sobota, 18 stycznia 2014

Curse of the Bloody Lily


{ 012 }


Kilka rozkwitów i uschnięć białej lilii później…


                Wszyscy jak jedno liczne stado wsypali się do sali gimnastycznej, nie szczędząc sobie przy tym rozwiązłości w mowie. Pomieszczenie niezwykle szybko wypełnił niesamowity gwar, który narastał wraz z przybyciem kolejnych bezmózgich istot, które podążają w rytm stada i poddają się jego prawom, chociaż każda jednostka jest przekonana o swojej wyjątkowości oraz poczuciu indywidualizmu. Bezkształtna masa - tylko takimi słowami byłem w stanie ostatecznie określić to, co ujrzały moje oczy.
         Jak zwykle większa część ludzi dotarła na ostatnią chwilę, nie posiadając wypracowanego poczucia przyzwoitości i zastosowania się do nigdzie nie zapisanej reguły przychodzenia w wyznaczone miejsce wcześniej niż zostało to ustalone.
         Ja osobiście czekałem już od jakiegoś czasu. Przepychanie się miedzy tymi ciałami o różnej budowie nie leżało w mojej naturze. Do tłumu jest przypisany pot oraz cała inna masa drażniących zmysł węchu mieszanin zapachów: pchanie się jeden przez drugiego, krzyki, nawoływania i taranowanie słabszych w drodze do celu.
         Odszedłem na bok, gdzieś w kąt i oparłem się o ścianę plecami, aby zdystansować się i przyglądać się analizująco tym wszystkim bezmózgim istotom. Większość z nich zapewne nawet nie była świadoma celu tej całej ceremonii. Z plakatu na parterze odczytali tylko datę i godzinę, które były napisane dużym drukiem. Nic ponad to. Spoglądali na siebie z niepewnymi i zdziwionymi, lecz nadal lekceważącymi innych, spojrzeniami, a ja zaszczycałem ich czystą, niewinnie powstałą w mym wnętrzu pogardą i wrodzoną kpiną, gdyż na nic więcej z mojej strony nie zasługiwali. Puste masy, których życie to wieczna impreza i brak myślenia nad konsekwencjami własnych działań. Brak analizy konsekwencji.
         Pomrukujący bezmyślnie tłum uciszyło kilka odgłosów uderzenie palcem o mikrofon. Część rozmów zamilkła, a część przybrała jedynie bardziej poufną i konspiracyjną formę. Nauczyciele przystanęli z tyłu przy wyjściu, aby odciąć drogę ucieczki tym, którzy znudzeni postanowią zbiec lub po to, by dać wykład spóźnionym i zagonić ich potem do prac na rzecz szkoły po lekcjach. Spoglądali oni na tłum twardo oraz nieustępliwie, popatrując na dyrektora, który wszedł na podest i przemówił pewnym i zdecydowanym głosem.
- Jak wszyscy wiecie, w naszej okolicy popełniono ostatnio kilka morderstw, z którymi miejscowa policja nie jest w stanie sobie na dzień dzisiejszy poradzić. Sprawa stała się na tyle głośna, że wydział zabójstw z Nowego Jorku przysłał jednego ze swoich konsultantów, aby przybliżył wam to, co dzieje się na zewnątrz, czego przynajmniej część z was jest świadoma i objaśni, jakie kroki należy podjąć, aby uniknąć ewentualnego zagrożenia. Pamiętajcie, że najważniejsze jest wasze bezpieczeństwo - mężczyzna uśmiechnął się pokrzepiająco, jakby gorąco pragnął przekonać samego siebie o słuszności wysnutych właśnie stwierdzeń. - Po wystąpieniu naszego gościa jak najbardziej mile widziane będą pytania z waszej strony. Konsultant ujawni ze śledztwa tyle, ile może, a także posłuży radą w razie potrzeby. To bardzo ważna sprawa wymagająca zachowania powagi i nie należy niczego lekceważyć, drodzy uczniowie. Mam nadzieje, że podejdziecie do tego tak, jak przystało na wasz wiek - zrobił efektowną pauzę. - A teraz zapraszam do nas Johna Brooka.
Na podest wszedł niewysoki oraz łysiejący mężczyzna z zadatkiem na posiadanie wydatnego brzucha, którego każdy szanujący się smakosz piwa by się nie powstydził.
Na jego nosie spoczywały okulary, które bynajmniej nie dodawały mu wbrew oczekiwaniom, inteligencji. Nie prezentował się dobrze, także wielu uczniów, a w szczególności żeńska część publiki, straciło nim niemalże całkowicie zainteresowanie, więc mówił do dość okrojonego grona odbiorców.
- Witam, droga młodzieży. Sprawa zabójstw z ostatnich trzech tygodni została nagłośniona przez media do tego stopnia, że musielibyście przebywać na kompletnym odludziu, aby taka wiadomość do was nie dotarła - ciągnął dalej swój wywód nieco zmęczonym i monotonnym głosem, z czego wywnioskowałem, że kilka placówek nam podobnych ma już za sobą, albo żona go w nocy bije laczkiem po głowie. – Jednak powtórzę wam to, co wałkują gazety, programy informacyjne i audycje radiowe. Nie wychodzić po zmroku - to podstawa. Najlepiej nie wyściubiać nosa poza drzwi własnego domu, co w przypadku nastolatków niekiedy wydaje się być wręcz niewykonalne. Bezpieczniej jest również prowadzać się w czyimś towarzystwie. Nie tyle w tym znaczeniu, że w grupie raźniej, lecz zdecydowanie bardziej komfortowo pod względem grożącego ryzyka. - Mężczyzna podrapał się po łysiejącej głowie z zaangażowaniem godnym osoby sprzątającej zaschnięte ptasie gówna z okien biurowców. – Nie ukrywam, że na atak ze strony mordercy najbardziej narażone są kobiety. Jak do tej pory ginęły wyłącznie one. Nie zauważyliśmy, aby ten patologiczny osobnik wykazywał zainteresowanie mężczyznami, jednak nigdy nic nie wiadomo i lepiej dmuchać na zimne. Zaburzenia preferencji seksualnych nie są rzadkim zjawiskiem w tym światku. Zalecam noszenie ze sobą gazu pieprzowego, aby unieszkodliwić napastnika w razie potrzeby, ale nie zadać mu tyle cierpienia, ile na przykład…
         Cierpienie…
         Tyle… cierpienia.
         Rudowłosa kobieta snuła się niczym cień po moich myślach, wyciągając i przywołując wspomnienia, które chciałem schować jak najgłębiej. Wodziła palcem po folderach, klikając na ten, który przysparza jej największej zabawy, a mnie boli i dręczy najbardziej.


- Dlaczego to musi tak boleć?!
- Cierpisz, aby pamiętać kim jesteś i co w sobie nosisz – wyszeptała dźwięcznie bez cienia skruchy, siedząc na moim łóżku, podczas gdy ja sam wiłem się w agonii na podłodze.
- Nie zasłużyłem sobie na takie życie.  – Wyplułem krew, która zgromadziła mi się ustach, żałując zaraz tego posunięcia, gdyż jego konsekwencje były opłakane w skutkach. Płuca przeszył mi na wskroś nieznośny ból. Jęknąłem głośno, zaciskając szczęki.
- Jesteś tego taki pewien, Gerardzie? Każdy w mniejszym lub większym stopniu zasługuje na cierpienie. Ty nie jesteś wyjątkiem. – Odgarnęła mi z twarzy zlepione potem oraz krwią kosmyki włosów. – Cierpisz, żeby przetrwać. Cierpisz, aby stać się silniejszy.
- Ale… Ale ja nie chcę…
Krzyknąłem głośno, kiedy moje nadgarstki przeszył ogromny ból. Nadwyrężałem gardło tak długo, aż zwierzęcy krzyk nie zmienił się w ciche pojękiwanie, a następnie w ledwie słyszalne skomlenie. Czułem, że dłużej nie wytrzymam, że to jest ponad moje siły, że psychika ledwo znosi ten teatrzyk.
- Może kiedyś zrozumiesz… - szepnęła niemalże z czułością, po czym jak zwykle rozmyła się w powietrzu.


- Co o tym wszystkim myślisz? – Nagle u mojego boku pojawił się Frank, który skutecznie przywrócił mnie do rzeczywistości.
         Wspomnienia….
- Interesujące – odparłem krótko.
- Czyjaś śmierć jest dla ciebie interesująca? – szczerze się zdziwił, a mnie nie pozostało nic innego, jak westchnąć cicho. Nie lubię, kiedy ktoś mnie ciągnie za język. Nie lubię, kiedyś ktoś mi przerywa rwący tok myśli. Nie lubię kiedy ktoś każe mi mówić.
 W normalnych okolicznościach nie zwróciłbym uwagi na szkodnika, ale… ale to jest Frank, a ja ostatnio doszedłem do takiego etapu w relacjach z nim, że nie jestem zwyczajnie w stanie nie odpowiedzieć na zadane przez chłopaka pytanie.
- Nie.
- Więc co?
- Sposób zabijania ofiar – mruknąłem. Czułem, jak Iero momentalnie spiął się lekko. – Nie codziennie na ulicy możesz oberwać młotkiem w łeb. Jednocześnie przy użyciu takiego narzędzia nie zostaje wiele śladów, które mogłyby zaprowadzić do zabójcy. Kiedy zapada zmrok, wszystko staje się o wiele łatwiejsze. Rozpoznanie oprawcy czy jego wczesne zauważenie staje się bardzo trudne, wręcz niemożliwe. Sylwetka jest rozmazana, a kontury niewyraźne. Późniejszy profil wręcz niemożliwy do sporządzenia. Magia mroku. To wszystko jest bardzie dobrze i ciekawie pomyślane.
- Czyli… to ciebie tak dogłębnie fascynuje? Sposób działania i mistyczna oprawa? Jak w jakimś pieprzonym teatrze.
- Intryguje. Fascynacja to zbyt mocne określenie. – Rozejrzałem się dokoła. Ludzie na sali zajęli się sobą, permanentnie olewając konsultanta. Jakaś dziewczyna nawet opierała swoją dłoń na parapecie, malując ostentacyjnie paznokcie, jakby chciała wszystkim pokazać, jaka to z niej jest wielka ignorantka. Żałosna mała pchła. – Poza tym nie ma jakiegoś wyraźnego schematu – podjąłem po chwili temat, nie wiedząc do końca dlaczego to tak na dobrą sprawę robię. – Zabija kobiety. Okej. W większości przypadków mordercy wybierają kobiety i w większości przypadków mordercami są mężczyźni. Wielu uważa, że to dlatego padają ofiarą, że są słabsze, łatwiej je zmanipulować, bardziej dbają o higienę, mogąc stać się prędko obiektem pożądania oraz obsesji. Po części to chyba prawda. Jednak każdy morderca musi w swoim życiu przeżyć coś, co go popycha do takiego aktu bestialstwa. Jest coś takiego, czym usprawiedliwia swoje czyny i rozgrzesza samego siebie. Może matka go nie kochała, kiedy był mały, albo przyprowadzała do domu różnych obcych mężczyzn? Siostra go biła? Babcia poniżała? Sąsiadka zgwałciła? Ciotka chciała udusić pod taflą wody w wannie? Takie rzeczy już na zawsze zostają w tych ich chorych łepetynach i nic na to się nie poradzi – wzruszyłem ramionami. – Z tego co widziałem na zdjęciach, każda z tych zabitych dziewczyn jest młoda, zgrabna, ale w cechach zewnętrznych nic ich nie łączy. Dlatego uważam, że to ciekawe – zaznaczyłem dobitnie ostanie słowo. – Czy taka odpowiedź cię zadowala?
Nie liczyłem na jakikolwiek odzew. Frank bardzo łatwo się peszył i po takich sformułowaniach zamykał się odrobinę w sobie, aby podumać przez jakiś czas i po chwili ponownie trysnąć energią. Nie mam pojęcia czy bardziej mnie to wkurza i irytuje, czy wywołuje subtelny wewnętrzny uśmiech.
         Ogólnie Iero to bardzo łatwy kąsek do rozszyfrowania dla takiego konesera przykładów działania ludzkiej psychiki jak ja. To chyba to mnie przy nim wciąż trzymało. Mimo, że jest prosty w analizie, gama stanów emocjonalnych i dziwnych zachowań tego chłopaka jest bardziej różnorodna niż u kobiety w ciąży. Potrafi podczas jednej minuty śmiać się do uronienia łzy i obrazić się zaraz o byle przytyk. Jednak tak jak on przyzwyczaił się z biegiem czasu podczas tych kilku miesięcy do mnie i mojego trudnego charakteru, tak i ja przywykłem do jego.
- Masz coś z tym wszystkim wspólnego? – zapytał nieoczekiwanie. Spojrzałem na niego zdziwiony, lecz kiedy ujrzałem irracjonalny lęk w jego czach, kiedy zdał sobie sprawę z idiotyzmu tego pytania, to zdziwienie przemieniło się w kpinę i pobłażliwą czułość.
- Skąd ten pomysł? – rzuciłem mimochodem.
Dziękowałem sobie w duchu, że nie ścinałem mocno i często włosów, ponieważ oznaczałoby to w moim przypadku odsłonięcie tęczówek. A tego pragnąłem za wszelką cenę uniknąć. Mówią, że oczy są wyznacznikiem tego, co dzieje się w naszej duszy, a ja za nic nie chciałem, aby zarówno inni jak i ja widzieli, co się w niej znajduje i jakie rozterki dręczą jej niematerialną strukturę. Nie przeglądam się w lustrach. Po prostu nie mogę. Boję się tego, co w nim ujrzę. Za dużo w moim dotychczasowym życiu było cierpienia, aby dodatkowo dokładać sobie bólu do szali niełaski oraz potępiania. Zamknięcie się w sobie na świat i ludzi to najlepszy sposób, aby pogodzić się ze swoją odmiennością, bo kiedy inni cię w tym uświadamiają, nie jest to uczuciem przyjemnym. Mam przy sobie kilka osób, ale oni nigdy by mi nie powiedzieli, że jestem dziwny czy chory psychicznie.
         Tata.
         Steven.
         Olivia.
         I… teraz jeszcze Frank. Chociaż... On pewnie wygarnąłby mi bez skrupułów, że mam coś nie tak z baniakiem. Dlatego właśnie skrycie niesamowicie go lubiłem. Nigdy nie powiem tego głośno. Nie przyznam się do tego uczucia nikomu nawet na torturach. Zwłaszcza samemu Iero.
- Tak jakoś… - mruknął niewyraźnie w odpowiedzi.
Nie jestem w stanie dokładnie określić kiedy i jak się do niego tak strasznie przywiązałem. Myślę, że nastąpiło to wraz z chwilą, w której przekroczył próg mojego domu. Wtedy definitywnie wlazł z butami w życie tej nędznej istoty – Gerarda Waya, przekraczając bezczelnie granice intymności, jakie wyznaczyłem sobie już wiele lat temu.
         Zdaję sobie sprawę z tego, że jestem tępy z przedmiotów ścisłych. Frank jednak okazuje mi cierpliwość i wałkuje temat za tematem, tłumacząc każdy szczegół z ogromną precyzją oraz zaangażowaniem. Czy jestem mu wdzięczny? Oczywiście. W porównaniu ze Stevenem, który od razu krzyczał i bulwersował się przy każdym popełnianym przeze mnie błędzie, Iero to istny anioł. Chociaż czasami potrafi mi przywalić w głowę linijką i zapytać: Jak ja mam ci to wbić w ten głupi czerep, skoro mnie w ogóle nie słuchasz?
         Fakt.
         Zdarza mi się odpłynąć. Ale to wszystko dlatego, że ten chłopak mnie tak niesamowicie fascynuje. Pochłaniam go wzrokiem. Nigdy nie dopuściłem do siebie nikogo tak blisko, jak Franka. Oczywiście, nic nie wie o moim bardziej prywatnym życiu, lecz czasem odnoszę wrażenie, że gdzieś w głębi domyśla się wszystkiego. Kilka razy podejmował zakazane tematy. Za każdym razem dawałem mu do zrozumienia wymownym milczeniem, że nic ze mnie nie wyciągnie.
         Potrafię stale patrzeć w jego oczy, obserwując, jak słodko się rumieni, kiedy to dostrzega. Są piękne. To kolejna rzecz, do której nigdy się nie przyznam. Choćby mnie zarzynali, a żółć podchodziłaby mi do gardła.
         Odnoszę wrażenie, że zwyczajnie się w nim zadurzam. Zakochuję się w tym patałachu, chociaż wiem, że nie powinienem. Ale Iero nigdy się o tym nie dowie. Rzeczy, które rodzą się w mojej głowie, już w niej zostają, jeżeli rodzą się na szczeblu czysto prywatnym i poufnym. Ta informacja jest ściśle poufna i bardzo prywatna.
         Po tym, jak brunet na mnie czasami, niby ukradkiem, zerka, mógłbym wnioskować, że może czuć to samo, ale wolę się nie przekonywać o słuszności tego stwierdzenia.
Zraniłbym go. Dał nadzieje na coś, do czego nie jestem zdolny. Miłość.
Skrzywdziłbym go. Wmanewrował w swoje życie pełne niewyjaśnionych, niebezpiecznych sytuacji. Tajemnica.
Zostawiłbym go. Odseparował od siebie i związanego z tym niebezpieczeństwa. Ból.
Frank budzi we mnie całą masę sprzeczności. Niekiedy pragnę go odrzucić, innym razem przygarnąć.
Zamknąć się przednim i otworzyć.
Odepchnąć i przytulić.
Kazać się zamknąć i słuchać całymi nocami.
Zdzielić z liścia i mocno pocałować.
Wykopać za drzwi i już na zawsze zatrzymać go w domu.
Przy nim sam nie wiem, czego chcę i to jest tak frustrujące, że niekiedy tracę zdrowe zmysły. Patrząc na Iero zdaje sobie sprawę z tego, że mógłbym patrzeć tak w nieskończoność, gdyby nie otwierał gęby. Niekiedy potrafi nawijać jak katarynka i paszcza mu się nie zamyka, a przy tym tworzy czasami niesłychane głupoty, których nawet wytrawny psychiatra z anielską cierpliwością, już wyćwiczoną na przestrzeni wielu lat, nie byłby w stanie znieść. Niektóre teorie chłopaka na temat trwających obecnie konfliktów w państwie rozbrajają mnie doszczętnie i nie pozostawiają nadziei dla jego mózgu. Może i jest dobry z matmy, ale niekiedy stwarza pozory całkowitego gamonia, a nie inteligentnego człowieka, którym jest w rzeczywistości.
Poczułem nagle jak dłoń Franka ostrożnie wsuwa się w moją, co wyrwało mnie z wszelkich rozmyślań. Byłem tak spięty i zaskoczony, że ledwo rejestrowałem to, co się dookoła mnie dzieje. Ludzie starali się chociaż minimalnie słuchać konsultanta, który nawijał o zbrodniach i zastosowaniu środków ostrożności, a Frank złapał mnie mocno za rękę. Nie wiedziałem, jak mam się zachować. To dla mnie zupełna nowość. Mimo spędzania w jego towarzystwie sporej ilości czasu, jeszcze nigdy bezpośrednio mnie nie dotknął w ten sposób. Zazwyczaj nasz czas spędzaliśmy na wkuwaniu materiału ze szkolnych podręczników bądź milczeniu. Jednocześnie milczenie to nie było, o dziwo, krepujące. Po prostu dobrze było posiedzieć sobie obok czy naprzeciwko siebie i nic nie mówić, zwyczajnie razem trwać i czuć obecność drugiego człowieka.
- Co… Co ty wyrabiasz? – zapytałem całkowicie zdezorientowany.
- Czekaj... – mruknął, majstrując jedną ręką przy swoim karku, a drugą trzymając splecioną z moją.
- Musisz mnie obłapiać? – zauważyłem nerwowo, przełykając ślinę.
- Czekaj – powtórzył tylko. Na twarzy chłopaka malowało się skupienie. Zastanawiałem się, co on do jasnej cholery wyczynia. Nagle odwrócił się do mnie plecami, uwalniając nasze dłonie z uścisku. – Odepnij mi to. – pochylił głowę, eksponując przy tym swój kark w całej jego okazałości.
- C… co?
- Rety, Gerard. Co się dzisiaj z tobą dzieje? Odepnij mi ten łańcuszek po prostu i tyle.
- Po co? – nie mogłem oderwać wzroku od lekko opalonej skóry chłopaka.
- Zobaczysz – mruknął.
Wykonałem z ociąganiem jego polecenie. Z początku starałem się rozbroić zameczek bez dotykania ciała Iero, lecz pokusa okazała się być zbyt silna i przejechałem delikatnie opuszkiem palca po jego karku. Chłopak drgnął lekko, ale postanowiłem zignorować ten fakt i czym prędzej odsunąłem się od niego z cichym chrząknięciem.
         Kiedy usiłowałem zabić w głowie kołatający się natłok różnych myśli, skupiając swoją uwagę na gościu z Nowego Jorku, Frank raz jeszcze złapał moją dłoń. Odwróciłem się z zamiarem warknięcia na niego, ponieważ nie chciałem czuć tego wszystkiego, co czułem. Jednakże powstrzymał mnie od tego nie tyle delikatny uśmiech na jego twarzy oraz długie rzęsy, rzucające niewielki cień na policzki, ile przedmiot, który włożył mi w rękę, zaciskając mocno moją dłoń w pięć i chuchając na nią.
- Na szczęście – oznajmił, klepiąc mnie powoli po solidnie obandażowanym nadgarstku. – Dzisiaj wielki test z chemii – odsunął się ode mnie z subtelnym rumieńcem.
Rozprostowałem palce i przyjrzałem się drobnemu krzyżykowi na rzemyku.
- Przecież wiesz, że nie jestem specjalnie wierzący – szepnąłem.
- Ale szczęścia nigdy za wiele, prawda?
Pozostawiłem jego pytanie bez odpowiedzi.
         Faktycznie, dzisiaj na czwartej godzinie piszemy obszerną klasówkę z chemii, która obejmuje dwa potężne działy. Frank pomagał mi się do niej odpowiednio przygotować przez długi czas. Nie wiem, na ile jego objaśnienia mi pomogą, ale nie powinno być tragicznie.
         Przyjrzałem się raz jeszcze szarej zawieszce z gotyckimi zawijasami, po czym włożyłem ją wraz z wisiorkiem do tylnej kieszeni spodni. Nie chodziło mi tak właściwie o to, czy zdam czy nie, czy dostanę dobrą ocenę czy złą. Nie chciałem zawieść tego kurdupla, bo w gruncie rzeczy bardziej się przejmował moimi wynikami niż ja sam.
         Spojrzałem niechętnie na konsultanta. Mówił coś o samoobronie i żywo gestykulował, lecz w ogóle mnie to nie interesowało. Zamiast tego odchyliłem głowę do tyłu i zamknąłem oczy. Chciałbym w końcu od tego wszystkiego odpocząć. Zasłonić okna w pokoju, zakopać się w pościeli i zasnąć z gwarancją, że nie obudzi mnie żaden zły sen. Pragnę, aby w całej tej bieganinie znalazła się chwila na spojrzenie wstecz i ujrzenie kruchych pozytywów tego całego życia, które tak bezwiednie prowadzimy. Nie pamiętam kiedy dokładnie spotkało mnie coś dobrego. Nie pamiętam, albo zwyczajnie nie dostrzegam tego, że podobne zdarzenie mogło kiedyś w przeszłości mieć miejsce. Zbyt mocno wciąga mnie teraźniejszość i związane z nią troski. Czasy, w których cieszyłem się życiem, a przynajmniej nie roztrząsałem własnych cierpień i nie były one tak dotkliwe, minęły bezpowrotnie. Nic nie zwróci mi dawnego życia. Nic nie zwróci mi brata.
-Nie – odpowiedziałem Frankowi na zadane wcześniej przez niego pytanie, które pozostawiłem bez odzewu.
- Co nie? – zapytał, będąc nieco zbitym z tropu.
- Nie mam nic wspólnego z tymi morderstwami.
- Przecież wiem, głupku – zaśmiał się pogodnie, szturchając mnie radośnie łokciem.
Spojrzałem na niego zdziwiony i niespotykanie, wręcz niepokojąco nawet, zrelaksowany. Chłopak niezmiennie zachowywał w stosunku do mnie ciepło oraz troskliwie nawet w obliczu ponurej natury, która jest elementem nie do oderwania z mojej duszy. Zastanawiałem się, skąd bierze się ta radość w jego małym ciele i jakim cudem tak pogodnie ustosunkowuje się do moich ironicznych zaczepek słownych, nie tracąc przy tym cierpliwości.
         Uśmiechnąłem się do siebie w duchu i odetchnąłem głęboko. Czas pokaże, jak dalej rozwinie się ta dziwna relacja. Czas pokaże…


************************


         Starałem się skupić na liczeniu tej przeklętej masy cząsteczkowej, lecz zawsze mi coś umykało i musiałem zaczynać od nowa. Nie potrafiłem poświęcić całej uwagi jednej konkretnej liczbie i latałem wzrokiem po każdej z osoba. Cyfry to nie to samo co litery. Stanowią dla mnie bardziej chaotyczne zjawisko. Jeszcze ten przeklęty idiota, Steven, nie dał normalnego wzoru, tylko rozpisał to na jakiejś krowiastej kartce w wersji kreskowej.
         Westchnąłem, zatapiając palce prawej dłoni we włosach. Spojrzałem odruchowo na Franka. Zapisywał coś z boku jakby podsumowując wniosek, który wysnuł na podstawie własnych spostrzeżeń. Nie tkwił wciąż przy jednym zadaniu tak jak ja. Musiał jednak chyba wyczuć, że mu się przyglądam, bo zerknął w moją stronę z pytającym wzrokiem. Ściągnął brwi, zerkając ukradkiem na moje rozwiązanie zadania i uśmiechnął się, potakując twierdząco głową. Zaczął szybko kreślić na marginesie słowa, które złożyły się na krótkie, ale niezwykle pokrzepiające zdanie: Skup się, to wszystko będzie dobrze. Po chwili zastanowienia, dopisał jeszcze: Wierzę w Ciebie, po czym zakreślił całość mocno długopisem z czarnym tuszem i wrócił do rozwiązywania swojego testu.
         Uśmiechnąłem się do siebie nieznacznie, zerkając na Stevena, który był tak pogrążony w studiowaniu dziennika, że mało co mógł zauważyć. Znając życie, właśnie uważnie szacuje nasze oceny i wystawia proponowane na semestr, które przeczyta zaraz po zebraniu testów. Na koniec doda, że to tylko proponowane, które mogą ulec diametralnej zmianie. Dużo zależy od tego testu.
         Mężczyzna ostatnio przeprowadził ze mną niezwykle poważną rozmowę na temat tego, czy w ogóle będę klasyfikowany z chemii. Odetchnąłem z ulgą na wieść, że Steven przepchnie mnie, nawet jeżeli nie będę zasługiwał na tą dwóję. Zaznaczył jednak, że robi to tylko dlatego, że najprawdopodobniej Carter i babka od fizyki się na mnie zawezmą. Dlatego będę potrzebował Franka.
         Tak na dobrą sprawę oboje uczymy się zawsze do wszystkich testów. Iero tłumacząc mi materiał, sam go sobie powtarza i przyswaja niezbędną wiedzę. Pamiętam, że kiedyś przyniósł ze sobą podręcznik do matematyki z zakresem rozszerzonym i kiedy ja głowiłem się nad podstawą, on przeglądał zestaw urozmaicony o kwestie, których mój prosty umysł nie byłby w stanie objąć.
         Przejechałem wzrokiem po treści kolejnego zadania. Pewien samochód zużywa średnio sześć litrów benzyny na każde przejechane sto kilometrów drogi… bla, bla, bla. Jaka powierzchnia lasu jest potrzebna do pochłonięcia tlenku węgla cztery powstającego w wyniku pokonania przez ten samochód trasy o długości trzystu pięćdziesięciu kilometrów. Załóż, że las… blah, blah, blah. Patrząc powierzchniowo, nie wydaje się to jakoś specjalnie trudne, ale coś czuję, że jego struktura mimo wszystko jest i tak zbyt skomplikowana, jak na moje przeciętne w tych, kwestiach myślenie.
         Zacząłem bazgrać jakieś cyferki i symbole, lecz nie do końca byłem w stanie określić, czy wzory, których użyłem, znajdą odpowiednie zastosowanie w tym zadaniu. Zastanowiłem się nad tym, czy jeżeli pominę to polecenie, zaważy to jakoś poważnie na ocenie z tego sprawdzianu? Nie chciałbym dostać noty niższej niż ta, która mogłaby usatysfakcjonować Franka i dać mu poczucie, że jego siedzenie ze mną w weekendy i tłumaczenie materiału nie poszło na marne. Dla mnie ocena sama w sobie nie była istotna. Już dawno temu przestałem się przejmować czymkolwiek, co nie dotyczy walki o przeżycie i dopuszczenia do wyjścia mojej tajemnicy na światło dzienne. Taka trywialna rzecz jak przejście z klasy do klasy jest wręcz śmieszna w porównaniu ze zmartwieniami natury egzystencjalnej.
         Od niechcenia postanowiłem się jednak skupić odrobinę na tym zadaniu i przeczytałem uważnie ponownie polecenie. Przetrawiłem zawarte w treści informacje i mniej więcej uporządkowałem istotne dane. Hm… nie znałem dokładnie odpowiedzi na postawiony problem, ani nie miałem pojęcia, jak do tej odpowiedzi dojść, lecz orientowałem się mniej więcej, jakich wzorów użyć i jakie symbole wpisać. Liczyłem, że zbiorę przynajmniej ten jeden punkt na cztery możliwe do zdobycia za dobre chęci, jak to niektórzy nauczyciele mają w zwyczaju stawiać, widząc zmagania ucznia z materiałem testowym.
         Moje męki w połowie rozwiązywania zadania przerwało pukanie do drzwi, które po chwili się otworzyły. Stanął w nich sam dyrektor.
         Pan Bloch to człowiek, którego rzadko gdziekolwiek widać tak na dobrą sprawę. Przemyka niezauważony między uczniami podczas przerw i snuje się niczym cień w trakcie lekcji po szkolnych korytarzach. Podobno tłumaczeń złapanych na gorącym uczynku rozrabiaków wysłuchuje w milczeniu ze skupioną miną, aby następnie bez zbędnych słów wręczyć karteczkę z wymiarem kary. Zazwyczaj jest to praca na rzecz szkoły lub zostanie po lekcjach. Ja sam nigdy nie doświadczyłem gniewu dyrektora, jednak parokrotnie spotkaliśmy się w przeszłości i teraz także chyba mieliśmy przeprowadzić rozmowę na osobności. Wiedziałem już o co chodzi, kiedy w zeszłym tygodniu natknąłem się na panią Rowell między bibliotecznymi regałami. Była zbyt podniecona, aby trzymać język za zębami i zbyt zafascynowana tym, że będzie mnie mogła w przyszłości wykorzystać do własnych celów, aby powstrzymać się przed wtajemniczeniem mnie w kilka istotnych faktów. Prace nad tym projektem zacząłem już dawno.
         Pan Bloch wprawdzie jeszcze nic nie zrobił, ani nie dal jakichkolwiek znaków, że to o mnie chodzi, lecz odłożyłem test na bok i spakowałem do torby wszystkie przybory, które rozrzuciłem po biurku. Zerknąłem jednak jeszcze szybko na ostatnie zadanie z arkusza… Przeanalizowałem chłodno treść, podczas gdy dyrektor szeptał coś do ucha Stevena. Nie. Nie miałem pojęcia jak je rozwiązać. Gdzieś głęboko jawiła mi się mglista wizja całokształtu, jednak jakkolwiek bym się nie starał, zwyczajnie nie byłem w stanie poprawnie udzielić odpowiedzi. Może gdybym robił to z Frankiem którejś soboty czy niedzieli… wtedy wszystko wydawało się znacznie łatwiejsze. Jakoś przy chłopaku myślało mi się bardziej jasno i przejrzyście. Na teście wszystko malowało się w innych barwach, które nie były jednolite, lecz napaćkane w jedno i rozbełtane.
- Gerard? Skończyłeś już pisać test? – zapytał Steven tak, jak oczekiwałem. Pokiwałem głowa na potwierdzenie i wstałem od ławki, zasuwając za sobą krzesło. Przewiesiłem torbę przez ramię, wziąłem sprawdzian w rękę i podszedłem do nauczyciela ze spuszczoną głową. Czułem na sobie ciekawskie spojrzenia całej klasy. O co może chodzić? Co przeskrobał ten dziwak? Zainteresowała się nim w końcu policja? Opieka społeczna zaczęła węszyć? Czy zabiorą go do jakiegoś zakładu psychiatrycznego? Co na to jego ojciec? Znowu będzie go bił, jeżeli wyjdzie ze szpitala?
         Nikt nic nie mówił, ale wiedziałem, że takie pytania rodzą się teraz w głowach tej pustej masy, którą szczerze gardziłem. Jedna osoba bardziej tępa od drugiej. Jednostki głuche, zaślepione i zwiedzione misternie uplecioną iluzją, którą wytworzyła ich wyobraźnia, chroniąc mózg przed dopuszczeniem do siebie choć zalążka smutnej oraz przerażającej prawy. Wyparcie. Fakty faktami. Patrzmy głębiej, bo fakty to nie wszystko. Splot wydarzeń i wnioski wysnute na podstawie obserwacji. To nie fakty. To teza, której można zaprzeczyć jeszcze łatwiej niż ja potwierdzić. Fikcja. Idealnie skonstruowana mistyfikacja.
- Dzień dobry – szepnąłem, kierując te słowa do dyrektora.
- Witaj – odparł równie cicho, jak ja się przywitałem.
- Odłóż sprawdzian na moje biurko, jeżeli skończyłeś i możesz iść z panem dyrektorem.
Wykonałem polecenie nauczyciela, po czym udałem się powoli za panem Blochem, który ruszył przed siebie i nawet nie obejrzał się by sprawdzić, czy idę za nim.
         Gdzieś w głębi rozumiałem się z tym człowiekiem bez słów. Odpowiadałoby mi jego towarzystwo, jeżeli znaleźlibyśmy się oboje na bezludnej wyspie.
         Milczący.
         Zdystansowany.
         Konkretny i oszczędny w słowach.
         Idealny kompan dla kogoś z moim usposobieniem. Myślę jednak, że przy obecnym stanie sytuacji, brakowałoby mi wiecznie klekoczącej jadaczki Franka. Zbyt mocno przywiązałem się do tego chłopaka i tak na dobra sprawę nie wyobrażam sobie, żeby miało go nagle zabraknąć w moim życiu.
         Przyzwyczaiłem się do tego, że po moim domu chodzi jedna osoba więcej niż zazwyczaj.
         Przyzwyczaiłem się do sobót, które spędzaliśmy na nauce.
         Przyzwyczaiłem się do niedziel, kiedy Iero stwierdza, że pomilczeć też można i siedzimy w ciszy na kanapie w salonie.
         Te wszystkie chwile składają się na coś, czego nie chciałbym stracić i o co bym walczył za każdą cenę.
         Szedłem korytarzem u boku dyrektora i czekałem, kiedy przejdzie do sedna. Tempo naszych kroków było przyrównywalne do chodu podczas wieczornego spaceru relaksacyjnego. Pan Bloch rozglądał się z determinacją po ścianach, oknach i podłodze, jakby wyszukując pęknięć, które należałoby zakleić, usterek, które należałoby naprawić oraz innych niedociągnięć, które należałoby udoskonalić do perfekcji.
- Mam dla ciebie robotę – oznajmił w końcu, spoglądając sceptycznie na firankę. – Trzeba to zaszyć – mruknął do siebie, przyglądając się jakiejś dziurze. – Idę po drabinę, zaczekaj chwilę.
Powiodłem za nim wzrokiem. Normalny nauczyciel nie wysłałby ucznia do konserwatora w razie podobnej sytuacji? Odpowiedź brzmi: nie. Normalny nauczyciel nawet nie zwróciłby uwagi na tak mało istotny szczegół jak dziura w firance – w dodatku niemalże niewidoczna dziura.
         Stałem zdezorientowany na środku korytarza i wpatrywałem się w zakręt, za którym zniknął dyrektor.



************


Cała seria bardzo pięknie zbetowana, za co kochanej becie dziękuję. Tak jak obiecałam, od dzisiaj co trzy dni będzie coś nowego, więc zapraszam na trzynastkę już we wtorek :)

Moja radość wzrosła tym bardziej, kiedy dowiedziałam się o pierwszym liliowym arcie, która stworzyła MxMSupporter, a który załączam poniżej :3


7 komentarzy:

  1. Betowanie tego to była sama przyjemność :3 Liliowy akt piękny, autorka ma talent :O

    OdpowiedzUsuń
  2. Od dłuższego czasu jestem tu jak taka ninja, ale jestem, czytam i zachwycam się *-*
    Też mam teraz ferie i nie mogę się doczekać kolejnych części, na których czytanie i "delektowanie się" treścią będę miała dużo czasu ;3
    Rozdział jak zwykle wspaniały, choć trochę szkoda że nie ma niczego z punktu widzenia Frania, jego postać bardzo przypadła mi do gustu w tym opowiadaniu :3
    Choć przemyślenia Gerarda i jego zawiła osobowość też wprawiają mnie w zachwyt :D
    ~Possible Way (kiedyśtam komentowałam ale przestałam, przepraszam :c )

    OdpowiedzUsuń
  3. Doczekałam się kolejnego rozdziału :3. Powiem tobie, że ta część podobała mi się, choć już może nie tak bardzo jak poprzednie. Nie zrozum mnie źle, kocham to opowiadanie, ale jednak poprzednie rozdziały mnie bardziej wciągnęły. Niemniej jednak w tym rozdziale dużo dowiedziałam się o stosunku Gerarda do Franka, który jest zaskakujący. Gee jest niezmiernie...skomplikowaną postacią. Jakoś nie chce mi się wierzyć, że nie miał absolutnie nic wspólnego z morderstwami.Tak w ogóle, to cała ta szkoła wydaje się jakaś dziwna, coś mi tu nie gra :D.
    Ten obrazek jest taki fajny :). Darsa +1000 do fejmu :D.
    P.S. Zazdroszczę ci ferii :c. Ja mam dopiero od lutego.
    xoxo Kot

    OdpowiedzUsuń
  4. Jak ja się nie mogłam doczekać tg rozdziału masakra zaglądałam tutaj codziennie chodziaż pisałaś pod x-mas że bd za tydzień xd
    Gerarda pociąga Frank fangirling 100% a teraz Gee do dzieła xD
    Z każdym rozdziałem to opowiadanie wciąga mnie jeszcze bardziej i nie mogę się doczekać kolejnych rozdziałów
    Także do następnego ;)

    OdpowiedzUsuń
  5. aw, ustaliłam sobie odliczanie w telefonie do 18 stycznia (A I TAK PRAWIE ZAPOMNIAŁAM OK).

    to jest takie świetne, i uwielbiam sposób, w jaki relacja Franka i Gerda wolniutko, ostrożnie sobie kiełkuje, i te delikatne, dyskretne gesty, to takie urocze i kochane, ugh.

    "Zamknąć się przednim i otworzyć.
    Odepchnąć i przytulić.
    Kazać się zamknąć i słuchać całymi nocami.
    Zdzielić z liścia i mocno pocałować.
    Wykopać za drzwi i już na zawsze zatrzymać go w domu." TO JEST JEDNA Z NAJLEPSZYCH RZECZY JAKIE PRZECZYTAŁAM, TAKIE PRAWDZIWE, AJFOWEIJGRQFE.

    ustawiam odliczanie na 21 stycznia, trzymaj się,

    xoxo,
    BS.

    OdpowiedzUsuń
  6. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  7. Nie wiem, czy jest sens, abym komentowała po kolei te pięć odcinków, które właśnie nadrabiam, ale... Mam coś do powiedzenia, a później bym zapomniała pewnie.
    Czy ktoś mi kiedyś przypadkiem nie mówił, że w 12 odcinku doczekamy się frerardowej akcji? No, Cherry tak zawsze wyłapie co nieco, ale wiesz... xD I tak rozdział był bardzo ciekawy. Już zapomniałam, jak to fajnie i przyjemnie jest znów czytać twoje rozdziały ^_^
    A ten dyrektor... Pedofil normalnie (Cherry logic xD) Zapraszać tak ucznia do siebie i takie tam... W ogóle wszyscy mają szczęście, że rzadko go widzą, bo moja dyrektorka to obserwuje każdego z osobna zawsze i wszędzie xD
    Lecim do następnego!
    XoXo
    (Tak, to ja byłam "Underworld", tylko to z innego konta dodałam koma xD)

    OdpowiedzUsuń