środa, 3 października 2018

Take Care of My Soul

25



Czułem się odrobinę niezręcznie. Z jednej strony miałem pana Pereza, z drugiej Zayna Suskinda. Odnosiłem wrażenie, że oboje za sobą nie przepadają, dlatego wsadzili mnie w sam środek ich niemego konfliktu. Atmosfera ogólnie sama w sobie była już napięta od pierwszych sekund, kiedy spotkaliśmy się przy aucie. Wszystko wskazywało na to, że właściwie każdy jest tutaj z kimś pokłócony, albo przynajmniej w trakcie godzenia.

Auto prowadził chłopak, którego już wcześniej miałem okazję spotkać.
Chłopak z bursztynowymi, przewiercającymi na wylot oczami.
Chłopak cień.

Pozornie mogłoby się zdawać, że mamy o wiele więcej wspólnego niż na pierwszy rzut oka wydaje się postronnemu obserwatorowi. Pracowaliśmy dla tego samego człowieka i na podobnych zasadach funkcjonowaliśmy w pochłaniającym nas zamkniętym systemie.

Anonimowi.
Niewidzialni.
Bezwartościowi.

Mimo wszystko wiedziałem, że zbyt wiele rzeczy odpycha nas w stronę przeciwnych biegunów. Mogliśmy współegzystować w tym samym piekle, lecz nawet w piekle istniała hierarchia, w której zajmowaliśmy odmienne kręgi.

Na miejscu pasażera siedział Gerard, który bezustannie wyglądał przez okno. Całą drogę milczał, pracując usilnie nad zachowaniem braku plastyczności swojej twarzy. Kamienna maska bezpieczeństwa wciąż mu towarzyszyła, choć nie umiałem oszacować, na jak długo pozostanie jego wiernym kompanem. Pozornie sprawiał wrażenie jak zwykle spokojnego, ale mimo wszystko stale drgala mu nerwowo noga, jakby coś nie dawało mu spokoju. Gdyby nie grało radio, mógłbym przysiąc, że zwariuję.

- Korzystacie czasami z usług tych dziewczyn, czy tylko rozporządzacie ich ciałami? - zapytał w końcu Zayn.
- Obawiam się, że byłby to mały konflikt interesów - powiedział pan Perez. - To ten rodzaj rozrywki, który nie jest przeznaczony dla nas. Mają umilić czas naszym wspólnikom i klientom. Poza tym ostrożność raczej dyktuje pewne warunki - lepiej, aby żadna z nich nie znała naszej tożsamości.
- Ciekawa sprawa - przyznał Suskind. - W Edmonton raczej nie zajmujemy się takimi rzeczami. To pierwszy raz, jak będę świadkiem podobnego wydarzenia.
- To bardzo duże targi - przyznał szef. - Jedne z największych w tej części stanów. Gdyby ktoś chciał zniszczyć podziemny świat Ameryki, to musiałby trafić w to miejsce.
- Dużo osób bierze w tym udział? - zapytał Suskind.
- Sporo liczących się tutaj ludzi.

W samochodzie znów zapanowała cisza. Po chwili wymuszonej, sztucznej rozmowy już nikt nie usiłował jej przerwać przez długi czas. Zerkałem subtelnie na Gerarda. Nie mogłem tego robić w zbyt oczywisty sposób, ani zbyt nachalnie, ponieważ czułem na sobie spojrzenie nieznajomego chłopaka, choć tak na dobrą sprawę w ogóle na mnie nie patrzył. Mimo wszystko odnosiłem wrażenie otoczenia, jakby każdy mój najmniejszy ruch był monitorowany. W rzeczywistości pewnie nikt mnie nawet nie zauważył.

Nagły ruch z przodu, zwrócił moją uwagę. Kiedy tylko zmieniła się piosenka, Gerard od razu pochylił się do przodu, żeby przełączyć. W tym samym czasie nieznajomy chłopak też wyciągnął rękę do radia. Kiedy ich dłonie się zetknęły, oboje szybko je cofnęli, zostawiając na antenie tę samą stację. W końcu zaśmiali się, jakby było to dla nich w pewien sposób niezręczne.

- Przełącz - powiedział spokojnie chłopak za kierownicą, a Gerard w odpowiedzi tylko kiwnął głową.
- Nie lubisz Placebo, Frank? - zdziwił się pan Perez.
- Gerard nie lubi - odpowiedział spokojnie.
- A od kiedy to niby?
- Od jakiegoś czasu - mruknął Way, tajemniczo milknąc.
- Ciekawe - powiedział pan Perez pod nosem.

Czyli to był Frank. Nie miałem pojęcia, że to taka osoba. Inaczej sobie go wyobrażałem. Sądziłem, że wszyscy z piwnicy to ludzie postawni, chłodni, krwawi. Tymczasem… on był jakiś inny. Bardziej… człowieczy. Spojrzenie miał na wskroś analityczne, musiałem to przyznać, ale nie wydawał się kimś z potencjałem mordercy. Brzmiał zbyt ciepło, zbyt emocjonalnie. Ciekawiło mnie, kim tak naprawde jest, jak wygląda jego twarz skryta za bawełnianą maską, co tutaj robi. Był osobą, która zauważyła mnie jako pierwsza i chyba jedyna. Dlatego mnie fascynował. Poza tym był blisko Gerarda. Zastanawiało mnie, jak tego dokonał i jaki stopień zażyłości ich łączył.


~*~
Brazylijki, Meksykanki, Włoszki, Polki, Ukrainki i Rosjanki. Kobieta za kobietą i starzy faceci, którzy wykorzystywali swoje ostatnie chwile życia na gapienie się na cycki i tyłki młodych dziewczyn, które w normalnych warunkach nawet by na nich nie spojrzały. Zawsze mnie to obrzydzało.

Ile tak naprawde bylo warte ludzkie życie?
Na czym polega jego wycena?
Jakie kryteria należy spełnić, aby stać się wartym milionów?

Nie byłem w stanie odpowiedzieć na te pytania. Żyliśmy w bardzo brudnym świecie, w którym moralność uległa przewartościowaniu. Tutaj liczyły się zupełnie inne cechy, zupełnie inne rzeczy były uznawane za wartościowe. Handel ciałem stał się chlebem powszednim dla trzech czwartych społeczeństwa otoczonego przez epatujące seksualnością media. Nagość zamiast być dobrem luksusowym, została okrzyknięta przez dwudziesty pierwszy wiek towarem przetargowym. Zamiast szokować czy zniesmaczać - stała się obojętna. Półnagie nastolatki tworzą z otaczającym je tłumem jednolitą masę. Nikt dłużej się nie przejmuje.                   

W końcu w krąg światła została wprowadzona dziewczyna, która wywołała istną furorę. Kupcy wciskali guziki jak w transie, kryjąc swoją tożsamość za taflami luster weneckich, jakie oddzielały ich od siebie. Ekran ciagle migał, pokazując coraz wyższe kwoty za wyeksponowane ciało. Oczami wyobraźni widziałem osiemdziesięcioletnich starców na skraju zawału, którzy gwałcili swój guzik, uznając wirtualne banknoty za nic, nie czując już zupełnie ich ciężaru.
- Ile ona ma lat? - zapytałem z niesmakiem, odnosząc wrażenie, że przede mna stoi bardzo wystraszone, odcięte od świata za pomocą opaski na oczach, dziecko.
- Czternaście - odpowiedział Marco. Zerknąłem na Franka, który stał w rogu pomieszczenia z założonymi rękami, opierając cały ciężar swojego ciała o ścianę. Oczy miał zamknięte. Wiedziałem, że był przeciwnikiem takich rzeczy. Biorąc pod uwagę fakt, że nie skończył najlepiej, kiedy sam wiózł malolatę do klienta, to taka skumulowana niechęć musiała dla niego nie być niczym przyjemnym.
- Skąd ta cena, skoro właściwie nie różni się od reszty? - zdziwił się Suskind.
- Im młodsza, tym lepiej - powiedział Perez.
- Ale jej wiek to już chyba przesada - zaśmiał się cicho. Wiedziałem jednak doskonale, że nie był to śmiech skrępowania czy jakiegokolwiek współczucia dla tej dziewczynki. Zayn nadal ważył koszty oraz opłacalność tej transakcji. Fascynował mnie fakt, że w tym przypadku podpowiedzi nie podyktowalo mu zwyrodnienie tego świata, które tłumaczyło każde najmniejsze przestępstwo.
- Dziewictwo jest teraz w cenie - mruknął Marco niechętnie. Temat wyraźnie mu nie leżał. Biorąc pod uwagę, że Isabelle była produktem takiego samego przetargu, to wcale się nie dziwiłem. - Nie zdajesz sobie nawet sprawy z tego, ile facet będący prawie na łożu śmierci, jest w stanie dać za taką przyjemność.

Dziewczyna stała zupełnie naga, trzęsąc się ze strachu. Ręce miała związane w nadgarstkach atłasową tasiemką i skrzyżowane na plecach, także nawet nie była w stanie w żaden sposób podjąć się próby osłonięcia choćby skrawka swojego ciała. Policzki mokre od łez i czerwone ze wstydu kontrastowały z bielą jej skóry. Nie rozumiałem mechanizmu, który tym rządził. Jak człowiek mógł odczuwać podniecenie takim widokiem. Pomijając prosty fakt, że nie mieli nawet przed sobą ciała kobiety, to już samo powietrze cuchnęło zwyrodnieniem. Mnie to tylko i wyłącznie zniesmaczało.

W końcu cyfry na ekranie skończyły skakać, a dziewczyna się posikała.

- Strasznie mi słabo, Marco - powiedziałam od razu, kiedy tylko to zobaczyłem, a razem z tym i minę Franka, który patrzył tępo na jej stopy mokre od zbierającego się na podłodze moczu. - Poczekam przy aucie - stwierdziłem, czekając na to, co powie. Iero posłał mi błagalne spojrzenie, jakby bardzo nie chciał zostawać tu sam. Głupi był, jeśli myślał, że serio chce wyjść stąd bez niego.
- Dobra - mruknął Perez, jakby nudziło go to, co miał przed oczami. - Niech Frank z tobą idzie.
- Poradze sobie sam - zapewniłem tak, jakby brunet był mi zupełnie zbędny. Spojrzeliśmy na siebie z wyczekiwaniem.
- No ja nie wątpię - odparł z kpiną. - Ale nie prosiłem cię o zdanie. Tutaj jest zbyt niebezpiecznie na pałętanie się w pojedynkę - powiedział, a ja już niczego wiecej nie kwestionowalem. Kiwnąłem na Franka głową, łapiąc go dyskretnie za łokieć, po czym wypchnąłem go mocniej przed siebie.

Kiedy drzwi za nami zatrzasnęły się, chłopak delikatnie wyszarpnął się z mojego uścisku, ale nie odsunął się ode mnie, wciąż pozostając blisko. Długo szliśmy w ciszy. Frank wbił spojrzenie w ziemię, a ja w niego.

- Jak się czujesz? - zapytałem, trącając go ramieniem.
- To tobie niby było słabo - zauważył spokojnie, mimo że od początku wiedział, że to nie o moje samopoczucie wtedy chodziło.
- No tak - przyznałem mu rację i już dalej nie miałem jak pociągnąć konwersacji. Odnosiłem wrażenie, że czegokolwiek bym nie powiedział, to będzie to w jakiś sposób nieadekwatne, nie będzie tym, co on chce usłyszeć i de facto nie będzie tym, co naprawdę chcę mu powiedzieć.
- Nie musiałeś tego robić - mruknął w końcu. - Dałbym radę.
- Ja też nie chciałem tam siedzieć, także wszystko okej.
- Wiesz… często tu byliśmy, jak siedziałeś w Kanadzie - szepnął po pewnym czasie. Z końca korytarza szedł w naszą stronę jakiś mężczyzna, prowadząc ze sobą kolejną dziewczynę, ale raczej już nie na licytację, bo jej wygląd pozostawiał wiele do życzenia w kwestii zadbania. Była brudna i miejscami posiniaczona. - Przyzwyczaiłem się… - powiedział, wzdrygając się, kiedy brunetka pchnięta gwałtownie do przodu wywaliła się tuż koło jego nóg. Odruchowo kucnął i pomógł jej wstać. Kiedy dziewczyna się podniosła, przyskoczył do nas facet i odepchnął Franka od kobiety, krzycząc coś po francusku, czego nikt z nas raczej nie mógł zrozumieć. Złapałem mocno Iero za ramiona, zanim uderzył w ścianę. Mężczyzna spojrzał na nas agresywnie, nie przerywając rozmowy telefonicznej, którą prowadził i poszedł dalej, ciągnąc za sobą dziewczynę.
- Ale z ciebie głuptas - szepnąłem mu do ucha, póki stał jeszcze oparty o moją klatkę piersiową i nie usiłował uciec. - Niektórym nie można pomóc - dodałem, kiedy nadal się nie ruszał.
- Wiem - wydusił z siebie w końcu, łapiąc mnie delikatnie za rękę. Złączyłem nasze palce, mocno je ze sobą splatając.
- Chodźmy stąd - powiedziałem, ruszając do wyjścia. - Nic tu po nas.


Patrzyłem powoli Frankowi w oczy, a on patrzył w moje. Obserwowaliśmy siebie nawzajem w milczeniu już od dłuższego czasu. Skubałem nitki, które wystawały z dziury na kolanie jego jeansów.

- Wiesz, że strasznie żałuję tamtego dnia, prawda? - zapytałem w końcu. Chłopak zaśmiał się cicho pod nosem.
- Którego? - zapytał z kpiną.
- No tak - przyznałem mu rację. - Takich chyba było raczej sporo w naszej znajomości - powiedziałem, spuszczając wzrok.
- Nie jestem zły, ani nie mam do ciebie o to żalu, Gerard - mruknął, wbijając wzrok w moją dłoń na jego kolanie. Opierał skroń o zagłówek siedzenia kierowcy, także mogłem obserwować całą jego twarz, a nie tylko profil. - Ała, to są włosy - zaśmiał się, łapiąc mnie za rękę, kiedy pociągnąłem nie to, co powinienem.
- Sorki - przeprosiłem, sam nie mogąc powstrzymać się od uśmiechu. Zostawiłem jego nogę w spokoju. Złapałem bruneta jednak powoli za palec, po czym przyciągnąłem do siebie całą jego dłoń. - To co jest między nami nie tak? - zastanowiłem się zupełnie na poważnie, wracając do pierwotnego tematu. Frank wzruszył ramionami.
- Wszystko - zaryzykował w końcu odpowiedź, po czym westchnął ciężko, przymykając powieki. - Nie umiem… - zaczął powoli, szybko jednak urywając, jakby musiał to jeszcze rozważyć, jakoś dojść do spójnej całości. - Nie umiem sobie ciebie poukładać w głowie - powiedział w końcu. Zacisnąłem usta w wąską linię.

Wiedziałem, że jestem trudny, że ciężko się ze mną żyje. Gdyby jednak nie Iero, to nie usiłowałbym nic zmienić, a tymczasem naprawdę pragnąłem tego dokonać. Żyłem ze świadomością własnych wad oraz niedociągnięć i blokad. To wszystko czyniło mnie kłopotliwym partnerem. Zbyt kłopotliwym, aby wiecznie dostawać kolejne szanse na poprawę. Mimo wszystko nie umiałem się poddać, nie umiałem zachować resztek dumy. Nie w tej kwestii. Choćbym miał zaliczyć w swojej głowie kolejny tragiczny upadek oraz skazę na honorze, to przykro. Ta sytuacja była tego warta. Frank już widział mnie w wielu postaciach upadłości. Emocjonalna słabość dopisana do tej puli już i tak by niczego nie zmieniła.

- Daj mi trochę czasu - poprosiłem, przerywając ciszę. - Wszystko ci wyjaśnię - obiecałem. Brunet posłał mi niepewne spojrzenie. Wiedziałem, że dałem mu wystarczająco powodów do tego, żeby bez większych wyrzutów sumienia kopnął mnie w dupę i wykreślił ze swojego życia. Nie powinien nawet rozważać mojej propozycji, a tymczasem nadal tu był. Wiedziałem, że mnie kocha. Wiedziałem, że ciężko byłoby mu mnie zostawić na amen i bezczelnie tę jego słabość wykorzystywałem.
- Jak dużo go potrzebujesz? - zapytał w końcu, kiedy zacząłem powoli sunąć palcem po liniach papilarnych dłoni chłopaka.
- Tyle, ile jesteś mi w stanie dać - szepnąłem, czując jak kończy mi się czas na autorefleksję. Frank nie odpowiedział od razu. Nie miałem pojęcia, z czego to wynikało. Uważałem, że nie ma się tu nad czym zbyt długo zastanawiać. Najwyraźniej dla Iero miało to znaczenie.
- Po świętach, Gerard - powiedział w końcu, posyłając mi poważne spojrzenie. - Żeby nie zniszczyć sobie rodzinnej atmosfery, ale móc inaczej zacząć nowy rok - wyjaśnił, widząc pytanie w moich oczach. Mieliśmy już listopad. Wcale nie miałem aż tak dużo czasu. - Ze sobą lub bez siebie - dodał po chwili, spuszczając wzrok. Kiwnąłem głową na potwierdzenie, choć on sam już nie był w stanie tego dostrzec.

Dotarło do mnie, że dostałem termin i był to termin ostateczny. Nie miałem czego negocjować. Musiałem się do tego zastosować.

Było to bardzo dziwne uczucie.
Pierwszy raz ktoś coś mi narzucił i wymagał spełnienia tych oczekiwań.
Pierwszy raz zostały mi postawione warunki.
Pierwszy raz odnosiłem wrażenie bycia podporządkowanym.

Nie sądziłem, że kiedykolwiek pozwolę komuś cokolwiek na mnie wymusić. Normalnie gdyby mi się to nie spodobało, to w najlepszym wypadku wyśmiałbym tę osobę, a w najgorszym już by ona nie żyła. Tymczasem uznałem swój błąd i postawiłem na bycie potulnym. Czy tak wyglądały związki? Izzy często mawiała, że trzeba się nauczyć iść na kompromis - że niczego w pojedynkę zdziałać się nie da. I chyba rzeczywiście tak było. Jeśli potrzebowałem drugiej osoby, to musiałem też o nią dbać i szanować jej zdanie. W przypadku rozbieżnych opinii - znaleźć złoty środek.

- Dobrze - powiedziałem w końcu. - Niech tak będzie. Po świętach - zgodziłem się. Przyszło mi jednak do głowy jeszcze coś innego. Coś, czego bardzo mi brakowało i czułem, że będzie to niezbędne do oswojenia się z myślą o obdarciu z wszelkich tajemnic. - Czy teraz może być między nami normalnie? - zapytałem cicho, jakbym wstydził się podobnej prośby. Separacja jednak wcale by mi nie pomogła. Już teraz było mi dziwnie. Wytworzył się między nami niezdrowy, nienaturalny dystans. Bez bliskości przynajmniej psychicznej, nie umiałem wyobrazić sobie otworzenia się na poważne tematy. O bliskość fizyczną nie miałem nawet prawa prosić i nie była ona aż tak istotna. Rozmawiać ze sobą musieliśmy. Na tym mi najbardziej zależało.
- Zastanowię się, okej? - zapytał niepewnie. Pokiwałam słabo głową. Lepsze było już takie coś niż nic. - Nie podziękowałem ci nawet za prezent - powiedział z uśmiechem, podnosząc delikatnie palcem do góry mój podbródek. - Nie miałem pojęcia, że tak ładnie rysujesz.
- Rzadko rysuję - stwierdziłem, przypominając sobie moment, w którym złapałem ostatnio za ołówek. To było jeszcze w Norfolk. Był bardzo ładny wieczór, słońce zachodziło na pomarańczowo z domieszką intensywnego różu. Frank zasnął na schodach werandy w miejscu, gdzie akurat najmocniej grzało słońce. Naprawdę nie wiedziałem, że to narysuję. Działałem pod wpływem impulsu, nie myślałem o tym, co robię i dlaczego. Kiedy to do mnie dotarło, poczułem się przez chwilę źle, jednak jedno spojrzenie na rysunek uświadomiło mi, że przecież nie zrobiłem nic złego. Sztuka nie zrobiła nikomu krzywdy, nie popełniłem grzechu. - Właściwie… to był mój pierwszy rysunek od wielu lat - dodałem w zamyśleniu, zanim zdążyłem ugryźć się w język.
- Dlaczego przestałeś rysować? - zapytał, zakładając powoli maskę. Obróciłem się przez ramię, żeby zobaczyć jak Marco wraca, ciągnąc za sobą Zayna. Chyba miał go już dość. Wcale go nie żałowałem z tego powodu. Zasłużył sobie. Nie trzeba było go zapraszać do Nowego Jorku.
- Pozwól, że z tym także przeczekam do świąt - powiedziałem, siadając już normalnie na miejscu pasażera.
- Okej - zaśmiał się uroczo, odpalając silnik.


~*~
Mieszałem powoli w kubku zupę instant o chwytliwej nazwie ser w ziołach i zastanawiałem się, czy postawi mnie to na nogi, jak zapewniał Steven. Szczerze w to wątpiłem i wolałem oddać się w ręce mamy, która jako była pielęgniarka raczej lepiej się znała na takich rzeczach. Mimo wszystko nie miałem czasu na pieszczenie się ze sobą. Jakimś cudem w ostatnich dniach zrobiło się śmiesznie dużo roboty. Marco zaangażował się w nowe obszary handlu związane z bronią, zaczęły się biznesowe spotkania, bankiety, imprezy. Nie rozumiałem dlaczego, ale w jakiś sposób mnie to trochę niepokoiło. Im bardziej o kimś słychać, tym większe robi się zamieszanie. Chyba podświadomie odczuwałem wynikające z tego zagrożenie.

Siedząc tak na kuchennym blacie gdzieś w podziemiach, zacząłem się zastanawiać nad śmiercią. Nie rozumiałem, czy to przez ostatnio trawiącą mnie chorobę, czy może z innych, bardziej nieświadomych względów. Nie chciałem umierać. Przynajmniej nie teraz, nie w tym wieku. Łudzenie się, że coś jeszcze osiągnę, nawet jeśli zupełnie nierealne, dawało nadzieję na lepsze jutro. Nie prowadziłem bezpłciowego, warzywnego życia. Miałem jakieś cele, czerpałem przyjemność z chodzenia po świecie i oddychania, choć ostatnio przez zatkany nos miałem z tym małe problemy. Ale ogólnie było okej. Jakoś to wszystko leciało. Moja mama znalazła sobie przyjaciółkę, znalazła sobie faceta, ja też tam jakiegoś faceta miałem - trzepniętego, bo trzepniętego, ale był, więc życie się kręciło. Głupio by było dostać teraz kulkę w łeb, albo trafić za kraty, gdzie przesiedziałbym najlepsze lata.

- Chuj by to gówno strzelił - warknął Gerard, wchodząc do kuchni z irytacją wymalowaną na twarzy. Właściwie idealnie podsumował tym stwierdzeniem szereg moich rozmyślań. Z tym, że Way kierował te słowa do bardziej przyziemnej rzeczy, jaką był krawat, którego nie był w stanie okiełznać.
- Hej - przywitałem się zachrypniętym głosem. Aż musiałem kaszlnąć, bo go nie rozpoznałem.
- Cześć - zdziwił się, zerkając na mnie. - Co ty tu robisz? - zapytał.
- Zupę - szepnąłem, nie chcąc zdzierac sobie gardła.
- Przecież macie czajnik na dole - zauważył, podchodząc bliżej.
- Ale nie zupę - powiedziałem spokojnie, mierząc Waya wzrokiem. Kiwnął głową na znak, że to w sumie ma sens, po czym z ociąganiem wyjął kubek z szafki i nasypał do niego kawy. Wyglądał na zmęczonego, czemu wcale się nie dziwiłem. Latał wszędzie za Marco jak wierny pies, wchodził w interakcje z obcymi ludźmi, rozmawiał z nimi. Czyli między innymi robił to wszystko, czego szczerze nienawidził. Pstryknąłem mu włącznik czajnika, zaskarbiając sobie tym samym blady uśmiech wdzięczności.
- Dziękuję - westchnął ciężko. - Jak się czujesz? - zapytał. Pokręciłem ręką w powietrzu, przekazując mu, że tak sobie. Pochyliłem się do przodu, łapiąc go za krawat. Nie mogłem patrzeć na tę tragedię, którą sobie zrobił pod szyją.
- Jakim cudem nie umiesz sobie wiązać krawata? - wychrypiałem, kiedy stanął między moimi nogami.
- No wyszło jakoś tak - jęknął z zażenowaniem. - Izzy robiła ostatnie pranie przed wyprowadzką i go rozwiązała - powiedział. - A ten krawat nie był rozwiązywany od czasów podstawówki, Frank. Nawet nie wyobrażasz sobie, jak się na nią wkurzyłem - stwierdził z prawdziwym wyrzutem, jakby wyrządziła mu naprawdę ogromną krzywdę. Nie mogłem powstrzymać się od śmiechu, kiedy siłowałem się ze strasznym supłem, który zrobił się na materiale.
- Biedna - szepnąłem, rozkładając końce krawata odpowiednio obok siebie.
- Wcale nie taka biedna - zaprzeczył zdecydowanie. - Suka zrobiła to specjalnie - powiedział dogłębnie poruszony. Temu zaprzeczyć nie mogłem. Isabelle często robiła takie rzeczy, żeby tylko wkurzyć Gerarda. - Całe szczęście już poszła sobie w pizdu. Nie mogłem z nią wytrzymać - pożalił się z taką zaciętością, że aż mniej umiejętnie nie mógł mi przekazać, że źle mu z tym, że zostawiła go w mieszkaniu zupełnie samego. - Zmień tę minę - powiedział w końcu, kiedy wyczuł, że mi go szkoda. - Czuję się świetnie - zapewnił, a ja kiwnąłem głową, akceptując jego kłamstwo.
- Okej - mruknąłem, podciagajac mu węzeł pod szyję. Krawat w końcu wyglądał jak krawat, a nie jak wiecheć zwisający z gardła. Poprawiłem jeszcze Gerardowi kołnierzyk, po czym powoli wygładziłem jego koszulę, zjeżdżając dłonią w dół po klatce piersiowej mężczyzny. Przygryzłem delikatnie wargę, zatrzymując się na wysokości mostka. Czarnowłosy przykrył powoli moją dłoń swoją i zaczął ją delikatnie masować kciukiem.

I tak to wyglądało właśnie od jakiegoś czasu. Niby trochę się naprostowało, szykowalismy się na poważną rozmowę, ale jednak była między nami nadal bariera, której nie mogliśmy przekroczyć. Sam ją zbudowałem, bo Gerard naprawdę się starał. Często usiłował wejść ze mną w jakąś interakcję i często się temu poddawałem, jednak nie umiałem powstrzymać dreszczy, kiedy mnie choćby delikatnie dotykał. Gdzieś z tyłu głowy nadal miałem dźwięk szkła rozbijającego się przy mojej głowie i niechciane dłonie chłopaka na moim ciele. Zdarzyło się to raz czy dwa i już Way mnie nie dotykał, chyba, że właśnie tak jak teraz, kiedy to ja wychodziłam z inicjatywą. Wiedziałem, że potrzebuje rozmowy i mojej obecności w swoim życiu, dlatego nie umiałem się zupełnie zdystansować. Ale póki co w pełni mu wybaczyć także nie byłem w stanie. Takie rzeczy należało przepracować, a ostatnio żaden z nas nie miał na to czasu.

- Muszę już iść - westchnąłem bez przekonania, patrząc do góry na jego twarz.
- Mhm - mruknął. - To idź - powiedział z uśmiechem, opierając przedramię o szafkę tuż nade mną. Pokręciłem głową z niedowierzaniem.
- No to idę - szepnąłem, tonąc w zieleni jego spojrzenia. Czułem pod palcami przyspieszone bicie serca Waya, które idealnie w tej materii porozumiewało się z moim oddechem.
- To idź - powtórzył równie cicho, co ja.
- Idę… - stwierdziłem, walcząc ze sobą, żeby tylko nie zrobić czegoś nieostrożnego.
- Idź - zaśmiał się głupkowato, przykładając do moich ust dwa palce, które szybko pocałował. - I wyzdrowiej w końcu, bo słuchać się nie da tego twojego chrypienia.
- To nie słuchaj - odparłam z przekąsem, czując, jak moje policzki zalewa rumieniec.
- Nie mam wyboru - powiedział całkiem poważnie, kładąc mi na kolanach klucze do swojego mieszkania. - Jesteśmy na siebie skazani.
- Gerard… - mruknąłem z niedowierzaniem.
- A po co mi dwie pary? - zapytał, zalewając kawę.
- Jesteś niemożliwy.
- Mhm, kończę spotkanie o jedenastej - powiedział, zupełnie ignorując moją uwagę.
- Gerard… - zacząłem, ale wciął mi się w zadanie.
- Też się cieszę, że wpadniesz - stwierdził z uśmiechem, otwierając drzwi. - Do zobaczenia - pożegnał się, wychodząc z kuchni.
- Skurwiel - szepnąłem, biorąc do ręki pęk kluczy Isabelle.




1 komentarz:

  1. No i się doczekałam!Dziękuję! Rozdział jak zwykle super :)

    OdpowiedzUsuń