czwartek, 22 sierpnia 2013

Curse of the Bloody Lily

{ 007 }




         Podeszwy moich butów stukały głośno o kościelną posadzkę. Mimo że budynek był pełen ludzi, panowała dokoła tak przejmująca cisza, jakby w rzeczywistości te sylwetki człowiecze stanowiły jedynie realny odlew postaci o różnej płci.
Nikomu nie wyrwało się kaszlnięcie.
Nikt nie kichnął.
Nikt nawet nie śmiał przestąpić z nogi na nogę, co mogłoby w ostatecznym rozrachunku wywołać ciche szurnięcie.
Jedynie miarowe ruchy ich klatek piersiowych zaświadczały o tym, iż są to istoty żywe.
Spojrzałem w lewo.
Spojrzałem w prawo.
Podszedłem do jedynej, całkowicie pustej ławki w kościele. Mimo że niektórzy stali, właśnie ta konkretna ławka została pozostawiona luzem. Wyglądało to tak, jakby ktoś lub też coś zapraszało mnie to spoczęcia na polakierowanej, zachęcająco błyszczącej się, drewnianej powierzchni.
Zacząłem się zastanawiać, co ja robię w budynku, gdzie chrześcijanie dają upust swym fantazjom, skoro nie jestem nawet w najmniejsym stopniu wierzący? Czy to oznaka tego że już najwyższy czas abym się nawrócił? Gdyby nie panowała tutaj taka mroczna atmosfera, z pewnością zaśmiałbym się kpiąco. Pojawiła się we mnie pewna nerwowość oraz niepokój. Nie kontrolowałem niczego, co miało tutaj miejsce. Byłem rozbity i niekompletny z tego powodu.
W mym sercu zapanował niepokój oraz wręcz niepowtarzalny, nie do końca irracjonalny strach.
Skronie pulsowały.
Krew szumiała w uszach.
Kończyny stały się niepewne własnego fundamentu, który mimo wszystko nadal trzymał całe ciało w pionie.
Oczy rozbiegane.
Oddech przyspieszony.
Nagle, zupełnie nieoczekiwanie zagrzmiały organy, a milczący wcześniej tłum zaczął pomrukiwać nieznaną mi pieśń. Rozejrzałem się dokoła nieco zdezorientowany.
Kiedy pomruki przeszły w wyraźnie artykułowane słowa, jak zakładam, psalmu kościelnego, w okolicach ołtarza rozległ się trzask.  Duży krzyż dźwigający ciało chrystusowe, upadł na podłogę. Korona z ciernia przeturlała się z głuchym, metalicznym dźwiękiem po kafelkach pod ławki. Niemalże zaliczyłem zawał na miejscu, kiedy figura Jezusa zaczęła się poruszać. Jego prawa dłoń mocowała się ze sporym, solidnie wbitym w ramię krzyża gwoździem. Kiedy ręka oderwała się od drewnianej powierzchni, kafelki dokoła pokryły drobne plamki krwi. Tłum wciąż śpiewał, a w akompaniamencie do jego pieśni chuderlawa postać podniosła się do pionu, całkowicie wyswobodzona z wszelkich nieudogodnień.
Postąpiłem kilka kroków w tył. Moje dłonie zaczęły niekontrolowanie drżeć. Bałem się. Jednak kiedy okazało się, że postać mająca być Chrystusem, w rzeczywistości jest kobietą o długich, czarnych włosach, zrobiło mi się na dodatek słabo, aż musiałem podeprzeć się o najbliżej stojącą ławkę.
Dziewczyna spojrzała na krzyż z odrazą i głęboką pogardą, po czym bez większego wysiłku wrzuciła go sobie na plecy. Zaczęła podążać niespiesznie w moim kierunku z niezbyt obiecującym życie wieczne na polach elizejskich uśmiechem. To sprawiło, że poczułem, iż musze zacząć działać.
Rzuciłem się czym prędzej do ucieczki. Nie spodziewałem się jednak, że tak milczący z początku i bierny w sprawach ruchu tłum, zagrodzi mi drogę i nie pozwoli odejść w spokoju z niewiadomych mi przyczyn.
Do kobiety podszedł mały, ubrudzony ziemią na twarzy chłopiec w starodawnej czapeczce z daszkiem i podał jej duży młot oraz cztery grube gwoździe, które przypominały wyglądem te same, jakie przytwierdzały wcześniej jej wątłe ciało do krzyża.  
Czyżbym teraz ja miał na nim zawisnąć?
O nie… Rzuciłem się w tłum z szaleńczym krzykiem, a kiedy to nie poskutkowało, wskoczyłem na pustą ławkę i zacząłem biec w kierunku kolorowego witrażu, stanowiącego szybę okna oraz moją ostatnią a także jedyną przepustkę na wyjście z tego w miarę cało.
Niespodziewanie poczułem, jak czyjeś palce zaciskają się na mojej kostce. Runąłem  dół, obijając się o wszystkie możliwe kanty ławki. Kiedy uderzyłem głową w twardą posadzkę, obraz przed oczami zaczął mi się zamazywać. W dodatku poczułem metaliczny posmak krwi w ustach, co nie zwiastowało nic dobrego.
W końcu dokoła zrobiło się całkowicie czarno, a dźwięki zanikły, jakby ktoś włączył film z czasów kina niemego.


************************


Dlaczego kiedy spędzamy z kim miło czas, bądź pogrążamy się w interesującym nas zajęciu, wszystko tak szybko przemija?
Dlaczego kiedy dokoła zalega w powietrzu nuda, patrząc na zegar, odnosimy wrażenie, że wskazówki niemal stoją w miejscu i nie wykonują żadnych ruchów?
Dzisiejsza chemia jest zdecydowanie najbardziej nużącą lekcją ze wszystkich. Zrobiliśmy krótką powtórkę z kwasów karboksylowych z wcześniejszych lat szkolnych, dodając do tego kilka nowych pojęć, które stanowiły jedynie definicje z banalnymi wzorami. Później pan Cortez zadał nam kilka ćwiczeń do zrobienia i pytań do udzielenia na nie odpowiedzi, podczas gdy sam zajął się uzupełnianiem tematów w dzienniku oraz innymi sprawami, które tylko i wyłącznie dotyczyły jego osoby.
Oblicz, ile procent masy stanowi woda w gipsie krystalicznym, a ile w gipsie palonym. Nic bardzo trudnego.
Uzasadnij, od czego zleży barwa różnych hydratów tej samej soli. Wystarczy poszukać odpowiedzi w tekście z podręcznika.
Powiedział, że kiedy uporamy się ze wszystkim, mamy czas dla siebie i możemy porozmawiać szeptem tak, aby mu nie przeszkadzać, bo przygotowuje się na zebranie rady pedagogicznej. Zdziwiło mnie trochę to, że uczniowie stosują się do jego zaleceń. Nie to co na innych lekcjach się wyrabia. Może wynikało to po części z tytułu bycia naszym wychowawcą? Mimo to Cortez posiada i tak pewną charyzmę, dzięki której nie musi się wiele wysilać, aby podopieczni byli mu posłuszni. Jest po prostu fajny. Obok tej ‘fajności’  pojawia się również dobry poziom nauczania, co czyni go przyzwoitym oraz sumiennym nauczycielem, jakich tak właściwie nie brak w tej szkole. W moim starym liceum ta struktura prezentowała się raczej w kratkę. Więcej jednak było tych ‘do dupy’, którzy mieli wywalone po całości w naszą edukację. Całe szczęście zabawiłem tam jedynie kilka miesięcy. Mało znaczący epizod podług całego życia.
Zerknąłem ponownie na zegarek z pewną dozą zdenerwowania. Ściągnąłem brwi i jęknąłem głośno w duchu. Ta wskazówka nawet nie drgnęła!
Każdy rozmawiał ze swoim kolegą z ławki, bądź uczniowie odwracali się do siebie i zawzięcie dyskutowali na jakiś temat. Ja mogłem jedynie zamienić kilka słów z… z samym sobą. Westchnąłem, spoglądając na bazgrzącego coś w swoim szkicowniku Gerarda. Jak zwykle rysował jakąś masakrę, która mogłaby się stać podstawą czy też inspiracją dla reżysera horrorów. Taki film podbiłby rynek światowy, wkraczając bez większych przeszkód z powodzeniem na arenę międzynarodową, zgarniając po drodze wszystkim sprzed nosa co znamienitsze i najbardziej pożądane nagrody oraz wyróżnienia.
Gerard szkicował bardzo wyraźnie i starannie, także nigdy nie miałem większego problemu z odczytywaniem ilustracji. Niekiedy wręcz żałowałem, że chłopak przykłada się tak pieczołowicie do idealnego odwzorowania tych z pozoru mało znaczących detali, które jednak nadawały całemu tworowi niesamowitej głębi.
Bazgroły dnia dzisiejszego: tematyka sakralna.
Nie spodziewałem się, że Way może być fanatykiem religijnym, chociaż niekiedy brałem to pod uwagę we własnych wyobrażeniach na temat jego skrytej oraz mrocznej osoby, pomijając jednak naturalnie oczywisty ateizm chłopaka. W jego dziele mógłbym się doszukać pewnego rodzaju herezji. Przedstawienie w obrazie kobiety na krzyżu zamiast ciała Jezusa jest podkopywaniem fundamentu wiary i zniewagą dla katolików. Gdybym był przewrażliwiony na tym punkcie, pewnie zwróciłbym mu uwagę, ale on i tak miałby to raczej gdzieś. Jego świat, jego sprawa. Poza tym brak mi pewności, czy Way jest w pełni zdrowy na umyśle. Niekiedy ma niezłe odpały, po których można z powodzeniem zacząć się go bać. Później znowu jest dla mnie miły przez jakiś czas, aby uciec, kiedy nasza rozmowa wjeżdża powoli na spokojne i normalne tory bez zbędnych zakrętów. Jakby się temu bliżej przyjrzeć, przecież musi istnieć jakiś powód, dla którego chodzi do szkolnej psycholog.
Ale w sumie ja też do niej chodzę…
Czyli jestem w kropce.
Westchnąłem z irytacją.
Zacząłem bębnić palcami o blat stołu, oczekując upragnionego dzwonka na przerwę.
Dzisiaj mama ma popołudniową zmianę do pracy, więc wygląda na to, że będę sam musiał sobie zrobić obiad. Nie stanowi to dla mnie większego problemu. Jednak mimo wszystko wole nie dotykać się do patelni i garnków. Wystarczy mi, że raz chciałem upiec babeczki, bo mama miała urodziny. Omal nie wysadziłem domu w powietrze, bo włożyłem ciasto w papierowych foremkach do piekarnika i zapomniałem je wyjąć… Resztę każdy może sobie dopisać. To wynikło z czystej głupoty, lecz od tamtej pory mam kuchenną traumę. Jak nie patrzeć, kucharz to ze mnie raczej i tak jest marny. Oczywiście ugotuję ryż oraz produkty ryżo podobne, dodając do tego jakiś mało skomplikowany sos i sałatkę z ogórków czy pomidorów, ale niewiele więcej. Na samą myśl o niedługim skonsumowaniu czegokolwiek, lekko zaburczało mi w brzuchu.
STUK.
STUK.
PACH.
Zamarłem, kiedy zimna dłoń Gerarda przykryła niespodziewanie moją. Przestałem wybijać równomierny takt palcami. Przełknąłem mało dyskretnie ślinę i podniosłem wzrok na chłopaka. Patrzał na mnie zza tej swojej grzywki z uwagą. Czułem to, bo zobaczyć nie byłem w stanie.
- Po prostu przestań – wyszeptał miękko, aczkolwiek swojej dłoni już nie zabrał.
W chłodzie jego skóry było coś kojącego, a w postawie ciała – wręcz hipnotyzującego. Podświadomie pragnąłem, aby nie zmieniał pozycji, w jakiej się aktualnie znajdowaliśmy. Wiedziałem, że z zewnątrz może to wyglądać nieco dziwnie oraz niecodziennie, ale nie przejąłem się tym zbytnio.
Milczeliśmy, patrząc na siebie, póki dzwonek na przerwę nie rozproszył tej ciszy. Szur odsuwanych krzeseł i podniesione głosy uczniów skutecznie wytrąciły mnie z zamyślania. Wyrwałem swoją dłoń z uścisku chłopaka i zacząłem się prędko pakować, wrzucając rzeczy bez ładu do plecaka.
- Gerard, zostań teraz chwilę po lekcji – oznajmił nauczyciel czarnowłosemu, kiedy byłem już w drzwiach i przekraczałem próg.
Wychodząc, zostawiłem lekko uchylone drzwi. Odruchowo przywarłem do ściany pod klasą. To była ostatnia lekcja dla wszystkich roczników, wiec szkoła opustoszała szybciej, niż jak gdyby zawył alarm przeciwpożarowy. Do siedemnastej funkcjonował jedynie psycholog szkolny, u którego tak właściwie miałem się stawić zaraz po dzwonku. Pomyślałem jednak, że rozmowa w relacji uczeń – nauczyciel w pewnym sensie może mi wyjaśnić pewne kwestie oraz stopień zaawansowania relacji między nimi.
- Co jest? – mruknął niechętnie chłopak. – To ważne?
- Gdyby nie było ważne, nie zatrzymywałbym siebie po lekcjach, tylko przy okazji odwiedzin wtajemniczył w szczegóły – zaznaczył. – Chodzi o to, że zasiadałem w komisji, która sprawdzała testy, kontrolujące zasób waszej wiedzy z poprzednich lat. Nie chcę cię martwić, ale uzyskałeś najgorszy wynik z przedmiotów ścisłych w całej szkole.
- Nie zmartwiłeś – oznajmił Way obojętnie. – Tak właściwie to nawet nie widzę tych powodów do zmartwień, mam większe problemy, a kiepskie oceny to raczej najmniej istotny z nich wszystkich i wpada niezwykle blado podług całokształtu. – Oczami wyobraźni widziałem nonszalanckie wzruszenie chłopaka ramionami.
- Ja to rozumiem, Gerard. Wszystko staram się przyswoić. Jednak jesteś zagrożony, do jasnej cholery. Najprawdopodobniej nie zdasz. Uwierz mi na słowo, że to JEST powód do zmartwień.
- Kwestie edukacyjne jakoś bardzo nie zajmują mojej głowy. Po co mi to wszystko? – prychnął lekceważąco.
- Nie pierdol głupot, chłopaku – warknął, rozdrażniony. – Załatwię ci korepetycje.
Zdziwiły mnie tak ostre słowa nauczyciela. Który pedagog zwraca się do ucznia w ten sposób? Mimo że zaproponował Gerardowi douczki, a  ten impertynencko odmówił, zgrywając buca, chemik nie powinien stosować wulgaryzmów.
- Nie zostanę w szkole po lekcjach – ostrzegł czarnowłosy z wyraźnie pobrzmiewającą w jego głosie rezerwą.
- Przyślę ci kogoś do domu.
- Nie wpuszczę. Będzie warował na wycieraczce tak długo, aż zgłodnieje i wróci, skąd przyszedł.
- Obiecałem twojemu ojcu, że się tobą odpowiednio zajmę. Ty kolei przysięgłeś, że zadbasz o dobre oceny, aby nie zwrócić na siebie niczyjej uwagi, nie budzić podejrzeń oraz nadmiernego zainteresowania.
- Steven… Nie graj, proszę, ze mną w te karty. – Gerard zaśmiał się ponuro.
W gruncie rzeczy Robbie mówił mi, że Gerard tylko z Cortezem oraz jego żoną utrzymuje jakikolwiek kontakt, lecz nie spodziewałem się aż takiej swobody we wzajemnych kontaktach jak ta. Rzeczywiście prowadzili aż zanadto luźną rozmowę, ale żeby aż do tego stopnia? Bardziej jak kumple niźli podopieczny z kimś postawionym wyżej. Czułem, że między tą dwójką jest coś więcej i łączy ich nie tylko budynek szkolny. O romans raczej nie podejrzewałbym Corteza, którego żona jest przecież szkolną psycholog, jednak jakieś ciemne interesy jak najbardziej miały rację bytu. Wydaje mi się także, że chemik jako jedyny zna w pełni tajemnicę, skrywaną przez Gerarda. Dlatego chłopak nie musi mu kłamać i czuje się przy nim swobodnie. Przynajmniej ten jeden aspekt w całej sprawie stał się nieco jaśniejszy i bardziej oczywisty niż pozostałe.
- Kiedy wraca ojciec? – Nauczyciel zmienił temat z cichym westchnieniem zrezygnowania.
- Szóstego z rana. Jak zwykle z resztą.
- Jak się z tym czujesz?
- Boję się… - zaczął lekko łamiącym się głosem. – Jego przyjazd jest równoznaczny z… no sam wiesz z czym, staram się jakoś przygotować na to psychicznie przez cały miesiąc, ale tak się zwyczajnie nie da. Kiedy przychodzi co do czego, strasznie panikuję. Ten ból… jest nie do zniesienia.
Czyli osądy wszystkich nad tym, że w domu czarnowłosego dzieje się coś złego, były całkowicie słuszne. Ojciec się nad nim zwyczajnie znęca. Pewnie dlatego jest taki zamknięty w sobie i rozmawia jedynie z zaufanymi osobami z najbliższego otoczenia. Kwestią do rozstrzygnięcia zostaje zatem tylko to, jakie szkody ten chory na umyśle człowiek mu wyrządza, że aż czeka na to i przygotowuje się do tego psychicznie cały miesiąc.
- A co z Olivią? Pomagają ci te spotkania? - zagadnął chemik.
- W pewnym sensie pomagają. Jednak nic mnie nie nastawi pozytywnie do tego piekła. Ona nie naprawi zła w moim domu. – Gerard westchnął ciężko. – Pogadać zawsze fajnie. Namalować też ją mogę dla odstresowania się, ale to nie daje wiele. Jedynym efektem są jej portrety w waszej piwnicy. – Zaśmiali się zgodnie z tego, jak mi się zdaje, dobrego dowcipu.
- Widzę, że dopiero niedawno zdjąłeś bandaże.
- Tak… Poprzednie rany byłby zbyt głębokie, aby szybko się zabliźnić, bo całość doszła niemal do kości, nawet nie wiem jakim cudem. Pasy otworzyły je na nowo miesiąc temu. Mam szczęście, że prawie już się zagoiły. Nie będzie wkrótce tak mocno bolało.
Zapanowała między nimi raniąca uszy cisza.
- Chcesz o tym porozmawiać?
- Nie, radzę sobie – zapewnił chłopak. – Jest jednak inna sprawa, którą należy załatwić. Do tego potrzebuję ciebie. Stanowisz wręcz kluczowy element.
- Strzelaj.
- Chodzi o Franka Iero. Musimy sprawić, aby…
Na korytarzu, w którym się znajdowałem, rozniósł się echem stukot kobiecych butów na obcasie, także nie było mi dane wysłuchać tego, jakie plany wobec mnie ma Gerard, gdyż musiałem zwiewać. Przyłapanie na podsłuchiwaniu nie jest zbyt chwalebnym osiągnięciem, a nie daj boże jeszcze ten, kto by mnie przyłapał, przyprowadziłby mnie za ramię do samego Corteza i w obecności Gerarda oznajmił, na wykonywaniu jakiej czynności mnie zastał. Rety, jaki wstyd.
Udałem się korytarzem w kierunku gabinetu psycholożki, rozmyślając nad tym, czego mogę się w najbliższym czasie spodziewać. Pierwszym co przyszło mi na myśl, było to, że naprzykrzam się Wayowi i postanowił mnie zadźgać, a potem zakopać w ogródku i posadzić na mych zwłokach pelargonie oraz lawendę. Nie ma co, dobry nawóz. Jednak przy takim układzie nauczyciel raczej na sto procent by mu nie pomógł. Innych opcji nie dostrzegałem, co oczywiście nie oznaczało, że ich nie ma, a to nie napawało mnie przesadnym optymizmem. Obawiałem się, że Gerard będzie chciał zastosować na mnie jedną ze zilustrowanych w swoim zeszycie krwawych scen.
Dobra, to idiotyczne z mojej strony.
Nie mniej nic nie jest w stanie zmienić faktu, że ofiary przemocy rodzinnej nie są do końca normalne, biorąc za rozważany aspekt na przykład życie codzienne oraz obcowanie w społeczeństwie. Znęcanie się nad nimi, paczy im psychikę i sprawia, że później robią to samo własnym dzieciom, jeżeli w ogóle decydują się na ich posiadanie lub idą w całkowicie innym kierunku – przesadnie rozpieszczają swoje pociechy, nie chcąc dopuścić do tego, aby spotkało je w życiu to samo zło.
Coraz śmiałem się z własnej głupoty i fantazji. Przecież Gerard by mnie nie zabił. Jednak później ponownie poważniałem, stwierdzając, że w sumie patrząc na to realnie, byłby raczej do tego zdolny. Następnie znowu kpiłem z tego i na powrót przybierałem kamienną twarz.
Zamknięte koło w obrębie zaledwie kilu pospolitych emocji.


************************


- Chodzi o Franka Iero – zacząłem. – Musimy sprawić, aby zwyczajnie dał mi spokój. Żeby owładnął go paraliżujący kończyny strach. Przed mną. Ma drżeć na mój widok. Jego oddech ma się stawać płytki i nierówny. Ma uciekać wzrokiem w obawie, że stanie się coś niewyobrażalnie złego, a zarazem niepożądanego w skutkach. Ma się bać.
- Nie chce negować pomysłów, które kreuje twoja dzika i chora fantazja, ale brzmisz jak psychopata w tym momencie. – Posłałem mu przeciągłe, lodowate spojrzenie. – W dodatku chyba nie jesteś co do tego taki pewien – stwierdził Steven bez ogródek, niezrażony moją wrogością.
Nie jestem. To chciałem mu odpowiedzieć. Ale nie mogłem. Moje uczucia względem bruneta nie powinny ujrzeć światła dziennego. Byłem szczerze rozdarty pomiędzy zbliżeniem się do niego, a odepchnięciem jak najdalej. Ciągnęło mnie w stronę Franka. Nawet bardzo. Jednakże znajomość ze mną oznacza dla Iero tyle samo, co wprowadzenie go do mojego świata. A on nie jest kolorowy.
- Jestem – skłamałem. – Musze się go pozbyć. Niczym niezbędnego bagażu na zatłoczonym peronie. Chwastów z ogródka za płotem. Psa przy najbliższym kontenerze na śmieci. Trupa owiniętego w dywan po środku lasu pięć metrów pod ziemią. Zbitej szklanki…
- Dobra, przestań. Dotarło, okej? – przerwał mi szybko. – Więc…  jaki sposób chcesz tego dokonać? Zakładam, że masz jakiś plan, skoro wychodzisz do mnie z jakąś propozycją.
- Szóstego  wyślesz go do mnie z lekcjami. – Steven spojrzał na mnie krzywo. Nie był zbytnio przekonany. – To jedyny sposób. Nikt nie jest na tyle głupi, aby drążyć ten temat dalej, jeżeli trafi na odpowiednią porę.
- A jeżeli jest?
- To pomyślimy później, jak daleko jeszcze możemy się posunąć.
Nauczyciel spojrzał na mnie z wyraźnym niepokojem, lecz niczego nie skomentował, co przyjąłem jako zgodę na taki układ.


************************


Usiadłem na ławce przed gabinetem pani Olivii Cortez. Kobiety nie było w środku i ujmując te sytuację duchem frazeologizmów, pocałowałem klamkę. Nie miałem pojęcia, czy zapomniała o naszym spotkaniu i zmyła się do domu, czy po prostu gdzieś sobie poszła, aby za chwilę wrócić. Wina niejako leżała po mojej stronie, bo spędziłem na podsłuchiwaniu trochę za dużo czasu i spóźniłem się na tę wizytę. Po części żałowałem, po części nie żałowałem. Pól na pół. Z jednej strony zdobyłem kilka istotnych informacji na temat Gerarda, a z drugiej straciłem i tak właściwie tej najważniejszej nie uchwyciłem. Jestem w stanie wywnioskować, że osoba psycholog jest niezrównaną kopalnią faktów na temat Waya. Jako żona pana Corteza, który jest silnie związany z obiektem mojego zainteresowania, pewnie również ma styczność z czarnowłosym na równie wysokim poziomie co jej partner życiowy.
Po korytarzu rozległo się ciche stukanie kobiecych obcasów. Nie szybkie, aczkolwiek również nie powolne. Podniosłem głowę i ujrzałem panią psycholog z teczka pod pachą i kubkiem kawy w ręce. Odetchnąłem z  ulgą. Szansa na doinformowanie się w sprawie Gerarda pojawiła się na nowo.
- Dzień dobry – przywitałem się, wstając z ławki.
- Cześć, Frank – uśmiechnęła się radośnie. – Szczerze powiedziawszy, myślałam, że już nie przyjdziesz do mnie. Ale miło że jesteś. Otworzysz drzwi? – zapytała, wystawiając przed siebie klucze na teczce.
- Jasne – mruknąłem, obmyślając w głowie plan działania.
Kiedy weszliśmy do środka, moja uwagę niemal natychmiast przykuł nowy wystrój wnętrza. Ściany nie były już dłużej błękitne, lecz ciemnofioletowe. Kafelki zostały zastąpione przez panele podłogowe, a stare półki wyparły ich nowsze, ładniejsze modele o jasnym kolorze drewna, polakierowane na wzmocnienie. Na ścianach wisiały różne obrazy, przedstawiające ptaki, rośliny i ogólnie wszelkie co piękniejsze walory natury. Z tego miejsca mogłem również zauważyć, że w części z kanapą i balkonem wymieniono dywan, rolety zastąpiono zwiewnymi firankami i stolik z drewnianego dostał awans na szklany. W pomieszczeniu po katach zostały porozstawiane przeróżne rośliny, bardzo dobrze komponujące się z granatowymi ścianami i  ciemnoczerwonym sufitem.
- Trochę się tutaj zmieniło – zauważyłem.
- Szkoła sypnęła groszem, to grzechem byłoby nie skorzystać.
- Co prawda to prawda – uśmiechnąłem się. Dzięki zaskakującej jak na mnie analizie konsekwencji oraz przeróżnych zależności, wpadłem na pewien pomysł, który może być zarówno pustym losem jak i strzałem w dziesiątkę. – Te obrazy na ścianach były wykonywane na zamówienie? Wyglądają na ręczną robotę…
- Dobre oko – pochwaliła, zasiadając za biurkiem. Wskazała mi fotel na przeciwko, zmuszając tym samym do spoczynku. – Jeden z uczniów naszej szkoły wykazujący według mnie wręcz niebywałe zdolności plastyczne, zgodził się je dla mnie wykonać – chrząknęła nerwowo. Strzał w dziesiątkę. – Musiałam pójść na pewne ustępstwa z tym związane, ale czego się nie robi dla swojego gabinetu – mruknęła jakby do siebie.
- Nie sądziłem, że są tutaj artyści aż takiej klasy – zmusiłem się do swobodnego tonu, chociaż rozsadzała mnie od wewnątrz energia. Zacząłem się intensywnie  rozwodzić nad tymi ‘ustępstwami’, o których wspomniała kobieta. – Kto jest autorem tych prac?
- Gerard – odparła niechętnie. – Chodzisz z nim do klasy. Może powróćmy jednak teraz do ciebie, co? W końcu po to tutaj jesteś – spojrzała na mnie twardo i nieustępliwie, co nie pasowało do łagodnego usposobienia, które prezentowała na co dzień.
- Co chciałaby pani wiedzieć? – zapytałem niecierpliwie, szukając sposobności ku powróceniu do zaczętego tematu.
- Frank… - odparła łagodnie. – Ja nie jestem tutaj po to, aby wyciągać z ciebie siłą informacje z twojego życia. Jesteś chyba na tyle inteligentny, aby wiedzieć na czym polegają te spotkania. Ważne jest dla mnie, abyś powiedział mi o sobie tyle, ile jesteś w stanie powiedzieć oraz ile uważasz za stosowne. Chciałabym poznać ciebie, twoje lęki, fobie, zainteresowania, co lubisz, czego nienawidzisz, jaką płeć preferujesz, jakie masz zapatrywania na własną przyszłość. Wszystkiego po trochu a znajdziemy drogę do porozumienia.
Wypowiedziała to z taką delikatnością, że przestałem się dziwić uczniom, którzy lubią tutaj przebywać. W gruncie rzeczy nie mam nic przeciwko tym spotkaniom, ale nie sądzę, aby były mi one potrzebne. Nie przeżyłem żadnej traumy. Nawet cieszyłem się z nagłego rozejścia rodziców. W życiu nie brakowało mi niczego, na co nie mógłbym sam zapracować. Jak nie patrzeć jestem całkiem szczęśliwym, normalnym nastolatkiem. Jednak szkoła stwierdziła, że skoro mam rozbitą rodziną, psycholog szkolny to nieoceniona pomoc w naprawieniu mojej bardzo skruszonej psychiki. Zabawne to… Większość rodzin w naszym chorym kraju jest rozbita. Albo nie dyrekcja nie zwraca na wszystkich uwagi, albo siedząca przede mną kobieta bierze nadgodziny i spory dodatek do pensji z tego tytułu.
Westchnąłem cicho.
Nie miałem bladego pojęcia jak wrócić do kwestii Gerarda. Pani Cortez stwarza pozory osoby, która strzeże swych tajemnic i tajemnic swoich bliskich niezwykle pieczołowicie.
- Moja przyszłość to nic pewnego. To coś… na co nie mam jak na razie większych planów. Sądzę, że z czasem wszystko się ułoży – zacząłem powoli. – Zawsze chciałem mieć rodzeństwo, lecz jakoś nigdy nie zostało mi to dane. Także jest to jeden z aspektów, który sprawia, że czuję się trochę samotny. W tej szkole też nie mam za bardzo co liczyć na znajomości. Wszyscy już się pozbijali w swoje grupy i nie są zbyt otwarci na nowych członków. Czuję, że zawsze będę ‘tym, co dołączył do nas w połowie pierwszej klasy’. – Psycholog miała skupiona minę i obserwowała mnie uważnie. – Chciałem się zakolegować z tym całym Gerardem właśnie… ale nie udaje mi się to za dobrze. Widzę, że on ma jakieś problemy. Widzę to po prostu. Jednak nie jestem w stanie mu pomóc, jeżeli on sam tego nie chce. Dlatego zostaje sam… - Wzruszyłem ramionami. – Tak mniej więcej wygląda z mojej perspektywy życie w tej szkole.
- A co ze starym środowiskiem, w którym przebywałeś? Masz z nim dobre wspomnienia?
- Nie są złe, ale nie tęsknię za tamtym życiem. Nie należę do osób, które nawiązują trwałe znajomości, bo tak naprawdę w każdym dostrzegam coś, co nie pozwala mi w pełni się zaangażować w tego typu relacje. Ludzie  coraz odchodzą. Temu się nie zaradzi – westchnąłem. – W Nowym Jorku mieszkałem w bloku, także teraz rozeznaję się w tym, jak to jest posiadać dom i zajmować się większą liczbą metrów kwadratowych. Ogólnie nie żałuję przeprowadzki. Taka zmiana to szansa na rozpoczęcie niejako nowego życia w nowym miejscu z nowymi ludźmi. To niemal niczym budowanie wszystkiego od postaw.
- Całkowicie cię rozumiem. Masz młody umysł, całe życie przed tobą. W tym stylu bycia dostrzegasz całkiem nowe możliwości. Na takim etapie wszystko jest jeszcze w miarę plastyczne i sam planujesz niektóre rzeczy a także podejmujesz pewne decyzje. To dobre myślenie. – Uśmiechnęła się promienie. – Wygląda na to że zmiany, które ciebie dotknęły, są zmianami jak najbardziej na plus i czujesz się z nimi komfortowo. To dobrze. Poznałeś już może… - przerwało jej pukanie do drzwi. – Tak? – zagadnęła z rozdrażnieniem. Chyba nie lubiła, kiedy ktoś przeszkadzał jej w sesjach i rozpraszał w taki sposób. W progu pojawił się Steven Cortez.
- Przepraszam, że wam przerywam. – Wszedł powoli i ostrożnie do środka, jakby doskonale znał stosunek swojej żony to tak nagłych wtargnięć na jej teren. – Ja tylko po kluczyki od samochodu.
- Jedziesz do domu? – zapytała. – Nie będę miała później jak wrócić.
- Spokojnie – mruknął do niej jak najciszej tylko mógł. – Odwiozę jedynie Gerarda do domu i przyjadę po ciebie.
- W takim razie odpowiada mi ten układ. – Z uśmiechem sięgnęła do torebki. Wyciągnęła pęk kluczy i podała mężczyźnie. – Bądź za dwadzieścia minut – posłał mu znaczące spojrzenie, którego przesłania jakkolwiek nie byłem w stanie rozszyfrować.
- Będę nawet za piętnaście, jeżeli ciebie to uszczęśliwi – zaśmiał się w progu. – w takim razie ja lecę, pa. Cześć, Frank.
- Dowidzenia – odparłem uprzejmie.
Odwiozę Gerarda. Czyli wie, gdzie chłopak mieszka i po sposobie w jaki to oznajmił, mogę wywnioskować, że często tam bywa. Pani Olivia też nie wyraziła ani sprzeciwu, ani szczerego zdziwienia decyzją męża, więc także uczestniczy w jakimś stopniu w prywatnym życiu Waya. Wszystko się ułożyło w jasną całość. Teraz pozostaje kwestia tego, kim jest dla nich ojciec Gerarda i oczywiście sam Gerard. Ich relacja opiera się na więzach rodzinnych? Chrzestni? Wujostwo? A może po prostu dawni znajomi któregoś z rodziców? Oboje zdają się być dokładnie wtajemniczeni w historię Wayów. Dlaczego jednak milczą, skoro posiadają takie informacje? Pierwszy raz przeszło mi przez głowę, że tutaj może chodzić o coś znacznie więcej niż zwykłą przemoc domową.
- Frank?
- Słucham? – wyrwałem się z chwilowego zamyślenia.
- Chyba odpłynąłeś – zauważyła z lekkim uśmiechem.
- Faktycznie – mruknąłem.
- Pytałam, czy chcesz coś do picia?
- Tak, poproszę.
Kobieta wstała z fotela i przeszła do pomieszczenia obok. Miałem sekundę na poukładanie sobie tego wszystkiego.
         Chwila… Czy ona zapytała, czego chcę się napić?
Chyba nie…
         Mniejsza o to.
         Nic nie składało się w logiczną całość i nie do końca wiedziałem, jakie kroki dalej poczynić. Odrobinę pogubiłem się teraz i stwierdziłem, że lepiej będzie, jeżeli zacznę sobie zapisywać pewne fakty.
         Po kilku minutach nieobecności pani Olivia przyszła z kubkiem ciepłej herbaty i uśmiechem na ustach. Postawiła przede mną naczynie z intensywnie parującą cieczą.
- No, Frank. To co możesz mi jeszcze opowiedzieć o swojej starej szkole?


************************


Czerwień.
Czerwień ma wielorakie znaczenie o dwóch różnych horyzontach i zasięgach emocjonalnych.
Czerwień to zarówno miłość rozpalająca ludzką duszę jak i krew, która ją uśmierca, wypływając powoli z wnętrza naszych ciał.
Kiedy słońce zachodzi w towarzystwie czerwonej poświaty, mówimy, że następny dzień będzie upalny. Czerwień słońca jest również kojarzona z tym, że gdzieś daleko, bądź nawet bardzo blisko, wielu ludzi poniosło tragiczną śmierć. Ich posoki było tak wiele, że aż ta jasna gwiazda chyląc się ku zachodowi, zapłakała krwawymi łzami szkarłatu.
Czerwień jest ciepłą barwą, która w odpowiedniej tonacji wywołuje miłe skojarzenia gorąca oraz zawężenia przestrzeni. Czujemy się wówczas bezpiecznie oraz komfortowo.
Płomienie ognia zawierające w sobie zarówno parzące odcienie jaki i kojącą żółć, zwiastującą coś żywego. Dają także znać, że ogień to potężny żywioł oraz nieokiełznana siła, siejąca straszne spustoszenie na swojej drodze.
Czerwień kropli krwi idealnie komponuje się z bielą płatków lilii. Pochłania ją, okrywając szkarłatem i spływa gęstym strumieniem po łodydze wprost do gleby. A kwiat rośnie, lubując się w  smaku nowego trunku. Wzrasta w nienawiści, syci się metalicznym posmakiem. Aż pewnego dnia odradza się na nowo.
Aby siać niepokój.
Aby wzbudzać strach.
Aby nieść śmierć.




************

Rozdział całym serduszkiem oddaję Nanie za spermę, serki homogenizowane i pragnienie mężczyzny aktywnego seksualnie :3 Dawno się tak nie śmiałam
Te sny mogą być lekko popieprzone, gdyż ostatnimi czasy zbyt dużo Poego wypełnia mój wolny czas. Wybaczcie.
+ Ostatnio stała się rzecz straszna. Z mojego pendriva spierdoliły wszystkie pliki, jakie tam miałam. Bardzo dużo utraciłam danych, które stanowiły rzeczy, jakie miałam tutaj opublikować. Dlatego w przyszłości mogą nastąpić opóźnienia. W początkowym akcie załamania chciałam rzucić to wszystko w cholerę, ale ostatecznie zdecydowałam się na kontynuowanie bloga… Z boku w informacjach macie Line - up na najbliższe miesiące C:
+ [2] Ceremonia krwi zostanie jak najbardziej opisana w, dalekiej, bo dalekiej, ale zawsze, przyszłości. Za to śmierć Mikeyego jakoś w 13/14/15 rozdziale. W zależności jak długo będę się rozpisywać.
+ [3] Wiem, że ostatnie rozdziały to tak właściwie pieprzenie o niczym. Frank napastuje Gerarda, a Gerard mimo szczerych chęci go nadal odpycha jak w jakiejś dennej komedii romantycznej z lekko mrocznym akcentem, ale obiecuję, że niedługo zacznie się coś dziać i skończy się to sranie w banie i uganianie się bez końca jedno za drugim jak pies za suczką podczas cieczki.

+ [4] Planuję ograniczyć wypowiedzi końcowe XD

10 komentarzy:

  1. Nic nie szkodzi, Darsiu, że na razie nic się nie dzieje. Nie od razu Kraków zbudowali :P Poza tym, lubię jak stopniowo wszystko narasta i jak świetnie budujesz napięcie. Olivia i Steven są ciekawymi postaciami. Nie do końca wiemy jakie tak naprawdę relacje łączą ich z Gerardem i kim są da ów bruneta. No i jestem strasznie ciekawa, co się stanie "Szóstego" kiedy to Cortez wyśle Franka z lekcjami do Gerarda DO JEGO DOMU, OOOOOOOCH! :O
    Także czekam z niecierpliwieniem na kolejny rozdział, który dodasz we wrześniu - także życzę Ci wytrwałości w nauce. No i weny oczywiście <3

    xoxo

    OdpowiedzUsuń
  2. Może za dużo się nie dzieje, ale i tak opowiadanie strasznie wciąga. Nie mogę się doczekać następnego rozdziału. Już chciałabym, żeby był 4 września. Wiem, wtedy będziemy musiały siedzieć w szkołach, ale nagrodą za te męki będzie kolejny rozdział :)
    Ale się cieszyłam do monitora jak Gerard położył dłoń na dłoni Franka. Oczywiście najpierw był szok, że Way zrobił coś takiego *.*
    Niegrzeczny Iero, podsłuchiwał, ale i tak za wiele się nie dowiedział. Ciekawe co się stanie szóstego? Czy Frankie bardzo się wystraszy? I tak pewnie będzie "na tyle głupi, aby drążyć ten temat" ;D
    Mam nadzieję, że nie długo dowiemy się więcej o relacjach Gee z Cortezem i jego żoną. Kim oni są dla niego, że tak mu pomagają?
    Sen jak zwykle straszny. Bardzo podobał mi się. Postać tej kobiety była przerażająca.
    Życzę Ci dużo weny :)
    xoxo

    OdpowiedzUsuń
  3. Dobra, próbuję się ogarnąć po tej nekrofilii na tyle, na ile jest to możliwe i napisać komentarz, ale... matko. nie wychodzi mi to. ani trochę. mogłam najpierw pisać komentarz, później czytać nekrofila.
    nie wiem, jak ty te rozdziały możesz nazywać pieprzeniem o niczym. mnie bardzo interesują. no bo wiesz... frerard. chociaż nie do końca rozwinięty. po prostu lubię twój styl pisania. z przyjemnością mi się to czyta, nawet, jeżeli nic się nie dzieje.
    sen Gerarda był straszny. wiem, ze się powtórzę, ale mnie przy czymś takim już dawno psycha by siadła. w momencie w którym ta kobieta ruszyła z krzyżem w stronę Gerda miałam chęć krzyczeć "spieprzaj, Gerdu, spieprzaj!" xD
    Nie rozumiem go, wiesz? ani trochę. skoro chce zachować swoją tajemnicę dla siebie, to po co chce, żeby Frank przyszedł do niego do domu w TEN dzień? to chyba jasne, ze wtedy już na pewno nie da temu spokoju. przynajmniej ja bym nie dała. a że Frank jest dociekliwy... nie przestraszy się. tym bardziej będzie chciał sie zbliżyć do Waya, tak mi się wydaje. Gerd go potrzebuje. bo gdyby nie, to po co trzymał by rękę na dłoni Franka? no po co? ehh, nie ogarniam tego komentarza. ale jest super.
    czekam na wrzesień!
    xoxo
    Thalia

    OdpowiedzUsuń
  4. W zasadzie mogłabym słowo w słowo powtórzyć komentarz Thalii - Gerard miesza mi i wszystkim w głowie. Jakoś, sama nie wiem. Chce mieć swoje sekrety, ale jednocześnie nie chce. Tak coś czuję, że on po prostu chce, by ktoś odkrył tajemnicę, ale nie chce jej zdradzić, więc szuka sposobu, jak tu rzucić na to więcej światła. Może jest po prostu mega zagubiony. Dlatego dobrze, że jest Frank!
    PS: Chciałam powiedzieć, że już raz miałam koszmar po którymś Twoim rozdziale. To nic złego - to komplement! Widzisz, jak potrafisz zadziałać na czytelnika? Dobra robota, kochana!
    xo

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No właśnie! Alsemera ślicznie podsumowała to, co ja, w bardzo chaotyczny próbowałam ci przekazać xD

      Usuń
  5. Awww, dziękuję bardzo za dedykację do rozdziału! <3 Ja też się bardzo uśmiałam, Darsu c;
    Powracając do komentowania tego cudownego, świetnego, mrocznego rozdziału, to muszę powiedzieć, że... już zaczyna się coś powoli dziać. Frank już dużo wie, przez podsłuchanie tej rozmowy Gerda z nauczycielem. Choć tak naprawdę, sama jestem ciekawa, co się dzieje z Gerdem :d No, miejmy nadzieję, że choć trochę się dowiemy w niedługim czasie, huh.
    No i cholernie się śmiałam, gdy Frank stwierdził, że Gerard chcę go zabić, omg XD Zrobiłaś mi dzień. Dziękuję bardzo, Darsu. I weny! I chęci do pisania! <3

    OdpowiedzUsuń
  6. Jest! Nareszcie coś się wyjaśniło z tym Gerardem. Co prawda wciąż nie wiadome jest wiele rzeczy, ale i tak jakieś światło rzuciłaś na jego postać. Rozdział mi się piekielnie podobał. Szczególnie opis snu Gerarda. To ciekawe, bo ja też jestem w trakcie czytania opowiadań Poego. Przypadek? Nie sądzę! XD Co do tego uganiania się, to mnie to w ogóle nie przeszkadza. Przeciwnie, buduje napięcie i jest urocze :3. Tak tak, Frank ugania się za jakimś demonicznym pół-człowiekiem, naprawdę urocze :D. Nie mogę się doczekać, aż cała jego tajemnica wyjdzie na jaw.
    Wait...
    Jaka ceremonia krwi?
    JAKA ŚMIERĆ MIKEYEGO!?
    Czy ja o czymś nie wiem?
    xoxo Koy psychopata :3

    OdpowiedzUsuń
  7. Dlaczego wcześniej nie zauważyłam rozdziału? Nie mam pojęcia, ale przepraszam, że komentarz dopiero teraz. Rozdział, co tu mówić, jak zwykle świetny. Mimo że nie gustuję jakoś specjalnie w mrocznych klimatach (chyba, że chodzi o groteskę), tutaj jestem tak bardzo ciekawa tajemnicy Gerarda, że prawie mnie nosi ze zniecierpliwienia. Ale chyba nie pozostało mi nic, tylko czekać! W takim razie życzę duuuużo chęci i czekam na kolejny rozdział. Chryste, tak długo!
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  8. Pies za suczką... No tym mnie rozwaliłaś. Mam kilka rzeczy do powiedzenia i mam ogromną nadzieję, że o niczym nie zapomnę. Chyba już zapomniałam, ale to nieważne xD

    Przepraszam, że tak późno komentuję! ;_;

    1. Kościoły... brr... zawsze się ich bałam. Takie wielkie, zimne pomieszczenia z przerażającymi przedmiotami i tymi dzikimi figurkami, które płaczą krwią. A jak opisałaś to całe odklejanie się Jezusa, czy raczej kobiety z krzyża... aż ciary mnie przeszły i dlatego napisałam sms-a, czy śpisz, bo bałam się ruszyć xD

    2. "...jaką płeć preferujesz" No co za zboczeniówa! Już chce, kurde, wiedzieć wszystko! A może jeszcze zapyta czy woli mniejsze, czy większe... Lol xD

    3. Frank mówi tak... za poważnie xD Nie zrozum mnie źle, ale po prostu... jak dorosły xD On jest dorosły? o.O Chyba jeszcze nie... Już mi się mieszają te wszystkie opka i to ile kto ma lat xD

    4. ...Fuck... Zapomniałam xD

    5. Gee, ty stary (znaczy młody xD), cholerny psycholu! Kocham cię xD Każe Franiowi przyjść podczas swojego rytuału i tak dalej? A co jeśli Franio ma słabe serduszko i nie wytrzyma? :O

    Wybacz za te domysły powyżej. Po prostu jest późno, a ja świruję po przeczytaniu twojego rozdziału, notki od JAA i jeszcze obejrzeniu horroru xD

    Także ten... trzymaj się, kochanie! wierzę w ciebie! Jesteś silna i dasz radę! (mówię tu o tym pieprzonym pendrive'ie :/)

    XoXo

    OdpowiedzUsuń
  9. To jest jak sto razy mroczniejsza wersja Zmierzchu, serio! Nawet podstawa się zgadza. Przyjeżdża chłopak do szkoły, siada w ławce z jakimś mrocznym osobnikiem, a ten nie jest chętny do zaprzyjaźniania się. O tej chęci poznania to już mówiłam. Frank zachowuje się jak Bella. Tylko jest bardziej rozsądny, mniej naiwny...
    Okej, Cherry Bomb zwróciła uwagę na to, że Frank mówi zbyt dojrzale. Do Gerarda to pasuje. Dodaje jego postaci czegoś niepokojącego, ale Frank powinien być na tej płaszczyźnie bardziej... nastoletni? Nie umiem znaleźć dobrego określenia, ale mniejsza z tym. Mam nadzieję, że zrozumiałaś o co mi chodzi.
    Życzę weny, dużo weny i pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń