środa, 7 sierpnia 2013

Curse of the Bloody Lily

{ 006 }


         Coś mokrego z uporem maniaka nacierało na moją twarz, aż w końcu obudziłem się z i tak kruchego snu. Otworzyłem oczy, zamierając niemal od razu. Nade mną stał duży, czarny wilk, który sapał tuż nad moim nosem. Jego tęczówki były koloru błękitnego i stanowiły dla mnie niezwykle nieodgadniony obraz pełen przeróżnych niewiadomych. Całokształt cech zestawiony na zasadzie głębokiego kontrastu z pewnością zapadał w pamięć. Zwierze samo w sobie nie wyglądało na groźne, lecz, jak powszechnie wiadomo, pozory mogą okazać się niezwykle mylące.
         Zachowując zimną krew, odepchnąłem się nogami od miękkiego podłoża i przesunąłem kawałek dalej. Moje palce zatapiały się w zielonych, miękkich oraz wilgotnych kępkach, pachnącego leśną wilgocią mchu. Kiedy między mną i wilkiem zachował się pewien dystans, podniosłem się do siadu i zacząłem zastanawiać, czy nie napytam sobie biedy, kiedy wstanę i po prostu, najzwyczajniej w świecie sobie odejdę.
Nieoczekiwanie czarnowłose stworzenie niespiesznie odwróciło się do mnie ogonem i powoli udało na przód w nieznanym mi kierunku. Nie biegło, co nasunęło mi myśl, że być może chce, abym ruszył w ślad za nim. Jednak myśl ta była niezwykle idiotyczna i zastanowiłem się przez kilka sekund nad tym, czy w ogóle jest jakikolwiek sens, aby roztrząsać jej słuszność. Jednakże wewnętrznie czułem, że  jeżeli tego nie uczynię, będę niesamowicie żałował. Poza tym, myśląc bardziej wnikliwie, moja orientacja w terenie zasługiwała na pomstę. Nie wiedziałem, gdzie się znajduję, ani gdzie miałbym się ewentualnie dalej udać. Być może dlatego właśnie podniosłem się ostrożnie z ziemi, otrzepałem spodnie i niepewnie udałem się za wilkiem.   
Przedzierając się przez leśną gęstwinę, czułem niepokój. I niepokój ten był tak przejmujący, iż chwilami brakło mi tchu w piersi. Zwierze mogło w każdej chwili odwrócić się niespodziewanie i rzucić na mnie w przypływie nagłego ataku zdziczenia lub zaprowadzić wprost w paszczę lwa – do lęgowiska swojej watahy, co wzbudziło we mnie nieodparty strach. Pojedynczy osobnik stanowi ogromne zagrożenie a co dopiero ich całe dziesiątki. Prawdopodobny stawał się też fortel, który uwzględniał to, że ktoś tego wilka jakimś cudem oswoił i okiełznał jego dziką naturę, więc niebawem dotrę do jakiegoś leśnego gospodarstwa, w którym ktoś postanowił odpocząć od męczącego tępa miejskiego życia.
Po kilku minutach podróży wyszliśmy na niewielką polanę. Była ona usłana wieloma kopcami ziemi, u których szczytu wznosiły się solidne wielkościowo i jakościowo krzyże. Nie sprawiło mi to wielkiego trudu, aby domyślić się, że są to mogiły. Tylko kto grzebałby zmarłych po środku lasu? Kościołowi zabrało miejsca na cmentarzu? Nic nie wskazywało na to, że w pobliżu znajdowali się jacykolwiek ludzie, domki letniskowe czy osady, które działają na własną rękę i chowają tu bliskich. Można powiedzieć, że aktualnie stąpałem po jałowej w osadników ziemi,
Wilk stanął kilka kroków przede mną, po czym położył się przy jednym z grobów. Nakrył łapami uszy i zawył niemiłosiernie. Skamlał tak żałośnie, jakby spod ziemi dochodziły dźwięki, wprowadzające go w ten niemiły stan.
Nie miałem zielonego pojęcia, o co chodzi zwierzęciu do czasu, kiedy ciszę przerwał szelest pobliskich krzaków. Automatycznie cofnąłem się i schowałem za jednym z najgrubszych drzewnych konarów, jakie tutaj rosły.
Na polanę wkroczył dobrze zbudowany  mężczyzna z maską na twarzy. Kawałek plastiku z wycięciami na oczy. Zabrzmi to nieprawdopodobnie, lecz owa maska przestawiała idealne odwzorowanie rekwizytu greckich aktorów z czasów starożytnych, który miał ukazywać i obrazować emocje mężczyzny, wcielającego się w daną rolę. Dziury, przez które poruszający się pewnie przede mną mężczyzna najprawdopodobniej spoglądał na świat, miały kształt dużych, zdeformowanych kropli. Na policzku widniała namalowana łza, a wycięcie na ustach zostało do niej odpowiednio dopasowane. Mina wyrażająca skrajny tragizm, w jakiś sposób nieprawdopodobnie pasowała do akcji, która rozgrywała się na moich oczach, bowiem nieznajomy, rosły osobnik miał przez ramię przerzucone ciało dziewczyny, którą pierwszy raz widzę, i której raczej na pewno nigdy wcześniej nie spotkałem. Kobieta szarpała się i machała energicznie nogami, usiłując wyrwać się napastnikowi. Zamaskowany mężczyzna dzierżył w lewej dłoni dużych rozmiarów szpadel. Nie było wiele trzeba, aby domyślić się celu zabrania ze sobą owego narzędzia w tak dzikie miejsce po środku lasu.
Miałem ochotę skryć się jeszcze bardziej za drzewem, lecz obawiałem się, że mógłbym zdradzić tym samym miejsce swojego pobytu, gdyż narobiłbym hałasu. Wątpiłem w to, czy ktokolwiek usłyszałby mój odbijający się od głuchych pni straszliwy krzyk. Nikt by nie usłyszał mojego rozpaczliwego wołania o pomoc. Także pozostałem w miejscu, będąc trwożnym o ujawnienie pozycji, jaką zajmuję.
Mężczyzna dosłownie rzucił dziewczynę na ziemię, jakby była ona szmacianą lalką, ważącą zaledwie marne gramy a nie kilkadziesiąt kilogramów. Nie bawił się, to było nawet bardziej niż pewne. Z ust kobiety niewątpliwie wydobyłby się głośny okrzyk pełen bólu, gdyby nie taśma izolacyjna, którą jej usta zostały zaklejone, aby ograniczyć dosadnie artykułowane obawy co do wątpliwej przyszłości wśród żywych istot tutaj, na Ziemi. Całokształt jej cierpiętniczych, stłumionych jęków zdawał się być tym żałośniejszy i chwytający za serce, gdyż nie miałem jak jej pomóc, nie narażając jednocześnie własnego życia. To zabawne, jak wielkimi egoistami potrafią być ludzie.
Zamaskowany napastnik zaczął kopać dziurę w jednym z wcześniej usypanych grobów, podczas gdy jego ofiara patrzyła na to wszystko z niekłamanym przerażeniem.
Odszukałem szybko wzrokiem wilka, który mnie tutaj przywiódł. Zwierzę skryło się w gęstwinie krzaków nieopodal pracującego mężczyzny.
Nagle oprawca rzucił łopatę w bok, czemu towarzyszyło specyficzne brzęczenie. Stanął w rozkroku, odchylił głowę do tyłu i po chwili patrzenia w niebo, zaśmiał się tak, jakby postradał wszelkie zdrowe zmysły. Nieoczekiwanie zwrócił się gwałtownie do wijącej się po ziemi dziewczyny, błyskawicznie urywając krótką chwilę radości. Złapał ją za nogę i przyciągnął do wykopanej dziury. Młoda kobieta, na oko ledwo przekraczająca dwudziestkę, usiłowała bezskutecznie uwolnić dłonie ze sznura, którym zostały związane.
- Niech ziemia zacznie oddychać ty, nędzna niewolnico, spraw, aby była bardziej żyzna i dała w przyszłości owocne plony – rzekł mężczyzna, po czym kopnął dziewczynę tak mocno, że stoczyła się do, jak sądzę, zbiorowego grobu. Złapał  prędko za porzuconą uprzednio łopatę i zbaczał nucić radośnie, zasypując rów. – Niech ziemia zacznie oddychać, a twoje płuca dadzą jej tlen. Niech biała lilia ożywi cię, a jej kwiat wzrośnie i rozkwitnie na twych szczątkach. Zwłoki młodych kobiet to najlepszy nawóz. Niech pan pędzie pełen uwielbienia. Wszyscy razem! Niech ziemia zacznie…
         Wraz z akompaniamentem jego gwizdów, osunąłem się po zielonej, obrośniętej mchem korze wprost na runo leśne. Nie mogłem w to wszystko uwierzyć. Ten psychol grzebie ludzi żywcem.


************************


Stanąłem w rozkroku, odchyliłem głowę do tyłu i spojrzałem  usiane drobnymi kropelkami niebo. Deszcz zaczął padać tak nagle i niespodziewanie, że nie pomyślałem nawet o zabraniu ze sobą żadnej kurtki czy bardziej solidnego okrycia wierzchniego. Sądziłem, że to taki, ot!, mglisty, duszny dzień jak ich wiele i bluza mi w zupełności wystarczy. A tu proszę! Ledwo wyszedłem  domu i odszedłem kawałek od granicy posiadłości, już się rozpadało.
Opuściłem głowę na dół, zarzucając na nią kaptur i ruszyłem niespiesznie przed siebie. Nie robiło mi to wielkiej różnicy – czy zmoknę, czy też nie. W szkole miałem zakamuflowane ciuchy na przebranie w razie nagłego wypadku. Jeżeli jednak zwiastowało to chorobę, czułem się z taką myślą jeszcze wyborniej, gdyż miałbym wówczas idealną wymówkę, aby zostać w domu i męczyć się w samotności a nie w tłumie oraz nieustającym wrzasku.
Olivia powiedziała, że musze zacząć otwierać się na ludzi. Żeby ona tylko była świadoma tego, jak bardzo chciałbym zastosować się do jej śmiałych zaleceń, a jak bardzo nie mogę tego uczynić.
Moje wewnętrzne sumienie podpowiadało mi, że zaufanie komuś jest najbardziej nieodpowiednią rzeczą, którą mógłbym uczynić a zarazem najbardziej bezmyślną i przerażającą w swych skutkach.
Serce silnie spiera się z sumieniem już szmat czasu.
Serce chce zaznać odrobinę bliskości drugiego człowieka i powierzyć swoje zmartwienia komuś, kto nie jest psychologiem szkolnym czy nauczycielem. Nie oszukujmy się, chciałbym mieć przyjaciela od serca, który przytuliłby mnie, gdybym nie był w stanie dalej przeć przed siebie, który wspierałby mnie w trudnych chwilach, i któremu byłbym w stanie dać to samo. Może to myślenie za bardzo trąci zbędnym tragizmem i dziewczęcym spojrzeniem na świat, lecz obrazuje dokładnie to, co właśnie serce mi mówi.
Całe szczęście prócz owego serca posiadam sumienie, rozum, zdrowy rozsądek – pojęcie można sobie dopasować wedle własnych upodobań -, a te kategorycznie stawiają na swoim i przesądzają definitywnie kwestię mojej przesiąkniętej pesymizmem samotności.
Ojciec kiedyś mi oznajmił, że moja tajemnica jest bezwzględnie moją i nie mogę pod żadnym pozorem wyjawić jej nikomu. Jako dobry syn i w pełni rozumny człowiek stosuję się pieczołowicie do tej zasady i nie odstępuję od niej ani na chwilę. Chociaż jest mi cholernie ciężko, nie mogę się tak łatwo poddać.
Cierpienie ponoć uszlachetnia duszę człowieka, a kiedy przychodzi radość, przyjmujemy ją z większą ofiarnością.
Kiedy doszedłem do budynku szkoły, moja bluza była całkowicie przesiąknięta wodą deszczową. Placówka zdawała się stanowić niezwykle milczący obiekt. Zakładam, że to z powodu rozpoczętych już dziesięć minut temu lekcji.
Zanim wszedłem na puste korytarze, obejrzałem się za siebie. Odnosiłem wręcz upiorne wrażenie, że coś od rana mnie obserwuje i śledzi z ukrycia każdy ruch, jaki wykonuję. Tym mniejsze było moje zdziwienie a większe przerażenie, gdy kilka metrów dalej spostrzegłem czarnego wilka, który siedział na asfalcie.
Od razu przypominał mi się mój sen i oddychające groby.
Przeszedł mnie lodowaty dreszcz.
Pies odwrócił się ode mnie i zaczął zmierzać do lasu. Poczułem przejmujący ból w klatce piersiowej, ponieważ zabrakło mi w płucach tlenu. Nie zorientowałem się nawet, że przestałem pobierać powietrze z otoczenia.
Co jeżeli to nie był sen, tylko wizja?
Wilk  zatrzymał się na środku ulicy i spojrzał na mnie swoimi mądrymi, czarnymi oczyma. Ten jest inny, przeszło mi przez myśl.
Cofnąłem się o krok w kierunku drzwi wejściowych szkoły. Pokręciłem głową w zaprzeczeniu, aby dodać samemu sobie pewności w działaniach. Odwróciłem się do zwierzęcia plecami i wszedłem z rozmachem do budynku. Korciło mnie, aby obejrzeć się za siebie, lecz nie uczyniłem tego. Postanowiłem zignorować całe zajście i zacząć udawać, że podobne zdarzenie nie miało miejsca. Jednak co się stanie, jeżeli ten psychopata rzeczywiście istnieje i właśnie zakopuje kogoś żywcem w swoim dziwnym, cmentarnym obrządku? Co jeżeli kolejne serce przestanie bić, a ja przyczyniam się do pozostania oprawcy tych ofiar na wolności? Pokręciłem głową. To jakieś bzdury. Kolejne urojenie mojego chorego umysłu.
Udałem się do swojej szafki po suche rzeczy, usilnie dążąc do wymazania obrazu rytmicznie poruszającej się opadającej ziemi z mojego umysłu.


************************


Życie jest krótkie i w pełni zdaję sobie z tego sprawę. Zdarzenia, które je budują, przesuwają się miedzy palcami i nikną w bezbrzeżnej otchłani zapomnienia. Dlatego wiele osób robi zdjęcia, po czym wkłada je do albumów, aby za kilka lat powspominać sobie czasy szczęścia i ponarzekać na współczesne realia. Ja sam trzymam w szufladzie biurka jedno zdjęcie, które znaczy dla mnie niesłychanie i nieporównywalnie wiele. Nie tyle pokazuje dawnego mnie, który cieszył się, bo miał swojego powiernika. Jest to ostatnia fotografia, na której jestem razem z bratem. Ostatnia fotografia, która została zrobiona i zachowana w mojej rodzinie. Więcej zdjęć nigdy nikt nie odważył się zaaranżować.
Na jednym z rogów widniała data oraz godzina dnia, który zabił moją dobra stronę i zasiał mrok, niszcząc ostatki szczęścia w sercu. Nikt nie sądził, że Mikey zginie. Nikt nie sądził, że stanie się to właśnie z mojej winy…
Trwałem chwilę w bezruchu, patrząc na swoje ciało w odbiciu toaletowego lustra. Trzymałem w dłoni suchą koszulkę, podczas gdy mokra spoczywała w mojej torbie. Przejechałem wzrokiem po tatuażach, które pokrywały mi skórę z obrzydzeniem i wzgardą. Nie licząc skroni, na której widniała mała nutka, na lewej piersi posiadałem także niezrozumiałe dla mnie zawijasy. W dniu w którym obchodziłem trzecie urodziny, równolegle pojawiły się na mym ciele dwa różne tatuaże. Jeden z moich nadgarstków od tamtej chwili okala wizerunek czarnego pędu z krzewu cierniowego, a na drugim widnieje róża. Zarówno te jak i pozostałe znaki wpełzły na mnie samoistnie, nie prosiłem się o nie. To dlaczego je mam tak jak i samo ich znaczenie, jest dla mnie ogromną tajemnicą, której sedno stanowi coś niezwykle odległego, rzecz niepojętą, na którą stale szukam odpowiedzi.
Wciągnąłem prędko suchą koszulkę przez głowę jakby w obawie, że w każdej chwili ktoś może tutaj wejść i zobaczyć to, co tak skrzętnie skrywam przed ludźmi. Zerknąłem ukradkiem na białe bandaże, które pokrywały moje przeguby oraz kawałek przedramion. Po chwili zacisnąłem z siłą palce na kantach umywalki, spuszczając głowę na dół. Naprężyłem wszystkie mięśnie. Naszła mnie dzika chęć zbicia pierwszego lustra, które nawinie mi się pod rękę, lecz zaniechałem tej czynności ze względu na ewentualne problemy związane z wyrządzonymi szkodami.
Przymknąłem powieki i odetchnąłem głęboko.
Stwierdziłem, że odpuszczę już sobie tę lekcję zwłaszcza, że jest to biologia. Cóż tu się wiele rozwodzić. Ja nie lubię Cartera, on nie lubi mnie. Lepiej jak nie będziemy wchodzić sobie w drogę, bo nikt nigdy nie przewidzi, co z tego z tego wyniknie.
Podniosłem lekko wzrok na własne odbicie. Wyglądałem jak sto nieszczęść, które z pewnością byłoby gnębione i poniewierane przez rówieśników w innej szkole. Jednak jestem, tu gdzie jestem i dobrze mi z tym.
Nagle moją uwagę przykuło lustrzane odbicie posadzki niedaleko jednej z kabin. Odwróciłem się niespiesznie w tamtą stronę, skupiając swój wzrok na czerwonej cieczy, gromadzącej się po środku pomieszczenia przy klatce ściekowej.
- Kto tutaj jest? – zapytałem niepewnie, lecz odpowiedziała mi głucha cisza.
Szkarłatna substancja wypływała najprawdopodobniej z toalety i niebezpiecznie przypominała zabarwieniem oraz gęstością krew. Miałem zbyt dużo przygód z posoką we własnych snach oraz w realnym życiu aby nie rozpoznać jej zapachu oraz wyglądu już na pierwszy rzut oka.
Podniosłem szybko swoją torbę z kafelek i postąpiłem krok na przód. Kiedy znalazłem się bliżej źródła wycieku, wyciągnąłem nogę przed siebie i popchnąłem drzwi tak, że otworzyły się na oścież. Moim oczom ukazała się rudowłosa dziewczyna, której podcięte żyły zasilały czerwoną powódź u mych stóp. Powyżej spłuczki została przybita gwoździem biała lilia, której płatki zostały zbrukane szkarłatem, pochodzącym z roztrzaskanej o ścianę głowy kobiety.
Złapałem się mocno za włosy, zgarniając je w garście. Cofałem się tak długo, aż dolny odcinek moich pleców natrafił na zimne szkło umywalki. To  żart? To jakiś chory żart. Mój mózg znowu sobie ze mnie kpi, prawda? Już nie raz tak było, że widziałem na jawie rzeczy, które okazywały się być czystą fikcją, chorym wytworem mojej wyobraźni. Walnij się po prostu w ten twój spaczony łeb, Gerardzie i wszystko wróci do normy.
Powoli otworzyłem oczy, nie puszczając włosów i podniosłem głowę ku górze. Najpierw zamarłem. Kompletnie wyłączyłem się z otaczającego mnie świata.
Ciało zastygło w przerażeniu.
Oczy rozszerzyły się, wyrażając strach.
Serce biło nierówno, raz zamierając, raz wznawiając swoją akcję.
Krew huczała mi w uszach.
Wpatrywałem się  oniemiały w przeciwległy punkt pomieszczenia. Dziewczyna zaczęła podnosić się z posadzki przy pomocy muszli klozetowej. Kiedy wstała, zaśmiała się cicho, nastawiając sobie skręcony kark. Otarła umazanym od krwi rękawem, obryzganą posoką skroń, co tylko w ostatecznym rozrachunku pogorszyło końcowy efekt, po czym spojrzała na mnie przeciągle. Niemal natychmiast uśmiech spełzł z jej twarzy. Przyjrzała mi się uważnie, obserwując moje nieruchome z kompletnego przerażenia ciało. Za dużo. Za dużo. To dla mnie za dużo, powtarzałem zapalczywie, dziwiąc się samemu sobie, że cokolwiek było w stanie pojawić się w mojej głowie prócz kompletnej pustki.
Kobieta utkwiła we mnie spojrzenie intensywnie zielonych oczu, a ja już byłem święcie przekonany, że nasze drogi kiedyś musiały się skrzyżować już w przeszłości.
- Cześć, Gerard – powiedziała lekceważąco, podciągając się na belce nad drzwiami kabiny. – Kopę lat. – Zgrabnie usiadła na ściance działowej boksów. – Ostatnio nie pogawędziliśmy sobie wiele. Zemdlałeś mi, frajerze.
Nogi ugięły się pode mną niemalże natychmiast, kiedy wypowiedziała pierwsze dwa słowa. Od razu mignęły mi przed oczami obrazy z naszego ostatniego spotkania. Było to dokładnie trzy lata temu. Nie wnikając zbytnio w szczegóły, kiedy ją zobaczyłem, padłem na ziemię jak długi, tracąc przytomność. Jej wizyta była… dość  kameralna. Po tym wydarzeniu chyba z kilka tygodni pomieszkiwałem u Stevena i Olivii, póki tata nie zjawił się wraz z szóstym dniem miesiąca i kompletnie nie zaburzył ledwo co odbudowanego poczucia bezpieczeństwa.
- Teraz się trzymasz. – Przekrzywiła zabawnie głowę na bok. – Cóż się dziwić, wyrosło z ciebie niezłe ciacho. Pamiętam cię jako czternastoletniego pączka z soczystym, krwistym nadzieniem. – Oblizała kokieteryjnie usta. Rzuciłem szybkie spojrzenie w kierunku drzwi. – Nie, mój drogi. Nawet o tym nie myśl – ostrzegła, jakby czytając mi w myślach. – Przysłała mnie rada i musisz mnie wysłuchać. Musisz wysłuchać tego, co mam ci teraz do powiedzenia. – Poczułem, jak robi mi się mokro w miejscach, gdzie bandaże na nadgarstkach przykrywały tatuaże. – Za rok masz osiemnastkę, Gerardzie. Nie martw się, nie wpadnę. – Kobieta zaśmiała się, opuszczając swoje ciało w dół na zgięciach kolan. – Ja jestem tutaj tylko po to, żeby ci oznajmić, że jak nie znajdziesz antidotum na klątwę, zanim ukończysz dziewiętnaście lat… - szybko znalazła się obok mnie. - … zginiesz – szepnęła. – Polubiłam cię, chłopaku. – Klepnęła mnie w policzek. – Ale radzie się nudzi.
- J-j-jaka rad-d-da? – zapytałem niemrawo.
- Co tak pędzisz? Wszystko w swoim czasie. Zobaczyli, że jesteś wyobcowanym ze społeczeństwa chłopakiem, wiec uznali, że nie ma szans, abyś zakochał się w jakiejś lasi z wzajemnością, więc zamiast dwóch antidotum, zostało ci jedno. – Pomachała mi palcem wskazującym przed nosem.
- Co to jest za… a-andtidotum?
- To… kryje się w głębi lasu, w gąszczach… - szeptała. – Ale pomoc nadejdzie w swoim czasie. Ponętna, smukła pomoc z takimi samymi problemami jak twoje. – Zrobiła w powietrzu falisty ruch dłonią. – Pobawicie się dom. – Tam gdzie przed chwilą znajdowała się ręka rudowłosej, pojawiła się utworzona z mgły postać kobiecą o długich, ciemnych włosach i ustach wymalowanych krwistoczerwoną szminką. Rysy jej twarzy były niewidoczne, przez co nie mogłem określić, czy już wcześniej ją spotkałem. Nie była wysoka, na pewno znacznie niższa ode mnie. Jej ręka była pokryta na całej długości takim samym tatuażem, jaki ja mam na piersi. Nadgarstki nieznajomej posiadały inentyczne symbole co moje.
- Koniec projekcji. – Ruda pstryknęła palcami. – Teraz wizyty będą częstsze, Gerardzie – mruknęła, po czym rozpłynęła się w powietrzu.
Ześlizgnąłem się w dół po ścianie z pustym wzrokiem wbitym w toalety po przeciwległej stronie. Siedziałem na zimnej posadzce, całkowicie skołowany i wyrwany ze stabilnego gruntu. Jaka rada?
Po chwili zauważyłem, że ręce strasznie mi się trzęsą. Zerknąłem na nie. Bandaże przesiąkły mi krwią.
Tego jest zbyt wiele.
Widok ciemnej czerwieni musiał zadziałać na mnie jak jakiś impuls, gdyż z przyspieszonym oddechem zerwałem się do pionu i wybiegłem szybko z łazienki, odruchowo porywając torbę i bluzę z podłogi. Ruszyłem biegiem korytarzem do swojej szafki. Dokoła panowała cisza, a uczniowie grzecznie siedzieli w klasach i słuchali swoich nauczycieli. Dziękowałem akurat teraz tej przejmującej pustce z całych sił, bo boję się reakcji ludzi na to, gdyby zobaczyli mnie trzęsącego portkami z przesiąkającymi krwią bandażami. Czułem, jak tatuaże niesamowicie mnie mrowią. Wiedziałem, że to nie rany się na nowo otworzyły, lecz właśnie tatuaże wytwarzają owe płyny.
Kiedy otworzyłem szafkę, szybko wrzuciłem do niej mokrą koszulkę i zacząłem szukać świeżych opatrunków. Zerknąłem prędko na godzinę w telefonie.
Cholera.
Dziesięć minut do dzwonka na przerwę.
Odwiązałem zakrwawione bandaże, odłożyłem do środka, wyjąłem nowe i obwiązałem nimi nadgarstki. Ręce jeszcze mocno mi się trzęsły po silnych doznaniach sprzed chwili. Co mogły oznaczać słowa dziewczyny, że wizyty będę zdarzały się częściej? Czy jest to od czegoś uzależnione? Śnić to jedno, lecz doświadczać podobnych rzeczy na jawie to całkiem co innego.
Całkiem inne odczucia.
Bardzo silne doznania.
Autentyczne przerażenie, które nie wyparowuje tak szybko.
Kiedy  skończyłem zmieniać opatrunki, zatrzasnąłem drzwiczki szafki i oparłem o nie czoło, zamykając oczy. Ręce puściłem luźno tak, że zwisały bezwładnie w powietrzu. Co do chuja oznacza ta lilia? Pojawia się wszędzie, dosłownie wszędzie i nie mogę nic z tym zrobić. Z bezradności niekiedy mam ochotę żałośnie zapłakać i skryć się w kacie. Może gdybym nie był tak rozbity, gdyby Mikey był przy mnie… Tak bardzo chciałbym go teraz zobaczyć. Przez tego chłopaka stoję aktualnie na skraju przepaści i tym razem niewiele brakuje, abym z niej spadł.
Rzucił się w czarną otchłań.
Poczuł wiatr we włosach, żeby później nie czuć już nic.
Nie ma nikogo, kto by mnie uratował. Tracę kontrolę nad własnym życiem. Jakbym kiedykolwiek ją posiadał. Jednak  teraz odczuwam to bardziej niż kiedykolwiek wcześniej. Nie mam pojęcia, co się dokoła mnie dzieje. Otaczająca ciało materia wydaje się być obca, każda mijana osoba – potencjalnym zagrożeniem.
Nagle poczułem, jak ktoś łapie mnie za rękę w miejscu bandaża. Szybko podniosłem wzrok i zobaczyłem przed sobą Franka.
- Wszystko dobrze? – zapytał z zatroskaną miną. Przez chwilę miałem ochotę rzucić się mu w ramiona i wykrzyczeć, że nie. Nigdy nic nie było dobrze i nigdy nie będzie. Jednak powstrzymałem się od tego i delikatnie wyjąłem rękę z uścisku jego dłoni.
- Już przerwa? – rozejrzałem się dokoła w przerażeniu.
- Nie, jeszcze trwają lekcje. – Zlustrowałem go spojrzeniem od góry do dołu. – Nie byłem na biologii – wyjaśnił szybko. Przytaknąłem, zakładając bluzę. Stanąłem z nim twarzą w twarz i pierwszy raz od bardzo dawna nie chciałem nigdzie od nikogo uciekać. – Na pewno dobrze się czujesz? – zapytał ponownie.
- Tak, jasne – szepnąłem.
- Ręce ci się trzęsą. – Frank przyjrzał mi się uważnie tymi swoimi dużymi, brązowymi oczyma.
- To nic. – Szybko wsadziłem dłonie w kieszenie.
- Na pewno?
Przestąpiłem z nogi na nogę, nerwowo podrygując w miejscu. W wyniku nagłego impulsu postąpiłem krok w kierunku chłopaka. Początkowe zdziwienie i jakby strach w jego oczach zastąpiły spokój oraz współczucie. Nie wiem co w tym chłopaku takiego jest. Ale to mnie przyciąga. Przyciąga i przeraża niemalże na równym pułapie. Odnoszę wrażenie, jakby odkrywał moje tajemnice samym patrzeniem mi w twarz. Czuję, że gdybym mu to wszystko powiedział, on by zrozumiał i nie potępił.
Staliśmy tak na korytarzu i patrzeliśmy na siebie, póki nie zadzwonił dzwonek. Podziałał na mnie jak kubeł lodowatej wody. Natychmiast odsunąłem się od Franka i złapałem pasek torby, aby następnie czym prędzej udać się w kierunku wyjścia ze szkoły.
Jestem ogromnym idiotą.


************************


Usiadłem na niewysokim murku przed szkołą i zapaliłem papierosa. Zaciągnąłem się mocno. Czułem, że tego potrzebuję. Być może nikotyna wyżarła mi znaczną część płuc, lecz stanowiła idealny antydepresant i w jakiś niewyjaśniony sposób łagodziła moje zszargane nerwy.
Kiedy ostatnim razem odwaliłem tę dziwną scenę z Frakiem, aby dał mi spokój, byłem przekonany, że to jest to, czego pragnę. Dzisiaj moje przekonania całkowicie się rozpadły. Z resztą tak jak wszystko dokoła. Wszystko leżało w  gruzach. Wszystko zaczęło się walić…
Zgasiłem peta na ciemnoczerwonej cegle i szybko wyjąłem z paczki kolejny biały rulonik. Takim właśnie sposobem nie pójdę na następną lekcję. Będę siedział w deszczu na szkolnym podwórzu i zatruwał własne płuca. Przecież i tak niedługo zdechnę. Zakląłem soczyście, kiedy zapalniczka nie dała znaku życia. Zdechła, pomyślałem i niemal od razu ponuro się zaśmiałem. Na szczęście chwilę później zalśniła złotym płomieniem i na nowo mogłem rozkoszować się uśmiercającym ludzi dymem, na powrót odzyskując powagę.
Pomyślałem o ojcu. Pomyślałem o tym, jak bardzo pragnie, aby tajemnica, którą skrywam, nigdy nie wyszła na światło dzienne. Aby nikt poza Olivią i Stevenem niczego nie wiedział, ani nawet w najmniejszym stopniu nie domyślał się prawdy. Mogą mnie uważać za świra i totalnego popaprańca, lecz nic poza tym nie ma mieć racji bytu w ich łepetynach.
Zacząłem się intensywnie zastanawiać nad tym, czy sytuacja z dzisiejszego ranka powtórzy się szybko. Wolałbym być przygotowany na podobne wrażenia. Nie podoba mi się reakcja moje ciała na spotkania z tą kobietą. Za pierwszym razem zemdlałem, dzisiaj moje tatuaże zaczęły krwawić.
Co będzie, kiedy nasze drogi skrzyżują się trzeci raz, czwarty, piąty, pięćdziesiąty?
Czy z czasem przyzwyczaję się do tego wszystkiego?
O jakim antidotum mówiła rudowłosa makabra?
Las…
Kto miał się pojawić i mnie na to wszystko naprowadzić?
Jak mam odnaleźć dziewczynę z tatuażem na ręce?
Czy ona sama mnie znajdzie?
Jeżeli tak, to kiedy to nastąpi?
Jeżeli nie pozbędę się klątwy w ciągu dwóch lat, to zginę. Z jednej strony jawi się to jako zbawienie dla mojej umęczonej duszy. Z drugiej strony jednak jest utrapieniem i brakiem możliwości zaznania prawdziwego życia bez skaz na ciele i sercu.
Mógłbym zacząć normalne, nowe egzystowanie w społeczeństwie.
Mógłbym postarać się zapomnieć o okropnej przeszłości.
Mógłbym z kimś się związać i zaznać szczęścia oraz miłości ze strony osoby spoza rodziny.
Do dzisiaj nie wiem, dlaczego zostałem tą klątwą w ogóle naznaczony.
Nie wiem, jaką rolę pełni lilia.
Nie wiem, co symbolizują tatuaże.
Nie wiem, czemu mają służyć noce, które nazywam ceremoniami krwi.
Jestem tak bardzo popieprzony, że nic już nie wiem. Mam przez to wszystko tak nasrane we łbie, że niekiedy zastanawiam się, czy działam zgodnie ze zdrowym rozsądkiem, czy jest to jedynie misternie skonstruowaną fikcją, która stwarza pozory realnej.
Podniosłem twarz do nieba. Drobne kropelki deszczu wytworzyły w powietrzu delikatną mgiełkę, która oblepiła mi policzki oraz czoło. Odniosłem niepokojące deja vu. Jakby cały ten proces już kiedyś nastąpił. Jakby to wszystko już kiedyś się wydarzyło.
Czas do domu.
Nie mam po co wracać do szkoły.
Na chwilę moje spojrzenie zawisło na szybach drugiego piętra placówki, skąd spoglądał na mnie jeden dobrze znany mym oczom brunet. Wyglądał na rozdartego między pójściem do klasy a zostaniem przy oknie. Było coś pokrzepiającego dla mnie w jego zachowaniu. Okazywał mi zainteresowanie i widać było, że nie robi tego z powodu wydobycia ze mnie tylko i wyłącznie pewnych informacji. Odnosiłem dziwne wrażenie… wydaje  mi się, że Frank zwyczajnie chce mnie poznać. Myślę, że żywa ciekawość także motywuje jego działania ale czyich by nie motywowała. I cóż… ja również chciałbym go lepiej poznać, ale… nie mogę. Po prostu nie mogę. Muszę go do siebie zniechęcić. Zwyczajnie nie mam ochoty narażać chłopaka na prawdopodobne wizyty rudowłosej. Jakaś część mnie nie kwapi się ku temu, aby Iero widział tyle krwi co ja i był zmuszony do ucieczki przede mną właśnie z tych względów, które tworzą moje życie prywatne. Strach przed tym kim jestem. Wolę zniechęcić go po swojemu i czuję, że będę zmuszony prosić Stevena o współpracę.
Ześlizgnąłem się z murku i stanąłem na własnych nogach. Zwróciłem się w kierunku bramy wejściowej do szkoły i wymknąłem się poza jej teren.


************************


         Na pewnym etapie drogi powrotnej do domu odniosłem dziwne, wręcz niepokojące wrażenie, iż ktoś mnie obserwuje. Kiedy wkroczyłem w odcinek otoczonej po obu stronach gęstwiną drzew ulicy, odczucie bycia śledzonym stało się aż nad wyraz namacalne. Strach nie pozwalał mi obrócić się za siebie. Jedyne co zrobiłem, to przyspieszenie własnych kroków i starania, aby uspokoić rozszalałe serce. Ostatecznie przemogłem się i lekko wyjrzałem znad własnego ramienia. Odetchnąłem z  ulgą, napotykając na polu widzenia jedynie szary asfalt. Uśmiechnąłem się do siebie.
Jaki ja jestem głupi.
Niemalże od razu pożałowałem tych przemyśleń. Kiedy powróciłem do pierwotnej pozycji ciała, zostałem zmuszony do stanięcia w miejscu, a nawet do cofnięcia o parę kroków.
Oto przede mną siedział na drodze duży, czarny wilk i przyglądał mi się z uwagą. Bardzo chciałem uwierzyć, że to jedynie bezpański pies, albo zwierze, które zerwało się ze smyczy swojemu właścicielowi podczas spaceru, gdyż zwęszyło coś w krzakach.
Postąpiłem krok w lewo z zamiarem wyminięcia zwierzęcia. Czułem się zagrożony, mimo że jest to zwykły wilk. Jedyne zagrożenie z jego strony powinno stanowić dla mnie pogryzienie i śmierć poprzez rozszarpanie, rozczłonkowanie ciała oraz wykrwawienie się na asfalcie.  Ja jednak czułem, jak od tej kreatury bije dziwna, niezrozumiała dla mnie aura. Musiałem stąd zwiewać czym prędzej.
Wykonywałem coraz to bardziej śmiałe uniki i posuwałem się na przód, podczas gdy pies zostawał w tyle. Nie gonił mnie. Jedynie siedział na drodze i wodził za mną wzrokiem. Kiedy zbliżyłem się do zejścia na podjazd, wilk ruszył w moim kierunku lekkim, swobodnym, nie zobowiązującym do niczego truchtem. Jednak ja już biegłem do drzwi. Było mi głupio, że boje się psa, lecz z drugiej strony to nie jest byle jaki pies. To wilk z mojego snu, więc powody do wszelkich obaw znajdowały się jak na wyciagnięcie reki.
Szybko dopadłem drewnianej, polakierowanej płyty, po czym zamknąłem ją z trzaskiem i przekręciłem klucz w zamku dwa razy, kiedy znalazłem się w środku. Rzuciłem torbę w korytarzu i zerwałem się szybko, aby podbiec do kuchennego okna. Kiedy jednak lekko się opanowałem, podszedłem bardzo wolno do szyby. Widok z tego miejsca obejmował przód domu i ulicę w oddali. Zbliżyłem się do błękitnej, zwiewnej firanki i delikatnie załapałem za jej boczną krawędź. Zawahałem się. Po chwili jednak niespiesznie wyjrzałem zza zasłonki.
Tak jak się spodziewałem, na granicy wylanego asfaltu i mojej posiadłości siedział czarny jak smoła wilk. Spoglądał na mnie jakby wiedział, w którym oknie się pojawię. Czekał.
Nieoczekiwanie rozwiał się jednak wraz z silniejszym podmuchem wiatru, co wprawiło mnie w zdumienia, i zostawił po sobie ba drodze białą lilią, co przyprawiło mnie o strach.




************

Żeby nie było, że do gerardowych snów wciskam wam wymyślone na szybkiego kity, aby jedynie zapchać rozdział, powiem, że tutaj niewysłowioną inspiracją stał się dla mnie obraz katyńskich grobów, w których chowano polską inteligencję. Ofiar nie zabijano, gdyż kule były dość cenne i Niemcy nie marnowali  ich na ludzi, którzy po torturach i tak ledwo żyli. Wrzucali więc do jednego rowu pełno na w pół żywych ciał i zasypywali ziemią. Wówczas mówiło się, że ‘groby oddychają’, gdyż ofiary z Katynia wciąż żyły, a było ich tyle w jednym rowie, że piach się unosił i opadał, póki definitywnie nie zmarli. Taka ciekawostka od Darsy :3

Co do rozdziału to wszystko jest w tym opowiadaniu bardziej proste niż na pierwszy rzut oka mogłoby się wydawać, a wyjaśnienie jest chyba zbyt trywialne jak na obecne konstruowanie tak gęstej mgły tajemnicy, co może popsuć efekt końcowy w finale. Rozdział ogólnie mi, jako autorce, w ogóle się nie podoba, ale to nie jest ocena obiektywna. Zwyczajnie ciężko pisało mi się tyle opisów, które wydają mi się po prostu wyjątkowo ciężkie.


A w ogóle to rozdział dla Cherry, bo ją kocham, mimo że mówię to bardzo sporadycznie, prawie w ogóle. Sprawia, że już nie jestem tą najbardziej szarą istotą spośród szarych istot. Jestem trochę jaśniejsza.

10 komentarzy:

  1. Jeju, Darsa! Ale to była... Schiza! xD
    KOCHAM TAKIE PSYCHICZNE, REALISTYCZNE, PRAWIE WIZJONERSKIE SNY! <3
    No i ta Lilia. Kurde, wszędzie LILIA! o.O
    Pierwszy ciepły odruch Gerarda w stosunku do Franka - to już spory postęp ;)
    Rozdział bardzo mi się podobał i czekam na następny (mam nadzieję, że jeszcze w tym miesiącu).
    Weny życzę! <3

    OdpowiedzUsuń
  2. Jak czytałam ten opis polany to skojarzyło mi się to właśnie z Katyniem :)
    Myślałam,że Gerardowi przywidziała się ta kobieta, a ona ożyła *.* Po jej wizycie jeszcze bardziej intryguje mnie ta klątwa. Mam teraz tyle pytań. Będę się zastanawiała nad wieloma rzeczami, np. jak zginął Mikey.
    Jednak Gee pragnie mieć jakiegoś przyjaciela, ale klątwa mu to uniemożliwia. Biedny ;< Powoli będzie się zbliżał do Franka, cieszy mnie to. Na pewno nie uda mu się zniechęcić Iero do siebie, więc może nawet niech nie próbuje ;D
    Ja też mam nadzieję, że dodasz następny rozdział jeszcze w tym miesiącu :)
    xoxo

    OdpowiedzUsuń
  3. Uwielbiam to opowiadanie. Naprawdę, czasem mam wrażenie, że moje serce odłożyło dla niego specjalnie kilka szybszych serii tłoczenia krwi.
    Za każdym razem, gdy czytam kolejny rozdział, z zapartym tchem przejeżdżam wzrokiem poza przerywnik z gwiazdek, by sprawdzić, czy tam jest jeszcze dalsza część, czy już informacja. I niemal zawsze widząc to drugie mam łzy w oczach, bowiem moja wyobraźnia domaga się więcej.
    Uknułaś to wielką intrygę, za co dozgonnie Ci dziękuję, z uwagi na mój przeogromny pociąg do takiego rodzaju historii oraz fabuł.
    Nie mam bladego pojęcia póki co, o co może chodzić z tymi wyróżniającymi się na tle innych już od pierwszego rozdziału elementami układanki, więc nie musisz się martwić, iż niektóre rzeczy odkryjemy, zrozumiemy za wcześnie - a przynajmniej nie ja. Myślenie w wakacje ograniczyło się u mnie zasadniczo do prostego, dlatego wszelkie logicznie złożone fragmenty są dla mnie niemal złem wcielonym.
    Zastanawia mnie ogromnie, dlaczego Mikey umarł i to, jak orzekł Gerard, z jego winy.
    I ta dziewczyna z tatuażami, której zarysy ukazała mu ta rudowłosa kobieta (nawiasem mówiąc, forma w jakiej mu się objawiła była naprawdę urzekająca)... mam niejasne wrażenie, a nawet przeczucie, iż to będzie Lynz. Co znowu też komplikuje sprawę, bo Frank, do którego Gerard wykonał wreszcie pierwszy - z rodzaju tych cieplejszych - krok, przez co uśmiech chwilowo nie schodził mi z twarzy.
    Tajemnice, tajemnice, wszędzie tajemnice. Już na miejscu usiedzieć nie mogę! Patrz, do czego człowieka doprowadziłaś xD
    To opowiadanie jest skrytę pod, doprawdy, wielce intrygującą kurtyną z mgły i mroku, a ja - choć wyczuwa się tu choć odrobinę niebezpieczeństwa, iż należy wiać, a nie na przekór się cieszyć - bardzo pragnę ją zrzucić niczym ozdobny papier z gwiazdkowego prezentu, byle odkryć co jest w środku.
    I wilk, wprost uwielbiam wilki. Istoty owiane aurą tajemniczości, piękne i również niebezpieczne zarazem, przez co uważam, iż są tylko kolejnym dopełnieniem tej historii. I te ich oczy...
    Chciałabym, by Gerard wreszcie się przełamał co do Franka, bo zastanawia mnie fakt, czy rzeczywiście chce go tylko poznać, czy, gdy zdobędzie garstkę informacji, postanowi je wyjawić. W końcu jesteśmy ludźmi, a co nas intryguje niemal zawsze staramy się zgłębić, by potem oznajmić choć namiastkę prawdy światu.
    I ten sen. Mogiły, zakopana żywcem kobieta oraz mężczyzna (tutaj niestety wyobraźnia spłatała mi figla, bowiem za każdym razem zamiast mężczyznę w masce z greckiego, starożytnego teatru, widziałam ninję z korpusu ANBU o.0), który nucąc te zdania zakopywał już oddychającą w zbiorowym grobie... przyprawiła mnie o należyte dreszcze i rozszerzone oczy. Coś niesamowitego oraz jednocześnie przerażającego, lecz muszę się przyznać - z katyńskim okrucieństwem tego nie skojarzyłam.
    Tatuaże. Mam wrażenie, że Ty jako pierwsze wyłamałaś się poza ramy stwierdzenia, iż Gerard tatuaży nie ma. Pomijając fakt, jakim jest to, iż są one i tak wynikiem klątwy. Ale są, a to już coś. Ciekawi mnie, czy te misterne wzory również mają jakiś głębszy przekaz.
    I ta rada. Jaka rada, ja się pytam? I "badzo miłe" z ich strony, że zamiast dwóch antidotum (notabene, nawet nie wiadomo z nim co, jak i gdzie), pozostało mu tylko jedno. No nic, jak tylko w twarz każdemu z osobna dać.

    Okej, to chyba tyle, jeśli chodzi o moją nieskładą wypowiedź. Mam nadzieję, że jednak udało Ci się w niej odnaleźć cokolwiek na kształt sensu logicznego :'D
    Weny oczywiście, weny. Takie opowiadania to ze świecą szukać. Gratuluję talentu~
    xoxo

    OdpowiedzUsuń
  4. Jestem jeszcze bardziej zaintrygowana. Ciekawi mnie ta ceremonia krwi, mam nadzieję, że opiszesz ją w którymś z rozdziałów... I ta lilia. Ciekawe, nawet bardzo. Tajemnicze wilki, dziwna ruda kobieta, a jak wiadomo - rude jest wredne! :D Masz bardzo interesujący styl. Dość ciężki, ale ciężki w taki przyjemny, przytłaczający sposób, który genialnie pasuje do Gerarda. To, w jaki sposób piszesz... Chodzi mi o to, że Gee naprawdę mógłby właśnie tak myśleć. Identycznymi słowami. Bo to jest bardzo oryginalne i mimo, że czasem gubię się w sensie zdania, chcę czytać więcej. Mimo, że dopatrzyłam się kilku drobnych błędów (chyba jeden logiczny i kilka literówek), nadal chcę więcej, bo zżera mnie ciekawość! :D
    Mam nadzieję, że szybko dodasz kolejny rozdział. Nie będę życzyła Ci weny, gdyż chyba tak naprawdę nie wierzę w wenę, więc zamiast tego życzę mnóstwa chęci! : )
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  5. Darsu, ten rozdział był taki straszny ;____; Bałam się normalne na równi z Gerardem, a jeszcze ta dziewczyna z tatuażami w łazience... jezu. Ale to dobrze, ponownie się tak wciągnęłam, że nie zauważyłam, kiedy się skończyło. I to było niefajne D: Tak czy siak, powracając do tematu... cholernie ciekawi mnie, czemu Mikey zginął i dlaczego przez Gerarda (chyba, że było o tym mówione, a mi to po prostu umknęło ;c). W dodatku ta klątwa *-* Ciekawe, bardzo ciekawe, mocno wciągasz <3 Do następnego rozdziału :*

    OdpowiedzUsuń
  6. Lilie, wszędzie lilie. Jakaś rada o której nawet Gee nie ma pojęcia. Tajemnicza ruda postać z toalety. Intryguje mnie też kim będzie owa ciemnowłosa kobieta z tatuażami i również mam nieodparte wrażenie, iż będzie to LynZ. Rozdział naprawdę ciekawy i to nie ważne, że prawie cały zbudowany z opisów i przemyśleń. Chcę więcej. Cieszę się, że Gerard wreszcie choć minimalnie otwiera się na Franka i mam nadzieje, że Frank nie odpuści. Ponadto w jaki sposób Gee miał związek ze śmiercią własnego brata ?
    Czekam na następny rozdział, życzę weny, chęci i czasu :)
    xoxo Rose

    OdpowiedzUsuń
  7. Po pierwsze: Przepraszam, że tak późno komentuję, ale u know... leń xD

    Ta ciekawostka jest... straszna. Aż mnie ciarki przeszły (że nie powiem "przeleciały") xD Ale bardzo ciekawa. Może masz dla mnie jeszcze jakieś fakciki i dalej? Chętnie bym posłuchała.

    A co do rozdziału... Cóż, tak naprawdę nie mam się do czego przeczepić. Choć wiem, że bardzo byś chciała dostać jakąś krytykę, to po prostu nie masz za co! To opo, mimo, że ma ma tak mało rozdziałów, jest zbyt idealne. No dokładnie. Fabuła, twój styl pisania, opisy i wszystko inne składają się na to, iż muszę powiedzieć dwie rzeczy:

    Jesteś cudowna!
    I dziękuję za tak wspaniałe dzieło *_* Kiedy wiem, ze dodajesz rozdział uśmiecham się jak wariatka sama do siebie, bo wiem, że na pewno poprawisz mi tym humor. (Za dużo "że" xD)

    A notka pod rozdziałem... jesteś najcudowniejszą osobą na świecie! Moja Darsiałkę... *ociera łezkę* <3 Kocham cię :*

    Więc powodzonka życzę i czekam na następny rozdział z niecierpliwością!

    XoXo

    OdpowiedzUsuń
  8. łomatko, ale długie komentarze tam, nade mną ;-;
    a ja, nie dość, ze późno, to jeszcze tak krótko i marnie. ale nie mam weny, musisz mi to wybaczyć.
    otóż rozdział przeczytałam już kilka dni temu, ale jakoś nie byłam w stanie ruszyć dupy i napisać czegokolwiek. dalej przychodzi mi to z trudem. no ale bardzo mi się podobało. kurde, mi zwykle się podoba, to co piszesz. ale ta kobieta... z każdym rozdziałem przeraża mnie jeszcze bardziej rzeczywistość, w jakiej żyje Gerard. sny, klątwa, dziwne wizje... mnie by już dawno w wariatkowie zamknęli. potrzebuje kogoś, a tym kimś niezaprzeczalnie jest Frank.
    życzę dużo weny, moja droga ;)
    xoxo

    OdpowiedzUsuń
  9. W końcu zdecydowałam się na jakiś sensowny komentarz. Nie, przepraszam on z pewnością nie będzie normalny po ponownym obejrzeniu "Kutas Time"
    No ale do rzeczy, opowiadanie samo w sobie cały czas i bez przerwy mnie mocno intryguje, i raczej nie przestanie póki wszystko się nie wyjaśni. Gerard jest cudowny, po prostu uwielbiam jego postać w tym opowiadaniu. (Bardzo spodobało mi się stwierdzenie "pączek z soczystym, krwistym nadzieniem" :3
    Widać, że jest mu trudno, aż mi smutno kiedy myślę, że on nie może z nikim porozmawiać o tym wszystkim...

    Ale widać, że Franka i Gerda do siebie ciągnie, podoba mi się to. Bardzo.
    Już nic nie piszę, gdyż ten komentarz nie ma sensu.

    Pozdrawiam :3

    OdpowiedzUsuń
  10. Ten rozdział był...mroczny. Opis zakopywania żywcem był tak realistyczny, jakbyś naprawdę to kiedyś widziała O_o. Przeszłyby mnie ciarki, gdyby nie to, że kocham takie rzeczy :D. Za to scena w łazience była cholernie dziwna. Sama już nie wiem, o co w tym wszystkim chodzi. Jedyne, czego jestem teraz pewna, to to, że Gee sam sobie nie robi krzywdy. Chociaż jedna dobra rzecz w tej plątaninie zła, jaką jest jego życie. Zastanawia mnie rola snów Gerarda, jak ona wpływają na niego i na fabułę. Och, no i Mikey...kurcze, on umarł, tak? :< Nic już nie wiem. Ale to dobrze, ja lubię się dowiadywać w trakcie.
    Dużo weny Darsiu :*.
    Przepraszam, że ten komentarz nie ma sensu :/.
    xoxo Kot

    OdpowiedzUsuń