poniedziałek, 3 października 2016

Take Care of My Soul

15



                Kiedy Seth skończył liceum, nic dłużej mnie w tym budynku już nie trzymało. Ciągle te same twarze patrzące z zawiścią, ciągle słyszane za plecami wyzwiska. Obecność blondyna blokowała wcześniej wszelkie zniewagi pod moim adresem, ponieważ on sam był w tej szkole bardzo lubiany i szanowany. Był moją osłoną, która zniknęła, wystawiając mnie ponownie na agresywny świat. Mimo wszystko autorytet chłopaka oraz widmo jego dawnego związku ze mną jakoś blokowały ataki fizyczne, lecz słownych już nic nie powstrzymywało. Dlatego nienawidziłem tego miejsca, przebywając tutaj jedynie niezbędne minimum.
         Po zakończeniu pisania zaległych sprawdzianów, założyłem szybko plecak na ramię i poluzowałem krawat w szkolnych barwach. Te mury mnie dusiły. Zwężały się, ilekroć między nimi przechodziłem, chcąc zgnieść to, co ze mnie pozostało. Nie miałem zamiaru spędzić tutaj ani jednej chwili dłużej. Kiedy wyszedłem z sali lekcyjnej na korytarz, od razu odnalazłem wzrokiem Mikeyego z dziewczyną. Stali przy szafkach niedaleko biblioteki, spokojnie o czymś rozmawiając. Podszedłem do nich szybkim krokiem, uśmiechając się leniwie.
- Dzięki za wszystkie notatki z lekcji – powiedziałem bez zbędnych wstępów. – Mam nadzieję, że jakoś to będzie.
- Z takimi notatkami nie mogło ci pójść tragicznie – odparł chłopak, tym samym kończąc naszą rozmowę. Wyminąłem spokojnie parę i udałem się do wyjścia z budynku.
         Moja relacja z młodszym Wayem była trochę mniej skomplikowana niż ze starszym. W końcu tyle ich różniło. Drogi moje i Mikeyego rozeszły się naturalnie. Nie widywaliśmy się w szkole, więc skończyły się wspólne tematy, a poza szkołą byłem zbyt zajęty, aby reanimować nasz kontakt. Chłopak w końcu też znalazł dziewczyną swojego życia, więc dodatkowo był zbyt zajęty planowaniem ich wspólnej przyszłości, aby specjalnie zabiegać o rozmowy z dawnym kumplem z sąsiedztwa. Z biegiem czasu dochodzę ponadto do wniosku, że nasze światopoglądy chyba zbyt się od siebie różniły, abyśmy mogli stworzyć relację opartą na przyjaźni ponad wszystko.
- No co jest? – usłyszałem głos Setha po drugiej stronie telefonu, kiedy wykonałem do niego połączenie.
- Co robisz? – zapytałem.
- Jestem w Safewayu z twoją mamą – odpowiedział spokojnie, jakby to była najnormalniejsza rzecz pod słońcem. Ściągnąłem brwi i uśmiechnąłem się do siebie, nie do końca rozumiejąc, co się właśnie tutaj stało.
- A chcesz mi powiedzieć jak w ogóle do tego doszło? – zaśmiałem się.
- No wpadłem do ciebie, bo zapomniałem, że idziesz przecież do szkoły i posiedziałem trochę z twoją mamą, po czym stwierdziliśmy, że pojedziemy na zakupy – wytłumaczył drobiazgowo, przybierając ton, który mi podpowiedział, że Seth jest właśnie teraz bardzo dumny z siebie, gdyż pamiętał o naszej tradycji jeżdżenia na comiesięczne zakupy do supermarketu. Przewróciłem oczami, nie mogąc zmazać z ust stale utrzymującego się na nich uśmiechu. Blondyn był niby starszy ode mnie o trzy lata, ale jednak momentami nadal jak małe dziecko. Nieustanie przepełniało go pragnienie zaimponowania drugiej osobie oraz zrealizowania wszystkich rzeczy, zanim zostanie o nie poproszony.
- Jesteś kochany – powiedziałem to, co bardzo chciał teraz usłyszeć. – Już w takim razie do was idę, bo właśnie skończyłem zajęcia.
- Okej – odparł radośnie. - Zdzwonimy się, jak będziesz już na miejscu.
- Dobrze – mruknąłem, rozłączając się.
         Ten chłopak był wprost niemożliwy. Ostatnio ciągle zaskakiwał mnie łatwością, z jaką przyjął odnowienie naszej relacji. Dla Setha stało się natychmiast jasne, że ponownie jesteśmy parą, więc błyskawicznie powróciły do dziennej normy nasze stare zwyczaje. Takie zachowanie blondyna było niesamowicie urocze, jednak zbyt gwałtowne oraz szybkie. Ja sam nie umiałem wskoczyć ponownie w role jego chłopaka tak bezproblemowo. Gdzieś w głowie nadal miałem słowa naszego układu, które na swój sposób mnie wewnętrznie blokowały.
         Seth wyjeżdża za cztery miesiące. Znów znika z mojego życia, lecz tym razem zobowiązuje się do niego już więcej nie wracać, jeśli oboje na koniec tego okresu stwierdzimy, że związek na raty nie ma przyszłości. Teraz obiecaliśmy sobie wrócić do wszystkiego, co było dawniej, żyć bardziej intensywnie i bardziej zapalczywie konsumować tę miłość, która zakamuflowana gdzieś w nas przetrwała ostanie miesiące rozłąki.
Brzmiało to jak układ, w którym staramy się być wobec siebie fair, czerpać z życia, lecz na koniec i tak planujemy siebie wzajemnie zranić.
Brzmiało to jak układ, w którym kochamy się częściej oraz intensywniej, aby wspomnienie tych chwil mogło wypełnić samotność, jaka po nich nastanie.
Brzmiało to jak układ, w którym zapominamy o otaczającym nas świecie, ograniczając na moment życie do tu i teraz, aby później niczego nie żałować.
To wszystko było kłamstwem.
To wszystko było kłamstwem, które oboje chcieliśmy przeistoczyć w prawdę.



~*~


Największą życiową porażką dla mnie było wykonywanie znienawidzonej pracy. Śledzeniu zwykłych ludzi, przed którymi nawet nie musisz się specjalnie ukrywać, nie towarzyszyły żadne specjalne emocje. Nie odnajdywałem w takim sposobie zdobywania informacji ani grama adrenaliny, nie szedłem przed siebie z poczuciem zagrożenia oraz świadomością możliwości utraty życia w każdej chwili.
Seth chodził powoli z wózkiem po sklepie, spokojnie dotrzymując kroku mamie Franka. Nigdzie się nie spieszyli, a chłopak uważnie pilnował tego, aby skracać swój krok przynajmniej o połowę. Kobieta zdawała się nie zauważać jego matematycznie wyliczonego poświecenia, które wynikało z tego, że jej nogi były krótkie, a jego raczej o wiele dłuższe. Pani Iero coraz pokazywała coś blondynowi na migi, a on w skupieniu spoglądał na jej ręce i wyczerpująco odpowiadał. Niekiedy żartowali na spontanicznie pojawiający temat, a czasami widać było, że poważnie analizują pewne zjawiska. Nie ulegało wątpliwości, że mają wspólny język i ten wypad na zakupy nie był niczym krepującym. W końcu Seth od tylu lat, można powiedzieć, jest w tej rodzinie, że niezręczność lub zawiść między nim oraz panią Iero byłaby nieco dziwna.
W każdym razie nie mogłem tak bez końca za nimi chodzić. Nigdy nie lubiłem dużych sklepów z labiryntem półek oraz regałów. Musiałem jednak znaleźć się z blondynem w sytuacji jeden na jeden, aby mama Franka nie zarejestrowała mojej obecności. Od czasu pobicia bruneta patrzy na mnie z nieufnością, jakbym zaraz miał coś zepsuć.
A w szczególności już zepsuć jej syna.
Marco jest ciekawy, jakie pojęcie o tym ukrytym życiu Franka ma tak właściwie Seth. Moim zdaniem żadne, ponieważ Iero nie jest głupcem i nie narażałby swojego chłopaka na niebezpieczeństwa związane z jego wtajemniczeniem w sytuację. Mimo wszystko Perez podejrzanie zaangażował się osobiście w szukanie informacji na temat Setha. Z bezsilności względem sprawy Carla zwykłe błahostki stawały się w ostatnich miesiącach jego nowymi obsesjami. Odkrył nawet, że chodziłem z blondynem do jednej klasy zanim zostałem zamknięty w zakładzie. Jakimś trafem w ogóle go nie kojarzyłem, ale ja od zawsze się izolowałem, więc nie zszokował mnie specjalnie taki obrót rzeczy. Nasza wspólna przeszłość jednak stała się pretekstem do zainicjowania spotkania na neutralnym gruncie, którego jednak osobiście w ogóle nie chciałem inicjować.
Muzyk był dla mnie przeszkodą. Niewygodnie pojawił się w niewygodnym czasie, kiedy moje osobiste uczucia względem Franka zaczęły być bardziej oczywiste oraz sprecyzowane. Zebrałem w sobie wystarczającą siłę, aby samego siebie choć minimalnie zmienić, jednak wszystko poszło na marne. Nie miałem już dla kogo dążyć do wewnętrznej przemiany. Właściwie sam się przed sobą wstydziłem faktu, że chciałem się takiej metamorfozie z własnej woli poddać.
Dla kogo?
Dla osoby, która by tylko ze mną cierpiała?
Dla osoby, którą rozstrajałbym emocjonalnie własnymi wahaniami osobowości oraz nastrojów?
Dla osoby, która mogłaby zaznać krzywdy, jeśli nie potrafiłbym pohamować własnej agresji?
Dla osoby, która chyba sama właściwie nie wie, czego chce?
Związanie się ze mną to jak wykonanie planu samozagłady. Byłem kochankiem tragicznym, który prowadzi autostradą auto nad klif, z którego planuje zjechać w przepaść. Sam nie umiałem siebie wewnętrznie poukładać. Pragnąłem kochać i być kochanym, ale jednocześnie żyłem ze świadomością kruchości tego wyobrażenia wspólnej przyszłości opartej na wzajemnym zaangażowaniu. W jednej chwili bowiem kochałem, a w drugiej wolałem to zachować dla siebie i udawać, że nie ma chemii, nie ma uczucia. Ponieważ się bałem.
I nie bałem się odrzucenia.
Paradoksalnie bałem się kochania i bycia kochanym przez drugą osobę.
Jakby miało mnie to zabić.
Zabić nas oboje.
Kiedy Seth w końcu zostawił mamę Franka przy mrożonkach, a sam poszedł do alejki z chemią, postanowiłem wykorzystać tę szansę, którą podarował mi w prezencie los. Złapałem pierwszy lepszy produkt z półki i poszedłem w ślad za blondynem. Chciałem już szybko skończyć tę cała farsę.
Kiedy skręciłem w przesmyk chemiczny, nieco zwolniłem kroku, obracając się twarzą do równoległej półki. Udawałem, że czegoś wytrwale szukam, zbliżając się małymi kroczkami do Setha. W końcu nasze ciała były na tyle blisko siebie, że obróciłem się gwałtownie, wpadając całym ciałem na chłopaka.
- Przepraszam bardzo – wyszeptałem gorączkowo, jakbym naprawdę nie wiedział, co się dokoła mnie dzieje, jednocześnie łapiąc go za ramię dla pozornego utrzymania utraconej równowagi.
- Nic się nie stało – odpowiedział, także chwytając mnie za bark, jakby szczerze obawiał się mojego upadku. W końcu ucisk jego palców na mojej skórze stał się jedynie elementem przeszłości, a ja stanąłem o własnych siłach. – Nie spotkaliśmy się jakoś wcześniej? – zapytał nagle, wkładając pod pachę ręczniki papierowe. Odszedłem od niego na wyciągnięcie ręki i przyjrzałem się jakby z dystansu, dziękując w myślach za wyręczenie mnie z podobnymi pytaniami.
- Rzeczywiście – przyznałem. – Metro? – zasugerowałem pytająco.
- Tak, pożyczyłeś mi zapalniczkę – uśmiechnął się. – Dzięki za tamto.
- Nie ma sprawy – odpowiedziałem tym samym, choć z mniejszym entuzjazmem. - Jesteś stąd? – zagadnąłem, mając na myśli naszą niewielką miejscowość.
- Tak, ale raczej żyję ciągle w trasie, wiec pewnie dlatego nie kojarzymy siebie nawzajem – wyjaśnił. – Seth – wyciągnął rękę.
- Gerard – podałem zgodnie z prawdą, licząc, że to jakoś podsunie mu obrazy z przeszłości. I chyba zadziałało.
- Chodziłeś może tutaj do liceum…? – zapytał, ściszając glos, jakby się zastanawiał nad czymś intensywnie. – Bo odnoszę mgliste wrażenie, że już w Metrze wydawało mi się, że jakoś w dziwaczny sposób ciebie kojarzę.
- Tak, chodziłem – przyznałem mu rację z fałszywie wzrastającym entuzjazmem. – Ale wyjechałem stąd jak miałem siedemnaście lat, może dlatego ta pamięć szwankuje.
- Gerard Way! – zaskoczył nagle, a ja się zaśmiałem. – Wybacz, ale swego czasu mocno oberwałem w głowę, więc przeszłość dla mnie jest momentami szczególnie mocno zamazana – westchnął, zabierając z pułki zgrzewkę papieru toaletowego.
- Nie ma sprawy, ja nie mam nawet pojęcia, co tutaj się działo przez ostatnie lata, więc nie jestem lepszy – przyznałem z autentycznym smutkiem i zagubieniem. Na chwilę zapanowała między nami cisza, która była rzeczywiście trochę niezręczna. Podrzuciłem w dłoniach słoik z koncentratem pomidorowym, czekając na ruch ze strony blondyna.
- Może masz ochotę się spotkać jakoś na dniach? – zaproponował z uśmiechem. – Prócz kumpli z zespołu, nie mam kontaktu z nikim z lat licealnych.
- W sumie… - pokiwałem głową. – Z chęcią – powiedziałem. – Robisz coś teraz?
- Jestem na zakupach z mamą i czekam na chłopaka, więc dzisiaj tak średnio, ale na przykład we wtorek? Mam raczej  cały wolny – zaproponował, a mi zabiło szybciej serce na głupie, mgliste i niedosłowne wspomnienie Franka. Jeśli na niego teraz czekał, to oznaczało, że muszę się zdecydowanie szybko stąd ewakuować. Dusząc w sobie zazdrość, pokiwałem powoli głową z uśmiechem.
- Co powiesz na włoską restaurację niedaleko 7-Eleven? Prowadzą ją moi znajomi, więc możemy liczyć na miłą atmosferę.
- Spoko, wiem gdzie to jest – pokiwał głową.
- Serio? – zagadnąłem jakby w zdziwieniu.
- Tak, właśnie Frank, mój chłopak, tam pracuje – wzruszył ramionami, jakby to nie było nic istotnego.
- O, jako kto? Może go kojarzę – podsunąłem spokojnie. Tak jak podejrzewałem, mimika chłopaka niewiele mi powiedziała. Wydawało się, że on naprawdę nie miał o niczym pojęcia. Zaśmiał się w skrępowaniu i zaczął masować kark wolną dłonią, jakbym nagle go czymś strasznie zakłopotał.
- Wstyd w sumie przyznać, ale nawet dokładnie nie wiem… - mruknął. – Kelner? Pomoc kuchenna? – wymienił. – Na pewno nic spektakularnego, bo nie mówi o tym jakoś wylewnie.
- A, rozumiem – uśmiechnąłem się wyrozumiale. – Dobra, to uznajmy, że jesteśmy umówieni.



~*~


         - Cztery – mruknąłem pod nosem, przesuwając się zielonym pionkiem do przodu, po czym oddałem kostkę Sethowi. Chłopak westchnął nostalgicznie, ponieważ musiałby się zdarzyć jakiś cud, aby doprowadził grę do końca przede mną.
- Na jakim stanowisku pracujesz u siebie w restauracji, Frankie? – zapytał nagle, zbijając mnie nieco z tropu. Nigdy go nie interesował ten aspekt mojego życia. Zawsze po prostu pracowałem.
- Na kuchni trochę pomagam w myciu i nakładaniu jedzenia – odparłem bez większych emocji w głosie. – Dlaczego tak nagle o to pytasz?
- Tak sobie – mruknął wymijająco, rzucając kostką.
         Przyjrzałem się uważniej Sethowi, ponieważ wydawało mi się, że coś chce z siebie wyrzucić, ale myśli o tym jak zareaguję, są dla niego zbyt przytłaczające. Blondyn miał ściągnięte brwi, przesuwając się sześć pól do przodu z przygryzioną dolną wargą. Zawsze robił taką minę, kiedy chciał mi przekazać informację będącą dla niego czymś ważnym, a dla mnie totalną błahostką. Czułem się przez to jak jakiś chłopak-tyran, który nie wypuszcza swojego faceta nawet do sklepu po śmietanę. Kiedy nadeszła moja kolej, po rzucie kostką nie ruszyłem pionkiem. Chłopak podniósł na mnie wzrok sponad dłoni, którą przykrywał usta.
- Wydusisz to z siebie? – zapytałem spokojnie. Seth powoli wyprostował się, siedząc nadal po turecku i splątał swoje palce w miejscu krzyżowania się łydek. Czasami, gdy to robił, docierało do mnie, jak bardzo jest wysoki.
- Spotkałem dzisiaj w sklepie kolegę ze starej, licealnej klasy – zaczął powoli. – No i umówiliśmy się jutro na spotkanie.
- To bardzo fajnie – powiedziałem spokojnie, wzdychając w duchu. – Chyba nie spodziewałeś się go spotkać w takim miejscu?
- No nie – przyznał z ulgą. – Bardzo dawno go nie widziałem. Właściwie jak tak o tym pomyślę, nawet nie gadaliśmy ze sobą w szkole – podrapał się po karku, jakby chciał mi przekazać niezręczność tego momentu. – Nie wiem, skąd jego nagłe zainteresowanie.
- Czasami tak już bywa – wzruszyłem ramionami. – Ale warto się z nim spotkać, skoro poza chłopakami nie masz kontaktu z nikim ze starej klasy.
- Dzięki – uśmiechnął się nieoczekiwanie i szybko nachylił się, żeby mnie pocałować i wrócić na swoje miejsce.
         Kiedy rzucał energicznie kostką, kąciki jego ust były nadal uniesione do góry. Siedziałem oniemiały i patrzyłem na to duże dziecko z niedowierzaniem. Seth był przeuroczy pod każdym względem, ale czasami nie mogłem wyjść z podziwu, jak łatwo jest go zadowolić i sprawić, żeby był wdzięczny za coś, za co nawet nie powinien. Każdy ma prawo do widywania się ze znajomymi nawet, jeśli jest w związku. Miłość to nie klatka zniewolenia, ale po prostu zaufanie, że mimo wszystko i tak będzie się razem. A nie ufałem nikomu bardziej na tym świecie niż Sethowi i to w dosłownie każdej kwestii. Blondyn dobrze o tym wiedział, więc nie rozumiałem jego niektórych reakcji, ale uznawałem je za cudownie rozczulające.
         Podszedłem na czworaka do muzyka, zostawiając za sobą planszę do chińczyka. Ta gra straciła i tak dla mnie jakikolwiek sens, kiedy rywalizacja między nami umarła śmiercią naturalną. Usiadłem chłopakowi powoli okrakiem na kolanach i spojrzałem z pełną powagą w oczy. Kochałem w nim to ciepłe spojrzenie, którym mnie obdarowywał niezależnie od sytuacji. Kochałem je tak, jak kochałem w nim wiele innych, pozornie nieistotnych cech. Ponieważ to był Seth, na którego podług ostatnich wydarzeń kompletnie nie zasługiwałem.
Powoli zatopiłem palce we włosach chłopaka, ciągnąc jego głowę razem z nimi do tyłu. Pod opuszkami wyczuwałem grubą bliznę, która nie przywoływała nic prócz samych złych wspomnień. Przejechałem po niej delikatnie kciukiem, przenosząc się myślami najpierw pod salę operacyjną, a później do szpitalnego pokoju, w którym spędziłem całą wieczność, tonąc w poczuciu beznadziei oraz osamotnienia.
- Grrrrr – zamruczał Seth tak nagle, że aż cofnąłem szybko ręce i spojrzałem na niego z niedowierzaniem. Po chwili zacząłem się jednak śmiać, uspokajając własne rozkołatane serce.  Zatracanie się w tym etapie naszej znajomości nigdy nie było dobre dla żadnej ze stron. Czasami jednak przez nieuwagę nadal oboje do tego wracaliśmy myślami tak jak teraz.
- A co to niby było? – zapytałem, będąc na granicy rozbawienia oraz dalszego szoku.
- Ryk lwa, którego grzywa została zbezczeszczona – puścił mi oczko. Spojrzałem na niego z pobłażaniem i złapałem delikatnie za szczękę.
- Kochanie… już prędzej to było miauczenie kotka dachowego niż groźnego lwa z sawanny – powiedziałem szeptem, spoglądając na niego ze współczuciem.
- Ach tak? – uniósł brwi, będąc dogłębnie urażony. W odpowiedzi pokiwałem jedynie głowa ze smutkiem, zsuwając się w jego kolan. Udałem się powoli w podróż na swoje pierwotne miejsce, kiedy nagle poczułem mocne pociągnięcie za nogę i rozpłaszczyłem się na podłodze, strącając ręką pionki z planszy. Kiedy przewróciłem się na plecy, w oka mgnieniu miałem już nad sobą Setha. – Obrażasz króla zwierząt? – szepnął mi do ucha grobowym tonem, od którego aż przeszły mnie autentyczne ciarki. Spojrzałem z przestrachem w jego ciemnozielone oczy, nie będąc wstanie oderwać od nich wzroku. Blondyn jednak nie zdołał długo utrzymać przybranej maski i parsknął śmiechem, niszcząc całe wykreowane przed chwilą poczucie zagrożenia oraz powagi. – Gdybyś widział swoją minę w tym momencie, Frankie – pokręcił głową w rozbawieniu, któremu nieświadomie się poddałem.
- Dupek – podsumowałem, uderzając go pięścią w ramię.
- Ale chyba nie przestraszyłem ciebie tak na serio? – zapytał, upewniając się co do sytuacji.
- Nie – odpowiedziałem z przekąsem. – Ale miałem nadzieję, że podtrzymasz tę mroczną aurę seksapilu, lecz cóż… - wzruszyłem ramionami, udając pełne rozczarowanie.
- Cały czas jestem seksowny – powiedział z przekonaniem, szczerze w to wierząc.
- Oczywiście – szepnąłem, zagryzając dolną wargę. – Królu zwierząt – zaśmiałem się głośno, usiłując wyczołgać się spod Setha. Jednak chłopak chyba miał wobec mnie nieco inne plany. Poczułem mocny uścisk jego palców na nadgarstkach, które zostały prędko rozłożone na boki.
- Zawsze możesz być na przykład jakąś antylopą – odparł z rozbawieniem, całując mnie lekko w szyję, a później delikatnie w usta.
- Nie mam pojęcia, jakie dźwięki wydaje antylopa – ściszyłem głos, wypuszczając spomiędzy warg płytkie, przyspieszone westchnienia.
- Ale taka goniona… - zadyszał wprost do mojego ucha. - … czy taka zjadana? – zawarczał mi w szyję, aż zacząłem się głośno śmiać, zarzucając mu ręce za głowę.
- Obojętnie, Seth – powiedziałem z rozbawieniem. – Mogę być obiema – przyznałem szczerze, mocno go całując. – Na wstęp goniona chyba bardziej się nadaje – mruknąłem, uśmiechając się z rozczuleniem.
- Obawiam się, że masz rację – szepnął, kładąc swoją dłoń na moim biodrze.
- Obawiam się… - przedrzeźniłem go.
- Oj zamknij się już – zaśmiał się, zakrywając moje usta swoimi.
         Oddałem chłopakowi powoli pocałunek, zaciskając mocno palce na jego karku. Nadal leżeliśmy na podłodze, co nie było najwygodniejszą pozycją, jednak żadnemu z nas chyba nawet nie przeszło przez myśl jej zmienianie. Dłonie Setha subtelnie zatańczyły w okolicach moich spodni, podczas gdy ja swoje już jakiś czas temu włożyłem pod jego koszulkę. Raczej nigdzie się nie spieszyliśmy, wytwarzając jednak między sobą paradoksalnie gorączkową atmosferę. Rozebrałem powoli blondyna z górnej części garderoby, odrzucając ją gdzieś na bok. Chłopak w odpowiedzi zjechał ustami na linie mojej szczeki i podciągnął ciało do siadu. Oplątałem go mocno nogami w biodrach, łapiąc dwoma palcami za podbródek. Posłałem chłopakowi długie, przymrużone spojrzenie połączone z cichym westchnieniem. Zagryzłem mocno dolną wargę blondyna, celowo przedłużając moment jej puszczenia.
Kiedy Seth powoli wstawał, patrzyłem mu intensywnie w oczy, muskając delikatnie swoim nosem jego policzek. Lubiłem wdychać ten intensywny zapach muzyka, scałowując jednocześnie cały aromat z jego warg. Była to mieszanka różnych, delikatnych zapachów, która działa na mnie oszałamiająco. Podniecała oraz koiła wszelkie zszargane nerwy jednocześnie.
Trzymanie mnie na rękach nigdy nie sprawiało blondynowi większego kłopotu. Kiedy jednak zmierzaliśmy już w kierunku łóżka, przerwało nam lekkie skrzypnięcie drzwi, w których pojawiła się mama Setha.
- Wnioskując po wrzaskach, sądziłam, że bawicie się w zoo, ale to chyba jednak Tarzan – powiedziała, patrząc na swoje dziecko rozbawionym wzrokiem. Skołowany chłopak, obrócił się szybko w kierunku kobiety, nadal zaciskając palce na moich pośladach. Chwilę wymienialiśmy wszyscy troje oniemiałe spojrzenia, nie wiedząc, jaki ruch powinniśmy następnie wykonać. Jednak ten stan odrętwienia w końcu minął i chyba odzyskałem jasność umysłu szybciej niż mój chłopak.
- Puść mnie – szepnąłem mu gorączkowo do ucha, czując, jak twarz pokrywa mi się żywą czerwienią. Seth powoli rozluźnił palce i pozwolił mi się bezpiecznie wyślizgnąć ze swoich ramion.
- Co robisz o tej porze w domu? – zapytał, podnosząc szybko koszulkę z podłogi, którą zaraz na siebie ubrał.
- Wpadłam po dokumenty do szpitala i jakoś nie mogłam powtrzymać matczynej ciekawości sprawdzenia, co takiego porabia mój dorosły syn – oparła lekko, nawet nie starając się powstrzymać szczerego uśmiechu satysfakcji, którą czerpała z naszego zażenowania. – Jak się okazało, tradycyjnie nic dorosłego, więc chyba mogę spokojnie wracać do pracy – westchnęła, przenosząc swój szyderczy wzrok na moją zarumienioną twarz. – Cześć, Frankie – przywitała się radośnie.
- Dzień dobry – powiedziałem szeptem ze wzrokiem wbitym w podłogę.
- Oj dzieci, dzieci – pokręciła głową z uśmiechem, po czym zniknęła na korytarzu, zamykając za sobą drzwi.
         Zakryłem swoje policzki dłońmi, sprawdzając ich poziom zarumienienia i byłem zdruzgotany własnym odkryciem. Spojrzałem na Setha z zażenowaniem, napotykając jego rozbawiony wzrok. Chłopak wręcz wewnętrznie dusił się ze śmiechu, lecz na jego twarzy też dostrzegłem oznaki wstydu.
- Co się tak patrzysz – burknąłem.
- Jestem Tarzanem – powiedział, ruszając dwuznacznie brwiami. Zdzieliłem go w głowę otwartą ręką, nie mogąc pohamować śmiechu.
- W Jane się dla ciebie nie zamienię – odparłem. – Antylopa mi już chyba na dzisiaj w zupełności wystarczy.
- Rawr – zaśmiał się, mocno mnie przytulając. Pokręciłem tylko głową z rezygnacją, ufnie się w niego wtulając.



~*~


         - I na jak długo zamierzasz tutaj zostać? – zapytałem z udawaną ciekawością. W głębi serca jednak gdzieś się tliła nadzieja, że nie zajmie mu to dłużej niż tydzień.
- Na kilka miesięcy – odpowiedział szacująco. – Cztery, może pięć, nie jestem pewien.
- Twój chłopak gra z tobą w zespole, czy tak dzielnie znosi podobne wyjazdy?
- W ogóle ich nie znosi – zaśmiał się szczerze, upijając łyka wody. – Właściwie to Frank nawet mnie zostawił przez te podróże. Rozstaliśmy się w zgodzie i porozumieniu, ale ostatnio jakoś tak wyszło, że chyba wróciliśmy do siebie na moment.
- To brzmi… nieco dziwnie – skrzywiłem się, siląc na uśmiech.
- Bo jesteśmy dziwną parą po prostu – rozłożył bezradnie ręce. – Nie umiemy ze sobą żyć i bez siebie też nam to życie średnio wychodzi. Dlatego poszliśmy na układ, że po tych czterech miesiącach najprawdopodobniej ostatecznie separujemy się od siebie.
- Tak po prostu? – zdziwiłem się.
- Mhm – pokiwał głową. – Taki związek meczy nas oboje, chociaż chyba Franka bardziej. Poza tym wydaje mi się, że znowu na siłę wszedłem w jego życie w jakimś dziwnym momencie. Jakby zaczął już tutaj inne życie i poznał innego faceta – odruchowo uciekłem wzrokiem od mojego rozmówcy, łapiąc mocno filiżankę z kawą. -  Biorąc pod uwagę to, jak dobrze go znam, raczej się z niczym nie mylę – zaśmiał się bez cienia wesołości. – Ale bardziej niż dalej rozmawiać o moim chorym związku, wolałbym się chyba dowiedzieć, co działo się z tobą przez te ostatnie lata. Strasznie tajemniczo rozpłynąłeś się w powietrzu i powstało dużo plotek.
- Na przykład? – zachęciłem go z uśmiechem do kontynuowania.
- Najpopularniejszy chyba był zakład psychiatryczny – powiedział. – Nie zrozum mnie źle, ale strasznie się alienowałeś. Wiele osób mogło to opacznie zrozumieć.
- I tak oto plotka była prawdą choć raz – uśmiechnąłem się pod nosem, spoglądając mu prosto w oczy. Ku mojemu zdziwieniu, wcale nie okazał strachu czy zaniepokojenia tym, że siedzi właśnie przy jednym stoliku z potencjalnym wariatem. To było ciekawe uczucie.
- Trochę mnie zaskoczyłeś, ale wszystko okej – odezwał się po chwili milczenia. – Wszystko już jest w porządku? – zapytał.
- Biorę leki, żyję normalnie – zapewniłem. – Właściwie to nic mi nie było. Wymysł rodziny i przewrażliwionych lekarzy.
- Moja mama jest lekarzem, więc rozumiem, o czym mówisz – przyznał. - Zdarza się, jak sądzę.
         Na sekundę nasza rozmowa zamarła, kiedy podeszła do nas kelnerka, wykładając na stolik nasze dania. Przez chwilę unosił się między nami cudowny zapach makaronu w oliwie z czosnkiem, chili i pietruszką. Seth podziękował cicho za posiłek i zgrabnie zignorował zachwycony wzrok dziewczyny, która sprawiała wrażenie, jakby chciała tutaj stać i patrzeć na niego bez końca. Chrząknąłem dyskretnie, posyłając jej spokojne, ale stanowcze spojrzenie. Kelnerka kiwnęła przepraszająco głową i prędko odeszła.
- Dowiedziałeś się w końcu, kim jest twój chłopak? – zapytałem z przekąsem, niby w żarcie, lecz całkiem na serio. Stwierdziłem, że to bardzo dobry moment na to pytanie.
- Tak! – uśmiechnął się niewinnie. – Krąży gdzieś po kuchni – wykładanie dań, zmywanie naczyń. Jakoś tak to ujął.
- Mhm, to pewnie go nie kojarzę – stwierdziłem. – Nie mieszam się w pracę ludzi za ścianą – westchnąłem. - Życie w szkole jakoś uległo zmianie po moim zniknięciu, czy raczej średnio? – zmieniłem zgrabnie temat.
- Raczej nic nowego i znaczącego się nie wydarzyło – stwierdził. – Dyrektor jedynie się zmienił, więc na początku szkoła organizowała więcej imprez, ale później wszystko się uspokoiło. Dalej to miejsce było nietolerancyjną, zawistną budą, kiedy odchodziłem.
- Nie lubiłeś naszego liceum? – zdziwiłem się. – Byłeś w drużynie koszykarskiej, o ile mnie pamięć nie myli. Powinieneś mieć raczej wesołe wspomnienia.
- Pod koniec liceum raczej już nie grałem w koszykówkę i odszedłem z zespołu – powiedział z wyraźnie bardziej zasmuconą miną. – Miałem drobny wypadek w przedostatniej klasie i musiałem zrezygnować na jakiś czas zarówno ze szkoły jak i gry. Nienajprzyjemniejsze wspomnienia.
- W takim razie chyba nie wypada mi w to wnikać – stwierdziłem, siląc się na takt. W głowie jednak zakodowałem sobie, aby zwrócić się do Matta w tej sprawie. Nie dla zaspokojenia głodu informacji Marco, ale dla zaspokojenia mojej własnej ciekawości.
- Rzeczywiście, wolałbym o tym nie rozmawiać – przyznał bez ogródek. – Ale wtedy miałem już Franka, więc chociaż było ciężko, jakoś oboje sobie nawzajem pomogliśmy – uśmiechnął się radośnie, choć przed sekundą sprawiał wrażenie osoby, która miała zamiar się popłakać. Najdrobniejsze wspomnienie Iero niesamowicie dobrze działało na jego nastrój, a na mój już raczej niekoniecznie. Uwagę chłopaka jednak nagle rozproszyły wibracje telefonu. – O wilku mowa – mruknął. – Przepraszam cię na sekundę – powiedział i odebrał połączenie.



~*~


        
Kiedy wyszedłem z pracy, zobaczyłem tylko i wyłącznie ciemne chmury, które na swój sposób kreowały w mojej głowie świat na klaustrofobiczną przestrzeń. Westchnąłem tylko w duchu i ruszyłem przed siebie w drogę do domu.
Od rana prześladowało mnie jakieś niejasne wrażenie, że coś jest nie tak, jak powinno być. Już od dłuższego czasu taki stan się we mnie utrzymywał. Balem się stawiać kroki, bałem się chodzić podziemnymi korytarzami firmy. A to wszystko z winy Gerarda i jego dziwnej groźby, której nie umiałem odpowiednio zinterpretować. Nie miałem pojęcia, w jaki sposób niby powinienem się do niej ustosunkować.
Wychodząc powoli bramą, rozglądałem się niespokojnie po okolicy, kiedy zauważyłem kątem oka coś, co przykuło szczególnie moją uwagę.
Samochód Setha.
Sięgnąłem szybko po telefon i wybrałem numer blondyna, ruszając jednocześnie w stronę jego auta. Połączenie chłopaka z tym miejscem, wywoływało we mnie niejasne uczucia oraz palący niepokój.
- No co jest? – zapytał na wstępie.
- Gdzie jesteś? – wysiliłem się na spokojny ton.
- Na spotkaniu z tym kolegą, co ci wspominałem ostatnio – odpowiedział.
- Okej – mruknąłem. – A w jakim miejscu się spotkaliście?
- Restaurację, w której pracujesz, prowadzą jego znajomi, więc żeby było zabawnie, właśnie tam akurat siedzimy.
- To stoję przy twoim aucie – westchnąłem z uśmiechem. – Taki zbieg okoliczności, jak widać.
- Hmmm… widzę cię – zaśmiał się radośnie, a chwile później dotarł do mnie dźwięk pukania w szybę. Spojrzałem w tamtym kierunku i odmachałem blondynowi, uśmiechając się pod nosem. Jak zwykle nie tracił pogody ducha, nawet w tak ponury dzień jak dzisiejszy. Zerkałem od razu w bok na kolegę Setha i poczułem, jakby cała krew gdzieś mi momentalnie odpłynęła, a mina zrzedła.
         Gerard.
         Szybko nawiązaliśmy kontakt wzrokowy. Mężczyzna spojrzał na mnie z chłodną, opanowaną miną. Jego odpowiedzią na mój szok, była lekko podniesiona brew w taki sposób, jakby stanowiła ironiczne zapytanie dla mojego nagłego pojawienia się. Jakbym był nieproszonym gościem.
- To dokończ rozmowę z kolegą, a ja na ciebie cierpliwie poczekam, dobrze? – zapytałem słabym głosem, nie spuszczając oka z Waya.
- Coś się stało? – zapytał czujnie, jak zwykle odnotowując zmianę barwy mojego głosu.
- Nie, nic – zapewniłem go. – Zupełnie nic, ale chciałbym dzisiaj o czymś z tobą porozmawiać.



~*~


         Patrzyłem ze spokojem, jak Seth wychodzi z knajpy, przenosząc od razu swoje spojrzenie na Franka, który przestępował nerwowo z nogi na nogę, opierając się plecami o drzwi kierowcy. Wyraźnie martwił się o blondyna, lecz naprawdę nie miał ku temu podstaw. Ostatnie słowa powiedziałem w nerwach, ale w głębi serca nie życzyłem żadnemu z nich niczego złego.
         Można powiedzieć, że ze wszystkim już się pogodziłem.
         Pogodziłem się ze stratą.
         Kiedy Seth podszedł do bruneta, od razu delikatnie ucałował jego wargi i powiedział coś, na co ten drugi zareagował nieśmiałym uśmiechem, po czym uderzył go lekko ręką w głowę. Jednak mina Iero szybko wróciła do tej poprzedniej – smutnej oraz zmartwionej. Założył ręce na klatkę piersiową i spuścił głowę, tłumacząc Sethowi jakąś sprawę bez większych emocji. Blondyn tylko pokręcił głową w zaprzeczeniu i podniósł Frankowi głowę do góry palcem wskazującym. Powiedział mu coś bardzo powoli oraz z precyzyjnym doborem słów, po czym szybko pocałował w czoło i pokazał ręką drogę na drugą stronę auta. Brunet wyraźnie westchnął i ze skwaszoną miną ruszył na około samochodu. Zanim jednak wsiadł, posłał mi chłodne oraz zawistne spojrzenie, którego wytrzymanie nie było niczym przyjemnym. Pierwszy raz widziałem w tym chłopaku tyle nienawiści i wiedziałem, że to ja byłem jej źródłem.
         Wstałem powoli od stołu i udałem się w stronę kuchni, którą byłem w stanie przejść na dół do piwnicy. Dopiero tam mogłem odetchnąć i poczuć się swojo – otoczony cieniem, samotny. Szedłem na spotkanie z mrocznym panem tego podwórka, smutnym szatanem pełnym nienawiści.
- Cześć – powiedziałem nieświadomie do Vernona, który obdarzył mnie podejrzliwym spojrzeniem. Murzyn kiwnął jedynie głową i przepuścił do gabinetu Marco. – Cześć -powtórzyłem beznamiętnie.
- No witam – odpowiedział Perez znad szklanki z whisky.
- Przyszedłem z tobą porozmawiać o czymś ważnym – oznajmiłem poważnie, siadając w moim ulubionym zagłębieniu kanapy.
- O co takiego chodzi, Gerard? – zapytał. – Nie ukrywam, że trapi mnie to już od dawna równie mocno jak ciebie meczy. Leki nie działają?
- Muszę stąd uciec – przyznałem bez ogródek.
- Jak to… uciec? – zdziwił się, siadając wygodniej na krześle.
- Słyszałem, że planujesz wysłać Stevena do Kanady w ramach wymiany i rekonesansu tamtejszego rynku.
- To prawda, jednak…
- Chce jechać zamiast niego – powiedziałem szybko zanim Perez skończył swoją poprzednią wypowiedź.
- Dlaczego? - ściągnął brwi. Nie rozumiał mojej prośby, ale ja też jej nie rozumiałem. Wiedziałem po prostu, że nie mogę dłużej tutaj zostać, bo w przeciwnym razie zwariuję.
- Bo chce znaleźć szybko drogę powrotną w moim zagubionym życiu – zaśmiałem się gorzko, rozkładając na bok ręce.
- Ale to jest pół roku czasu, Gerard – Marco ściągnął brwi, nachylając się w moją stronę.
- Wiem – przyznałem, kiwając głową.
- Co się stało, dzieciaku? – zapytał z ciężkim westchnieniem.
- Daj mi stąd wyjechać, Marco – poprosiłem głosem, który niemal wpadał w błaganie. - Daj mi wyjechać, albo się tutaj uduszę.



~*~


        

Kiedy weszliśmy do domu Setha, od razu udałem się do łazienki, ciągnąc za sobą chłopaka. Widziałem na jego twarzy całą masę pytań i wiedziałem, że moje następne słowa wywołają ich kolejną lawinę. Zanim oboje zniknęliśmy w pomieszczeniu, zatrzymałem blondyna na korytarzu.
- Rozbierz się – powiedziałem spokojnie, ale stanowczo, zdejmując koszulkę oraz spodnie.
- Co się dzieje? – zapytał z przestrachem.
- Do naga, Seth – kontynuowałem. – O nic teraz nie pytaj, proszę.
         Widziałem, że muzyk nie jest tym wszystkim zachwycony, ale krok po kroku wykonał moje polecenie, stając przede mną takim, jakim go widziałem tylko w najbardziej intymnych sytuacjach. Złapałem chłopaka delikatnie za rękę, splatając nasze palce. Kiedy weszliśmy powoli pod prysznic, zamknąłem kabinę i spuściłem wodę.
         Seth zachował między nami bezpieczny dystans, stając jak najdalej od mnie, nadal z pytającym wzrokiem i założonymi na klatce piersiowej ramionami. Między nami zapanowała na chwilę cisza. Krople równomiernie uderzały w akrylowy brodzik, imitując szum deszczu za oknem. Rozbryzgiwały się na wszystkie strony, tworząc między naszymi ciałami wyimaginowaną taflę działową.
- Słucham – powiedział w końcu, unosząc wysoko do góry brwi.
- Pamiętasz tamten czas, kiedy umarł mój ojciec? – zapytałem nieśmiało poparu sekundach, patrząc w dół na nasze stopy. Wstydziłem się swoich słów. Wstydziłem się ich i jednocześnie bałem, jakby miały poranić moje usta samym swoim istnieniem.
- Tak… – odparł powoli, niepewnie. Nie miał pojęcia, dlaczego tak nagle podobny temat między nami wyrósł w podobnych okolicznościach. Wiedziałem, że mimowolnie szuka tego momentu w swoich wspomnieniach. - Co z tym?
- Jego śmierć nie była losowym wypadkiem – szepnąłem, przymykając powieki. Czułem, jak woda delikatnie osadzała się mgiełką na mojej twarzy, czyniąc całą tę sytuację jeszcze bardziej nieznośną.
- Jak to? – drgnął nagle. – Co masz przez to na myśli, Frankie?
- To… - zacząłem, urywając niemal natychmiast. Żadne słowa nie były w stanie opisać tej historii oraz moich emocji. Ładna otoczka słowna w przypadku minionych zdarzeń nie mogła w żaden sposób zaistnieć. Przełknąłem ślinę. – Byłem wtedy naprawdę słaby, Seth. Ja… Ty… Ciebie nie było – wykrztusiłem w końcu, tracąc nieoczekiwanie oddech. Wydawało mi się, że będę umiał to wszystko mu wyjaśnić w miarę racjonalnej i beznamiętnej formie, ale kiedy zobaczyłem sposób, w jaki na mnie patrzył, cała moja obrona runęła.
- O czym ty teraz mówisz, do kurwy nędzy – podniósł nieoczekiwanie głos.
- Ja miałem naprawdę dość tego wszystkiego, Seth – pociągnąłem nosem, chociaż żadne łzy jeszcze wcale nie popłynęły. Spojrzałem na blondyna z przerażeniem, wracając pamięcią do tamtych traumatycznych chwil, jakby to było wczoraj. – Nikogo przy mnie nie było – powiedziałem, kręcąc głową. – Byłem całkiem sam, Seth. Proszę cię, postaraj się mnie zrozumieć… - zakrztusiłem się, kiedy pierwsze łzy napłynęły mi do oczu. Szybko zatkałem sobie usta dłonią.
- Jezus, Frank… - powiedział nagle. Te słowa były puste mimo faktu, że w domyśle posiadały w sobie wiele różnych emocji. Ich nadmiar uczynił je wyblakłymi oraz jeszcze bardziej nieznośnymi w mojej głowie. Chłopak podszedł do mnie szybko, łapiąc mocno za ramiona, kiedy zsunąłem się po drzwiach kabiny na dół. Na początku nic nie mówił, lecz patrzył. A jego wzrok wyrażał więcej niż musiał. To jedno pytanie ciągle wisiało w powietrzu, dlatego wcale mnie to nie zdziwiło, kiedy w końcu padło, zawisając w powietrzu niczym prawomocny wyrok. – Zabiłeś go, Frank? – zapytał szeptem przepełnionym obawą, jakby przerażał go sam fakt tego, że musiał to powiedzieć na głos. Pokręciłem przecząco głową, jednak blondyn najwyraźniej uznał to jako odmowę do dalszej rozmowy, a nie negację. – Kurwa powiedz mi, czy go zabiłeś! – wrzasnął.
- Nie! – odpowiedziałem tym samym tonem, spoglądając mu w oczy.
- To co?! – potrzasnął mną nieznacznie. – Mów do mnie, kurwa!
- Inni to za mnie zrobili – wyszeptałem.
- Jak to inni? – zapytał głucho, domyślając się powoli, co mam na myśli. – Kurwa, Frank, w coś ty się władował, dzieciaku? – mruknął, łapiąc moją twarz w obie ręce. Pocierał nerwowo kciukami skórę moich policzków, szukając w oczach zrozumienia.
- Dzięki nim mogłem przynajmniej w minimalnym stopniu zacząć nowe życie, Seth. Nawet nie wiesz jak długo zastanawiałem się, czy robię dobrze. Siedziałem miesiącami, znosząc tego gnoja i pękałem coraz bardziej. Sam nie byłem w stanie tego zrobić, choć wiele razy próbowałem – wyrzuciłem z siebie na jednym wydechu. Blondyn nic na to nie odpowiedział, patrząc na mnie z rozdzierającym serce niedowierzaniem. Ten wzrok sprawiał, że chciałem zniknąć coraz bardziej. Czułem się niewiarygodnie źle ze samym sobą przez cały ten rok, który minął od śmierci ojca. Niczego nie żałowałem, ale też tym bardziej z niczego nie byłem dumny. – Nie patrz tak na mnie, bo czuje się jeszcze gorzej.
- To oni ci to zrobili? – zapytał znacznie łagodniej, przesuwając palcami po moich żebrach. Nie wierzyłem, że ze wszystkiego, co mu właśnie powiedziałem, interesowało go akurat moje zdrowie. Pokiwałem niechętnie głową, patrząc jak usta chłopaka wykrzywiają się nieprzyjemnie. – Dlaczego dopiero teraz mi o tym mówisz, Frank? – zapytał z wyraźnym rozżaleniem. – Miałeś tyle czasu, tyle okazji. Dlaczego dopiero teraz?
- W ogóle bym ci o tym nie powiedział, ale dzisiaj rozmawiałeś z jednym z nich, Seth – szepnąłem.
- Słucham? – zapytał w niedowierzaniu.
- Gerard ze mną pracuje – powiedziałem przez łzy. – Jakiś czas temu powiedział mi, żebym miał na ciebie oko, ale nie byłem wstanie dokładnie wyczuć, o co mu chodzi. Dzisiaj, jak go z tobą zobaczyłem, naprawdę byłem przerażony. Nie wiem, co to za gra, ale strasznie się o ciebie boję.
- Co masz przez to na myśli?
- Nie możemy dłużej tego ciągnąć – zacząłem się trząść, przełykając gorzkie łzy. – W związku ze mną nie jesteś bezpieczny, Seth.
- Oj, Frankie, Frankie… - westchnął, chowając mnie w swoich ramionach. Wtuliłem się w niego tak mocno, jak tylko mogłem. Z całych sił starałem się ignorować letnią wodę, która na nas nadal spadała. - Jestem na ciebie szalenie zły, że o niczym mi wcześniej nie powiedziałeś – stwierdził wyjątkowo spokojnie.
- Przepraszam – szepnąłem, odczuwając niesamowitą pustkę.
- Nie szkodzi – oznajmił z westchnieniem. – To i tak nic nie zmienia.
- Seth… - zacząłem błagalnie.
- Nic nie zmienia – powtórzył z naciskiem, po czym pocałował delikatnie w czoło. - Życie jest zbyt krótkie, żeby się przejmować takimi bzdetami.
- Jesteś niemożliwy – odpowiedziałem bezsilnie.
- Dla ciebie wszystko.


~.~

Dużo i szybko całkiem jak na mnie. Oby długość miała jakieś odniesienie co do jakości c: Choć szczerze mówiąc, niesamowicie się męczyłam, żeby nadać temu rozdziałowi jakiś wygląd xD







3 komentarze:

  1. Coraz bardziej ubóstwiam Setha.
    On jest taki kochany...
    Ale to frerard!
    Chociaż, Seth to jebany anioł...
    ALE TO FRERARD!
    Darsa!
    Mój mózg się podzielił na dwa wrogie oddziały i trwa dzika awantura. Psujesz mi go. Kocham to :')
    Scena gry wstępnej w stylu lew-ofiara była obłędna. A wejście mamusi i jej zachowanie-jeszcze lepsze XD
    Kiedy Frank kazał Sethowi się rozbierać, miałam pewnie taką minę, jak moherowe berety z mojej klasy, gdy wyznałam swoją wiarę (a raczej jej brak).
    Uwielbiam to, co tworzysz. Czytałam poprzednie opowiadania, i to niesamowite uczucie, kiedy jesteś świadkiem rozwoju wielkiego talentu. Każde Twoje dzieło jest lepsze od poprzedniego i uważam, że Take Care Of My Soul można już postawić obok takich perełek, jak A Splitting Of The Mind. Nie przerywaj. Pisz, zbieraj doświadczenie, a (jestem pewna) będziesz w stanie stworzyć kiedyś coś, co będzie równie dobre, jak The Dove Keeper.
    Pozdrawiam i życzę duuużo weny ;*
    ~Ad

    OdpowiedzUsuń
  2. Wybacz poślizg, kochana! Październik zawsze całkiem mnie pochłania, przełączenie się z trybu wakacyjnego na uczelniany jest cholernie trudne. Ale już jestem!
    Zaskoczyłaś mnie cholernie tym rozdziałem. Właściwie z akapitu na akapit coraz szerzej otwierałam oczy i wstrzymywałam oddech, i w głowie oczywiście formowały mi się możliwe rozwoje wypadków i zdarzeń, ale Ty prowadziłaś akcję zupełnie inaczej niż się spodziewałam i po prostu uwielbiam Cię za to, jak coraz bardziej rozkochujesz mnie w tej historii.
    Powiem szczerze, byłam przekonana, że Gerard coś odwali na tym spotkaniu z Sethem. Nie wiedziałam czy coś powie, czy mu przyłoży pistolet do nogi pod stołem, czy wyjdą i podjedzie jakieś czarne auto i wpakują do niego Setha, i nie dowiemy się przez najbliższy czas, co z nim będzie... Serio, podczas ich rozmowy naprawdę myślałam, że coś się stanie. Być może głównie przez to, że Gerard jest zaborczy i nie zniesie faktu, że Frank związał się z Sethem, gdzieś myślałam, że może da się ponieść zazdrości i będzie próbował oczyścić sobie drogę do Franka.
    I Frank wyznający Sethowi wszystkie swoje mroczne sekrety... Aż mi się serce ścisnęło. Trudno sobie wyobrazić ile go te wyznania kosztowały. I teraz w sumie boję się, że Seth, wiedząc o ojcu Franka i o tym, co Frank zrobił, wpakuje się w jakieś kłopoty. Chyba bym tego nie zniosła. Wiem, że to historia w konstelacji GerardxFrank, ale Seth jest tak bliską memu sercu postacią, że naprawdę nie wiem co zrobię jeśli coś mu się stanie.
    I Gerard! To zaskoczyło mnie chyba najbardziej, jego rozmowa z Marco? Aż musiałam ją jeszcze raz przeczytać. Gerard dobrowolnie usuwający się ze sceny! Gerard doświadczający uczuć wyższych! To jak... sama nie wiem, kocham to, jak nakreśliłaś jego postać, kocham jego głębię i jego tajemnice, i kocham to, jak nam go przedstawiasz, z każdym kolejnym rozdziałem coraz dokładniej. To jak poznawanie prawdziwego człowieka, w prawdziwym życiu, gdy weryfikujesz swoje początkowe wrażenie po tym, jak więź się zacieśnia. Jesteś niesamowita, naprawdę.
    Jak zwykle, czekam z niecierpliwością na ciąg dalszy. Nie mam pojęcia czego się spodziewać i kocham to uczucie, i nienawidzę tego uczucia. Mam mętlik w głowie, ale wiem, że i tak pokocham to, co napiszesz.
    Buziaki!
    xo
    killspells

    OdpowiedzUsuń