{ 006 }
Coś
mokrego z uporem maniaka nacierało na moją twarz, aż w końcu obudziłem się z i
tak kruchego snu. Otworzyłem oczy, zamierając niemal od razu. Nade mną stał
duży, czarny wilk, który sapał tuż nad moim nosem. Jego tęczówki były koloru
błękitnego i stanowiły dla mnie niezwykle nieodgadniony obraz pełen przeróżnych
niewiadomych. Całokształt cech zestawiony na zasadzie głębokiego kontrastu z
pewnością zapadał w pamięć. Zwierze samo w sobie nie wyglądało na groźne, lecz,
jak powszechnie wiadomo, pozory mogą okazać się niezwykle mylące.
Zachowując
zimną krew, odepchnąłem się nogami od miękkiego podłoża i przesunąłem kawałek
dalej. Moje palce zatapiały się w zielonych, miękkich oraz wilgotnych kępkach,
pachnącego leśną wilgocią mchu. Kiedy między mną i wilkiem zachował się pewien
dystans, podniosłem się do siadu i zacząłem zastanawiać, czy nie napytam sobie
biedy, kiedy wstanę i po prostu, najzwyczajniej w świecie sobie odejdę.
Nieoczekiwanie czarnowłose
stworzenie niespiesznie odwróciło się do mnie ogonem i powoli udało na przód w
nieznanym mi kierunku. Nie biegło, co nasunęło mi myśl, że być może chce, abym
ruszył w ślad za nim. Jednak myśl ta była niezwykle idiotyczna i zastanowiłem
się przez kilka sekund nad tym, czy w ogóle jest jakikolwiek sens, aby
roztrząsać jej słuszność. Jednakże wewnętrznie czułem, że jeżeli tego nie uczynię, będę niesamowicie
żałował. Poza tym, myśląc bardziej wnikliwie, moja orientacja w terenie
zasługiwała na pomstę. Nie wiedziałem, gdzie się znajduję, ani gdzie miałbym
się ewentualnie dalej udać. Być może dlatego właśnie podniosłem się ostrożnie z
ziemi, otrzepałem spodnie i niepewnie udałem się za wilkiem.
Przedzierając się
przez leśną gęstwinę, czułem niepokój. I niepokój ten był tak przejmujący, iż
chwilami brakło mi tchu w piersi. Zwierze mogło w każdej chwili odwrócić się
niespodziewanie i rzucić na mnie w przypływie nagłego ataku zdziczenia lub
zaprowadzić wprost w paszczę lwa – do lęgowiska swojej watahy, co wzbudziło we
mnie nieodparty strach. Pojedynczy osobnik stanowi ogromne zagrożenie a co
dopiero ich całe dziesiątki. Prawdopodobny stawał się też fortel, który
uwzględniał to, że ktoś tego wilka jakimś cudem oswoił i okiełznał jego dziką
naturę, więc niebawem dotrę do jakiegoś leśnego gospodarstwa, w którym ktoś
postanowił odpocząć od męczącego tępa miejskiego życia.
Po kilku minutach
podróży wyszliśmy na niewielką polanę. Była ona usłana wieloma kopcami ziemi, u
których szczytu wznosiły się solidne wielkościowo i jakościowo krzyże. Nie
sprawiło mi to wielkiego trudu, aby domyślić się, że są to mogiły. Tylko kto
grzebałby zmarłych po środku lasu? Kościołowi zabrało miejsca na cmentarzu? Nic
nie wskazywało na to, że w pobliżu znajdowali się jacykolwiek ludzie, domki
letniskowe czy osady, które działają na własną rękę i chowają tu bliskich.
Można powiedzieć, że aktualnie stąpałem po jałowej w osadników ziemi,
Wilk stanął kilka
kroków przede mną, po czym położył się przy jednym z grobów. Nakrył łapami uszy
i zawył niemiłosiernie. Skamlał tak żałośnie, jakby spod ziemi dochodziły
dźwięki, wprowadzające go w ten niemiły stan.
Nie miałem zielonego
pojęcia, o co chodzi zwierzęciu do czasu, kiedy ciszę przerwał szelest
pobliskich krzaków. Automatycznie cofnąłem się i schowałem za jednym z
najgrubszych drzewnych konarów, jakie tutaj rosły.
Na polanę wkroczył
dobrze zbudowany mężczyzna z maską na
twarzy. Kawałek plastiku z wycięciami na oczy. Zabrzmi to nieprawdopodobnie,
lecz owa maska przestawiała idealne odwzorowanie rekwizytu greckich aktorów z
czasów starożytnych, który miał ukazywać i obrazować emocje mężczyzny,
wcielającego się w daną rolę. Dziury, przez które poruszający się pewnie przede
mną mężczyzna najprawdopodobniej spoglądał na świat, miały kształt dużych,
zdeformowanych kropli. Na policzku widniała namalowana łza, a wycięcie na
ustach zostało do niej odpowiednio dopasowane. Mina wyrażająca skrajny tragizm,
w jakiś sposób nieprawdopodobnie pasowała do akcji, która rozgrywała się na
moich oczach, bowiem nieznajomy, rosły osobnik miał przez ramię przerzucone
ciało dziewczyny, którą pierwszy raz widzę, i której raczej na pewno nigdy
wcześniej nie spotkałem. Kobieta szarpała się i machała energicznie nogami,
usiłując wyrwać się napastnikowi. Zamaskowany mężczyzna dzierżył w lewej dłoni
dużych rozmiarów szpadel. Nie było wiele trzeba, aby domyślić się celu zabrania
ze sobą owego narzędzia w tak dzikie miejsce po środku lasu.
Miałem ochotę skryć
się jeszcze bardziej za drzewem, lecz obawiałem się, że mógłbym zdradzić tym
samym miejsce swojego pobytu, gdyż narobiłbym hałasu. Wątpiłem w to, czy
ktokolwiek usłyszałby mój odbijający się od głuchych pni straszliwy krzyk. Nikt
by nie usłyszał mojego rozpaczliwego wołania o pomoc. Także pozostałem w
miejscu, będąc trwożnym o ujawnienie pozycji, jaką zajmuję.
Mężczyzna dosłownie
rzucił dziewczynę na ziemię, jakby była ona szmacianą lalką, ważącą zaledwie
marne gramy a nie kilkadziesiąt kilogramów. Nie bawił się, to było nawet
bardziej niż pewne. Z ust kobiety niewątpliwie wydobyłby się głośny okrzyk
pełen bólu, gdyby nie taśma izolacyjna, którą jej usta zostały zaklejone, aby
ograniczyć dosadnie artykułowane obawy co do wątpliwej przyszłości wśród żywych
istot tutaj, na Ziemi. Całokształt jej cierpiętniczych, stłumionych jęków
zdawał się być tym żałośniejszy i chwytający za serce, gdyż nie miałem jak jej
pomóc, nie narażając jednocześnie własnego życia. To zabawne, jak wielkimi
egoistami potrafią być ludzie.
Zamaskowany napastnik
zaczął kopać dziurę w jednym z wcześniej usypanych grobów, podczas gdy jego
ofiara patrzyła na to wszystko z niekłamanym przerażeniem.
Odszukałem szybko
wzrokiem wilka, który mnie tutaj przywiódł. Zwierzę skryło się w gęstwinie
krzaków nieopodal pracującego mężczyzny.
Nagle oprawca rzucił
łopatę w bok, czemu towarzyszyło specyficzne brzęczenie. Stanął w rozkroku,
odchylił głowę do tyłu i po chwili patrzenia w niebo, zaśmiał się tak, jakby
postradał wszelkie zdrowe zmysły. Nieoczekiwanie zwrócił się gwałtownie do
wijącej się po ziemi dziewczyny, błyskawicznie urywając krótką chwilę radości.
Złapał ją za nogę i przyciągnął do wykopanej dziury. Młoda kobieta, na oko ledwo
przekraczająca dwudziestkę, usiłowała bezskutecznie uwolnić dłonie ze sznura,
którym zostały związane.
- Niech ziemia zacznie oddychać
ty, nędzna niewolnico, spraw, aby była bardziej żyzna i dała w przyszłości
owocne plony – rzekł mężczyzna, po czym kopnął dziewczynę tak mocno, że stoczyła
się do, jak sądzę, zbiorowego grobu. Złapał prędko za porzuconą uprzednio łopatę i zbaczał
nucić radośnie, zasypując rów. – Niech ziemia zacznie oddychać, a twoje płuca
dadzą jej tlen. Niech biała lilia ożywi cię, a jej kwiat wzrośnie i rozkwitnie
na twych szczątkach. Zwłoki młodych kobiet to najlepszy nawóz. Niech pan pędzie
pełen uwielbienia. Wszyscy razem! Niech ziemia zacznie…
Wraz
z akompaniamentem jego gwizdów, osunąłem się po zielonej, obrośniętej mchem
korze wprost na runo leśne. Nie mogłem w to wszystko uwierzyć. Ten psychol
grzebie ludzi żywcem.
************************
Stanąłem w rozkroku, odchyliłem głowę do tyłu i
spojrzałem usiane drobnymi kropelkami
niebo. Deszcz zaczął padać tak nagle i niespodziewanie, że nie pomyślałem nawet
o zabraniu ze sobą żadnej kurtki czy bardziej solidnego okrycia wierzchniego.
Sądziłem, że to taki, ot!, mglisty, duszny dzień jak ich wiele i bluza mi w
zupełności wystarczy. A tu proszę! Ledwo wyszedłem domu i odszedłem kawałek od granicy
posiadłości, już się rozpadało.
Opuściłem głowę na dół, zarzucając na nią kaptur i ruszyłem
niespiesznie przed siebie. Nie robiło mi to wielkiej różnicy – czy zmoknę, czy
też nie. W szkole miałem zakamuflowane ciuchy na przebranie w razie nagłego
wypadku. Jeżeli jednak zwiastowało to chorobę, czułem się z taką myślą jeszcze
wyborniej, gdyż miałbym wówczas idealną wymówkę, aby zostać w domu i męczyć się
w samotności a nie w tłumie oraz nieustającym wrzasku.
Olivia powiedziała, że musze zacząć otwierać się na ludzi.
Żeby ona tylko była świadoma tego, jak bardzo chciałbym zastosować się do jej
śmiałych zaleceń, a jak bardzo nie mogę tego uczynić.
Moje wewnętrzne sumienie podpowiadało mi, że zaufanie komuś
jest najbardziej nieodpowiednią rzeczą, którą mógłbym uczynić a zarazem
najbardziej bezmyślną i przerażającą w swych skutkach.
Serce silnie spiera się z sumieniem już szmat czasu.
Serce chce zaznać odrobinę bliskości drugiego człowieka i
powierzyć swoje zmartwienia komuś, kto nie jest psychologiem szkolnym czy
nauczycielem. Nie oszukujmy się, chciałbym mieć przyjaciela od serca, który
przytuliłby mnie, gdybym nie był w stanie dalej przeć przed siebie, który
wspierałby mnie w trudnych chwilach, i któremu byłbym w stanie dać to samo.
Może to myślenie za bardzo trąci zbędnym tragizmem i dziewczęcym spojrzeniem na
świat, lecz obrazuje dokładnie to, co właśnie serce mi mówi.
Całe szczęście prócz owego serca posiadam sumienie, rozum,
zdrowy rozsądek – pojęcie można sobie dopasować wedle własnych upodobań -, a te
kategorycznie stawiają na swoim i przesądzają definitywnie kwestię mojej
przesiąkniętej pesymizmem samotności.
Ojciec kiedyś mi oznajmił, że moja tajemnica jest
bezwzględnie moją i nie mogę pod żadnym pozorem wyjawić jej nikomu. Jako dobry
syn i w pełni rozumny człowiek stosuję się pieczołowicie do tej zasady i nie odstępuję
od niej ani na chwilę. Chociaż jest mi cholernie ciężko, nie mogę się tak łatwo
poddać.
Cierpienie ponoć uszlachetnia duszę człowieka, a kiedy
przychodzi radość, przyjmujemy ją z większą ofiarnością.
Kiedy doszedłem do budynku szkoły, moja bluza była całkowicie
przesiąknięta wodą deszczową. Placówka zdawała się stanowić niezwykle milczący
obiekt. Zakładam, że to z powodu rozpoczętych już dziesięć minut temu lekcji.
Zanim wszedłem na puste korytarze, obejrzałem się za
siebie. Odnosiłem wręcz upiorne wrażenie, że coś od rana mnie obserwuje i
śledzi z ukrycia każdy ruch, jaki wykonuję. Tym mniejsze było moje zdziwienie a
większe przerażenie, gdy kilka metrów dalej spostrzegłem czarnego wilka, który
siedział na asfalcie.
Od razu przypominał mi się mój sen i oddychające groby.
Przeszedł mnie lodowaty dreszcz.
Pies odwrócił się ode mnie i zaczął zmierzać do lasu.
Poczułem przejmujący ból w klatce piersiowej, ponieważ zabrakło mi w płucach
tlenu. Nie zorientowałem się nawet, że przestałem pobierać powietrze z otoczenia.
Co jeżeli to nie był
sen, tylko wizja?
Wilk zatrzymał się
na środku ulicy i spojrzał na mnie swoimi mądrymi, czarnymi oczyma. Ten jest inny, przeszło mi przez myśl.
Cofnąłem się o krok w kierunku drzwi wejściowych szkoły.
Pokręciłem głową w zaprzeczeniu, aby dodać samemu sobie pewności w działaniach.
Odwróciłem się do zwierzęcia plecami i wszedłem z rozmachem do budynku. Korciło
mnie, aby obejrzeć się za siebie, lecz nie uczyniłem tego. Postanowiłem
zignorować całe zajście i zacząć udawać, że podobne zdarzenie nie miało
miejsca. Jednak co się stanie, jeżeli ten psychopata rzeczywiście istnieje i
właśnie zakopuje kogoś żywcem w swoim dziwnym, cmentarnym obrządku? Co jeżeli
kolejne serce przestanie bić, a ja przyczyniam się do pozostania oprawcy tych
ofiar na wolności? Pokręciłem głową. To jakieś bzdury. Kolejne urojenie mojego
chorego umysłu.
Udałem się do swojej szafki po suche rzeczy, usilnie dążąc
do wymazania obrazu rytmicznie poruszającej się opadającej ziemi z mojego
umysłu.
************************
Życie jest krótkie i w pełni zdaję sobie z tego sprawę.
Zdarzenia, które je budują, przesuwają się miedzy palcami i nikną w bezbrzeżnej
otchłani zapomnienia. Dlatego wiele osób robi zdjęcia, po czym wkłada je do
albumów, aby za kilka lat powspominać sobie czasy szczęścia i ponarzekać na
współczesne realia. Ja sam trzymam w szufladzie biurka jedno zdjęcie, które
znaczy dla mnie niesłychanie i nieporównywalnie wiele. Nie tyle pokazuje
dawnego mnie, który cieszył się, bo miał swojego powiernika. Jest to ostatnia
fotografia, na której jestem razem z bratem. Ostatnia fotografia, która została
zrobiona i zachowana w mojej rodzinie. Więcej zdjęć nigdy nikt nie odważył się
zaaranżować.
Na jednym z rogów widniała data oraz godzina dnia, który
zabił moją dobra stronę i zasiał mrok, niszcząc ostatki szczęścia w sercu. Nikt
nie sądził, że Mikey zginie. Nikt nie sądził, że stanie się to właśnie z mojej
winy…
Trwałem chwilę w bezruchu, patrząc na swoje ciało w odbiciu
toaletowego lustra. Trzymałem w dłoni suchą koszulkę, podczas gdy mokra
spoczywała w mojej torbie. Przejechałem wzrokiem po tatuażach, które pokrywały mi
skórę z obrzydzeniem i wzgardą. Nie licząc skroni, na której widniała mała
nutka, na lewej piersi posiadałem także niezrozumiałe dla mnie zawijasy. W dniu
w którym obchodziłem trzecie urodziny, równolegle pojawiły się na mym ciele dwa
różne tatuaże. Jeden z moich nadgarstków od tamtej chwili okala wizerunek
czarnego pędu z krzewu cierniowego, a na drugim widnieje róża. Zarówno te jak i
pozostałe znaki wpełzły na mnie samoistnie, nie prosiłem się o nie. To dlaczego
je mam tak jak i samo ich znaczenie, jest dla mnie ogromną tajemnicą, której
sedno stanowi coś niezwykle odległego, rzecz niepojętą, na którą stale szukam odpowiedzi.
Wciągnąłem prędko suchą koszulkę przez głowę jakby w
obawie, że w każdej chwili ktoś może tutaj wejść i zobaczyć to, co tak
skrzętnie skrywam przed ludźmi. Zerknąłem ukradkiem na białe bandaże, które
pokrywały moje przeguby oraz kawałek przedramion. Po chwili zacisnąłem z siłą
palce na kantach umywalki, spuszczając głowę na dół. Naprężyłem wszystkie mięśnie.
Naszła mnie dzika chęć zbicia pierwszego lustra, które nawinie mi się pod rękę,
lecz zaniechałem tej czynności ze względu na ewentualne problemy związane z
wyrządzonymi szkodami.
Przymknąłem powieki i odetchnąłem głęboko.
Stwierdziłem, że odpuszczę już sobie tę lekcję zwłaszcza,
że jest to biologia. Cóż tu się wiele rozwodzić. Ja nie lubię Cartera, on nie
lubi mnie. Lepiej jak nie będziemy wchodzić sobie w drogę, bo nikt nigdy nie
przewidzi, co z tego z tego wyniknie.
Podniosłem lekko wzrok na własne odbicie. Wyglądałem jak
sto nieszczęść, które z pewnością byłoby gnębione i poniewierane przez
rówieśników w innej szkole. Jednak jestem, tu gdzie jestem i dobrze mi z tym.
Nagle moją uwagę przykuło lustrzane odbicie posadzki
niedaleko jednej z kabin. Odwróciłem się niespiesznie w tamtą stronę, skupiając
swój wzrok na czerwonej cieczy, gromadzącej się po środku pomieszczenia przy
klatce ściekowej.
- Kto tutaj jest? – zapytałem
niepewnie, lecz odpowiedziała mi głucha cisza.
Szkarłatna substancja
wypływała najprawdopodobniej z toalety i niebezpiecznie przypominała
zabarwieniem oraz gęstością krew. Miałem zbyt dużo przygód z posoką we własnych
snach oraz w realnym życiu aby nie rozpoznać jej zapachu oraz wyglądu już na
pierwszy rzut oka.
Podniosłem szybko swoją torbę z kafelek i postąpiłem krok
na przód. Kiedy znalazłem się bliżej źródła wycieku, wyciągnąłem nogę przed
siebie i popchnąłem drzwi tak, że otworzyły się na oścież. Moim oczom ukazała
się rudowłosa dziewczyna, której podcięte żyły zasilały czerwoną powódź u mych
stóp. Powyżej spłuczki została przybita gwoździem biała lilia, której płatki
zostały zbrukane szkarłatem, pochodzącym z roztrzaskanej o ścianę głowy kobiety.
Złapałem się mocno za włosy, zgarniając je w garście.
Cofałem się tak długo, aż dolny odcinek moich pleców natrafił na zimne szkło
umywalki. To żart? To jakiś chory żart. Mój mózg znowu
sobie ze mnie kpi, prawda? Już nie raz tak było, że widziałem na jawie
rzeczy, które okazywały się być czystą fikcją, chorym wytworem mojej wyobraźni.
Walnij się po prostu w ten twój spaczony
łeb, Gerardzie i wszystko wróci do normy.
Powoli otworzyłem oczy, nie puszczając włosów i podniosłem
głowę ku górze. Najpierw zamarłem. Kompletnie wyłączyłem się z otaczającego
mnie świata.
Ciało zastygło w przerażeniu.
Oczy rozszerzyły się, wyrażając strach.
Serce biło nierówno, raz zamierając, raz wznawiając swoją
akcję.
Krew huczała mi w uszach.
Wpatrywałem się
oniemiały w przeciwległy punkt pomieszczenia. Dziewczyna zaczęła
podnosić się z posadzki przy pomocy muszli klozetowej. Kiedy wstała, zaśmiała
się cicho, nastawiając sobie skręcony kark. Otarła umazanym od krwi rękawem,
obryzganą posoką skroń, co tylko w ostatecznym rozrachunku pogorszyło końcowy
efekt, po czym spojrzała na mnie przeciągle. Niemal natychmiast uśmiech spełzł
z jej twarzy. Przyjrzała mi się uważnie, obserwując moje nieruchome z
kompletnego przerażenia ciało. Za dużo.
Za dużo. To dla mnie za dużo, powtarzałem zapalczywie, dziwiąc się samemu
sobie, że cokolwiek było w stanie pojawić się w mojej głowie prócz kompletnej
pustki.
Kobieta utkwiła we mnie spojrzenie intensywnie zielonych
oczu, a ja już byłem święcie przekonany, że nasze drogi kiedyś musiały się
skrzyżować już w przeszłości.
- Cześć, Gerard –
powiedziała lekceważąco, podciągając się na belce nad drzwiami kabiny. – Kopę
lat. – Zgrabnie usiadła na ściance działowej boksów. – Ostatnio nie
pogawędziliśmy sobie wiele. Zemdlałeś mi, frajerze.
Nogi ugięły się pode
mną niemalże natychmiast, kiedy wypowiedziała pierwsze dwa słowa. Od razu
mignęły mi przed oczami obrazy z naszego ostatniego spotkania. Było to
dokładnie trzy lata temu. Nie wnikając zbytnio w szczegóły, kiedy ją
zobaczyłem, padłem na ziemię jak długi, tracąc przytomność. Jej wizyta była…
dość kameralna. Po tym wydarzeniu chyba
z kilka tygodni pomieszkiwałem u Stevena i Olivii, póki tata nie zjawił się
wraz z szóstym dniem miesiąca i kompletnie nie zaburzył ledwo co odbudowanego
poczucia bezpieczeństwa.
- Teraz się trzymasz.
– Przekrzywiła zabawnie głowę na bok. – Cóż się dziwić, wyrosło z ciebie niezłe
ciacho. Pamiętam cię jako czternastoletniego pączka z soczystym, krwistym
nadzieniem. – Oblizała kokieteryjnie usta. Rzuciłem szybkie spojrzenie w
kierunku drzwi. – Nie, mój drogi. Nawet o tym nie myśl – ostrzegła, jakby
czytając mi w myślach. – Przysłała mnie rada i musisz mnie wysłuchać. Musisz
wysłuchać tego, co mam ci teraz do powiedzenia. – Poczułem, jak robi mi się
mokro w miejscach, gdzie bandaże na nadgarstkach przykrywały tatuaże. – Za rok
masz osiemnastkę, Gerardzie. Nie martw się, nie wpadnę. – Kobieta zaśmiała się,
opuszczając swoje ciało w dół na zgięciach kolan. – Ja jestem tutaj tylko po
to, żeby ci oznajmić, że jak nie znajdziesz antidotum na klątwę, zanim
ukończysz dziewiętnaście lat… - szybko znalazła się obok mnie. - … zginiesz –
szepnęła. – Polubiłam cię, chłopaku. – Klepnęła mnie w policzek. – Ale radzie
się nudzi.
- J-j-jaka rad-d-da?
– zapytałem niemrawo.
- Co tak pędzisz?
Wszystko w swoim czasie. Zobaczyli, że jesteś wyobcowanym ze społeczeństwa
chłopakiem, wiec uznali, że nie ma szans, abyś zakochał się w jakiejś lasi z
wzajemnością, więc zamiast dwóch antidotum, zostało ci jedno. – Pomachała mi
palcem wskazującym przed nosem.
- Co to jest za…
a-andtidotum?
- To… kryje się w
głębi lasu, w gąszczach… - szeptała. – Ale pomoc nadejdzie w swoim czasie. Ponętna,
smukła pomoc z takimi samymi problemami jak twoje. – Zrobiła w powietrzu
falisty ruch dłonią. – Pobawicie się dom. – Tam gdzie przed chwilą znajdowała
się ręka rudowłosej, pojawiła się utworzona z mgły postać kobiecą o długich,
ciemnych włosach i ustach wymalowanych krwistoczerwoną szminką. Rysy jej twarzy
były niewidoczne, przez co nie mogłem określić, czy już wcześniej ją spotkałem.
Nie była wysoka, na pewno znacznie niższa ode mnie. Jej ręka była pokryta na
całej długości takim samym tatuażem, jaki ja mam na piersi. Nadgarstki
nieznajomej posiadały inentyczne symbole co moje.
- Koniec projekcji. –
Ruda pstryknęła palcami. – Teraz wizyty będą częstsze, Gerardzie – mruknęła, po
czym rozpłynęła się w powietrzu.
Ześlizgnąłem się w dół po ścianie z pustym wzrokiem wbitym
w toalety po przeciwległej stronie. Siedziałem na zimnej posadzce, całkowicie
skołowany i wyrwany ze stabilnego gruntu. Jaka rada?
Po chwili zauważyłem, że ręce strasznie mi się trzęsą.
Zerknąłem na nie. Bandaże przesiąkły mi krwią.
Tego jest zbyt wiele.
Widok ciemnej czerwieni musiał zadziałać na mnie jak jakiś
impuls, gdyż z przyspieszonym oddechem zerwałem się do pionu i wybiegłem szybko
z łazienki, odruchowo porywając torbę i bluzę z podłogi. Ruszyłem biegiem
korytarzem do swojej szafki. Dokoła panowała cisza, a uczniowie grzecznie
siedzieli w klasach i słuchali swoich nauczycieli. Dziękowałem akurat teraz tej
przejmującej pustce z całych sił, bo boję się reakcji ludzi na to, gdyby
zobaczyli mnie trzęsącego portkami z przesiąkającymi krwią bandażami. Czułem,
jak tatuaże niesamowicie mnie mrowią. Wiedziałem, że to nie rany się na nowo
otworzyły, lecz właśnie tatuaże wytwarzają owe płyny.
Kiedy otworzyłem szafkę, szybko wrzuciłem do niej mokrą
koszulkę i zacząłem szukać świeżych opatrunków. Zerknąłem prędko na godzinę w
telefonie.
Cholera.
Dziesięć minut do dzwonka na przerwę.
Odwiązałem zakrwawione bandaże, odłożyłem do środka,
wyjąłem nowe i obwiązałem nimi nadgarstki. Ręce jeszcze mocno mi się trzęsły po
silnych doznaniach sprzed chwili. Co mogły oznaczać słowa dziewczyny, że wizyty
będę zdarzały się częściej? Czy jest to od czegoś uzależnione? Śnić to jedno,
lecz doświadczać podobnych rzeczy na jawie to całkiem co innego.
Całkiem inne odczucia.
Bardzo silne doznania.
Autentyczne przerażenie, które nie wyparowuje tak szybko.
Kiedy skończyłem
zmieniać opatrunki, zatrzasnąłem drzwiczki szafki i oparłem o nie czoło,
zamykając oczy. Ręce puściłem luźno tak, że zwisały bezwładnie w powietrzu. Co
do chuja oznacza ta lilia? Pojawia się wszędzie, dosłownie wszędzie i nie mogę
nic z tym zrobić. Z bezradności niekiedy mam ochotę żałośnie zapłakać i skryć
się w kacie. Może gdybym nie był tak rozbity, gdyby Mikey był przy mnie… Tak
bardzo chciałbym go teraz zobaczyć. Przez tego chłopaka stoję aktualnie na
skraju przepaści i tym razem niewiele brakuje, abym z niej spadł.
Rzucił się w czarną otchłań.
Poczuł wiatr we włosach, żeby później nie czuć już nic.
Nie ma nikogo, kto by mnie uratował. Tracę kontrolę nad
własnym życiem. Jakbym kiedykolwiek ją
posiadał. Jednak teraz odczuwam to
bardziej niż kiedykolwiek wcześniej. Nie mam pojęcia, co się dokoła mnie
dzieje. Otaczająca ciało materia wydaje się być obca, każda mijana osoba –
potencjalnym zagrożeniem.
Nagle poczułem, jak ktoś łapie mnie za rękę w miejscu
bandaża. Szybko podniosłem wzrok i zobaczyłem przed sobą Franka.
- Wszystko dobrze? –
zapytał z zatroskaną miną. Przez chwilę miałem ochotę rzucić się mu w ramiona i
wykrzyczeć, że nie. Nigdy nic nie było dobrze i nigdy nie będzie. Jednak
powstrzymałem się od tego i delikatnie wyjąłem rękę z uścisku jego dłoni.
- Już przerwa? –
rozejrzałem się dokoła w przerażeniu.
- Nie, jeszcze trwają
lekcje. – Zlustrowałem go spojrzeniem od góry do dołu. – Nie byłem na biologii –
wyjaśnił szybko. Przytaknąłem, zakładając bluzę. Stanąłem z nim twarzą w twarz
i pierwszy raz od bardzo dawna nie chciałem nigdzie od nikogo uciekać. – Na pewno
dobrze się czujesz? – zapytał ponownie.
- Tak, jasne –
szepnąłem.
- Ręce ci się trzęsą.
– Frank przyjrzał mi się uważnie tymi swoimi dużymi, brązowymi oczyma.
- To nic. – Szybko wsadziłem
dłonie w kieszenie.
- Na pewno?
Przestąpiłem z nogi
na nogę, nerwowo podrygując w miejscu. W wyniku nagłego impulsu postąpiłem krok
w kierunku chłopaka. Początkowe zdziwienie i jakby strach w jego oczach
zastąpiły spokój oraz współczucie. Nie wiem co w tym chłopaku takiego jest. Ale
to mnie przyciąga. Przyciąga i przeraża niemalże na równym pułapie. Odnoszę wrażenie,
jakby odkrywał moje tajemnice samym patrzeniem mi w twarz. Czuję, że gdybym mu
to wszystko powiedział, on by zrozumiał i nie potępił.
Staliśmy tak na korytarzu i patrzeliśmy na siebie, póki nie
zadzwonił dzwonek. Podziałał na mnie jak kubeł lodowatej wody. Natychmiast odsunąłem
się od Franka i złapałem pasek torby, aby następnie czym prędzej udać się w
kierunku wyjścia ze szkoły.
Jestem ogromnym idiotą.
************************
Usiadłem na niewysokim murku przed szkołą i zapaliłem
papierosa. Zaciągnąłem się mocno. Czułem, że tego potrzebuję. Być może nikotyna
wyżarła mi znaczną część płuc, lecz stanowiła idealny antydepresant i w jakiś
niewyjaśniony sposób łagodziła moje zszargane nerwy.
Kiedy ostatnim razem odwaliłem tę dziwną scenę z Frakiem,
aby dał mi spokój, byłem przekonany, że to jest to, czego pragnę. Dzisiaj moje
przekonania całkowicie się rozpadły. Z resztą tak jak wszystko dokoła. Wszystko
leżało w gruzach. Wszystko zaczęło się
walić…
Zgasiłem peta na ciemnoczerwonej cegle i szybko wyjąłem z
paczki kolejny biały rulonik. Takim właśnie sposobem nie pójdę na następną
lekcję. Będę siedział w deszczu na szkolnym podwórzu i zatruwał własne płuca. Przecież
i tak niedługo zdechnę. Zakląłem soczyście, kiedy zapalniczka nie dała znaku życia.
Zdechła, pomyślałem i niemal od razu
ponuro się zaśmiałem. Na szczęście chwilę później zalśniła złotym płomieniem i
na nowo mogłem rozkoszować się uśmiercającym ludzi dymem, na powrót odzyskując powagę.
Pomyślałem o ojcu. Pomyślałem o tym, jak bardzo pragnie,
aby tajemnica, którą skrywam, nigdy nie wyszła na światło dzienne. Aby nikt poza
Olivią i Stevenem niczego nie wiedział, ani nawet w najmniejszym stopniu nie
domyślał się prawdy. Mogą mnie uważać za świra i totalnego popaprańca, lecz nic
poza tym nie ma mieć racji bytu w ich łepetynach.
Zacząłem się intensywnie zastanawiać nad tym, czy sytuacja
z dzisiejszego ranka powtórzy się szybko. Wolałbym być przygotowany na podobne wrażenia.
Nie podoba mi się reakcja moje ciała na spotkania z tą kobietą. Za pierwszym
razem zemdlałem, dzisiaj moje tatuaże zaczęły krwawić.
Co będzie, kiedy nasze drogi skrzyżują się trzeci raz,
czwarty, piąty, pięćdziesiąty?
Czy z czasem przyzwyczaję się do tego wszystkiego?
O jakim antidotum mówiła rudowłosa makabra?
Las…
Kto miał się pojawić i mnie na to wszystko naprowadzić?
Jak mam odnaleźć dziewczynę z tatuażem na ręce?
Czy ona sama mnie znajdzie?
Jeżeli tak, to kiedy to nastąpi?
Jeżeli nie pozbędę się klątwy w ciągu dwóch lat, to zginę. Z
jednej strony jawi się to jako zbawienie dla mojej umęczonej duszy. Z drugiej
strony jednak jest utrapieniem i brakiem możliwości zaznania prawdziwego życia
bez skaz na ciele i sercu.
Mógłbym zacząć normalne, nowe egzystowanie w
społeczeństwie.
Mógłbym postarać się zapomnieć o okropnej przeszłości.
Mógłbym z kimś się związać i zaznać szczęścia oraz miłości
ze strony osoby spoza rodziny.
Do dzisiaj nie wiem, dlaczego zostałem tą klątwą w ogóle
naznaczony.
Nie wiem, jaką rolę pełni lilia.
Nie wiem, co symbolizują tatuaże.
Nie wiem, czemu mają służyć noce, które nazywam ceremoniami krwi.
Jestem tak bardzo popieprzony, że nic już nie wiem. Mam przez
to wszystko tak nasrane we łbie, że niekiedy zastanawiam się, czy działam
zgodnie ze zdrowym rozsądkiem, czy jest to jedynie misternie skonstruowaną fikcją,
która stwarza pozory realnej.
Podniosłem twarz do nieba. Drobne kropelki deszczu
wytworzyły w powietrzu delikatną mgiełkę, która oblepiła mi policzki oraz czoło.
Odniosłem niepokojące deja vu. Jakby cały ten proces już kiedyś nastąpił. Jakby
to wszystko już kiedyś się wydarzyło.
Czas do domu.
Nie mam po co wracać do szkoły.
Na chwilę moje spojrzenie zawisło na szybach drugiego
piętra placówki, skąd spoglądał na mnie jeden dobrze znany mym oczom brunet. Wyglądał
na rozdartego między pójściem do klasy a zostaniem przy oknie. Było coś pokrzepiającego
dla mnie w jego zachowaniu. Okazywał mi zainteresowanie i widać było, że nie
robi tego z powodu wydobycia ze mnie tylko
i wyłącznie pewnych informacji. Odnosiłem dziwne wrażenie… wydaje mi się, że Frank zwyczajnie chce mnie poznać.
Myślę, że żywa ciekawość także motywuje jego działania ale czyich by nie
motywowała. I cóż… ja również chciałbym go lepiej poznać, ale… nie mogę. Po prostu
nie mogę. Muszę go do siebie zniechęcić. Zwyczajnie nie mam ochoty narażać
chłopaka na prawdopodobne wizyty rudowłosej. Jakaś część mnie nie kwapi się ku
temu, aby Iero widział tyle krwi co ja i był zmuszony do ucieczki przede mną
właśnie z tych względów, które tworzą moje życie prywatne. Strach przed tym kim
jestem. Wolę zniechęcić go po swojemu i czuję, że będę zmuszony prosić Stevena
o współpracę.
Ześlizgnąłem się z murku i stanąłem na własnych nogach. Zwróciłem
się w kierunku bramy wejściowej do szkoły i wymknąłem się poza jej teren.
************************
Na pewnym etapie drogi powrotnej do
domu odniosłem dziwne, wręcz niepokojące wrażenie, iż ktoś mnie obserwuje. Kiedy
wkroczyłem w odcinek otoczonej po obu stronach gęstwiną drzew ulicy, odczucie
bycia śledzonym stało się aż nad wyraz namacalne. Strach nie pozwalał mi obrócić
się za siebie. Jedyne co zrobiłem, to przyspieszenie własnych kroków i
starania, aby uspokoić rozszalałe serce. Ostatecznie przemogłem się i lekko
wyjrzałem znad własnego ramienia. Odetchnąłem z ulgą, napotykając na polu widzenia jedynie
szary asfalt. Uśmiechnąłem się do siebie.
Jaki ja jestem głupi.
Niemalże od razu pożałowałem tych przemyśleń. Kiedy powróciłem
do pierwotnej pozycji ciała, zostałem zmuszony do stanięcia w miejscu, a nawet
do cofnięcia o parę kroków.
Oto przede mną siedział na drodze duży, czarny wilk i
przyglądał mi się z uwagą. Bardzo chciałem uwierzyć, że to jedynie bezpański
pies, albo zwierze, które zerwało się ze smyczy swojemu właścicielowi podczas
spaceru, gdyż zwęszyło coś w krzakach.
Postąpiłem krok w lewo z zamiarem wyminięcia zwierzęcia. Czułem
się zagrożony, mimo że jest to zwykły wilk. Jedyne zagrożenie z jego strony
powinno stanowić dla mnie pogryzienie i śmierć poprzez rozszarpanie, rozczłonkowanie
ciała oraz wykrwawienie się na asfalcie.
Ja jednak czułem, jak od tej kreatury bije dziwna, niezrozumiała dla
mnie aura. Musiałem stąd zwiewać czym prędzej.
Wykonywałem coraz to bardziej śmiałe uniki i posuwałem się
na przód, podczas gdy pies zostawał w tyle. Nie gonił mnie. Jedynie siedział na
drodze i wodził za mną wzrokiem. Kiedy zbliżyłem się do zejścia na podjazd,
wilk ruszył w moim kierunku lekkim, swobodnym, nie zobowiązującym do niczego
truchtem. Jednak ja już biegłem do drzwi. Było mi głupio, że boje się psa, lecz
z drugiej strony to nie jest byle jaki pies. To wilk z mojego snu, więc powody
do wszelkich obaw znajdowały się jak na wyciagnięcie reki.
Szybko dopadłem drewnianej, polakierowanej płyty, po czym
zamknąłem ją z trzaskiem i przekręciłem klucz w zamku dwa razy, kiedy znalazłem
się w środku. Rzuciłem torbę w korytarzu i zerwałem się szybko, aby podbiec do
kuchennego okna. Kiedy jednak lekko się opanowałem, podszedłem bardzo wolno do
szyby. Widok z tego miejsca obejmował przód domu i ulicę w oddali. Zbliżyłem
się do błękitnej, zwiewnej firanki i delikatnie załapałem za jej boczną
krawędź. Zawahałem się. Po chwili jednak niespiesznie wyjrzałem zza zasłonki.
Tak jak się spodziewałem, na granicy wylanego asfaltu i
mojej posiadłości siedział czarny jak smoła wilk. Spoglądał na mnie jakby
wiedział, w którym oknie się pojawię. Czekał.
Nieoczekiwanie rozwiał się jednak wraz z silniejszym
podmuchem wiatru, co wprawiło mnie w zdumienia, i zostawił po sobie ba drodze
białą lilią, co przyprawiło mnie o strach.
************
Żeby nie było, że do gerardowych snów
wciskam wam wymyślone na szybkiego kity, aby jedynie zapchać rozdział, powiem,
że tutaj niewysłowioną inspiracją stał się dla mnie obraz katyńskich grobów, w
których chowano polską inteligencję. Ofiar nie zabijano, gdyż kule były dość
cenne i Niemcy nie marnowali ich na
ludzi, którzy po torturach i tak ledwo żyli. Wrzucali więc do jednego rowu
pełno na w pół żywych ciał i zasypywali ziemią. Wówczas mówiło się, że ‘groby
oddychają’, gdyż ofiary z Katynia wciąż żyły, a było ich tyle w jednym rowie,
że piach się unosił i opadał, póki definitywnie nie zmarli. Taka ciekawostka od
Darsy :3
Co do rozdziału to wszystko jest w
tym opowiadaniu bardziej proste niż na pierwszy rzut oka mogłoby się wydawać, a
wyjaśnienie jest chyba zbyt trywialne jak na obecne konstruowanie tak gęstej
mgły tajemnicy, co może popsuć efekt końcowy w finale. Rozdział ogólnie mi,
jako autorce, w ogóle się nie podoba, ale to nie jest ocena obiektywna.
Zwyczajnie ciężko pisało mi się tyle opisów, które wydają mi się po prostu
wyjątkowo ciężkie.
A w ogóle to rozdział
dla Cherry, bo ją kocham, mimo
że mówię to bardzo sporadycznie, prawie w ogóle. Sprawia, że już nie jestem tą
najbardziej szarą istotą spośród szarych istot. Jestem trochę jaśniejsza.
Jeju, Darsa! Ale to była... Schiza! xD
OdpowiedzUsuńKOCHAM TAKIE PSYCHICZNE, REALISTYCZNE, PRAWIE WIZJONERSKIE SNY! <3
No i ta Lilia. Kurde, wszędzie LILIA! o.O
Pierwszy ciepły odruch Gerarda w stosunku do Franka - to już spory postęp ;)
Rozdział bardzo mi się podobał i czekam na następny (mam nadzieję, że jeszcze w tym miesiącu).
Weny życzę! <3
Jak czytałam ten opis polany to skojarzyło mi się to właśnie z Katyniem :)
OdpowiedzUsuńMyślałam,że Gerardowi przywidziała się ta kobieta, a ona ożyła *.* Po jej wizycie jeszcze bardziej intryguje mnie ta klątwa. Mam teraz tyle pytań. Będę się zastanawiała nad wieloma rzeczami, np. jak zginął Mikey.
Jednak Gee pragnie mieć jakiegoś przyjaciela, ale klątwa mu to uniemożliwia. Biedny ;< Powoli będzie się zbliżał do Franka, cieszy mnie to. Na pewno nie uda mu się zniechęcić Iero do siebie, więc może nawet niech nie próbuje ;D
Ja też mam nadzieję, że dodasz następny rozdział jeszcze w tym miesiącu :)
xoxo
Uwielbiam to opowiadanie. Naprawdę, czasem mam wrażenie, że moje serce odłożyło dla niego specjalnie kilka szybszych serii tłoczenia krwi.
OdpowiedzUsuńZa każdym razem, gdy czytam kolejny rozdział, z zapartym tchem przejeżdżam wzrokiem poza przerywnik z gwiazdek, by sprawdzić, czy tam jest jeszcze dalsza część, czy już informacja. I niemal zawsze widząc to drugie mam łzy w oczach, bowiem moja wyobraźnia domaga się więcej.
Uknułaś to wielką intrygę, za co dozgonnie Ci dziękuję, z uwagi na mój przeogromny pociąg do takiego rodzaju historii oraz fabuł.
Nie mam bladego pojęcia póki co, o co może chodzić z tymi wyróżniającymi się na tle innych już od pierwszego rozdziału elementami układanki, więc nie musisz się martwić, iż niektóre rzeczy odkryjemy, zrozumiemy za wcześnie - a przynajmniej nie ja. Myślenie w wakacje ograniczyło się u mnie zasadniczo do prostego, dlatego wszelkie logicznie złożone fragmenty są dla mnie niemal złem wcielonym.
Zastanawia mnie ogromnie, dlaczego Mikey umarł i to, jak orzekł Gerard, z jego winy.
I ta dziewczyna z tatuażami, której zarysy ukazała mu ta rudowłosa kobieta (nawiasem mówiąc, forma w jakiej mu się objawiła była naprawdę urzekająca)... mam niejasne wrażenie, a nawet przeczucie, iż to będzie Lynz. Co znowu też komplikuje sprawę, bo Frank, do którego Gerard wykonał wreszcie pierwszy - z rodzaju tych cieplejszych - krok, przez co uśmiech chwilowo nie schodził mi z twarzy.
Tajemnice, tajemnice, wszędzie tajemnice. Już na miejscu usiedzieć nie mogę! Patrz, do czego człowieka doprowadziłaś xD
To opowiadanie jest skrytę pod, doprawdy, wielce intrygującą kurtyną z mgły i mroku, a ja - choć wyczuwa się tu choć odrobinę niebezpieczeństwa, iż należy wiać, a nie na przekór się cieszyć - bardzo pragnę ją zrzucić niczym ozdobny papier z gwiazdkowego prezentu, byle odkryć co jest w środku.
I wilk, wprost uwielbiam wilki. Istoty owiane aurą tajemniczości, piękne i również niebezpieczne zarazem, przez co uważam, iż są tylko kolejnym dopełnieniem tej historii. I te ich oczy...
Chciałabym, by Gerard wreszcie się przełamał co do Franka, bo zastanawia mnie fakt, czy rzeczywiście chce go tylko poznać, czy, gdy zdobędzie garstkę informacji, postanowi je wyjawić. W końcu jesteśmy ludźmi, a co nas intryguje niemal zawsze staramy się zgłębić, by potem oznajmić choć namiastkę prawdy światu.
I ten sen. Mogiły, zakopana żywcem kobieta oraz mężczyzna (tutaj niestety wyobraźnia spłatała mi figla, bowiem za każdym razem zamiast mężczyznę w masce z greckiego, starożytnego teatru, widziałam ninję z korpusu ANBU o.0), który nucąc te zdania zakopywał już oddychającą w zbiorowym grobie... przyprawiła mnie o należyte dreszcze i rozszerzone oczy. Coś niesamowitego oraz jednocześnie przerażającego, lecz muszę się przyznać - z katyńskim okrucieństwem tego nie skojarzyłam.
Tatuaże. Mam wrażenie, że Ty jako pierwsze wyłamałaś się poza ramy stwierdzenia, iż Gerard tatuaży nie ma. Pomijając fakt, jakim jest to, iż są one i tak wynikiem klątwy. Ale są, a to już coś. Ciekawi mnie, czy te misterne wzory również mają jakiś głębszy przekaz.
I ta rada. Jaka rada, ja się pytam? I "badzo miłe" z ich strony, że zamiast dwóch antidotum (notabene, nawet nie wiadomo z nim co, jak i gdzie), pozostało mu tylko jedno. No nic, jak tylko w twarz każdemu z osobna dać.
Okej, to chyba tyle, jeśli chodzi o moją nieskładą wypowiedź. Mam nadzieję, że jednak udało Ci się w niej odnaleźć cokolwiek na kształt sensu logicznego :'D
Weny oczywiście, weny. Takie opowiadania to ze świecą szukać. Gratuluję talentu~
xoxo
Jestem jeszcze bardziej zaintrygowana. Ciekawi mnie ta ceremonia krwi, mam nadzieję, że opiszesz ją w którymś z rozdziałów... I ta lilia. Ciekawe, nawet bardzo. Tajemnicze wilki, dziwna ruda kobieta, a jak wiadomo - rude jest wredne! :D Masz bardzo interesujący styl. Dość ciężki, ale ciężki w taki przyjemny, przytłaczający sposób, który genialnie pasuje do Gerarda. To, w jaki sposób piszesz... Chodzi mi o to, że Gee naprawdę mógłby właśnie tak myśleć. Identycznymi słowami. Bo to jest bardzo oryginalne i mimo, że czasem gubię się w sensie zdania, chcę czytać więcej. Mimo, że dopatrzyłam się kilku drobnych błędów (chyba jeden logiczny i kilka literówek), nadal chcę więcej, bo zżera mnie ciekawość! :D
OdpowiedzUsuńMam nadzieję, że szybko dodasz kolejny rozdział. Nie będę życzyła Ci weny, gdyż chyba tak naprawdę nie wierzę w wenę, więc zamiast tego życzę mnóstwa chęci! : )
Pozdrawiam!
Darsu, ten rozdział był taki straszny ;____; Bałam się normalne na równi z Gerardem, a jeszcze ta dziewczyna z tatuażami w łazience... jezu. Ale to dobrze, ponownie się tak wciągnęłam, że nie zauważyłam, kiedy się skończyło. I to było niefajne D: Tak czy siak, powracając do tematu... cholernie ciekawi mnie, czemu Mikey zginął i dlaczego przez Gerarda (chyba, że było o tym mówione, a mi to po prostu umknęło ;c). W dodatku ta klątwa *-* Ciekawe, bardzo ciekawe, mocno wciągasz <3 Do następnego rozdziału :*
OdpowiedzUsuńLilie, wszędzie lilie. Jakaś rada o której nawet Gee nie ma pojęcia. Tajemnicza ruda postać z toalety. Intryguje mnie też kim będzie owa ciemnowłosa kobieta z tatuażami i również mam nieodparte wrażenie, iż będzie to LynZ. Rozdział naprawdę ciekawy i to nie ważne, że prawie cały zbudowany z opisów i przemyśleń. Chcę więcej. Cieszę się, że Gerard wreszcie choć minimalnie otwiera się na Franka i mam nadzieje, że Frank nie odpuści. Ponadto w jaki sposób Gee miał związek ze śmiercią własnego brata ?
OdpowiedzUsuńCzekam na następny rozdział, życzę weny, chęci i czasu :)
xoxo Rose
Po pierwsze: Przepraszam, że tak późno komentuję, ale u know... leń xD
OdpowiedzUsuńTa ciekawostka jest... straszna. Aż mnie ciarki przeszły (że nie powiem "przeleciały") xD Ale bardzo ciekawa. Może masz dla mnie jeszcze jakieś fakciki i dalej? Chętnie bym posłuchała.
A co do rozdziału... Cóż, tak naprawdę nie mam się do czego przeczepić. Choć wiem, że bardzo byś chciała dostać jakąś krytykę, to po prostu nie masz za co! To opo, mimo, że ma ma tak mało rozdziałów, jest zbyt idealne. No dokładnie. Fabuła, twój styl pisania, opisy i wszystko inne składają się na to, iż muszę powiedzieć dwie rzeczy:
Jesteś cudowna!
I dziękuję za tak wspaniałe dzieło *_* Kiedy wiem, ze dodajesz rozdział uśmiecham się jak wariatka sama do siebie, bo wiem, że na pewno poprawisz mi tym humor. (Za dużo "że" xD)
A notka pod rozdziałem... jesteś najcudowniejszą osobą na świecie! Moja Darsiałkę... *ociera łezkę* <3 Kocham cię :*
Więc powodzonka życzę i czekam na następny rozdział z niecierpliwością!
XoXo
łomatko, ale długie komentarze tam, nade mną ;-;
OdpowiedzUsuńa ja, nie dość, ze późno, to jeszcze tak krótko i marnie. ale nie mam weny, musisz mi to wybaczyć.
otóż rozdział przeczytałam już kilka dni temu, ale jakoś nie byłam w stanie ruszyć dupy i napisać czegokolwiek. dalej przychodzi mi to z trudem. no ale bardzo mi się podobało. kurde, mi zwykle się podoba, to co piszesz. ale ta kobieta... z każdym rozdziałem przeraża mnie jeszcze bardziej rzeczywistość, w jakiej żyje Gerard. sny, klątwa, dziwne wizje... mnie by już dawno w wariatkowie zamknęli. potrzebuje kogoś, a tym kimś niezaprzeczalnie jest Frank.
życzę dużo weny, moja droga ;)
xoxo
W końcu zdecydowałam się na jakiś sensowny komentarz. Nie, przepraszam on z pewnością nie będzie normalny po ponownym obejrzeniu "Kutas Time"
OdpowiedzUsuńNo ale do rzeczy, opowiadanie samo w sobie cały czas i bez przerwy mnie mocno intryguje, i raczej nie przestanie póki wszystko się nie wyjaśni. Gerard jest cudowny, po prostu uwielbiam jego postać w tym opowiadaniu. (Bardzo spodobało mi się stwierdzenie "pączek z soczystym, krwistym nadzieniem" :3
Widać, że jest mu trudno, aż mi smutno kiedy myślę, że on nie może z nikim porozmawiać o tym wszystkim...
Ale widać, że Franka i Gerda do siebie ciągnie, podoba mi się to. Bardzo.
Już nic nie piszę, gdyż ten komentarz nie ma sensu.
Pozdrawiam :3
Ten rozdział był...mroczny. Opis zakopywania żywcem był tak realistyczny, jakbyś naprawdę to kiedyś widziała O_o. Przeszłyby mnie ciarki, gdyby nie to, że kocham takie rzeczy :D. Za to scena w łazience była cholernie dziwna. Sama już nie wiem, o co w tym wszystkim chodzi. Jedyne, czego jestem teraz pewna, to to, że Gee sam sobie nie robi krzywdy. Chociaż jedna dobra rzecz w tej plątaninie zła, jaką jest jego życie. Zastanawia mnie rola snów Gerarda, jak ona wpływają na niego i na fabułę. Och, no i Mikey...kurcze, on umarł, tak? :< Nic już nie wiem. Ale to dobrze, ja lubię się dowiadywać w trakcie.
OdpowiedzUsuńDużo weny Darsiu :*.
Przepraszam, że ten komentarz nie ma sensu :/.
xoxo Kot