{ 004 }
Dom ze spadzistym dachem
wyłożonym czarnymi dachówkami a nie blachą.
Cały ten ogromny przybytek, na który patrzyłem, był
wykonany z drewna o kolorycie ciemnego brązu, podchodzącego pod głęboki granat.
Do jego wnętrza można by bez problemu dotrzeć poprzez pokonanie rzędu czterech
niezbyt stromych schodków, następnie odcinka podestu oraz progu. Dom na oko dwupiętrowy,
być może jedno- jeżeli uwzględnić możliwość wysokich sufitów. Narożnik lewej
części budynku był nieco wysunięty do przodu i wchodził na jego przednią
ścianę. Sprawiało to wrażenie dobudowanego na ostatnią chwilę elementu, chociaż
nie jestem w stanie orzec, czy tak było w istocie, czy taki był pierwotny
zamysł osoby, która zrobiła cały projekt budowli. Jedno nie ulegało
wątpliwościom – domownik miał z tego miejsca idealny podgląd na podjazd i
znaczną część ulicy przed posiadłością. Stanowiło to główny powód, dla którego
aktualnie zachowywałem dystans w kontakcie z tym domostwem. Do środka z całą
pewnością można by zajrzeć przez duże okna od prawej strony, która graniczy z
lasem oraz mniejsze na patio bezpośrednio przy drzwiach. Pozostawmy jednak
takie wybryki tym bardziej odważnym jednostkom bez instynktu samozachowawczego
W zupełności nie należałem do szaleńców, którzy
podglądaliby Gerarda Waya. Co toto nie. Bezpośrednio oczywiście. Do obserwacji
z dystansu już czułem się jak najbardziej upoważniony. W końcu dzielę ławkę z
tym dziwakiem od ponad tygodnia i kompletnie nic o nim nie wiem. Oprócz tego że
jest dziwny, rzecz jasna. Jest dziwny w tak dużym stopniu, że aż staje się
przez to niesamowicie intrygujący.
Przyjście tutaj za nim po szkole nie było dobrym pomysłem.
Moja wiedza nie wzbogaciła się o jakieś niezwykle szokujące informacje.
Właściwie to nie uzyskałem żadnych informacji, dodatkowo marznąc. Jedynym
plusem całego tego zamieszania, które sam dla siebie stworzyłem, było uzyskanie
konkretnych danych na temat tego, gdzie i jak on tak właściwie mieszka. Słyszeć
od Robbiego to jedno, ale doświadczyć całokształtu z własnej perspektywy to
całkiem inna rzecz.
Westchnąłem cicho i z grymasem na twarzy przeszedłem
kawałek wzdłuż przyulicznych krzaków, za którymi się chowałem, badając teren z
lekko pochyloną głową oraz tułowiem. Wyszedłem kilka metrów za płotem kończącym
posiadłość mojego nietypowego kompana w nadal samotnym życiu szkolnym.
Szybko i boleśnie zostałem uświadomiony w swej odrębności.
Łudziłem się, że Fletcher jako tako obdarzy mnie koleżeńskim podejściem, lecz
ograniczaliśmy się do krótkiego skinienia głową z rana i kilku słów o postępach
w moich ‘badaniach naukowych’ nad niezwykłym okazem człowieczym, jakim niewątpliwie
jest Way. Tak właściwie to tylko i wyłącznie ten temat ciągnął, a kiedy
wyczuwał, że nie mam nic nowego i chciałbym sprowadzić rozmowę na jakiś
neutralny tor, wycofywał się wręcz błyskawicznie i uciekał w bliżej nieokreślonym
kierunku, zanim zdążyłem go zatrzymać. Zauważyłem, że ma wielu swoich znajomych
i dziewczynę z równoległej klasy, z mat – fizu, także w pewnym sensie nie
jestem mu do niczego potrzebny, gdyż grupa, w której funkcjonuje, jest już
wystarczająco obszerna.
Ja startowałem na tę
klasę, na mat – fiz, i informatyczną, jednak przydzielono mnie do oddziału E.
klasy humanistyczno – teatralnej. Moje marzenie normalnie. W jak najbardziej
sarkastycznym ujęciu oczywiście. Przy nich postrzegałem się jakoby geniusz
przedmiotów ścisłych. Nauczycielka tłumaczy uczniom materiał z matematyki, jakby
ci byli ułomami. W istocie niejako są w tym zakresie. Złożyłem papiery
wnioskujące o przeniesienie mnie, a samą prośbę dosadnie motywowałem
odpowiednimi argumentami. Niestety moje życzenie odrzucono przez dyrekcję z
powodu zbyt dużej ilości osób na tych oddziałach. Z czasem przyzwyczaiłem się
do atmosfery, która panowała na przykład podczas chemii czy fizyki i
zrozumiałem, że muszę sobie przerabiać materiał nadprogramowo w domu, jeżeli
nie chcę cofnąć się w rozwoju i zrównać poziomem z klasą, do której uczęszczam.
Nie uważam ludzi z mojego teraźniejszego otoczenia za
idiotów. Po prostu przedmioty humanistyczne to nie moja broszka. Nie wysławiam
się kwieciście i taki też język nie dominuje w moich wypracowaniach, dlatego
zwyczajnie nie jestem w stanie zaimponować nauczycielce angielskiego czy zdobyć
skrawka jej sympatii. Nie kreci mnie Aleksander Macedoński oraz wojny, które
stoczył, aby zasłużyć na swą sławę i godnie wpisać się na karty historii.
Rozprawki, które piszę, nie cechują się wylewnymi przemyśleniami oraz rozbudowanymi
spekulacjami, lecz językiem człowieka prostego w sprawach prawej półkuli mózgu
ludzkiego. Od zawsze lubiłem matematykę, geografię czy biologię. Liczby
wymierne, pola, objętości, Pitagoras i liczba pi oraz kości szkieletu
człowieka, budowa serca, praca nerek, funkcje wątroby czy żołądka, Morze
Sargassowe, będące punktem kulminacyjnym rozrodu węgorzy. Ani Szekspir, ani
Homer nie mogą się równać w moim świecie z Newtonem czy Talesem. Taki już
jestem. Ścisły.
Niekiedy jednak w chwilach słabości zdarza mi się żywić
zazdrość wobec humanistów. Takiemu Gerardowi na przykład. On jest artystą. A
artyści inaczej postrzegają świat, niż zwykły umysł przeciętnego człowieka jest
w stanie objąć. Ma własne, niezwykle złożone wizje i poglądy na każdą sprawę.
Ma swój własny świat. Wysławia się wyniośle, barwnie oraz z nutą zadowolenia w
głosie, kiedy trafia na ulubiony temat do dyskusji. Posługuje się wieloma
frazami i urozmaica każdą swoją wypowiedź oryginalnymi, niezwykłymi sentencjami,
nadając jej niesamowitego charakteru. Oczywiście to jedynie moje wyobrażenia.
Gerard którego znam, albo staram się poznać, nie wysławia się kwieciście. On w
ogóle się nie wysławia. Milczy, jakby mówienie sprawiało mu niewysłowiony ból.
Jedyny kontakt utrzymuje chyba ze szkolną psycholog i jej mężem.
Widziałem kiedyś Waya z panią Cortez na balkonie podczas
religii. Katechetka zabrała nas na świeże powietrze, twierdząc, że to idealna
okazja na zbliżenie z naturą. Tsa… chyba na zbliżenie z zapaleniem płuc i
katarem czy kaszlem. Wracając do głównego tematu, rozmawiali spokojnie, jakby
bezsprzecznie się rozumieli i posiadali wspólny język. Gerard dotykał jej tak,
jak mężczyzna dotyka kobietę, kiedy jej pożąda. W sumie nie wiem, jak to jest,
lecz filmy wydaja się dawać dość jednoznaczny obraz.
Ja sam już odbyłem pierwszą wizytę u tej całej Olivii i naprawdę
piękne z niej stworzenie. W prawdzie nie ruszała mnie jej aparycja, ale zgodnie
przytakiwałem chłopakom, którzy na myśl o niej przynosili sobie ulgę w
ustronnym miejscu, że nietypowa z niej osoba o niezwykle charakterystycznych i
ujmujących rysach twarzy. Ostatnio nawet chciałem z niej coś wyciągnąć na temat
mojego znajomego z ławki, ale nie poszło mi to najlepiej. Odrobinę
spanikowałem. A mogłem pociągnąć temat…
- A więc… Jesteś
Frank Iero – zaczęła, kręcąc się na swoim krześle obrotowym.
- Zgadza się.
- Ładny, niski brunet z rodzicami…
nieformalnie mieszkającymi osobno i dość ciekawą kartoteką przy zachowanych
jednak niezwykle dobrych stopniach jak na liceum o wysokim poziomie nauczania.
- Tak, to cały ja – uśmiechnąłem
się niemrawo.
- Już mi się podobasz. Nie
będziesz kolejnym nudnym przypadkiem klasycznego ucznia z problemami. – Kobieta
przybrała na usta promienny uśmiech gwiazdy filmowej. – Chciałam cie połączyć
na zajęciach z innym niezwykle urodziwym i intrygującym człowiekiem, lecz nie
wyraził on na to zgody. – W jej głosie pobrzmiewał zawód. – Ale już się
przyzwyczaiłam, że on nie akceptuje moich metod, które mają na celu pomóc innym
z zintegrowaniem się z daną grupą czy nawet całym społeczeństwem. – Owinęła
sobie kosmyk włosów dokoła palca. – Ale z tobą chyba nie będzie takich
problemów, prawda? Wydajesz się być całkiem towarzyskim nastolatkiem.
- Nie posiadam zbytnich
trudności w komunikacji z ludźmi, jeżeli o to pani chodzi.
- Świetnie. – Uśmiechnęła się
pod nosem. – Zatem opowiedz mi coś o sobie.
- Cóż… - mruknąłem, namyślając
się chwilkę. – Przeprowadziłem się tutaj z mamą z Nowego Jorku. Ojciec jest
typem mężczyzny, który zdradza notorycznie żonę. W takiej sytuacji, kiedy wszystko
wyszło na jaw, mama zwinęła manatki, mnie wzięła pod pachę i jesteśmy tutaj.
Objęła stanowisko pielęgniarki w lokalnym szpitalu. Kiedy rozwód? Kto to wie.
Myślę, że zarówno ojciec jak i ona muszą ochłonąć.
- Nie wydajesz się zbytnio
przejęty tym faktem – zauważyła, bacznie mi się przyglądając.
- No… niezbyt. – Zmieszałem się
lekko, lecz ostatecznie stwierdziłem, że nie obchodzi mnie to, co ona sobie o
mnie pomyśli. – W rzeczywistości nie żyło mi się dobrze z tatą. Dla mnie zawsze
była tylko mama i babcia. Ojciec często siedział w pracy nawet wtedy, kiedy nie
musiał, dużo imprezował i unikał ze mną kontaktów. Ograniczał nasze relacje do
niezbędnego minimum. Wydaje mi się, że mnie nie chciał, ale nie boli mnie
świadomość braku jego akceptacji – powiedziałem bez ogródek. – Od małego
przyzwyczaił mnie do nieokazywania jemu uczuć. Mama wynagradzała mi potrójnie
każde zaniedbanie z jego strony, więc nie odczuwałem nigdy praktycznego braku
jednego z rodziców.
- Masz dobre relacje z Emmą? –
łagodnie zapytała, używając imienia matki.
- Jak najbardziej – odparłem z
nieukrywaną dumą. Nie uważałem takiej kwestii za coś, czego mógłbym się
wstydzić. – Zawdzięczam jej bardzo dużo. Nie uważam, że jestem synem idealnym,
bo kłócimy się czasami, ale dogadujemy się dość dobrze…
- A jak szkoła? Podoba ci się?
Jak nowa klasa?
- Szkoła jest super. Bardzo dużo
tutaj… ciekawych ludzi. Klasa też nie jest najgorsza, chociaż wolałbym być na
innym profilu. Ogólnie rzecz biorąc, dogaduję się z ludźmi, ale większego szału
z tym nie ma. Wszyscy już potworzyli swoje paczki, więc jestem tak jakby na
doczepkę. Siedzę z jakimś gburem, który się do mnie nie odzywa i nawet chyba
nie słyszy, kiedy do niego cokolwiek mówię. – Pani psycholog zaśmiała się
dźwięcznie, gdyż najwyraźniej moje rozgoryczenie i zrezygnowanie niezwykle ją
rozbawiło.
- A z kim siedzisz, że tak
opornie idą wasze relacje?
- Z jakimś Gerardem – siliłem
się na obojętny ton, aby podstęp, jaki zastosowałem, nie został odkryty.
- Z Gerardem powiadasz… - W
kącikach jej ust zaczaił się tajemniczy uśmiech. – Tak… Z niego jest
zdecydowanie trudna i skomplikowana w obyciu sztuka – zacmokała, nie pozbywając
się tego specyficznego grymasu z twarzy. – Dlatego mi gnida odmówiła – mruknęła
jakby do siebie.
Wsłuchałem się w odgłos swoich korków
na asfalcie. Byłem zaabsorbowany równomiernymi uderzeniami własnych podeszew w
podłoże, że nawet nie spostrzegłem, kiedy znalazłem się przed domem.
Wtedy, w gabinecie psycholożki, szybko
zmieniłem temat na inny. Odrobinę spanikowałem. Jestem teraz trochę na siebie
zły o to niedopilnowanie własnych spraw. Może gdybym podtrzymał kwestię
Gerarda, dowiedziałbym się o nim czegoś nowego, czegoś więcej. Chłopak stanowi
dla mnie niezwykłą zagadkę, którą chciałbym zgłębić za wszelką cenę. Ubolewam
jednak nad tym, że podobna okazja może się już nie zdarzyć, a wizyty odbywam
tylko raz w tygodniu. Te spotkania nie mają na celu poruszania tematów innych
uczniów, lecz moich, co utrudnia sprawę w dość znacznym stopniu.
- Mamo! Już jestem! –
krzyknąłem, wchodząc do domu. Powoli ściągnąłem buty i odłożyłem na bok plecak
z kurtką.
- Co tak późno?
Kończyłeś z dobrą godzinę temu – zauważyła, krzątając się po kuchni, co
sygnalizowały odbijające się od siebie naczynia.
- Emmmm… zapoznawałem
się nieco z okolicą – wyjaśniłem pospiesznie. – Ładnie tutaj nawet –
dokończyłem, zasiadając przy stole niedaleko niej.
- Mogłeś mnie
uprzedzić. W sumie sama się zagapiłam i straciłam wątek czasowy. Czytam taką
ciekawą książkę, którą kupiłam niedawno w kiosku. Mogę ci później pożyczyć –
zaproponowała. Tak, już lecę czytać twoje
romanse, pomyślałem. – W każdym razie wieczorem streszczę ci fabułę. Jak
było w szkole? – podjęła ulubione pytanie każdego rodzica. Z tą różnicą, że u
niej nigdy to nie było pytanie retoryczne. Czekała na odpowiedź i dokładnie jej
słuchała.
- Bez zmian –
mruknąłem, spuszczając głowę. – Robbie łazi ze swoją dziewczyną i innymi
chłopakami, a mnie oczywiście ignoruje.
- Jak to ignoruje? –
Emma odwróciła się z drewnianą łopatką do mieszania jedzenia w dłoni.
- Źle się wyraziłam –
westchnąłem rozdrażnieniem. – Nie tyle
ignoruje, ile w ogóle nie zwraca na mnie uwagi.
- Przykro mi Frankie.
Zwłaszcza, że widzę, jak ciebie to męczy. Ale przecież Robbie to nie cała
klasa.
- Wiem, ale… -
zacząłem kreślić palcem kółka na blacie stołu. – Ten z mojej ławki dalej się do
mnie nie odzywa, reszta chłopaków to paczka Robbiego, a z dziewczynami przecież
nie będę się zadawał, bo te z humana są jakieś dziwne i pokręcone. W NY wszyscy
wydawali się jacyś bardziej normalni. – Uchwyciłem zamyślone spojrzenie mamy,
która zdawała się wnikliwie analizować całą sytuację. Po nie w czasie ugryzłem
się w język. Może niepotrzebnie wspominałem o Nowym Jorku. – Wiem, wiem… -
Zacząłem ratować sytuację. – Powinienem martwić się o siebie i nie kierować
innymi. W końcu to moje życie i moja przyszłość. Jednak głupio tak cały dzień
nie mieć do kogo otworzyć jadaczki.
- Ja cię rozumiem i
nie krytykuję w żaden sposób twojego myślenia – wtrąciła pospiesznie. – To
logiczne, że chcesz mieć z kim spędzać czas, bo właściwie odkąd się przeprowadziliśmy,
cały czas siedzisz w domu. Nie jestem jednak w stanie poradzić ci wiele –
mruknęła, wracając do gotowania. Zapanowała kilkuminutowa cisza, przerywana
jedynie skwierczeniem patelni. – Opowiedz mi coś o tym milczącym – poprosiła. –
Cały czas mówisz tylko „ten z mojej ławki” i tak właściwie nie wiem, co chcesz
mi przez to powiedzieć. Może dostrzegę coś, czego ty nie widzisz i doradzę, jak
do niego dotrzeć?
- On jest… czarny –
palnąłem bez ładu i składu to, co pierwsze przyszło mi na myśl.
- Murzyn? I co w tym
złego? Chyba nie zaraziłeś się od ojca rasizmem?
Zacząłem się głośno
śmiać.
- On nie jest
Murzynem, mamo. – Otarłem łzę z kącika oka. – Tylko ubiera się po prostu na
czarno.
- To wytłumacz starej
matce, a nie się nabijasz. – Kobieta zgromiła mnie wzrokiem. Ale nie była zła.
– No mów dalej. – Zachęciła lekkim oraz delikatnym tonem.
- Więc… - Stłumiłem w
sobie ostatnią falę wesołości. – To dość dziwny człowiek – podjąłem temat na
nowo, od razu poważniejąc. – Nie odzywa się dużo… Ba! On w ogóle buzi nie
otwiera. Jak starałem się wczoraj z nim pogadać, to na mnie nawarczał i dał
jasno do zrozumienia, że nie jestem mile widzianym elementem w jego świecie. –
Skrzywiłem się na wspomnienie chłodnych słów Gerarda. – Siedzenie nim to jakaś katorga, ale już wolę to od
pustej ławki. Poza tym… wydaje mi się, że on ma jakieś problemy w domu. Po
pierwsze, tak jakby mieszka całkowicie sam, co już jest mega dziwne, bo jego
ojciec bywa w domu bardzo sporadycznie. Po drugie, jego ręce są ciągle
zabandażowane, jakby się ciął. A może to robi? Nie wiem sam…
- Wiesz co, Frankie?
– zapytała nagle kobieta? – Może trzymaj się z dala od niego, co? Nie wydaje mi
się, aby on był odpowiednim towarzystwem dla ciebie. Pewnie zażywa narkotyki,
albo pije – oznajmiła rzeczowo. – To żywy przykład patologii społecznej i nie
wydaje mi się, aby jego towarzystwo miało na ciebie korzystny wpływ. Nie mówię,
że takim osobom nie należy pomagać, jednak boję się, że to mogłoby się
jakkolwiek odbić na twojej psychice.
- Sam nie wiem –
burknąłem, kiedy postawiła przede mną talerz z parującym obiadem.
- Ale ja wiem. –
Usiadła na przeciwko mnie. – A co to twoich znajomości, mogę pogadać z
wychowawcą.
- Mamooooo, proszę
cię. - Popatrzyłem na nią krzywo. – Nie chodzę do przedszkola, żebyś kazała
innym dzieciom się ze mną bawić. Jestem dużym chłopcem i poradzę sobie jakoś.
Spokojnie. – Uśmiechnąłem się do niej.
- Jak uważasz –
westchnęła. – Smacznego.
************************
Kiedy obudziłem się z
popołudniowej drzemki, za oknem już zmierzchało. Ostatnie promienie jesiennego
słońca wpadały przez okno na deski, wyściełające podłogę.
Podniosłem się powoli
na łokciach, przecierając oczy ręką. Rozejrzałem się leniwie po pomieszczeniu.
Zerwałem się gwałtownie do siadu, odskakując w tył. Wpatrywałem się z
przestrachem w przeciwległy punkt poddasza. W oddali, tam gdzie nie sięgało
naturalne światło, siedziała w moim fotelu pewna postać. Jej kontury były na
tyle wyraźne, abym mógł stwierdzić, że nie jest to moja mama, niestety na tyle
skąpane w mroku, aby twarz pozostawała pod okryciem cienia niemożliwa do
zidentyfikowania.
Zmierzyłem wzrokiem odległość, która dzieliła mnie od
zejścia na piętro.
- Złapię cię, zanim zdążysz
dobiec. Nawet nie próbuj. – Ciszę przeciął dobrze mi znany, lecz nieczęsto
słyszany głos, który najczęściej jest mi dane rozpamiętywać we wspomnieniach.
- G… Gerard – wyjąkałem. – C… Co
ty tutaj do cholery robisz? Pojebało cię? Jak tutaj wszedłeś?
- Myślisz o mnie tak często, że
przedostanie się do twojego snu było jedynie kwestią czasu. – Sprężyny fotela
zatrzeszczały złowrogo, kiedy chłopak wstał.
- Czyli… że to jest sen? –
zapytałem głupio. Mój rozmówca zaśmiał się głośno.
- Nie… To rzeczywistość. Wizja,
która się spełni, jak się ode mnie w końcu nie odpierdolisz. – Do moich uszu
dotarły odgłosy stawianych precyzyjnie i stanowczo kroków.
- Co masz na… - wciągnąłem
powietrze ze świstem.
Oto przede mną stał człowiek z
umazaną krwią twarzą i rękoma ubrudzonymi nią aż po łokcie. Gerard uśmiechnął
się zagadkowo, po czym oblizał łakomie wierzch własnej dłoni. Spojrzał na mnie
wyzywająco swoimi zimnymi, niebieskimi oczyma i pokazał beztrosko miejsce, w
którym znajduje się serce.
- Ja nie miałem swojego. – Zrobił
fałszywie zatroskaną minę, w której dobre zamiary uwierzyliby jedynie bardzo
naiwni. – Dlatego pożyczyłem twoje. – Rozpromienił się wręcz nienaturalnie.
Wszelkie oznaki wesołości raczej nie były adekwatne do zaistniałej sytuacji.
Odruchowo podniosłem
dłoń do klatki piersiowej, nie przerywając kontaktu wzrokowego z czarnowłosym
upiorem. Zebrało mi się na wymioty, kiedy palcami natrafiłem na miękkie,
świeże, wciąż w jakimś stopniu pulsujące mięso. Nagle wszystko mnie rozbolało,
a z gardła wydobył się bliżej nieokreślony dźwiękowo ryk. Zawarłem w nim
zarówno skrajne obrzydzenie jak i ból, wstyd, strach, rozpacz oraz
niedowierzanie.
Nastolatek podszedł
do mnie powoli, po czym ujął mój podbródek miedzy swój palec wskazujący i
kciuk.
- Ale nie martw się – wyszeptał.
– Teraz wszyscy jesteśmy martwi.
Nieoczekiwanie przyłożył swoje
poplamione posoką usta do moich, łącząc nas w obrzydliwym, krwawym pocałunku.
Dotknąłem ostatkiem sił jego gładkiego i chłodnego niczym idealnie zachowana
porcelana policzka i przymknąłem powieki, nie będąc w stanie odepchnąć od
siebie Waya. Wysysał ze mnie całą energię żywotną, jaką posiadałem, a ja nie
mogłem się temu jakkolwiek oprzeć. Całe szczęście, że najwyraźniej Gerard
postanowił nie angażować się w pocałunek i przerwał ten bardzo krótki w
rzeczywistości kontakt naszych ciał.
- Niech twoje skryte pragnienia
nie pozwolą sobie dominować nad resztą i wpływać na decyzje, które podejmujesz.
Obudziłem się, oddychając szybko i nie
równo. Zerwałem się do siadu, spoglądając odruchowo na fotel skryty w głębi
pokoju. Gerarda tam nie było. Odetchnąłem z ulgą.
Opuściłem stopy na ziemię, zsuwając się na skraj posłania.
Oparłem łokcie na kolanach i złapałem się mocno za głowę. Co to był za sen?
Wpatrywałem się tępo we własne nogi szeroko otwartymi oczami. Zaczyna mi
odbijać. Ten facet śni mi się po nocach, a to nie jest normalne. Na litość
boską! My się tam całowaliśmy! Cały czas zastanawiam się, dlaczego on w tym
śnie miał niebieskie oczy. Przecież jego włosy są czarne. Więc raczej tęczówki
powinny być w ciemnym odcieniu. Niby znam całkiem sporo osób z naturalnie
czarnymi włosami i błękitnymi oczami, ale podobno takie połączenie nie
występuje często…
Lekko dotknąłem palcem wskazującym swojej dolnej wargi.
Przejechałem po niej kawałek, po czym pacnąłem się z całej siły w czoło za własną głupotę i nieprzyzwoite myśli.
Kiwnąłem się w tył i upadłem bezwładnie plecami na chłodny
już materac łóżka. Zacząłem się zastanawiać, co teraz robi Gerard. Jak wygląda
jego dzień, kiedy na przykład wróci ze szkoły? Co robi? Dom, w którym mieszka,
wydaje się być strasznie pustym domem. Domem wielkim i ziejącym samotnością,
gdyż zamieszkuje go w pojedynkę. Nie ma rodzeństwa, zwierząt także raczej nie
posiada. Siedzi sam i się do nikogo nie odzywa całymi dniami. Może jest
maniakiem gier komputerowych i nie odrywa się od monitora, żyjąc w swoim
wyimaginowanym świecie? Nie. To do niego zdecydowanie nie pasuje. Pewnie siedzi
przed sztalugą i tworzy kolejne dzieła których nie ujrzy świat.
W rytm stukającego wahadełka zegara, spojrzałem na skrawek
ciemnego, nocnego nieba, które dostrzegałem fragmentami przez okno. Czułem pewien
spokój. Zasze, kiedy gdzieś idę, spoglądam co parę kroków do góry. Nie jestem w
stanie określić czy to tik nerwowy, czy zwykłe przyzwyczajenie, albo odruch
towarzyszący ogarniającej melancholii, ale zaprowadza we mnie porządek.
Przynosi ukojenie i błogość. Świadomość siły wyższej, która czuwa zarówno nade mną jak i nad moją duszą
jest niezwykle pokrzepiająca. Wierzę w Boga i w to, że patrzy na nas z góry, podpowiadając,
jak mamy żyć. Nie jestem fanatykiem. Nie chodzę co niedzielę do kościoła, aby
klęczeć w ławce i klepać bezsensowne regułki. Czuję wtedy, jakbym uczestniczył
w jakiejś sekcie z rozmachem na sporą skalę. Instytucja kościoła jest
instytucją niezwykle zakłamaną i nie wartą zaufania. Jednak w Boga wierzę.
Rozwijam to w sobie bez zbędnych dodatków, które mogłyby tę wiarę zachwiać i
uczynić rzeczą wątpliwą, niestałą, chwiejną, wymagającą rozpatrzenia.
Uważam, że wierzącym ludziom jest łatwiej kroczyć przez
świat. Weźmy takiego Gerarda. Nie uczęszcza na religię, jest ateistą, żyje w
przekonaniu, że umiera i idzie do piachu, po czym nic już dla niego nie ma.
Chłopak stanowi częsty temat, który porusza nasza katechetka. Jego zachowania
to niby oznaka beztroski. Nie zgadzam się z nią. Wiele beztroskich osób sra w
portki na samą myśl o ponurym żniwiarzu z zaświatów. Gerard natomiast przyjmuje
postawę, która ma świadczyć o tym, że obojętne jest mu to, czy umrze dzisiaj,
jutro a może za tydzień. Czasem wydaje mi się, że Way czeka na moment, kiedy
zamknie oczy i już ich nie otworzy ponownie. Bije od niego ciągłe, wewnętrzne
cierpienie i rezygnacja. Osoby, które utrzymują, iż po śmierci nic nie ma,
najwyraźniej są bardzo samotnymi ludźmi z ponurymi wizjami przyszłości. Tak
przynajmniej sądzę.
Oczywiście ponownie poruszyłem temat Gerarda. Nie potrafię
pozbyć się tego chłopaka z głowy, z własnych myśli. Bezustannie siedzi w mej
podświadomości i męczy mnie swoim wizerunkiem. Jego tajemnica, którą
niewątpliwie posiada, staje się dręcząca. Czuję, że muszę ją koniecznie
zgłębić. W przeciwnym razie chyba się rozchoruję od tego stałego dumania i
będzie ze mną ogólnie… źle. Sądzę także, że jest on strasznie samotny i
potrzebuje kogoś do towarzystwa. Widzę doskonale, że zgrywa takiego, co nie
obchodzi go otoczenie. Ale jest człowiekiem. A istota ludzka ma to do siebie,
że łaknie obecności innych osób. Można się oszukiwać, że jest się
samowystarczalnym, lecz podświadomie każdy pragnie zainteresowania drugiej
osoby. Nikt nie lubi trwać w wiecznej samotności, nie odzywając się do nikogo
przez całą dobę, siedem dni w tygodniu, dwanaście miesięcy w roku. To wręcz
niewykonalne. Sztuką jest nie oszaleć w takich warunkach. Aż zacząłem się
zastanawiać, czy czarnowłosy chłopak cierpi na jakąkolwiek chorobę psychiczną,
bądź miewa zaburzenia któregoś z układów. Nie sprawia wrażenia osoby całkowicie
zrównoważonej, w pełni świadomej wszystkiego, co robi. Roztacza dokoła siebie
pewną specyficzną mgiełkę. Jest to coś niepokojącego, lecz intrygującego i
ujmującego jednocześnie. Nawet nie jestem
stanie ubrać tego w odpowiednie słowa. Jednak moja wytrwałość w dążeniu
do poznania lepiej zarówno jego przeszłości jak i teraźniejszości to cel, który
jak sobie postanowiłem, tak go osiągnę. Podczas najbliższej wizyty u psycholog
postaram się także wyciągnąć co nieco na jego temat. Wierzę, że przy bliższym
spotkaniu jego osoba zyskuje w oczach i nie maluje się tak szaro jak obecnie.
Może wstydzi się pokazać, że jest mu źle w obecnej sytuacji, jakakolwiek by ona
nie była? Może nie chce, aby ktokolwiek się nad nim litował? Może jest tylko
taki wredny dla ludzi ze szkoły i prowadzi podwójne życie, podbijając wieczorami
puby ze swoimi dziwnymi znajomymi z jakiejś sekty? A co jeżeli on rzeczywiście
należy do jakiegoś kultu? Wygląda w sumie na takiego. I cały czas zasłania ręce
rękawami, jakby się ciął i wstydził blizn, które uzyskał w efekcie tych
działań. Nie mam pojęcia, co się dzieje w jego domu. Mam nadzieję na odkrycie
tej tajemnicy i dowiedzenie się, o co w tym wszystkim chodzi.
Usłyszałem, jak znajomy warkot silnika rozprasza naszą
osiedlową ciszę. Spojrzałem odruchowo na zegarek. Piąta. Mama wróciła z pracy.
Jak na zawołanie i potwierdzenie tego trzasnęły drzwi frontowe. Dotarły do mnie
na górę odgłosy szurania. Niedługo i tak powinienem wstać do szkoły, lecz
zacząłem się zastanawiać, czy uda mi się zasnąć.
Tylko chwilkę…
Malutka drzemka…
Wtuliłem się w moją ulubioną, niewiarygodnie miękką
poduszkę.
Króciutką minutkę…
************
Spóźniona, ale życzę
Wam wszystkim miłych i radośnie spędzonych wakacji. Czwóreczka tak późno z
przyczyn prywatnych, ale nic poważnego. Trochę zamieszania jedynie :) I teraz
wyskoczę z… dość nietypową propozycją. Otóż planuję napisać z pomocą Cherry prequel
do Belli Muerte… Takie pięcioczęściowe nawiązanie do losów głównych bohaterów z
czasów zanim trafili do więzienia… Zakładam, że byliby to kolejno Gerard, Bob, Frank,
Higgins oraz Josh, ale to zależy od tego, czy ktokolwiek byłby tym
zainteresowany i czy jest wtedy sens to pisać. Tak po 10 rozdziale Lilii
mogłabym zrobić przerwę od tego opowiadania właśnie tym prequelem. Także
piszcie, co o tym myślicie! :D
Dlaczego to takie krótkie...? A może tylko wydaje mi się, że krótkie, a tak naprawdę jest długie? o_O Nie wiem, ale jednego jestem pena... Strasznie mi się podobało. Tak bardzo tęskniłam za twoimi rozdziałami, że... Że samej mi się odechciało pisać, jednak teraz mam nadzieję, że w końcu zabiore się za swoje opko. Ale to wszystko dzięki tobie i temu, że tą notką dodałaś mi ogromnej ilości weny! :D So, bardzo ci dziękuję i... kongratulejszyn! Naprawdę, naprawdę świetny rozdział... No i był pocałunek... Co prawda masakryczny i tylko we śnie, ale lepsze to, niż nic. I TY JUŻ WIESZ O CO MI CHODZI, SADYSTKO! XD Ostatnio rzadko dostaję coś ekstra, zanim to opublikujesz :( Sowa Cherry jest zawiedziona xD No ale.. W każdym bądź razie życzę ci (Happy B-day!) duuużo weny i żebyś częściej wstawiała coś nowego. Czekam na dalsze części, które, mam nadzieję, pojawią się szybko <3
OdpowiedzUsuńXoXo, naleśniku kochany :*
Mi też się tak wydawało, że krótkie o.O Po prostu przyzwyczaiłam się do Twoich cudnych rozdziałów, który czyta się niewiarygodnie szybko i płynnie, także może tylko mi się tak zdaje :D Nie zmienia to faktu, że rozdział jak zwykle świetny, ten psychiczny sen... Ciary, nie będę mogła spać w nocy, bo mi się przyśni Gerard morderca i co? (chociaż pocałunkiem bym nie pogardziła :3 )
OdpowiedzUsuńA propos tego prequelem: wydaje mi się, że to wspaniały pomysł! Ty i Cherry macie naprawdę ogromne talenty i wychodzi Wam współpraca, także nie widzę żadnych przeciwwskazań co do tego. Poza tym, jestem bardzo ciekawa historii bohaterów Belli Muerte, bardzo zżyłam się z tym opowiadankiem, także jak najbardziej na TAK!
Czekam więc na Wasze nowe twory, no i oczywiście na następny rozdział tego opowiadania.
DUUŻO WENY ŻYCZĘ! <3
xoxo
PS A może jak już napiszecie ten prequelem, to zabierzecie się również za sequelem? Bo jak tak czytam poniższe komentarze, to część boggerów (w tym i ja) chętnie dowiedziałoby się, co wydarzyło się po tym jak Frank i Gerard razem uciekli.
UsuńNo ale to był tylko taki pomysł, rzucony w przypływie nagłego olśnienia xD
Piszcie co chcecie ja na pewno rzeczytam! :3
Jestem trzecią osobą, której się wydawało, że krótkie. To jest aż nazbyt wciągające, zaczęłam czytać i nie oderwałam się od tekstu ani na sekundę. Cała zdrętwiałam siedząc na podłodze z laptopem na kolanach i oczach utkwionych w Lilii.
OdpowiedzUsuńBardzo lubię to opowiadanie ale prequel Belli brzmi zachęcająco. Jak najbardziej jestem chętna i będę czytać :)
Gerard wdziera się do Frankowych snów? Imponujące.
Tak jak moim poprzedniczkom, mi też wydawało się, że rozdział jest za krótki. Ledwo zaczęłam czytać, a tu koniec :( Rozdział świetny. Podoba mi się postać pani Olivii. Ciekawe czy dalej będzie dążyła do tego, by chłopaki nawiązali ze sobą kontakt? Ten sen był niesamowity, a pocałunek... awwwww. Może był, jak to ktoś wyżej określił, masakryczny, ale i tak mi się podobał <3 Teraz pozostaje czekać do następnego rozdziału.
OdpowiedzUsuńJeżeli chodzi o prequel do Belli Muerte... Ja bardzo chętnie go przeczytam ;D
Czytam ten rozdział drugi raz i nie wiem co o nim myśleć... jest świetny, nie wiem czego się spodziewać, po prostu OMG bosskie XD
OdpowiedzUsuńA co do tego pomysłu z Bellą... mi się bardzo podoba :D Choć chyba bardziej by mnie interesowało co się stało z Gerardem i Frankiem PO tym wszystkim ... :)
~Possible Way
Napisz prequela, jestem ciekawa co by z tego wyszła.
OdpowiedzUsuńCo do rozdziału - ZA KRÓTKI. Takie jest przynajmniej moje odczucie. To zainteresowanie Franka osobą Gerarda przypomina mi jak Bella zaprzątała sobie wciąż głowę Edwardem, poważnie XD I ten sen, i ten moment gdy Gerard go pocałował... Schiza na całego, Franiu. Lubię to.
Pisz, pisz, bo uwielbiam to opowiadanie <3
Zgadzam się z przedmówczyniami, rozdział za krótki, ale sądzę, że jak długi by nie był, dla nas to i tak byłoby za mało :P Świetnie napisane, atmosfera zabójcza i ten pocałunek... Mam ciarki *.* Myślałam, że zejdę, kiedy Frankie się obudził, a Gee sobie jakby nigdy nic siedział w jego pokoju. (ja też tak chcę!)
OdpowiedzUsuńWeny życzę, bo chcę więcej :)
Pozdrawiam, Unicorn :**
O, nowy rozdział :3. Jak zawsze świetny, to już standard. Zaciekawiło mnie parę kwestii. Dlaczego Frank myśli, że "osoby, które utrzymują, iż po śmierci nic nie ma, najwyraźniej są bardzo samotnymi ludźmi z ponurymi wizjami przyszłości" ? Ja jestem niewierząca i nie wierzę w piekło ani w niebo, jednak wierzę, że możliwe jest życie po śmierci. Nie budzi to we mnie jednak ani lęku, ani spokoju w życiu doczesnym. Traktuję to jako możliwość, ale nie pewnik. Tak więc skupiam się na życiu, które w tym momencie wiodę i staram się je przeżyć jak najlepiej. Nie pocieszam się myślą, że jak teraz nawalę, to może w zaświatach dostanę drugą szansę. Przyjmuję raczej postawę, że to, co robię teraz, jest najważniejsze, a gdy umrę to umrę już definitywnie. Nie zmartwychwstanę, nie pójdę donikąd. Po prostu umrę. Być może moja energia w jakiś sposób się zachowa, ale liczy się to, co pozostawię po sobie dla innych. Dlatego, kochany Franiu, nie martw się o Gerdzia. Możliwe, że jemu jest wszystko jedno, kiedy umrze, ale to nie znaczy, że jest smutny z powodu tego, że po śmierci nic nie ma :).
OdpowiedzUsuńDobra, koniec tego gadania xD. Podoba mi się, że Frank ma tak dobre relacje z mamą. Może jej o wszystkim powiedzieć i traktuje ją jak przyjaciółkę. Szczerze mu zazdroszczę. Ja nigdy nie miałam kontaktów z moją matką.
Nie wiem dlaczego, ale po przeczytaniu tego rozdziału w mojej głowie zakwitła myśl, że Gee bardzo przypomina mnie. Albo ja jego, wedle uznania. Wiem, że to brzmi dość groźnie, ale zawsze mam jakiegoś bohatera, z którym się identyfikuję, a w tym wypadku jest nim akurat Gerard.
Frank o umyśle ścisłowca, to mnie rozwaliło xD. A w tym fragmencie o klasie wyczuwam nutkę autobiograficzną. Nie wiem, czy słusznie?
W każdym razie, rozdział DŁUGI, ale nie wystarczający ;P. Ja wiem, że ma dużo słów, ale czytało się go tak szybko, że poczułam niedosyt. Niemniej, bardzo mi się podobał. Pisz dalej Dasiu :*.
xoxo Kicia
P.S. Co do prequela BM jestem jak najbardziej na tak!
OdpowiedzUsuńWreszcie, po długich rozważaniach, czy nie poczekać na więcej, wielu wątpliwościach i jednego wielkiego NIE CHCE MI SIĘ, przy dźwiękach drugiej płyty Rise Against wreszcie udało mi się doczytać do końca. I wow, na serio jestem pod wrażeniem... ja przypuszczałam, że to mnie wciągnie i że będę chciała więcej, ale nie, że aż tak, no cholera!
OdpowiedzUsuńuwaga, teraz będzie rozkmina. czy to Gerard ze swoim dziwacznym tatuażem i klątwą (które mnie nieziemsko intrygują, szczerze mówiąc)ma moc wnikania do snów wybranej osoby? ale z drugiej strony, przecież Frank mu tak jakby lekko zwisa i powiewa, no może poza tym momentem z tekstem o samotności. chce się od niego odciąć, więc po co wnika do jego snu? a może w ten sposób chce go odstraszyć od siebie? a może po prostu to Frań nabawił się niezdrowej obsesji na punkcie kolegi z ławki (bo to w końcu frerard, no)? i załapał taką mega schizę? oni są taacy dziwni. i taaak bardzo ich nie ogarniam... ale właśnie dlatego są fajni. lubię dziwnych ludzi, zarówno w opowiadaniach, jak i w rzeczywistości. ta normalna się kurwa odezwała xD ogólnie jakoś tak syczę sarkazmem od rana. może to kwestia tego, że oddałam laptopa do serwisu i czuję taką ogromną pustkę. ale wracając do opowiadania, to po prostu ciekawość rozsadza mi czaszkę. bo Frank jest ścisłowcem, co już samo w sobie jest mega dziwne. no i jeszcze bliźniaczki ze snu Gerarda, zwłoki tej kobiety, które sobie ożyły, no i lilia. tak bardzo tego nie ogarniam...
jestem pod wrażeniem twoich coraz lepiej rozwijających się umiejętności pisarskich. czekam na więcej <3
+ jeśli idzie o prequel, to jestem za, ale jak skończysz Lilię <3
Darsuś... nie dodało mojego komenatrza i to smutne bardzo, a skomentowałam zaraz po wstawieniu! :C Tak czy siak, skomentuję jeszcze raz, może krócej i nie tak jak wtedy, ale wybacz D:
OdpowiedzUsuńPrzechodząc do rzeczy to... świetne opowiadanie, cudowny odcinek! Bardzo szybko mi się go czytało i nawet nie zauważyłam jak dotarłam do końca XD. Ale to bardzo dobrze, bo to znaczy, że cholernie wciągasz do tego opowiadnaia i nie trzeba się męczyć, czytając go :3
A co do prequelu to jestem za i to nawet bardzo! Z miłą chęcią poczytałabym coś takiego, a z CherryBomb jestem pewna, że wyjdzie wam to świetnie, więc. Weny :3
Dobra no, skoro postanowiłam komentować to skomentuję.
OdpowiedzUsuńKocham wszystko co tworzysz, a w pisaniu frerardów jesteś absolutną mistrzynią! :3 A co do pytania na końcu, przeczytam wszystko co stworzysz więc czekam. :3 Ale popieram Thalię/Pożeracza Kotów(fajny masz nick swoją drogą :3)- wolałabym żebyś napisała to dopiero po skończeniu tego opowiadania. c:
A dziękuję, dziękuję. ja też bardzo go lubię. + sorry, Darsuś, musiałam to napisać xD
UsuńWróciłam z nad jeziora, nad którym nawet nie miałam internetu i cierpiałam nie mogąc się doczekać nowego rozdziału, ale jestem. Rozdział świetny, zresztą jak każdy. Przyjemnie się czytało. Frank w roli zwolennika przedmiotów ścisłych? Ciekawe, a i to, że prawdopodobnie Gerard wniknął do snu Franka jest intrygujące. Dobrze, że ma dobre kontakty z mamą, zawsze przynajmniej z nią porozmawia,a psycholożka to taki dziwny człowiek. Ciekawi mnie co się stanie w kolejnym rozdziale, ale bezsprzecznie na niego czekam i życzę weny, weny, weny i dużo wolnego czasu. O, tak nietypowo :D
OdpowiedzUsuńxoxo Paper Rose
PS Co do prequel'a to przeszłość Gerarda została w mojej głowie wystarczająco wykreowana, dawne życie zarówno Boba jak i Higgins'a mnie po prostu nie interesuje, ale przeszłość Josha tak :D przeczytałabym z chęcią. O Franku napisać również możesz. Wydaje się, że będzie ciekawie, a to ze względu na to, ze miał kogoś i był to osobnik płci męskiej XD Chociaż to, że znam znaczną część życia Franka, coś tej wizji odbiera, to sądzę, ze i tak przeczytam. No i rzecz jasna czekam na sequel, bo jego przegapić nie mogę :D
I tak w ogóle z innej beczki, to mam nadzieje, że Lilia nie będzie angstem.
Trolololo, Darka!
OdpowiedzUsuńSiemaneczko, gurl. Przyznam się bez bicia, że dawno nie zaglądałam na twojego bloga. Ale na mojego własnego w sumie też, więc o czym tu mowa XD Zaczynam nadrabiać zaległości zabieraniem się za to opowiadanie i po przeczytaniu wszystkich dostępnych rozdziałów chcę tylko powiedzieć, że jest niezwykle intrygujące. Masz własny styl i to bardzo dobrze, trzymaj się tego. Nie boisz się rozpisywać nad opisywaniem nawet prostych sytuacji czy przedmiotów, i bardzo dobrze, nadaje to specyficzny klimat.
Piszesz bardzo ambitne opowiadania, używasz mnóstwo górnolotnego słownictwa, z którym czasami mam problem, bo muszę szukać w Googlach, co znaczy dane słowo XD Ale to rzadko, nie bierz mnie za jakiegoś imbecyla :P
Co ja ci będę truć, czekam na nexta, a weny ci chyba nie trzeba życzyć, bo z każdym rozdziałem pokazujesz, że masz jej aż w nadmiarze :D
Pozdrawiam,
Paj ;3
bardzo fajne opowiadanie, takie oryginalne , :3
OdpowiedzUsuńzapraszam do mnie http://wlasnietutaj.blogspot.com/