{ 002 }
Każde dziecko ma jakieś przyjemne
wspomnienia związane ze swoimi rodzicami. Jak nie patrzeć większość czasu, do
osiągnięcia wieku nastoletniego, spędzamy w ich towarzystwie.
Najlepsze chwile, które dzielę z moim
tatą, ograniczają się jedynie do wyjścia po zakupy do supermarketu czy sklepu
spożywczego. Ojciec nigdy nie był wylewny w stosunku do mnie, jeżeli rozchodzi
się o okazywanie mi wyższych uczuć. Często przebywał poza domem i wracał późno
z pracy, co dodatkowo ograniczało nasz kontakt. Mimo wszystko nie odczuwałem
braku jego osoby jakoś niezwykle dotkliwie. Wiedziałem, że w moim życiu jest
ktoś taki jak Randal, lecz nie był mi on niezbędny do egzystencji. Budował w
moim umyśle poczucie, że mam ojca i tyle mi wystarczyło do szczęścia. Być może
wynikało to po części z awersji, którą w stosunku do niego żywiłem. Do dzisiaj
nie mam pojęcia, skąd ona się we mnie wzięła, ale na pewno mężczyzna sam sobie
na nią odpowiednio zapracował.
Od zawsze mama była dla mnie
najważniejsza. Poświęcała mi dużo swojej uwagi od kiedy sięgam pamięcią. Dzięki
niej właśnie z pewnością byłem i nadal jestem szczęśliwym dzieckiem. Dlatego
też zapewne jak tylko usłyszałem o rozwodzie jej i ojca oraz o tym, że
wyprowadzamy się do innego miejsca, pobiegłem do pokoju od razu się pakować,
nawet nie biorąc pod uwagę możliwości pozostania z tym mężczyzną pod jednym
dachem. Nigdy nie łączyły mnie z nim mocniejsze więzy i zdawałem sobie
dokładnie sprawę z tego, że gdybym był młodszy i nie miał prawa wyboru, z
którym rodzicem pragnę zostać, ojciec siłą wepchnąłby mnie w ramiona matki,
zatrzaskując za mną drzwi. To typ wiecznego imprezowicza i, zamiast dorosnąć,
na pewnym etapie swojego życia zatrzymał się, na stałe bawiąc w dawnych czasach.
Dziecko stanowiło dla niego kłopot, bowiem wydatki, które niosła opieka nade
mną, były w jego mniemaniu za wysokie. Jednak dzielnie zaciskał zęby. Nie wiem,
czy była to kwestia tego, że kochał moją mamę, czy może nie chciał okazać się
tchórzem, który ucieka od obowiązków i obciążeń, będąc skazanym na potępienie
kobiet.
Niepodważalnym, wielkim minusem, który
nieodłącznie towarzyszy każdej przeprowadzce, jest zostawianie swoich
znajomych. Nie miałem dużo czasu na pożegnanie się z nimi. Więzi między nami
nie były jakoś bardzo zacieśnione, ale wystarczające, aby w pewien sposób mi
ich brakowało. Jednak w nowym miejscu będą nowi ludzie.
Nigdy nie miałem problemów z nawiązywaniem znajomości.
Posiadałem tę elastyczność, która pozwalała mi na dogadywanie się z każdą grupą
wiekową, prawie od zawsze. Wśród rówieśników niemalże za każdym razem znajduję
kogoś, z kim mógłbym się odpowiednio porozumieć. Uważam, że mimo tego nie
jestem jakimś pajacem. Mam opinię osoby dość stonowanej i ucznia z dobrymi
ocenami oraz względnie poprawnym zachowaniem.
Nie pojmuję, jak to się dzieje, że w źródle wszelkich
kłopotów zawsze znajduję się akurat ja. Gdzie ktoś słyszy o jakiejś aferze,
praktycznie za każdym razem wśród listy winnych bądź podejrzanych figuruje moje
nazwisko. Po prostu przyciągam negatywy tak, jak magnes przyciąga opiłki
żelaza. Nauczyciele nigdy przez to nie wiedzieli, jaki stosunek powinni wobec
mojej osoby zachować. Z jednej strony dobry uczeń z wzorowym świadectwem, z
drugiej szkolny ‘rozrabiaka’ z poprawnym zachowaniem, na które w sumie nie
zasłużyłem. To nie moja wina, że przechodzę korytarzem i nagle, praktycznie z
nikąd, dwóch bijących się chłopaków wpada prosto na mnie, zapominając o bożym
świecie przez własne, wymachujące w powietrzu pięści.
Całkiem nowa szkoła oznacza również niejako nowy start,
chociaż moja teczka na pewno zostanie przesłana do placówki, w której będę
teraz kontynuować naukę. Wkurzyło mnie trochę to przeniesienie parę miesięcy po
rozpoczęciu roku szkolnego, bo mamy styczeń. Ludzie zazwyczaj już w pierwszym
tygodniu zapoznają się ze sobą i tworzą grupy, w których nierzadko funkcjonują
już do końca roku oraz w następnych latach. Być może będą istniały jakieś
wyrzutki czy wyjątki, ale takie osobniki zazwyczaj są jednostki aspołecznymi,
nieprzystosowanymi do współpracowania z grupą. Nie nawiązują z nikim bliższych
kontaktów i stawiają w życiu szkolnym na samotność oraz indywidualizm. Z moim
entuzjastycznym podejściem do wszystkiego, raczej nie powinienem mieć problemów
z wciśnięciem się w którąś z grupek.
Wodziłem zmęczonym wzrokiem po okolicznych polach, których
widok rozciągał się za szyba auta. Trawy już dawno umarły i przyjmowały zimę
swymi zeschniętymi kłączami. Jako takiego śniegu do wiosny już nie ma się co
spodziewać, mimo, że nastał styczeń. Pogoda zapowiada głównie deszcze i parne
popołudnia wraz z częstymi burzami oraz pochmurnym niebem.
W radiu leciała jakaś smutna melodia jazzowa, która
idealnie wręcz pasowała do zaistniałej sytuacji. Mi nie było ciężko, lecz mama
cierpiała. Wiedziałem to, chociaż oczywiście nie przyznała się otwarcie do
swych wewnętrznych rozterek. Kochała tatę i pewnie w głębi serca rozważała
słuszność swojej decyzji, a może nawet jej żałowała. Niepotrzebnie. Mężczyzna,
który dopuścił się wielokrotnie zdrady wobec swojej małżonki, zdecydowanie nie
zasługuje na jej miłość, zaufanie oraz przychylność. Na miejscu mamy już za
pierwszym aktem niewierności ojca, pakowałbym manatki i wyjeżdżał byle dalej od
niego.
Milczeliśmy. Pokonywaliśmy kilometry w ciszy przerywanej
jedynie przez smętne melodie, które podsycały ponury nastrój, jaki się wokół
nas roztoczył. Powieki same mi opadały po nieprzespanej nocy, lecz dzielnie
powstrzymywałem się przed zaśnięciem. Ostatecznie doszedłem do wniosku, że to przecież
nic takiego i mogę pogrążyć się w zapomnieniu. Prócz siedzenia nic nie trudzi
moich kończyn, a prowadzenia auta, nie należy do zajęć, którymi bym się parał.
Zatem bezwolnie poddałem się chęci zapadnięcia w sen i
pozwoliłem z wolna zamykać się własnym powiekom w rytm mało ekspresyjnych
odgłosów trąbki
************************
Biel.
Kolor odwiecznie kojarzony z naturalnym pięknem, elegancją
oraz swoistą prostotą.
Biel oznacza osobę z czystą duszą, wyzbytą okrucieństwa,
niezhańbioną przez spodlony świat, godną zaufania.
Z tą barwą bywa
łączona gołębica, znak wolności i pokoju.
Kolor ten pociąga za sobą same pozytywy i nie wykazuje
żadnych wartości negatywnych. Nie zasiewa chaosu, sprowadza natomiast spokój.
Koi zmysły, niczym chłodne mleko powielające oparzoną skórę. Nie martwi, lecz
podnosi na duchu.
Innymi słowy biel daje nam z siebie wszystko to co
najlepsze.
Białe są anielskie skrzydła. Białe są obłoki na błękitnym
niebie. Białe jest światło.
Ale białe są także ściany w szpitalu dla ludzi chorych
psychicznie. Biały jest fartuch
lekarski. Biała jest lilia… A to zdecydowanie zły symbol bieli.
************************
Z sennego zapomnienia wyrwał mnie odgłos trzaśnięcia klapy
bagażnika. Przetarłem powoli zaspane oczy i poruszyłem się niespokojnie w
siedzeniu. Wyjrzałem przez szybę na rząd ładnych domków jednorodzinnych w dość
przytulnej na pierwszy rzut oka dzielnicy. Nie były one duże, aczkolwiek na
pewno jednopiętrowe.
Wysiadłem z auta i przeciągnąłem się, stojąc na chodniku.
Zobaczyłem, że podjazd zapełniają już kartony z naszymi rzeczami. Spojrzałem na
mamę karcąco.
- Przecież mogłaś
mnie zbudzić, wypakowałbym wszystko.
- Daj spokój. Nie
jestem niepełnosprawna – uśmiechnęła się do mnie, zdejmując biały fartuch pielęgniarski.
– Poza tym będziesz to wszystko wnosił do domu. Jeszcze się zmęczysz.
Przyjrzałem się jej
uważnie. Nie wyglądała już na taką przygnębioną jak wtedy, gdy wyjeżdżaliśmy.
Może zwyczajnie potrzebowała impulsu w postaci zdania sobie sprawy z tego, że
nowe miejsce zamieszkania do czegoś zobowiązuje i wiąże się poniekąd z tym, że
jest w stanie niejako zacząć życie od nowa, poznać innych ludzi, zmienić
środowisko pracy.
W prawdzie przeprowadziliśmy się jedynie na obrzeża Nowego
Jorku, do spokojnej okolicy, pozostawiając gwarne, wiecznie tętniące życiem
centrum miasta, jednakże mama stwierdziła, że dojeżdżanie tam do pracy to
zarówno strata czasu jak i pieniędzy, które inwestowałaby w paliwo. Tak więc
postarała się o pracę w tutejszym szpitalu. Nie było to trudne, zważywszy
chociażby na to, że utrzymywała dobre stosunki z, już byłym, pracodawcą, który
nie tylko wystawił jej zasłużone, dobre referencje, ile jeszcze gorąco ją
polecił nowemu szefowi, jego bliskiemu znajomemu. Miałem nadzieję, że postanowiła
zostawić swoje stare życie za sobą i zacząć nowe, bez zmartwień. Czyli takie
życie, na jakie sobie zasłużyła.
Związała ciemne włosy w niedbały kok, stanęła w lekkim
rozkroku i przyjrzała się naszemu nowemu lokum – jednorodzinnemu domkowi – z
nieznacznym uśmiechem triumfu oraz aprobaty na twarzy.
- Jak ci się podoba?
– zapytała mnie po chwili.
- Z zewnątrz wydaje
się bardzo ładny – podjąłem temat. – Ciekawe czy w środku też tak się
prezentuje.
Budynek był… w sam
raz. Nie za mały. Nie za duży. Z zewnątrz prezentowała się ładna, stonowana,
granatowa elewacja z celowo zrobionymi żłobieniami. Kilka płyt ułożonych po środku
trawnika prowadziło do kilku schodków, dzięki którym z kolei można by się
dostać na mały, drewniany podest a z podestu do drzwi frontowych. Wygląd ten
nie przytłaczał i wywierał pozytywne wrażenie zarówna na mnie jak i w
szczególności na mamie. Nie wnikałem w sposób, którym zdołała zakupić ten dom,
ale zakładam, że pomogła jej w tym babcia, która nigdy nie lubiła taty i po
ciuchu życzyła mu śmierci. To straszne, ale jest w stu procentach prawdą.
Twierdzi, że ojciec zniszczył życie jej córki i z całego serca go nienawidzi.
Tak, babcia na pewno dołożyła się do kosztów, jakie niosła ze sobą ta
inwestycja.
- Jest świetny –
nagle stwierdziła mama jakby do siebie. – Otworzę drzwi, a ty zacznij powoli
wnosić pudła.
- Dobra.
Przyjrzałem się
krytycznie dziesiątkom, kartonów. Pocieszałem się myślą, że są to głównie
lekkie rzeczy, a meble przywiezie dopiero jutro ekipa z firmy pomagającej przy
przeprowadzkach. Oczywiście nie obyło się bez kłótni z ojcem o te meble, ale dzięki
wrodzonej charyzmie, którą wykazują się inteligentne kobiety, mama wywalczyła
dla nas co lepsze i bardziej praktyczne egzemplarze.
Podszedłem powoli do kartonowego pudła
z wielkim, czarnym napisem: KUCHNIA. Schyliłem się i dźwignąłem je z cichym
stęknięciem. Zawartość pojemnika lekko zabrzęczała, z czego wywnioskowałem, że
znajdują się tam głównie sztućce oraz pewna część talerzy czy szklanek.
- Frank! No już,
ruszaj dupę, synek. Nie mamy na to całego dnia – krzyknęła do mnie z progu. –
Nawet nie wiesz, ile roboty nas tutaj jeszcze czeka. Za tydzień idziesz już do
nowej szkoły.
- Wiem, wieeeeeem –
mruknąłem pod nosem, kierując się do domu.
************************
Ostatnie dni minęły mi na wykończeniu
salonu oraz kuchni. Naturalnie pierwszym pomieszczeniem, które objąłem swoją
troską, był pokój, jaki zająłem. Wchodzi się do niego po schodach, mimo że
znajduje się na poddaszu. Zawsze myślałem, że drabina byłaby bardziej tajemnicza
i od czasu do czasu mógłbym używać zastępczej nazwy ‘strych’, lecz po długim namyśle
stwierdziłem, że schody są dużo wygodniejsze. Całość dobrze komponowała się z
drewnianym sufitem oraz ciemnozielonym, nieco puszystym dywanem. Pełne
umeblowanie nadało przestrzeni przytulny klimat, a rzucające do środka wiele
światła okno, nie wzbudzało we mnie negatywnych uczuć. Miałem ładny widok na
pobliskie lasy.
Mama już dnia następnego od
zakwaterowania postanowiła stawić się w pracy i zacząć zaznajamiać się z nowymi
ludźmi oraz placówką. Ja także nie mogłem doczekać się pójścia do szkoły,
jednak kiedy przed chwilą się w niej znalazłem, zapragnąłem zwiewać. Panował
tutaj niezwykły tłok i każdy był zabiegany. Nawet zauważyłem chłopaka w
okularach, który w ubrudzonym farbami fartuchu i roztrzepanych włosach pędził gdzieś
z sztalugą pod pachą. Miałem to nieszczęście trafić na przerwę. Chociaż z
drugiej strony posiadało to także pewne plusy.
- Hej. Sorki, że
przeszkadzam. Gdzie tutaj jest sekretariat? – zagadnąłem jakiegoś gościa w
dresach i luźnej, szarej bluzie. Początkowo przyglądał mi się z pewną dozą
niepewności, lecz ostatecznie oderwał się od swojej grupki i podrapał po głowie
w zamyśleniu.
- Jakby ci to
wytłumaczyć, stary… Jesteś nowy, tak? – upewnił się, żując gumę. Potwierdziłem.
– To słuchaj. Jak kończy się ten korytarz… - machnął palcem na wprost. - … tak
skręcasz w prawo, mijasz damski kibel, dochodzisz do końca tego nowego
korytarza, skręcasz znowu w prawo i wchodzisz w taki ciąg pokoi. Nauczycielski,
księgowość, dyro i na końcu sekretariat. Wszystko podpisane, więc bez problemu
trafisz.
- Dzięki –
uśmiechnąłem się, ale chłopak już mnie nie słuchał, tylko wrócił do rozmowy ze
swoimi znajomymi.
Odetchnąłem głęboko, przedzierając się
prze gąszcz różnych ludzi. Jak nie patrzeć społeczeństwo jest mniej więcej tak
samo zróżnicowane jak w każdej szkole artystycznej. Przy szafkach stały pary,
mówiące sobie czułe słówka lub całujące się. Pod ścianą siedziała dziewczyna z
kapturem na głowie, słuchawkami w uszach i książką na kolanach. Po całym
korytarzu porozrzucane były grupki, składające się z w miarę tak samo ubranych
i wyglądających dziewczyn, chłopaków, odnalazłem także grupy mieszane. Jedynym wyjątkiem, który odbiegał od tej reguły,
stanowiło kółko różnych osobowości, które rozsiadło się częściowo na dużym,
długim parapecie ogromnego okna, przy kaloryferze i na podłodze dokoła
pozostałych. Od razu przyciągnęli moją uwagę, gdyż znajdowali się tam i chłopaki
i dziewczyny. Ale to zestawienie znacznie odbiegało od ukształtowania
pozostałych grup. Tutaj struktura rysowała się całkowicie inaczej. Parapet
zajmowała dziewczyna o rudych, kręconych włosach, grająca na gitarze
akustycznej. Zaraz obok jej koleżanka podkładała wokal do wygrywanej melodii.
Przy uzdolnionych muzycznie dziewczynach rozmawiało dwóch nastolatków wystylizowanych
na subkulturę Emo. Nie reprezentowali smutnego, stereotypowego oblicza, jakie
nierzadko się przypisuje tym ludziom. Śmiali się otwarcie z blondynki w
błękitnych rurkach, która odpowiadała im z udawanym oburzeniem, ledwo kryjąc
wesołość. Nagle jeden z chłopaków zerknął na ekran telefonu, ześlizgnął się z
parapetu i przeszedł na wskroś kółka towarzyskiego, podchodząc do innego
chłopaka o granatowych włosach z plikiem kartek w dłoni, najwyraźniej
scenariuszem, który mówił swoją rolę koleżance, dzierżącej w rękach te same
kartki jasnozielonego koloru i pocałował go w usta na pożegnanie. Nikt nie
zwrócił na to najmniejszej uwagi, jakby stanowiło to rutynę i codzienność.
Każdy zajmował się własnymi rzeczami.
Podrapałem się w głowę i uśmiechnąłem niepewnie do samego
siebie. Zachciało ci się iść do szkoły
dla artystów, pomyślałem z goryczą. Ale nie miałem sumie wielkiego wyboru. Albo to liceum, albo
inne oddalone o cztery godziny jazdy autobusami. Artyści są powaleni.
Westchnąłem cicho.
Po chwili rozbrzmiał dzwonek, który oznajmił koniec
przerwy, wyrywając mnie jednocześnie z zamyślenia. Cała grupa, złożona z
blondi, rudej i jej koleżanki, kolorowych dziewczyn, homoseksualistów i wielu innych
rażących po oczach w pozytywny sposób osobowości, podniosła się do pionu i
zaczęła się żegnać, rozchodząc jednocześnie w swoje strony. Uśmiechnąłem się
pod nosem. Jestem ciekawy, czy moje szanse a przynależenie do podobnego
zgromadzenia są nadal równie duże tak, jakbym przyszedł kilka miesięcy temu na
rozpoczęcie roku szkolnego.
Korytarz znacznie opustoszał, co pozwoliło mi na szybsze
dojście do sekretariatu. Wszedłem przez oszklone drzwi do pomieszczenia, co od razu
zwróciło uwagę pani za biurkiem.
- Dzień dobry –
przywitałem się. – Jestem Frank Iero i to mój pierwszy dzień w tej szkole, więc
miałem się zgłosić po odbiór mojego planu lekcji.
- Ach tak – mruknęła,
poprawiając okulary na nosie. Otworzyła szufladę z teczkami i zaczęła grzebać w
oznacznikach, zapewne szukając mojego imienia oraz nazwiska. – Proszę – podała
mi papiery. – Znajdziesz tam swój plan, ofertę zajęć pozalekcyjnych,
profilowanie pozostałych klas, rozpiskę wszystkich sal oraz kadrę nauczycielską.
- Dziękuję – zacząłem
przyglądać się mapce szkoły.
Zwróciłem uwagę na
to, że układ korytarzy całkowicie różni się od tego w moim poprzednim liceum.
Tam wszystko było jasne, proste i w ogóle do ogarnięcia. Tutejsze drogi
przypominają wręcz jakiś średniowieczny labirynt.
Z cichym westchnieniem zrezygnowania odszedłem od biurka
sekretarki i wsadziłem papiery do torby, zostawiając w ręce jedynie plan lekcji
i rozmieszczenie sal.
- Hm… Pierwsza klasa,
odział E – ktoś mruknął mi do ucha. Wzdrygnąłem się, słysząc za sobą męski,
obcy głos. – Wygląda na to, że jesteś ze mną w klasie.
Obróciłem się na
pięcie i stanąłem twarzą w twarz z wysokim, zielonookim blondynem o sportowej
budowie ciała. Uśmiechał się przyjaźnie, wycierając mokre dłonie w ścierkę.
Jego wzrok mówił, że ocenia mnie tak samo w tej chwili, jak ja oceniałem
wcześniej jego.
- Jestem Frank –
przedstawiłem się.
- A ja…
- Robbie! – zawołała
go sekretarka.
Westchnął z
rozdrażnieniem, pokazując wymownie ręką na kobietę, która znikła w
pomieszczeniu socjalnym.
- A ja jestem Robbie
– mruknął. – Poczekaj chwile, nie ruszaj się stąd.
- Nie zamierzam –
zaśmiałem się nerwowo, rozglądając się niepewnie.
Chłopak zniknął mi z
pola widzenia, wchodząc do zaplecza na tyłach. Mogłem trochę dosłyszeć, jak
blondyn tłumaczy coś kobiecie ponaglającym, niecierpliwym głosem, wyjaśniając
pewne kwestie dotyczące drukarki dość ogólnikowo. W końcu pojawił się po
niecałych dziesięciu minutach ze skwaszoną miną i zrezygnowaniem bardzo
wyraźnie wymalowanym na twarzy. Bez jakichkolwiek wyjaśnień wyszedł z
sekretariatu, nakazując mi skinieniem głowy, abym udał się w ślad za nim.
- Coś się stało? –
spytałem zaciekawiony jego uniesieniem.
- Ta głupia baba
przedłużyła mi karę i będę musiał pomagać w sekretariacie jeszcze przez dwa
tygodnie.
- Za co cię ukarali?
- Wybiłem przez
przypadek szybę w pracowni plastycznej. W sumie powinienem się cieszyć, że nasz
dyro jest na tyle fajnym i wyrozumiałym gościem, żeby dać mi tylko pracę na
rzecz szkoły, ale jednak nie lubię tam siedzieć. Ta kobieta jest strasznie
upierdliwa – mruknął z rozdrażnieniem. – Jej syn jest w plastycznej, w drugiej
klasie i przeze mnie nie mógł uczestniczyć jakiś czas w swoich malowidłach w
atelier – skrzywił się.
- Wcale nie dziwie
się tobie, że aż cie roznosi – uśmiechnąłem się niepewnie. – Przynajmniej nie
musiałeś płacić za tę szybę. Są dość drogie z tego, co się orientuję.
- W chuj drogie –
potwierdził. – Upiekło mi się – od razu wyraźnie rozpromienił się na tę myśl. –
Dobra… Mamy fizykę. Z doświadczenia wiem, że lepiej się spóźnić ta tę lekcję
niż nie przyjść wcale. Nauczycielka to z pozoru miła kobieta, która przy
bliższym poznaniu spada do poziomu głupiej suki z kotem zamiast męża – zaśmiałem
się cicho. - Lepiej żebyś jej nie podpadł, bo będzie ciebie dręczyć do końca
trzeciej klasy. Wiem cos o tym, zaufaj mi – westchnął ciężko. – Uczyła mojego
brata Thomasa. Teraz wyżywa się na mnie, bo na nim już nie może.
- Strasznie kręte te
korytarze – zauważyłem, kiedy po pewnym czasie skręciliśmy w lewo.
- Spokojnie. Daję ci
góra miesiąc na zapoznanie się z tym, co gdzie leży.
Dalszą drogę
przeszliśmy w milczeniu. Kiedy stanęliśmy pod klasą, wezbrał we mnie
irracjonalny strach. Nie lubiłem się znajdować w centrum uwagi, mimo nawet
pogodnej i optymistycznej osobowości, a myśl o nieprzychylnie nastawionej do
mnie nauczycielce tylko potęgowała nieprzyjemne uczucia. Zza drzwi dało się
słyszeć donośny głos kobiecy, oznajmiający coś klasie z pewną monotonią, jakby
klepała to już milion razy. Od razu w mojej głowie pojawił się obraz jakiegoś
harpagona w okularach i włosach spiętych w kok z wzrokiem, który rozetnie każdy
metal. Jakież było moje zdziwienie, kiedy po wejściu do środka zobaczyłem
młodą, jak na nauczyciela, blondynkę o delikatnych rysach twarzy i dość
młodzieńczym wyglądzie.
- Fletcher –
przywitała się szorstko.
- Pani Mattison –
skłonił się uprzejmie Robbie. Wykonał to wręcz z zaskakującą kurtuazją.
- Co robisz na mojej
lekcji ten jakże miły dzień, który właśnie mi obrzydziłeś? – po klasie rozszedł
się radosny pomruk poruszenia.
- Zostałem zwolniony
z sekretariatu na rzecz przyprowadzenia pani nowego ucznia naszej klasy –
wyjaśnił uprzejmie, wypychając mnie na przód.
- Dzień dobry –
przywitałem się.
- Jak się nazywasz,
chłopcze?
- Frank. Frank Iero.
- Dobrze zatem –
mruknęła. - Usiądź Fletcher, bo zakłócasz mi dolność normalnego myślenia swoim
tępym wyrazem twarzy – kiedy Robbie wsunął się na miejsce obok jakiegoś
chłopaka i zaczął z nim zawzięcie dyskutować chyba na mój temat, kobieta
ponownie skierowała na mnie swoje bystre spojrzenie. – Masz już wszystkie
podręczniki? – zapytała nieoczekiwanie.
- Tak, proszę pani.
- Świetnie. Zatem
rozpakuj się i zajmij miejsce na tyłach klasy. I powodzenia z nowym kolegą –
dodała szybko. – Jest nieco szorstki w obyciu.
Zmarszczyłem brwi,
odwracając się do niej plecami. Rzuciłem nieco zdziwione spojrzenie Robbiemu.
Jego mina wyrażała współczucie oraz lekkie rozbawienie. Nie wiedziałem, o co mu
tak właściwie chodzi, póki nie zasiadłem w ławce obok dość… specyficznej
osobowości.
Moim kumplem z ławki okazał się być
chłopak, którego twarzy nie byłem w stanie dostrzec przez włosy, które
zasłaniały mu jej znaczną część. Od góry do dołu prezentował się na nim czarny
ubiór. Zawzięcie coś rysował w swoim zeszycie, który raczej nie był tym od
fizyki. Nie reagował na żadne bodźce zewnętrzne, a przynajmniej takie sprawiał
wrażenie. Wrażenie kogoś kompletnie odciętego od świata. Większość jego ręki aż
do połowy dłoni zasłaniały rękawy bluzy, kończące się dziurką na kciuk.
Jedynym, co udało mi się zaobserwować w jego twarzy, był drobny nos oraz lekko rozwarte
usta. Serce biło w mojej piersi z taką siłą, jakbym zrobił coś złego, albo
oczekiwał, że wydarzy się coś o takim charakterze.
Zacząłem się zastanawiać, czy siedzący obok mnie nastolatek
nadaje się na prawdziwego znajomego, bo, jak zauważyłem, Robbie miał już swoją
grupkę, której się trzymał, i, z którą spędzał czas. Postanowiłem nawiązać z
nieznajomym jakiś kontakt. Mimo chęci zawarcia znajomości, kierowała mną
również chęć zgłębienia tajemnicy, którą dokoła siebie roztaczał. Ta aura była
niesamowita oraz nieprzenikniona. Byłem zaintrygowany jego osobą. Na początek
nachyliłem się nad nim bardziej, aby zobaczyć co rysuje. Zmarszczyłem nos,
widząc obrazek pełen krwi i przemocy. W gardle pojawiła mi się jakaś gula,
ostudzając mój zapał zawierania nowych znajomości. Mimo wszystko w scenie
śmierci dwóch dziewczynek, którą namalował, było coś ujmującego i niezwykle
realistycznego. Posiadało to zarówno swoje plusy jak i minusy.
- Ładnie rysujesz –
zauważyłem, chcąc nawiązać rozmowę. Ściągnąłem brwi, kiedy chłopak w ogóle nie
zareagował. Usiadłem prosto na krześle, będąc niepocieszony efektami. – Masz
pożyczyć długopis, bo zapomniałem piórnika? – podjąłem po chwili. – Facet, co z
tobą jest nie tak? – dziewczyny z ławki przed nami zachichotały cicho. Zacząłem
się powoli irytować. – Ej! – szturchnąłem go, na co podniósł lekko głowę,
odrywając się od swojego rysunku. Spojrzał na mnie zza grzywki czarnych,
przydługich włosów, zasłaniających oczy. – Jestem Frank – wyciągnąłem do niego
dłoń. Chłopak zmierzył ją i zignorował, wracając do szkicowania.
- Fajnie – mruknął
cicho i dość niezobowiązująco do dalszej rozmowy.
Mimo to ja czułem
wyraźną potrzebę zamienienia z nim jeszcze kilku słów. Nie mam pojęcia z czego
to wynikało. Być może z jego stosunku do mnie. Być może z barwy głosu, którą
posiadał. Czułem, jak jego niezgłębiona osobowość oraz zamknięcie na świat mnie
pociąga i intryguje.
- A ty mi się nie
przedstawisz? – zapytałem szybko z nutą urażenia w głosie.
- Nie – odpowiedział
z niechęcią, lecz nadal nie włożył w to większych emocji.
- Dobrze, świetnie.
Jestem skazany na osamotnienie – burknąłem do siebie, nie licząc na jakąkolwiek
reakcję.
- Jak każdy –
usłyszałem jeszcze, zanim zabrzmiał dzwonek, a bezimienny dla mnie chłopak
wstał z krzesła i wyszedł z klasy w trakcie dyktowania przez nauczycielkę,
która nie zwróciła na niego najmniejszej uwagi, pracy domowej. Powiodłem za nim
zaintrygowanym wzrokiem. Już wiedziałem, że będę chciał poznać go bliżej. Chcę
i poznam. Kiedy sobie coś postawię za cel, dążę po trupach do jego realizacji,
stosując wszelkie możliwe sztuczki i sposoby.
Kiedy tak wpatrywałem się w drzwi, za
którymi zniknął chłopak, za mną stanął Robbie, patrząc w tym samym kierunku.
Uśmiechnął się cierpko, wzdychając cicho.
- A to jest Gerard,
mój drogi. Nie zbliżaj się do niego lepiej – oznajmił.
- Dlaczego? Poza tym…
siedzę z nim przecież. Nie ucieknę teraz.
- Na swojej drodze
spotkałem całe mnóstwo dziwnych osób, ale powiem ci, że on jest najdziwniejszym
egzemplarzem ze wszystkich – poprowadził mnie do wyjścia z klasy. Rozejrzałem
się po korytarzu, ale Gerarda już nigdzie nie było. – Pogłoski chodzące na jego
temat to istna legenda tej szkoły, która brzmi trochę jak scenariusz do horroru
czy filmu fantasy – zaśmiał się cicho. – Gościu jest dopiero w pierwszej klasie
jak my, a już został okrzyknięty największą zagadką tej budy, czemu w sumie się
nie dziwię.
- A co to za
pogłoski? – podjąłem temat, zaintrygowany jego rozwinięciem przez blondyna. – W
ogóle powiedz mi coś o nim.
- To chodź na
stołówkę – zaśmiał się, obejmując mnie ramieniem. – To dłuższa historia niż
może ci się z pozoru wydawać.
************************
- Jak wiesz, pomagam w sekretariacie. Daje mi to dostęp do
pewnych danych i przy odrobinie szczęścia do kartotek uczniów – zaczął Robbie.
– Gerard od początku roku jest tutaj zagadką zarówno dla nauczycieli jak i dla
nas. Wszyscy wiedzą, co się dzieje, jaką ma sytuację w domu, ale nic z tym nie
robią. To tylko pogłoski wprawdzie, ale są tak bardzo prawdopodobne, że nie
sposób w nie nie uwierzyć i są przyjmowane za pewnik – posłałem mu pełne
zainteresowanie spojrzenie. – Ojciec Gerarda stale podróżuje, zostawiając go
samemu sobie. Wraca co miesiąc i zatrzymuje się na dwa, trzy dni w domu. Zawsze
w nocy z szóstego na siódmy dzień każdego miesiąca słychać tam straszne krzyki,
jakby kogoś ze skóry obdzierano – otworzyłem szerzej oczy z przerażenia,
odkrywając, iż lekko zadrżałem na tę nowinę. – Stąd pojawiła się teoria, że
chłopak jest bity przez własnego ojca, który przyjeżdża z pracy i wyładowuje swoje złości oraz niepowodzenia
na własnym synu.
- Brzmi to w sumie
logicznie – mruknąłem ze smutkiem.
- Gerard z nikim nie
rozmawia. Jest zwyczajnie dziwny. W prawdzie nikt nie chce z nim rozmawiać. To
takie smutne, że ludzie widząc w nim ofiarę przemocy, boją się do niego
podejść.
- A ty? – zagadnąłem.
- Co ja?
- Boisz się do niego
podejść?
- Nie – zaśmiał się.
– Starałem się nawet jakoś do niego dotrzeć w pierwszych miesiącach liceum.
Jedynie zmarnowałem swój czas. Po miesiącu dostałem od niego jedno ‘spadaj’
i tyle.
- Co jeszcze o nim
wiesz?
- Cóż… ma całoroczne
zwolnienie z lekcji wychowania fizycznego, co nie dziwi w sumie. Zapewne ukrywa
pod ciuchami blizny siniaki i inne skutki nadużyć ojca – zasępił się. – Trochę
mi go szkoda, bo to przecież taki sam człowiek jak ja czy ty, ale z drugiej
strony jeżeli chciałby sobie pomóc, zgłosiłby się z tym do dyrekcji.
- Może się boi? Jego
matka nie jest w stanie nic temu zaradzić? Czy też jest terroryzowana?
- Mama Gerarda zmarła
dawno temu. Chyba przy porodzie. Nie pamiętam już. Wiem tylko, że wiernie
studiowałem jego akta i jedynym człowiekiem, z którym on rozmawia jest chemik,
pan Cortez, nasz wychowawca. Zaledwie dwa razy widziałem, jak gadali i była to
normalna rozmowa.
- Co rozumiesz przez
‘normalna’? – zaśmiałem się, gdyż powiedział to nieco dziwnym tonem.
- Mam na myśli to, że
rozmawiał z nim otwarcie. Mimo, że w wielkiej konspirze, to względnie
normalnie. Zazwyczaj nauczyciele muszą z niego wyciągać każde kolejne słowo, a
wtedy to wyglądało jakby mu coś zawzięcie opowiadał, uprzednio sam inicjując
konwersację. Relacjonował jakieś zdarzenie czy chuj wie co.
- Mówisz o tym
wszystkim, jakoby detektyw prowadzący śledztwo.
- Bo tak się czułem…
Jednak się wypaliłem i zrezygnowałem w końcu. Stałem w miejscu.
- Chciałbym go
poznać. Tego Gerarda. Zobaczyć jaki jest bez tej swojej tajemniczej osłonki –
wyznałem nagle. – Myślisz, że mam na to jakieś szanse?
Robbie spojrzał na
mnie z iskierką w oku. Chyba nie sądził, że mówię poważnie. Jednak ja byłem
całkowicie wyzbyty z wszelkiego żartu w tym temacie. Zaintrygowała mnie postać
ponurego Gerarda z dziwnym życiorysem. Poza tym i tak nie miałbym na razie co
do roboty tutaj. Nie znam ludzi, nie znam okolicy. Małe śledztwo jeszcze nikomu
nie zaszkodziło. Fletcher chyba połapał się w tym, że jestem poważny a moje
pytanie nie zostało zadane bezmyślnie.
- Cóż… nie sądzę,
żeby ci się to udało. Nikt nie dał rady wyciągnąć z niego czegokolwiek. Może z
tobą będzie inaczej – wzruszył ramionami. – Jednak nie wiązałbym z tym wielkich
nadziei.
- Czas pokaże.
- Czas pokaże –
potwierdził skinieniem głowy w zamyśleniu.
************
Wczoraj przeżyłam pijanych gości,
bo z bratem mieliśmy urodziny i wiele innych nieprzyjemnych rzeczy, ale
postanowiłam twardo, że dodam dzisiaj, więc siedziałam do 1:20 i przepisywałam
rozdział, który wyszedł dość obszerny w treść. Końcówka lekko zwalona i
banalna, lecz zmęczenie już się przebiło przez moje biedne paluszki. Powyższy
post z dedykacją dla Death
Poison, która swoimi
rozmowami poprawiała mi, nawet nieświadomie chyba, humor. Oczywiście także dla Kici, bo cóż… Jak nie patrzeć
zadzwoniła do mnie z koncertu w środę, abym mogła przesłuchać, z tego co
zrozumiałam, Shadow Moses na żywo. ♥ Dziękuję kochana. Nic nie zrozumiałam oprócz trzasków, ale liczy się
intencja :3 No i… Buhahahaha Dla Grzywy, za życzenia
urodzinowe, które mnie doszczętnie zniszczyły :D Jeszcze chyba nigdy takich nie
dostałam ♥
Jej. Nie wiem co napisać.
OdpowiedzUsuńIntrygujący rozdział i to w jaki sposób osoby postronne widzą Gerarda.
I w końcu Frank :)
Jestem ciekawa w jaki sposób Gerard i Frank zaczną ze sobą normalnie rozmawiać, a przede wszystkim czego dowie się Frank.
Nie mogę doczekać się kolejnego rozdziału.
Weny i czasu !
Ohh, nareszcie znalazłam jak dodać komentarz >.<
OdpowiedzUsuńPo pierwsze - dziękuję za dedyk. Serio nie wiedziałam o tym, że Ci poprawiłam humor.
Co do tego odcinka...
Rozdział przecudowny, jak zwykle z resztą, więc tu żadna nowość. Jestem strasznie ciekawa o co chodzi z Gee i mam nadzieję, że się jakoś niedługo otworzy przed Frankiem. No... nie będę zanudzać. Dużooo weny :D
A, no i PS. jeszcze raz wszystkiego najlepszego :>
Death Poison :>
Dobra... Czas się ogarnąć i napisać coś w miarę mądrego, także...
OdpowiedzUsuńOMFG! OMFG! AWWWW!!! :3 - to taki wstęp
Oczywiście rozdział jest świetny, bardzo zaintrygowały mnie te opowieści o Gerardzie i jestem ciekawa, jak to się dalej potoczy i w jaki sposób Gee i Frank nawiążą jakąś bliższą znajomość.
No i oczywiście WSZYSTKIEGO NAJLEPSZEGO, KOCHANA! ABYŚ PISAŁA TAKIE PRZECUDOWNE ROZDZIAŁ JAK TERAZ, A KTO WIE, MOŻE BĘDĄ JESZCZE LEPSZE :3 (czego sobie kompletnie nie wyobrażam, bo dla mnie te Twoje teraz to już są ideały po prostu) Życzę Ci również DUŻO WENY I POZYTYWNEJ ENERGII DO PISANIA No I... Już raczej nic innego teraz nie wymyślę, bo jestem oczarowana rozdziałem. Także dodawaj 3 szybciutko! <3
PS I widzisz? A miałam się uczyć na kartkówkę z geografii... :D
xoxo
Stanowczo za krótkie... przynajmniej jak dla mnie, dla ciebie i na tak wspaniały rozdział. Naprawdę, mimo tego, co pisałam ci, że to długie, że przeczytam i skomentuję potem, to... i tak uważam (oczywiście po zapoznaniu się z treścią), że krótkie ;__; Może jestem dziwna, ale po prostu już od bardzo dawna nie czytałam nic twojego (to znaczy nic nowego, bo do poprzednich opowiadań i shotów z chęcią wracam) no i wiesz... wiesz xD
OdpowiedzUsuńA co do rozdziału... nie, gome, nie rozdziału, CUDA! Tak, to z pewnością może zostać nazwane cudem! Pierwszym cudem świata bloggerów. I ja wiem, co mówię, a mówię dobrze xD Darsa... Jesteś po prostu geniuszem! i serio nie wiem co więcej mogłabym powiedzieć, oprócz tego, że notka tak cholernie mi się podobała... Nawet te fragmenty, które już znałam, czytałam jeszcze raz, a potem jeszcze sobie przypominałam opisy i tak w kółko *_* Po prostu tym się nie da znudzić... nie da się wszystkiego zapamiętać, tylko trzeba wracać i rozkoszować się tymi pięknymi opisami jeszcze raz. To znaczy to jest jak najbardziej na plus! Nie miałam na myśli nic złego, czy coś w stylu, że piszesz nieprzejrzyście, bo co to to nie... (za dużo wyrazu "to" xD) Chodzi mi o to (lol xD), że wszystko pięknie nam tutaj obrazujesz, ideanalnie pokazujesz wszystkie postaci, ale... twoje wyszukane słownictwo, z którego tworzysz takie piękne zdania, wręcz zmusza czytelnika do wrócenia do tego tekstu xD No fuck... Jak zwykle nie potrafię w pełni powiedzieć tego, co chciałam powiedzieć, ale mam ogromną nadzieję, że mnie zrozumiesz :D Sooo... Weny i powodzonka <3
XoXo
P.S.
" [...] czas w swoich malowidłach w atelier – skrzywił się."
Haha, Cherry tutaj wynalazła coś... ciekawego. If you know what i mean... :D
Świetny, prześwietny rozdział, Darsiu :c Tak, smucę z tego powodu, bo jest cholera za dobry i popadam w kompleksy, ech... Co ja mówię. Nie jest za dobry, jest rewelacyjny, ale trzymaj tak dalej!
OdpowiedzUsuńGerard jest niezwykle dziwaczną postacią i wydaje mi się, że twoje opowiadanie będzie kolejnym, w którym nie będę umiała wybrać pomiędzy nim a Frankiem. Czasem tak jest, że jeden z nich mnie wkurza a drugiego ubóstwiam, ale tutaj ewidentnie oboje przyciągają mnie w pewien sposób.
Mam nadzieję, że nie będziemy musieli czekać zbyt długo na kolejną część, bo to było takie super, że ja chcę trójkę już ;~;
Nie wiem co napisać.
OdpowiedzUsuńZa dużo tego wszystkiego by ułożyć to w normalny komentarz. Najpierw więc napiszę, by nie zapomnieć - Wszystkiego Najlepszego :)
A wracając do rozdziału...Gerard.
'Facet, co z tobą jest nie tak?' - Frank powiedział za mnie wszystko co o Gerardzie mogłabym powiedzieć sama.
Pozdrawiam więc i czekam na kontynuację.
It's the best time to make a few plans for the long run and it's
OdpowiedzUsuńtime to be happy. I have read this submit and if I may I desire to suggest you few attention-grabbing issues or advice.
Perhaps you could write subsequent articles regarding this article.
I want to learn even more things about it!
Here is my blog post - slendertone flex pro abdominal muscle toner ()
Awww, dostałam dedyka! Jak miło :3. Nie ma za co, chociaż tyle mogłam dla ciebie zrobić :).
OdpowiedzUsuńRozdział, jak zawsze, bardzo dobry. Czytając o niektórych nauczycielach przed oczami miałam swoich belfrów :D. Chyba pewne rodzaje nauczycieli są powtarzalne, nie sądzisz?
Nie mam pojęcia, co więcej napisać. Ostatnio nie potrafię się zdobyć na nic sensownego.
Dużo weny!
xoxo Kicia