{
009 }
Kiedy wchodziłem do
szkoły, trzęsły mi się ręce, a w nogach czułem giętkość. Powietrze nasiąknęło
napięciem, które było tak na dobrą sprawę tylko i wyłącznie wytworem mojej
wyobraźni.
Po wczorajszym powrocie do domu
dziękowałem Bogu, że mama najwyraźniej gdzieś wyszła, gdyż nie było po niej
śladu. Pobiegłem do łazienki tak szybko, na ile pozwalał mi mój stan, bowiem
byłem całkowicie rozbity emocjonalnie.
Właściwie to nigdy nie cechowała
mnie siła i wytrwałość w aspekcie psychicznym. W prawdzie kłótnie rodziców
powinny mnie jakoś wzmocnić czy ukształtować, ale tak nie było. Czułem się
jedynie bardziej cofnięty w głąb siebie. Dlatego niezmiennie za wszelką cenę
chciałem wyglądać na pewnego swych decyzji oraz duchowej wartości człowieka,
aby nikt nie był w stanie wywnioskować z mojego zachowania, jaka sytuacja
rysuje się na łamach rodziny w moim domu. Z tego powodu także zachowałem się
jak typowy histeryk, kiedy przepełniona szala goryczy pozwalała wypłynąć
smutkom nieszczęść poza swą krawędź.
Idąc korytarzem, zastanawiałem się,
czy moim priorytetem jest ujrzenie Gerarda, czy też kompletne zignorowanie go oraz
unikanie bezpośrednich kontaktów z jego ciałem.
Ostatni wieczór był… Cóż. Był to
wieczór straszny. Nie da się w całej rozciągłości owej sytuacji precyzyjnie
opisać uczuć, które mnie wówczas owładnęły. Aby w pełni zrozumieć mój obecny
stan emocjonalny, trzeba by doświadczyć tych rzeczy, które mi się przytrafiły.
A tego nie życzę nikomu.
Ten krzyk… pełen cierpienia,
rozpaczy oraz błagania. Tak bardzo realny że aż dosadnie raniący me uszy. Nigdy
nie wyczułem jeszcze w niczyim głosie tyle bólu i pragnienia, aby ten ból
ukoić.
W nocy nie spałem najlepiej. Długo
przewracałem się z boku na bok, nie mogąc tak właściwie znaleźć odpowiedniej
pozycji do spoczynku. Obolałe miejsce pulsowały tępym bólem, a głowę wręcz rozsadzał
natłok przeróżnych myśli oraz nasilająca się migrena. W efekcie tych
niecodziennych przypadłości zasnąłem praktycznie nad samym ranem, co dzisiaj
wyraźnie odbiło na mnie swe piętno. Przeglądając się w domu w lustrze,
przeraził mnie trupioblady wygląd twarzy oraz podkrążone na szaro – fioletowo
oczy. Z daleka było na pewno widać, że coś jest nie tak jak powinno być. Jednak
nikt się tym nie przejmuje. Jestem tylko kolejną figurą na szachownicy, po
której życie przesuwa swoje pionki, eliminując je po kolei z gry i zastępując
natychmiast nowymi. Określam to jako bycie na łasce lub niełasce losu. Nikt nie
wie, co go czeka teraz, zaraz, za miesiąc, rok, dekadę. Mogę iść chodnikiem, a
po sekundzie leżeć pod kołami samochodu pijanego kierowcy czy wpaść przez nieuwagę
w rów, który wykopali robotnicy, wymieniajmy rury kanalizacyjne przydrożnych kamienic.
Nikt mi nie pozwoli na zawsze gnić w ciepłym łóżku pod kołderką i żyć z
przeświadczeniem, że świat jest piękny i kolorowy jak na ilustracjach książki z
bajkami dla dzieci, bo to jest rzeczywistość. A w rzeczywistości dzwonki szkole
oznajmiające początek przerwy bądź jej koniec, są brutalnym sposobem na
przywołanie rozbieganych myśli do porządku i przywrócenie ciała do świata
żywych.
Witamy w piekle.
Powolnym krokiem szedłem w kierunku
sali. Bolała mnie głowa i w ogóle nie czułem się korzystnie. Chciałem tylko
zobaczyć Gerarda. Sprawdzić czy wszystko jest z nim w porządku. Tak
orientacyjnie. Po prostu. Gdybym dostrzegł, że jest z nim bardzo źle lub też,
co gorsza, nie zobaczyłbym chłopaka w ogóle, wyrzucałbym sobie, że uciekłem jak
zwykły tchórz. Już nie chodzi w tym wypadku o wyrzuty sumienia, bo z nimi można
żyć i po jakimś czasie to w sobie przezwyciężyć czy zapomnieć. Czułbym się
strasznie. Świadomość tego, że działa mu się jakaś straszna krzywda przez mój
niebywale słaby charakter, zżarłaby mnie od środka.
Ale Gerard był.
Stał tam.
Mimo że korytarz opustoszał już
jakiś czas temu, a drzwi klasy były zamknięte, opierał się o ścianę i wpatrywał
uparcie w podłogę. Jego postawa dała mi niejasne poczucie, że jestem tym, na
którego czeka. Stanowiło to również trochę dziwny kontrast dla jego
wcześniejszych, nie do końca przyjaznych, zachowań wobec mnie, wobec otoczenia,
wobec wszystkiego co go otaczało. Ciszyłem się, że go widzę. Wyglądał dobrze.
Marnie. Mizernie. Smutno. Ale względnie
dobrze. Na pewno lepiej niż oczekiwałem. Bez większych, wyraźnych urazów na
ciele.
Mimo tej wewnętrznej radości,
postanowiłem zachować pewien dystans między nami. W tym celu zatrzymałem się w
odległości kilku metrów od chłopaka. Czarnowłosy drgnął lekko, po czym podniósł
głowę do góry. Wyglądał na zaskoczonego moim widokiem. Po chwili jednak owe
zaskoczenie ustąpiło zwyczajowej masce zobojętnienia. Przyglądał mi się
sekundę, jakby badając stan, w jakim się obecnie znajdowałem. Czekał wyraźnie
na jakąś reakcję z mojej strony. Między nami zawisło napięcie oraz frustrująca
niewiedza, spowodowane wczorajszymi wydarzeniami. To mną wstrząsnęło, ale
Gerard zapewne przeżywał znacznie gorsze rzeczy ode mnie. Dlatego też
uśmiechnąłem się lekko do niego na tyle, ile było mnie stać, aby pokazać, że ze
mną jest w miarę dobrze. Że jakoś się trzymam. Chłopakowi również nieznacznie
drgnęły kąciki ust. Nie wykrzywiły się one w jego firmowym, pełnym kpiny,
ironicznym uśmieszku, lecz w bliżej nieokreślonym grymasie zagubienia oraz
dezorientacji.
Czułem się dziwnie i z całego serca
podziękowałem w duchu Gerardowi, że przerwał to wszystko, wchodząc do klasy.
Zostawił za sobą otwarte drzwi. Chyba z myślą o mnie. Mimo zapytań, a także
wścibskich uwag, nauczyciela, nie wyjawił celu pozostawienia ich ‘jak w
tramwaju’. Szybko pojawiłem się w polu widzenia profesora Cartera, aby skończył
z męczeniem go. Nawet nie chciałem sobie wyobrażać, jaką noc musiał przeżywać Way,
a podsycanie ich konfliktu, który zaczął się jeszcze zanim zostałem zapisany do
tej szkoły, również nie leżało w mojej gestii.
- Ach, nie miałem pojęcia, że tam jesteś, Frank – odparł przepraszająco na
moje przywitanie i przeproszenie za spóźnienie. Chyba mnie lubi. Zakładam, że
to dlatego, iż szanuję biologię i przykładam się do tego przedmiotu.
- Nic się nie stało – mruknąłem niemrawo.
- Siadaj szybko na miejsce, to od razu sprawdzę obecność.
Podszedłem powoli do ławki. W głębi pragnąłem, aby Gerard podjął jakiś
dialog, czy też po prostu kontynuował gestykulację czy mimikę z korytarza, lecz
chłopak siedział jak zaklęty.
Tak jak zawsze.
Nie spoglądał na nikogo.
Po chwili jednak wyciągnął drącą
dłoń z kieszeni bluzy i położył przede mną długopis w zielone gwiazdeczki,
który musiałem jakimś cudem upuścić wczoraj w jego domu. Bez słowa cofnął rękę
i zapatrzył się w blat ławki. Nie miałem już co liczyć na rozmowę.
************************
Dzisiaj nic nie rysował. Nie
otworzył nawet zeszytu. Nie byłem do końca pewien, czy wziął go ze sobą z domu.
Siedział po prostu lekko pochylony na krześle przed pustym blatem ławki.
Chemia.
Czyli jak nie patrzeć mógł sobie na
owy bezruch pozwolić. Pan Cortez co chwilę spoglądał w jego kierunku, jakby chciał
ocenić, jaką kondycję prezentuje psychika Waya. Po krótkich oraz szybkich
oględzinach wizualnych wracał do prowadzenia lekcji. Nie była ona wymagająca
jak zazwyczaj. Raczej nauczyciel podawał notatki dość ubogie w treść, bez
większych wzorów czy bardziej skomplikowanych zapisów reakcji. Czułem, że on
też przeżywa razem z Wayem wczorajszy wieczór. Jedynie Cortez zdaje się wiedzieć,
co ma miejsce w tych murach. Cortez ze swoją żoną. Zatem dlaczego nic z tym nie
robią? Czyżby tutaj chodziło o coś więcej niż przemoc domową? Na początku
wydawało mi się to wyjście czy rozwiązanie najlepszym ze wszystkich
pozostałych. Teraz jednak, w świetle tego czego doświadczyłem, poddałem to rozważanie
pod wątpliwość. Mam spore obawy co do prawdziwości informacji, jakie przekazał
mi Robbie. Przemoc domowa nie jest problemem, z którym psycholog, policja czy
kadra nauczycielka nie są sobie w stanie poradzić. Jeżeli tak nie jest to… to
co w takim razie?
Z zamyślenia wyrwał mnie ruch po
mojej prawej stronie. Gerard przecierał twarz, jakby chciał odjąć z niej całe
zmęczenie po nieprzespanej nocy. Przeczesał ręką przydługie włosy, ukazując tym
samym grubo obwiązane bandażem ręce.
Ściągnąłem nieznacznie brwi i
westchnąłem cicho, spuszczając wzrok na własne kolana. Co się z nim dzieje?
Schowałem twarz w rękach i zacząłem powoli oddychać, jakby chcąc uporządkować
klekoczące w mojej głowie myśli. Tyle ze nie myślałem. Znaczy się… moja głowa w
tym momencie nie trudziła się żadnym problemem. O to właśnie mi chodziło. Aby
całkowicie się wyłączyć ze świata.
Tylko ten dzwonek…
Dzwonek zawsze wszystko psuje.
Odjąłem dłonie od policzków, czując, jak chłodne
powietrze owiewa mi twarz, ogrzaną wcześniej przez własny oddech.
Podniosłem się powoli z krzesła,
nie będąc wielce zdziwionym, że Gerard pozostaje w miejscu i czeka, aż klasa
opustoszeje. Tym razem nie zamierzałem podsłuchiwać. Rozmowa Waya i Corteza ma
charakter prywatny, a ja nawet chyba nie chcę wiedzieć, czego będzie ona
dotyczyła. Nie dzisiaj. Postanowiłem, że zaczekam przed klasą i ułożę sobie w
miarę jako taki dialog, który chciałbym nawiązać z czarnowłosym chłopakiem.
************************
Minęła przerwa i już dawno zaczęła
się lekcja. Ja dalej siedziałem na parapecie i czekałem, aż Gerard skończy
rozmawiać z Cortezem. Muszą mieć chyba sporo kwestii do omówienia, skoro minuty
mijały i czas dłużył mi się niesamowicie na warowaniu pod klasą. Nauczyciel
zapewne dysponował tak zwanym ‘okienkiem’, gdyż żadni uczniowie nie stali w
oczekiwaniu na lekcję.
Starałem się ułożyć przez te
wszystkie chwile jakiś w miarę sensowny tekst, gadkę czy pomysł na rozmowę. Nie
udało mi się to jednak. Postanowiłem iść na spontana.
Kiedy już miałem dość czekania i
zsunąłem się z parapetu w celu opuszczenia korytarza, głowa Gerarda wychyliła
się niepewnie zza drzwi, a po chwili widoczna była już cała jego postać.
Przystanął, najprawdopodobniej dostrzegając mnie, czego nie byłem w stanie
ocenić przez jego przydługie włosy. Byłem ciekawy przyszłych posunięć ze strony
Waya. Nie wygląda na kogoś, kto ucieka przed problemami i udaje, że nic się nie
stało. Jednocześnie byłem doskonale świadom tego, że nie należy także do osób,
które lubią, kiedy wokół nich wytwarza się spontaniczne, nagłe zamieszanie.
Chłopak powoli zamknął za sobą
drzwi i zaczął niespiesznie podążać w
moim kierunku. Momentalnie spiąłem się na całym ciele, nie będąc w stanie tego
kontrolować. Zacisnąłem dłonie na krawędzi białego parapetu i czekałem z
zapartym tchem na przebieg momentu kulminacyjnego tej konfrontacji. Gerard
pierwszy raz cokolwiek zainicjował na, jak mi się wydaje, normalnych zasadach, więc
intrygowała mnie wizja poprowadzenia przez niego tej rozmowy.
Jednak mimo moich cichych nadziei
Way stanął bokiem do mnie i przodem do szyby, milcząc jak zaklęty. Pierwszy raz
widziałem, żeby chłopak przyglądał się niebu, ignorując zupełnie ziemię, po
której stąpa. Wydawał się być zafascynowany przyrodą i wszystkim, co teraz nas
otacza. Pogoda rzeczywiście dopisywała, lecz nie była również jakoś specjalnie
piękna. Wszystkie zimne dni nie mają jeszcze minąć przez jakiś czas.
- Chyba musimy porozmawiać – szepnąłem nieśmiało lekko zachrypniętym
głosem. – O wczorajszym – dodałem, jakby on sam nie był w stanie tego
wydedukować.
- Wiem – odparł równie cicho, nie spuszczając wzroku z szybujących w
powietrzu jaskółek.
- Co… proponujesz? – Wzruszył ramionami, a ja tak właściwie musiałem go o
coś zapytać. Było to mało prawdopodobne, lecz pragnąłem mieć pewność co do tej
kwestii. – Czy twój ojciec ciebie bije? – rzuciłem prosto z mostu, rumieniąc
się przy tym co nie miara.
Gerard – początkowo oaza spokoju- zaśmiał się cicho bez cienia kpiny,
kręcąc głową w zaprzeczeniu bądź niedowierzaniu w moją głupotę. Przez chwilę
kąciki jego ust drgały jeszcze wesoło, uniesione lekko ku górze, aby ponownie
przybrać po jakimś czasie swój smutny, zwyczajowy wyraz. Dowiedziałem się tego,
czego chciałem kosztem własnej dumy, lecz chyba było warto, mimo że nie
uzyskałem pełnej odpowiedzi, która by mnie satysfakcjonowała.
- Jaki piękny świat jest wokół nas – szepnął ni z stąd ni z owąd. – Mój
świat taki nie jest. Piękny –
kontynuował po chwili przerwy swą wypowiedź. – Nie mieszaj się w moje życie,
Frankie. To nie jest coś dla ciebie. – Jego głos był łagodny i niezwykle
stanowczy zarazem. – Byłbym wdzięczny, gdybyś w pewne kwestie po prostu nie
wnikał. – Odepchnął się od parapetu, podczas gdy ja miałem zupełny mętlik
w głowie. O tym, że mnie podszedł,
zorientowałem się dopiero, kiedy poczułem go blisko siebie. Way nachylił się
nade mną i kontynuował swoją wypowiedź cichym, opanowanym głosem wprost do
mojego ucha. – Jeżeli kiedykolwiek jeszcze się spotkamy, nie pytaj o nic. Niech
wydarzenia z wczoraj zostaną między nami. – Serce biło mi jak oszalałe.
Odnosiłem wrażenie, że on to słyszy, lecz prawdopodobieństwo takiego zjawiska
było znikome. Bliskość Gerarda działa na mnie w dziwny sposób. Było w tym coś
jakby elektryzującego. – Rozgłos to
ostatnia rzecz, jakiej pragnę. Rozumiesz?
- Tak – mruknąłem w takiej samej intonacji jak i jego. Poczułem, jak
uśmiecha się lekko sam do siebie. Ukradkiem spojrzałem dół na jego bandaże, które zostały odsłonięte
przez samoistnie podwinięte rękawy.
- Cieszę się – kontynuował ściszonym głosem. – Nie ufam ludziom. Mam
nadzieję, że tobie będę w stanie uwierzyć na słowo w tej kwestii. Nie chce,
żebyś się mnie bał, Frank. – Przełknąłem ślinę. – Są po prostu pewne rzeczy,
których nie zrozumiesz, nawet jakbyś bardzo chciał. Nie wtrącaj się w to,
błagam. Tak będzie lepiej dla nas obojga – zakończył, odsuwając się ode mnie.
Przez przypadek otarł się kciukiem o moją dłoń, co wywołało falę przedziwnych
dreszczy.
Gerard rozpłynął się w powietrzu.
Tylko przez chwilę dane mi było spoglądać na jego plecy, gdyż po sekundzie
zniknął za rogiem.
Spojrzałem w stronę drzwi, zza
których do tej pory nie wyszedł jeszcze chemik. Ciągnęło mnie w tamtą stronę.
Chciałem porozmawiać z Cortezem. Jednak przed minutą jeszcze Gerard prosił mnie
o brak wtrącania się w jego życie. To było trudne. Prośba ciężka do
zrealizowania. Jednak czułem w jego słowach pewną obietnicę przyszłego
wyjaśnienia lub częściowego naświetlenia sprawy, co dodawało mi otuchy. Dotyk
jego kciuka wydawał się nadal tak bardzo namacalny. Nie byłem w stanie myśleć o
niczym innym, jak o ustach chłopaka, szepczących do mojego ucha. Miałem totalny
mętlik w głowie. Gubiłem się we własnych myślach i pomysłach. Westchnąłem
głęboko, zabierając plecak z podłogi. Czas przyjść spóźnionym na lekcję… Może
mama się o tym nie dowie.
************************
- Jak samopoczucie?
- Znośnie – mruknąłem.
Siedziałem spokojnie u Olivii w gabinecie, patrząc, jak kobieta owija mi
bandaże wokół nadgarstków.
- Nie wygląda to aż tak źle jak zwykle – szepnęła, zawiązując opatrunki. Przejechała
po nich kciukiem w pocieszającym geście i usiadła na swoim miejscu.
- Bo nie było aż tak źle jak zazwyczaj – przyznałem.
- A co niby się zmieniło? – W jej oczach wykwitła ciekawość.
- Byłem… dużo spokojniejszy niż zawsze.
Z jakiegoś powodu starałem się opanować, żeby nie wyrządzić sobie większych
szkód. Cóż… Udało się.
- A jak się czujesz pod… względem psychicznym?
Zaśmiałem się lekko. A jak miałem się czuć? Owszem… Było lepiej mając Borównie
z poprzednimi miesiącami. Czułem się nieco korzystniej. Jednak wyniszczenie na
duszy zawsze pozostaje to samo. Być może w tym miesiącu zostało lekko
złagodzone przez pewną osobę, w której zauważyłem cień zwykłej ludzkiej
życzliwości i niewścibskiego zainteresowania.
Frank mnie wkurza – to prawda,
której nie sposób zaprzeczyć. Jednocześnie ten chłopak przyciąga jak magnes.
Nie jestem stanie uwolnić się od pewnych
myśli na jego temat. Być może wiąże się to z tym, że nikt prócz ojca, Stevena
czy Olivii nie okazał mi podobnego zainteresowania. Czułem, że nie było ono udawane,
lecz szczere i naturalne oraz fantastycznie spontaniczne. Mogę się mylić. Jak
nie patrzeć brak mi doświadczenia w kontaktach z ludźmi. Jednak również dzięki
obserwacji pewnych zachowań wielu osób jestem w stanie określić ich wady,
przyzwyczajenia, typowe gesty oraz sposób w jaki okazują emocje zarówno te
prawdziwe jak i fałszywe. Nie znam Franka. Z jednej strony chciałbym zmienić
ten aspekt mojego życia, z drugiej nadal trzymać go jak najdalej od siebie.
Teraz to już nie była kwestia obawy, że wyjawi komuś i rozpowie moje tajemnice.
Pojawiło się nowe przekonanie, które stawiało tezę, że chłopak przestraszy się
mrocznej prawdy, jaką spowija prywatne życie jego niezrównoważonego psychicznie
kolegi z ławki i po prostu ucieknie.
Stoję od jakiegoś czasu pod znakiem
zastanawiania się, czy warto ryzykować zdemaskowanie się. Dochodzę ostatecznie
do wniosku, że nie. Nie warto. Mimo że praktycznie nie uutrzymujemy ze sobą
jakiegokolwiek kontaktu, taka relacja mimo wszystko jest dla mnie
niewiarygodnie ważna.
Nie rozumiem, co się we mnie
odmieniło. Kiedy Iero przyszedł do mojego domu, miałem go wystraszyć. Miałem go
zachęcić, aby został. Zrobiłem całkowicie co innego. Kazałem mu odejść.
Doszedłem do wniosku, że odtrącanie go nie jest tym, czego pragnę. Wystarczyło
tylko zamienienie z nim kilku słów i spojrzenie w jego oczy. Zrozumiałem, że on
nie jest taki jak reszta. Tkwi w nim coś specjalnego. Jakaś niespotykana
cząstka, która sprawiła, że chciałbym przebywać w jego towarzystwie.
Zobaczę, jak to wszystko się rozwinie.
Mam nadzieję, że w miarę pomyślnie dla nas obojga.
- Całkiem sympatycznie – odpowiedziałem Olivii na zadane wcześniej pytanie.
- Wpadłbyś może dzisiaj do nas na obiad? – zaproponowała nagle.
- Wiesz… To chyba nie jest najlepszy pomysł – zacząłem niemrawo. Zerknąłem
odruchowo na zegarek. – Ojciec wyjeżdża niedługo. Chciałbym się z zanim
pożegnać i raczej nie jestem zbytnio w nastroju na obiady i nie będę, kiedy
ruszy w drogę.
- To Jim jeszcze jest? Kurczę… Może jego też namówisz na tę kolację? Byłoby
miło. Steven się ucieszy z możliwości porozmawiania z przyjacielem, zamienienia
chociażby kilku słów – uśmiechnęła się, jakby planując już w głowie całą
uroczystość – gdzie posadzi gości, jaką zastawę wyłoży na stół, co poda na
obiad i jaki kompot ugotuje. Musiałem niestety pokrzyżować jej misternie
skonstruowane plany.
Otóż mój ojciec żywi jawną awersję
w stosunku do Olivii. Ponoć pojawiła się w życiu Stevena z dnia na dzień,
bardzo nieoczekiwanie. Chemik uznał to za miłość od pierwszego wejrzenia jak w
filmach, gdzie bohaterowie wpadają na siebie. Ona upuszcza książki, on schyla
się, aby pomóc poturbowanej niewieście. Kiedy dochodzi do subtelnego muśnięcia
czy delikatnego, omylnego zetknięcia się ich dłoni, podnoszą speszony wzrok na
siebie, aby po chwili spuścić głowy i rozejść się z zakłopotaniem w swoje
strony i spotkać na przykład za wykładach czy w okolicznej kawiarni, gdzie
oboje chodzili często, nieszczęśliwie mając się raz za razem i nie wiedząc o
swoim istnieniu. Scenariusz niczym z dennego romansidła, lecz jedynie taki trywialny
i oklepany przykład przyszedł mi na myśl.
Mój ojciec nie lubi właśnie za to
pani psycholog. Za nieoczekiwane, dzikie wejście smoka. Docenia oczywiście
fakt, że mi niejako pomogła, ale jej zwyczajnie nie lubi i lepiej żeby ta
dwójka nie wchodziła sobie w drogę, bo może rozpętać się jakaś mała wojna
domowa.
Myślę, że w tej całej wzajemnej
zawiści rozbiega się o to, że tata zwyczajnie ma do niej żal, gdyż kiedy Steven
ją poznał, zaniedbał ich relacje i przez jakiś czas odnosili się do siebie z
nieco chłodnym dystansem. Steven nie widział świata poza Olivią i zignorował
przyjaźń ojca do tego stopnia, że parokrotnie pokłócili się dość potężnie.
Ostatecznie Cortez zrozumiał, co zrobił. Nastąpiło to jednak dopiero wtedy, gdy
pierwsze lody gorącej i namiętnej miłości stopniały i do chemika zaczęły
napływać inne potrzeby poza rozpieszczaniem swojej nowej dziewczyny.
W końcu pogodzili się ojcem, ale Jim nadal nie lubi Olivii.
- Wiesz… Spieszy mu się trochę. Już ma bilet na najbliższy samolot i chyba w sumie
powinienem biec, żeby zdążyć się z nim pożegnać. Mogę? – zapytałem z nadzieją.
- Jasne – odparła niepocieszona. Bardzo nie lubi, jak coś lub ktoś niweczy
jej skrupulatne plany. Ale cóż… zdarza się. – Leć zanim się rozmyślę.
- Dzięki – zerwałem się z krzesła, ciągnąc za sobą torbę.
************************
Wtulony w kurtkę ojca, zaciągnąłem
się głęboko jej specyficznym zapachem. Nie byłem go w stanie nijak odpowiednio
określić i zamknąć w określonych ramach. Czuć było cytryną i wanilią, ale także
wilgotną ziemią oraz wilgocią. Jednakże mimo nieprzyjemnych skojarzeń z brudem
i nieświeżością, woń sama w sobie nawet koiła i nie drażniła w jedną czy druga
stronę.
Wiedziałem, że będzie mi go
brakować tak, jak brakuje mi go każdego pojedynczego miesiąca. Zawsze stoję na
środku ulicy i patrzę, jak odjeżdża, póki nie zniknie za zakrętem.
Nie czułem się dzisiaj najlepiej.
Wynikało to po części zapewne z wizji nagłego rozstania z ojcem, co
przyprawiało mnie o dręczące i nieprzyjemne myśli z podszyciem mrocznej wizji
samotności i dźwięczącej w uszach ciszy czterech ścian za dużego jak dla mnie
domu. Swój wkład w całokształt oczywiście miała także pogoda, która bynajmniej
nie ujmowała miłośników świeżego powietrza. W eterze wisiała parna mgiełka,
przyprawiająca o ataki duszności oraz bolesne migreny. Niebo szeptało szydząco,
niosąc wieść o nadchodzącej burzy i silnym wietrze. Aktualnie wszystko teraz
poprzedzała wręcz nieznośna cisza.
Każde drzewo zamilkło.
Zwierzęta się pochowały.
Świat zaczął oczekiwać w napięciu
wieczornych grzmotów i porywistych zwichrowań powietrza.
Z niechęcią zarejestrowałem, że
ojciec odsuwa mnie od siebie. Na jego twarzy malował się smutek, potwierdzający
jedynie, że jego stan emocjonalny jest równie do dupy i daleki od ideału oraz
przepięknej harmonii jak i mój. Wszystko utrzymywało się w obrębie jednego
aspektu – naszego rozstania i nieprzerwanie krążyło dokoła.
Wiem, że Jim czuje się źle z myślą,
iż przeprowadza mnie przez męki i następnego dnia już wyjeżdża. Uważa, że jest
winny temu, co się dzieje w mojej głowie. Jest winny temu, co wyniszcza moją
psychikę. Jednak prawda maluje się całkowicie inaczej. Maluje się całkowicie
innymi barwami niż te, których on używa do ukształtowania własnego
światopoglądu i spojrzenia na tę sprawę. Czego by nie uczynił i tak nie zmieni
faktów. Nie ma wpływu na kumulujące się we mnie zło.
- Musze już jechać, synku – przejechał palcem po moim policzku. – Dlaczego
to jest takie ciężkie?
- Bo za mało chwil spędzamy ze sobą – szepnąłem z bólem. – Ale kiedyś to
się zmieni. Jeszcze mamy czas. – Starałem się go jakoś pocieszyć.
- Przestań palić fajki, to będzie go więcej – nieoczekiwanie użył ostrego
tonu. – Nikotyna nie sprawi, że twoje tatuaże magicznie znikną, więc nie psuj
sobie i tak już wątłego zdrowia.
- Postaram się, tato – odparłem z myślą, że i tak nie zastosuję się do tej
rady.
- No ja myślę – mruknął z rozdrażnieniem. Zaraz jednak przybrał boleściwy wyraz
twarzy. Było ciężko, jasne. Jednak dało się w końcu do tego niejako przyzwyczaić.
- Jedź już, zanim będzie gorzej – powiedziałem, cofając się o kilka kroków.
Ojciec spojrzał na mnie z goryczą, lecz nie sprzeciwiał się. Wiedział, że im
bardziej to przeciągamy, tym trudniej nam się rozstać. Tak jest zawsze. Z biegiem
lat przestało być to także dotkliwie, lecz jednak zawsze bolało prawie tak
samo.
Jim odwrócił się na pięcie i
wsiadł do samochodu. Leśną głuszę rozdarł nieprzyjemny i mało kojący dla ucha
odgłos uruchamianego silnika. Mężczyzna pomachał mi po raz ostatni bez
większego zaangażowania, po czym wyjechał na ulicę.
Podrapałem się po bandażach i
spojrzałem w niebo. Na policzek spadła mi pierwsza kropla zwiastująca ulewę. Zebrałem
się czym prędzej do domu i zamknąłem drzwi na wszystkie możliwe zamki.
Tej nocy nie może zdarzyć się nic
dobrego. Czułem to całym swoim ciałem.
************************
Dławiąc się własną krwią, padłem na
kolana. Każda część mojego ciała promieniowała bólem, a tatuaże swędziały jak
nigdy.
Po kuchni rozniósł się dźwięczny,
kobiecy śmiech, który rozbrzmiewał najprawdopodobniej tylko i wyłącznie w mojej
głowie.
Na dworze szalało prawdziwe
tornado. Błyskawica przecinała niebo raz za razem, oświetlając ciemne
pomieszczenie.
Moje rany krwawiły razem ze znakami
wyrytymi w ciele. Czułem, jak koszulka lepi mi się do ciała przez ciemny,
rdzawy płyn. Bandaże na nadgarstkach zdołały już dawno przesiąknąć posoką, a po
skroni spływała jej gęsta stróżka. Płuca rozrywało mi od środka piekącym,
nieprzyjemnym bólem. Dławiłem się własną krwią. Nie mogłem złapać oddechu. Upadłem
całym ciężarem własnego ciała na podłogę, kurcząc się i usiłując normalnie
oddychać. Charczałem i jęczałem z bólu, nie poddając się w staraniach o
jednoczesne wyplucie wszystkich płynów, żeby jakoś się nimi nie udławić.
Kiedy po moich policzkach zaczęły
ciec łzy, już wiedziałem, że dłużej tego nie wytrzymam. Wiedziałem, że dłużej nie
dam rady. Przegrywałem z własnym ciałem. Dosłownie czułem, że leżę we krwi cały
mokry, bezwładny, zdany jedynie na siebie, jęczący w agonii, oddychający
nerwowo przez zęby i zaciśnięte szczęki. Krztusiłem się i krzyczałem
desperacko, kiedy kolejne fale skurczów i palenia w płucach przeszywały moje
ciało. Zacząłem dyszeć, nie mogąc sobie poradzić z wzbierającymi w ustach
płynami.
Kiedy myślałem, że już całkowicie odpłynąłem
w mrok, błyskawica przecięła niebo, oświetlając kuchnie jasnym blaskiem niemal
niczym światło zapalonej nagle lampy. W tej jednej, krótkiej chwili przypływu
świadomości, ujrzałem siedzącą na stole kobiecą postać.
- Tik – tak. Tik – tak – wyśpiewała dźwięcznie, po czym kaszlnąłem ponownie
i, zwijając się w kłębek we własnej krwi i ślinie, zapadłem w ostateczną
ciemność, uciekając od bólu.
************
Mam
za sobą seans z ‘Szanowny panie Gacy’. Film… wstrząsnął mną może nie tyle
psychicznie, ile… myślowo. Było to ciekawe doświadczenie, a film polecam. Dla
chorych umysłów to niezła rozrywka i przedmiot do głębszych rozmyślań nad tym
co się kłębi w głowie mordercy czy jak funkcjonuje jego psychika.
Jestem
na etapie cierpienia, gdyż yaoi, które czytam, zatrzymało się na szesnastym
rozdziale i nic nie wskazuje na to, żeby miało ruszyć w najbliższym czasie do
przodu. <kompletne załamanie>
Co
u mnie… szkoła, nie? Dlatego najprawdopodobniej następny rozdział się opóźni
:<
Jak
na tym etapie opowiadania zrodziły się jakieś pytania, z chęcią na nie odpowiem
:3 Oczywiście, jeżeli odpowiedź na nie nie będzie zawierała zbyt wiele
kluczowych dla fabuły informacji. W miarę możliwości postaram się odpisywać na
komentarze pod postem sprawnie i szybko, ale wiecie… szkoła [2].
W
najbliższym czasie postaram się nadrobić zaległości na Waszych blogach, ale
ledwo starcza mi czasu na pisanie, więc uzbrójcie się w cierpliwość :C
A ty tylko o jednym XD Mówiłam ci już , że jakoś koło czterdziestego </3 Ale zamierzam to przyspieszyć jakoś... Nie uczę się, tylko knuję, jak najszybciej ich zruchać :"3
OdpowiedzUsuńja popieram spragnioną seksów Grzywę, daj mi ich zruchanych błaaaagam ;____; *płacze pokerfejsem*
OdpowiedzUsuńnie umiem ostatnio pisać komentarzy, moje słowa w ogóle się nie kleją, także ten, powiem ci tylko, że mi się podoba, że cię uwielbiam i po prostu awww awww.
Gerdziołek przekonał się do Frańka chociaż troszeczkę? yeah! a teraz seksy please. <3
kochamkochamkochamkocham *rzyga tęczą*
Jestem ciekawa gdzie jego ojciec ciągle wyjeżdża i dlaczego jest to tak bardzo ważne, że nie może pobyć z synem trochę dłużej. W każdym razie bardzo mnie nastawienie Gerarda zaskoczyło, ale Frank to Frank xD Nawet rozumiem. Nie mogę się doczekać kolejnego rodzaju, ale rozumiem, że szkoła to szkoła. Życzę więc dużo, dużo weny, jakiejś chwilki, którą mogłabyś poświęcić na pisanie oraz dobrych wyników w nauce :)
OdpowiedzUsuńxoxo Lie
Ja strasznie jestem ciekawa całej tej chorej sytuacji z Gerardem. Czemu ojciec przyjeżdża do niego na jeden dzień i następnego wraca? Po pierwsze: dokąd? Po drugie: w czym pomaga Gerardowi? Może oboje mają coś z głową? Może Frank ma? A może to ja mam coś z głową i tutaj jest normalne yaoi, tylko mój chory mózg rządny krwi wymyśla takie schizy? o.O Staram się doszukiwać kluczowych elementów świadczących o którejś z powyższych tez, ale jakoś mi to nie wychodzi. Przynajmniej na razie... :/
OdpowiedzUsuńAnyway, rozdział świetny jak zawsze! Czekam z niecierpliwością na kolejny i życzę dużo weny! <3
xoxo
Fun Ghoul
Ojciec mi nie pasuje coś. Znaczy, sama już nie wiem, ale tak patrzę i widzę, że nie tylko moje podejrzenia wzbudził. Coś dziwnego jest w tych wyjazdach i powrotach, i kolejnych wyjazdach, no normalnie nie gra mi tu ta sprawa. Nie wiem czy tu się kroi coś głębszego, czy po prostu ojciec zaspał jak go uczyli o wychowaniu (albo naoglądał się za dużo Supernatural i mu John zaimponował), ale chętnie się dowiem.
OdpowiedzUsuńI chętnie poczytam seksiora, więc dawaj dawaj nam na talerz ;)
Jak zwykle fantastycznie piszesz!
xo,
a.
Ojciec i Gerard... + myśli Cherry = na pewno nic dobrego xD Takie małe, niesmaczne skojarzenia...
OdpowiedzUsuńCo do rozdziału... Cóż mogę powiedzieć? To wszystko jest takie magiczne i ma w sobie TO COŚ, czego większość opowiadań nie posiada. Wciąga to czytelnika w wymyślony przez ciebie świat i daje mu powody do głębszego namysłu, czy przeANALizowania (pozdrawiam wszystkie Izy xD) pewnych rzeczy. To jest cudowne *_*
Jak wiesz, kocham twoje opowiadania! Są przecudownie, ciekawe, interesujące i tak dalej (w sensie te pozytywne przymiotniki, których mogłabym wymieniać w nieskończoność) i... Pewnie to już pisałam kiedyś, ale teraz znowu mi się to przypomniało:
Chcę pisać tak, jak moja Darsa! xD
So... Albo przynajmniej czytać to, co Darsiałkę stworzy *u* Więc mam nadzieję, że wena ci dopisze i niedługo dostaniemy kolejny rozdzialik ^_^
XoXo
Mój Boże! Ja tu czekam na rozwój, a ty tak męczysz i mącisz, i plączesz, że ja się chyba nigdy nie doczekam! To piękne, poruszające i w ogóle, ale weź już daj więcej ich razem, a mniej oddzielnie. . _ .
OdpowiedzUsuńDobra... To kiedy ja tu ostatnio komentowałam? Czuję się niemal winna, że wspieram się tak w ciszy.
Tak więc pisz szybko. Załamuję się w duchu, gdy patrzę na ten twój grafik publikowania. Nosz jak tak można ludzi męczyć ; - ; Ja rozumiem, że szkoła, że nauka, ale no... Ech..
Ja też chcę seksy XD Mi nie wystarcza to, że Gee dotknie Franka kciukiem. Pffff, to za mało ;P
OdpowiedzUsuńSmutne było to pożegnanie Gerarda z ojcem, ale jeszcze smutniejsze jest to, że ojciec poświęca tak mało czasu swojemu jedynemu dziecku. Czym on się tak zajmuje, że nie go przy Gee? Co robi?
Trochę wyłapałam literówek, ale to nie jest ważne. Najważniejsze jest to, że rozdział jest jak zwykle wspaniały :)
xoxo