czwartek, 15 września 2016

Take Care of My Soul

14



                Od kiedy tylko otworzyłem oczy, mój wzrok tkwił skupiony w jednym punkcie pokoju i nie zmieniał obiektu swojego zainteresowania. Patrzyłem na koszulkę Setha, która leżała w nieładzie na podłodze razem z innymi ubraniami już całkiem mieszanego pochodzenia oraz przynależności. Jej wyjątkowość wynikała z prostego równania, którego składowymi było pierwsze moje spotkanie z blondynem oraz dzień jego wypadku. To emocjonalne nacechowanie w połączeniu z mdłym światłem poranka, które ją oświetlało, kazało mi zadać sobie parę poważnych egzystencjalnych pytań.
         Co ja tutaj do chuja robię?
         Nie miałem pojęcia. Byłem dobry w poddawaniu się chwili oraz spontaniczności, która wynikała z braku umiejętności szacowania niepożądanych skutków jakiegoś działania. Obawiam się, że człowiek racjonalny nazwałby to po prostu zwyczajną głupotą oraz lekkomyślnością. Jednak mi tego racjonalizmu najwyraźniej zdecydowanie brakowało.
         Moje ciało krzyczało z bólu fizycznego, a dusza mentalnego, spowodowanego poczuciem winy i niesprawiedliwości życia. Ramię Setha paradoksalnie działało kojąco na moje stłuczone żebra, jakby jego ucisk tłumił cierpienie, którego przysparzało mi oddychanie. Zastanawiałem się, kogo ja tak właściwie próbuję oszukać w tej relacji i wyszło na to, że samego siebie, ponieważ Seth nie jest w stanie zastąpić Gerarda, a Gerard nie ma w sobie wyjątkowych cech Setha. Oboje są skrajnie różni, a ich charaktery w żadnym punkcie się nie powielały.
         Przymknąłem na chwilę powieki, wsłuchując się w spokojny oraz równomierny oddech blondyna. Ciepłe powietrze z jego ust lekko otulało mój kark, sprawiając, ze czułem się niesamowicie komfortowo i bezpiecznie. Pokój chłopaka przywracał licealne wspomnienia oraz przypominał o oazie, jaką niegdyś dla mnie stanowił. Dosłownie nic się tutaj nie zmieniło; wszystko było takie same. Nagie ciało Setha przylegało do mojego również tak, jak miało w zwyczaju już tysiące razy wcześniej. Tylko ja sam wydawałem się jakiś inny; byłem niepasującym elementem tych puzzli, który oryginalnie miał wypełniać lukę, lecz w transporcie do sklepu uległ uszkodzeniu, niszcząc cały obrazek.
- Wygląda na to, że już nie śpisz – usłyszałem cichy szept przy uchu.
- Czuwam dłuższą chwilę – powiedziałem spokojnie. – Jak chcesz, to kładź się z powrotem.
         W odpowiedzi otrzymałem tylko śmiech stłumiony przez moją szyję i dotyk ust przelotnie muskających mi skórę. Odruchowo uśmiechnąłem się pod nosem i przeczesałem delikatnie palcami włosy chłopaka. Wiedziałem, że nie powinienem tego robić, jednak było to silniejsze ode mnie. W końcu Seth był osobą, którą przez wiele lat kochałem szaleńczo całym swoim sercem i wierzyłem, że nigdy kochać nie przestanę. Jak bardzo okrutne byłoby stwierdzenie, że ta miłość się skończyła? Nic nie jest w stanie minąć tak z dnia na dzień.
         Przewróciłem się powoli na drugi bok, zaciskając z bólu powieki. Po chwili spojrzałem chłopakowi w oczy, chcąc się skonfrontować z tą przepastną tonią tęczówek i zastałem w nich zmartwienie. Kiedy Seth zbierał się, żeby już coś powiedzieć, pokiwałem tylko powoli głową, zahaczając opuszkami palców o jego wargi. Nie miałem teraz siły na jakąkolwiek poważną rozmowę i jeśli już mieliśmy trwać w tym pozornym spokoju, nie mogła ona mieć teraz miejsca.
- Poczekam – oznajmił spokojnie, zabierając subtelnie moją dłoń od swojej twarzy. – Nie żebym miał jakiś specjalny wybór, prawda? – zapytał z lekkim półuśmiechem.
- Prawda – odparłem, przymykając powieki. Dałem także początek dłuższej ciszy, która zupełnie opanowała pokój.
         Ta cisza była przyjemna. Sprawiała wrażenie całkowicie niewymuszonej i spontanicznie zainicjowanej. Tak właśnie powinna wyglądać cisza między ludźmi, którzy znają się od lat i nie czują się niczym zażenowani. My byliśmy takimi osobami, lecz paradoksalnie zupełnie nie mieliśmy przed sobą przyszłości.
- Kiedy wyjeżdżasz? – zapytałem głucho, spuszczając wzrok. Musiałem to wiedzieć, aby przygotować się na pustkę, na kolejne porzucenie i pozostawienie samemu sobie. Zawsze sprawiałem wrażenie, jakbym nie miał nic przeciwko koncertowaniu blondyna, ale nieustannie w moim sercu odbywał się ten sam proces. Najpierw palący ból spowodowany rozstaniem; następnie kilka tygodni, podczas których usiłowałem wrócić do normalności i zapomnieć; później nadzieja przychodziła na nowo, kiedy otrzymywałem telefon z hasłem hej, będziemy w mieście, dawno się nie widzieliśmy, wiec wpadniesz na koncert?; parę chwil wspólnie i kolejny wyjazd. Tak było za każdym razem, póki w końcu nie udało mi się choć trochę z tym pogodzić.
- Na razie tu zostaję – wyszeptał, kładąc swoja dłoń na moim biodrze.
- Jak to? – zdziwiłem się.
- Skończyliśmy trasę i postanowiliśmy wrócić na parę miesięcy do domu – odpowiedział z uśmiechem. – Uwierz, że jakbym miał znów gdzieś wyruszać, nie leżelibyśmy teraz w jednym łóżku, Frankie. Nie jestem aż takim masochistą.
         Spojrzałem Sethowi w oczy z mieszanką uczuć, których nigdy wcześniej nie doświadczyłem. Naprawdę oraz szczerze cieszyło mnie to, że chłopak tu zostaje, lecz zarazem odczuwałem niepokój, bo chciałem, aby to okazało się kłamstwem. Chciałem przy sobie blondyna, ale jednocześnie miałem wrażenie, że nic nie zagra między nami tak, jak powinno.
         Bo gdzieś tam oddycha inny mężczyzna, do którego zacząłem mieć poważniejsze uczucia.


~*~


         Zbudziłem się z tak silnym bólem głowy, jakiego już dawno nie doświadczyłem. Czułem każdą myśl oraz każdą próbę jej pozbycia się ze świadomości. Luki w mojej pamięci zaczęły mi doskwierać niemal natychmiast, ponieważ nie miałem bladego pojęcia, jak dotarłem do domu. Dlaczego jestem zupełnie nagi, tego byłem w stanie się domyślić, ponieważ wszystkie istniejące kończyny Isabelle ściśle mnie oplatały niczym jakieś macki. Stało się dla mnie jasne, że ta kobieta i tak prędzej czy później dopnie swego, więc nie ma co się jej sprzeciwiać.
         Odrzuciłem ze zdenerwowaniem nogę Izzy ze swojego biodra i usiadłem na krawędzi łóżka, chowając skacowaną twarz w dłoniach. Dziewczyna jedynie przewróciła się na drugi bok, odsłaniając przede mną swoje pośladki. Dalej niczym się nie przejmowała i beztrosko kontynuowała spanie, zostawiając mnie samego ze swoimi myślami.
         A moje myśli mimowolnie wróciły do Metra. Ten klub niczym żywy obiekt wypalał we mnie dziurę, przywołując wspomnienia najgorszego rzędu. Przed zamkniętymi powiekami skakał mi tłum rozwrzeszczanych ludzi, a poza tym tłumem stała osoba, która przesądziła swoim zachowaniem o moim dzisiejszym samopoczuciu. Wysuwała się z moich rąk coraz bardziej; stawała się coraz bardziej odległa, coraz bardziej niedostępna. Nie byłem w stanie nawet ocenić, czy to jest bezpośrednio moja wina, jego wina, a może nas obojga.
Dzieliłem z Frankiem specyficzną relacje, która od samego początku nie posiadała konkretnych barw oraz kształtu. Wszystko rozgrywało się między nami na nierównej płaszczyźnie ukutej ze spontaniczności, potrzeby zaspokojenia nagłej rządzy oraz niewytłumaczalnego przyciągania. Ten defekt decydował też o niemożności zawiązania między nami zdrowych uczuć.
Czasami dochodzę do wniosku, że to wszystko po prostu źle się zaczęło, a z mojej winy jeszcze gorszą miało kontynuację. Od samego początku nie umiałem z nim normalnie rozmawiać, normalnie się wobec niego zachowywać, normalnie powiedzieć o swoich uczuciach i postarać się normalnie wszystko dalej ułożyć. Na siłę uciekałem od normalności, której minimalny pierwiastek miałem na wyciągnięcie ręki. Teraz, kiedy tę normalność lada chwila mogłem utracić, dopiero zacząłem dostrzegać jej pozytywne walory i fakt, jak bardzo jej pragnę i potrzebuję.
Ponieważ zmierzam ku autodestrukcji.
Niekiedy pragnę wrócić na tę plażę. Chciałbym, aby wszystko potoczyło się inaczej od momentu, w którym zobaczyłem te brązowe oczy nad płomieniem zapalniczki. Brązowe oczy, których jeszcze nie zacząłem niszczyć.
Tamta chwila była piękna w swojej niewinności. Tam miał miejsce początek czegoś czystego i ładnego, co mogło rozkwitnąć, a zaczęło zamiast tego stopniowo usychać. Rozwiązanie nie tkwiło w braniu siłą, lecz podarowaniu cierpliwości, której chyba nie miałem.
Człowiek jest istotą, która czasami musi coś utracić, żeby następnie umieć docenić jakiś aspekt swojego życia na nowo. W moim przypadku był to ten drugi mężczyzna, który sprawiał, że czułem się zagrożony. Czułem, jakby spomiędzy palców wyciekały mi resztki sił na walkę i ostatnia szansa na odzyskanie utraconego. Właściwie to czułem, jakbym już to całkowicie utracił i nie był w stanie zrobić zupełnie nic, aby jakoś odwrócić tor, w jakim cała ta sytuacja zmierzła.



~*~


Szedłem przyciemnionym korytarzem w strachu. Cały czas miałem wrażenie, jakby zza rogu miał wyjść Marco i dać mi znać, że jeszcze nie dokończył ze mną tamtej rozmowy. Steven uważał moje obawy za absurdalne, ponieważ od tamtych zdarzeń minął już ponad tydzień i nie widziałem aż do dzisiaj ani Gerarda, ani Pereza.
Way zdecydowanie mnie z jakiejś przyczyny unikał. Jeśli miał możliwość przemknięcia niezauważonym, robił to. Jeśli miał Stevenowi do przekazania jakieś dokumenty, dzwonił po niego, tłumacząc się brakiem czasu lub przekazywał je przez pośrednika. Kiedy widział, że nadchodzę z drugiej strony korytarza, zawracał i chował się w najbliższym pomieszczeniu, jakby chciał uniknąć konfrontacji ze mną.
Na początku myślałem, że czuje się winny z powodu zajścia z Marco, że maczał palce w moim pobiciu. Steven jednak zdecydowanie stwierdził, że Gerard strasznie się o mnie martwił i na pewno nic takiego nie miało miejsca. Troska ze strony Waya była dla mnie całkiem nowym zjawiskiem, ale przypomniałem sobie, że rzeczywiście dzwonił do mnie tamtego dnia niezliczoną ilość razy.
Kolejną myślą, jaka mnie zaatakowała, był Seth.
Zazdrość jest ciekawą sprawą, ale nie byłem w stu procentach pewien, czy na pewno o nią chodziło. Gerard zawsze był inny, intrygujący, niesamowicie ciekawy oraz pociągający. Traktował mnie przedmiotowo, ale nadal miał w sobie specyficzny magnetyzm, który nie pozwalał mi przestać o nim myśleć. Jeśli kierowała nim zazdrość to jedynie w kategorii posiadania, ponieważ na pewno nie wkładał w relacje ze mną żadnych większych uczuć. Takim był człowiekiem i właśnie takie cechy charakteru w pełni go definiowały.
Kiedy zacząłem niebezpiecznie skracać sobie dystans do skrętu w korytarz, gdzie znajdował się pokój, w którym przesiadywał Gerard, moje serce proporcjonalnie do tego pompowało krew coraz szybciej.
I tak było za każdym razem.
Przystawałem zawsze na sekundę tuż przy rogu, mając cichą nadzieję, że może tym razem uda mi się na niego wpaść. Nie chciałem nawet nawiązywać żadnej rozmowy. Wystarczyłoby mi jedynie samo potwierdzenie, że on gdzieś tutaj sobie jest, żyje i ma się dobrze.
W oczach Gerarda zawsze skrywał się ból, jakby życie, które prowadził, było udręką, a nie darem od losu. Wieczny strach i stałe cierpienie przysłaniała ironia oraz fałszywie przybrana maska wyższości czy pogardy. Wszystko to przeżywał bardzo cicho; wszystko to przezywał jakby na uboczu. Z tego właśnie powodu zawsze miałem wrażenie, że czarnowłosy lada dzień rozpłynie się w powietrzu, a ja nawet tego momentu nie dostrzegę.
Dzisiaj nie zatrzymałem się na rogu. Stwierdziłem, że skoro nie udało mi się wpaść na Gerarda przez ostatni tydzień, to teraz też taka szansa równa się niemal zeru. Przyspieszyłem zatem kroku, zaciskając mocniej palce na teczce, jakby miało to stanowić pewnego rodzaju alternatywę dla tych wszystkich wcześniejszych postoi. Z impetem wszedłem w zakazany korytarz, oczekując nie wiadomo czego i jak zwykle zderzyłem się z pustką, która przywitała mnie jak stara, dobra przyjaciółka z lat dziecinnych.
Nadzieja.
Tak właściwie nie opuściła mnie do końca. Człowiek czasami jest podatny na takie sugestie umysłu, że raz zrobi coś na przekór zwyczajowi, a cała sytuacja ulegnie zmianie i magicznie stanie się to, czego chcieliśmy. Jednak to nie nastąpiło, a Gerard nie wyłonił się znikąd.
Westchnąłem w duchu, uspokajając rozkołatane serce. Czułem się trochę jak uczennica szukająca na szkolnym korytarzu nieosiągalnego chłopaka, który jej się podoba. Chłopaka, który chyba trenuje skrycie bycie mistrzem kamuflażu. Czułem się, jakby został ostatni zakamarek do sprawdzenia, ale nieoczekiwany dzwonek na lekcje wszystko przerwał.
Nagle poczułem niespodziewane, silne uderzenie w plecy, które wytrąciło mnie z równowagi. W ostatniej chwili podparłem się ręką o ścianę, a obce dłonie szybko złapały mnie za ramiona, utrzymując dodatkowo w ryzach. Spomiędzy moich warg wyrwało się ciche westchnienie nie tyle z ulgi wywołanej uniknięciem upadku, ile z faktu, że do moich nozdrzy dotarł znajomy zapach wody toaletowej Gerarda. Palce chłopaka jednak szybko mnie oswobodziły, pozostawiając jeszcze przez chwile wrażenie ucisku na skórze. Czarnowłosy wyminął mnie, dusząc pięścią kaszel i kiedy już myślałem, że pójdzie dalej, on przystanął i schylił się jedynie po teczkę, którą wcześniej upuściłem.
Podniosłem na Waya wzrok, oceniając jego wygląd. Był jak zwykle ubrany od stóp po głowę na czarno, jednak nie prezentował się dzisiaj tak dobrze jak zazwyczaj. W jego posturę oraz twarz wkradło się coś anemicznego. Wyglądał na bardzo zmęczonego i czymś zmartwionego. Ironiczny Gerard, którego znałem, schował się gdzieś poza murami tego korytarza i raczej nie planował nagle tutaj zawitać.
- Dawno się nie widzieliśmy – powiedział jedynie, nawet na mnie nie spoglądając. Zaczął natomiast przeglądać zawartość mojej teczki. Odnosiłem wrażenie, że nie skupia wzroku na tym, co się w niej znajduje, a jedynie biernie śledzi szlaczki liter. Jeśli naprawdę chciał mnie dzisiaj znów uniknąć, mógł mi po prostu ją oddać i odejść jak zawsze.
- To prawda – odparłem, patrząc jak jego szczupłe, blade palce przerzucają kartkę za kartką, a następnie szybko zamykają plastikową teczkę gumką i pozostawiają ją w bezruchu na wysokości uda. Spojrzał na mnie z kamienną twarzą, niemal beznamiętnie i szybko odnalazł mój wzrok.
- Jak się czujesz? – zapytał nagle łagodniej, zupełnie kontrastowo w stosunku do tego, czego oczekiwałem po jego mimice. – Ostatnio szybko wyszedłeś i nie mieliśmy raczej okazji o tym porozmawiać.
- Nie chciałem wam w niczym przeszkadzać – powiedziałem spokojnie, będąc nieco zawiedziony tym, że jego wypowiedź przybrała tak formalny charakter. Był chłodny i nieprzystępny. Osoba postronna mogłaby dodać jak zawsze, ale ja wiedziałem, że mimo wszelkich pozorów, Way wcale taki nie był. Tym bardziej nie rozumiałem jego dzisiejszej postawy. Sprawiał wrażenie, jakbym go czymś bardzo mocno uraził i z tego powodu postanowił zachować dystans.
- Opacznie zrozumiałeś chyba tę sytuacje - uśmiechnął się nieoczekiwanie, oblizując szybko kąciki ust z powodu nagłego rozbawienia. – To po prostu tylko tak źle wyglądało – stwierdził, wkładając dłoń do kieszeni spodni.
- Właściwie to jest twoja sprawa, co robisz ze swoim życiem, Gerard – odparłem cicho, wspominając sytuację, której byłem świadkiem niecałe dwa tygodnie temu. Widok chłopaka z ręką między nogami nagiej Isabelle siedzącej na blacie naprawdę nie był najprzyjemniejszy. Mimo wszystko na swój sposób to mnie zabolało, choć wcale nie powinno. Nie miałem podstaw do zazdrości, albo inaczej - nie miałem do tego nawet prawa. – Mogę teczkę?
- Jak się czujesz? – zapytał w tym samym czasie tak, że nasze słowa się zmieszały, tworząc nieprzyjemny dla ucha szum. Gerard ponownie się uśmiechnął, podchodząc nieco bliżej. Zabił tym dzielącą nas wolną przestrzeń, kreując między nami pozorny dystans poprzez oparcie krawędzi teczki na naszych klatkach piersiowych. – Jak się czujesz? – powtórzył, nadal trzymając palce na plastiku, chociaż moje też tam się znajdowały i jego wcale nie były dłużej potrzebne. Przełknąłem dyskretnie ślinę i zamknąłem usta, ponieważ moje serce gwałtownie przyspieszyło, więc urwany oddech był jedynie kwestią czasu. Już teraz, patrząc w oczy Gerarda, miałem problemy z nabieraniem powietrza.
- Dobrze - odparłem szeptem, starając się chociaż w minimalnym stopniu kontrolować stabilność głosu.
         Nienawidziłem w tym momencie czarnowłosego z całego serca. Działał na mnie w sposób, który powinien być karany dożywociem. Czułem ciepło jego ciała tuż przy moim ciepłym ciele i odnosiłem wrażenie, że zaraz zwariuje od atmosfery, która między nami powstała. W domu po pracy czekał na mnie kochający i oddany Seth. Co ja u diabła właśnie robiłem, stojąc tutaj z tym demonem apokalipsy oraz podświadomym pragnieniem bycia w tej chwili na jego wyłączność. Znów działałem na przekór zdrowemu rozsądkowi, dlatego wypadało w jakiś dyskretny sposób to zakończyć.
         Pociągnąłem mocniej teczkę do siebie, oswobadzając ją z uścisku palców Gerarda i natychmiast przytuliłem ją do klatki piersiowej. Chwila, w której ją zabrałem, oznaczała zniesienie jakiejkolwiek bariery i możliwość ucieczki, jednak chłopak był niesamowicie spostrzegawczy oraz czujny, wiec tę barierę zastąpił swoim ciałem. Nagle jego but znalazł się między moimi stopami, a palec wskazujący tuż pod moim podbródkiem.
         Usta Gerarda były blisko moich i doskonale o tym wiedziałem, jednak nie mogłem oderwać wzroku od jego oczu. Way patrzył na mnie w sposób, który wywoływał poczucie zagrożenia i bezpieczeństwa jednocześnie, ponieważ było to spojrzenie palącego pożądania, które oboje odczuwaliśmy. Pragnienie jego ust na moim ciele było niepokojąco wyraźne do tego stopnia, że moje własne same delikatnie się rozsunęły, wypuszczając spomiędzy warg ciche westchnienie. Czarnowłosy uśmiechnął się subtelnie pod nosem, przesuwając powoli kciukiem po mojej dolnej wardze.
- Nie rób tego, Gerard – wydusiłem w końcu słabym głosem. W oczach Waya zatańczyła ciekawość oraz zaskoczenie.
- Dlaczego? – zapytał, zmniejszając jeszcze bardziej dystans między nami. Dotykaliśmy się nosami, a nasze usta dzieliły dosłownie milimetry, których pokonanie uniemożliwiało mi poczucie resztek szacunku wobec siebie oraz osoby, która dostałaby zawału, gdyby się dowiedziała, co za balety teraz tutaj wyczyniam.
- To jest toksyczne – ledwo dosłyszalnie szepnąłem, czując jak nasze oddechy powoli się ze sobą mieszają. Wariowałem od tej zieleni, która mnie w siebie wciągała, lecz musiałem się jakoś jej oprzeć. Mimo wszystko moje kończyny były zniewolone poprzez popęd, który nieświadomość spuściła ze smyczy. Chciałem Gerarda tu i teraz. Czułem, że on by się bardzo ucieszył z takiego obrotu spraw.
– Co w tym złego, jeśli obu stronom się podoba? – zaśmiał się, unosząc brew. Nie odpowiedziałem, trwając dłuższą chwilę w pełnej napięcia ciszy i to chyba było moją ostateczna zgubą oraz największym błędem.
         Usta Waya objęły moje powoli, lecz jednocześnie zrobiły to mocno i zdecydowanie. Kiedy ten moment nastąpił, resztki mojego racjonalnego myślenia całkowicie gdzieś wyparowały. Oddałem chłopakowi pocałunek znacznie żarliwiej niż Sethowi wieczór wcześniej. Byłem po prostu głodny Gerarda, a on najwyraźniej był głodny mnie jeszcze bardziej. Przycisnął moje ciało mocno do ściany, całkowicie zakrywając swoim. Nasze języki splątały się zapalczywie, a usta opuściły ciche jęki. Ta sytuacja była na swój sposób wyjątkowa, bo nikt nikogo do niczego chyba pierwszy raz od dawna nie zmuszał. Dłoń Gerarda na mojej szyi była silna, ale też w niewyjaśniony sposób delikatna. Pozwalała mu całować mnie mocniej i głębiej, jeśli jakikolwiek było to możliwe.
         Mimo wszystko w końcu się opamiętałem i pod wpływem sprzecznych emocji postanowiłem odepchnąć Gerarda. Chłopak jednak chyba nie był skory poddać się na tym etapie, więc niewiele myśląc, naparłem mocno dłońmi na jego klatkę piersiową i zamachnąłem się, uderzając go w policzek. Dopiero kiedy zobaczyłem, że czarnowłosy trzyma się za twarz, dotarło do mnie to, co zrobiłem. Mężczyzna zerknął na mnie z niedowierzaniem, ale wydawało mi się, że bardziej jest zdumiony niż zły. Mimo wszystko mój instynkt dzisiaj działał zupełnie na opak i bez przemyślenia tego, że nagłe ruchy mogą mi przynieść jakąkolwiek szkodę, ruszyłem biegiem w kierunku schodów do piwnicy. Zacząłem się zastanawiać, co trzeba mieć w głowie, żeby pokusić się na taką akcję. Zawsze sądziłem, że jestem dość stabilny emocjonalnie, ale tym razem chyba zrobiłem wszystko, aby obalić ten mit w stu procentach.
         Kiedy zbiegałem w dół po schodach, jakby od tego zależało całe moje życie, usłyszałem za sobą szybkie kroki i zacząłem panikować. Dopadłem prędko do alarmu, żeby wpisać pin. Nie wiem jakim sposobem miał on mnie przed czymkolwiek uratować, skoro Gerard też go przecież doskonale znał. Mimo wszystko zapewniał mi podświadomie iluzoryczne bezpieczeństwo. Nie było mi dane jednak w pełni odblokować dostępu do pokoju, kiedy poczułem mocne szarpnięcie za ramię i odbiłem się plecami od drzwi, które tak bardzo pragnąłem otworzyć. Zacisnąłem mocno powieki, kiedy moje wcześniejsze urazy ciała odezwały się echem po całym organizmie. Dłoń Waya głośno łupnęła w metalowe ściany tuż przy moim uchu. Sam sobie odpowiedziałem, że teraz był wściekły. Gdybym został na parterze bez ruchu i po prostu spokojnie odszedł, ta sytuacja nie miałaby miejsca. Górę jednak w mojej głowie wzięła panika oraz wstyd, dlatego właściwie sam byłem sobie winien.
Dałem sobie nadzieję.
Dałem jemu nadzieję.
Ale nie miałem tak właściwie pojęcia, co teraz rozgrywało się w jego głowie. Patrzył na mnie ze złością, rozczarowaniem, brakiem zrozumienia oraz setką innych ukrytych emocji, spośród których żadna dominująco się nie wybijała na przód. Był chyba zagubiony, ale ja również nie miałem pojęcia jak ustabilizować swoją aktualną sytuację życiową. Wszystko stało się teraz tysiąc razy bardziej popierdolone niż było jeszcze pięć minut temu.
Przez długi czas nie padło między nami żadne słowo. Badaliśmy siebie nawzajem gorączkowo zwężonymi źrenicami, szukając słów w głowie lub odpowiedzi na ustach tej drugiej osoby. Nasza relacja zupełnie nie uległa zmianie - nadal była jak kolejka górska wiodąca przez wyboje, która czeka w końcu na jakiś zaciszny przesmyk.
– Pilnuj swojego chłopaka, Frank – powiedział nagle z goryczą w głosie, a mnie wbiło w ziemię jeszcze bardziej.
- Słucham? – wydukałem nieskładnie, szukając sensu jego wypowiedzi oraz przenośnego znaczenia. On mi właśnie groził czy ostrzegał? Co Seth niby miał do tego, co się między nami przed chwilą wydarzyło?
- Czy w czymś wam może właśnie przeszkadzam? – zapytał Steven, nagle pojawiając się z kawą tuż przy nas. Zerknąłem na niego z paniką, więc uniósł jedynie go góry brew w niemym zapytaniu. Znał Gerarda o wiele lepiej niż ja, wiedział, że jeśli się zdenerwuje, może być nieobliczalny.
- Nie – odpowiedział nagle Way, zabierając gwałtownie rękę z drzwi tuż za mną. Zanim odszedł, jeszcze delikatnie musnął palcem moją dolną wargę i zaśmiał się bez cienia entuzjazmu. W końcu wyminął Stevena bez słowa, ruszając powoli schodami na górę.
- Co go ugryzło? – zapytał zszokowany mężczyzna.
- Nie mam pojęcia – wyszeptałem oniemiały, nadal czując na swoich ustach palący dotyk czystej pogardy.



~*~


         Puk.

         Puk.

         Puk.

         Puk.

         Patrzyłem tępo jak żółta piłka tenisowa, którą rzucałem o ścianę, powoli do mnie wracała. Uderzała w mur monotonnie, stabilnie, jednostajnie.
         Była definicją mojego wymarzonego życia, którego wyobrażenie ostatnimi czasy zaczęło mi się jawić jako niedościgniona utopia – ideał, którego zdobycia nigdy nie będę bliski.
         To, co wydarzyło się jakiś czas temu między mną a Frankiem, nie dawało mi spokoju. Miałem ochotę kochać go i zabić jednocześnie. Wywoływał we mnie dosłownie skrajne emocje, stając się coraz bardziej niezbędnym elementem mojego życia.
         To jest toksyczne.
Dokładnie tak to wtedy ujął. I musiałem mu przyznać rację. Byliśmy dla siebie toksyczni, dlatego od dłuższego czasu rozważałem w pełni świadomą ucieczkę od tej relacji oraz tego miejsca. Błądziłem po tym budynku, po tym mieście i dochodziłem do wniosku, że prócz właśnie tej toksycznej oraz wyniszczającej znajomości, kompletnie nic mnie tutaj nie trzymało.
Nie chciałem dłużej prowadzić takiego życia.
Musiałem stąd uciec.
- Halo, halo – usłyszałem nagle przez głośnik Marco.
- Halo, halo – mruknąłem w odpowiedzi, śledząc beznamiętnie tor lotu piłki.
- Rozmawiałeś już z Sethem? – zapytał niecierpliwie. Zadawał mi to pytanie od przeszło tygodnia, jednak prócz zgromadzenia o chłopaku podstawowych informacji, na nic więcej nie miałem ochoty. Jego istnienie sprawiało mi psychiczny ból, a wnikanie w jego życie osobiste odbierało chęci na istnienie.
- Nie – odparłem lakonicznie.
- Gerard… - westchnął Perez. – Co się ostatnio z tobą dzieje, chłopie?
- Zgubiłem się – odparłem spokojnie z nutą apatii w głosie. Wewnętrznie jednak na swój mało męski sposób cierpiałem i chciałem wykrzyczeć swoją złość. Miałem ochotę płakać, wrzeszczeć, zniszczyć cały ten świat. Jednak przyzwyczaiłem się już do tego, że moje uczucia nigdy dla nikogo nie były istotne.
- W takim razie proponuję ci szybko znaleźć drogę powrotną – usłyszałem odpowiedź niczym głos z góry od boga, który wskazuje prawidłową drogę życia. Boga starotestamentowego – stanowczego i okrutnego ojca, który patrzy z kamienną twarzą na cierpienia swoich dzieci.
         Nie pozostało mi nic innego, jak zaśmiać się gorzko do siebie i podziękować wszystkim za troskę.
         Dziękuję, że pytacie, jak możecie mi pomóc.
         Jestem dozgonnie wdzięczny.

        

        
~.~



         Mam jeszcze jeden rozdział, który będzie dotyczył tego jakby bloku opowiadania. W fabule planuje właśnie takich kilka momentów przełomowych, które będą nakreślały gwałtowne przemiany bohaterów. Zobaczymy, jak to wyjdzie w rzeczywistości haha xD


Jestem teraz na cudownym odpoczynku we Wrocławiu! Jestem szczęśliwa, zrelaksowana, oderwana od toksycznego Gdańska, więc pewnie coś kolejnego już bardzo niedługo c:

4 komentarze:

  1. Awwwh, to tak przyjemne, przyjść zmęczona ze szkoły i znaleźć nowy rozdział :') Czy tylko ja uwielbiam Setha? Gdyby to nie był Frarard (czyt. Frank i Gee są sobie przeznaczeni, to jedyna dobra opcja), to shipowałabym Iero z blondynem. Ale nie umiem myśleć o nich na poważnie, kiedy Frank jest Frankiem, a w pobliżu błąka się Way. W każdym razie, rozdział świetny. Dziękuję Ci, Darsa, za poprawianie ludziom humoru <3 Weny žyczę, no i miłego odpoczynku we Wrocławiu ^^

    OdpowiedzUsuń
  2. Darso, czytam i sledze caly czas to, co publikujesz. Nie musze chyba dodawac, ze z rozdzialu na rozdzial robisz sie lepsza a opowiadanie zyskuje coraz to nowe kolory i glebie emocjonalne. Kocham bardzo to, co piszesz i tworzysz :3.
    Xo K.

    OdpowiedzUsuń
  3. Na początek muszę Ci się przyznać do tego, że poprzedni rozdział przeczytałam co najmniej siedemnaście razy, piosenkę Placebo maltretuję do tej pory i nie mam zamiaru przestać, a Twoje opisy, Twoje dialogi, Twój dobór słów i ich zestawienia spędzają mi sen z powiek. I zaglądałam tu do Ciebie codziennie w oczekiwaniu na nowy rozdział, bo nie mogłam dosłownie usiedzieć na dupsku i choć na moment przestać się zastanawiać co będzie dalej i gdy zobaczyłam parę dni temu, że coś dodałaś, to naturalnie natychmiast zaczęłam czytać, rzucając wszystko, co robiłam na bok. Była i w sumie nadal jest taka cząstka we mnie, która miała ochotę rąbnąć klapą od laptopa i zostawić to opowiadanie w cholerę, podobnie jak wszystkie inne, i chciałabym powiedzieć Ci, dlaczego.
    Nie jestem w stanie pomieścić w sobie ekscytacji, radości i dumy, gdy myślę o Twojej twórczości, bo choć jestem raczej milczącym czytelnikiem, to śledzę Twoje opowiadania od lat i z zapartym tchem łykam każde Twoje publikowane słowo, zakochując się w bohaterach i fabułach coraz bardziej i bardziej. To fascynujące móc obserwować jak bardzo dojrzałaś jako pisarka, jak zmieniał się Twój styl i jak fenomenalną autorką się stałaś. Niezmiennie mnie to zachwyca. Take care of my soul jest moim ulubionym opowiadaniem spod Twojego pióra i wracam do niego częściej niż chciałabym się przyznać, jest po prostu takie wciągające i cudowne, to jak kreujesz Franka i Gerarda, to jak prowadzisz dialogi, to jak operujesz polszczyzną, Darsa, na Boga i Buddę, jeszcze nigdy przedtem nie byłam tak potwornie zazdrosna o czyjąś twórczość. To taka nieprzyjemna cecha, ale nie jestem w stanie powstrzymać tych irracjonalnych napadów zazdrości za każdym razem, gdy tu jestem i czytam te cuda, które piszesz, bo mam ochotę zakraść się do Twojego domu, porwać Cię, zabrać Ci laptopa i wszystkie notatki, szkice rozdziałów i konspekty pomysłów, i zamknąć Was w moim domu na wieki wieków, mieć Was tylko dla siebie. Atmosfera trochę jak Misery, wiem, przepraszam, ale tak na mnie Twoje historie właśnie działają.
    Kilka dni zabrało mi więc czytanie nowej części raz po raz, analizowanie jej w mojej głowie i zadręczanie się tym, jaka jest fantastyczna. To przedsmak tego, na co czekałam. Chaos w głowie Franka i to jak jego myśli wciąż i wciąż wracają do Gerarda, to jak stara się o nim zapomnieć, ale nie może, bo każdy cholerny drobiazg mu o nim przypomina, to jak usiłuje sam sobie wytłumaczyć, że przecież powinien być mądrzejszy, że Gerard to tylko nowe kłopoty, a nie rozwiązanie poprzednich, wszystkie jego wątpliwości, nadzieje i fantazje - zapierają mi dech w piersiach. I tak jak Frank nie może uwolnić się od Gerarda, tak ja nie potrafię uwolnić się od tej historii. Jednak najlepsze jest to, że tak naprawdę, w głębi serca, żadne z nas nie chce być wolne.
    Dziękuję Ci, że piszesz. Nie przestawaj, nigdy.
    xo,
    killspells

    PS: Nie wiem dlaczego, ale zdarza mi się dość często, że nie mogę dodać komentarza z profilu LJ. Więc wtedy zazwyczaj walę jako anonim i podpisuję się tak jak tutaj. Tak chciałam tylko dać znać, że to wszystko ja. Buzi.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Twoje słowa tak mnie poruszyły, że aż stwierdziłam, że po prostu muszę Ci odpisać na ten komentarz. Nawet nie wiesz, ile znaczą dla mnie Twoje słowa. Czegoś tak motywującego chyba nigdy jeszcze w swojej "pisarskiej karierze" nie doświadczyłam. Otrzymać taką pochwałę od osoby, która sama od lat dla mnie jest ogromnym autorytetem w tym naszym frerardowym świecie to właściwie zaszczyt XD Jakkolwiek to nie brzmi. Chciałam Ci po prostu z całego serca podziękować za takie słowa, bo to, że mogą być rzeczywiście jakimś odniesieniem do rzeczywistości, jest dla mnie nadal nierealne.

      Oczywiście już zasiadam do worda i zabieram się za następny rozdział, bo chyba muszę wypisać gdzieś moja radość haha ♥

      Usuń