{ 019 }
Nie
byłem w stanie ocenić, czy ciągłe tykanie zegara bardziej mnie uspokajało w
obecnej sytuacji czy podsycało irytację. Raz usiłowałem zrównać z nim swój
oddech oraz bicie serca, raz walczyłem ze sobą i pragnieniem zdjęcia tego ustrojstwa
ze ściany, wyrwania baterii ze środka oraz wyrzucania ich razem w pakiecie
wprost do kosza na śmieci. Wszystko przez cholernego Gerarda i cholerną Marię,
która pojawiła się tak nagle jak jakaś nimfa błotno – bagienna z pobliskiego
torfowiska. Irytowała mnie począwszy od jej głupiego spierdalaj – bo – ja –
tutaj – jestem – gwiazdą uśmiechu, przez niezaprzeczalnie śliczną twarz i
piękne, duże oczy, mogące stanowić bezdenną otchłań uwodzącą mężczyzn, aż po
zażyłość z Gerardem oraz manipulatorski efekt, jaki na nim wywiera. I to mnie
najbardziej bolało. Nie była to świadomość tego, że ona sobie istnieje i
wchodzi mi w drogę, bo istnieć sobie mogła. Chodziła o sam fakt, że jest na
tyle urodziwa i bliska Wayowi, że z powodzeniem mogłaby zdusić jego
homoseksualizm i odwrócić go o sto osiemdziesiąt stopni. Odebrać mi go. Odebrać
coś, czego tak na dobrą sprawę i tak nie posiadam.
Z
jednej strony uspokajała mnie mimo wszystko ta świadomość, że Gerarda nie
interesują kobiety. Zapewniało mi to minimalne poczucie posiadania pewnej
przewagi. Z drugiej jednak, wątpię szczerze w to, czy ktokolwiek w naszym wieku
jest w stanie określić swoją orientację seksualną tak w stu procentach.
Niekiedy wystarczy taka lafirynda w krótkiej spódniczce, która zatrzepocze
swoimi długimi jak widełki od grabi rzęsami i facet siedzi już w całkowicie
innym, pozaziemskim wymiarze. Wywłok na tym świecie jak bezpańskich psów, wiec
od razu wiadomo, ze na palcach u rąk raczej nikt tego nie zliczy.
Patrząc
po stosunku Gerarda do tej dziewczyny, niby nie mam się o co martwić, jednakże
strasznie zabolał mnie fakt, że Way ukrywał ją przede mną aż przez dwa
tygodnie. Nic o niej nie wspomniał i wręcz chował się po kątach, abym ich tylko
razem nie zauważył. Kiedy wszystko wyszło na jaw, poczułem się niesamowicie
zraniony oraz oszukany. Zachowanie Gerarda świadczy tylko i wyłącznie o tym, że
nie ma do mnie ani zaufania, ani nawet nie jest w stanie mi powiedzieć nic
prosto w oczy. Kiedy wczoraj do mnie zadzwonił, aby upewnić się czy może
dzisiaj przyjść, niemal mu tego wszystkiego nie wygarnąłem. Zmiękczył mnie
chyba jego zagubiony, niepewny i przepraszający ton głosu. Zanim ponownie
wróciła mi chęć zamordowania go, musiał już kończyć połączenie, ponieważ MARIA
coś chciała.
Przez
te wszystkie wydarzenia zacząłem na poważnie rozważać sens dalszego uganiania
się za Wayem jak myśliwy za ostatnim zającem w lesie. To przecież jest żałosne,
a ja nie zamierzam robić z siebie męczennika czy zakochanej idiotki z
amerykańskiej kolonii ze scenerią jak w westernie. Z drugiej strony pewne jest
również to, że za nic nie zrezygnuję z Gerarda, bo go najzwyczajniej w świecie
kocham i już dobrze by było, gdyby on sam w końcu to jasno i przejrzyście
dostrzegł, zdejmując klapki z oczu.
Wciąż
nurtuje mnie zagadka jego istnienia i związanej z tym tajemnicy. Nic z nim nie
jest pewne, a ja sam nie mogę stwierdzić, czy bardziej pociąga mnie jego zagubienie,
czy mrok i stałe poczucie zagrożenia, które dokoła siebie roztacza. Wbrew
prawom logicznego myślenia, to, co rozsiewa strach, najbardziej mnie ku sobie
przyciąga. Magnetyzm Gerarda jest kuszący, lecz to właśnie skrawka jego atencji
najbardziej pożądam.
I
jego ust.
I
ciała.
I
przepełnionych uczuciem spojrzeń.
Westchnąłem,
wstając z fotela, na którym siedziałem. Podszedłem do okna w salonie, aby
wyjrzeć przed dom, ale nie dostrzegłem nikogo, prócz sąsiadki wyprowadzającej
psa. Mruknąłem pod nosem ciche przekleństwo, jednocześnie patrząc na zegarek.
Gerard powinien być już u mnie prawie pół godziny temu.
Jeżeli
zapomniał, to go chyba ukatrupię.
Jeżeli
poda za przyczynę Marię, najpierw będę go torturował, a później zabiję i wrzucę
zwłoki do leśnego bagna.
Ruszyłem
pędem do pokoju po telefon, aby zadzwonić do Waya, lecz kiedy tylko zacząłem
wybierać jego numer, zadzwonił dzwonek do drzwi.
- Jebany farciarz – mruknąłem, rzucając
komórkę z powrotem na łóżko.
Niespiesznie zwlokłem się po schodach na
parter w akompaniamencie drugiego dźwięku dobijania się do środka. Otworzyłem
drzwi z beznamiętną miną, gdyż na nic więcej w obliczu ostatnich wydarzeń nie
było mnie stać.
- Spóźniłem się. – Tak właśnie brzmiało
jego przywitanie.
- Spóźniłeś się… – potwierdziłem powoli.
Przez chwilę zastanawiałem się nad tym,
czy pokazać mu jak bardzo jestem zły, lecz kiedy moje spojrzenie powędrowało na
jego twarz, postanowiłem odpuścić. Nie miałem serca tego robić, widząc, w jakim
jest stanie.
Włosy
Gerarda sterczały na wszystkie strony, jakby dopiero wstał z łóżka, czego
całkowicie nie wykluczyłem. Policzki chłopaka były czerwone i zdawały się
pulsować od gorąca, które w nich zawrzało. Ponadto klatka piersiowa Waya
unosiła się i opadała nienaturalnie szybko, a oddech się coraz urywał, co
czarnowłosy starał się nieudolnie zamaskować. Z tego wszystkiego
wywnioskowałem, ze musiał tutaj biec przez pewien okres czasu, bo mimo szczerej
wiary w jego umiejętności fizyczne wiem, że nie pokonałby w tak aktywnej
odmianie ruchu odległości, która dzieli nasze domy. Odpuściłem mu przytyk,
chociaż moja złość nie wyparowała całkowicie – jedynie nieco zelżała. Cieszyłem
się, że mimo wszystko ostatecznie dotarł tutaj i mam go na wyciągnięcie ręki.
Chciałem podejść do niego i przytulić mocno, ponieważ dawno już nie było mi to dane.
Przymknąłbym powieki, wdychając specyficzny zapach chłopaka. Delektowałbym się
tą bliskością najdłużej, jakbym mógł. Schowałbym twarz w zagłębieniu jego szyi
i powiedział, że nie ważny jest cały świat dokoła nas, póki mamy siebie. Ale
tego nie zrobiłem. Nie ruszyłem się z miejsca.
- Przepraszam – szepnął, kiedy jego
oddech odpowiednio się uspokoił.
- Nieważne – westchnąłem, wpuszczając go
do środka. – Dobrze, że jesteś.
Chłopak zaczął się rozbierać, nie
tłumacząc mi już nic więcej. Nie byłem do końca przekonany, czy chcę, aby
cokolwiek mi tłumaczył.
- Ładnie tutaj – powiedział, rozglądając
się po wnętrzu domu. Miał jednak tak skupiony i nawet lekko przerażony wyraz
twarzy, że nabrałem poważnych wątpliwości, czy rzeczywiście mu się tutaj
podoba. Posłał groźne spojrzenie w kierunku schodów prowadzących na górę.
- Dzięki – odparłem ostrożnie. – Chcesz
może coś do picia? – zapytałem od razu.
- Niezbyt… - mruknął. – Chociaż może
kawę bym poprosił. Słuchaj, to dziwnie zabrzmi, ale mogę sobie obejrzeć twój
dom?
- Eeee… Jasne – uśmiechnąłem się krzywo,
nie mając pojęcia, o co mu chodzi. – Tylko nie pal przypadkiem, bo matka mnie
zabije.
Gerard nie czekając na nic, ignorując
kompletnie parter, udał się nerwowym, nieco za szybkim krokiem na piętro.
Ściągnąłem
brwi, będąc kompletnie rozkojarzony. Po chwili pokręciłem tylko głową, łapiąc
szybko za czajnik. Nalałem do niego wody, aby ją zagotować i udałem się powoli
na górę za Gerardem. Kiedy wszedłem na korytarz, zobaczyłem chłopaka na jego
drugim końcu. Way stał w progu jednego z pokojów, przejeżdżając powoli palcem
po jego framudze. Przyglądał się dokładnie pomalowanemu drewnu, badając uważnie
jego strukturę. Niedowierzałem zbytnio temu, co właśnie widzą moje oczy,
ponieważ nie uznawałem czegoś takiego za normalne zachowanie kogoś w cudzym
domu. Gerard przeniósł swój wzrok do wnętrza pomieszczenia. Przestąpił przez
próg, rozglądając się uważnie dokoła. Nie reagował na jakiekolwiek bodźce
zewnętrzne. Lawirował pomiędzy złudzeniem, a rzeczywistością, niebezpiecznie zatracając
się we własnym świcie. Był kompletnie nieobecny, a ja nie miałem pojęcia, co
właśnie teraz rozgrywa się przed moimi oczami.
- Co robisz? – zapytałem.
- Macie coś w planach z tym pokojem? –
mruknął, ignorując moje wcześniejsze zapytanie.
- Na razie nic – wzruszyłem ramionami. –
Stoi pusty, bo do niczego go nie potrzebujemy. Trzymamy tam pudła z
przeprowadzki i inne graty.
- Frank… mogę cię o coś zapytać? –
Odwrócił się do mnie przodem. Kiwnąłem ostrożnie głową, zachowując pewną
czujność. – Czy twoja mama… może jest w ciąży? – Spojrzałem na niego jak na
debila, nie wiedząc czy mam się śmiać, czy lepiej zacząć się bać. Podniosłem
brwi do góry, mierząc chłopaka uważnie. Nie wyglądał, jakby chciało mu się
żartować.
- Skąd ten pomysł? – zapytałem z
niedowierzaniem. – Nie jest wiatropylna, Gerardzie – zaśmiałem się. – Idź na
górę, co? – wskazałem mu drabinę. – Tam jest mój pokój. – wyjaśniłem szybko.
Way kiwnął nieznacznie głową, oglądając
się ostatni raz przez ramię na osierocony pokój. Nie miałem pojęcia, co mu się
stało, ani o co mu tak właściwie chodziło, lecz jego zachowanie zdecydowanie
nie było normalne.
Odprowadzałem
chłopaka wzrokiem tak długo, aż zniknął mi z pola widzenia piętro wyżej.
Niepewnymi
krokami zszedłem na dół, słysząc pstryknięcie czajnika. Wolałem się pośpieszyć
z tą kawą, bo nie miałem ochoty tłumaczyć Gerardowi historii pozostałych
pomieszczeń razem z opowieściami o ich ścianach oraz panelach podłogowych.
************************
Patrzyłem
na ciąg liczb, nie będąc się w stanie na niczym skupić. Cyfry i litery mieszały
mi się przed oczami, nie tworząc jednej, spójnej całości, której wartość, za
pomocą stosowania odpowiednich wzorów, mógłbym wyliczyć. Ciągnące się przez
ponad dwie linijki wyrażenie algebraiczne, zraziło mnie do siebie już samą
swoją formą. Gdybym był na sprawdzianie, zapewne zapłakałbym nad iksami,
igrekami, dwupiętrowymi ułamkami i pierwiastkami czwartego stopnia,
podniesionymi do potęg o różnych, często wymiernych oraz ujemnych,
wykładnikach.
Podniosłem
dyskretnie wzrok na Franka, który skrobał coś na swojej kartce, przerywając co
chwilę, aby spojrzeć na wykonane wcześniej działania. Jego podstawowa mantra: Spróbuj to obliczyć, ja też się postaram i
później porównamy wyniki, niezbyt działała. Dzisiaj wyjątkowo nie byłem w
stanie się skupić. Dręczyło mnie wiele kwestii. Najbardziej chyba uderzyła mnie
ta… obojętność Franka i jakby… irytacja czy raczej smutek pomieszany z
zawiedzeniem. Nie jestem idealny, to bardziej niż pewne, a moja niedoskonałość
bardziej się uwypukla niżu innych. Zatajenie faktu istnienia Marii i roli, jaką
pełni w moim życiu, przed Frankiem, było ogromnym błędem. Przez
niedopowiedzenia nasze stosunki oziębiły się, a sam chłopak zachowuje,
nietypowy dla niego, dystans wobec mojej osoby. Podobna postawa Iero boli,
jednak w pełni sobie na to zasłużyłem.
Jeszcze
dochodzi do całokształtu nieszczęść ten pokój. Idealne odwzorowanie koszmaru.
Może stoi teraz pusty, ale i tak go poznałem. Poczułem, że to jest właśnie to
miejsce. Brakowało w nim co prawda wystroju, jednak oczami wyobraźni dalej
widziałem obryzgane krwią ściany i słyszałem charakterystyczną melodię
dziecięcej zabawki. Tylko… Jak to jest możliwe? Jak do całej tej historii ma
się Frank? Miałem nadzieję, że jego zamieszkanie w tym domu było czystym
zbiegiem okoliczności i nic mu nie zagraża.
Westchnąłem
ciężko, przecierając ręką zaspane oczy. Odchyliłem głowę do tyłu, przymykając
powieki. Ostatnio wszystko zwalało mi się na barki. Problemy mnie wręcz
przytłaczały, nie dając nawet chwili oddechu. Uginałem wciąż z dnia na dzień
coraz bardziej pod ciężarem niewyjaśnionych tajemnic oraz równie zawikłanych
sytuacji, które przypominały bardziej kadry rodem z filmu fantastycznego niż
prawdziwe życie. Rozpaczliwie szukałem rozwiązania, nie będąc w stanie go
niestety znaleźć. A później pojawił się Frank. Całokształt jakoś magicznie
przycichł, został stłumiony, nie dręcząc mnie aż w takim natężeniu jak
wcześniej. Dzięki temu właśnie zainteresowałem się bardziej przyziemnymi
sprawami. Relacje z drugim człowiekiem oraz dostrzeganie piękna tej interakcji
pochłonęły mnie bez reszty, wskakując na szczyt listy moich życiowych
priorytetów.
Teraz
wszystko wróciło i zawisło nade mną niczym szara chmura gradowa. Maria
przyniosła ze sobą chłód, zwątpienie oraz kobiece intrygi. Zaburzyła podstawy
fundamentu, na którym opierały się w miarę zdrowe relacje między mną a Iero.
Wraz z nią powróciły koszmary.
Jakby
była ziszczeniem się krwawej zapowiedzi jakiejś tragedii.
Jakby
stała się symbolem ruiny oraz spustoszenia.
I
była tam. Była w moim śnie. Przyglądała się z dystansu torturom, których
doświadczało moje ciało. Przyglądała się z zimną obojętnością zakrwawionym,
przywiązanym łańcuchami do sufitu dłoniom, które poharatał metal. Nie robiło to
na niej jakiegokolwiek wrażenia. Jakby była pozbawiona zdolności odczuwania
empatii. Spoglądała wyniośle na moje naprężone, zwisające nad ziemią, skatowane
powrozem ciało. Kiedy badała uważnie ciemnymi tęczówkami głębokość krwawych pręg
na klatce piersiowej oraz plecach, nie drgnął jej dosłownie ani jeden mięsień
twarzy.
A
rusałki tańczyły. Tańczyły dokoła w takt syreniej pieśni. Były przybrane w
zwiewne, zielone suknie. Wianki na ich głowach szeleściły już zaschniętym od
dłuższego czasu kwieciem, a kończyny wykonywały ekstatyczne ruchy, ignorując
wszechobecny zapach potu, krwi oraz śmierci. Gwałtownie i namiętnie szlochały,
aby uczynić ten pogrzebowy płacz bardziej tragicznym i charakternym.
Rozdzierały sobie skórę twarzy paznokciami. Żłobiły tym samym głębokie bruzdy
na porcelanowej buzi. A rany krwawiły obficie, brudząc brunatnymi kroplami
delikatny materiał sukienek.
Cała
sceneria nabrałaby charakteru rodem z kultu umarłych w wierzeniach
starogreckich, gdyby nagie dziewice rozdzierały zwierzęta zębami, oblewając
siebie ich krwią oraz wnętrznościami.
Mistyka
wydarzenia zdawała się być niepojęta i głęboka.
W
powietrzu wisiał urwany niegdyś krzyk męczennika.
Cierpienie
zagęszczało atmosferę.
Wszechobecna
krew doprowadzała do ekstazy znarkotyzowane trwającą chwilą umysły.
Ceremonia
przybrała inny, niespotykany wymiar.
- Rozwiązałeś już? – Frank trącił mnie
stopą, zwracając tym samym na siebie moją uwagę.
- Nie – uśmiechnąłem się słabo. – Chyba
nie jestem w stanie.
Chłopak westchnął, odkładając na bok
swój zeszyt z pełnym wynikiem. Wziął długopis i przysunął się do mnie na
czworaka. Usiadł obok, opierając się plecami o ścianę. Wziął ode mnie kartkę z
zapisanym równaniem po czym przeklął pod nosem, patrząc na mnie z niemym
błaganiem.
- Przecież ty nawet nie zacząłeś!
Gerard, noooo…
- Chyba nie umiem tego zrobić. – Na moje
policzki wpełzł lekki rumieniec zawstydzenia.
- To nic trudnego – podał mi podkładkę.
– Patrz, zrobimy to razem, może będzie ci łatwiej. Wezmę kalkulator. Policzysz
na nim, jak nie zdołasz w pamięci. – Iero nachylił się nade mną, sięgając po
przedmiot, leżący na łóżku. Wbiłem się odruchowo w ścianę, aby ograniczyć nasz
kontakt fizyczny, lecz nie byłem w stanie powstrzymać się przed rzuceniem okiem
na linię jego ciała oraz tyłek. Po chwili kalkulator wylądował przede mną, a
Frank na moich kolanach.– A teraz się skup – mruknął. – Masz tutaj trzy do
szóstej, osiemdziesiąt jeden do trzeciej i dwa tysiące sto osiemdziesiąt jeden
do drugiej. Musisz to wszystko po prostu zamienić na potęgę trójek, aby móc
później może coś wyciągnąć przed nawias, albo spokojnie pomnożyć. Resztę
równania na razie opuść, zajmiesz się tym na spokojnie, kiedy obliczysz potęgi.
Teraz tylko przepisz – westchnąłem w duchu, kreśląc cyferki na kartce.
- Czyli… Trzy do szóstej – burknąłem,
przepisując liczby. – Trzy do czwartej i do trzeciej. I… Dalej nie wiem –
wzruszyłem ramionami.
-
Patrz – szturchnął mnie. – Trzy do drugiej? – pokazał dwa palce. Starałem się
nie patrzeć mu w oczy, ponieważ moja zdolność w miarę logicznego myślenia
całkowicie by wyparowała.
- Dziewięć – mruknąłem, czując się jak
debil.
- Do trzeciej?
- Dwadzieścia siedem.
- Do czwartej?
- Osiemdziesiąt jeden.
- Do piątej? – pokazał mi cała dłoń,
machając szybko palcami, jakby tłumaczył tabliczkę mnożenia dziecku
autystycznemu. Zamknąłem oczy, starając się sobie wyobrazić równanie zapisane
za pomocą sposobu pisemnego. – No, Gerard – położył mi rękę na udzie. Zabierz łapsko, skoro mam się skupić.
- Dwieeeeście czterdzieści trzy?
- No jasne – chłopak uśmiechnął się
ciepło. – Do szóstej?
- Emmmm… siedemset dwadzieścia dziewięć?
- Tak. Dalej, do siódmej?
- Matko! – jęknąłem.
- Nie jestem twoją matką – odgryzł się.
- Nie znęcaj się nade mną – poprosiłem.
- Gerard, nie chcę nic mówić, ale
powinieneś znać potęgi do dziesięciu przynajmniej tych pierwszych pięciu liczb
– westchnął ciężko, zsuwając mi się z kolan. – Trzy do siódmej to będzie
właśnie te dwa tysiące sto osiemdziesiąt jeden.
- Okej – pokiwałem głową. – Czyli trzy
do siódmej i do drugiej – nakreśliłem obliczenia na kartce.
- To teraz zrób potęgowanie potęgi, a ja
pójdę szybko do toalety i zaczniemy robić dalszą część.
- Jasne – zgodziłem się bez entuzjazmu.
- Wiem, że matma nie jest twoją
miłością, ale umieć ją musisz przynajmniej na tej podstawie. Teraz przerabiamy
naprawdę banały – powiedział Iero, wstając z podłogi, na której siedzieliśmy. –
Zaraz wracam.
Kiedy Frank zniknął piętro niżej, wbiłem
znudzone spojrzenie w przeciwległą ścianę. Czułem się przy nim jak idiota. Nie
podnosiło to mojej samooceny, ale dla takich chwil bliskości jak ta, mógłbym
nawet celowo robić z siebie kretyna. Mimo wszystko nie robię tego specjalnie i
nawet podobne działania nie leżą w mojej naturze. Zwyczajnie nie rozumiem
przerabianego materiału. Trudno wchodzi mi do głowy matematyka i potrzebuję
kogoś, która w dosadny, ale też lekki i przyjemny sposób mi to wszystko
przytoczy. Zgrywanie głupka to nie jest według mnie sposób na zyskanie chociaż
skrawka czyjejś atencji.
Zwróciłem
udręczone oczy w kierunku kartki i zmierzyłem ją zabójczym spojrzeniem. Podniosłem
niechętnie zeszyt, układając go sobie odpowiednio na kolanie. Zmarszczyłem
brwi, chwytając długopis. Kiedy przystąpiłem do mnożenia tych durnych
wykładników, szczęśliwie zadzwonił mój telefon. Uśmiechnąłem się sam do siebie.
Wyobraziłem sobie, że w toalecie skończył się papier i Frank dobija się, aby
mnie poprosić, żebym mu skołował jedną rolkę. W obliczu takich autorskich
żartów, nawet funkcje trygonometryczne zaczęły mnie bawić. Jednak tak szybko,
jak owa wizja stała się przyczyną mojego szerokiego uśmiechu, tak szybko ten
uśmiech spełzł z moich ust. Dzwoniła Maria. Imię dziewczyny wyzbyło mnie z
przyjemnych złudzeń i przywróciło boleśnie do smutnej rzeczywistości. Przyglądałem
się długo wyświetlaczowi, zastanawiając się, czy odebrać połączenie.
Ostatecznie nie zdążyłem wykonać jakiegokolwiek ruchu, a ekran pokrył się
czernią. Westchnąłem głośno.
Przekrzywiłem
głowę na bok, analizując wskazówki zegara, który wisiał na przeciwległej
ścianie. Nie mogłem wyjść z podziwu, że czas tak szybko leci, kiedy jestem z
Iero. Upłynęło kilka godzin, kiedy osobiście odczułem jedynie namiastkę tego
wszystkiego. Przy Franku całokształt mojej sytuacji w tym bardziej prywatnym
życiu magicznym sposobem zanikał. W obecności chłopaka byłem w stanie żartować,
śmiać się i zapomnieć o tym, co czeka mnie, kiedy stąd wyjdę. Separacja z brunetem
oznaczała tyle samo, ile ponowne przygnębienie i małomówność. Podążając w
kierunku domu, czuję się stopniowo atakowany przez złe rzeczy, aż w końcu
wchodzę w ich posiadanie, kiedy przekraczam próg królestwa, które zamieszkują.
Które ja zamieszkuję razem z nimi.
Zanim
zdążyłem pogrążyć się na nowo we własnych myślach, telefon ponownie zawibrował.
Tym razem nie zastanawiałem się długo nad odebraniem. Jeżeli planowałem jeszcze
trochę pochodzić żywy po tym świecie, musiałem zaakceptować połączenie. Moja
mina zrzedła jeszcze bardziej, kiedy ostatecznie przeciągnąłem zieloną
słuchawkę na drugą stronę ekranu.
- No – burknąłem.
- Gdzie ty do cholery jesteś?! –
wrzasnęła.
- Mi też nie jest miło słyszeć twój
wkurwiający głos.
- Nie przeginaj, Gerard. Dlaczego nie
odebrałeś?
- A co ciebie to obchodzi? – westchnąłem
z pretensją, jakby właśnie zniszczyła mi życie swoim telefonem.
- Wyobraź sobie, że jednak dużo. –
warknęła. – Gdzie się włóczysz?
- Jestem u Franka – skrzywiłem się
odruchowo, czując w kościach nadejście burzy.
- Boże… Dlaczego ty nigdy nie robisz
tego, o co ciebie proszę? – zaczęła paplać z wyrzutem. A nie wpadłaś na to, że bardzo nie podoba mi się to, że od jakiegoś
czasu usiłujesz przejąć kontrolę nad każdą dziedziną mojego życia?
- Bo to jest moja sprawa, z kim się
spotykam i z kim spędzam swój wolny czas. Nie masz prawa traktować mnie w ten
sposób. Dyktować warunki to ty sobie możesz innym, ale o mnie zapomnij. Nie
jesteś moją matką i nic ci kurwa do tego, gdzie teraz jestem! – oznajmiłem z
wyrzutem, rozłączając się.
Momentalnie
wezbrał we mnie gniew. Odrzuciłem na bok rzeczy, które miałem na udach.
Podkuliłem nogi, łapiąc się za włosy. Dlaczego ona musiała w ogóle zaistnieć w
moim życiu? Kto kazał jej pisać następny rozdział w tej książce? Bez niej
czułem się o wiele lepiej. Mogłem spotykać się normalnie z Frankiem i nie
przejmować tym, że ktoś stale mnie kontroluje. Ta dziewczyna zwyczajnie mnie
męczy i zakłóca porządek świata, który sobie wykreowałem. Nienawidziłem, kiedy
ktoś tak nagle do niego wkraczał, rujnując pewien schemat, jaki stworzyłem.
Należę do tego typu osób, dla których jakakolwiek gwałtowna zmiana jest niczym
silny atak serca, nagłe odcięcie dopływu powietrza, czy poważne uderzenie w
głowę. Brak mi tolerancji w stosunku do takich czynników. Wywołuje to we mnie
pewnego rodzaju szok, mogący okazać się krytycznym w skutkach.
- Kto to był? – zapytał Frank.
Spojrzałem na niego szybko. Stał w progu, opierając się o framugę drzwi.
- Maria – skrzywiłem się.
- Ach tak – uśmiechnął się kwaśno, jakby
to pytanie było retoryczne. Dotarło do mnie po chwili, że w istocie było.
Chłopak i tak z góry znał odpowiedź, co przyczyniło się do tego, że poczułem
się tym bardziej głupio. Czułem niewysłowioną potrzebę wytłumaczenia się,
chociaż podobno to i tak tylko pogrąża ludzi.
- Na początku była w sumie okej. – kontynuowałem
szybko. – Dopiero później zaczęła się panoszyć i wszystkim dokoła rządzić.
Dotykała tego, czego nie powinna. Pytała o to, co nie leży w jej interesie.
Ingerowała w moje życie, mimo że wyraziłem stanowczy sprzeciw – westchnąłem. –
Głupia suka – mruknąłem pod nosem.
- Suka, której na tobie zależy… –
szepnął, zatykając sobie zaraz usta dłonią. Spojrzałem na niego z
niedowierzaniem. Sam Frank wydawał się być w ciężkim szoku z powodu
wypowiedzenia tych słów. – Przepraszam - jęknął, kręcąc głową.
- Słyszałeś? – Chłopak zarumienił się
soczyście, siadając ciężko na swoim łóżku. Ukrył twarz w dłoniach, a ja
zacząłem się zastanawiać, ile jeszcze wie i czy dlatego był taki oschły w
stosunku do mnie.
Milczeliśmy
przez dość długi czas. Błądziliśmy po odmętach własnych myśli, nie wiedząc, co
będzie adekwatne do tej sytuacji. Jakie gesty pozwolą na ponowne podjęcie
rozmowy? Czy mogły go urazić moje słowa, które wymieniłem z Marią? Przecież
powiedziałem jej, że mi na nim zależy. Czy to nie jest coś dobrego? Przecież
widzę w oczach bruneta, że chciałby coś podobnego ode mnie usłyszeć. Skąd zatem
ta reakcja?
Wpatrywałem
się we wskazówki zegara, śledząc ich ruch po tarczy. Obracały się dokoła,
uświadamiając mi, jak czas wymyka mi się z rąk. Jego niematerialne nici tworzą
osobny byt, który przecieka między palcami bez najmilejszego oporu. Tik – tak.
Tik – tak.
- O czym myślisz? – zapytałem cicho.
Frank spojrzał na mnie zaszklonymi lekko oczami. Nie wiedziałem czy to ze
wstydu, czy rzeczywiście znajdował się na granicy płaczu.
- Co ty przede mną ukrywasz, Gerardzie?
– wyszeptał.
- Wiesz, że i tak ci nie powiem… –
spuściłem wzrok na podłogę, podkurczając nogi.
- Bo jestem niegodny zaufania? –
Bardziej spokojnie stwierdził, niż zapytał.
- Nie, to nie tak. Przecież wiesz –
westchnąłem. – To nie o to chodzi. – Przysunąłem się powoli do chłopaka,
klękając między jego udami. Złapałem go delikatnie za biodra. – Wręcz
przeciwnie. Ufam ci jak nikomu innemu, Frank. Zwyczajnie boję się, że jak ci o
wszystkim opowiem, to się przerazisz i uciekniesz ode mnie.
- Nie ucieknę – położył mi dłoń na
ramieniu, subtelnie muskając raz po raz końcówki moich włosów.
- Teraz tak mówisz.
- Czy to jest aż takie straszne? – Głos
mu lekko zadrżał.
- Tak… Nieco przerażające.
- Powiedz mi – nalegał. – Obiecuję, że
zostanę.
- Frank… - jęknąłem żałośnie, opierając
głowę o jego klatkę piersiową. Ten chłopak chyba nie miał kompletnie pojęcia, o
co mnie prosi. – Nasze relacje są dla mnie zbyt cenne, aby je teraz w taki
sposób zniszczyć. Możesz zapewniać, że zostaniesz, ale tego nie zrobisz, kiedy
usłyszysz moją historię.
- Gerard… - szepnął, wplatając palce w
moje włosy.
- Nie, Frank. Już wystarczająco mi
ciężko. Nie sprawiaj tego niemożliwym do zniesienia.
- Dobrze – powiedział ledwo dosłyszalnym
szeptem po chwili zastanowienia. Przyłożył swój policzek do czubka mojej głowy.
Zacisnąłem mocno palce na materiale jego
koszulki. Chciałbym się popłakać. Łzy oznaczałyby jakąkolwiek emocję. Tymczasem
nadal pozostawały suche.
Suche
i pozornie obojętne, lecz w głębi naznaczone rozterkami i cierpieniem.
Konflikt
tragiczny.
Dwie
równoważące się wartości.
Dwa
problemy, dla których żadne rozwiązanie nie jest słuszne.
Sytuacja
bez wyjścia.
************
Długo mnie tutaj nie było, więc ta notka dość obszernie mi
wyjdzie.
1.
Na pewno należą się Wam moje przeprosiny. Chciałabym tutaj
częściej bywać, jednak brak mi czasu na cokolwiek. Wiosna dla mnie oznacza
rozkwit nie tylko na dworze, lecz także w szkolnictwie. Nauka nie daje mi żyć
dosłownie i po każdym tygodniu padam na ryj i odsypiam, budząc się następnego
dnia ze świadomością, że muszę już zacząć zakuwać, aby jakoś wyżyć następny
tydzień. Nie znajduję chwili na pisanie :/
2.
Ten rozdział pisałam dawno, jakiś niecały miesiąc temu. Nie
podoba mi się, bo jest stary, pisany takim jakimś prostym językiem i mogłam nim
przekazać więcej, ale wyszło jak wyszło. Teraz jestem na takim etapie, że dość
szybko jakby się rozwijam i zwyczajnie nie zdziwię się, jeżeli Wasze odczucia
będą inne c:
3.
Tracę chęci do pisania Lilii, bo w moim życiu zaczął się nowy etap,
który pragnę opisać nową historią, z nowym podejściem i z nowym warsztatem
literackim. Mimo wszystko motywuję siebie wewnętrznie i przeprowadzam autorską ascezę,
aby ukończyć Klątwę. Może ona jedynie stracić niedługo swój klimat. Ostrzegam,
ale mimo wszystko będę usiłowała pozszywać to odpowiednimi nićmi :)
4.
Dziękuję, że jesteście ze mną, bo to jest niesamowicie ważne dla
mnie, jako autora. Gdyby nie komentarze, pytania na tt czy fb o nowe rozdziały,
to pewnie cała motywacja uleciałaby ze mnie całkowicie i nic bym nie pisała, a
tak to przynajmniej odbieram te bodźce i staram się coś dać od siebie innym :D
+ wszelkie zaległości u Was nadrobię w weekend, a są dość spore ^^" Przepraszam raz jeszcze, za kolejną już rzecz :c
+ wszelkie zaległości u Was nadrobię w weekend, a są dość spore ^^" Przepraszam raz jeszcze, za kolejną już rzecz :c
Ojejciu, jaki cudny rozdział <3 Wszystkie tajemnice tutaj się tak ładnie oraz płynnie ze sobą łączą, a jednak wciąż pozostają tajemnicami, jak w przypadku tego pustego pokoju w domu Franka. Mam złe przeczucia, ale chyba nie powinnam się przygotowywać na nic dobrego, więc po prostu usiądę, przeanalizuję to jeszcze raz i poczekam na wyjaśnienia w dalszych rozdziałach.
OdpowiedzUsuń"Wywłok na tym świecie jak bezpańskich psów, wiec od razu wiadomo, że na palcach u rąk raczej nikt tego nie zliczy." Cudowne zdanie, serio. Aż zaśmiałam się w głos. I nie wiem dlaczego, ale mój tok myślenia jest coraz bliższy tokowi myślenia Franka. Na początku pomyślałam sobie, że Maria może okazać się fajną babką, ale po tych dwóch rozdziałach zaczęłam myśleć o niej trochę gorzej. JEDNAKŻE wcale się nie martwię, ponieważ to przecież Frerard i nawet jeśli ta dziewczyna trochę tam namiesza, oni i tak nadal będą stworzeni dla siebie :')
Tak w ogóle to umarłam, gdy wyobraziłam sobie Iero jako "zakochaną idiotkę z amerykańskiej kolonii ze scenerią jak w westernie" XDDD Ostatnio sama się tak czuję, więc mogę poczuć miarę jego bólu. Szkoda mi zarówno jego, jak i Gerdka. Mam nadzieję, że zda z matematyki ;;
Zakończenie takie cudowne, że mi się włączył fangirling. Wyobraziłam sobie jak tak siedzą - Gerard z głową opartą na klatce piersiowej Franka, który wplątuje palce w jego włosy - i umarłam.
HAAA, I CO TERAZ, MARYSIU? <333
Aw aw aw, ta ostatnia scena mnie rozbroiła :3. W ogóle ten rozdział był taki kochany, mimo tych wszystkich okropieństw w głowie Gerdzia i wkurzającej Marii. Naprawdę strasznie jej nie lubię :/. Jeju, nie wiem, co mam dzisiaj napisać (wow, rzadko mi się to zdarza), więc po prostu powiem, że nie mogę się doczekać następnej części. I proszę, nie porzucaj Lilii, sama dobrze wiem jak to jest, kiedy coś się w życiu zmienia i przestaje się czuć połączenie z opowiadaniem, ale tak wiele osób polubiło tę historię i...no i po prostu nie możesz, no :c. W chwilach kryzysu weny zawsze możesz się do mnie zwrócić, jeśli to cię jakkolwiek pociesza :).
OdpowiedzUsuńxoxo Kot
Boże ten koniec, takie to urocze i cudowne. Agh umieram...Błagam Cię nie kończ Lili, no. Czytałam każdy rozdział po co najmniej 5 razy. (tak wiem nie mam życia, ale to jest takie asdfgh)co ja będe robić z moim nędznym życiem jak to zakończysz? Jesteś fantastyczną pisarką, nie przestawaj pisać plz. <3
OdpowiedzUsuńEm...więc...tego. No. Jak zwykle po Twoich opowiadaniach nie myślę, więc przepraszam.
OdpowiedzUsuńTen rozdział był taki cudny ^^ mimo tej głupiej Marii i tego, co sobie myślał Gerdu. Jak ja tej Marii nie lubię, serio. Mam ochotę ją udusić. Co się miesza w życie Gerarda podła suka? I mam nadzieję, że Gerard zda z matmy ;-; jak ja tego nie umiem, to niech on zda za mnie, o!
"Ona nie jest wiatropylna, Gerard"-rozbroiłaś mnie. Leżę i nie wstaję. Po prostu super.
Ostatnia scena taka awww, już sobie wyobrażałam jak Frank wplata palce we włosy Gerda, który mu opowiada o klątwie. A Ty nie, wolałaś, żeby był taki uparty.
I nie porzucaj Klątwy. Wiem jak to jest, kiedy pisarz traci ochotę na ciągnięcie opowiadania, ale tyle osób tym do siebie przyciągnęłaś. Mam nadzieję na dalsze rozdziały. Nie porzucaj pisania, plz.
Pozdrowienia z Zakopca.
~Bulletproof Blade
P.S Dodam, że pisałam na szybko z telefonu, bo mi bateria padała, więc za jakiekolwiek błędy z góry przepraszam.
UsuńNaprawdę chciałabym się rozpisać o perfekcyjności tego ff ale nie wiedzieć czemu nie potrafię ;-; zwyczajnie brakuje mi słów. Za każdym razem jak kończy się rozdział czuję pustkę bo muszę czekać na kolejny, więc nawet nie chcę sobie wyobrażać, że możesz to przerwać. W pełni rozumiem jak to jest kiedy ma się dosyć swojego opowiadania ale wszyscy je kochamy i chcemy czytać dalej c:
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i życzę dużo dużo weny xoxo
A i jeszcze dodam, że ostatnia scena cud miód i coś mi się wydaje, że zbliża się frerard ^^ mam nadzieję, że w następnym rozdziale się to rozwinie, no i niech Gee w końcu powie prawdę ;-;
Usuńjestem w szpitalu i latam z badanie na badanie, wczoraj w nocy przed pobraniem krwi dopiero znalazłam chwilę, żeby przeczytać, teraz leżę po glukozie więc pomyślałam, że skomentuję.
OdpowiedzUsuńjezus, ten rozdział jest cudowny. miałam cichutką nadzieję, że jednak dojdzie między nimi do czegoś większego, mam na myśli jakiś pocałunek czy inne duperele, ale ostatnia scena i tak w miarę zaspokoiła moje żądze. :')
darsia kocham Cię tak soł macz, no to jest cudowne, nie wiem, jak tobie się może nie podobać. ogólnie podziwiam Cię jako osobę, nie wiem, jak udaje Ci się dzielić czas między naukę na poziomie i tak świetne, niesmowicie dopracowane pisanie.
nie przestawaj pisać Lilii, bardzo proszę ._. znam to uczucie, gdy masz zaczęte jedno opowiadanie, a dręczy Cię ta przemożna ochota zaczęcia czegoś nowego. nie wątpię, że nowe opowiadanie byłoby równie dobre, jak ten powiewający grozą tasiemiec, ale przywiązałam się do Lilii i po prostu pisz to dalej. >:c
okej, no to chyba wszystko. trzym się i życzę duuużo weny *rozkłada ręce szeroko próbując pokazać jak dużo weny życzy*
pozdrowienia z matki polki,
BS xoxo
O, staaaara, nawet nie zauważyłam, że te dziewiętnaście rozdziałów przeleciało tak szybko, jak ksiądz ministranta! Serio! (teraz mi się dostanie za to, że znowu powiedziałam do ciebie "stara" xD Aż się sama o to proszę, nie? xD)
OdpowiedzUsuńA Gerard posiada jakiś szósty zmysł, że przeczuwa, że jego matka będzie w ciąży i urodzi jej się śliczne, małe dzidzi? Toż to jest niezwykle interesujące, powiem ci... Takie tajemnicze, czyli to, co Cherry lubi najbardziej. (Zauważyłaś, że Cherry wszystko lubi najbardziej? xD)
I tak poza tym, to Gerard patrzał się na tyłek Franka. Ja wiem, że ty wiesz i my wszyscy wiemy, że to wiemy, ale musiałam to powiedzieć. Po prostu musiałam.
Rozdział jak zwykle cud, miód i orzeszki, nie mam się do czego przyczepić, także lecę dalej! Aż mi smutno, że tylko jeden rozdział do nadrobienia został :<
XoXo
TFFFFFUUUU... Znaczy nie matka Gerarda w ciąży, tylko Franka, wiesz... xD Sory xD
UsuńKomentarz mi się nie dodał :/
OdpowiedzUsuńSzkoda, że w liceum nie miałam takiego korepetytora jak Frank. Może nie obawiałabym się tak bardzo wyników matury z matmy XDD
To z pokojem i Gee było dziwne XD
xoxo