie w rzeczywistości haha xD
Jestem teraz na cudownym odpoczynku we Wrocławiu! Jestem szczęśliwa,
zrelaksowana, oderwana od toksycznego Gdańska, więc pewnie coś kolejnego już
bardzo niedługo c:
Awwwh, to tak przyjemne, przyjść zmęczona ze szkoły i znaleźć nowy rozdział :') Czy tylko ja uwielbiam Setha? Gdyby to nie był Frarard (czyt. Frank i Gee są sobie przeznaczeni, to jedyna dobra opcja), to shipowałabym Iero z blondynem. Ale nie umiem myśleć o nich na poważnie, kiedy Frank jest Frankiem, a w pobliżu błąka się Way. W każdym razie, rozdział świetny. Dziękuję Ci, Darsa, za poprawianie ludziom humoru <3 Weny žyczę, no i miłego odpoczynku we Wrocławiu ^^
OdpowiedzUsuńDarso, czytam i sledze caly czas to, co publikujesz. Nie musze chyba dodawac, ze z rozdzialu na rozdzial robisz sie lepsza a opowiadanie zyskuje coraz to nowe kolory i glebie emocjonalne. Kocham bardzo to, co piszesz i tworzysz :3.
OdpowiedzUsuńXo K.
Na początek muszę Ci się przyznać do tego, że poprzedni rozdział przeczytałam co najmniej siedemnaście razy, piosenkę Placebo maltretuję do tej pory i nie mam zamiaru przestać, a Twoje opisy, Twoje dialogi, Twój dobór słów i ich zestawienia spędzają mi sen z powiek. I zaglądałam tu do Ciebie codziennie w oczekiwaniu na nowy rozdział, bo nie mogłam dosłownie usiedzieć na dupsku i choć na moment przestać się zastanawiać co będzie dalej i gdy zobaczyłam parę dni temu, że coś dodałaś, to naturalnie natychmiast zaczęłam czytać, rzucając wszystko, co robiłam na bok. Była i w sumie nadal jest taka cząstka we mnie, która miała ochotę rąbnąć klapą od laptopa i zostawić to opowiadanie w cholerę, podobnie jak wszystkie inne, i chciałabym powiedzieć Ci, dlaczego.
OdpowiedzUsuńNie jestem w stanie pomieścić w sobie ekscytacji, radości i dumy, gdy myślę o Twojej twórczości, bo choć jestem raczej milczącym czytelnikiem, to śledzę Twoje opowiadania od lat i z zapartym tchem łykam każde Twoje publikowane słowo, zakochując się w bohaterach i fabułach coraz bardziej i bardziej. To fascynujące móc obserwować jak bardzo dojrzałaś jako pisarka, jak zmieniał się Twój styl i jak fenomenalną autorką się stałaś. Niezmiennie mnie to zachwyca. Take care of my soul jest moim ulubionym opowiadaniem spod Twojego pióra i wracam do niego częściej niż chciałabym się przyznać, jest po prostu takie wciągające i cudowne, to jak kreujesz Franka i Gerarda, to jak prowadzisz dialogi, to jak operujesz polszczyzną, Darsa, na Boga i Buddę, jeszcze nigdy przedtem nie byłam tak potwornie zazdrosna o czyjąś twórczość. To taka nieprzyjemna cecha, ale nie jestem w stanie powstrzymać tych irracjonalnych napadów zazdrości za każdym razem, gdy tu jestem i czytam te cuda, które piszesz, bo mam ochotę zakraść się do Twojego domu, porwać Cię, zabrać Ci laptopa i wszystkie notatki, szkice rozdziałów i konspekty pomysłów, i zamknąć Was w moim domu na wieki wieków, mieć Was tylko dla siebie. Atmosfera trochę jak Misery, wiem, przepraszam, ale tak na mnie Twoje historie właśnie działają.
Kilka dni zabrało mi więc czytanie nowej części raz po raz, analizowanie jej w mojej głowie i zadręczanie się tym, jaka jest fantastyczna. To przedsmak tego, na co czekałam. Chaos w głowie Franka i to jak jego myśli wciąż i wciąż wracają do Gerarda, to jak stara się o nim zapomnieć, ale nie może, bo każdy cholerny drobiazg mu o nim przypomina, to jak usiłuje sam sobie wytłumaczyć, że przecież powinien być mądrzejszy, że Gerard to tylko nowe kłopoty, a nie rozwiązanie poprzednich, wszystkie jego wątpliwości, nadzieje i fantazje - zapierają mi dech w piersiach. I tak jak Frank nie może uwolnić się od Gerarda, tak ja nie potrafię uwolnić się od tej historii. Jednak najlepsze jest to, że tak naprawdę, w głębi serca, żadne z nas nie chce być wolne.
Dziękuję Ci, że piszesz. Nie przestawaj, nigdy.
xo,
killspells
PS: Nie wiem dlaczego, ale zdarza mi się dość często, że nie mogę dodać komentarza z profilu LJ. Więc wtedy zazwyczaj walę jako anonim i podpisuję się tak jak tutaj. Tak chciałam tylko dać znać, że to wszystko ja. Buzi.
Twoje słowa tak mnie poruszyły, że aż stwierdziłam, że po prostu muszę Ci odpisać na ten komentarz. Nawet nie wiesz, ile znaczą dla mnie Twoje słowa. Czegoś tak motywującego chyba nigdy jeszcze w swojej "pisarskiej karierze" nie doświadczyłam. Otrzymać taką pochwałę od osoby, która sama od lat dla mnie jest ogromnym autorytetem w tym naszym frerardowym świecie to właściwie zaszczyt XD Jakkolwiek to nie brzmi. Chciałam Ci po prostu z całego serca podziękować za takie słowa, bo to, że mogą być rzeczywiście jakimś odniesieniem do rzeczywistości, jest dla mnie nadal nierealne.
UsuńOczywiście już zasiadam do worda i zabieram się za następny rozdział, bo chyba muszę wypisać gdzieś moja radość haha ♥