{
012 }
Kilka rozkwitów i uschnięć białej lilii później…
Wszyscy jak jedno liczne stado wsypali się do sali
gimnastycznej, nie szczędząc sobie przy tym rozwiązłości w mowie. Pomieszczenie
niezwykle szybko wypełnił niesamowity gwar, który narastał wraz z przybyciem
kolejnych bezmózgich istot, które podążają w rytm stada i poddają się jego
prawom, chociaż każda jednostka jest przekonana o swojej wyjątkowości oraz
poczuciu indywidualizmu. Bezkształtna masa - tylko takimi słowami byłem w
stanie ostatecznie określić to, co ujrzały moje oczy.
Jak
zwykle większa część ludzi dotarła na ostatnią chwilę, nie posiadając
wypracowanego poczucia przyzwoitości i zastosowania się do nigdzie nie
zapisanej reguły przychodzenia w wyznaczone miejsce wcześniej niż zostało to
ustalone.
Ja
osobiście czekałem już od jakiegoś czasu. Przepychanie się miedzy tymi ciałami
o różnej budowie nie leżało w mojej naturze. Do tłumu jest przypisany pot oraz
cała inna masa drażniących zmysł węchu mieszanin zapachów: pchanie się jeden
przez drugiego, krzyki, nawoływania i taranowanie słabszych w drodze do celu.
Odszedłem
na bok, gdzieś w kąt i oparłem się o ścianę plecami, aby zdystansować się i
przyglądać się analizująco tym wszystkim bezmózgim istotom. Większość z nich
zapewne nawet nie była świadoma celu tej całej ceremonii. Z plakatu na parterze
odczytali tylko datę i godzinę, które były napisane dużym drukiem. Nic ponad
to. Spoglądali na siebie z niepewnymi i zdziwionymi, lecz nadal lekceważącymi
innych, spojrzeniami, a ja zaszczycałem ich czystą, niewinnie powstałą w mym
wnętrzu pogardą i wrodzoną kpiną, gdyż na nic więcej z mojej strony nie
zasługiwali. Puste masy, których życie to wieczna impreza i brak myślenia nad
konsekwencjami własnych działań. Brak
analizy konsekwencji.
Pomrukujący
bezmyślnie tłum uciszyło kilka odgłosów uderzenie palcem o mikrofon. Część
rozmów zamilkła, a część przybrała jedynie bardziej poufną i konspiracyjną
formę. Nauczyciele przystanęli z tyłu przy wyjściu, aby odciąć drogę ucieczki
tym, którzy znudzeni postanowią zbiec lub po to, by dać wykład spóźnionym i
zagonić ich potem do prac na rzecz szkoły po lekcjach. Spoglądali oni na tłum
twardo oraz nieustępliwie, popatrując na dyrektora, który wszedł na podest i
przemówił pewnym i zdecydowanym głosem.
- Jak wszyscy wiecie, w naszej okolicy
popełniono ostatnio kilka morderstw, z którymi miejscowa policja nie jest w
stanie sobie na dzień dzisiejszy poradzić. Sprawa stała się na tyle głośna, że
wydział zabójstw z Nowego Jorku przysłał jednego ze swoich konsultantów, aby
przybliżył wam to, co dzieje się na zewnątrz, czego przynajmniej część z was
jest świadoma i objaśni, jakie kroki należy podjąć, aby uniknąć ewentualnego zagrożenia.
Pamiętajcie, że najważniejsze jest wasze bezpieczeństwo - mężczyzna uśmiechnął
się pokrzepiająco, jakby gorąco pragnął przekonać samego siebie o słuszności
wysnutych właśnie stwierdzeń. - Po wystąpieniu naszego gościa jak najbardziej
mile widziane będą pytania z waszej strony. Konsultant ujawni ze śledztwa tyle,
ile może, a także posłuży radą w razie potrzeby. To bardzo ważna sprawa
wymagająca zachowania powagi i nie należy niczego lekceważyć, drodzy uczniowie.
Mam nadzieje, że podejdziecie do tego tak, jak przystało na wasz wiek - zrobił
efektowną pauzę. - A teraz zapraszam do nas Johna Brooka.
Na podest wszedł niewysoki oraz łysiejący
mężczyzna z zadatkiem na posiadanie wydatnego brzucha, którego każdy szanujący
się smakosz piwa by się nie powstydził.
Na jego nosie spoczywały okulary, które
bynajmniej nie dodawały mu wbrew oczekiwaniom, inteligencji. Nie prezentował
się dobrze, także wielu uczniów, a w szczególności żeńska część publiki,
straciło nim niemalże całkowicie zainteresowanie, więc mówił do dość okrojonego
grona odbiorców.
- Witam, droga młodzieży. Sprawa
zabójstw z ostatnich trzech tygodni została nagłośniona przez media do tego
stopnia, że musielibyście przebywać na kompletnym odludziu, aby taka wiadomość do
was nie dotarła - ciągnął dalej swój wywód nieco zmęczonym i monotonnym głosem,
z czego wywnioskowałem, że kilka placówek nam podobnych ma już za sobą, albo
żona go w nocy bije laczkiem po głowie. – Jednak powtórzę wam to, co wałkują
gazety, programy informacyjne i audycje radiowe. Nie wychodzić po zmroku - to
podstawa. Najlepiej nie wyściubiać nosa poza drzwi własnego domu, co w
przypadku nastolatków niekiedy wydaje się być wręcz niewykonalne. Bezpieczniej
jest również prowadzać się w czyimś towarzystwie. Nie tyle w tym znaczeniu, że w
grupie raźniej, lecz zdecydowanie bardziej komfortowo pod względem grożącego
ryzyka. - Mężczyzna podrapał się po łysiejącej głowie z zaangażowaniem godnym
osoby sprzątającej zaschnięte ptasie gówna z okien biurowców. – Nie ukrywam, że
na atak ze strony mordercy najbardziej narażone są kobiety. Jak do tej pory
ginęły wyłącznie one. Nie zauważyliśmy, aby ten patologiczny osobnik wykazywał
zainteresowanie mężczyznami, jednak nigdy nic nie wiadomo i lepiej dmuchać na
zimne. Zaburzenia preferencji seksualnych nie są rzadkim zjawiskiem w tym
światku. Zalecam noszenie ze sobą gazu pieprzowego, aby unieszkodliwić
napastnika w razie potrzeby, ale nie zadać mu tyle cierpienia, ile na przykład…
Cierpienie…
Tyle…
cierpienia.
Rudowłosa
kobieta snuła się niczym cień po moich myślach, wyciągając i przywołując
wspomnienia, które chciałem schować jak najgłębiej. Wodziła palcem po
folderach, klikając na ten, który przysparza jej największej zabawy, a mnie
boli i dręczy najbardziej.
-
Dlaczego to musi tak boleć?!
-
Cierpisz, aby pamiętać kim jesteś i co w sobie nosisz – wyszeptała dźwięcznie
bez cienia skruchy, siedząc na moim łóżku, podczas gdy ja sam wiłem się w
agonii na podłodze.
- Nie
zasłużyłem sobie na takie życie. –
Wyplułem krew, która zgromadziła mi się ustach, żałując zaraz tego posunięcia,
gdyż jego konsekwencje były opłakane w skutkach. Płuca przeszył mi na wskroś
nieznośny ból. Jęknąłem głośno, zaciskając szczęki.
-
Jesteś tego taki pewien, Gerardzie? Każdy w mniejszym lub większym stopniu
zasługuje na cierpienie. Ty nie jesteś wyjątkiem. – Odgarnęła mi z twarzy
zlepione potem oraz krwią kosmyki włosów. – Cierpisz, żeby przetrwać. Cierpisz,
aby stać się silniejszy.
-
Ale… Ale ja nie chcę…
Krzyknąłem
głośno, kiedy moje nadgarstki przeszył ogromny ból. Nadwyrężałem gardło tak
długo, aż zwierzęcy krzyk nie zmienił się w ciche pojękiwanie, a następnie w
ledwie słyszalne skomlenie. Czułem, że dłużej nie wytrzymam, że to jest ponad
moje siły, że psychika ledwo znosi ten teatrzyk.
-
Może kiedyś zrozumiesz… - szepnęła niemalże z czułością, po czym jak zwykle
rozmyła się w powietrzu.
- Co o tym wszystkim myślisz? – Nagle u mojego boku pojawił się
Frank, który skutecznie przywrócił mnie do rzeczywistości.
Wspomnienia….
- Interesujące – odparłem krótko.
- Czyjaś śmierć jest dla ciebie interesująca? – szczerze się
zdziwił, a mnie nie pozostało nic innego, jak westchnąć cicho. Nie lubię, kiedy
ktoś mnie ciągnie za język. Nie lubię, kiedyś ktoś mi przerywa rwący tok myśli.
Nie lubię kiedy ktoś każe mi mówić.
W normalnych
okolicznościach nie zwróciłbym uwagi na szkodnika, ale… ale to jest Frank, a ja
ostatnio doszedłem do takiego etapu w relacjach z nim, że nie jestem zwyczajnie
w stanie nie odpowiedzieć na zadane przez chłopaka pytanie.
- Nie.
- Więc co?
- Sposób zabijania ofiar – mruknąłem. Czułem, jak Iero
momentalnie spiął się lekko. – Nie codziennie na ulicy możesz oberwać młotkiem
w łeb. Jednocześnie przy użyciu takiego narzędzia nie zostaje wiele śladów,
które mogłyby zaprowadzić do zabójcy. Kiedy zapada zmrok, wszystko staje się o
wiele łatwiejsze. Rozpoznanie oprawcy czy jego wczesne zauważenie staje się
bardzo trudne, wręcz niemożliwe. Sylwetka jest rozmazana, a kontury niewyraźne.
Późniejszy profil wręcz niemożliwy do sporządzenia. Magia mroku. To wszystko
jest bardzie dobrze i ciekawie pomyślane.
- Czyli… to ciebie tak dogłębnie fascynuje? Sposób działania i
mistyczna oprawa? Jak w jakimś pieprzonym teatrze.
- Intryguje. Fascynacja to zbyt mocne określenie. – Rozejrzałem
się dokoła. Ludzie na sali zajęli się sobą, permanentnie olewając konsultanta.
Jakaś dziewczyna nawet opierała swoją dłoń na parapecie, malując ostentacyjnie
paznokcie, jakby chciała wszystkim pokazać, jaka to z niej jest wielka
ignorantka. Żałosna mała pchła. – Poza tym nie ma jakiegoś wyraźnego schematu –
podjąłem po chwili temat, nie wiedząc do końca dlaczego to tak na dobrą sprawę
robię. – Zabija kobiety. Okej. W większości przypadków mordercy wybierają
kobiety i w większości przypadków mordercami są mężczyźni. Wielu uważa, że to
dlatego padają ofiarą, że są słabsze, łatwiej je zmanipulować, bardziej dbają o
higienę, mogąc stać się prędko obiektem pożądania oraz obsesji. Po części to
chyba prawda. Jednak każdy morderca musi w swoim życiu przeżyć coś, co go
popycha do takiego aktu bestialstwa. Jest coś takiego, czym usprawiedliwia
swoje czyny i rozgrzesza samego siebie. Może matka go nie kochała, kiedy był
mały, albo przyprowadzała do domu różnych obcych mężczyzn? Siostra go biła?
Babcia poniżała? Sąsiadka zgwałciła? Ciotka chciała udusić pod taflą wody w
wannie? Takie rzeczy już na zawsze zostają w tych ich chorych łepetynach i nic
na to się nie poradzi – wzruszyłem ramionami. – Z tego co widziałem na
zdjęciach, każda z tych zabitych dziewczyn jest młoda, zgrabna, ale w cechach
zewnętrznych nic ich nie łączy. Dlatego uważam, że to ciekawe – zaznaczyłem
dobitnie ostanie słowo. – Czy taka odpowiedź cię zadowala?
Nie liczyłem na jakikolwiek odzew. Frank bardzo łatwo się peszył
i po takich sformułowaniach zamykał się odrobinę w sobie, aby podumać przez
jakiś czas i po chwili ponownie trysnąć energią. Nie mam pojęcia czy bardziej
mnie to wkurza i irytuje, czy wywołuje subtelny wewnętrzny uśmiech.
Ogólnie Iero to
bardzo łatwy kąsek do rozszyfrowania dla takiego konesera przykładów działania
ludzkiej psychiki jak ja. To chyba to mnie przy nim wciąż trzymało. Mimo, że
jest prosty w analizie, gama stanów emocjonalnych i dziwnych zachowań tego
chłopaka jest bardziej różnorodna niż u kobiety w ciąży. Potrafi podczas jednej
minuty śmiać się do uronienia łzy i obrazić się zaraz o byle przytyk. Jednak
tak jak on przyzwyczaił się z biegiem czasu podczas tych kilku miesięcy do mnie
i mojego trudnego charakteru, tak i ja przywykłem do jego.
- Masz coś z tym wszystkim wspólnego? – zapytał nieoczekiwanie.
Spojrzałem na niego zdziwiony, lecz kiedy ujrzałem irracjonalny lęk w jego
czach, kiedy zdał sobie sprawę z idiotyzmu tego pytania, to zdziwienie
przemieniło się w kpinę i pobłażliwą czułość.
- Skąd ten pomysł? – rzuciłem mimochodem.
Dziękowałem sobie w duchu, że nie ścinałem mocno i często
włosów, ponieważ oznaczałoby to w moim przypadku odsłonięcie tęczówek. A tego
pragnąłem za wszelką cenę uniknąć. Mówią, że oczy są wyznacznikiem tego, co
dzieje się w naszej duszy, a ja za nic nie chciałem, aby zarówno inni jak i ja
widzieli, co się w niej znajduje i jakie rozterki dręczą jej niematerialną
strukturę. Nie przeglądam się w lustrach. Po prostu nie mogę. Boję się tego, co
w nim ujrzę. Za dużo w moim dotychczasowym życiu było cierpienia, aby dodatkowo
dokładać sobie bólu do szali niełaski oraz potępiania. Zamknięcie się w sobie
na świat i ludzi to najlepszy sposób, aby pogodzić się ze swoją odmiennością, bo
kiedy inni cię w tym uświadamiają, nie jest to uczuciem przyjemnym. Mam przy
sobie kilka osób, ale oni nigdy by mi nie powiedzieli, że jestem dziwny czy
chory psychicznie.
Tata.
Steven.
Olivia.
I… teraz jeszcze
Frank. Chociaż... On pewnie wygarnąłby mi bez skrupułów, że mam coś nie tak z
baniakiem. Dlatego właśnie skrycie niesamowicie go lubiłem. Nigdy nie powiem
tego głośno. Nie przyznam się do tego uczucia nikomu nawet na torturach.
Zwłaszcza samemu Iero.
- Tak jakoś… - mruknął niewyraźnie w odpowiedzi.
Nie jestem w stanie dokładnie określić kiedy i jak się do niego
tak strasznie przywiązałem. Myślę, że nastąpiło to wraz z chwilą, w której
przekroczył próg mojego domu. Wtedy definitywnie wlazł z butami w życie tej
nędznej istoty – Gerarda Waya, przekraczając bezczelnie granice intymności,
jakie wyznaczyłem sobie już wiele lat temu.
Zdaję sobie sprawę
z tego, że jestem tępy z przedmiotów ścisłych. Frank jednak okazuje mi
cierpliwość i wałkuje temat za tematem, tłumacząc każdy szczegół z ogromną
precyzją oraz zaangażowaniem. Czy jestem mu wdzięczny? Oczywiście. W porównaniu
ze Stevenem, który od razu krzyczał i bulwersował się przy każdym popełnianym
przeze mnie błędzie, Iero to istny anioł. Chociaż czasami potrafi mi przywalić
w głowę linijką i zapytać: Jak ja mam ci
to wbić w ten głupi czerep, skoro mnie w ogóle nie słuchasz?
Fakt.
Zdarza mi się
odpłynąć. Ale to wszystko dlatego, że ten chłopak mnie tak niesamowicie
fascynuje. Pochłaniam go wzrokiem. Nigdy nie dopuściłem do siebie nikogo tak blisko,
jak Franka. Oczywiście, nic nie wie o moim bardziej prywatnym życiu, lecz czasem
odnoszę wrażenie, że gdzieś w głębi domyśla się wszystkiego. Kilka razy
podejmował zakazane tematy. Za każdym razem dawałem mu do zrozumienia wymownym
milczeniem, że nic ze mnie nie wyciągnie.
Potrafię stale
patrzeć w jego oczy, obserwując, jak słodko się rumieni, kiedy to dostrzega. Są
piękne. To kolejna rzecz, do której nigdy się nie przyznam. Choćby mnie
zarzynali, a żółć podchodziłaby mi do gardła.
Odnoszę wrażenie,
że zwyczajnie się w nim zadurzam. Zakochuję się w tym patałachu, chociaż wiem,
że nie powinienem. Ale Iero nigdy się o tym nie dowie. Rzeczy, które rodzą się
w mojej głowie, już w niej zostają, jeżeli rodzą się na szczeblu czysto
prywatnym i poufnym. Ta informacja jest ściśle poufna i bardzo prywatna.
Po tym, jak brunet
na mnie czasami, niby ukradkiem, zerka, mógłbym wnioskować, że może czuć to
samo, ale wolę się nie przekonywać o słuszności tego stwierdzenia.
Zraniłbym go. Dał nadzieje na
coś, do czego nie jestem zdolny. Miłość.
Skrzywdziłbym go. Wmanewrował
w swoje życie pełne niewyjaśnionych, niebezpiecznych sytuacji. Tajemnica.
Zostawiłbym go. Odseparował
od siebie i związanego z tym niebezpieczeństwa. Ból.
Frank budzi we mnie całą masę
sprzeczności. Niekiedy pragnę go odrzucić, innym razem przygarnąć.
Zamknąć się przednim i
otworzyć.
Odepchnąć i przytulić.
Kazać się zamknąć i słuchać
całymi nocami.
Zdzielić z liścia i mocno
pocałować.
Wykopać za drzwi i już na
zawsze zatrzymać go w domu.
Przy nim sam nie wiem, czego
chcę i to jest tak frustrujące, że niekiedy tracę zdrowe zmysły. Patrząc na
Iero zdaje sobie sprawę z tego, że mógłbym patrzeć tak w nieskończoność, gdyby
nie otwierał gęby. Niekiedy potrafi nawijać jak katarynka i paszcza mu się nie
zamyka, a przy tym tworzy czasami niesłychane głupoty, których nawet wytrawny
psychiatra z anielską cierpliwością, już wyćwiczoną na przestrzeni wielu lat,
nie byłby w stanie znieść. Niektóre teorie chłopaka na temat trwających obecnie
konfliktów w państwie rozbrajają mnie doszczętnie i nie pozostawiają nadziei
dla jego mózgu. Może i jest dobry z matmy, ale niekiedy stwarza pozory
całkowitego gamonia, a nie inteligentnego człowieka, którym jest w
rzeczywistości.
Poczułem nagle jak dłoń
Franka ostrożnie wsuwa się w moją, co wyrwało mnie z wszelkich rozmyślań. Byłem
tak spięty i zaskoczony, że ledwo rejestrowałem to, co się dookoła mnie dzieje.
Ludzie starali się chociaż minimalnie słuchać konsultanta, który nawijał o
zbrodniach i zastosowaniu środków ostrożności, a Frank złapał mnie mocno za
rękę. Nie wiedziałem, jak mam się zachować. To dla mnie zupełna nowość. Mimo
spędzania w jego towarzystwie sporej ilości czasu, jeszcze nigdy bezpośrednio
mnie nie dotknął w ten sposób. Zazwyczaj nasz czas spędzaliśmy na wkuwaniu
materiału ze szkolnych podręczników bądź milczeniu. Jednocześnie milczenie to
nie było, o dziwo, krepujące. Po prostu dobrze było posiedzieć sobie obok czy
naprzeciwko siebie i nic nie mówić, zwyczajnie razem trwać i czuć obecność
drugiego człowieka.
- Co… Co ty wyrabiasz? – zapytałem całkowicie zdezorientowany.
- Czekaj... – mruknął, majstrując jedną ręką przy swoim karku, a
drugą trzymając splecioną z moją.
- Musisz mnie obłapiać? – zauważyłem nerwowo, przełykając ślinę.
- Czekaj – powtórzył tylko. Na twarzy chłopaka malowało się
skupienie. Zastanawiałem się, co on do jasnej cholery wyczynia. Nagle odwrócił
się do mnie plecami, uwalniając nasze dłonie z uścisku. – Odepnij mi to. –
pochylił głowę, eksponując przy tym swój kark w całej jego okazałości.
- C… co?
- Rety, Gerard. Co się dzisiaj z tobą dzieje? Odepnij mi ten
łańcuszek po prostu i tyle.
- Po co? – nie mogłem oderwać wzroku od lekko opalonej skóry
chłopaka.
- Zobaczysz – mruknął.
Wykonałem z ociąganiem jego polecenie. Z początku starałem się
rozbroić zameczek bez dotykania ciała Iero, lecz pokusa okazała się być zbyt
silna i przejechałem delikatnie opuszkiem palca po jego karku. Chłopak drgnął
lekko, ale postanowiłem zignorować ten fakt i czym prędzej odsunąłem się od
niego z cichym chrząknięciem.
Kiedy usiłowałem
zabić w głowie kołatający się natłok różnych myśli, skupiając swoją uwagę na
gościu z Nowego Jorku, Frank raz jeszcze złapał moją dłoń. Odwróciłem się z
zamiarem warknięcia na niego, ponieważ nie chciałem czuć tego wszystkiego, co
czułem. Jednakże powstrzymał mnie od tego nie tyle delikatny uśmiech na jego
twarzy oraz długie rzęsy, rzucające niewielki cień na policzki, ile przedmiot,
który włożył mi w rękę, zaciskając mocno moją dłoń w pięć i chuchając na nią.
- Na szczęście – oznajmił, klepiąc mnie powoli po solidnie
obandażowanym nadgarstku. – Dzisiaj wielki test z chemii – odsunął się ode mnie
z subtelnym rumieńcem.
Rozprostowałem palce i przyjrzałem się drobnemu krzyżykowi na
rzemyku.
- Przecież wiesz, że nie jestem specjalnie wierzący – szepnąłem.
- Ale szczęścia nigdy za wiele, prawda?
Pozostawiłem jego pytanie bez odpowiedzi.
Faktycznie,
dzisiaj na czwartej godzinie piszemy obszerną klasówkę z chemii, która obejmuje
dwa potężne działy. Frank pomagał mi się do niej odpowiednio przygotować przez
długi czas. Nie wiem, na ile jego objaśnienia mi pomogą, ale nie powinno być
tragicznie.
Przyjrzałem się
raz jeszcze szarej zawieszce z gotyckimi zawijasami, po czym włożyłem ją wraz z
wisiorkiem do tylnej kieszeni spodni. Nie chodziło mi tak właściwie o to, czy
zdam czy nie, czy dostanę dobrą ocenę czy złą. Nie chciałem zawieść tego
kurdupla, bo w gruncie rzeczy bardziej się przejmował moimi wynikami niż ja
sam.
Spojrzałem
niechętnie na konsultanta. Mówił coś o samoobronie i żywo gestykulował, lecz w
ogóle mnie to nie interesowało. Zamiast tego odchyliłem głowę do tyłu i zamknąłem
oczy. Chciałbym w końcu od tego wszystkiego odpocząć. Zasłonić okna w pokoju,
zakopać się w pościeli i zasnąć z gwarancją, że nie obudzi mnie żaden zły sen.
Pragnę, aby w całej tej bieganinie znalazła się chwila na spojrzenie wstecz i
ujrzenie kruchych pozytywów tego całego życia, które tak bezwiednie prowadzimy.
Nie pamiętam kiedy dokładnie spotkało mnie coś dobrego. Nie pamiętam, albo
zwyczajnie nie dostrzegam tego, że podobne zdarzenie mogło kiedyś w przeszłości
mieć miejsce. Zbyt mocno wciąga mnie teraźniejszość i związane z nią troski.
Czasy, w których cieszyłem się życiem, a przynajmniej nie roztrząsałem własnych
cierpień i nie były one tak dotkliwe, minęły bezpowrotnie. Nic nie zwróci mi
dawnego życia. Nic nie zwróci mi brata.
-Nie – odpowiedziałem Frankowi na zadane wcześniej przez niego
pytanie, które pozostawiłem bez odzewu.
- Co nie? – zapytał,
będąc nieco zbitym z tropu.
- Nie mam nic wspólnego z tymi morderstwami.
- Przecież wiem, głupku – zaśmiał się pogodnie, szturchając mnie
radośnie łokciem.
Spojrzałem na niego zdziwiony i niespotykanie, wręcz niepokojąco
nawet, zrelaksowany. Chłopak niezmiennie zachowywał w stosunku do mnie ciepło
oraz troskliwie nawet w obliczu ponurej natury, która jest elementem nie do
oderwania z mojej duszy. Zastanawiałem się, skąd bierze się ta radość w jego
małym ciele i jakim cudem tak pogodnie ustosunkowuje się do moich ironicznych
zaczepek słownych, nie tracąc przy tym cierpliwości.
Uśmiechnąłem się
do siebie w duchu i odetchnąłem głęboko. Czas pokaże, jak dalej rozwinie się ta
dziwna relacja. Czas pokaże…
************************
Starałem się
skupić na liczeniu tej przeklętej masy cząsteczkowej, lecz zawsze mi coś
umykało i musiałem zaczynać od nowa. Nie potrafiłem poświęcić całej uwagi
jednej konkretnej liczbie i latałem wzrokiem po każdej z osoba. Cyfry to nie to
samo co litery. Stanowią dla mnie bardziej chaotyczne zjawisko. Jeszcze ten
przeklęty idiota, Steven, nie dał normalnego wzoru, tylko rozpisał to na
jakiejś krowiastej kartce w wersji kreskowej.
Westchnąłem,
zatapiając palce prawej dłoni we włosach. Spojrzałem odruchowo na Franka.
Zapisywał coś z boku jakby podsumowując wniosek, który wysnuł na podstawie
własnych spostrzeżeń. Nie tkwił wciąż przy jednym zadaniu tak jak ja. Musiał
jednak chyba wyczuć, że mu się przyglądam, bo zerknął w moją stronę z pytającym
wzrokiem. Ściągnął brwi, zerkając ukradkiem na moje rozwiązanie zadania i
uśmiechnął się, potakując twierdząco głową. Zaczął szybko kreślić na marginesie
słowa, które złożyły się na krótkie, ale niezwykle pokrzepiające zdanie: Skup się, to wszystko będzie dobrze. Po
chwili zastanowienia, dopisał jeszcze:
Wierzę w Ciebie, po czym zakreślił całość mocno długopisem z czarnym tuszem
i wrócił do rozwiązywania swojego testu.
Uśmiechnąłem się
do siebie nieznacznie, zerkając na Stevena, który był tak pogrążony w
studiowaniu dziennika, że mało co mógł zauważyć. Znając życie, właśnie uważnie
szacuje nasze oceny i wystawia proponowane na semestr, które przeczyta zaraz po
zebraniu testów. Na koniec doda, że to tylko proponowane, które mogą ulec
diametralnej zmianie. Dużo zależy od tego testu.
Mężczyzna ostatnio
przeprowadził ze mną niezwykle poważną rozmowę na temat tego, czy w ogóle będę
klasyfikowany z chemii. Odetchnąłem z ulgą na wieść, że Steven przepchnie mnie,
nawet jeżeli nie będę zasługiwał na tą dwóję. Zaznaczył jednak, że robi to
tylko dlatego, że najprawdopodobniej Carter i babka od fizyki się na mnie zawezmą.
Dlatego będę potrzebował Franka.
Tak na dobrą
sprawę oboje uczymy się zawsze do wszystkich testów. Iero tłumacząc mi
materiał, sam go sobie powtarza i przyswaja niezbędną wiedzę. Pamiętam, że
kiedyś przyniósł ze sobą podręcznik do matematyki z zakresem rozszerzonym i
kiedy ja głowiłem się nad podstawą, on przeglądał zestaw urozmaicony o kwestie,
których mój prosty umysł nie byłby w stanie objąć.
Przejechałem
wzrokiem po treści kolejnego zadania.
Pewien samochód zużywa średnio sześć litrów benzyny na każde przejechane sto
kilometrów drogi… bla, bla, bla. Jaka
powierzchnia lasu jest potrzebna do pochłonięcia tlenku węgla cztery powstającego
w wyniku pokonania przez ten samochód trasy o długości trzystu pięćdziesięciu kilometrów.
Załóż, że las… blah, blah, blah. Patrząc powierzchniowo, nie wydaje się to
jakoś specjalnie trudne, ale coś czuję, że jego struktura mimo wszystko jest i
tak zbyt skomplikowana, jak na moje przeciętne w tych, kwestiach myślenie.
Zacząłem bazgrać
jakieś cyferki i symbole, lecz nie do końca byłem w stanie określić, czy wzory,
których użyłem, znajdą odpowiednie zastosowanie w tym zadaniu. Zastanowiłem się
nad tym, czy jeżeli pominę to polecenie, zaważy to jakoś poważnie na ocenie z
tego sprawdzianu? Nie chciałbym dostać noty niższej niż ta, która mogłaby
usatysfakcjonować Franka i dać mu poczucie, że jego siedzenie ze mną w weekendy
i tłumaczenie materiału nie poszło na marne. Dla mnie ocena sama w sobie nie
była istotna. Już dawno temu przestałem się przejmować czymkolwiek, co nie
dotyczy walki o przeżycie i dopuszczenia do wyjścia mojej tajemnicy na światło
dzienne. Taka trywialna rzecz jak przejście z klasy do klasy jest wręcz
śmieszna w porównaniu ze zmartwieniami natury egzystencjalnej.
Od niechcenia
postanowiłem się jednak skupić odrobinę na tym zadaniu i przeczytałem uważnie
ponownie polecenie. Przetrawiłem zawarte w treści informacje i mniej więcej
uporządkowałem istotne dane. Hm… nie znałem dokładnie odpowiedzi na postawiony
problem, ani nie miałem pojęcia, jak do tej odpowiedzi dojść, lecz orientowałem
się mniej więcej, jakich wzorów użyć i jakie symbole wpisać. Liczyłem, że
zbiorę przynajmniej ten jeden punkt na cztery możliwe do zdobycia za dobre
chęci, jak to niektórzy nauczyciele mają w zwyczaju stawiać, widząc zmagania
ucznia z materiałem testowym.
Moje męki w
połowie rozwiązywania zadania przerwało pukanie do drzwi, które po chwili się
otworzyły. Stanął w nich sam dyrektor.
Pan Bloch to
człowiek, którego rzadko gdziekolwiek widać tak na dobrą sprawę. Przemyka
niezauważony między uczniami podczas przerw i snuje się niczym cień w trakcie
lekcji po szkolnych korytarzach. Podobno tłumaczeń złapanych na gorącym uczynku
rozrabiaków wysłuchuje w milczeniu ze skupioną miną, aby następnie bez zbędnych
słów wręczyć karteczkę z wymiarem kary. Zazwyczaj jest to praca na rzecz szkoły
lub zostanie po lekcjach. Ja sam nigdy nie doświadczyłem gniewu dyrektora,
jednak parokrotnie spotkaliśmy się w przeszłości i teraz także chyba mieliśmy
przeprowadzić rozmowę na osobności. Wiedziałem już o co chodzi, kiedy w zeszłym
tygodniu natknąłem się na panią Rowell między bibliotecznymi regałami. Była
zbyt podniecona, aby trzymać język za zębami i zbyt zafascynowana tym, że
będzie mnie mogła w przyszłości wykorzystać do własnych celów, aby powstrzymać
się przed wtajemniczeniem mnie w kilka istotnych faktów. Prace nad tym
projektem zacząłem już dawno.
Pan Bloch
wprawdzie jeszcze nic nie zrobił, ani nie dal jakichkolwiek znaków, że to o
mnie chodzi, lecz odłożyłem test na bok i spakowałem do torby wszystkie
przybory, które rozrzuciłem po biurku. Zerknąłem jednak jeszcze szybko na
ostatnie zadanie z arkusza… Przeanalizowałem chłodno treść, podczas gdy
dyrektor szeptał coś do ucha Stevena. Nie. Nie miałem pojęcia jak je rozwiązać.
Gdzieś głęboko jawiła mi się mglista wizja całokształtu, jednak jakkolwiek bym
się nie starał, zwyczajnie nie byłem w stanie poprawnie udzielić odpowiedzi.
Może gdybym robił to z Frankiem którejś soboty czy niedzieli… wtedy wszystko
wydawało się znacznie łatwiejsze. Jakoś przy chłopaku myślało mi się bardziej
jasno i przejrzyście. Na teście wszystko malowało się w innych barwach, które
nie były jednolite, lecz napaćkane w jedno i rozbełtane.
- Gerard? Skończyłeś już pisać test? – zapytał Steven tak, jak
oczekiwałem. Pokiwałem głowa na potwierdzenie i wstałem od ławki, zasuwając za
sobą krzesło. Przewiesiłem torbę przez ramię, wziąłem sprawdzian w rękę i
podszedłem do nauczyciela ze spuszczoną głową. Czułem na sobie ciekawskie
spojrzenia całej klasy. O co może
chodzić? Co przeskrobał ten dziwak? Zainteresowała się nim w końcu policja?
Opieka społeczna zaczęła węszyć? Czy zabiorą go do jakiegoś zakładu
psychiatrycznego? Co na to jego ojciec? Znowu będzie go bił, jeżeli wyjdzie ze
szpitala?
Nikt nic nie mówił, ale wiedziałem,
że takie pytania rodzą się teraz w głowach tej pustej masy, którą szczerze
gardziłem. Jedna osoba bardziej tępa od drugiej. Jednostki głuche, zaślepione i
zwiedzione misternie uplecioną iluzją, którą wytworzyła ich wyobraźnia,
chroniąc mózg przed dopuszczeniem do siebie choć zalążka smutnej oraz
przerażającej prawy. Wyparcie. Fakty
faktami. Patrzmy głębiej, bo fakty to nie wszystko. Splot wydarzeń i wnioski
wysnute na podstawie obserwacji. To nie fakty. To teza, której można zaprzeczyć
jeszcze łatwiej niż ja potwierdzić. Fikcja.
Idealnie skonstruowana mistyfikacja.
- Dzień dobry – szepnąłem, kierując te słowa do dyrektora.
- Witaj – odparł równie cicho, jak ja się przywitałem.
- Odłóż sprawdzian na moje biurko, jeżeli skończyłeś i możesz
iść z panem dyrektorem.
Wykonałem polecenie nauczyciela, po czym udałem się powoli za
panem Blochem, który ruszył przed siebie i nawet nie obejrzał się by sprawdzić,
czy idę za nim.
Gdzieś w głębi
rozumiałem się z tym człowiekiem bez słów. Odpowiadałoby mi jego towarzystwo,
jeżeli znaleźlibyśmy się oboje na bezludnej wyspie.
Milczący.
Zdystansowany.
Konkretny i
oszczędny w słowach.
Idealny kompan dla
kogoś z moim usposobieniem. Myślę jednak, że przy obecnym stanie sytuacji,
brakowałoby mi wiecznie klekoczącej jadaczki Franka. Zbyt mocno przywiązałem
się do tego chłopaka i tak na dobra sprawę nie wyobrażam sobie, żeby miało go
nagle zabraknąć w moim życiu.
Przyzwyczaiłem się
do tego, że po moim domu chodzi jedna osoba więcej niż zazwyczaj.
Przyzwyczaiłem się
do sobót, które spędzaliśmy na nauce.
Przyzwyczaiłem się
do niedziel, kiedy Iero stwierdza, że pomilczeć też można i siedzimy w ciszy na
kanapie w salonie.
Te wszystkie
chwile składają się na coś, czego nie chciałbym stracić i o co bym walczył za
każdą cenę.
Szedłem korytarzem
u boku dyrektora i czekałem, kiedy przejdzie do sedna. Tempo naszych kroków
było przyrównywalne do chodu podczas wieczornego spaceru relaksacyjnego. Pan
Bloch rozglądał się z determinacją po ścianach, oknach i podłodze, jakby
wyszukując pęknięć, które należałoby zakleić, usterek, które należałoby
naprawić oraz innych niedociągnięć, które należałoby udoskonalić do perfekcji.
- Mam dla ciebie robotę – oznajmił w końcu, spoglądając
sceptycznie na firankę. – Trzeba to zaszyć – mruknął do siebie, przyglądając
się jakiejś dziurze. – Idę po drabinę, zaczekaj chwilę.
Powiodłem za nim wzrokiem. Normalny nauczyciel nie wysłałby
ucznia do konserwatora w razie podobnej sytuacji? Odpowiedź brzmi: nie.
Normalny nauczyciel nawet nie zwróciłby uwagi na tak mało istotny szczegół jak
dziura w firance – w dodatku niemalże niewidoczna dziura.
Stałem
zdezorientowany na środku korytarza i wpatrywałem się w zakręt, za którym
zniknął dyrektor.
************
Cała seria bardzo pięknie zbetowana, za co kochanej becie dziękuję.
Tak jak obiecałam, od dzisiaj co trzy dni będzie coś nowego, więc zapraszam na
trzynastkę już we wtorek :)
Moja radość wzrosła tym bardziej, kiedy dowiedziałam się o
pierwszym liliowym arcie, która stworzyła MxMSupporter, a który załączam poniżej :3
Betowanie tego to była sama przyjemność :3 Liliowy akt piękny, autorka ma talent :O
OdpowiedzUsuńOd dłuższego czasu jestem tu jak taka ninja, ale jestem, czytam i zachwycam się *-*
OdpowiedzUsuńTeż mam teraz ferie i nie mogę się doczekać kolejnych części, na których czytanie i "delektowanie się" treścią będę miała dużo czasu ;3
Rozdział jak zwykle wspaniały, choć trochę szkoda że nie ma niczego z punktu widzenia Frania, jego postać bardzo przypadła mi do gustu w tym opowiadaniu :3
Choć przemyślenia Gerarda i jego zawiła osobowość też wprawiają mnie w zachwyt :D
~Possible Way (kiedyśtam komentowałam ale przestałam, przepraszam :c )
Doczekałam się kolejnego rozdziału :3. Powiem tobie, że ta część podobała mi się, choć już może nie tak bardzo jak poprzednie. Nie zrozum mnie źle, kocham to opowiadanie, ale jednak poprzednie rozdziały mnie bardziej wciągnęły. Niemniej jednak w tym rozdziale dużo dowiedziałam się o stosunku Gerarda do Franka, który jest zaskakujący. Gee jest niezmiernie...skomplikowaną postacią. Jakoś nie chce mi się wierzyć, że nie miał absolutnie nic wspólnego z morderstwami.Tak w ogóle, to cała ta szkoła wydaje się jakaś dziwna, coś mi tu nie gra :D.
OdpowiedzUsuńTen obrazek jest taki fajny :). Darsa +1000 do fejmu :D.
P.S. Zazdroszczę ci ferii :c. Ja mam dopiero od lutego.
xoxo Kot
Jak ja się nie mogłam doczekać tg rozdziału masakra zaglądałam tutaj codziennie chodziaż pisałaś pod x-mas że bd za tydzień xd
OdpowiedzUsuńGerarda pociąga Frank fangirling 100% a teraz Gee do dzieła xD
Z każdym rozdziałem to opowiadanie wciąga mnie jeszcze bardziej i nie mogę się doczekać kolejnych rozdziałów
Także do następnego ;)
aw, ustaliłam sobie odliczanie w telefonie do 18 stycznia (A I TAK PRAWIE ZAPOMNIAŁAM OK).
OdpowiedzUsuńto jest takie świetne, i uwielbiam sposób, w jaki relacja Franka i Gerda wolniutko, ostrożnie sobie kiełkuje, i te delikatne, dyskretne gesty, to takie urocze i kochane, ugh.
"Zamknąć się przednim i otworzyć.
Odepchnąć i przytulić.
Kazać się zamknąć i słuchać całymi nocami.
Zdzielić z liścia i mocno pocałować.
Wykopać za drzwi i już na zawsze zatrzymać go w domu." TO JEST JEDNA Z NAJLEPSZYCH RZECZY JAKIE PRZECZYTAŁAM, TAKIE PRAWDZIWE, AJFOWEIJGRQFE.
ustawiam odliczanie na 21 stycznia, trzymaj się,
xoxo,
BS.
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńNie wiem, czy jest sens, abym komentowała po kolei te pięć odcinków, które właśnie nadrabiam, ale... Mam coś do powiedzenia, a później bym zapomniała pewnie.
OdpowiedzUsuńCzy ktoś mi kiedyś przypadkiem nie mówił, że w 12 odcinku doczekamy się frerardowej akcji? No, Cherry tak zawsze wyłapie co nieco, ale wiesz... xD I tak rozdział był bardzo ciekawy. Już zapomniałam, jak to fajnie i przyjemnie jest znów czytać twoje rozdziały ^_^
A ten dyrektor... Pedofil normalnie (Cherry logic xD) Zapraszać tak ucznia do siebie i takie tam... W ogóle wszyscy mają szczęście, że rzadko go widzą, bo moja dyrektorka to obserwuje każdego z osobna zawsze i wszędzie xD
Lecim do następnego!
XoXo
(Tak, to ja byłam "Underworld", tylko to z innego konta dodałam koma xD)