{ 005 }
Biały wilk biegł po śniegu za śladami krwi. Jego sylwetka
zlewała się poniekąd z bezdrzewnym otoczeniem. Pozostawał zauważony jedynie
dzięki czerwonemu od posoki pyskowi i wystawionemu na wierzch językowi. Stąpał
szybko, lecz jednocześnie z wrodzoną gracją oraz wdzięcznością.
Zmiana obrazu.
Drugi wilk, czarny, biegnie za zapachem rozszarpanej w polu
zwierzymy. Porusza się wręcz błyskawicznie. Nie chce, aby ktokolwiek z jego
konkurentów posilił się przed nim. Nie zachowuje tej swoistej dostojności, co
poprzednik z wcześniejszej sceny. Bije od niego dzikość i gotowość do stoczenia
boju.
Wilki się spotykają.
Dwa organizmy.
Dwie skrajnie różne barwy sierści.
Jeden cel.
Jedna zdobycz.
Zwierzęta stają po obu stronach lekko nadszarpniętego
jelenia.
Woń krwi roznosi się w powietrzu. Drażni nozdrza. Pobudza
żołądek i wszelkie inne zmysły.
Mierzą się wzrokiem. Mierzą się wzrokiem, czekając na
odpowiedni moment.
Warczą. Warczą tak, że ślina kapie im z pyska.
To znak ostrzegawczy. Przygotowanie do ataku. Właśnie teraz
jedna ze stron ma szansę na poddanie się. Jednak oba gatunki nadal pozostają na
polu bitwy. Czarny stąpa ostrożnie na przód ku ofierze, będącej jednocześnie
zdobyczą, lecz ostrzegawcze warknięcie przeciwnika odsyła go do poprzedniej
pozycji. Po pewnym czasie wilki rzucają się sobie do gardeł.
Zderza się elegancka i dostojna biel z buntowniczą oraz
nieokrzesaną czernią.
Śnieg i węgiel.
Estetyka i brud.
Dobro i zło.
Nagle obraz znika, a projektor zostaje wyłączony.
- Oto moi drodzy był
przykład konkurencji wewnątrzgatunkowej – oznajmił biolog klasie. – Na filmie
ukazałem problem, jaki pojawia się, kiedy między organizmami jednej populacji
nie dochodzi do porozumienia. Kiedy dwa stada wejdą sobie w drogę. Kiedy walczą
o jeszcze nieoznaczone terytorium, tak? – Kontynuował wymachiwanie długopisem i
podrygiwał podniecony w miejscu. Jak widać bardzo cieszyła go możliwość przekazania nam jego zdobytej w latach
intensywnej nauki wiedzy. – Zaczyna się walka nie tylko jednak, zauważcie, o
terytorium, ale także o każdą zdobycz i pożywienie, o samice i młode, o… -
pomachał głową w geście zastanowienia. - … o dostęp do wody i najlepsze
kryjówki. Kiedy dochodzi do spotkania osobników z filmu, walczą, póki jeden nie
zagryzie drugiego. Na śmierć. – Nauczyciel zrobił efektowną, dramatyczna pauzę,
która poruszyła chyba tylko i wyłącznie jednostki, jakich nie zanudził. Na
śmierć. Ledwo powstrzymałem ciche parsknięcie śmiechu. Co za pajac. – W tym
świecie nie ma miejsca na litość, a pozostawienie przeciwnika przy życiu
oznacza ciągłe zagrożenie z jego strony. Za dwadzieścia minut piszecie testy
sprawdzające ogół waszej wiedzy, którą dotychczas zdobyliście. Chcę, abyście
wiedzieli również, że potraktuję ich wyniki jako pięćdziesiąt procent oceny
półrocznej. – Klasę wypełniły zrozpaczone jęki. – Nie ma co zrzędzić moi
drodzy. To że jesteście na profilu humanistycznym nie zwalnia was z
przyswojenia wiedzy na temat nauk przyrodniczych. Nie będziecie mieć tego w
trzeciej klasie ani na testach końcowych, oczywiście, ale zależy nam, kadrze
nauczycielskiej, aby z murów tej szkoły wyszli doświadczeni, młodzi ludzie a
nie zgraja matołów, wysypującą się na ulice jak jakieś bydło. Zrozumieliśmy
się? – Po pomieszczeniu rozszedł się niemrawy pomruk po części zażenowania, po
części irytacji. – Dzisiaj część matematyczno –przyrodnicza. Życzę wam
powodzenia – westchnął głośno, nie wierząc chyba do końca w nasze kompetencje,
po czym usiadł za biurkiem. – Możecie rozmawiać – dodał zdziwiony, napotykając
ciszę. – Macie się rozluźnić. Stres w takich sytuacjach to wasz najgorszy wróg.
Śmiało – otworzył dziennik i najprawdopodobniej zaczął uzupełniać zaległe
tematy. Uczniowie po chwili krępacji i niezdecydowania poszli za radą mężczyzny.
Po mojej głowie cały czas biegały
wilki. Mimo wielu rasowych różnic należą do tego samego gatunku. Należą do tego
samego gatunku, lecz zwalczają się nawzajem. Nie kierują się tym, co dobre czy złe. Nie
kierują się zasadami moralnymi. Walczą jedynie o swoje i nie przejmują się
niczym innym.
To trochę tak jak z ludźmi. Niby jesteśmy jednym gatunkiem,
ale niezwykle z nas zróżnicowane istoty. Są oczy zielone, ale są także oczy
szare, brązowe, piwne oraz błękitne. Są włosy w kolorze blond, ale są także
rude, czarne, w odcieniach brązu oraz farbowane – tutaj gama kolorów jest już
nieskończenie różnorodna. Ktoś może być szczupły, ale może też być
anorektycznie chudy bądź, całkowicie w drugą stronę, nad wyraz otyły. Istnieją
ludzie uparci, mili, radośni, pesymiści, optymiści, realiści, ścisłowcy,
humaniści, ponuraki, nostalgiczni, ulegli a także…
- Gerard?
… natarczywi.
- Nie – mruknąłem.
- Nawet nie wiesz, o
co chcę ciebie zapytać – warknął zirytowany.
- Wiem.
- Weź się do mnie
odezwij od czasu do czasu. – Frank szturchnął mnie dość niedelikatnie i mało subtelnie.
- Robisz mi siniaki
tym ciągłym tykaniem. – Strąciłem gwałtownie jego dłoń z mojego ramienia.
- Jak tego nie robię,
to w ogóle nie reagujesz.
- Pech.
- Zachowujesz się jak
ostatni buc – prychnął urażony.
Od razu przyszło mi
na myśl to dziwne zmienianie końcówek wyrazów, które słyszałem wielokrotnie na
korytarzu. Nie żebym się przysłuchiwał. Zwyczajnie nastolatki mają to do
siebie, że usiłują wyraźnie dać o sobie znać innym ludziom z grupy oraz
otoczeniu w ujęciu już całkowicie ogólnym. W efekcie tych działań artykułują
strasznie wysokie i głośne dźwięki, których wręcz nie sposób zignorować.
- Jestę bucę –
mruknąłem, krzywiąc się ironicznie.
Co za idiotyzm.
Kolejny żałosny wymysł młodzieży, który wręcz szerzy masowe zidiocienie.
Mógłbym jeszcze długo wygłaszać własne niezadowolenie oraz pogardę dla rodzaju
ludzkiego, gdybym nie zdał sobie sprawy z tego, że wypowiedziałem to głośno i
chyba całkiem wyraźnie. Stłumiony przez rękę, cichy śmiech Franka jedynie
potwierdził moje obawy, co do braku kontroli nad ośrodkami mowy własnego ciała.
- Widzisz? –
zagadnął. – Jak chcesz, to potrafisz być całkiem normalny i nawet trochę
zabawny.
Spojrzałem mu w oczy.
Lśniły blaskiem rozbawienia i szczytowego wręcz zainteresowania jednocześnie.
Chyba nie do końca zrozumiał, że nie usiłowałem być… zabawny, niemalże
prychnąłem z pogardą, a wypowiedziane słowa zakrawały na zwykłe dzieło
przypadku. Zostały wypowiedziane nieświadomie i już na pewno nie miały na celu
rozbawienia mojego wianuszka jakże oddanych poddanych. Przecież mam ich tylu.
Moja domniemana radość była tak niedorzeczna jak wieżowiec w obrazie znanego
malarza o tematyce rustykalnej.
Chłopak przyglądał mi się z ciekawością, która emanowała od
niego aż w bolesnym nadmiarze nad wyraz dosadnie.
Pierwszy raz chciałem się odezwać do kogoś, kto nie jest
ściśle związany z moją tajemnicą. Ale mimo tych wszystkich odczuć, nie
wypowiedziałem ani słowa. Nie mogłem. Dałem sobie słowo, że nikt się o mnie nie
dowie i tak pozostanie. Konsekwencja. Analiza niepożądanych skutków. Wytrwam we
własnym postanowieniu choćby nie wiem co. Istnieje za duże ryzyko ze wszelkie
dziwactwa, które ściśle się mnie trzymają, poprzez podobne znajomości wyjdą na
jaw.
Po chwili do Franka chyba dotarło, że na nic więcej z mojej
strony liczyć nie może, więc spuścił wzrok, a uśmiech stopniowo spełzał z jego
twarzy. Lekko zaróżowione policzki powoli wracały do pierwotnego odcienia jego
skóry. Ściągnął lekko brwi i potrząsnął głową.
Zacisnąłem mocno pięści pod blatem ławki.
Analiza konsekwencji.
Poniekąd zrobiło mi się go nawet szkoda i na usta wręcz
cisnęło mi się nieśmiałe przepraszam.
Jednak nadal milczałem, a w głowie
zacząłem obmyślać plan, jak skutecznie go do siebie zniechęcić. Przejawami
złudnej dobroci daje mu nadzieję na nawiązanie ze mną głębszego kontaktu, a
dawanie tego typu nadziei jest nie w porządku, z czego nawet taka aspołeczna
istota jak ja zdaje sobie sprawę.
Muszę się całkowicie od niego odciąć. Doskonale zdaję sobie
sprawę, że obelgi i małomówność niewiele dają w walce z upartym charakterem
tego gnojka. Jednak przecież go nie pobiję, nie podpalę mu domu czy nie podłożę
mu martwego jelenia na wycieraczce.
Analiza konsekwencji.
Mogę poudawać chorego psychicznie, szalonego,
niebezpiecznego dla społeczeństwa czy nieco strasznego, ale nie totalnego
wariata, bo zainteresuje się mną policja, a tego nie chciałbym najbardziej ze
wszystkich rzeczy, których… no nie chcę. Zacny tok myślenia, Gerardzie. Z
każdym dniem głupiejesz coraz bardziej.
************************
Dłonie lekko mi drżały na początku, lecz kiedy wciągnąłem
się w szereg zadań z chemii, fizyki, biologii i geografii, zacząłem się
uspokajać. Skupiłem się na treści zadań i z ulgą stwierdziłem, że w większość
poleceń to zazwyczaj proste pytania, na które byłem w stanie jak najbardziej
odpowiedzieć.
Zerknąłem ukradkiem w stronę Gerarda. Zdziwiłem się, kiedy
zauważyłem, w jaki sposób chłopak rozwiązuje swój test. Wziął długopis między
opuszki palca wskazującego i kciuka, a następnie przeskakiwał z odpowiedzi A na
odpowiedź B, z odpowiedzi B na odpowiedź C i tak dalej, mrucząc coś pod nosem –
nie jest wykluczone, że jakąś wyliczankę dla dzieci z podstawówki.
Ściągnąłem brwi w geście kompletnego braku zrozumienia dla
jego poczynań. Ten kretyn nie zastanawiał się nad treścią polecenia. Ba! On
nawet, kurwa, tego cholernego plecenia nie czytał. Najbardziej zabawne chyba
było to, że w tym wszystkim zaznaczone przez Waya odpowiedzi, wyszukane jego
bardzo dziwnym sposobem, okazały się być odpowiedziami błędnymi niemalże w stu
procentach. Dobra. To nie jest zabawne. To jest tragiczne.
Skrzywiłem się, powracając do rozwiązywania swojego testu.
Przyjrzałem się uważnie łodydze roślinnej i zacząłem skrupulatnie
analizować jej warstwy, aby następnie
udzielić odpowiedzi na kilka pytań dotyczących ilustracji.
Jednak nie byłem w stanie się skupić. Mruczenie Gerarda
kompletnie wyprowadzało mnie z równowagi. Do tego dochodziła świadomość jego
lekkomyślności, co zwyczajnie mnie wkurzało. Nie wierzę, że jest aż takim
idiotą. Na pewno zdaje sobie sprawę z konsekwencji własnych czynów. Ta szkoła
ma za wysoki poziom, żeby dostał się do niej jakiś półgłówek. Odetchnąłem
głęboko, licząc do trzech i odwróciłem się do Gerarda z zamiarem subtelnego
zwrócenia mu uwagi tak, aby nauczyciel nadzorujący się nie przyczepił, lecz mój
wzrok spełzł wzdłuż ramienia chłopaka na jego nadgarstek, którego staw
wykonywał właśnie okrężny ruch, zaznaczając… błędną odpowiedź. Co za
niespodzianka. Jednak nie to zyskało moje zainteresowanie.
Na skórze Waya rozciągała się potworna, czerwona szrama.
Prawie odwróciła moją uwagę od tatuażu, znajdującego się w tym samym miejscu co
skaleczenie. Przyjrzałem się temu bardziej uważnie, będąc w coraz większym
szoku. Nie jest to jakaś sobie rana, lecz poważny uraz skóry, wielokrotnie rekonstruowany,
ponawiany raz za razem z przybliżoną częstotliwością. Nie mam bladego pojęcia,
co on robił, aby nabawić się podobnych… defektów. Jednym słowem wyglądało to
okropnie. Wciągnąłem głośno powietrze, gdyż zapomniałem chwilowo o takiej ważnej czynności jak oddychanie.
Momentalnie powiodłem wzrokiem na drugi nadgarstek chłopaka. Spod rękawa
wystawał biały materiał bandaża.
Wzdrygnąłem się lekko. Nawet nie chciałem myśleć o tym, co
znajduje się pod spodem.
- Przestań się gapić na
mnie jak na zwierze w cyrku – niespodziewanie warknął Gerard, naciągając rękawy
bluzy na dłonie. – Zajmij się swoim tyłkiem.
Speszony odwróciłem
szybko wzrok od jego ciała. Poczułem, jak nagle moje policzki pokrywają się z
lekka czerwienią. A przecież nie zrobiłem nic, czego powinienem się wstydzić,
żałować, czy za co powinienem przepraszać. Jednak zastałem przyłapany na
gorącym uczynku ukradkowego przyglądania się Gerardowi. Przez niego samego.
************************
Oddałem pospiesznie test, niemalże wybiegając z klasy. Na
oślep wepchnąłem długopisy do plecaka i rozejrzałem się dokoła.
Kiedy ujrzałem znikającego za rogiem Gerarda na moje usta
wpłynął cwany uśmiech. Ruszyłem przed siebie szybkim krokiem, aby dogonić
usiłującego mi zbiec chłopaka. Skręciłem w prawo i wszedłem w niewielki,
kończący się ślepo korytarz. Przesiadują tutaj zazwyczaj ludzie, którzy chcą
poprzebywać w samotności, czytelnicy, artyści, marzyciele oraz pomniejsze
wyrzutki społeczne (chociaż niejako to pojęcie nie ma zbytniego, utrwalonego zastosowania
oraz racji bytu w tejże placówce. Jeżeli ktoś bardzo chce, jest na pewno w
stanie znaleźć znajomego tutaj, w szkole). Oczywiście hałas panuje w tym
zakątku tak, jak i wszędzie. Patrząc jednak pozytywnie, nikt nie chodzi cały
czas w jedną czy druga stronę, nie przeciska się na siłę i nie potrąca nikogo
do czasu, aż przerwa się nie skończy i każdy będzie musiał udać się na lekcje.
Na tym świecie mało jest miejsc przyjaznych ogółowi.
- Gerard! –
krzyknąłem, podchodząc do niego. Chłopak westchnął, co poznałem po
zrezygnowanym wyglądzie jego sylwetki oraz gwałtownym opadnięciu torsu. Nie
wątpię w stwierdzenie, iż go rozdrażniłem. – I jak ci poszły testy? –
zagadnąłem. Nie zniechęciła mnie jego małomówność. Może zachowywałem się jak
kretyn w ciągłym lataniu za nim, ale nie szkodzi. Mogę być naiwnym, głupim
kretynem, ale chcę się dowiedzieć, o co w tym wszystkim chodzi. W szczególności
po dzisiejszych odkryciach.
- Jakoś – odparł
nieco lakonicznie, myślami będąc zapewne mile stąd i jeszcze dalej.
- Właśnie widziałem –
mruknąłem pod nosem.
Stanęliśmy
naprzeciwko siebie. Gerard wsadził ręce w kieszenie swoich czarnych rurek i
odniosłem wrażenie, że przygląda mi się bardzo uważnie spod tej swojej grzywki
i ocenia w myślach, albo, co bardziej pasuje do jego prześmiewczej i
sarkastycznej natury, zgrywa się, powstrzymując ironiczny uśmieszek pełen jadu.
Kiwałem się nieco w przód i w tył,
posługując się palcami stóp oraz piętami. Poczułem się nieco niezręcznie, nie
wiedząc, jak nawiązać dalszą rozmowę, czy podjąć w pełni interesujący mnie
temat teraz czy może nieco później. Rozejrzałem się dokoła, marszcząc brwi. Jak
trudno było z nim zamienić chociażby słówko. Wypuściłem powoli, zalęgające w
płucach powietrze.
Nagle niespodziewanie Gerard postąpił
gwałtownie krok w moim kierunku, na skutek czego niechybnie zaleźlibyśmy się
bardzo blisko siebie, gdybym automatycznie się nie cofnął. Na ustach
czarnowłosego zaigrał, według mnie, już od dłuższego czasu powstrzymywany
ironiczny uśmieszek, którym raczył mnie jakoby istotę mało rozumną.
Zarumieniłem się nieznacznie, spuszczając wzrok. Skupiłem niemalże całą swoją
uwagę na wystającym z rękawa bluzy Waya skrawku bandaża.
- Chyba opatrunek ci
się rozwiązał – zwróciłem mu usłużnie uwagę.
- Zdarza się. –
Odpowiedziało mi wzruszenie ramion, przyprawione słowami z totalną arogancją.
Nic nie zrobił w kierunku naprawienia defektu i zaprowadzenia porządku.
- Nie zawiążesz
sobie?
- Nie.
Nagły jazgot dzwonka,
obwieszczającego koniec przerwy, wdarł się boleśnie w ośrodki mojego słuchu.
Wszyscy dokoła jak na komendę zerwali się do pionu z posadzki, krzeseł i ławek.
Ruszyli stadnie w kierunku swoich klas, potrącając mnie lekko przez nieuwagę.
Kilkakrotnie zachwiałem się, popchnięty z inicjatywy jakiegoś ucznia, lecz szybko
odzyskiwałem pełnię świadomości i powracałem do pierwotnej pozycji
jednocześnie. Starałem się nie stracić Gerarda z oczu. Bardzo zaskoczył mnie
fakt, że chłopak nie rusza się ze swojego miejsca i tak jakby czeka, aż
sytuacja na korytarzu się uspokoi.
Po kilku minutach gwar ustał, a ostanie
drzwi zamknęły się z głośnym trzaśnięciem, które rozniosło się echem po
budynku.
- Gerard… - zacząłem
niepewnie, aczkolwiek z konkretnym zamiarem. – Powiedz mi, co się z tobą
dzieje? – Czarnowłosy ponownie zrobił krok w przód, a moja odpowiedź była
identyczna jak poprzednim razem przy takim manewrze. – Mógłbym ci pomóc, jakbyś
chciał. – Krok w przód. Krok w tył. – Powiedz mi po prostu… - Przód. Tył. - …
czy ty jakkolwiek… - Przód. Tył. - … ulegasz… - Przód. Tył. - … przemocy
domowej?
Krok w przód.
Krok w tył.
Ściana.
Osaczenie.
Chrząknęłam ze zdenerwowania. Poczułem się odrobinę
niezręcznie w obecnym położeniu. Już nie byłem w stanie się cofnąć, za to on
mógł z powodzeniem, się przybliżyć, co też nieskrępowanie uczynił.
Warunki naszej rozmowy nie przedstawiały się zbyt
korzystnie dla mojej osoby. Nikt nie przebywał na korytarzu i w ogóle żywej
duszy te mury w chwili obecnej nie widziały. Chyba, że w klasach.
Zawładnął mną pewnego rodzaju niepokój. Zerknąłem szybko w
bok. Postąpiłem krok w prawo, mając zamiar wydostać się z tego położenia.
Nieoczekiwanie jednak ręka Gerarda z impetem uderzyła w ścianę tuż przy moim
uchu. Przywarłem ciałem do chłodnej powierzchni na całej jego rozciągłości.
Serce zaczęło mi bić szybciej, a oczy rozwarły się szerzej w geście zaskoczenia
i bezgranicznego strachu. Palce automatycznie zwinąłem w pięści. Przygotowałem
się psychicznie do ewentualnej samoobrony. Z jednej strony byłem przerażony a z
drugiej nawet zaintrygowany. Jednak chyba wolałbym zwiać niż prawdopodobnie
dowiedzieć się, na czym ta owa niesamowita energia się opiera.
- A teraz ty mnie
posłuchaj – zaczął lodowato z zamkniętymi oczami. Dostrzegłem jego lekko drżące
powieki przez zasłonę czarnych włosów. – Przestań się wtrącać w moje życie i
daj mi święty spokój. Ten świat nie jest kolorowy. – Nachylił się do mojego
lewego ucha i wyszeptał złowrogo. – To krew i krzyki. Ból i łzy – mruknął nisko,
stanowczo za bardzo folgując sobie w kwestiach naruszania czyjeś przestrzeni prywatnej.
– A ty najlepiej zrobisz, jeżeli będziesz się od tego łajna trzymać z daleka.
Nagle chłopak
odchylił się nieco i stanął ze mną twarzą w twarz niesamowicie blisko. Nasze
nosy niemalże się stykały.
Kiedy Gerard otworzył oczy, moje źrenice zwężyły się
gwałtownie pod wpływem buzującej w żyłach adrenaliny. Napotkałem
nieprzeniknioną, zagadkową zieleń, pełną sprzeczności głębię. Zieleń ciemną,
która nie wyraża żadnych emocji i jest całkowicie obojętna na nieszczęścia
otaczającego nas świata. Przełknąłem ślinę, wstrzymując nadal oddech.
Nieoczekiwanie czarnowłosy zaśmiał się chicho. Ale ten
śmiech był pozbawiony jakiejkolwiek wesołości. Zwiastował raczej coś bardzo
nieprzyjemnego i być może nawet opłakanego w skutkach. Odepchnął zgrabnie swoje
ciało rękoma od ściany za mną i odszedł niespiesznie w nieznanym mi kierunku
niczym mroczna zjawa z zaświatów.
************************
- Nie mam pojęcia, ile jeszcze tam tak stałem po tym, jak
on odszedł. Najpierw był ogromny szok, czyste niedowierzanie. Później pojawił
się ten irracjonalny strach, że jak będę szedł, to wyskoczy na mnie zza rogu i
zadźga jakimś nożem czy piłą łańcuchową.
- No ja nie wiem czy
taki irracjonalny – mruknął Robbie. – Z tego co mówisz, to wynika, że koleś ma
o wiele bardziej nierówno pod sufitem niż na początku zakładałem. Jednak muszę
ci szczerze pogratulować mimo zaistniałych okoliczności. – Klasnął powoli trzy
razy rękoma, przyglądając mi się z pewnego rodzaju pozytywną iskierką w oku. –
Powiedział ci więcej niż mi i wyraził przy tym sobą o wiele mocniej, co
czuje niż kiedykolwiek wcześniej.
- No ja nie jestem
pewien, czy to jest powód do dumy. Serio – mruknąłem. – Byłem taki posrany jak
nigdy wcześniej. Bałem się utrzymać z nim kontakt wzrokowy, ale jednocześnie
bałem się także spuścić wzrok. W sumie to ogarnął mnie tak wielki paraliż, że
nie byłem w stanie zrobić nic poza lampieniem się na niego.
Przeszliśmy kawałek
parkiem. Mijając plac zabaw, przerwaliśmy rozmowę, gdyż wrzaski dzieci nie
pozwoliły na normalną konwersację.
Skończyliśmy lekcje już jakiś czas
temu. Po dość nietypowym zetknięciu z Gerardem, wróciłem na lekcję religii,
przepraszając najmocniej za spóźnienie, co katechetka zbyła lekceważącym prychnięciem.
Nie cierpię tej baby. Robbie już na wejściu zauważył, że coś się stało. Pewnie
gdyby owe zajście miało miejsce na przerwie, minąłby mnie w tłumie i
zignorował. A tak wszedłem prawie w połowie zajęć. Z resztą cóż się dziwić.
Prawie z każdego członka mojego ciała emanowało zdenerwowanie pomieszane z
pozostałościami strachu, który mnie wtedy ogarnął.
Kopnąłem pierwszy lepszy kamień, który
wślizgnął mi się pod podeszwę buta.
- Daj sobie z nim
spokój – podjął po chwili temat. – Nie wiadomo, co jeszcze mu odbije, a raczej
wielka tragedia się nie stanie, jeżeli odpuścisz.
- Niby tak –
mruknąłem. – Jednak jestem strasznie ciekawy wszystkiego, co się z nim i u
niego dzieje. Coś mnie przyciąga do tego wariata. – Wzruszyłem ramionami.
- Zakochałeś się czy
co?
Zamarłem chwilowo i
przyjrzałem się Robbiemu. Chłopak głupio się uśmiechał, po czym poznałem, że
zwyczajnie żartował. No przecież, że żartował. Uśmiechnąłem się fałszywie na
znak, że zrozumiałem ten niezwykle wyszukany kawał.
Nie byłem w stanie tylko pojąć tego,
dlaczego ten niecodzienny przytyk wywołał we mnie dość dziwne i niejednoznaczne
emocje. Spiąłem się i zdenerwowałem, jakby chłopak odkrył jedną z moich długo
oraz skrzętnie skrywanych tajemnic, podczas gdy nic takiego miejsca nie miało.
To było po prostu dziwne i jak na tę chwilę sam nie jestem w stanie rozpracować
własnego toku rozumowania.
- Na dniach zagadam
do psycholożki, bo będę miał z nią zajęcia – oznajmiłem. – Jeżeli to nic nie da
i nie pojawią się żadne sposobności ku temu, aby rozgryźć tę żywą i chodzącą
zagadkę, to odpuszczę i zajmę się swoimi sprawami.
- Tak będzie chyba
najlepiej – przyznał chłopak w zadumie. – Nic raczej się nie dowiesz, a
zmarnujesz jedynie kupę czasu. – Wsadził ręce w kieszenie spodni i spojrzał w
niebo. – Robi się coraz cieplej.
- Co się dziwić.
Wiosna nadchodzi wielkimi krokami.
- A z wiosną dłuższe
dni.
************************
Ciemna zieleń
Ciemna zieleń jest głównie kolorem soczystych traw z okresu
letniego.
Ciemna zieleń kojarzy się z polami, lasami oraz łąkami,
gdzie można spędzać czas zarówno aktywnie wraz ze znajomymi jak i na
leniuchowaniu w samotności.
Ciemny zielony to również odcień oczu. Takie tęczówki są
niekiedy nieprzeniknione i trudno z nich cokolwiek wyczytać. Oczy kota.
Z ciemną zielenią wiąże się również okres świąteczny w
porze zimowej. Po naszym domu roznosi się wówczas specyficzny zapach
choinkowego igliwia, a same drzewko mieni się tysiącem barw i blasków lampek
oraz bombek, które rozpraszają kolorowe światło.
Zieleń to przede wszystkim kolor nadziei. Tutaj
intensywność tej barwy nie ma znaczenia. Nadzieja jest czymś pięknym dla człowieka,
któremu nic już tak właściwie nie pozostało.
To zgubne i budujące.
Zło w dobru.
Dobro w źle.
Wzajemne uzupełnienie.
************************
Jego blizny były straszne. Cały czas migają mi przed oczami
ich obrazy.
I ten tatuaż. Miał
wzór druta kolczastego. Oplatał cały nadgarstek dokoła.
To nieco dziwne, że nastolatek uczęszczający zaledwie do
pierwszej klasy liceum już ma dziary. Nie powiem, że sam nie myślałem o kilku
tatuażach, ale czekam aż mama przestanie kręcić nosem w tej sprawie.
Jednak blizny… wyglądały jakby zostały zrobione przy użyciu
wielkiej siły. Gdzieniegdzie były jeszcze świeże rany. W miarę świeże. Otarcia
wyglądały na stosunkowo stare, a same znamiona na odnawiane przez szereg
długich lat. Dawało to nieco upiorny efekt. Skóra w miejscu blizn wyglądała na
zgrubiałą i szorstką. A jaka była w rzeczywistości? Nie jestem pewien, czy
chciałabym się o tym kiedykolwiek przekonać.
Leżałem na łóżku w bokserkach i rozmyślałem o tym, co może
ten chłopak przezywać we własnym domu. Jakieś tortury? Zwykłe znęcanie się bez
jakiś udziwnień czy gadżetów? Niewątpliwie cierpiał wewnątrz i nie chciał
nikomu tego pokazać poprzez uzewnętrznienie własnych uczuć. Chciałbym mu jakoś
pomóc, lecz staje się to niemożliwym w obliczu jego strasznego charakteru.
Zamyka się na świat i nie chce nic od niego wziąć. Stara się utwierdzić siebie
samego w przekonaniu, że jest samowystarczalny. Ale nie jest.
Ludzie są ważnym elementem w życiu każdego człowieka.
Gerard zdaje się tego nie dostrzegać, bądź też nie chce tego dostrzec. Jego
rozumowanie jest stosunkowo smutne. Samotność wyprawia dziwne i wielorakie
rzeczy z naszą psychiką. Zrobiła z chłopaka jednostkę wręcz aspołeczną z
wyraźną oraz nieukrywaną awersją w stosunku do otoczenia. Jednak nie jest z nim
aż tak źle. Odzywa się przecież do niektórych osób.
Czuję, że on chce niejako gdzieś przynależeć i nawiązać z
kimś bliższe relacje, aczkolwiek coś mu na to nie pozwala. Zastanawia mnie
jedynie co… Jednak mój świat nie kręci się wyłącznie dokoła Gerarda. Mam swoje
priorytety i sprawy na głowie, które są dla mnie bardzo ważne.
Przejmuje się trochę testami, które pisaliśmy. Czułem się w
sumie nawet pewny, udzielając odpowiedzi na pytania. Z całego zestawu liczącego
pięćdziesiąt zagadnień, tylko dziesięć było zdań otwartych.
Biologia nie stanowiła tutaj większego problemu. Pojawiły
się między innymi narządy wewnętrzne zwierząt, łodygi roślin oraz ich liście,
układ odpornościowy człowieka, łańcuch pokarmowy i chyba coś w związku z
efektem cieplarnianym i obiegiem węgla w przyrodzie, nie odejmując oczywiście
kwaśnych deszczy.
Geografia również nie przysporzyła mi większych trudności.
Cała filozofia polegała na określeniu długości i szerokości geograficznej z
minutami jakiegoś miasta w Afryce. Do rozpoznania dali kilka gleb oraz ich
struktury, skały, kanały, parę rzek w Europie i jezior w Kanadzie. Parę pytań
dotyczyło usług i rolnictwa w naszym kraju i należało na koniec arkusza z
geografii wymienić pięć największych pod względem wielkości stanów Ameryki oraz
pięć największych pod względem liczby ludności.
Matematyki w sumie nawet nie liczę. To dla mnie zwykła
zabawa pomieszana z czystą przyjemnością, tylko tyle, że zamiast klocków mam do
dyspozycji liczby. Matematyki tak właściwie nie biorę pod uwagę, bo raczej
poszła mi jak zwykle najlepiej.
Chemia nie była najłatwiejsza. Parę reakcji i zmiany
zachodzące w poszczególnych mieszaninach przy podgrzewaniu, zbiły mnie odrobinę
z tropu. Woda bromowa to coś, co zawsze wywołuje we mnie mieszane uczucia. Przy
zmieszaniu dwóch preparatów i dodaniu danych substancji do siebie pojawiają się
często pytania o kolor na jaki zabarwi się mieszanina. Chemia jest dla mnie
fajna, póki do gry nie wchodzą właśnie wyżej wymienione problemy natury
badawczej.
Ogólnie rzecz biorąc, czuję się mocny. Jednak to nie zawsze
idzie w parze z właściwą wiedzą i przekładem na punkty, które z kolei
zamieniają się w procenty. Jak to mówią: Chcę dostać piątkę. Uczę się na
czwórkę. Umiem na trójkę. Pisze na dwójkę. Dostaję pałę.
Westchnąłem cicho i wsunąłem się pod kołdrę. Przekręciłem
się na brzuch, wtulając twarz w miękką poduszkę. Przymknąłem lekko powieki.
Ciekawe jak poszło Gerardowi.
************
Odpowiadając na komentarze:
Thoughtless: Twoje porównanie tak bardzo mnie
powaliło :D Ale sama przyznam, że doszłam do tego wniosku jakiś czas temu i
starałam się takie odczucie zniwelować. Ale jak widać nie udało mi się do końca
:D
Runaway Scars: Ten wniosek odnośnie śmierci to
dewiza życiowa mojej babci oraz byłej katechetki. Cóż… ja sama jestem niewierząca,
ale podobnie jak tobie, nie przeszkadza mi to w planowaniu swojego życia czy
też po prostu w życiu. Nutka autobiograficzna… A i owszem :D W pewnym sensie na
pewno. Tylko ja niejako na pewnym etapie zostałam sama z własnego wyboru, a
Frank niestety nie XD
Thalia: Ten sen… to zwykły sen! Gerard nie posiada
paranormalnych zdolności :D Dziękuję za tak barwny komentarz, gdyż niezwykle
podniósł mnie na duchu po całym dniu zabawiania piętnastoletniej kuzynki C: A
Frank ma bardzo niezdrową i bardzo obsesję XD
Awake And Unafraid: Po opowiadaniu, powiadasz? Tylko
wiesz… jest pewien problem. Lilia będzie miała +/- 50 rozdziałów i to bardziej
+ niż - XD
Paper Rose: Twoja opinia mi bardzo rozjaśniła
pewne sprawy, za co jestem niezmiernie wdzięczna i nie, Lilia nie będzie
angstem. Oczywiście pojawią się może z 2 głębsze wspominania, ale na tym koniec
:3
+ od tej pory będę odpowiadała na
komentarze bezpośrednio pod nimi. Tylko tym razem pojawił się lekki zastój z
wchodzeniem na bloga.
Mam już mętlik w głowie co do
prequli, sequeli, sriqueli, więc musze jednak to rozważyć głębiej. Co do sequela natomiast… pojawiło się trochę
osób, które chciałyby go przeczytać. Sama myślałam nad sequelem, ale cóż… nie
mam na niego pomysłu. Obiecuję, że gdy tylko na coś wpadnę, od razu Was
poinformuję. No i dzisiaj 23 lipca,
światowy dzień wszelkich Chemikalii. Nie wiem czy się dołować czy cieszyć…
Świetny rozdział, bardzo dobrze budujesz napięcie, a najbardziej podobał mi się fragment o wilkach :) Weny życzę, bo już nie mogę się doczekać kolejnych części ;)
OdpowiedzUsuńŚwietny rozdział (jak zawsze zresztą)! :3 Wspaniale budujesz napięcie (jak to już zostało wyżej wymienione), cudowne opisy przeżyć i emocji wewnętrznych, mądre przemyślenia, oraz taki punkt widzenia artysty na różne sprawy :D A najbardziej intrygujące są chyba postaci, które kreujesz w tym opowiadaniu i dawka humoru (niekiedy czarnego, ale humoru) :3
OdpowiedzUsuńPS HAPPY INTERNATIONAL MCR DAY!!! <3
Weny i do następnego rozdziału :P
" Nagle niespodziewanie Gerard postąpił gwałtownie krok w moim kierunku, na skutek czego niechybnie zaleźlibyśmy się bardzo blisko siebie, gdybym automatycznie się nie cofnął." -znaleźlibyśmy się.
OdpowiedzUsuńNie wiedziałam, że można zabawiać piętnastoletnią kuzynkę. Sama mam trochę ponad piętnaście i bardzo dobrze potrafię zorganizować sobie czas sama xD
Rozdział świetny, ale czegóż innego mogłam się spodziewać? Serio, jestem pod wrażeniem opisów, które nieziemsko lekko się czyta.
A co się tyczy treści... GERARD SIĘ ODEZWAŁ Z WŁASNEJ WOLI DO FRANKA *zbiera szczękę z podłogi* toć to przełom chyba! Wątpię, żeby Frank dał sobie z nim spokoju tak szybko. Tym bardziej, że Gerard, mimo, że wie, że to złe i nie może z nikim się spoufalać, wyraźnie kogoś potrzebuje. Nie kogoś, potrzebuje właśnie jego.
Długość niby zadowalająca, ale mimo wszystko dla mnie za krótko.
Wybacz, że tak bez ładu i składu. Pierwszy dzień MCR bez MCR skutecznie wyprowadził mnie z równowagi.
xoxo
Ta scena z ścianą... To dlatego nie dostałam dalszej części... Epicka chyba moja ulubiona w histroii Frerardów xD W sumie to nie mam co powiedzieć. Nie mam jak skomentować tego rozdziału, gdyż już pod ostatnimi rozdziałami wyraziłam to, co czuję. A to opowiadanie ma taki typowy klimat. Charakterystyczny, mroczny... Dokładnie tak, jak to sobie wyobrażałam na początku. To jest po prostu idealne. Idealne w każdym calu. Nie mogę doczekać się kolejnych części, które będą jeszcze dłuższe! (Serio... To naprawdę wydaje się krótkie) Weny, weny, kochanie! <3 Przepraszam, ale nie jestem w stanie napisać nic... normalnego xD
OdpowiedzUsuńXoXo
No i najlepszego z okazji dnia My Chemical Romance. Myślałam, że będzie gorzej, jednak... Jakoś się trzymam :D I ty też się trzymaj! :P
Uwielbiam To. Najbardziej chyba za ten diaboliczny klimat.
OdpowiedzUsuńi...
"Jestę bucę"
Darsuś! Piękne to było, jak zawsze <3 Podoba mi się to, Frank, Gerard, jest świetnie. Jedynie wkurza mnie Robbie, nie lubię go. Ale no, to tylko moje osobiste odczucia XD Jestem też baaaardzo ciekawa, jak rozwiniesz to dalej opowiadanie, bo kochałam je od... 2 rozdziału, o tak, jeśli mam być szczera |D Dlatego Darsu pisz sobie na spokojnie, bez żadnego przymusu ani nic z tych rzeczy. Jedyne, czego jeszcze mogę ci życzyć, to weny, bo wiem, że się ona cholernie przydaje c:
OdpowiedzUsuńGenialny rozdział, choć znów mi się wydawał za krótki! A może to po prostu ta wartka akcja sprawia, że tak szybko się to czyta. Bardzo podobała mi się scena w korytarzu. Przyznam, że na początku myślałam, iż Gee pocałuje Franka kiedy go tak osaczył xD. Ach, ja i moje myśli... "Jestę bucę" mnie rozwaliło :D. Dobre jest to, Darsiu, że my rozumiemy, iż to jest celowy błąd ortograficzny, bo znam i takich, którzy tak właśnie piszą :D.
OdpowiedzUsuńA widzisz? Z tymi wątkami autobiograficznymi to wyczułam dobrze! :) Ja sama piszę dużo od siebie, więc umiem to rozpoznać.
Nadal nie wiem, jak to jest z tym Gerardem. Coś jakby w nim pęka przy Franku, widać, że chce się otworzyć ale nie może. Sam Frank zaś jest upierdliwy i wydaje mi się, że za dużo mówi temu swojemu kumplowi. Darzę go jednak sympatią, mimo iż ma obsesję xD.
P.S. Nie znikaj... :c
xoxo Kicia
Rozdział jak zwykle świetny. Najbardziej podobały mi się dwie sceny. Ta z wilkami, gdzie myślałam na początku, że to będzie kolejny z dziwnych snów, które bardzo lubię oraz scena na korytarzu. Ja też jak Runaway Scars myślałam, że Gee pocałuje Franka :D
OdpowiedzUsuńŻyczę Ci dużo weny ;)
xoxo
No to kiedy nowy rozdział? .-.
OdpowiedzUsuńBe te wu - czytam twoje Frerardy od dłuższego czasu, i jestem pod ogromnym wrażeniem. c: Już się kiedyś wypowiadałam, ale powtórzę - masz świetny styl pisania, naprawdę ciekawie opisujesz przemyślenia i emocje. Niektórzy (na przykład ja xD) to tak piszą, byleby tylko zapełnić czymś stronę w Wordzie, a ty... no wiesz, masz pomysł i te wszystkie myśli bohaterów są bardzo prawdziwe i interesujące. xD
Życzę dużo weny i żebyś nigdy nie przestała pisać. ;-;
Na wstępie powiem, że jesteś sadystką. Jak można pisać coś na tyle ciekawego i dodawać rozdziały tak rzadko, co? Nie powiem, żebym od początku zapałała wielką miłością do Gerarda, chyba póki co tak jak Frank uważam go za nadętego buca. Za to sam Frank jest czarujący i widać, że to jego zainteresowanie Gerardem przeradza się powoli w jakąś chorą fascynację. :) Tak więc czekam na ciąg dalszy!
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i przy okazji bardzo dziękuję za wizytę u mnie!
Oj, zapomniałam. Pozwoliłam sobie dodać Twój blog do zakładki "friends", mam nadzieję, że nie masz nic przeciwko. :)
OdpowiedzUsuń