{ 028 }
-
Frank! Zaczekaj! - Gerard krzyknął za mną, wybiegając z domu. Wziąłem głęboki
oddech, przystając i odwróciłem się do niego, przybierając maskę. Chciałem
wyglądać tak, jakby nic się nie stało. Nie miałem zamiaru robić niepotrzebnych scen
i zgrywać wielce poszkodowanego, chociaż słowa Marii mnie szczerze dotknęły. -
Co się stało? - zapytał chłopak, kiedy do mnie dotarł.
- Nic - odpowiedziałem powoli tak, aby
nie dać przejąć chwili słabości władzy nad moimi emocjami.
- Jasne - prychnął Gerard. - Dlatego
zapewne wyszedłeś ode mnie w pośpiechu, zastawiając za sobą atmosferę
niezręcznej ciszy.
- Po prostu chciałbym już wrócić do domu.
- Miałeś nocować przecież u mnie...
Twoje rzeczy są na górze. – Po tych słowach chłopaka dotarło do mnie, że i tak
zbyt impulsywnie zareagowałem. Jak żałośnie musiało to wypaść w oczach gości.
Fochnięty nastolatek, który usłyszał kilka nieprzyjemnych słów, wyszedł w
pośpiechu, obrażając się na cały świat. Teraz tym bardziej nie chciałem tam
wracać.
- Tak, ale... – zacząłem nieskładnie,
nie wiedząc, jak ująć ogół w sensowną całość.
- Co ona ci powiedziała? - przerwał mi,
jakby wiedział doskonale, co zaszło.
- Nic - mruknąłem, opuszczając wzrok.
Dałem mu tym samym dość jasną odpowiedź, ale co poradzić. Niekiedy mowa ciała
zdaje się być silniejsza niż same słowa.
- W takim razie wracamy? - zapytał,
podpuszczając mnie.
- Gerard... - mruknąłem. - Proszę, nie.
Zostaw mnie po prostu dzisiaj samego, dobrze?
- Póki nie wyjaśnisz mi, o co chodzi, to
możesz zapomnieć - oznajmił twardo chłopak. - I tak się dowiem, a wolę to
usłyszeć od ciebie.
Podniosłem
zbolały wzrok na czarnowłosego. Skarżenie się w takich sytuacjach było żałosne.
Wolałem zacisnąć zęby, pomilczeć trochę, przeboleć zniewagę i przełknąć gorzkie
słowa, aby ostatecznie w końcu wrócić do normalności. Way stawiał mnie w
niezręcznej sytuacji. Może i nie lubiłem Marii, ale to nie był powód, żeby na
nią donosić i robić zbędną dramę. Mimo wszystko nie dawał mi wyboru i
wiedziałem, że jakoś wyrzucić to z siebie muszę, chociaż ledwo te słowa przejdą
mi przez gardło. Podszedłem do Gerarda, a następnie oparłem czoło na jego
ramieniu. Niezbyt czułem się na siłach, aby patrzeć mu bezpośrednio w oczy.
- Zdaję sobie sprawę, że nie jestem w
stanie pojąć tego, co czujesz. Wiem to - zacząłem. – Nigdy nie będę mógł z
czystym sumieniem powiedzieć, że odnalazłem drogę do zrozumienia siły twojego
cierpienia. Nie zaznałem wcześniej podobnego bólu na swoim ciele i go nie
zaznam. Chciałbym ci pomóc, naprawdę - podniosłem wzrok na Waya. - Ale nie wiem
jak - szepnąłem. - Staram się tego nie brać mocno do siebie, ale słowa Marii
zawierają w sobie wiele prawdy. Jeżeli rozchodzi się o sprawy gorszej strony
twojego życia, jestem zbędny. Ona przynajmniej umie zaradzić pewnym sprawom. Ja
nie, ponieważ tego nie rozumiem, a ty mnie tak blisko nie dopuszczasz.
- Dla twojego dobra - odpowiedział
Gerard, kładąc mi swoją dłoń na policzku.
- Źle mi z tym, że nie mogę nic zrobić.
To boli, Gee. Ta bezradność... Maria...
Nie dokończyłem zdania, ponieważ
czarnowłosy przyłożył mi swoją rękę do ust. Popatrzyłem na niego z brakiem
zrozumienia wymalowanym na twarzy. Way uśmiechnął się tylko, skupiając wzrok na
moich oczach. Serce mi szybciej zabiło na samą myśl, że ponownie mógłby mnie
dotknąć w sposób, który wprawia w stan zawstydzenia. Dłoń Gerarda powoli
odblokowała mi usta, lecz nie wypowiedziałem już ani słowa. Chłopak chciał
chyba coś powiedzieć, więc nie miałem zamiaru mu przeszkadzać.
- Przestań w końcu o niej gadać – odparł
z naciskiem. - Maria może jest ważna, ale nawet w jednej czwartej nie pomaga mi
tak jak ty. Dajesz mi dużo więcej niż ktokolwiek kiedykolwiek będzie w stanie
dać. Nie rozumiesz wielu rzeczy, ale jak to ma się do nas? Dla mnie jesteś
idealny - powiedział cicho. Wiedziałem, jak trudno przechodzą mu podobne słowa
przez gardło. Fakt, że właśnie pokazał mi swoją emocjonalną stronę,
niewiarygodnie mnie poruszył. - Nie jest ważne, co sądzi Maria i jak bardzo
chce ciebie zranić złym słowem. Ona się nie liczy w takich chwilach. To ciebie
kocham, Frankie - głos mu zadrżał, a mi momentalnie zabrakło powietrza w
płucach. Powiedział mi w końcu to jedno jedyne słowo, co do którego
prawdziwości przekonany nie był, a które usłyszeć kiedyś miałem ogromną
nadzieję. - Kocham cię, słyszysz? Naprawdę i szczerze. Nic tego nie może
zniszczyć. A zwłaszcza taka suka, jaką jest Maria. Jesteś mi potrzebny -
szepnął, zagarniając w swoje ramiona. - Tak bardzo potrzebny...
************************
Zszedłem
powoli po schodach do kuchni, wycierając włosy już lekko wilgotnym ręcznikiem.
Nie zapalałem światła, ponieważ księżyc i tak wystarczająco uraczył podłogę
swoim blaskiem. Poza tym w lodówce zapalało się światełko przy otwieraniu
drzwi, a właśnie do jej wnętrza pragnąłem się dobrać.
W domu
panował mrok oraz cisza tak, jakby ten związek wpisywał się w symbiotyczną
relację. Odpowiadało mi to. Chciałem i musiałem odpocząć po zdarzeniach
dzisiejszego wieczoru. Słowa Marii wciąż odbijały się echem w mojej głowie.
Potrząsnąłem nią na boki, jakby te kilkadziesiąt raniących zdań jakimś cudem
było w stanie roztrzaskać się o ściany czaszki.
Kilka
kropel wody ześlizgnęło się z końcówek moich włosów i ściekło po karku,
odnajdując prostą drogę pod koszulkę. Zadrżałem, wracając do rzeczywistości.
Wziąłem z półki paczkę z serem i masło, po czym prędko zamknąłem lodówkę.
Wyjąłem chleb z szafki, aby rozłożyć kilka suchych kromek na kuchennym blacie.
Mało wymagający posiłek, lecz idealny na zapchanie żołądka, który aż burczy z
cichego zadowolenia pewnym wyznaniem. Uśmiechnąłem się do siebie lekko; z
zadowoleniem zabrałem się za moje małe gotowanie.
Kiedy
sięgałem po ogórka i nóż, z piętra doszedł do mnie odgłos spadających na ziemię
plastikowych butelek. Westchnąłem cicho, przewracając oczami. Kilka sekund szumu
i w domu ponownie zapanowała cisza, aż serce drgnęło mi nienaturalnie jakby w
obawie, że mogłoby się coś stać. Po chwili jednak usłyszałem szum spuszczanej
pod prysznicem wody. Odetchnąłem z ulgą.
Wróciłem
do obierania warzywa i krojenia go w plasterki. Usta wykrzywił mi ironiczny
uśmieszek. Nieporadność Gerarda czasami bywa nieco zabawna.
Smarując
chleb masłem, starałem się na tym skupić w wystarczającym stopniu, aby odgonić
niekomfortowe myśli. Jednakże im bardziej starałem się o tym nie myśleć, tym większe
dziury powstawały w mojej podświadomości, wpuszczając na teren prywatny
intruza. Wciąż pamiętam zdegustowaną minę Stevena, kiedy proponował, że nas do
mnie podwiezie. Wiedziałem, że to nie mną był rozczarowany, ale myśl, że w
jakikolwiek sposób zawadzam, zdawała się być silniejsza. Jim nic nie
powiedział. Słowa okazały się zbędne. Było mu głupio, że jako gospodarz
dopuścił do podobnej sytuacji. Z kolei ja zapadałem się pod ziemię z myślą, że
sam do niej doprowadziłem, nie robiąc wymarzonego pierwszego wrażenia. Marii
nie widziałem, co było mi na rękę. Poszedłem tylko prędko po swoje rzeczy do
pokoju Gerarda, a potem wróciłem. Nie sądzę mimo wszystko, aby dziewczyna czuła
skruchę. Kiedy ktoś jest przekonany co do głoszonych racji, nie patrzy na to, czy
kogoś po drodze urazi swoim stanowiskiem. Zmyłem się niczym tchórz, jak
złodziej pod osłoną nocy.
Kiedy
skończyłem robić kanapki, wytarłem ręce w koszulkę, szukając jakiegoś talerza.
Nie przejąłem się bałaganem, ponieważ towarzyszyła mi okropna myśl, że mama się
tym zajmie, kiedy wróci z pracy. Nie tak postępuje wzorowy syn. Lecz ja nim nie
byłem, a to jedyne usprawiedliwienie, którym na chwilę obecną mógłbym uciszyć
sumienie. Byłem nieco leniwy, ale tłumaczyłem się tym, że na górze czeka na
mnie chłopak. Domownikowi nie wypada zaniedbywać gościa. Liczyłem się jednak z
faktem, że kobieta poczeka z robieniem scen, aż Gerard wyjdzie, a kiedy tylko
jego tyłek zniknie za drzwiami, dostanę taki opierdol, że będę lizał ten blat
własnym językiem.
Szedłem
na górę po schodach z przekonaniem, że co ma mnie spotkać jutro, odbędzie się
jutro. Dzisiaj jest dziś.
Zmierzając
do pokoju, zatrzymałem się przy łazience i zapukałem w drzwi, aby zwrócić uwagę
Waya.
- Przynieść ci jakieś ciuchy? -
zapytałem podniesionym głosem w celu przebicia się przez szum wody.
- Jakbyś mógł - odpowiedział
czarnowłosy. Przewróciłem oczami. No
mogę, mogę, pomyślałem.
Wszedłem po szczebelkach drabinki do
pokoju. Postawiłem talerz z kanapkami na stoliku, po czym uklęknąłem przy
komodzie, gdzie trzymałem wszystkie ubrania od ciotek, które chyba miały mnie
za gracza drużyny koszykarskiej. Tak to jest, kiedy rodzina mieszka zbyt
daleko, aby przekonać się na własne oczy, że mały Frankie w sumie nadal wiele
nie urósł...
Spomiędzy
ust wydobyło mi się ciche westchnienie rozżalenia.
Wyciągnąłem
na wierzch jakąś koszulkę i bokserki z innej szuflady. Kiedy wstałem z klęczek,
dopiero do mnie dotarło, że za chwilę wbiję Gerardowi do łazienki, gdzie być
może będzie stał nagi pod prysznicem. Spaliłem cegłę, kręcąc energicznie głową.
Halo, halo. Co to za nieprzyzwoite myśli,
chłopczyku?! Po prostu poczekam chwilę pod drzwiami, aż przestanie się myć,
postanowiłem. Zacisnąłem mocno palce na materiale trzymanej koszulki i usiadłem
przy ścianie pod łazienką, wyczekując odpowiedniego momentu.
Minuty
się dłużyły niesamowicie, ale nie wiedziałem, czy tak rzeczywiście upływa czas,
czy to tylko moja wyobraźnia jest odpowiedzialna za naginanie rzeczywistości.
Kiedy Gerard przestał się w końcu guzdrać i rozległ się dźwięk odsuwanej
kabiny, odczekałem parę chwil, aby w końcu wstać. Zapukałem niepewnie do drzwi.
- Wejdź, wejdź - powiedział przytłumionym
z lekka głosem. Nacisnąłem niepewnie na klamkę, wysuwając się do środka, aby
pomieszczenie nie straciło swojego ciepła.
- Jezu, ale tu jest parno - zdziwiłem
się.
Położyłem czyste ubrania na klapie
muszli klozetowej z zamiarem szybkiego wyjścia na korytarz. Słabo mi się w tym
miejscu oddychało. Spojrzałem kątem oka na Gerarda, po czym doszedłem prędko do
wniosku, że to był poważny błąd.
Chłopak
wycierał energicznymi ruchami włosy, będąc przewiązanym w biodrach jedynie
ręcznikiem. Przełknąłem ślinę z wrażeniem, że powinienem spieprzać, a nie gapć
się na jego pracujące mięsnie, wilgotną skórę i całą tę oprawę. Zamiast jednak
zrobić coś w kierunku przekroczenia progu, moje wewnętrzne drugie ‘ja’
zadecydowało, aby zostać. Oparłem się plecami o ścianę i obserwowałem ciało
chłopaka jak alfons dziwkę na wystawie. Zmarszczyłem brwi, sunąc wzrokiem
wzdłuż jego kręgosłupa na dół. Przerażał mnie fakt, że wszystkie jego tatuaże,
nawet te najmniejsze, przyprawiały go o straszliwy ból, kiedy powstawały.
Przyrównał to do wypalania, wydzierania, wykłuwania żywcem w skórze. Mimo że
Way powiedział mi, abym nie patrzył na nie wzrokiem, który wyraża litość czy
współczucie, to naprawdę momentami nie byłem w stanie postąpić inaczej.
Przeszedłem ze stanu autentycznego przerażenia do odczuwania emocjonalnego
cierpienia za każdym razem, kiedy zobaczę jeden z tych znaków.
Olivia
mówi, że to normalne etapy na drodze do pogodzenia się z tym, że ktoś cierpi.
Gerard
twierdzi, że to głupota i nie ma się czym przejmować.
Wtedy
Olivia dodaje, że sama przez to przechodziła, kiedy jej przyjaciółka dostała
diagnozę raka kości.
Dlatego
zaufałem pani psycholog i liczyłem, że wkrótce jakoś sobie z tym poradzę.
Nauczę się traktować przypadłości Gerarda jako moją codzienność. Przestanę
patrzeć na niego wzrokiem, który określa jako irytujący. Przyzwyczaję się do
tego, że nie jest jak każdy. Bo on jest wyjątkowy w dołującym tego słowa
znaczeniu.
Podszedłem
bliżej Waya i przyłożyłem rękę do jego pleców, sunąc palcem po tatuażu. Chłopak
niemal od razu zadrżał, a ja zabrałem dłoń i odsunąłem się zawstydzony własną
śmiałością.
- Przepraszam - szepnąłem, kiedy
czarnowłosy odwrócił się do mnie przodem z zaskoczoną miną.
- Nie masz za co - uśmiechnął się
nieznacznie po chwili. - Lubię, kiedy mnie dotykasz - mruknął, wzruszając
ramionami z zażenowaniem. Zarumieniłem się jeszcze bardziej niż wcześniej.
Kiedy chłopak podszedł do mnie na tyle
blisko, abym bez przeszkód słyszał wydychane przez niego powietrze, moje serce
doświadczyło rozregulowanego bicia. Raz zamierało, raz ożywało ponownie,
podczas gdy ślina zgromadziła mi się w gardle i wręcz błagała o przełknięcie.
Zachowywałem
się niedorzecznie.
Nie
raz przecież Way łamał wszelkie bariery mojej intymności.
Nie
raz się całowaliśmy.
Nie
raz czarnowłosy mnie przytulał.
Dzisiejsza
atmosfera dla mnie różniła się dość znacząco od tej codziennej. Narodziło się
we mnie niestosowne napięcie, które było głęboko skrywanym i tłumionym przez
strach oraz wstyd pragnieniem. Wypełzło ono dzisiaj na powierzchnię z potrzeby
wyparcia zła zaznaniem cielesnej przyjemności.
Potrzebowałem
dzisiaj dotyku innego niż zazwyczaj.
Potrzebowałem
ust bardziej zapalczywych niż normalnie.
Potrzebowałem
ruchów znacznie gwałtowniejszych i brutalniejszych niż na co dzień.
Potrzebowałem
po prostu Gerarda całego dla siebie, a to był ten moment, kiedy dałem obawom
odejść w odległy kąt i schować się w zakamarku nasyconej wieczną niepewnością
podświadomości.
I on
to wyczuł.
Ujrzałem
zdecydowanie w jego zielonych oczach, które zostały odkryte przez zlepione wodą
kosmyki włosów.
Poczułem
to dzięki jego dłoniom na moich biodrach, szybkim oddechu na mojej szyi, nosie
sunącym wzdłuż linii mojej szczęki i w końcu ustom, które powoli, delikatnie
oraz z uczuciem zatopiły się w moich wargach.
To
wszystko było marnymi sekundami, które jedynie podsycały podniecenie,
rozochocały zmysły, dały poszaleć wyobraźni, rozbijając zrównoważony wcześniej
emocjonalizm.
To
wszystko było marnymi sekundami, ponieważ Gerard odsunął się ode mnie, wciąż
intensywnie spoglądając mi w oczy.
Pytał,
nie wypowiadając ani jednego słowa.
Pytał,
chociaż nie musiał.
Pytał,
chociaż znał odpowiedź.
A ja
znowu poddałem się zielonej hipnozie, opadając ciężko plecami na ścianę.
Uspokajałem
oddech oraz serce, badając uważnie mimikę twarzy Gerarda. Uniosłem dłoń do
góry, dotykając jego policzka. Chciałem przez chwilę zostać w tym właśnie
miejscu i po prostu mu się przyglądać, ale moje pragnienia się zmieniły. Przejechałem
powoli kciukiem po jego dolnej wardze. Zakreśliłem palcem linie jego łuku
brwiowego. Na koniec spojrzałem w jego oczy po raz setny tego dnia i ujrzałem w
nich zapowiedź wspaniałej nocy. Moja dłoń powędrowała na kark Waya.
Przyciągnąłem do siebie chłopaka szybko oraz gwałtownie, jakby ktoś zaraz miał
wejść do łazienki i odebrać mi go na zawsze. Związane to jednak było z natrętną
myślę, że jeszcze chwila, a mógłbym się zawahać i wycofać. Nie chciałem dłużej
czekać. Dłonie Gerarda zderzyły się głośno ze ścianą po obu stronach mojej
głowy, a usta raz jeszcze przygniotły mi wargi, lecz znacznie brutalniej niż
poprzednio.
Całowałem
go mocno.
Całowałem
go namiętnie.
Chciałem
go poczuć.
Chciałem
odgonić inne myśli.
Liczyło
się tylko to ciało przede mną.
Ręce
Gerarda prędko i chaotycznie wniknęły pod moją koszulkę, aż nie zauważyłem,
kiedy znalazła się na ziemi pod naszymi stopami. Wszystko nabierało tempa tak
szybko, że nie było miejsca na myśli, a każde działanie opierało się na czystym
instynkcie. Usta chłopaka nie wytrwały długo w jednym miejscu, zaraz zaczynając
błądzić po mojej twarzy, szyi oraz klatce piersiowej. Zatopiłem palce we
włosach Gerarda, gwałtownie skupiając jego uwagę ponownie na swoich wargach.
Poczułem, jak Way się uśmiecha, energicznie szukając swoim językiem mojego. Miażdżył
mi usta tak długo, aż poczułem, że zaczynają drętwieć. Nie przeszkadzało mi to
wcale. Nie zgłaszałem sprzeciwu, ponieważ od czasu do czasu w tym nagromadzeniu
kończyn niekiedy otarłem się w nadwrażliwym na dotyk miejscu, co tylko wzmagało
chore pragnienie ciała przede mną.
Oderwałem
się na chwilę od ściany, pragnąc zmienić trochę pozycję, lecz czarnowłosy
obrócił nas w ten sposób, że uderzyłem mocno plecami o drzwi z rękoma
przygwożdżonymi nad głową do drewnianej płyty i nogą narwańca miedzy udami. Jęknąłem
bardziej z rozkoszy niż bólu, gdyż podobała mi się ta brutalność. Dostarczała w
pewnym sensie chorej satysfakcji. Chciałem więcej i miałem zamiar dążyć do
uzyskania odpowiedniej dawki przyjemności. Kiedy zagryzłem się mocniej na wardze
Gerarda, poczułem jak dzielący nas materiał w postaci ręcznika, zsuwa się z
jego bioder i zawisa gdzieś w okolicach przylegających do siebie kolan. Way tak
naprawdę chyba nawet tego nie zauważył. W pomieszczeniu bowiem było tak gorąco,
że taka znacząca różnica temperatury dla odsłoniętej skóry niemalże nie
istniała.
Uwolniłem
swoje dłonie z uścisku chłopaka, zsuwając nieudolnie własne bokserki do połowy,
kiedy jeden z łokci przypadkowo nacisnął na klamkę, przez co drzwi pod sporym naciskiem
huknęły o ścianę na zewnątrz. Runęliśmy na ziemię jak worek ziemniaków
przywitani przez chłodne powietrze korytarza. Upadek nie okazał się bolesny, co
zapewne zawdzięczałem buzującej w żyłach adrenalinie. Nie chciałem myśleć o
jutrzejszych konsekwencjach w postaci siniaków, ponieważ to było najmniejsze
zmartwienie. Gerard zaczął się śmiać, kładąc rękę na moim biodrze. Odchyliłem
głowę do tylu, również uśmiechając się głupio.
- Idziemy do pokoju? - wysapał mi do
ucha.
- Posrało cię chyba - odpowiedziałem
urywanym głosem. Wiedziałem, że nie mogłem teraz odpuścić takiej okazji. Poza tym
nie sądziłem, abym był w stanie ruszyć się z tak zmiękczonymi kończynami. -
Zostajemy na podłodze.
Chłopak
już nic więcej nie mówił. Zagryzł się subtelnie na mojej brodzie, ssąc
delikatnie jej skórę, zjeżdżając od razu językiem aż na podbrzusze, gdzie
zwolnił, ściągając do końca moje bokserki. Poczułem się nagi, mimo że skrawek
tego materiału nie stanowił wiele. Ten moment uświadomił mi dokładnie, jak
wielką przeszkodą są niekiedy bariery psychiczne. Czułem się fantastycznie ze
świadomością, że właśnie pokonałem jedną z nich.
Gerard
nachylił się nad moim kroczem, rozkładając mi nogi na bok. Sapnąłem z rozkoszy,
kiedy poczułem jego miękkie usta na wewnętrznej stronie uda. Składał tam
szybkie, zapalczywe pocałunki, podczas gdy ja byłem w stanie jedynie błądzić
palcami po jego głowie, ściągać go niżej, wzdychać i nie trzymać się żadnej
myśli dłużej niż sekundę. Way szybko wrócił na górę, odnajdując moje usta. Wpił
się w nie dziko, jakby był spragniony każdego połączenia naszych warg. Raz
kosztował je gwałtownie, zapalczywie i bez opamiętania, a raz powoli,
delektując się chwilą i tą bliskością.
Zacisnąłem
mu mocno dłonie na karku, kiedy poczułem jego palce w swoim odbycie. Zrobił to
tak szybko, że nawet nie zorientowałem się do końca, kiedy dokładnie to
nastąpiło. Był to pewnego rodzaju dyskomfort, lecz nie odczułem go mocno. Skupiłem
się na oczach Gerarda, które intensywnie się we mnie wpatrywały. Odwzajemniłem
to palące spojrzenie, któremu raczej nikt by się nie oparł. Ręka Waya zacisnęła
się mocno na moim biodrze i musiałem aż zacisnąć powieki, kiedy poczułem, że we
mnie wszedł. Odetchnąłem głęboko, krzyżując nogi na dolnym odcinku pleców
chłopaka. Wszystko na chwilę się zatrzymało i słyszałem jedynie nasze oddechy
oraz szaleńcze bicie własnego serca. Uśmiechnąłem się szczerze do górującego
nade mną przystojniaka. Zarzuciłem Gerardowi ręce na ramiona, przyciągając go
do pocałunku. Way odwzajemnił leniwie pieszczotę, zaczynając powoli poruszać
biodrami.
To
był nasz osobisty moment.
Decydujące
przełamanie wstydu i wszelkich innych barier.
Akt
bezgranicznego zaufania oraz oddania.
Nie
było gdzie się śpieszyć, mimo że początkowy wybuch brutalności i dzikości nie
wskazywał pierwotnie na subtelną dawkę uczucia bez szczypty agresji. Jednak
zapanowała delikatność, powolne poznawanie siebie dotykiem i zapachem.
Jęknąłem
głośno, kiedy Gerard pchnął nieco mocniej, przyprawiając mnie o fale niewysłowionej
ekstazy, która rozlała się po całym moim ciele. Zdawał się dokładnie wiedzieć
co robić, aby było mi dobrze. Dlatego mu zaufałem. Wiedziałem, że nigdy
świadomie nie zrobiłby mi krzywdy. Całkowicie poddałem się temu, co zamierzał
ze mną zrobić. Do dyspozycji uzyskał całe moje ciało i pragnąłem, aby jak
najlepiej je dzisiejszej nocy wykorzystał.
Wbiłem
palce w ramiona chłopaka, kiedy przyspieszył. Skrył twarz w mojej szyi, a ja
starałem się zignorować ból, którego dostarczało mi ocieranie się kręgosłupem o
deski na podłodze. Odsuwałem to w kierunku mojej sfery niewiadomej. Wypierałem
to niezbyt przyjemne doznanie, by nie blokować czegoś o znacznie
przyjemniejszym podłożu. Z każdą minutą stawało się to jednak coraz bardziej
nieznośne i uporczywe. Oddychało mi się coraz ciężej, a mięśnie zdawały się
robić coraz słabsze. Kolejne dawki przyjemności przyprawiające mnie o dreszcze,
wszystko jednak skutecznie wynagradzały.
Wszelki
dyskomfort stawał się niczym.
Każda
niewygoda była błahostką w porównaniu do usłyszenia jęków Gerarda nade mną,
które mieszały się z głośnymi krzykami pod nim.
Skupiałem
się na tej symfonii, dając odpłynąć myślom. Seks działał jak narkotyk. Pozwalał
odciąć się od świata zewnętrznego, zatopić w doznaniach. Dać spoconym ciałom
szansę na bycie jeszcze bardziej mokrymi. Zaciskając dłonie na skórze Gerarda,
czułem pod palcami zarys jego mięśni oraz kości. Właśnie przeżywaliśmy moment
jedyny w swoim rodzaju. Tylko w takich chwilach byliśmy w stanie ujrzeć siebie
nawzajem w pierwotnej postaci. Pchał nas pierwotny instynkt potrzeb
zaspokajania pragnień ciała. Rodziły się pierwotne myśli nastawione jedynie na
odbiór hedonistycznych uciech. Jednostronny tok rozumowania to najlepsza
odskocznia od codzienności.
W
akompaniamencie jęków oraz głośnych westchnień i krzyków poczułem, że niedługo
będziemy kończyć.
Ostatnie
kilka minut, które przepełniały nerwowe pchnięcia wykonywane na oślep,
pozostawiały wrażenie tych, jakie najbardziej odbiją się mi w pamięci.
Ostanie
kilka sekund, które przepełniało niezdrowe wręcz pragnienie przyspieszenia,
zadania bólu i ofiarowania rozkoszy, zaczerpnięcia odrobiny świeżego powietrza
i zatracenia się do końca w brutalności.
Napiąłem
mięśnie, kiedy poczułem, że wszystko, całe podniecenie seksualne, które tak się
nakumulowało, uchodzi ze mnie w ciągu kilku chwil wraz z uczuciem ciepła i
wypełnienia, kiedy Way też doszedł w tym samym momencie. Wszystkie skurczone
mięśnie trzymały jeszcze trochę, po czym zaczęły stopniowo puszczać, czemu
towarzyszyło kompletne wycieńczenie zapasów energii. Nie rozumiałem, jak
niektórzy są w stanie robić to kilka razy pod rząd, kiedy ja wysiadałem już po
pierwszej rundzie.
Zajęło
mi dłuższą chwilę zebranie wszystkich
myśli do kupy i uspokojenie emocji. Musiało to do mnie dotrzeć, dlatego potrzebowałem
unormowanego oddechu dla rozjaśnienia umysłu i zniwelowania dźwięczenia w
uszach. Zadowalał mnie jednak fakt, że nie odczuwam żadnego skrępowania czy
pragnienia nagłej ucieczki. To już był chyba wielki plus, ponieważ za każdym
razem, kiedy wcześniej ku czemuś podobnemu się zbliżaliśmy, znajdowałem mniej
lub bardziej adekwatną wymówkę, aby uciec.
Leżałem
z Gerardem na podłodze, a światło padające z łazienki, oświetlało nasze nagie
ciała. Nie było ono rażące, a nawet raczej stosunkowo słabe, także nie
przeszkadzało w delektowaniu się chwilą. Nagle jednak poczułem ten chłód, który
panował poza łazienką. Przejmujący dreszczyk, jaki musiał się kiedyś pojawić. Cała
erotyka nieco opadła, a zimno wkroczyło na scenę, dając się dodatkowo we znaki
dzięki kropelkom potu na ciele. Całokształt zdawał się wracać do poprzedniego
stanu, a gospodarka hormonalna z lekka regulować. Jedynie ciężar Gerarda nie
dawał mi zapomnieć o tym, że ten moment nie był tylko kolejnym snem podsuniętym
przez wybujałą wyobraźnię.
- Nie wierzę, że zrobiliśmy to na
korytarzu –wyszeptałem mu do ucha, śmiejąc się do siebie. Zakryłem twarz ręką,
chcąc się uspokoić. Chłopak odwzajemnił ten gest, używając jednak mojej szyi do
schowania się przed światem.
Ułożyłem
delikatnie dłoń na jego głowie, powoli przeczesując mu włosy. Było w tym coś
bardzo chłopięcego, wręcz dziecinnego, co nie pasowało do dość ponurego
usposobienia Gerarda. Wydawało mi się, że widzę jego szczęście w niewinnej
postaci, co jedynie tylko poprawiało mi humor swoją infantylnością. Poczułem
usta Waya, które uraczyły moją skórę krótkim i bardzo czułym pocałunkiem, aby z
uśmiechem spocząć mi na ramieniu i pozostawić tam kolejny subtelny ślad.
- Szaleństwo – mruknął w końcu w
odpowiedzi z przymkniętymi powiekami. - Po prostu szaleństwo.
************************
Kiedy
otworzyłem oczy, pierwszym co zobaczyłem, był talerz z kanapkami na stoliku po
środku pokoju. Kiedy wszystkie klocki poukładały mi się w głowie, dokładnie
doświadczyłem, czym jest znosić ciężar ręki Gerarda na bolących plecach po
przeżyciu takiej nocy. Nie czułem się kompletnie na siłach, by wstawać z łóżka,
a dodatkowo strasznie bolała mnie głowa. Podniosłem się lekko z westchnieniem
na łokciach, łapiąc włosy w garście palcami. Odnosiłem wrażenie, jakbym musiał
się nad czymś poważnie zastanowić, lecz nie rozumiałem nad czym. Opadłem
bezradnie twarzą w poduszkę, zamierzając wrócić spać. Dolny odcinek pleców
nieprzyjemnie pulsował, aż zacisnąłem mocniej powieki, kiedy układałem się na
brzuchu. Objąłem ufnie ramionami przyjaciółkę wypchaną pierzem, ponieważ ona
nigdy nie narzekała, że ją wykorzystuję do zaspokojenia własnych potrzeb. Była
idealnym kompanem do odsypiania takiej nocy jak poprzednia. Kąciki moich ust od
razu powędrowały do góry na samo wspomnienie.
Odechciało
mi się momentalnie spać, więc schowałem nos w zgięciu łokcia i zacząłem
przypatrywać się Gerardowi. Oddychał spokojnie, a także nic nie wskazywało na
to, że coś mu się śni. Pojedyncze kosmyki włosów zasłaniały twarz chłopaka i aż
prosiły się o odgarnięcie. Nie chciałem go jednak budzić, więc nic z tym nie
zrobiłem. Tylko patrzyłem i zachwycałem się, walcząc z myślami, które dziwiły
się, że taki facet leży właśnie obok mnie w łóżku. Całkowicie nagi facet.
Ponownie uśmiechnąłem się pod nosem, wzdychając cicho. Wyciągnąłem jedną rękę
spod poduszki i wyciągnąłem palec w kierunku Waya. Przejechałem powoli
opuszkiem po jego ramieniu, które nadal raczyło swoim ciepłem moje plecy. Skóra
Gerarda była przyjemna w dotyku. Może nie aksamitna niczym prześcieradło z
powieści romantycznej, lecz po prostu przyjemna. Starałem się nie zwracać uwagi
na tatuaże czarnowłosego. Wiedziałem, że on za wszelką cenę pragnie, aby
zniknęły. Dlatego chciałem zachowywać się tak, jakby ich w ogóle nie było.
- Łaskoczesz - Drgnąłem nerwowo, kiedy
Gerard nieoczekiwanie się odezwał.
- Nie strasz mnie - powiedziałem z
bijącym szybko sercem, dając mu kuksańca kolanem. Chłopak zaśmiał się cicho,
łapiąc ręką bok, w który go dźgnąłem. - Co nie mówisz, że już nie śpisz?
- Byłem ciekawy, czy mnie zmacasz -
mruknął z ironią.
- Bardzo śmieszne, Way. Bardzo -
zaszydziłem. - Trzeba było zostać komikiem.
- Jestem zbyt dobry. Nie przyjęliby mnie
- odgryzł się bez większych emocji.
Między nami zapanowała cisza, lecz
wydaje mi się, że jedynie ja czułem się z nią niezręcznie. Nie wiedziałem, czy
taktownie by było, gdybym nawiązał jakoś do wydarzeń z wczoraj. Z jednej strony
chyba niedorzeczne jest udawanie, że do niczego nie doszło. Z drugiej jednak
pewne sprawy wpisują się w tabu i już nigdy się o nich nie wspomina, chociaż
każdy wie, o co chodzi.
Każdy
wie także, jak skutecznie zmienić temat.
Każdy
wie, kiedy spuścić wzrok.
To
właśnie chyba jest taka sytuacja. Mimo wszystko Gerard nie wydawał się jakoś
nadzwyczajnie uprzedzony czy zawstydzony. Wyglądał zwyczajnie na niewyspanego i
zmęczonego. Dlatego doszedłem do wniosku, że to ze mną tylko i wyłącznie jest
problem. Być może wiązało się to z faktem, że jednak nie byłem gotowy na to
wszystko. Sprawy potoczyły się zbyt szybko. Psychicznie wysiadłem, nie będąc
teraz w stanie spojrzeć Wayowi prosto w oczy.
Zawstydzenie?
To
chyba było to słowo.
Zawstydzenie.
Zamknąłem
powieki, starając się głęboko oddychać. Daleko temu było do histerycznych
wdechów oraz wydechów, lecz dyskomfort pozostał taki sam. Poczułem miękkie oraz
suche usta Gerarda na swoim barku. Przeszedł mnie gwałtowny dreszcz, nad którym
nie potrafiłem zapanować.
- Co jest? - szepnął, zsuwając się
powoli dłonią po plecach aż niemal na pośladek. Kolejny impuls przeszył na
wskroś moje ciało. - Frank? - głos Gerarda został ubarwiony w niepokojącą nutę.
- Chłodno tu - poskarżyłem się, chcąc
zabrzmieć wiarygodnie. Starałem się taki być. - Nie jest ci zimno? - zapytałem
pozornie lekkim tonem. Mówiłem spokojnie i cicho w taki sposób, aby ukryć
własne zdenerwowanie powędrowaniem ręki chłopaka w nieodpowiednie miejsce. Nie
otworzyłem również oczu, aby nadmiernie nie kusić losu.
- To dlaczego, do licha, się nie
nakryjesz? - burknął pod nosem, nasuwając kołdrę na moje ramiona. - Ech, ten
facet... - jęknął w niedowierzaniu dla mojej głupoty. - Same problemy -
westchnął, przytulając się do moich pleców. Uśmiechnąłem się pod nosem,
uspokajając nieznacznie głupie myśli. Należało je uciszyć, ponieważ były
demotywujące i siały niepotrzebne wątpliwości.
- Woohoho - zaśmiał się nagle Gerard. -
Ale ci serce zapierdala.
- Bo leżysz na mnie, idioto! -
krzyknąłem, gramoląc się na łóżku, aby usiąść. Kiedy mi się to udało,
spojrzałem wrogo na czarnowłosego. Chłopak uśmiechał się cwaniacko, za co
miałem ochotę zdzielić go poduszką po głowie.
- Chodź - powiedział, siadając po
turecku na przeciwko mnie. - Moje też tak bije - szepnął. - Posłuchaj.
Spojrzałem na niego z ukosa, szukając
haczyka. Way uśmiechnął się zachęcająco, lecz wcześniej wyczułem w jego głosie
powagę. Potraktował chyba tę sprawę o wiele bardziej na serio, niż mi się
zdawało. Albo domyślił się moich wątpliwości i poczuł się w obowiązku zdusić je
w zarodku. Jeżeli tak, wprowadzał mnie w tym większe zakłopotanie, ale też
doceniałem gest i taktowność. Przesunąłem się powoli do Waya, kładąc mu dłonie
na przysłoniętych lekko pościelą biodrach. Pochyliłem się do przodu,
spoglądając mu w oczy z niepewnością. Gerard skinął głową, więc wytrzymałem
oddech i przyłożyłem delikatnie ucho do jego piersi. Niemal od razu dotarło do
mnie lekkie dudnienie oraz pulsowanie skóry. Jakby patrzeć od pospolitej strony
tego zjawiska, nie ma w tym nic nadzwyczajnego. Najzwyklejsze doświadczenie
normalnego, naturalnego procesu. Mimo wszystko dla mnie to było ponad normę
cudowne oraz wyjątkowe. Odnosiłem wrażenie, jakbym wnikał mentalnie w tę część
Waya, której nie mam na co dzień. To jest ta część, jaka ujawnia się niezwykle
sporadycznie.
- Frank! - Oderwałem się jak oparzony od
Gerarda, odnotowując podniesiony głos matki. - Słyszę, że już nie śpisz -
oznajmiła poważnym głosem. Posłałem chłopakowi spłoszone spojrzenie. - Za pięć
minut widzę cię na dole - powiedziała władczym tonem. - Gerarda też - dodała po
chwili milczenia, po czym usłyszałem ciężkie kroki, które zasygnalizowały jej
zejście po schodach na parter.
Zacisnąłem dłonie na pościeli, patrząc z
niedowierzaniem oraz strachem na twarzy w kierunku Gerarda. Mój wzrok jednak go
jakimś cudem jakby nie obejmował. Patrzyłem przez niego i niedowierzałem w
duchu sytuacji sprzed sekundy. Kiedy docierał do mnie coraz bardziej ten
komunikat, wizja trumny i własnej śmierci zaczęła nabierać kolorów. Zajęło mi
chwilę ułożenie konkretnego obrazu z rozsypanych puzzli. Opanowało mnie
przerażenie.
- Jezu, przecież ona mnie zamorduje -
ledwo wyszeptałem z przejęciem.
************************
-
Przestań panikować - powiedziałem spokojnie, zapinając spodnie.- Jeszcze nas
nie powiesiła, a była tutaj, bo inaczej by o mnie nie wiedziała. Wyluzuj
trochę.
- Wyluzuj? - sapnął z niedowierzaniem. -
Ja chyba zaraz posram się ze strachu. - Ukrył twarz w dłoniach, oddychając
głęboko. Frank wziął tę całą sprawę do siebie o wiele bardziej histerycznie,
niż się początkowo spodziewałem. Kiedyś i tak musiało do tego dojść. Nic jednak
nie odpowiedziałem, a jedynie przewróciłem oczami.
- Ty to jesteś dopiero hipokrytą -
warknął. - Przypomnij sobie, jak sam świrowałeś, kiedy Maria powiedziała o nas
twojemu ojcu.
Spojrzałem na Franka z założonymi
rękami. W jego oczach wręcz było wypisane, że jestem ostatnią osobą, która ma
prawo go oceniać. Coś w tym było, lecz ja jedynie wkurzyłem się, że Maria
wepchnęła swój nos w nieodpowiednie miejsce. Poza tym faktem czułem raczej
ulgę, że mimo wszystko to nie ja będę dostawcą tych wieści. Chociaż w sumie nie
znałem matki Iero. Nie przypominam sobie, abym przynajmniej kiedykolwiek ją
widział. Poza tym to kobieta jak nie patrzeć, a one potrafią nawet z rolki
papieru toaletowego zrobić komodę. W dodatku Frank wspominał, że uważa mnie
raczej za świra, także wymarzonym zięciem to ja na pewno nie jestem.
- Aaaaa - westchnąłem z irytacją,
targając własne włosy. - Za jakie grzechy znalazłem się w takiej sytuacji?
- Moja mama to zagorzała katoliczka,
więc już sobie odpowiedz sam, jaki grzech w tym wszystkim znajdzie - powiedział
chłopak z rezygnacją. Zmizerniał chyba na samą myśl o rozmowie z kobietą. -
Chodźmy na dół i miejmy to za sobą - mruknął, kierując się do wyjścia z pokoju.
Skrzywiłem się nieznacznie na myśl o
odezwaniu się do niej i słuchaniu jej ględzenia. Podszedłem powoli do łóżka i
podniosłem swoją bluzę z podłogi. Założyłem ją z ociąganiem i powlokłem się za
Frankiem, który już prawie zszedł na parter z miną cierpiętnika.
Postarałem
się go dogonić, ale dotarłem do kuchni, kiedy chłopak już siedział przy stole.
Zająłem prędko miejsce tuż obok niego, chociaż w sumie mogłem spierdolić i
niczym się nie przejmować. Z drugiej strony nie chciałem mieć już bardziej z
nią na pieńku. W końcu i tak przylepiła mi łatkę psychola, który pokazuje
dzieciom kotki w piwnicy.
- Ja czułam, że coś się dzieje.
Wiedziałam to. Taka kobieca intuicja.
- Zaczyna się - mruknąłem pod nosem,
wzdychając dyskretnie. Założyłem ręce na piersi, aby odnaleźć swoją idealną
pozycję do przeczekania tego histerycznego wywodu.
- Ale oszukiwałam się, że może mi się
wydaje. Za dużo pracuję i po prostu sobie coś ubzdurałam. Ale to nie były
zwykłe urojenia - głos się jej załamał, a ja przewróciłem dyskretnie oczami.
- Mamo... - zaczął Frank, ale nie
pozwolono mu dojść do głosu.
- Więc wracam sobie wcześniej z pracy,
chcę zobaczyć, czy syn już wrócił do domu i co widzę? - rozłożyła bezradnie
ramiona na boki. W jednej dłoni trzymała nóż ubrudzony masłem i nadal stała do
nas tyłem, robiąc kanapki. - Widzę go w łóżku z facetem - pociągnęła nosem. - Z
facetem - powtórzyła z niedowierzaniem.
- Nie, kurwa, z sąsiadką - mruknąłem.
Frank kopnął mnie w nogę pod stołem, jakby jego matka mogła cokolwiek usłyszeć.
Była zbyt zajęta swoim rozpaczaniem nad tym, że syn jest gejem.
- I w takim momencie matka samotnie
wychowująca dziecko zastanawia się, gdzie popełniła błąd. Czy to wynikło z
sytuacji w rodzinie? Może to efekt złych metod wychowawczych? Jak nie patrzeć
ojca nie było nigdy w domu.
- Mamoooo... - Iero podjął kolejną
bezskuteczną próbę zwrócenia na siebie jej uwagi. Zaczynałem się już powoli
irytować tą całą niedorzeczną sytuacją.
- Jednak w końcu uświadamia sobie, że to
i tak jej syn. No i co ma zrobić? Zabronić mu? Jest w czarnej dupie - syknęła,
rzucając kanapką o talerz. Musiałem zagryźć wargę, aby się nie roześmiać.
Kobieta odwróciła się do nas przodem i podeszła, aby postawić jedzenie na stole.
- Proszę, dzieci. Śniadanie - westchnęła głośno. - Idę się przejść, Frank. Nie
wiem, kiedy wrócę - zakomunikowała, po czym zebrała się i wyszła z domu.
Spojrzałem na Franka z ukosa. Chłopak mierzył zniesmaczonym wzrokiem talerz z
kanapkami. Jeżeli wcześniej miał jakąkolwiek ochotę na pożywne śniadanie z
rana, teraz na pewno ją stracił. Nie podzielałem jego zdołowania i także nie
zamierzałem udawać, że je podzielam. Bycie fałszywym nie znajduje się w spisie
moich zachowań. Choćbym miał przedstawić najstraszniejszą z prawd oraz ujawnić
najgorsze z kłamstw, zrobiłbym to. Dlatego ze sterty nieszczerych pocieszeń,
wybrałem coś, co najbardziej chyba teraz pasowało.
- Nie zamartwiaj się tym - szepnąłem. -
To twoja matka w końcu. Nie wywali cię na chodnik przed domem.
- Może cię to zdziwi, ale wcale nie
czuję się podniesiony na duchu - stwierdził z przekąsem. Westchnąłem głośno,
aby wyrazić swoje niezadowolenie z powodu odrzucenia dobrych chęci. - Idź do
domu, Gerard - powiedział po chwili ze smutkiem. – Lepiej, żeby ciebie tu nie
było, kiedy wróci.
- Czuję się ot tak wywalony - pożaliłem
się z kwaśną miną. Myślałem, że rozładuję atmosferę, lecz tak się nie stało.
Żartowanie
chyba nie było na miejscu. Być może nie ująłem w pełni powagi tej sytuacji. Nie
umiałem się w tym odnaleźć. Zostać, ignorując ten rozkaz bardziej niż prośbę? A
może odejść i dać sprawom po prostu się potoczyć? Mina nieco mi zrzedła. Znowu
poczułem smutek typowy dla osamotnienia.
Czy
to są myśli egoisty?
Nie
potrafiłem dzielić powagi Franka.
Czy
powinno mi być z tym źle?
Mimo
wszystko wstałem i ospałymi ruchami zasunąłem za sobą krzesło. Frank nie podniósł
się nawet, żeby mnie pożegnać, co automatycznie sprawiło, że efekt był taki
sam, gdybym został spoliczkowany. Pierwszy raz doświadczyłem czegoś podobnego.
Uczucie wprawiające w osłupienie i niedowierzanie. Wcześniej spotykałem się z
ignorancją. Byli to jednak dla mnie obcy ludzie, dlatego nie przejmowałem się
tym. Ta sytuacja była jednak nieco inna.
- Oddam ci w szkole ubrania - oznajmiłem
z niechęcią, kierując się do wyjścia.
Stojąc
na werandzie, wziąłem głęboki oddech. Nie umiałem skoncentrować się na jednej
myśli, co uznałem za dobrą rzecz. Nie chciałem oscylować dokoła zaledwie kilku
wyrazów, które mogłyby mnie wprawić w przygnębienie większe ponad to, jakie
odczuwam obecnie. Nie chciałem nikogo teraz obwiniać. Czułem, że to w
większości moja niekompetencja wobec takich sytuacji jest problemem, a nie
chciałem czuć się jak problem.
Do
ostatniej chwili po zniknięciu z ulicy Iero, liczyłem na to, że wyjdzie
przynajmniej na dwór, aby się pożegnać. Ale tak się nie stało. Zostawiłem go
przy kuchennym stole zamyślonego, we własnym świecie. Czy to nie na odwrót
zazwyczaj było? Ta nagła zamiana ról sprawiła, że poczułem się raz jeszcze tego
dnia nieswojo. Dlatego chyba mimowolnie przystąpiłem do zwalania na kogoś
innego.
Już
rano był dziwny.
Od
pierwszych chwil po przebudzeniu zachowywał się tak, jakbym wczoraj zrobił coś
źle.
Jakbym
zachował się nieodpowiednio.
Jakbym
wyrządził mu krzywdę.
Jakbym
dał powód do zakłopotania.
Jeżeli
nie chciał, abym zbliżył się do niego w ten sposób, wystarczyło powiedzieć.
Przecież nie zmusiłbym go do niczego.
Stawiałem
gniewnie kroki na asfalcie, czując się jak kompletny głupiec. Byłem idiotą,
dając się tak zwyczajnie zmienić w pogodną osobę. Mogłem dalej siedzieć w swoim
świecie i stronić od ludzi. Przynajmniej uniknąłbym rozczarowań. Nie musiałbym
czegokolwiek żałować.
Kopnąłem
kamień z frustracją. Chciałem jak najszybciej znaleźć się w domu i odciąć od
świata na jakiś czas. Zasłonić okna, dać otulić się mrokowi. Tylko on sprawiał,
że mimo wielu lęków także pozwalał mi na poczucie się swobodnie w jego
objęciach. Potrzebowałem dystansu, który jest niezbędny do uspokojenia myśli oraz
spojrzenia na daną sytuację z innej perspektywy. Nienawidziłem kierować się
emocjami. To jest takie głupie - ulegać impulsom. I to nie jestem ja.
************************
Zakaszlałem
kila razy, przykładając dłoń do zdartego gardła. Otarłem rękawem ślinę z ust,
ignorując zapach wymiocin w toalecie. Wsparłem powoli czoło na zimnym szkle
muszli klozetowej, starając się wyrównać oddech.
To
znowu się dzieje.
Moje
ciało znowu sobie ze mnie kpiło. Kamuflowało ból w tkankach, odkładając go na
taki moment jak ten. Kiedy jestem bezbronny, nieświadomy, a moja czujność
uśpiona. Wtedy cierpię najbardziej. Wtedy żałuję, że dałem z siebie zrobić
głupca własnemu ciału.
Pozornie nasz organizm powinien być
czymś, co dobrze znamy, co na przestrzeni lat udało nam się rozpracować. Pewne
procesy stają się rutyną, którą bez problemu jesteśmy w stanie przewidzieć.
Kiedy coś nas boli, podświadomie znamy przyczynę. Jednak ja wciąż jestem
oszukiwany. Nigdy nie wiem, kiedy bardziej zaboli, kiedy znów zwymiotuję, albo
kiedy raz jeszcze zacznę krwawić. Po siedemnastu latach w jednym ciele, ja
dalej nic o nim nie wiem.
Wstałem
po chwili z posadzki, podnosząc się na chwiejnych nogach do pionu. Musiałem
wyglądać żałośnie. Dobrze, że ojciec spał. Nie widzi, jak jego syn staje się
wrakiem człowieka. Opierając się na ścianie, wszedłem do pokoju. Moment, w
którym upadłem na łóżko, był najwspanialszym doznaniem dzisiejszego dnia. Głowa
mi pękała, a nowe bandaże zaczęły przeciekać, wprawiając skórę w nieprzyjemne
mrowienie z powodu lepkiej krwi na skórze. Naprawdę nienawidziłem powłoki,
która mnie oblekała. Poza zewnętrznymi aspektami, istniały także te, które
przyczyniały się do mojego cierpienia. Gdybym mógł ze sobą skończyć, zrobiłbym
to bez wahania. Jednak kiedyś byłem tchórzem, a teraz miałem zbyt wiele do
stracenia, aby o to przestać walczyć. Każdy dzień mojej codzienności mienił się
jako obóz przetrwania.
Umacniał
i rujnował psychicznie.
Budował
mięśnie, uodparniał na ból.
Pozwalał
wierzyć, że kiedyś będzie lepiej, ponieważ wyjdę z niego silniejszy.
Burzył
mentalnie, czynił wyobraźnię podatną na przyswajanie lęku i podejrzewanie o
najgorsze.
Zabraniał
widzieć przyszłość w jasnych barwach, ponieważ kruszył psychikę i otaczał ją
ciemnym kolorytem.
Każdy
aspekt ma swoje ciemne oraz jasne strony.
Każde
zachowanie odbierane pozytywnie przez społeczeństwo, posiada głębsze znaczenie,
które już takie przyjemne nie jest.
Każdy
akt dobroci posiada podszewkę uszytą z negatywnych emocji.
Tam
gdzie występuje jasność, zawsze w kącie czai się mrok.
Tam
gdzie widok przysłania czerń, może pojawić się biel.
W
głębi pokoju rozległa się melodia jednej z piosenek Archive. Nagle ten dźwięk,
który niegdyś niesamowicie lubiłem, wydał mi się irytujący. Nawet nie drgnąłem.
Nie miałem ochoty z kimkolwiek rozmawiać. Ciężko mi się oddychało, zaledwie
leżąc. Gdybym wstał, mógłbym nie utrzymać się na nogach. Przynajmniej tego
byłem w pełni świadomy.
Kiedy
cisza powróciła do swojego pierwotnego stanu, odetchnąłem z taką ulgą, jak
osoba, której w końcu zrosły się połamane żebra – tyle, że krzywo. Pomijając
dyskomfort, dało się żyć, nie myśląc jedynie o bólu i środkach nasennych.
Nie
minęło dziesięć sekund, a Again
ponownie zakłóciła mi spokój swoim intrem. Zakląłem pod nosem, domyślając się,
to. Pomijając brak chęci na rozmowę, musiałem odebrać. Frank potrafi dzwonić do
upadłego. Zacisnąłem mocno powieki, kiedy podnosiłem się do siadu. W kąciku oka
zakręciła mi się samotna łza, wywołana bólem, który wciąż narastał i zgniatał
swoją siłą moje płuca. Przeklinałem z całej siły Iero, który zmusił mnie do
tego wysiłku.
- Słucham - powiedziałem słabo do
słuchawki, podpierając się o blat biurka. Wciąż kręciło mi się w głowie.
- Gerard, rozmawiałem przed chwilą z
mamą - Frank zaczął entuzjastycznie. - Wychodzi na to, że chyba jakoś sobie z
tym poradzi.
- Mhm - mruknąłem. - To wszystko?
- No... Tak - szepnął zdezorientowany.
Nie planowałem być szorstki dla niego, lecz zadzwonił o wyjątkowo złej porze. -
Czy coś się stało? - zapytał.
- N... Nie - wyjąkałem, tracąc na chwilę
równowagę. Chrząknąłem nerwowo. - Nie - powtórzyłem nieco pewniej.
- Dziwnie brzmisz... Chcesz, żebym
przyjechał?
- N... - chciałem powiedzieć, aby nie
przejmował się; nie robił sobie kłopotu z mojego powodu, ale nie zdołałem.
Zachwiałem się po raz kolejny i już ostatni.
************
W końcu, co? Liczę na sporo komentarzy po
wypoceniu prawie 7000 słów. Dziękuje becie za wymęczenie tego dobre kilka razy ♥ Było co poprawiać XD
nie mam siły pisać konstruktywnego komentarza, serio, to mnie zwaliło z nóg. tak myślałam, że będą seksy. to moje relacjonowanie na żywo wszystkiego koleżance, chyba lepiej odda emocje.
OdpowiedzUsuń"o Darsa dodała rozdział o jak fajnie
nIE WIEM CZY NIE BEDZIE SEKSOW W TYM ROZDZIALE
omgfesoifjweifwejfoiwejfoiwejf
tak bardzo umiream
siczkqam
boże
to był najpiękniejszy seks jaki w życiu przeżyłeam
omgggg mama frankaaa
omgfgfgfgfg
kobieca intuicja
fajnie rozegrane
to znaczy
jego mama nie jest taka jak zawsze te mamy w frerardach
że "o fluff puff jesteś moim syneczkiem kocham cię mimo wszystko loffki gerard jest przystojny hoho penis"
biedny gerrrdd
OMFG TA KOŃCÓWKA
WJEFOEIWJGFOIEWJG
JEZU DARSA PISZ NOWY ROZDZIAŁ
BOJĘ SIĘ!!111ONEONE"
Ty wiesz, że to jest idealne, co nie? Po prostu jak zobaczyłam scenę z seksami, to odeszłam od laptopa, bo musiałam się do tego przygotować XD Niby wiedziałam, że to kiedyś nastąpi, ale jednak musiałam się przygotować.
OdpowiedzUsuńJezu, ale ta rozmowa pani Iero z Frankiem była dla mnie śmieszna. Frank ciągle jęczał "Mamooo..." XD
Dobra, nie mam sił na mądry komentarz, więc może być reszta bez ładu i składu.
Jestem ciekawa, co się stanie z Gerardem, bo przerwałaś w takim momencie...Jezu, oby Frank albo tata go znaleźli i mu pomogli. Przecież nie mogą pojechać z nim do szpitala, bo lekarze zobaczyli jego tatuaże ociekajace krwią.
Czekam na więcej, jestem głodna kolejnego rozdziału. Kocham, ściskam i weny życzę.
xoxo
~BulletproofBlade
I kolejny rozdział, kolejne minuty poświęcone na czytanie i nie żałuję. Wiesz, że to opowiadanie to arcydzieło? Jest wyjątkowe, tak dopracowane, a emocje bohaterów nakreślone są tak bardzo wyraźnie.
OdpowiedzUsuńTa scenka, na którą wszyscy tak długo czekali - nie jestem pewna czy słowa oddadzą moje odczucia. Oh, jaka ja jestem zabawna. Jasne, że nie. To było niesamowite!
A ta pora na pogawędka Franka z matką, czy raczej jej długi monolog, jakim uraczyła syna - to było boskie!
Oprócz tego, było jeszcze parę rzeczy, czy tekstów, które naprawdę mnie rozbawiły - a to działa na ogromny + dla całości.
I jeszcze to zakończenie. W takim momencie ;_;
Pisz kochana, pisz! :D
Nic dodać, nic ująć. Po prostu idealne. Rozbawił mnie seks na korytarzu... Nie wiem, jak można robić coś takiego na podłodze. xD Nie ma co tu więcej napisać... Bardzo mi się podobało.
OdpowiedzUsuńA tak po za tym... Znajdę cię i uduszę... W takim momencie skończyć? T-T
Pisz, czekam na następną część! :D
xoxo
Postanowiłam nadrobić zaległości chociażby na Twoim blogu, ale mój leń zwyciężył, także skomentuję tylko ten rozdział. Wiedz, że kocham to opowiadanie całym swoim zbolałym serduszkiem <3 Jest po prostu idealne, fantastyczne, takie w moich klimatach, tajemnicze. Nie jest nudne, bo akacja rozwija się umiarkowanie szybko i wkraczamy w coraz to mroczniejsze życie i sekrety głównych bohaterów. Kocham sposób w jaki rozwijasz fabułę, by znów zakończyć w odpowiednim momencie, aby pobudzić wyobraźnię czytelnika. Chcę więcej! T - T
OdpowiedzUsuńNareszcie scena seksu i to nie byle jaka :3 Na korytarzu XD
Reakcja mamy Franka była nieco zabawna, ale mam nadzieję, że sobie z tym poradzi i zaakceptuje związek syna. Linda zawsze kojarzyła mi się z taką ciepłą, rozumiejącą wszystko osobą. Na pewno będzie dobrze.
No i czemu znowu w takim momencie przerywasz?! @__@ Ja poważnie rozmyślam nad możliwością zabicie Cię za te zakończenia, ale zawsze zaniechuję, bo dochodzi do mnie, że jakbym Cię zabiła, to nie dowiedziałabym się reszty. A niech Cię Darsa, tym razem Ci się upiekło... -_- :D
Oby Gerardowi nic się poważnego nie stało :'(
Czekam na kolejny rozdział, a tymczasem zapraszam na mojego bloga, gdzie w końcu pojawił się długo tak wyczekiwany rozdział IV.
Kocham! <3
Nie skomentowałam chyba ostatnich dwóch rozdziałów i wstyd mi strasznie, chciałam to zrobić jak już dostanę laptopa, ale jakoś się na to nie zapowiada, więc dobrałam się do komputera i postanowiłam chociaż pod ostatnią notką zostawić jakiś ślad, o. Pewnie nie wypowiem się szczególnie konkretnie, bo dzisiaj mam pustkę w głowie, ale przynajmniej dam znać, że wciąż tutaj jestem i czytam. Rozdział jak zwykle ładnie napisany i dobrze zbetowany, akcja jest, seksy są, cudne rozmowy są, więc wszystko perfekcyjnie. Wciąż kocham postać Franka tak bardzo, że asdfkglflfdkgf i nawet jego mamuśkę polubiłam, bo czemu nie? Wszystko lepsze od Maryśki. O, kolejny wspaniały szczegół tego rozdziału - została tylko wspomniana. Jestem strasznie zaciekawiona dalszym rozwojem wydarzeń i mam nadzieję, że kolejna część opowiadania pojawi się za niedługo, bo ostatnio mam mało świetnych rzeczy do czytania. Pozdrawiam, życzę duuużo weny, no i żebyś miło spożytkowała ostatnie dni wakacji :D
OdpowiedzUsuńOMG, seksy! :D Jak zwykle Kot zaczyna od najbardziej nieodpowiedniej części :P. A więc seksy wyszły super słitaśnie, ale całość też jest niemniej świetna. Podoba mi się, że Frank czuł się następnego dnia dość skrępowany, a nie, tak jak w większości ficów, latał nago po domu tańcząc salsę radości. Twoja wizja wydaje się bardziej realistyczna. Ach, i "Again" na dzwonek, niby taki mały szczegół ale od razu się uśmiechnęłam :). Darsiu, nie wiem, co mam jeszcze powiedzieć. Świetnie piszesz, po prostu.
OdpowiedzUsuńxoxo Kot
Boże, jak mi brakowało Frerarda! Zdałam sobie z tego sprawę, gdy padły słowa "Kocham cię, Frankie" <3
OdpowiedzUsuńRozdział i seks genialny! Ale to już wiesz.
xoxo