{
007 }
Podeszwy
moich butów stukały głośno o kościelną posadzkę. Mimo że budynek był pełen
ludzi, panowała dokoła tak przejmująca cisza, jakby w rzeczywistości te
sylwetki człowiecze stanowiły jedynie realny odlew postaci o różnej płci.
Nikomu nie wyrwało się kaszlnięcie.
Nikt nie kichnął.
Nikt nawet nie śmiał przestąpić z nogi na nogę, co mogłoby w ostatecznym
rozrachunku wywołać ciche szurnięcie.
Jedynie miarowe ruchy ich klatek piersiowych zaświadczały o tym, iż są to
istoty żywe.
Spojrzałem w lewo.
Spojrzałem w prawo.
Podszedłem do jedynej, całkowicie pustej ławki w kościele. Mimo że
niektórzy stali, właśnie ta konkretna ławka została pozostawiona luzem. Wyglądało
to tak, jakby ktoś lub też coś zapraszało mnie to spoczęcia na polakierowanej,
zachęcająco błyszczącej się, drewnianej powierzchni.
Zacząłem się zastanawiać, co ja robię w budynku, gdzie chrześcijanie dają
upust swym fantazjom, skoro nie jestem nawet w najmniejsym stopniu wierzący?
Czy to oznaka tego że już najwyższy czas abym się nawrócił? Gdyby nie panowała
tutaj taka mroczna atmosfera, z pewnością zaśmiałbym się kpiąco. Pojawiła się
we mnie pewna nerwowość oraz niepokój. Nie kontrolowałem niczego, co miało
tutaj miejsce. Byłem rozbity i niekompletny z tego powodu.
W mym sercu zapanował niepokój oraz wręcz niepowtarzalny, nie do końca
irracjonalny strach.
Skronie pulsowały.
Krew szumiała w uszach.
Kończyny stały się niepewne własnego fundamentu, który mimo wszystko nadal
trzymał całe ciało w pionie.
Oczy rozbiegane.
Oddech przyspieszony.
Nagle, zupełnie nieoczekiwanie zagrzmiały organy, a milczący wcześniej tłum
zaczął pomrukiwać nieznaną mi pieśń. Rozejrzałem się dokoła nieco
zdezorientowany.
Kiedy pomruki przeszły w wyraźnie artykułowane słowa, jak zakładam, psalmu
kościelnego, w okolicach ołtarza rozległ się trzask. Duży krzyż dźwigający ciało chrystusowe, upadł
na podłogę. Korona z ciernia przeturlała się z głuchym, metalicznym dźwiękiem
po kafelkach pod ławki. Niemalże zaliczyłem zawał na miejscu, kiedy figura
Jezusa zaczęła się poruszać. Jego prawa dłoń mocowała się ze sporym, solidnie
wbitym w ramię krzyża gwoździem. Kiedy ręka oderwała się od drewnianej
powierzchni, kafelki dokoła pokryły drobne plamki krwi. Tłum wciąż śpiewał, a w
akompaniamencie do jego pieśni chuderlawa postać podniosła się do pionu,
całkowicie wyswobodzona z wszelkich nieudogodnień.
Postąpiłem kilka kroków w tył. Moje dłonie zaczęły niekontrolowanie drżeć.
Bałem się. Jednak kiedy okazało się, że postać mająca być Chrystusem, w
rzeczywistości jest kobietą o długich, czarnych włosach, zrobiło mi się na
dodatek słabo, aż musiałem podeprzeć się o najbliżej stojącą ławkę.
Dziewczyna spojrzała na krzyż z odrazą i głęboką pogardą, po czym bez
większego wysiłku wrzuciła go sobie na plecy. Zaczęła podążać niespiesznie w
moim kierunku z niezbyt obiecującym życie wieczne na polach elizejskich
uśmiechem. To sprawiło, że poczułem, iż musze zacząć działać.
Rzuciłem się czym prędzej do ucieczki. Nie spodziewałem się jednak, że tak
milczący z początku i bierny w sprawach ruchu tłum, zagrodzi mi drogę i nie
pozwoli odejść w spokoju z niewiadomych mi przyczyn.
Do kobiety podszedł mały, ubrudzony ziemią na twarzy chłopiec w starodawnej
czapeczce z daszkiem i podał jej duży młot oraz cztery grube gwoździe, które
przypominały wyglądem te same, jakie przytwierdzały wcześniej jej wątłe ciało
do krzyża.
Czyżbym teraz ja miał na nim zawisnąć?
O nie… Rzuciłem się w tłum z szaleńczym krzykiem, a kiedy to nie
poskutkowało, wskoczyłem na pustą ławkę i zacząłem biec w kierunku kolorowego
witrażu, stanowiącego szybę okna oraz moją ostatnią a także jedyną przepustkę
na wyjście z tego w miarę cało.
Niespodziewanie poczułem, jak czyjeś palce zaciskają się na mojej kostce.
Runąłem dół, obijając się o wszystkie możliwe
kanty ławki. Kiedy uderzyłem głową w twardą posadzkę, obraz przed oczami zaczął
mi się zamazywać. W dodatku poczułem metaliczny posmak krwi w ustach, co nie
zwiastowało nic dobrego.
W końcu dokoła zrobiło się całkowicie czarno, a dźwięki zanikły, jakby ktoś
włączył film z czasów kina niemego.
************************
Dlaczego kiedy spędzamy z kim miło
czas, bądź pogrążamy się w interesującym nas zajęciu, wszystko tak szybko
przemija?
Dlaczego kiedy dokoła zalega w
powietrzu nuda, patrząc na zegar, odnosimy wrażenie, że wskazówki niemal stoją
w miejscu i nie wykonują żadnych ruchów?
Dzisiejsza chemia jest zdecydowanie
najbardziej nużącą lekcją ze wszystkich. Zrobiliśmy krótką powtórkę z kwasów
karboksylowych z wcześniejszych lat szkolnych, dodając do tego kilka nowych
pojęć, które stanowiły jedynie definicje z banalnymi wzorami. Później pan Cortez
zadał nam kilka ćwiczeń do zrobienia i pytań do udzielenia na nie odpowiedzi,
podczas gdy sam zajął się uzupełnianiem tematów w dzienniku oraz innymi
sprawami, które tylko i wyłącznie dotyczyły jego osoby.
Oblicz, ile procent masy stanowi woda w gipsie krystalicznym, a ile w
gipsie palonym. Nic bardzo trudnego.
Uzasadnij, od czego zleży barwa różnych hydratów tej samej soli.
Wystarczy poszukać odpowiedzi w tekście z podręcznika.
Powiedział, że kiedy uporamy się ze
wszystkim, mamy czas dla siebie i możemy porozmawiać szeptem tak, aby mu nie
przeszkadzać, bo przygotowuje się na zebranie rady pedagogicznej. Zdziwiło mnie
trochę to, że uczniowie stosują się do jego zaleceń. Nie to co na innych
lekcjach się wyrabia. Może wynikało to po części z tytułu bycia naszym
wychowawcą? Mimo to Cortez posiada i tak pewną charyzmę, dzięki której nie musi
się wiele wysilać, aby podopieczni byli mu posłuszni. Jest po prostu fajny.
Obok tej ‘fajności’ pojawia się również
dobry poziom nauczania, co czyni go przyzwoitym oraz sumiennym nauczycielem,
jakich tak właściwie nie brak w tej szkole. W moim starym liceum ta struktura
prezentowała się raczej w kratkę. Więcej jednak było tych ‘do dupy’, którzy
mieli wywalone po całości w naszą edukację. Całe szczęście zabawiłem tam
jedynie kilka miesięcy. Mało znaczący epizod podług całego życia.
Zerknąłem ponownie na zegarek z
pewną dozą zdenerwowania. Ściągnąłem brwi i jęknąłem głośno w duchu. Ta
wskazówka nawet nie drgnęła!
Każdy rozmawiał ze swoim kolegą z ławki,
bądź uczniowie odwracali się do siebie i zawzięcie dyskutowali na jakiś temat.
Ja mogłem jedynie zamienić kilka słów z… z samym sobą. Westchnąłem, spoglądając
na bazgrzącego coś w swoim szkicowniku Gerarda. Jak zwykle rysował jakąś
masakrę, która mogłaby się stać podstawą czy też inspiracją dla reżysera
horrorów. Taki film podbiłby rynek światowy, wkraczając bez większych przeszkód
z powodzeniem na arenę międzynarodową, zgarniając po drodze wszystkim sprzed
nosa co znamienitsze i najbardziej pożądane nagrody oraz wyróżnienia.
Gerard szkicował bardzo wyraźnie i
starannie, także nigdy nie miałem większego problemu z odczytywaniem
ilustracji. Niekiedy wręcz żałowałem, że chłopak przykłada się tak
pieczołowicie do idealnego odwzorowania tych z pozoru mało znaczących detali,
które jednak nadawały całemu tworowi niesamowitej głębi.
Bazgroły dnia dzisiejszego: tematyka sakralna.
Nie spodziewałem się, że Way może
być fanatykiem religijnym, chociaż niekiedy brałem to pod uwagę we własnych
wyobrażeniach na temat jego skrytej oraz mrocznej osoby, pomijając jednak
naturalnie oczywisty ateizm chłopaka. W jego dziele mógłbym się doszukać
pewnego rodzaju herezji. Przedstawienie w obrazie kobiety na krzyżu zamiast
ciała Jezusa jest podkopywaniem fundamentu wiary i zniewagą dla katolików.
Gdybym był przewrażliwiony na tym punkcie, pewnie zwróciłbym mu uwagę, ale on i
tak miałby to raczej gdzieś. Jego świat, jego sprawa. Poza tym brak mi pewności,
czy Way jest w pełni zdrowy na umyśle. Niekiedy ma niezłe odpały, po których
można z powodzeniem zacząć się go bać. Później znowu jest dla mnie miły przez
jakiś czas, aby uciec, kiedy nasza rozmowa wjeżdża powoli na spokojne i
normalne tory bez zbędnych zakrętów. Jakby się temu bliżej przyjrzeć, przecież
musi istnieć jakiś powód, dla którego chodzi do szkolnej psycholog.
Ale w sumie ja też do niej chodzę…
Czyli jestem w kropce.
Westchnąłem z irytacją.
Zacząłem bębnić palcami o blat
stołu, oczekując upragnionego dzwonka na przerwę.
Dzisiaj mama ma popołudniową zmianę
do pracy, więc wygląda na to, że będę sam musiał sobie zrobić obiad. Nie
stanowi to dla mnie większego problemu. Jednak mimo wszystko wole nie dotykać
się do patelni i garnków. Wystarczy mi, że raz chciałem upiec babeczki, bo mama
miała urodziny. Omal nie wysadziłem domu w powietrze, bo włożyłem ciasto w
papierowych foremkach do piekarnika i zapomniałem je wyjąć… Resztę każdy może
sobie dopisać. To wynikło z czystej głupoty, lecz od tamtej pory mam kuchenną
traumę. Jak nie patrzeć, kucharz to ze mnie raczej i tak jest marny. Oczywiście
ugotuję ryż oraz produkty ryżo podobne, dodając do tego jakiś mało
skomplikowany sos i sałatkę z ogórków czy pomidorów, ale niewiele więcej. Na
samą myśl o niedługim skonsumowaniu czegokolwiek, lekko zaburczało mi w
brzuchu.
STUK.
STUK.
PACH.
Zamarłem, kiedy zimna dłoń Gerarda
przykryła niespodziewanie moją. Przestałem wybijać równomierny takt palcami.
Przełknąłem mało dyskretnie ślinę i podniosłem wzrok na chłopaka. Patrzał na
mnie zza tej swojej grzywki z uwagą. Czułem to, bo zobaczyć nie byłem w stanie.
- Po prostu przestań – wyszeptał miękko, aczkolwiek swojej dłoni już nie
zabrał.
W chłodzie jego skóry było coś kojącego, a w postawie ciała – wręcz
hipnotyzującego. Podświadomie pragnąłem, aby nie zmieniał pozycji, w jakiej się
aktualnie znajdowaliśmy. Wiedziałem, że z zewnątrz może to wyglądać nieco dziwnie
oraz niecodziennie, ale nie przejąłem się tym zbytnio.
Milczeliśmy, patrząc na siebie, póki
dzwonek na przerwę nie rozproszył tej ciszy. Szur odsuwanych krzeseł i
podniesione głosy uczniów skutecznie wytrąciły mnie z zamyślania. Wyrwałem
swoją dłoń z uścisku chłopaka i zacząłem się prędko pakować, wrzucając rzeczy
bez ładu do plecaka.
- Gerard, zostań teraz chwilę po lekcji – oznajmił nauczyciel
czarnowłosemu, kiedy byłem już w drzwiach i przekraczałem próg.
Wychodząc, zostawiłem lekko uchylone drzwi. Odruchowo przywarłem do ściany
pod klasą. To była ostatnia lekcja dla wszystkich roczników, wiec szkoła
opustoszała szybciej, niż jak gdyby zawył alarm przeciwpożarowy. Do
siedemnastej funkcjonował jedynie psycholog szkolny, u którego tak właściwie
miałem się stawić zaraz po dzwonku. Pomyślałem jednak, że rozmowa w relacji
uczeń – nauczyciel w pewnym sensie może mi wyjaśnić pewne kwestie oraz stopień
zaawansowania relacji między nimi.
- Co jest? – mruknął niechętnie chłopak. – To ważne?
- Gdyby nie było ważne, nie zatrzymywałbym siebie po lekcjach, tylko przy
okazji odwiedzin wtajemniczył w szczegóły – zaznaczył. – Chodzi o to, że
zasiadałem w komisji, która sprawdzała testy, kontrolujące zasób waszej wiedzy
z poprzednich lat. Nie chcę cię martwić, ale uzyskałeś najgorszy wynik z
przedmiotów ścisłych w całej szkole.
- Nie zmartwiłeś – oznajmił Way obojętnie. – Tak właściwie to nawet nie
widzę tych powodów do zmartwień, mam większe problemy, a kiepskie oceny to
raczej najmniej istotny z nich wszystkich i wpada niezwykle blado podług
całokształtu. – Oczami wyobraźni widziałem nonszalanckie wzruszenie chłopaka
ramionami.
- Ja to rozumiem, Gerard. Wszystko staram się przyswoić. Jednak jesteś
zagrożony, do jasnej cholery. Najprawdopodobniej nie zdasz. Uwierz mi na słowo,
że to JEST powód do zmartwień.
- Kwestie edukacyjne jakoś bardzo nie zajmują mojej głowy. Po co mi to
wszystko? – prychnął lekceważąco.
- Nie pierdol głupot, chłopaku – warknął, rozdrażniony. – Załatwię ci
korepetycje.
Zdziwiły mnie tak ostre słowa nauczyciela. Który pedagog zwraca się do
ucznia w ten sposób? Mimo że zaproponował Gerardowi douczki, a ten impertynencko odmówił, zgrywając buca,
chemik nie powinien stosować wulgaryzmów.
- Nie zostanę w szkole po lekcjach – ostrzegł czarnowłosy z wyraźnie
pobrzmiewającą w jego głosie rezerwą.
- Przyślę ci kogoś do domu.
- Nie wpuszczę. Będzie warował na wycieraczce tak długo, aż zgłodnieje i
wróci, skąd przyszedł.
- Obiecałem twojemu ojcu, że się tobą odpowiednio zajmę. Ty kolei
przysięgłeś, że zadbasz o dobre oceny, aby nie zwrócić na siebie niczyjej uwagi,
nie budzić podejrzeń oraz nadmiernego zainteresowania.
- Steven… Nie graj, proszę, ze mną w te karty. – Gerard zaśmiał się ponuro.
W gruncie rzeczy Robbie mówił mi, że Gerard tylko z Cortezem oraz jego żoną
utrzymuje jakikolwiek kontakt, lecz nie spodziewałem się aż takiej swobody we
wzajemnych kontaktach jak ta. Rzeczywiście prowadzili aż zanadto luźną rozmowę,
ale żeby aż do tego stopnia? Bardziej jak kumple niźli podopieczny z kimś
postawionym wyżej. Czułem, że między tą dwójką jest coś więcej i łączy ich nie
tylko budynek szkolny. O romans raczej nie podejrzewałbym Corteza, którego żona
jest przecież szkolną psycholog, jednak jakieś ciemne interesy jak najbardziej
miały rację bytu. Wydaje mi się także, że chemik jako jedyny zna w pełni
tajemnicę, skrywaną przez Gerarda. Dlatego chłopak nie musi mu kłamać i czuje
się przy nim swobodnie. Przynajmniej ten jeden aspekt w całej sprawie stał się
nieco jaśniejszy i bardziej oczywisty niż pozostałe.
- Kiedy wraca ojciec? – Nauczyciel zmienił temat z cichym westchnieniem
zrezygnowania.
- Szóstego z rana. Jak zwykle z resztą.
- Jak się z tym czujesz?
- Boję się… - zaczął lekko łamiącym się głosem. – Jego przyjazd jest
równoznaczny z… no sam wiesz z czym, staram się jakoś przygotować na to
psychicznie przez cały miesiąc, ale tak się zwyczajnie nie da. Kiedy przychodzi
co do czego, strasznie panikuję. Ten ból… jest nie do zniesienia.
Czyli osądy wszystkich nad tym, że w domu czarnowłosego dzieje się coś
złego, były całkowicie słuszne. Ojciec się nad nim zwyczajnie znęca. Pewnie
dlatego jest taki zamknięty w sobie i rozmawia jedynie z zaufanymi osobami z
najbliższego otoczenia. Kwestią do rozstrzygnięcia zostaje zatem tylko to,
jakie szkody ten chory na umyśle człowiek mu wyrządza, że aż czeka na to i
przygotowuje się do tego psychicznie cały miesiąc.
- A co z Olivią? Pomagają ci te spotkania? - zagadnął chemik.
- W pewnym sensie pomagają. Jednak nic mnie nie nastawi pozytywnie do tego
piekła. Ona nie naprawi zła w moim domu. – Gerard westchnął ciężko. – Pogadać
zawsze fajnie. Namalować też ją mogę dla odstresowania się, ale to nie daje
wiele. Jedynym efektem są jej portrety w waszej piwnicy. – Zaśmiali się zgodnie
z tego, jak mi się zdaje, dobrego dowcipu.
- Widzę, że dopiero niedawno zdjąłeś bandaże.
- Tak… Poprzednie rany byłby zbyt głębokie, aby szybko się zabliźnić, bo
całość doszła niemal do kości, nawet nie wiem jakim cudem. Pasy otworzyły je na
nowo miesiąc temu. Mam szczęście, że prawie już się zagoiły. Nie będzie wkrótce
tak mocno bolało.
Zapanowała między nimi raniąca uszy cisza.
- Chcesz o tym porozmawiać?
- Nie, radzę sobie – zapewnił chłopak. – Jest jednak inna sprawa, którą
należy załatwić. Do tego potrzebuję ciebie. Stanowisz wręcz kluczowy element.
- Strzelaj.
- Chodzi o Franka Iero. Musimy sprawić, aby…
Na korytarzu, w którym się znajdowałem, rozniósł się echem stukot kobiecych
butów na obcasie, także nie było mi dane wysłuchać tego, jakie plany wobec mnie
ma Gerard, gdyż musiałem zwiewać. Przyłapanie na podsłuchiwaniu nie jest zbyt
chwalebnym osiągnięciem, a nie daj boże jeszcze ten, kto by mnie przyłapał,
przyprowadziłby mnie za ramię do samego Corteza i w obecności Gerarda oznajmił,
na wykonywaniu jakiej czynności mnie zastał. Rety, jaki wstyd.
Udałem się korytarzem w kierunku
gabinetu psycholożki, rozmyślając nad tym, czego mogę się w najbliższym czasie
spodziewać. Pierwszym co przyszło mi na myśl, było to, że naprzykrzam się Wayowi
i postanowił mnie zadźgać, a potem zakopać w ogródku i posadzić na mych
zwłokach pelargonie oraz lawendę. Nie ma co, dobry nawóz. Jednak przy takim
układzie nauczyciel raczej na sto procent by mu nie pomógł. Innych opcji nie
dostrzegałem, co oczywiście nie oznaczało, że ich nie ma, a to nie napawało
mnie przesadnym optymizmem. Obawiałem się, że Gerard będzie chciał zastosować
na mnie jedną ze zilustrowanych w swoim zeszycie krwawych scen.
Dobra, to idiotyczne z mojej
strony.
Nie mniej nic nie jest w stanie
zmienić faktu, że ofiary przemocy rodzinnej nie są do końca normalne, biorąc za
rozważany aspekt na przykład życie codzienne oraz obcowanie w społeczeństwie.
Znęcanie się nad nimi, paczy im psychikę i sprawia, że później robią to samo
własnym dzieciom, jeżeli w ogóle decydują się na ich posiadanie lub idą w
całkowicie innym kierunku – przesadnie rozpieszczają swoje pociechy, nie chcąc
dopuścić do tego, aby spotkało je w życiu to samo zło.
Coraz śmiałem się z własnej głupoty
i fantazji. Przecież Gerard by mnie nie zabił. Jednak później ponownie
poważniałem, stwierdzając, że w sumie patrząc na to realnie, byłby raczej do
tego zdolny. Następnie znowu kpiłem z tego i na powrót przybierałem kamienną
twarz.
Zamknięte koło w obrębie zaledwie
kilu pospolitych emocji.
************************
- Chodzi o Franka Iero – zacząłem.
– Musimy sprawić, aby zwyczajnie dał mi spokój. Żeby owładnął go paraliżujący
kończyny strach. Przed mną. Ma drżeć na mój widok. Jego oddech ma się stawać
płytki i nierówny. Ma uciekać wzrokiem w obawie, że stanie się coś
niewyobrażalnie złego, a zarazem niepożądanego w skutkach. Ma się bać.
- Nie chce negować pomysłów, które kreuje twoja dzika i chora fantazja, ale
brzmisz jak psychopata w tym momencie. – Posłałem mu przeciągłe, lodowate
spojrzenie. – W dodatku chyba nie jesteś co do tego taki pewien – stwierdził
Steven bez ogródek, niezrażony moją wrogością.
Nie
jestem. To chciałem mu odpowiedzieć. Ale nie mogłem. Moje uczucia względem
bruneta nie powinny ujrzeć światła dziennego. Byłem szczerze rozdarty pomiędzy
zbliżeniem się do niego, a odepchnięciem jak najdalej. Ciągnęło mnie w stronę
Franka. Nawet bardzo. Jednakże znajomość ze mną oznacza dla Iero tyle samo, co
wprowadzenie go do mojego świata. A on nie jest kolorowy.
- Jestem – skłamałem. – Musze się go pozbyć. Niczym niezbędnego bagażu na
zatłoczonym peronie. Chwastów z ogródka za płotem. Psa przy najbliższym
kontenerze na śmieci. Trupa owiniętego w dywan po środku lasu pięć metrów pod
ziemią. Zbitej szklanki…
- Dobra, przestań. Dotarło, okej? – przerwał mi szybko. – Więc… jaki sposób chcesz tego dokonać? Zakładam, że
masz jakiś plan, skoro wychodzisz do mnie z jakąś propozycją.
- Szóstego wyślesz go do mnie z
lekcjami. – Steven spojrzał na mnie krzywo. Nie był zbytnio przekonany. – To
jedyny sposób. Nikt nie jest na tyle głupi, aby drążyć ten temat dalej, jeżeli
trafi na odpowiednią porę.
- A jeżeli jest?
- To pomyślimy później, jak daleko jeszcze możemy się posunąć.
Nauczyciel spojrzał na mnie z wyraźnym niepokojem, lecz niczego nie
skomentował, co przyjąłem jako zgodę na taki układ.
************************
Usiadłem na ławce przed gabinetem
pani Olivii Cortez. Kobiety nie było w środku i ujmując te sytuację duchem
frazeologizmów, pocałowałem klamkę. Nie miałem pojęcia, czy zapomniała o naszym
spotkaniu i zmyła się do domu, czy po prostu gdzieś sobie poszła, aby za chwilę
wrócić. Wina niejako leżała po mojej stronie, bo spędziłem na podsłuchiwaniu
trochę za dużo czasu i spóźniłem się na tę wizytę. Po części żałowałem, po
części nie żałowałem. Pól na pół. Z jednej strony zdobyłem kilka istotnych
informacji na temat Gerarda, a z drugiej straciłem i tak właściwie tej
najważniejszej nie uchwyciłem. Jestem w stanie wywnioskować, że osoba psycholog
jest niezrównaną kopalnią faktów na temat Waya. Jako żona pana Corteza, który
jest silnie związany z obiektem mojego zainteresowania, pewnie również ma
styczność z czarnowłosym na równie wysokim poziomie co jej partner życiowy.
Po korytarzu rozległo się ciche
stukanie kobiecych obcasów. Nie szybkie, aczkolwiek również nie powolne.
Podniosłem głowę i ujrzałem panią psycholog z teczka pod pachą i kubkiem kawy w
ręce. Odetchnąłem z ulgą. Szansa na
doinformowanie się w sprawie Gerarda pojawiła się na nowo.
- Dzień dobry – przywitałem się, wstając z ławki.
- Cześć, Frank – uśmiechnęła się radośnie. – Szczerze powiedziawszy,
myślałam, że już nie przyjdziesz do mnie. Ale miło że jesteś. Otworzysz drzwi?
– zapytała, wystawiając przed siebie klucze na teczce.
- Jasne – mruknąłem, obmyślając w głowie plan działania.
Kiedy weszliśmy do środka, moja uwagę niemal natychmiast przykuł nowy
wystrój wnętrza. Ściany nie były już dłużej błękitne, lecz ciemnofioletowe.
Kafelki zostały zastąpione przez panele podłogowe, a stare półki wyparły ich
nowsze, ładniejsze modele o jasnym kolorze drewna, polakierowane na
wzmocnienie. Na ścianach wisiały różne obrazy, przedstawiające ptaki, rośliny i
ogólnie wszelkie co piękniejsze walory natury. Z tego miejsca mogłem również
zauważyć, że w części z kanapą i balkonem wymieniono dywan, rolety zastąpiono zwiewnymi
firankami i stolik z drewnianego dostał awans na szklany. W pomieszczeniu po
katach zostały porozstawiane przeróżne rośliny, bardzo dobrze komponujące się z
granatowymi ścianami i ciemnoczerwonym sufitem.
- Trochę się tutaj zmieniło – zauważyłem.
- Szkoła sypnęła groszem, to grzechem byłoby nie skorzystać.
- Co prawda to prawda – uśmiechnąłem się. Dzięki zaskakującej jak na mnie
analizie konsekwencji oraz przeróżnych zależności, wpadłem na pewien pomysł,
który może być zarówno pustym losem jak i strzałem w dziesiątkę. – Te obrazy na
ścianach były wykonywane na zamówienie? Wyglądają na ręczną robotę…
- Dobre oko – pochwaliła, zasiadając za biurkiem. Wskazała mi fotel na przeciwko,
zmuszając tym samym do spoczynku. – Jeden z uczniów naszej szkoły wykazujący
według mnie wręcz niebywałe zdolności plastyczne, zgodził się je dla mnie
wykonać – chrząknęła nerwowo. Strzał w
dziesiątkę. – Musiałam pójść na pewne ustępstwa z tym związane, ale czego
się nie robi dla swojego gabinetu – mruknęła jakby do siebie.
- Nie sądziłem, że są tutaj artyści aż takiej klasy – zmusiłem się do
swobodnego tonu, chociaż rozsadzała mnie od wewnątrz energia. Zacząłem się
intensywnie rozwodzić nad tymi ‘ustępstwami’,
o których wspomniała kobieta. – Kto jest autorem tych prac?
- Gerard – odparła niechętnie. – Chodzisz z nim do klasy. Może powróćmy
jednak teraz do ciebie, co? W końcu po to tutaj jesteś – spojrzała na mnie
twardo i nieustępliwie, co nie pasowało do łagodnego usposobienia, które
prezentowała na co dzień.
- Co chciałaby pani wiedzieć? – zapytałem niecierpliwie, szukając
sposobności ku powróceniu do zaczętego tematu.
- Frank… - odparła łagodnie. – Ja nie jestem tutaj po to, aby wyciągać z
ciebie siłą informacje z twojego życia. Jesteś chyba na tyle inteligentny, aby
wiedzieć na czym polegają te spotkania. Ważne jest dla mnie, abyś powiedział mi
o sobie tyle, ile jesteś w stanie powiedzieć oraz ile uważasz za stosowne.
Chciałabym poznać ciebie, twoje lęki, fobie, zainteresowania, co lubisz, czego
nienawidzisz, jaką płeć preferujesz, jakie masz zapatrywania na własną
przyszłość. Wszystkiego po trochu a znajdziemy drogę do porozumienia.
Wypowiedziała to z taką delikatnością, że przestałem się dziwić uczniom,
którzy lubią tutaj przebywać. W gruncie rzeczy nie mam nic przeciwko tym
spotkaniom, ale nie sądzę, aby były mi one potrzebne. Nie przeżyłem żadnej
traumy. Nawet cieszyłem się z nagłego rozejścia rodziców. W życiu nie brakowało
mi niczego, na co nie mógłbym sam zapracować. Jak nie patrzeć jestem całkiem szczęśliwym,
normalnym nastolatkiem. Jednak szkoła stwierdziła, że skoro mam rozbitą
rodziną, psycholog szkolny to nieoceniona pomoc w naprawieniu mojej bardzo
skruszonej psychiki. Zabawne to… Większość rodzin w naszym chorym kraju jest
rozbita. Albo nie dyrekcja nie zwraca na wszystkich uwagi, albo siedząca przede
mną kobieta bierze nadgodziny i spory dodatek do pensji z tego tytułu.
Westchnąłem cicho.
Nie miałem bladego pojęcia jak
wrócić do kwestii Gerarda. Pani Cortez stwarza pozory osoby, która strzeże
swych tajemnic i tajemnic swoich bliskich niezwykle pieczołowicie.
- Moja przyszłość to nic pewnego. To coś… na co nie mam jak na razie
większych planów. Sądzę, że z czasem wszystko się ułoży – zacząłem powoli. –
Zawsze chciałem mieć rodzeństwo, lecz jakoś nigdy nie zostało mi to dane. Także
jest to jeden z aspektów, który sprawia, że czuję się trochę samotny. W tej
szkole też nie mam za bardzo co liczyć na znajomości. Wszyscy już się pozbijali
w swoje grupy i nie są zbyt otwarci na nowych członków. Czuję, że zawsze będę
‘tym, co dołączył do nas w połowie pierwszej klasy’. – Psycholog miała skupiona
minę i obserwowała mnie uważnie. – Chciałem się zakolegować z tym całym Gerardem
właśnie… ale nie udaje mi się to za dobrze. Widzę, że on ma jakieś problemy. Widzę
to po prostu. Jednak nie jestem w stanie mu pomóc, jeżeli on sam tego nie chce.
Dlatego zostaje sam… - Wzruszyłem ramionami. – Tak mniej więcej wygląda z mojej
perspektywy życie w tej szkole.
- A co ze starym środowiskiem, w którym przebywałeś? Masz z nim dobre
wspomnienia?
- Nie są złe, ale nie tęsknię za tamtym życiem. Nie należę do osób, które
nawiązują trwałe znajomości, bo tak naprawdę w każdym dostrzegam coś, co nie
pozwala mi w pełni się zaangażować w tego typu relacje. Ludzie coraz odchodzą. Temu się nie zaradzi – westchnąłem.
– W Nowym Jorku mieszkałem w bloku, także teraz rozeznaję się w tym, jak to
jest posiadać dom i zajmować się większą liczbą metrów kwadratowych. Ogólnie nie
żałuję przeprowadzki. Taka zmiana to szansa na rozpoczęcie niejako nowego życia
w nowym miejscu z nowymi ludźmi. To niemal niczym budowanie wszystkiego od postaw.
- Całkowicie cię rozumiem. Masz młody umysł, całe życie przed tobą. W tym
stylu bycia dostrzegasz całkiem nowe możliwości. Na takim etapie wszystko jest
jeszcze w miarę plastyczne i sam planujesz niektóre rzeczy a także podejmujesz
pewne decyzje. To dobre myślenie. – Uśmiechnęła się promienie. – Wygląda na to
że zmiany, które ciebie dotknęły, są zmianami jak najbardziej na plus i czujesz
się z nimi komfortowo. To dobrze. Poznałeś już może… - przerwało jej pukanie do
drzwi. – Tak? – zagadnęła z rozdrażnieniem. Chyba nie lubiła, kiedy ktoś
przeszkadzał jej w sesjach i rozpraszał w taki sposób. W progu pojawił się
Steven Cortez.
- Przepraszam, że wam przerywam. – Wszedł powoli i ostrożnie do środka,
jakby doskonale znał stosunek swojej żony to tak nagłych wtargnięć na jej teren.
– Ja tylko po kluczyki od samochodu.
- Jedziesz do domu? – zapytała. – Nie będę miała później jak wrócić.
- Spokojnie – mruknął do niej jak najciszej tylko mógł. – Odwiozę jedynie
Gerarda do domu i przyjadę po ciebie.
- W takim razie odpowiada mi ten układ. – Z uśmiechem sięgnęła do torebki. Wyciągnęła
pęk kluczy i podała mężczyźnie. – Bądź za dwadzieścia minut – posłał mu znaczące
spojrzenie, którego przesłania jakkolwiek nie byłem w stanie rozszyfrować.
- Będę nawet za piętnaście, jeżeli ciebie to uszczęśliwi – zaśmiał się w
progu. – w takim razie ja lecę, pa. Cześć, Frank.
- Dowidzenia – odparłem uprzejmie.
Odwiozę Gerarda. Czyli wie,
gdzie chłopak mieszka i po sposobie w jaki to oznajmił, mogę wywnioskować, że
często tam bywa. Pani Olivia też nie wyraziła ani sprzeciwu, ani szczerego zdziwienia
decyzją męża, więc także uczestniczy w jakimś stopniu w prywatnym życiu Waya. Wszystko
się ułożyło w jasną całość. Teraz pozostaje kwestia tego, kim jest dla nich
ojciec Gerarda i oczywiście sam Gerard. Ich relacja opiera się na więzach
rodzinnych? Chrzestni? Wujostwo? A może po prostu dawni znajomi któregoś z
rodziców? Oboje zdają się być dokładnie wtajemniczeni w historię Wayów. Dlaczego
jednak milczą, skoro posiadają takie informacje? Pierwszy raz przeszło mi przez
głowę, że tutaj może chodzić o coś znacznie więcej niż zwykłą przemoc domową.
- Frank?
- Słucham? – wyrwałem się z chwilowego zamyślenia.
- Chyba odpłynąłeś – zauważyła z lekkim uśmiechem.
- Faktycznie – mruknąłem.
- Pytałam, czy chcesz coś do picia?
- Tak, poproszę.
Kobieta wstała z fotela i przeszła do pomieszczenia obok. Miałem sekundę na
poukładanie sobie tego wszystkiego.
Chwila… Czy ona zapytała,
czego chcę się napić?
Chyba nie…
Mniejsza o to.
Nic nie składało się w
logiczną całość i nie do końca wiedziałem, jakie kroki dalej poczynić. Odrobinę
pogubiłem się teraz i stwierdziłem, że lepiej będzie, jeżeli zacznę sobie
zapisywać pewne fakty.
Po kilku minutach nieobecności
pani Olivia przyszła z kubkiem ciepłej herbaty i uśmiechem na ustach. Postawiła
przede mną naczynie z intensywnie parującą cieczą.
- No, Frank. To co możesz mi jeszcze opowiedzieć o swojej starej szkole?
************************
Czerwień.
Czerwień ma wielorakie znaczenie o
dwóch różnych horyzontach i zasięgach emocjonalnych.
Czerwień to zarówno miłość
rozpalająca ludzką duszę jak i krew, która ją uśmierca, wypływając powoli z
wnętrza naszych ciał.
Kiedy słońce zachodzi w towarzystwie
czerwonej poświaty, mówimy, że następny dzień będzie upalny. Czerwień słońca
jest również kojarzona z tym, że gdzieś daleko, bądź nawet bardzo blisko, wielu
ludzi poniosło tragiczną śmierć. Ich posoki było tak wiele, że aż ta jasna
gwiazda chyląc się ku zachodowi, zapłakała krwawymi łzami szkarłatu.
Czerwień jest ciepłą barwą, która w
odpowiedniej tonacji wywołuje miłe skojarzenia gorąca oraz zawężenia
przestrzeni. Czujemy się wówczas bezpiecznie oraz komfortowo.
Płomienie ognia zawierające w sobie
zarówno parzące odcienie jaki i kojącą żółć, zwiastującą coś żywego. Dają także
znać, że ogień to potężny żywioł oraz nieokiełznana siła, siejąca straszne spustoszenie
na swojej drodze.
Czerwień kropli krwi idealnie komponuje
się z bielą płatków lilii. Pochłania ją, okrywając szkarłatem i spływa gęstym
strumieniem po łodydze wprost do gleby. A kwiat rośnie, lubując się w smaku nowego trunku. Wzrasta w nienawiści,
syci się metalicznym posmakiem. Aż pewnego dnia odradza się na nowo.
Aby siać niepokój.
Aby wzbudzać strach.
Aby nieść śmierć.
************
Rozdział całym serduszkiem oddaję Nanie za spermę, serki homogenizowane i
pragnienie mężczyzny aktywnego seksualnie :3 Dawno się tak nie śmiałam ♥
Te sny mogą być lekko popieprzone, gdyż ostatnimi
czasy zbyt dużo Poego wypełnia mój wolny czas. Wybaczcie.
+ Ostatnio stała się rzecz straszna. Z mojego pendriva
spierdoliły wszystkie pliki, jakie tam miałam. Bardzo dużo utraciłam danych,
które stanowiły rzeczy, jakie miałam tutaj opublikować. Dlatego w przyszłości
mogą nastąpić opóźnienia. W początkowym akcie załamania chciałam rzucić to
wszystko w cholerę, ale ostatecznie zdecydowałam się na kontynuowanie bloga… Z
boku w informacjach macie Line - up na najbliższe miesiące C:
+ [2] Ceremonia krwi zostanie jak najbardziej opisana
w, dalekiej, bo dalekiej, ale zawsze, przyszłości. Za to śmierć Mikeyego jakoś
w 13/14/15 rozdziale. W zależności jak długo będę się rozpisywać.
+ [3] Wiem, że ostatnie rozdziały to tak właściwie
pieprzenie o niczym. Frank napastuje Gerarda, a Gerard mimo szczerych chęci go
nadal odpycha jak w jakiejś dennej komedii romantycznej z lekko mrocznym
akcentem, ale obiecuję, że niedługo zacznie się coś dziać i skończy się to
sranie w banie i uganianie się bez końca jedno za drugim jak pies za suczką
podczas cieczki.
+ [4] Planuję ograniczyć wypowiedzi końcowe XD
Nic nie szkodzi, Darsiu, że na razie nic się nie dzieje. Nie od razu Kraków zbudowali :P Poza tym, lubię jak stopniowo wszystko narasta i jak świetnie budujesz napięcie. Olivia i Steven są ciekawymi postaciami. Nie do końca wiemy jakie tak naprawdę relacje łączą ich z Gerardem i kim są da ów bruneta. No i jestem strasznie ciekawa, co się stanie "Szóstego" kiedy to Cortez wyśle Franka z lekcjami do Gerarda DO JEGO DOMU, OOOOOOOCH! :O
OdpowiedzUsuńTakże czekam z niecierpliwieniem na kolejny rozdział, który dodasz we wrześniu - także życzę Ci wytrwałości w nauce. No i weny oczywiście <3
xoxo
Może za dużo się nie dzieje, ale i tak opowiadanie strasznie wciąga. Nie mogę się doczekać następnego rozdziału. Już chciałabym, żeby był 4 września. Wiem, wtedy będziemy musiały siedzieć w szkołach, ale nagrodą za te męki będzie kolejny rozdział :)
OdpowiedzUsuńAle się cieszyłam do monitora jak Gerard położył dłoń na dłoni Franka. Oczywiście najpierw był szok, że Way zrobił coś takiego *.*
Niegrzeczny Iero, podsłuchiwał, ale i tak za wiele się nie dowiedział. Ciekawe co się stanie szóstego? Czy Frankie bardzo się wystraszy? I tak pewnie będzie "na tyle głupi, aby drążyć ten temat" ;D
Mam nadzieję, że nie długo dowiemy się więcej o relacjach Gee z Cortezem i jego żoną. Kim oni są dla niego, że tak mu pomagają?
Sen jak zwykle straszny. Bardzo podobał mi się. Postać tej kobiety była przerażająca.
Życzę Ci dużo weny :)
xoxo
Dobra, próbuję się ogarnąć po tej nekrofilii na tyle, na ile jest to możliwe i napisać komentarz, ale... matko. nie wychodzi mi to. ani trochę. mogłam najpierw pisać komentarz, później czytać nekrofila.
OdpowiedzUsuńnie wiem, jak ty te rozdziały możesz nazywać pieprzeniem o niczym. mnie bardzo interesują. no bo wiesz... frerard. chociaż nie do końca rozwinięty. po prostu lubię twój styl pisania. z przyjemnością mi się to czyta, nawet, jeżeli nic się nie dzieje.
sen Gerarda był straszny. wiem, ze się powtórzę, ale mnie przy czymś takim już dawno psycha by siadła. w momencie w którym ta kobieta ruszyła z krzyżem w stronę Gerda miałam chęć krzyczeć "spieprzaj, Gerdu, spieprzaj!" xD
Nie rozumiem go, wiesz? ani trochę. skoro chce zachować swoją tajemnicę dla siebie, to po co chce, żeby Frank przyszedł do niego do domu w TEN dzień? to chyba jasne, ze wtedy już na pewno nie da temu spokoju. przynajmniej ja bym nie dała. a że Frank jest dociekliwy... nie przestraszy się. tym bardziej będzie chciał sie zbliżyć do Waya, tak mi się wydaje. Gerd go potrzebuje. bo gdyby nie, to po co trzymał by rękę na dłoni Franka? no po co? ehh, nie ogarniam tego komentarza. ale jest super.
czekam na wrzesień!
xoxo
Thalia
W zasadzie mogłabym słowo w słowo powtórzyć komentarz Thalii - Gerard miesza mi i wszystkim w głowie. Jakoś, sama nie wiem. Chce mieć swoje sekrety, ale jednocześnie nie chce. Tak coś czuję, że on po prostu chce, by ktoś odkrył tajemnicę, ale nie chce jej zdradzić, więc szuka sposobu, jak tu rzucić na to więcej światła. Może jest po prostu mega zagubiony. Dlatego dobrze, że jest Frank!
OdpowiedzUsuńPS: Chciałam powiedzieć, że już raz miałam koszmar po którymś Twoim rozdziale. To nic złego - to komplement! Widzisz, jak potrafisz zadziałać na czytelnika? Dobra robota, kochana!
xo
No właśnie! Alsemera ślicznie podsumowała to, co ja, w bardzo chaotyczny próbowałam ci przekazać xD
UsuńAwww, dziękuję bardzo za dedykację do rozdziału! <3 Ja też się bardzo uśmiałam, Darsu c;
OdpowiedzUsuńPowracając do komentowania tego cudownego, świetnego, mrocznego rozdziału, to muszę powiedzieć, że... już zaczyna się coś powoli dziać. Frank już dużo wie, przez podsłuchanie tej rozmowy Gerda z nauczycielem. Choć tak naprawdę, sama jestem ciekawa, co się dzieje z Gerdem :d No, miejmy nadzieję, że choć trochę się dowiemy w niedługim czasie, huh.
No i cholernie się śmiałam, gdy Frank stwierdził, że Gerard chcę go zabić, omg XD Zrobiłaś mi dzień. Dziękuję bardzo, Darsu. I weny! I chęci do pisania! <3
Jest! Nareszcie coś się wyjaśniło z tym Gerardem. Co prawda wciąż nie wiadome jest wiele rzeczy, ale i tak jakieś światło rzuciłaś na jego postać. Rozdział mi się piekielnie podobał. Szczególnie opis snu Gerarda. To ciekawe, bo ja też jestem w trakcie czytania opowiadań Poego. Przypadek? Nie sądzę! XD Co do tego uganiania się, to mnie to w ogóle nie przeszkadza. Przeciwnie, buduje napięcie i jest urocze :3. Tak tak, Frank ugania się za jakimś demonicznym pół-człowiekiem, naprawdę urocze :D. Nie mogę się doczekać, aż cała jego tajemnica wyjdzie na jaw.
OdpowiedzUsuńWait...
Jaka ceremonia krwi?
JAKA ŚMIERĆ MIKEYEGO!?
Czy ja o czymś nie wiem?
xoxo Koy psychopata :3
Dlaczego wcześniej nie zauważyłam rozdziału? Nie mam pojęcia, ale przepraszam, że komentarz dopiero teraz. Rozdział, co tu mówić, jak zwykle świetny. Mimo że nie gustuję jakoś specjalnie w mrocznych klimatach (chyba, że chodzi o groteskę), tutaj jestem tak bardzo ciekawa tajemnicy Gerarda, że prawie mnie nosi ze zniecierpliwienia. Ale chyba nie pozostało mi nic, tylko czekać! W takim razie życzę duuuużo chęci i czekam na kolejny rozdział. Chryste, tak długo!
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Pies za suczką... No tym mnie rozwaliłaś. Mam kilka rzeczy do powiedzenia i mam ogromną nadzieję, że o niczym nie zapomnę. Chyba już zapomniałam, ale to nieważne xD
OdpowiedzUsuńPrzepraszam, że tak późno komentuję! ;_;
1. Kościoły... brr... zawsze się ich bałam. Takie wielkie, zimne pomieszczenia z przerażającymi przedmiotami i tymi dzikimi figurkami, które płaczą krwią. A jak opisałaś to całe odklejanie się Jezusa, czy raczej kobiety z krzyża... aż ciary mnie przeszły i dlatego napisałam sms-a, czy śpisz, bo bałam się ruszyć xD
2. "...jaką płeć preferujesz" No co za zboczeniówa! Już chce, kurde, wiedzieć wszystko! A może jeszcze zapyta czy woli mniejsze, czy większe... Lol xD
3. Frank mówi tak... za poważnie xD Nie zrozum mnie źle, ale po prostu... jak dorosły xD On jest dorosły? o.O Chyba jeszcze nie... Już mi się mieszają te wszystkie opka i to ile kto ma lat xD
4. ...Fuck... Zapomniałam xD
5. Gee, ty stary (znaczy młody xD), cholerny psycholu! Kocham cię xD Każe Franiowi przyjść podczas swojego rytuału i tak dalej? A co jeśli Franio ma słabe serduszko i nie wytrzyma? :O
Wybacz za te domysły powyżej. Po prostu jest późno, a ja świruję po przeczytaniu twojego rozdziału, notki od JAA i jeszcze obejrzeniu horroru xD
Także ten... trzymaj się, kochanie! wierzę w ciebie! Jesteś silna i dasz radę! (mówię tu o tym pieprzonym pendrive'ie :/)
XoXo
To jest jak sto razy mroczniejsza wersja Zmierzchu, serio! Nawet podstawa się zgadza. Przyjeżdża chłopak do szkoły, siada w ławce z jakimś mrocznym osobnikiem, a ten nie jest chętny do zaprzyjaźniania się. O tej chęci poznania to już mówiłam. Frank zachowuje się jak Bella. Tylko jest bardziej rozsądny, mniej naiwny...
OdpowiedzUsuńOkej, Cherry Bomb zwróciła uwagę na to, że Frank mówi zbyt dojrzale. Do Gerarda to pasuje. Dodaje jego postaci czegoś niepokojącego, ale Frank powinien być na tej płaszczyźnie bardziej... nastoletni? Nie umiem znaleźć dobrego określenia, ale mniejsza z tym. Mam nadzieję, że zrozumiałaś o co mi chodzi.
Życzę weny, dużo weny i pozdrawiam.