{ 021 }
Siedziałem
w klasie, starając się nie zwariować od wszechobecnego hałasu. Nauczyciel się
spóźniał, a uczniowie zaczęli prowadzić niezwykle gwarne rozmowy, czerpiąc
korzyści z chwili samowolki. Wiecznie powtarzający się schemat od lat wpisany w
naszą moralność. Robienie tego, co jest zakazane, kiedy w pobliżu nie ma
nikogo, kto mógłby nas ukarać. Ciągłe bzyczenie, wiecznie powtarzające się
historie – tylko odbiorcy inni. Nie było zatem dla mnie niczym zaskakującym, że
głównym tematem, którym się wszyscy podniecali, było kolejne zabójstwo
seryjnego mordercy. Mimo że sama istota poruszenia zdawała się czymś jasnym i
oczywistym, tak uśmiechów na ich twarzach nie byłem w stanie zrozumieć. Ofiarą
padła dziewczyna z naszego rocznika. Co bardziej empatyczni pewnie powinni
płakać, a ci zrównoważeni psychicznie przynajmniej udawać, że ich to rusza i
nie komentować w głupi sposób całego zajścia. Właściwie mało mnie to właściwie
obchodziło. Mogłyby umierać kolejne dziewczyny – ja mam swoje problemy i swoje
zmartwienia, jednak zachwyt nad cudzą śmiercią mnie obrzydza. Tłumaczę to
ludzkim odruchem, ale źródło tego uczucia jest zupełnie inne.
W
końcu do klasy wkroczył Carter, ucinając skutecznie wszelkie rozmowy swoim
przyjściem. Ten pierwszy raz sprawił, że cieszyłem się jego widokiem. Emanował
dzisiaj wyjątkowym pesymizmem i przesadną wrogością. Zazwyczaj także nie
okazywał nam miłości i raczej trudno było się z nim dogadać, lecz teraz
wyraźnie coś się stało w jego życiu. Na samopoczucie nauczyciela mogła także
wpłynąć atmosfera panująca w szkole. Każdy gadał o zabójstwie, a placówka mimo
wszystko cierpiała na tym. Rozgłos w takiej sprawie nie jest korzystny dla
żadnego miejsca, a dla tak małej miejscowości jak nasza już w ogóle.
Mężczyzna
usiadł gwałtownie na krześle, otwierając zamaszystym ruchem dziennik.
Podciągnął gniewnie rękaw białej koszuli, zdejmując uprzednio marynarkę i
pochylił się nad rubrykami. Jego pióro jechało złowrogo raz w dół raz w górę,
stawiając malutkie kropki przy numerach, które wybrał drogą losowania. Po
klasie rozeszły się spanikowane szmery i odgłos wertowanych podręczników oraz
zeszytów. Czułem, że ta biologia mimo wszystko nie skończy się dzisiaj dla mnie
dobrze.
Nagle drzwi do klasy się otworzyły i do środka
wszedł Frank. Nie wyglądał, jakby spieszył się zbytnio na lekcje. Jego klatka
piersiowa poruszała się w normalnym tempie, a policzki posiadały ten swój
specyficzny dla niego, lecz w gruncie rzeczy normalny odcień. Przyglądając mu
się uważnie z ławki, zauważyłem w nim jakąś zmianę. Nie potrafiłem jej
konkretnie wskazać, lecz w którymś z jego cielesnych aspektów na pewno zaszła.
Poczułem nagle, jakbym nie widział go wieki, chociaż mijaliśmy się codziennie.
Poczułem… mentalny dyskomfort. Nie wiedziałem, co przyczyniło się do jego
wywołania. Patrzyłem na Iero, odnosząc wrażenie, że w moim umyśle wykwitła
pusta dziura dotycząca naszych wspólnych wspomnień.
- Dzień dobry, przepraszam pana
profesora za spóźnienie - powiedział poważnie, nawet się nie uśmiechając.
- Nie ma sprawy - nauczyciel machnął
lekceważąco ręką. - Ja też dopiero przyszedłem, siadaj na miejsce.
Iero podszedł do naszej ławki z pełną zobojętnienia
miną. Nie zwrócił nawet na mnie uwagi, siadając na krześle i wyjmując
machinalnie z torby zeszyt. Wyglądał stanowczo i zarazem tak bezpłciowo jak
nigdy wcześniej mu się nie zdarzyło. Zdawał się do wszystkiego podchodzić z
zimnym dystansem. Sprawiał wrażenie osoby ze stoickim podejściem do życia,
która bezpiecznie kalkuluje wszelkie ‘za’ oraz ‘przeciw’, usiłując znaleźć swój
złoty środek egzystencji.
- Cześć - szepnąłem miękko.
- Hej - mruknął, otwierając zeszyt.
Spojrzałem na niego tak, jakbym pierwszy
raz go widział. Iero emanował chłodem i zdystansowaniem, a ja nie miałem
pojęcia, o co mu chodzi. Myślałem, że będzie w miarę w dobrym humorze, ponieważ
Maria dzisiaj po południu wylatywała do Włoch. Od rana zajmowała się pakowaniem
i zakupami, więc dała mi spokój już wczoraj wieczorem. Podobno mnisi w Sanktuarium
Montevergine niedaleko Avellino mają interesującą ją niezwykle księgę. Nie
wiadomo jak długo potrwa jej nieobecność i kiedy wróci. Z jednej strony
cieszyłem się z tego, że nie będzie kręciła się dokoła mnie przez dłuższy czas.
Mogłem w końcu zająć się sobą i swoimi sprawami, nie obawiając się jej
gwałtownej i niespodziewanej interwencji. Z drugiej strony jednak, kiedy
ostatecznie ode mnie wyszła, poczułem straszliwą pustkę. Ostatnio bezustannie
spędzaliśmy razem czas i dużo się dowiedziałem nie tylko na jej temat, ale
także poznałem ciekawe historie jej starych znajomych oraz wygląd okolicy, w
której mieszkała. Często gdzieś wychodziliśmy, więc absorbowała większość
mojego wolnego czasu. Te kilka dni czy tygodni bez niej będzie bardzo puste,
ponieważ dostrzegłem, że w sumie aż taka najgorsza nie jest, chociaż naturalnie
wciąż mnie irytowała i nieziemsko dobrze wychodziło jej wytrącanie mnie z
równowagi najmniejszą głupotą.
W
jakiś sposób ponownie ogarnęło mnie zaniepokojenie.
Westchnąłem
cicho, dziwiąc się, że brunet nadal milczy. Zacząłem się zastanawiać, czy
czasami go jakoś nie uraziłem. Chciałem zagadać do Iero o przyczynę jego
złości, lecz Carter jak zwykle musiał pokrzyżować moje plany.
- Frank, pozwolisz do odpowiedzi? -
Zapytał uprzejmie. Jedynie do chłopaka zwracał się w ten sposób. Resztę
traktował z góry, czego podłoża nie byłem w stanie rozszyfrować. Po prostu
Frank był mądry, uważał na lekcjach i interesował go ten przedmiot, lecz nie
dawało to konkretnego powodu, ponieważ nie stanowiło dosłownie żadnego
argumentu w tej sprawie. - Nie myśl, że to przez to spóźnienie. Po prostu
wypadasz następny w kolejce - machnął wymownie ręką, tłumacząc się. No błagam, jeszcze może zaproponuj mu
wspólny lunch na przeprosiny, warknąłem w duchu.
- Nie ma sprawy - Frank zaśmiał się
pierwszy raz tego dnia, a mnie zakuło coś w piersi. Ściągnąłem brwi w geście
zdziwienia i także po części pewnego rodzaju bezsilności. Dotarło do mnie, że
to właśnie ja jestem przyczyną jego zdenerwowania. Mimo wszystko nadal nie
wiedziałem dlaczego. Nie powiedziałem mu nic nieprzyjemnego, w żaden sposób
raczej go nie uraziłem. W mojej głowie pojawiła się ta cholerna pustka. Znowu.
Czarna plama dalej pożerała wspomnienia i nie chciała ich wypluć.
Chłopak
podszedł niespiesznie do biurka nauczyciela. Carter, o dziwo, wcale się tym nie
zirytował. Zazwyczaj rzucał na prawo i lewo kąśliwymi uwagami na temat przerwy
w dostawie energii do mózgu, albo mutacjach genowych, które wpływają na
zaburzenie naszego układu ruchu. Haha, taki śmieszny przecież. Uśmiechnąłem się
na pół kwaśno na pół ironicznie do samego siebie, oglądając z dystansu plecy
Franka. Nauczyciel wziął od niego zeszyt i przejrzał notatki, odkładając go
jednak zaraz na bok. Sięgnął po podręcznik i zastanowił się nad pytaniem dla
ucznia.
- Powiedz mi… jakie znasz rodzaje naczyń
krwionośnych i wymień mi funkcje, które pełnią. – Po klasie znowu rozniósł się
szelest papieru. – Spokojnie, każdy dostanie inne pytanie – zapewnił mężczyzna
z zawziętym na udupienie kogoś uśmiechem.
- Więc… tętnice – mruknął nieśmiało
Iero. – Transportują one krew z serca do wszystkich tkanek naszego ciała. Muszą
wytrzymać wysokie ciśnienie przepływającej krwi, także są mocne i elastyczne. –
Chłopak przestąpił z nogi na nogę. – Są także żyły. Ciśnienie w nich jest
niskie, dlatego będą delikatne i wiotkie.
- Jakie pełnią funkcje?
- Żyły transportują krew ze wszystkich
tkanek ciała do serca – odetchnął głęboko. – Ostatnie są… naczynia włosowate? –
Carter kiwnął nieznacznie głową na potwierdzenie. – Oplatają wszystkie komórki
ciała, ponieważ są najdrobniejszymi rozgałęzieniami żył i tętnic. Umożliwiają
sprawną wymianę takich składników jak gazy oddechowe, albo substancje odżywcze.
- Okej… opisz mi teraz drogę krwi w
krwiobiegu małym i dużym.
- W małym jest to prawa komora serca,
płuca i na koniec dopływa do lewego przedsionka serca, a w dużym to lewa komora
serca, wszystkie narządy organizmu i na koniec powrót do prawego przedsionka
serca.
- Ostatnie pytanie. – Biolog otworzył
pióro i sięgnął po zeszyt Franka, szukając jednocześnie jego numeru w
dzienniku. Dłoń mężczyzny zawisła nad początkiem listy. – Wymień mi wszystkie
enzymy, które znasz, a które działają przy rozkładzie cukrów, białek i
tłuszczów.
- Ale panie profesorze! Przecież miał
pan profesor nie pytać już z poprzednich działów! – oburzyła się jakaś
dziewczyna, której imienia nawet nie kojarzyłem. Mimo wszystko nieco się
przeraziłem. System nauki z tego typu przedmiotów bazuje głównie na metodzie
zakuj, zdaj, zapomnij, więc wiedza zdobyta w poprzednich tygodniach, magicznie
sobie wylatywała.
- Niespodzianka, Lucy. Na miłe
rozpoczęcie dnia – Carter posłał jej jeden ze swoich najbardziej chytrych
uśmiechów. – No, Frank. Pamiętasz coś?
- A mogę chwilę pomyśleć? – zapytał Iero
niepewnie.
- Oczywiście… Oby nie za długo. Jak
sobie nie przypomnisz, to raczej nagle i tak na to nie wpadniesz.
Znałem metodę nauki bruneta. Jest wzrokowcem.
Jak się uczy, to zapamiętuje wygląd jakiejś strony, układ linijek, albo obrazki
i to jest jego przewodnik. Jak sobie przypomni jakiś element, to treść skojarza
z taką stroną automatycznie, dlatego byłem dobrej myśli.
- W cukrach to będzie… amylaza ślinowa,
jelitowa i… trzustkowa plus bodajże enzymy rozkładające cukry. Dwucukry –
poprawił szybko. – W białkach to pepsyna, trypsyna oraz proteazy jelita.
Później przy tłuszczach są lipazy.
Trzustkowa i jelitowa – przestąpił z nogi na nogę.
- Piątka – uśmiechnął się Carter. - Zostań
po lekcji, to porozmawiamy o olimpiadzie. Mandy, chodź, teraz ty popiszesz się
swoją wiedzą.
Frank minął się z brunetką, przepuszczając
ją przodem. Dziewczyna posłała mu spanikowane spojrzenie, na co Iero tylko zaśmiał
się cicho.
- Będzie dobrze, reszta pytań zawsze
jest łatwa - szepnął tak, aby Carter nie słyszał. Wystarczyło, że byli na tyle
blisko, aby do mnie to dotarło. Frank wsunął się powoli na swoje miejsce,
ciężko wzdychając.
- Ey, Iero - siedząca przed nami
blondynka odchyliła się do tylu na krześle, korzystając ze sposobności.
Nauczyciel był zajęty odpytywaniem, a ona mogła w spokoju plotkować. - Idziesz
na tę imprezę w sobotę do Kevina? - Zapytała.
- Jeszcze nie wiem - odpowiedział
uprzejmie, ale bez zbędnego entuzjazmu. Jego wzrok i tak był skierowany w
kierunku odpowiadającej u Cartera brunetki.
- Wiesz, liczymy na ciebie - zaśmiała
się uwodzicielsko, opadając na swoje miejsce.
- Zobaczymy, Cassy - szepnął. - Ale
raczej sobotę mam już zajętą.
- Ooooch - blondynka nie kryła rozczarowania.
- W takim razie trudno. Po prostu postaraj się być.
- Okej - chłopak posłał jej zbywający
uśmiech.
Co do cholery działo się w tej szkole
przez ostatni miesiąc?! Rozumiem, że przez Marie mogły mnie ominąć pewne rzeczy,
jednak na pewno dostrzegłbym tak znaczące sprawy! Od kiedy Frank nagle stał się
duszą klasowego towarzystwa? Patrzyłem na to wszystko w niedowierzaniu. Jakim
cudem byłem aż tak ślepy, aby nie dostrzec tych zmian?
Czarna
plama trochę się rozjaśniła.
Frank
mi się wcale nie wymykał z rąk. On już znalazł się poza ich zasięgiem i to wszystko
najwyraźniej było moją winą. Zaniedbywałem nasze relacje ze względu na Marie
tak bardzo, że aż niemalże zanikły. Miałem ochotę zakląć soczyście pod nosem,
lecz powstrzymałem się. Wypadałoby obmyślić taktykę działania i wybadania
terenu. Byłem w takim stopniu zajęty swoimi sprawami, że nawet nie jestem
pewien, jak głęboko moja ignorancja zaszkodziła tej relacji. Nie mogło jakoś
bardzo się wszystko zmienić tak z dnia na dzień… Może mogło? Pojawił się też
mały problem. Jak tak sobie wszystko chłodno ważyłem… to wychodziło trochę
więcej niż kilka dni. Miałem ochotę zdzielić się z liścia. Nie dostrzegałem w
tym logiki. Moje postępowanie przecież nie mogło stać się tak absurdalne! Nie
odstawiłbym przy zdrowych zmysłach kogoś tak dla mnie bliskiego nagle na bok. W
głowie mi się to nie mieści. Nie miałem pojęcia, co się stało i jak to ubrać w
słowa. Zdałem się na instynkt, ponieważ moja własne głupota już przerosła
wszelkie oczekiwania.
- Frank... - szturchnąłem go lekko
kolanem.
- Słucham? - Zapytał, obracając się w
moja stronę. Zamarłem. Ten... Chłód w jego oczach. Gdzie się podziało to dawne
ciepło oraz radość?
- Co się ostatnio z tobą dzieje? -
Zapytałem ze zduszonym przez narastający
strach gardłem.
- Ze mną? - zaśmiał się nieoczekiwanie.
- Chyba sobie powinieneś zadać to pytanie, nie uważasz?
- A co ja ci zrobiłem, przepraszam? – burknąłem,
usiłując jakoś bronić utraconego nieświadomie w jego oczach honoru.
- Nie bądź zabawny, bo ci to
zdecydowanie nie wychodzi – oznajmił twardo.
- Kurczę, Frank… - starałem się jakoś
skierować na siebie więcej jego uwagi, ponieważ nie interesowała go zbytnio
moja strona ławki.
- Idziemy razem na olimpiadę, frajerze -
nagle przy chłopaku kucnęła Mandy, łapiąc mocno Franka za udo dla utrzymania równowagi.
- Serio? - Iero zapytał z szerokim
uśmiechem, obdarowując mnie jedynie widokiem swoich pleców.
- Rośnie ci konkurencja, skrzacie.
- Tylko nie skrzacie - burknął pod nosem.
- Oj, już nie udawaj takiego obrażonego.
Sobota aktualna?
- Jak najbardziej - uśmiechnął się
radośnie. Poczułem bolesne ukłucie w sercu. Co
się dzieje?
- Mandy, ale proszę, usiądź już na swoje
miejsce - powiedział Carter.
- Przepraszam, panie profesorze.
- Nie przepraszaj, tylko po prostu tego
więcej nie rób - Brunetka wstała i odeszła, targając uprzednio Frankowi włosy
na odchodne.
- Ey - burknął, dostając w odpowiedzi wytknięty
język.
- Przejdźmy do tematu lekcji, odstawiając
flirty na bok – odrzekł ze znużeniem Carter, komentując z westchnieniem
zaistniałą przed chwilą sytuację.
Iero pokiwał głową z uśmiechem i zaczął przepisywać
temat z tablicy. Uważał chyba naszą rozmowę za zakończoną, ale ja nie
zamierzałem na pewno tak tego zostawić. Rozumiem, że zawiodłem na wielu polach,
poświęcając mnóstwo uwagi Marii, ale przecież brunet mógł coś zrobić!
Powiedzieć, że cos mu się nie podoba. Tymczasem milczał, więc nie może mi zarzucić,
że to tylko i wyłącznie moja wina. A ta Mandy? Co to w ogóle ma znaczyć? Miałem
ochotę potrzasnąć brunetem i zapytać: A
co z naszymi korepetycjami? Od kiedy zacząłeś zarzucać to dla jakiej lafiryndy?
Przypomniało mi się jednak, że ostatnie dwa spotkania sam odwołałem, paląc tym
samym kolejny argument, którego planowałem użyć w poważnej rozmowie z Iero. Im
dłużej nad tym wszystkim myślałem, tym więcej dostrzegałem swojej winy.
************************
Chciałem złapać Iero po
lekcji, ale musiał zostać z Mandy na przerwie w klasie i uzgodnić z Carterem szczegóły
dotyczące olimpiady. Ja sam miałem dzisiaj się stawić u Olivii, ponieważ mocno zaniedbałem
nasze wizyty. Ze Stevenem tak właściwie również widziałem się tyle co na
lekcjach. Zaniedbywałem wszystkich dokoła, nie tylko Franka. Przez ostatni
miesiąc byłem ślepy i nie dostrzegałem istotnych wartości. Nie dostrzegałem
tego, na czym najbardziej mi zależało. Tak jak teraz sobie nad tym dłużej i
głębiej myślę, dochodzę do wniosku, że Maria umyślnie odciągała mnie od w miarę
normalnego życia, które z takim trudem zacząłem wieść. Wyglądało to tak, jakby
postanowiła ograniczyć mój świat i postawić w nim woje własne bariery.
Postanowiła mnie usidlić.
Postanowiła mnie zachować dla
siebie.
W miarę jak cała ta sytuacja zaczęła
do mnie w pełni docierać, uświadomiłem sobie własne zniewolenie. Zniewolenie i głupotę.
Dałem się osaczyć jak nierozumne zwierzę myśliwemu.
Zacisnąłem szczęki, idąc
niespiesznie zaciemnionym lekko korytarzem w kierunku gabinetu Olivii. Czułem
potrzebę porozmawiania z nią i poradzenia się, co mam dalej robić, aby z tego
wybrnąć. Musiałem porozmawiać z Frankiem. Nie miałem jedynie pojęcia, jak się
do tego zabrać. Chłopak był na mnie skrajnie wkurzony, a ja nie posiadałem
prawa, aby się o to złościć. Jego gniew stał się czymś uzasadnionym w obliczu
ignorancji z mojej strony. Nie jestem w stanie ani ująć w słowa, ani
odpowiednio opisać moich myśli. Z pewnością stanowią poplątaną materię, z
której zaczęły się wynurzać same wątpliwości oraz negatywy.
Kiedy wszedłem na odpowiedni
korytarz, zobaczyłem w oddali wychodzącą od Olivii Marię, co spowodowało, że zwolniłem
prędkość swojego chodu. Zmarszczyłem czoło, ściągnąłem brwi i ostatecznie zatrzymałem
się w miejscu. Co ona jeszcze tutaj
robiła? Co ona robiła u Cortez? Co ona robiła w Ameryce? Przecież miała po
południu wylatywać. Dziewczyna podeszła do mnie pewnym krokiem, uśmiechając
się prowokująco, jak to miała w zwyczaju.
- Gerard, słońce ty moje. Co to za mina - uniosła dłoń, aby
złapać mnie za policzek, ale stanowczo odtrąciłem jej rękę. - Jesteśmy dzisiaj
nie w humorze? - Zrobiła smutną minę.
- Nie spieszy ci się na samolot? - Burknąłem niechętnie. Czarnowłosa
westchnęła, przewracając oczami. - Co robiłaś u psycholog? - Dodałem po chwili,
kiedy nie raczyła odpowiedzieć na wcześniej zadane jej pytanie.
- Rozwiązywałam swoje problemy miłosne - rzuciła kąśliwie. - Nie
mogę?
- Ty nie potrafisz kochać - zauważyłem chłodno. - Co znowu
kombinujesz?
- To tak jak ty - spoważniała, wbijając mi swoim wzrokiem
mentalne szpilki. - I nic nie kombinuje - syknęła.
- Skąd ta nerwowość? Przecież tylko zapytałem, słońce - uśmiechnąłem
się pod nosem. Nienawidzę, kiedy ukrywa się przede mną prawdę, a ona ewidentnie
to robiła. Mierzyliśmy się chwilę spojrzeniami, starając się utwierdzić w
swojej przewadze nad drugą osobą.
- Co u Franka? - Zapytała nieoczekiwanie słodkim głosem, a mnie
przeszły dreszcze, jakbym został podłączony do prądu. Ona... Ta szmata czegoś
ewidentnie mu nagadała. Już otwierałem usta, aby wytoczyć przeciwko niej
działa, lecz przerwała mi tym swoim głosem, który wręcz ociekał fałszywym
zmartwieniem oraz troską. - Ojej... Spóźnię się na samolot. Muszę lecieć - pocałowała
mnie szybko w policzek. - Pozdrów skrzata - szepnęła mi chłodno do ucha na
odchodne, odbiegając szybko w kierunku schodów. Jedynym dowodem na jej obecność
było odbijające się od ścian echo stukających o kamienną posadzkę obcasów.
Nie mam pojęcia, dlaczego
Maria tak bardzo nienawidzi Franka. Chłopak nic jej nie zrobił. Wątpię, czy
nawet rozmawiali ze sobą więcej niż raz, co nie daje jej jakichkolwiek podstaw
do wiecznego traktowania go z góry, jakby stanowił jakąś gorszą kategorię
człowieka. Niech tylko ta jędza wróci do kraju, to ja już z nią sobie
porozmawiam. Rzadko kiedy podnoszę głos, ale w jej przypadku wręcz tego nadużywam.
Tak bardzo skupiłem się ostatnio na wywaleniu jej ze swojego życia, że zignorowałem
kompletnie to, co jest dla mnie ważne i stanowiące fundament, który zapewnia mi
jako taką stabilność. Co prawda ostatnio układało nam się dobrze, ale kobieta
jest zmienna. Maria raz potrafi sprawić, że dogadujemy się wspaniale, a raz mam
ochotę ją udusić, zanim w ogóle się zobaczymy.
Spuściłem lekko głowę,
pozwalając włosom na zakrycie części twarzy. Przymknąłem powieki, wdychając
mocno powietrze.
Kiedy aż tak się zmieniłem?
Kiedy pozwoliłem uczuciom aż
tak wpłynąć na postrzeganie świata?
Kiedy dałem drugiej osobie
wywrzeć aż taki wpływ na moje życie?
Kiedy moje chwilowe
uskrzydlenie zostało uwiezione w misternie skonstruowana sieci?
Kiedy straciłem kontrolę nad
tym, co udało mi się w końcu zbudować?
Kiedy się zakochałem?
- Czas na powrót stać się zimnym draniem - mruknąłem pod nosem,
uśmiechając się krzywo.
Zamknij się na świat. Szczelnie opatul się powłoką znieczulenia.
Patrz tak długo na cierpienie innych, aż przestanie to w tobie wywoływać
jakiekolwiek odruchy. Wyłącz emocje, aby nigdy nad tobą nie zapanowały. Nie daj
się zwieść miłości, bo będziesz skończony. Miłość to oznaka słabości, a ty
musisz wyeliminować te słabości. Nikt nie będzie w stanie wówczas trafić w twój
delikatny punkt, ponieważ nie będziesz go posiadał. To moja recepta na
przetrwanie, Gerardzie. Najlepsza recepta, jaką kiedykolwiek stworzyłem.
Mój dziadek był niezwykle
mądrym człowiekiem. Mądrym i brutalnym. Po śmierci Mikeyego spędziłem jeszcze
trzy lata na jego farmie, szkoląc się w sztuce znieczulenia na świat. Właśnie
ten mężczyzna pokazał mi jak przetrwać. Pokazał mi przyszłość i zarysował
wyraźnie przyszłą sylwetkę osobowości, którą obecnie reprezentuje. Miesiąc po
miesiącu. Rok po roku. Komórki mojego ciała umierały wraz z duszą, czyniąc
całokształt fantastycznie martwym i niedostępnym. Stopniowo uśmiercałem swoje
wnętrze, aż cielesność charakteryzująca człowieka i potrzeby z tego tytułu
wynikające stała się złudą oraz iluzją. Zabiłem w sobie ostatnie pierwiastki
ludzkości. Zamroziłem serce. Przynajmniej tak sądziłem.
Głupek!
W mojej podświadomości rozbrzmiał
radosny krzyk Franka. Odruchowo podniosłem palec wskazujący do czoła.
Wiedziałem, że nie zastane tam już śladu po linijce, lecz ten gest był silniejszy
ode mnie.
Frank jest tym, który wygrzebał
z ruin resztki mojego człowieczeństwa, których nie zabiłem. Dokonał
niemożliwego. Zatem czy jestem słaby i skończony? Od kiedy Iero pojawił się w
moim życiu, złamałem wiele złotych zasad dziadka, które tkwiły we mnie niewzruszenie
od niemal dziesięciu lat. Ta miłość jest jedyną pozytywną rzeczą, która się we
mnie zrodziła. Wbrew wszelkim przykazaniom oraz przestrogom, zamierzam ją w
sobie pielęgnować i nie utracić jej za wszelką cenę.
- Idziesz, czy będziesz jeszcze długo tak tam sterczał? - Olivia
wydarła się na mnie w drugiego końca korytarza.
Podniosłem na nią swój zimny wzrok, który równie dobrze mógłby zabić.
Taki właśnie byłem zawsze. Taki jestem na co dzień, kiedy nie ma przy mnie
Franka. Martwy. Jedynie przy chłopaku zaczynam odczuwać pewne zapowiedzi
wiosny. Delikatne pąki lekko się otwierają, aby ponownie zamarznąć, kiedy nadchodzi
czas rozstania. Uwielbiam to uczucie. Uczucie wiosny, ponieważ kiedy nadchodzi
zima, ta radość zanika zastąpiona przez jałowe, lodowe wydmy. Dlatego zatrzymam
swoją wiosnę za wszelką cenę, a zimie pozwolę trwać, kiedy odrodzenie ustępuje,
usuwając się na chwilę w cień.
Wybacz, dziadku. Ten pąk jest
warty rozkwitu.
************************
- Ostatnio pani Rowell mi pożyczyła
taki tomik poezji romantycznej. O tragicznie kończącej się miłości - zaczęła Olivia. - Od razu przyszedłeś mi na myśl - wzruszyła ramionami.
Milczałem jak zwykle, nie mając
wiele do powiedzenia. Wiedziałem, że to ją irytowało. Wykrakała
mi już wszystko, co
dotyczyło donosów
Marii na mnie i moją rzekoma brutalność wobec
niej. Histeryzująca aktoreczka. Wywlokę ją od
siebie za klaki, jak wróci i rozwalę
łeb o
próg
domu. Zasłużyła
sobie. Tak jak podejrzewałem, nagadała czegoś Frankowi. Tajemnicą zastaje dla mnie tylko treść ich
rozmowy, którą
zmierzam z Iero wycisnąć. Im bardziej zbliżała się chwilą naszej konfrontacji,
tym bardziej się jej obawiałem. W
obecności chłopaka stawałem
się emocjonalną ciotą. Całkowicie
innym człowiekiem.
To tak jakbym miał w
sobie dwóch Gerardów.
Tego, którym
jestem i tego, którym w głębi duszy chciałbym
być. Frank daje możliwość drugiemu Gerardowi,
aby choć na chwilę zaistnieć. Wieści od niego nie miałem już od dawna, ponieważ Iero dawno przy mnie specjalnie blisko
nie było.
- Maria mówiła, że
umiesz już normalnie mówić całymi
zdaniami! Gerard no!
- Och, cicho - burknąłem. - Ten pomiot szatana długo po ziemi
nie pochodzi.
- Rozumiem twoją frustrację, ale ona mogła działać w dobrej wierze. Izolując ciebie od Franka, chroniła twoją tajemnicę, a to...
- Tylko, że ja chce mu o wszystkim powiedzieć. Trzymanie tego dłużej w sobie nic nie da.
Oddaliliśmy się tylko od siebie.
Wieczne nieporozumienia i intrygi - warknąłem.
- Przecież chciałeś go przed tym uchronić - westchnęła.
- Tak właśnie mówiłeś. Co się zmieniło?
- Nie będę w stanie funkcjonować bez
niego - szepnąłem. - Wymyka mi się z rąk, a ja nie jestem w stanie
go złapać. To jedyny sposób, aby go zatrzymać.
- A jeżeli go nie zatrzymasz?
- Skończę że sobą tak, jak planowałem, zanim ten dureń wywrócił moje życie na drugą stronę.
- Czułem na sobie spojrzenie Olivii. Przyglądała mi się uważnie, lecz ja nawet nie
raczyłem podnieść na nią swojego wzroku. Są
rzeczy, z którymi
musimy zmierzyć się samotnie, bez wsparcia. Można to
przyrównać do wewnętrznej walki dwóch równoważących się
wartości na jałowej ziemi.
Bez świadków. Bez pomocy z zewnątrz.
Dobro jednostki kontra skrajny egoizm. Jak wiadomo egoizm zazwyczaj wygrywa.
- Kiedy zamierzasz mu powiedzieć? - zapytała, wstając z krzesła. - Dzisiaj?
- Za wcześnie - szepnąłem. - Na
razie postaram się go po prostu przy
sobie zatrzymać, ale wszystko jest
kwestią czasu.
- Czyli postanowiłeś - zaśmiała się.
- Postanowiłem.
- To dobrze, cieszę się.
Spojrzałem na nią z
szokiem wymalowanym w oczach. Była chyba jedyną
osoba, która
kategorycznie mi tego nie zabraniała.
Nie zabraniała mi bycia tym,
kim chce być.
Nie zabraniała mi kochania
osoby, którą pragnę obdarować swoją miłością.
Nie zabraniała mi pokazywania
swojego skrytego oblicza.
Nie zabraniała mi bycia po
prostu sobą.
- Dlaczego? - Zapytałem. Olivia spojrzała na mnie jak na idiotę.
Podeszła do mnie bliżej.
- Bo jesteś moim małym, kochanym Gerardem - wyszeptała,
przytulając mnie do siebie. - Jestem twoją psycholog od niemal sześciu lat.
Znam ciebie lepiej niż ktokolwiek inny.
Widziałam już każde twoje oblicze,
zachowanie oraz zmiany, które się w tobie dokonały na przestrzeni ostatnich lat. - Położyła mi
swoją zimną dłoń na karku, rysując kciukiem kółka na jego skórze.
Tak nieskrępowanie to wszystko robiła. Nigdy wcześniej
nie okazała mi
takiej ilości pozytywnych uczuć. - Zmieniłeś się
ostatnio. Nawet bardzo. To te zmiany na lepsze, które chciałabym stale oglądać - odchyliła powoli
moja głowę do tyłu, odgarniając mi włosy z czoła. -
Twój uśmiech na twarzy i radość w oczach,
które
niegdyś były takie zimne i bez wyrazu.
Ludzkie odruchy, a nie machinalne i wyćwiczone gesty jak u marionetki. Jasne
plany na przyszłość oraz wizje wyzbyte z czerni bezdennej pustki. I chyba w końcu miłość, przed którą
tak się broniłeś, a która i tak ciebie dopadła - blondynka uśmiechnęła się czule, aby za chwilę pocałować mnie delikatnie w czoło. - Jeżeli Frank daje ci szczęście,
to ja również jestem szczęśliwa.
- Gorzej jak to zawale.
- Jak zawalisz, to sama pogadam z Frankiem.
- Ostatnio jest między
nami dość... ciężko - mruknąłem, opierając się głową o brzuch Olivii.
- Wiem, ale nie jest to nic, czego nie możecie sobie wyjaśnić na spokojnie w szczerej rozmowie. Rzucane w niej słowa mogą zaboleć, ale to wszystko
ma chyba na celu coś o wiele istotniejszego, prawda?
************************
Oparłem się plecami o parapet na przeciwko drzwi do klasy, w której Frank miał religię. Spojrzałem z wyrzutem
na czujniki dymu zamontowane pod sufitem, które uniemożliwiały mi
zapalenie papierosa. Denerwowałem się jak
nigdy wcześniej w całym moim życiu. Powód był oczywisty. Wszystko toczyło
się o najwyższą stawkę - osobę dla mnie najcenniejszą oraz jedyną w
swoim rodzaju. Frank nauczył mnie
jak żyć i kochać. Może robił to w
pełni
nieświadomie, lecz nie miało to jakiegokolwiek znaczenia.
Wpoił we mnie podstawowe ludzkie wartości, a
ja nie zamierzam komuś takiemu dać po prostu odejść.
Kiedy zadzwonił dzwonek kończący lekcje tego dnia, spiąłem
się na całym ciele, przybierając mimo wszystko
kamienną twarz, która była znakiem rozpoznawczym
starego Gerarda. Po chwili drzwi się otworzyły na oścież, obijając ścianę siłą
swojego uderzenia. Z klasy wysypali się
uczniowie, lecz oni mnie nie interesowali. Oni nic dla mnie nie znaczyli. Wypatrywałem
uważnie jednej, jedynej
osoby, która była w
stanie zyskać mą atencje. I zyskała, zamieniając w jednej chwili moje serce w lodową skałę. Zanoszący się śmiechem
Frank wybiegł z klasy,
a zaraz za nim pojawiła się
Mandy, która z uporem maniaka mierzwiła włosy na jego głowie.
Dziewczyna pierwsza zwróciła na mnie uwagę, szturchając Iero łokciem. Chłopak podniósł
wzrok do góry, trafiając
wprost na moje spojrzenie. Jego mina momentalnie zrzedła, a oczy spowił smutek.
Mandy szepnęła mu coś do ucha, najwyraźniej będąc świadoma napięcia, które się w tej chwili między
wytworzyło. Dotknęła lekko dłoni
Franka, aby ostatni raz przykuć sobą jego
uwagę, po czym uśmiechnęła
się smętnie i odeszła
korytarzem, zostawiając nas zupełnie samych.
Iero naciągnął powoli rękawy
swojej bluzy na dłonie, wpatrując się w podłogę. Czekaliśmy, aż wszyscy pójdą
już do domów, a katechetka zejdzie na dół do pokoju nauczycielskiego.
Kiedy ostanie drzwi
trzasnęły, pozostawiając po sobie echo huku, a następnie martwą ciszę,
postanowiłem wykonać jakiś ruch. Wyjść z inicjatywą. Na pewno nie zamierzałem
stać jak kołek i tylko na niego patrzeć, skoro dostałem szansę, aby wszystko
naprostować. Jednak Frank postanowił sam zacząć rozmowę.
- Zapytałeś, co się ostatnio ze mną dzieje. Co mi zrobiłeś? –
szepnął. – Gdzie byłeś przez ostatni miesiąc? To już moje pytanie. A odpowiedź
jest dość prosta. Nie wiem, kurwa, ale na pewno nie w szkole.
- Byłem… - zacząłem szybko, lecz nie dane mi było dokończyć.
- Teraz mam to w dupie - warknął. – Dzwoniłem do ciebie i
przychodziłem do twojego domu, Gerardzie. Albo nikt nie otwierał, albo
odbierała Maria – uśmiechnął się krzywo. – No rozumiem, że jesteście blisko,
ale to już chyba lekka przesada.
- Co ona ci znowu powiedziała?
- Czy to ważne? – wzruszył ramionami. – Ona raczej wielkiego
znaczenia teraz nie ma.
- Jednak chcę wiedzieć, czym między nami namieszała.
- To nie ona namieszała tylko ty, Gerard. Maria jedynie
uświadomiła w dosadny sposób wiele rzeczy, jak na przykład, że nic kompletnie o
tobie nie wiem. Jesteś dla mnie praktycznie obcą osobą. Wszystko przede mną
ukrywasz, jakbym zaraz miał wylecieć na wieś i wszystkim to rozpowiedzieć
lepiej niż megafon na giełdzie.
- Nie żartuj w ten sposób – mruknąłem.
- A wyglądam, jakby mnie to śmieszyło? – uniósł wymownie swoją
brew do góry. – Bardziej zażenowany jestem tym, że ona doskonale wie, kim jest
jakiś Mikey, a ja nawet nie słyszałem nigdy jego imienia. Co to za tajemnicza
postać? – zapytał z ironicznym przejęciem. – Cóż… Ponoć stanowię dla ciebie
jego marny substytut, więc zgaduję, że przynajmniej powinienem zostać
obdarowany jakąś informacją na ten temat. A tu znowu nic.
- Nie jesteś żadnym substytutem nikogo ani niczego – podniosłem
głos. – Przecież nie musisz wierzyć we wszystko, co ta idiotka tobie mówi, na
litość boską. Słyszałeś już od niej tyle niemiłych rzeczy i jakoś tym się nigdy
nie przejmowałeś! Dlaczego nagle teraz zaczęło to ciebie obchodzić?
- Pomyślmy... może dlatego, że z niewiadomych mi przyczyn
zwróciłeś na mnie uwagę po miesiącu głębokiego wpychania mnie głęboko w swoją
egoistyczną dupę! – krzyknął. – Myślisz czasami o innych, czy to ty jesteś w
pieprzonym centrum wszechświata? Gerardocentryzm? – zapytał z kpiną. – Wymyśl
swój nowy topos, bo wielu ludzi takie coś obecnie naśladuje. Daje nadzieję na
znajomość, a później pokazuje plecy.
- Nie o to pytałem – odparłem kwaśno.
- Bo ona wie o tobie praktycznie wszystko, a ja nie wiem
kompletnie nic, chociaż teoretycznie znaliśmy się kiedyś lepiej.
- Nie wiem, co mi odbiło, kurwa, nie wiem! Ale nie przekreślaj teraz
wszystkiego tak łatwo.
- Może czas, żeby się dowiedzieć, co? – zapytał retorycznie. –
Ja mam wszystkiego nie przekreślać? Ty już dawno wszystko skreśliłeś. O wiele
łatwiej niż mi to przychodzi.
- Niczego nie skreśliłem – machnąłem w złości ręką. – Nie mam
pojęcia, co się ze mną działo, uwierz mi. Przecież gdybym miał ciebie w dupie,
to nie chciałbym wszystkiego naprawić, to nie jest logiczne.
Frank cofnął się o kilka kroków, opadając plecami na ścianę.
Jego pewna siebie postawa trochę podupadła. Nie wiedziałem czy to dobrze, czy
to źle. Przedstawiał sobą jednak dość nędzny obraz. Pokazał swoje rozbicie i
bezradność, a to tylko zdołowało mnie jeszcze bardziej. Nie miałem słów, aby
określić swoją głupotę. Takie zniewolenie i zatrzymanie w czasie wydawało się
wręcz niemożliwe czy nie realne. A ja jednak zawisłem między światami w jednym miejscu i tkwiłem tak, podczas gdy
życie bez mojej świadomości czy czynnego uczestnictwa toczyło się dalej, jakby
poza moimi plecami.
- Maria stwierdziła także, że wykorzystywałeś mnie tylko do
tego, aby zdać i podciągnąć się w ocenach, a kiedy jakoś zaliczyłeś semestr,
postanowiłeś odciąć się od wszystkiego, co było ze mną związane – odparł cicho,
używając całkowicie innego tonu niż poprzednio. Wydał mi się niesamowicie kruchy
i zagubiony, jakby ta sytuacja go skrajnie przytłaczała.
- Przecież to kłamstwo – powiedziałem.
- Wiem, Gerard, ale w jakiś sposób mnie to dotknęło. Nie
chciałem z tobą o tym rozmawiać, żeby nie zrobić z siebie idioty. Z reszta nawet
nie było jak. Unikałeś mnie, albo całkowicie zapomniałeś o moim istnieniu. –
mruknął spokojnie. - Po prostu... potrzebowałem czasu na
zdystansowanie się do jej zarzutów. Jednak nie myśl, że ta niewiedza wpływa
korzystnie na to, co między nami jest. Jestem już zmęczony tym całym gównem.
- Frank...
- Nie przerywaj mi teraz – poprosił. - Ostatnio nie śpię dobrze.
Prawie w ogóle nie śpię. Myślę wciąż o tym, na czym polega twoja blokada w
stosunku do mnie. Co tak skrzętnie ukrywasz, że aż nie jesteś w stanie mi tego
wyjawić, mimo że wiesz doskonale, że ja nigdzie się nie wybieram i prędzej sam
pomógłbym ci mordować ludzi niż pozwolić władować ciebie do kicia. Jesteś dla
mnie niesamowicie ważny. Nawet nie zdajesz sobie sprawy z tego, ile jestem w
stanie dla ciebie znieść i jakich poświęceń mógłbym dokonać. Nie wiem, czy
jesteś ślepy, czy zwyczajnie nie chcesz dostrzec moich uczuć do ciebie, a
wydaje mi się, że widać to po mnie niestety aż za dobrze. Dlatego mam do ciebie
prośbę, jeżeli choć w jednej setnej czujesz do mnie to samo...
- Frank, nie. Nie stawiaj mnie w takiej sytuacji – zakryłem
twarz dłońmi.
- Przykro mi, ale... zróbmy sobie przerwę. Zobaczysz jak ci jest
beze mnie i czy nadal chcesz dusić w sobie swoją tajemnicę. Z mojej strony
powiem ci tylko tyle, że oficjalnie mam dosyć tego wszystkiego. Ciągłego
zwodzenia, nieoczekiwanych osób, które się między nas wpierdalają i wiedzą o
tobie znacznie więcej niż ja, mimo że znają cię od tygodnia. – zaśmiał się
gorzko. - Nie każę ci wybierać, bo wiem, że i tak bym pewnie na tym polu
przegrał…
- Nie prawda... – ruszyłem w jego kierunku, lecz od razu się
zatrzymałem, widząc, jak się cofa.
- Nie ważne. Po prostu... Mogę mieć
jedynie nadzieję, że zmądrzejesz, a ta przerwa coś da, bo ja dłużej tak nie
mogę. Nie miej mi tego za złe... Ja zwyczajnie... Nie dam tak dłużej rady... –
po policzku chłopaka spłynęła pojedyncza łza, którą od razu starł wierzchem
dłoni. – To jest moja decyzja i nie zamierzam od niej odstępować – szepnął,
mijając mnie szybkim krokiem, aby udać się w kierunku schodów na parter.
Zostałem sam na sam ze swoją samotnością, pustką oraz niedowierzaniem.
************
Srutu tutu pęczek drutu.
Cierpliwości, jeszcze rozdział, góra dwa, obiecuję.
Nie jestem w stanie częściej dodawać, wybaczcie. Nie wyrabiam
się z nauką, więc do świąt może zdążę jeszcze zaledwie z jednym rozdziałem. Od
maja są matury, to jest szansa, że zwolnią trochę u mnie w szkole…
Sam rozdział średni, bo pisany dość dawno… Dzisiaj tylko
udoskonalałam. W sumie wieki temu cokolwiek nowego pisałam. W wersji roboczej
mam jeszcze 4 rozdziały, ale to na czarną godzinę. Nie tknęłam niczego w
notatkach chyba od… 3 miesięcy, także pozdro 600. Cały stuff jest stary jak
lampki choinkowe, które jeszcze zalegają na moim oknie.
Mandy nic nie szkodzi, jest postacią epizodyczną i w sumie mało
ważną, więc bez hejtów na nią pls. Mandy jest spoko.
No i jak zwykle zawiało sztuczną i przesadzoną dramaturgią… Dzieją
się ze mną chyba ostatnio złe rzeczy.
Dziękuję, że gdzieś jeszcze jesteście i pytacie, czy żyję na tt
czy fb :) Radujecie człowieka.
a już miałam hejtować Mandy, bo mi Frania wyrywa...
OdpowiedzUsuńserio, mam okropne feelsy przez ten rozdział i nie wiem, czy jestem w stanie napisać coś w miarę składnego, co się będzie trzymać kupy i oddawać moje uczucia. widzisz, już się plączę.
kurde, czo ten Gerd. jak można tak zaniedbać Franka? no ja wiem, że Maria i w ogóle. ona też ważna, ona ma podobne problemy, no ale weź, Frań ważniejszy no! fakt, trochę dramatu było, może nawet w nadmiarze, ale właśnie przez to czuję się rozbita i przytłoczona. Relacja Gerarda i Franka jest mocno popieprzona, serio. Mam szczerą nadzieję, że już niedługo trochę ją rozwiążesz, bo to aż toksyczne. Gerard musi mu w końcu powiedzieć, bo Franek nie z takich, co ucieknie z krzykiem. przecież sam powiedział, że prędzej pomoże Gerardowi mordować, niż wsadzić go do więzienia. THAT'S LOVE, BITCH! i Frank praktycznie wyznał mu wszystkie swoje uczucia.
mam nadzieję, że uda ci się wrzucić rozdział szybciej, niż ostatnio, ale rozumiem z drugiej strony, że szkoła i nauka i w ogóle. powodzenia z tym.
trzymaj się! xoxo
"Zuzia Szydłowska
OdpowiedzUsuńZARAZ CZY DARSA DODAŁA ROZDZIAŁ
Eliza Rochala
DODAŁA?
Zuzia Szydłowska
NO CHYBA
CZEMU MI SIĘ NIE WYŚWIETLIŁO W AKTUALNOSCIACH
WAL SIE BLOGSPOCIE JEZU
robię dziwne rzeczy jak nikt nie patrzy
ze szczęścia
Eliza Rochala
kiedyś mi się otworzy ten blog, tak
Zuzia Szydłowska
GERARD PIERWSZY SIĘ PRZYWITAŁ AW
Eliza Rochala
CICHO NIE SPOILERUJ MI
Zuzia Szydłowska
sZEPNĄŁ MIĘKKO
MIĘĘĘĘKKO
Zuzia Szydłowska
O NIE FRANK WYMKNĄŁ MU SIĘ Z RĄK
o niE MARIA NAGADAŁA FRANKOWI
NO BOŻEEEEEEEE
teraz mi smutno"
#darsonators
boże mam trochę zjebany humor i nie mam siły pisać długiego komentarza.
czemu Mandy jakoś tak przypadła mi do gustu? xDDD pomyślałam sobie "lol nie jest taka zła", dobra, gratuluję mózgu. ale w sumie dobrze, że nie odegra jakiejś większej roli, nie lubię dziewczyn w Frerardach, zawsze wszystko się przez nie jebie, jak przez Marię. :((((
boże ta ich ostatnia rozmowa, Frank naprawdę powiedział mu wszystko i jeżeli Gerard nie jest kompletnym idiotą, powinien domyśleć się, że ich uczucia w stosunku do siebie nawzajem są podobne. :/
ogólnie to dostaję kociokwiku przy każdej najdrobniejszej frerardowej scence w tym opowiadaniu, przy każdej najmniejszej rozmowie albo opisie, Darsa jak ty na mnie działasz. B)
nO MYŚLĘ ŻE PORA JUŻ NA JAKĄŚ GRUBSZĄ AKCJĘ, C'MON, CZEKAM.
xoxo BS
Jenyyy ;-;
OdpowiedzUsuńGerard, idioto, spierdoliłeś T^T
Biedny Frankieeee ;___________;
Tak więc... Jak już pozbyłam się tych chaotycznych myśli z głowy, powiem że cała się trzęsłam czytając ten rozdział, z jednej strony z ekscytacji, z drugiej z wielu sprzecznych uczuć kłębiących się w klatce piersiowej, no i mi zimno. Myślałby kto że o godzinie 21 jest zimno na balkonie...
Gerard to idiota, ciota i nie wiem jeszcze jak go opisać...
Z niecierpliwością czekam na następny rozdział, i na przesłodzoną scenę w której chłopcy wyznają sobie miłość ^^ XD
Oficjalnie ogłaszam że jestem twoją fanką ;__;
~Possible Way
Miałam już hejtować Mandy, bo Frania wyrywa, ale jak jest tylko epizodyczna, to OK. Masz jeszcze lampki choinkowe? XD LOOL, propsy dla Darsy.
OdpowiedzUsuńPowiem tyle: rodział świetny, tylko czemu musiałam tyle na niego czekać?? ZA CO, DARIO, ZA CO???? I dlaczego ta Maria, ta podła suka (przepraszam, musiałam) nagadała coś o Gerardzie? Biedny Frankie, nie chciałabym być na jego miejscu. Mam ochotę go przytulić.
Kocham każdą Frerardową scenkę w Twoim blogu, po prostu się wtedy tak przyjemnie robi ^^
No i mam nadzieję, że Gerdu wyjawi w końcu Frankowi, co się z nim dzieje, bo sama jeszcze do końca nie wiem XD A może przez tyle rozdziałów nie zrozumiałam? O.o Nie wiem, nieważne.
Weny życzę, Darsuś ♥
xoxo Bulletproof Blade
Załamałaś mnie jeszcze bardziej, niż już i tak jestem :c.
OdpowiedzUsuńJak mogłaś? Jak mogłaś tak skończyć? Ja tu się przygotowywałam, aby przeczytać coś wesołego i takiego, że wiesz, a tu taaaaka dupa :< Chociaż rozdział i tak mi się podobał (bo nie mógłby się nie podobać) to i tak liczyłam na Frerarda. Cóż... Nadrobiłaś Maraszem. Masz szczęście.
OdpowiedzUsuńCzekam na następny, Darsieńka. A, no i przeczytałam, że pytania o to, czy żyjesz na fb i tt cię radują, to żeby ci poprawić humor, pozwól, iż zapytam...
Żyjesz tam? xDDD
XoXo
Opowiadanie jest po prostu magiczne :3 Jak ty to robisz, że uczucia bohaterów wydają się być takie prawdziwe? Przeżywam to wszystko razem z chłopakami Z utęsknieniem czekam na kolejny fragment.
OdpowiedzUsuńNienawidzę Marii! I smutno mi z powodu Franka :/ Na ostatniej scenie nie popłakałam się, a ja przeważnie tak reaguje na takich dramach. Nawet się nie wzruszyłam o.O Ogólnie, napiszę to pierwszy raz, rozdział mi się nie podobał.
OdpowiedzUsuńxoxo