{ 030 }
Specyfika
ludzkiego istnienia od zawsze mnie fascynowała.
Byt
skazany na śmierć.
Życie
opieczętowane przemijaniem.
Człowiek
rodzi się, by umrzeć.
Roślina
kwitnie, by ostatecznie uschnąć.
Gdzie
tkwi sens trwania, skoro przemy na przód ze świadomością nieuchronności końca?
To tak,
jakby czytać książkę znając jej zakończenie. Jedynie znak zapytania postawiony
po środku fabuły i ciekawość losów pobocznych bohaterów trzyma nas przy treści.
Ponadto dochodzi do całokształtu kwestia tego, jaki nasz mały exodos posiada
charakter oraz ostateczny wydźwięk.
Czy nie
każdy pragnie szczęśliwego zakończenia historii?
Co
jeżeli miłośnik frazy ‘... i żyli długo i szczęśliwie” się zawiedzie?
Czy
wtedy także postanowi dobrnąć do końca, mimo przygnębienia tym, jak potoczyło
się fikcyjne życie ulubionego bohatera?
Raczej
przerwie w trakcie, aby nie dołować się podczas radosnych momentów
świadomością, że później nie będzie już tak kolorowo. Zakończy lekturę,
pozostając myślami na końcu. Nie kontynuuje przygody. Odłoży książkę na półkę,
aby przykryła ją warstwa kurzu.
Przymknąłem
oczy, wsłuchując się w szum koron drzew. Pozorny spokój, będący w
rzeczywistości kojącym wpływem żyjącej natury. Niektóre dźwięki pozwalają
docenić życie wtedy, kiedy najbardziej tego potrzebujemy. Przyjemna symfonia
sprawia, że błogość chwili daje możliwość spojrzenia na doczesność przychylnym
okiem. Gdzieś w oddali ćwierkały ptaki, lecz już nie z takim zapałem jak w
najlepszym okresie wiosny. Kiedy wszystko rozkwita, natura wydaje się mieć w
sobie więcej zapału i radości niż w późniejszych etapach rozwoju.
Na
początku wszystko przebiega powoli. Pierwsze pąki niezdarnie wylęgające się z
kłączy, źdźbła trawy coraz szybciej oswobadzające się z porannego szronu, gęsta
mgła, będąca z dnia na dzień rzadszą. Zwierzęta stopniowo wychylają się ze
swoich kryjówek i rozgaszczają na powierzchni, która zdaje się bardziej im
przychylna niż kilka tygodni wcześniej.
Później
następuje szybki rozkwit i okres cieszenia się pełnią tego dopiero co
rozpoczętego życia. Najlepsze momenty, podczas których każda chwila, a nawet
pojedyncza sekunda, liczy się najbardziej i jest tą najczęściej wspominaną.
Czas, który mija najszybciej spośród pozostałych. Raz zasiana w sercu radość
pozostaje tam na dłużej, pozwalając przetrwać gorszy okres, który ma nadejść.
Później
cykl zwalnia. Świat etapami przygotowuje się na jesień. Sady powoli wypluwają
ostatnie owoce, a pola łysieją, pozbawione wcześniejszych płodów. Krajobraz
gradacyjnie pustoszeje, coraz bardziej niknąc w oczach. Poprzednią bujność
wypierają resztki, marne pozostałości ewoluujące w pustkę. Nakręcona latem
gospodarka staje się mniej wydajna. Drzewa gubią liście, kwiaty w ogrodzie
przybierają żółtą barwę, a łąki blakną, jakby już czuły, że tak powinno być.
Że nie
ma innego wyboru.
Że
powinny ustąpić.
Nadchodzi
zima. Raz subtelnie sygnalizuje niechybne pojawienie się, raz z zaskoczenia
wkracza na swój teren. Najpierw lekki szron, który z rana pokrywa trawę,
nieznaczna zmarzlina, tworząca skorupę na ziemi, chłód wywołujący ciarki. Dłuższe
noce, krótsze dnie, uliczne latarnie, które zapalają się szybciej niż
zazwyczaj. W końcu pewnego dnia, kiedy śpimy, jedziemy do pracy, siedzimy w
szkole lub domu, z nieba zaczynają spadać płatki śniegu. Małe, puszyste,
niepozorne drobinki zwiastujące przejmujące mrozy. Zima przynosi śmierć naturze
i śmieje się z jej bezsilności, kiedy ją przytłacza. Przyroda kona pod tonami
białego puchu, wołając o pomoc. Lecz nikt nie przychodzi z ratunkiem, bo taka
jest kolej rzeczy. Nie można uciec przed losem. Nie można uciec przed
nieuniknionym. Taka jest kolej rzeczy - cykliczność, schematyczność ziemskiego
istnienia.
Analogicznie
do pór roku można spojrzeć pod tym samym kątem na człowieka i jego życie.
Rodzimy się, powoli rozkwitamy i nagle wkraczamy w wesoły okres dojrzewania,
pierwszych miłości i związanych z tym zawodów. Kosztujemy, próbujemy nowości,
bawimy się, upijamy, imprezujemy tak, jakby jutro nie miało nigdy nadejść. Pragniemy,
chcąc zostać zaspokojonymi i doświadczamy rozczarowania, jeżeli zamiast
spełnienia pojawia się niedosyt. Odczuwamy bardziej intensywnie, bardziej
emocjonalnie, bardziej.
Jednak
w końcu się zatrzymujemy w tym kotle różnych zdarzeń oraz uczuć, dystansujemy
się, patrzymy wstecz i dochodzimy do wniosku, że robiliśmy błąd. Porzucamy
dawną infantylność na rzecz dojrzałości. Wkraczamy w życie dorosłe, które
pragniemy wieść odpowiedzialnie. Które pragniemy wieść dobrze w otoczeniu
miłości bliskich. Mamy plan i dążymy sukcesywnie do jego realizacji.
Zaczynamy
pracę, marzy nam się samodzielność, a statyczność codzienności przełamujemy weekendowymi
spotkaniami na piwie ze znajomymi. Pojawia się monotonia, ale to ten rodzaj
monotonii ustatkowania się – przyjemny na pierwszych etapach nowego życia.
Przychodzi
czas założenia rodziny, poczucia troski nie tylko o samego siebie. Odpowiedzialność.
Patrzymy jak dziecko rośnie, dojrzewa i zaczyna przechodzić przez te same etapy
co my na początku swojego życia. Jednak czas jest bezlitosny; nie staje w
miejscu. Cena jest wiadoma. Wkraczamy w jesień, kiedy koniec roku jawi się
jakoś coś, co nastąpi niedługo. Dystansujemy się, obserwujemy z ubocza niczym
antyczny mędrzec. Dzieci wchodzą na ścieżkę kariery i idą naszymi śladami
niczym kot w trakcie zimy po wgnieceniach ubitego puchu.
Kiedy
człowiek staje się dziadkiem dla swoich wnuków, wie, że nastąpiła zima. Pragnie
zostać tu dłużej. Chce ujrzeć kolejne pokolenie oraz jego rozterki w pełnej
krasie. Jednak świadomość końca roku pozwala jedynie na cieszenie się chwilą.
Nigdy nie wiadomo, czy zima zbyt szybko nie dobiegnie końca, ponieważ nie można
dożyć kolejnej wiosny.
Całe
życie jest jak jeden rok, choć pozornie wypełnia je lat wiele.
Jedynym
marzeniem człowieka jest cykliczność, której nie może doświadczyć.
Wiatr
zawiał mocniej, poruszając gwałtownie kartki z mojego szkicownika. Wsunąłem subtelnie
dłoń pod zmięte arkusze papieru i delikatnie rozprostowałem je do rogu. Ołówek nieszczęśliwie
wygiął się w trakcie zawieruchy, działając na moją niekorzyść. W miejscu, gdzie
widniała huśtawka, powstała dziura wielkości kciuka. Westchnąłem ciężko,
wyrywając stronę z rysunkiem oraz trzy następne nadszarpnięte kartki. Zgiąłem
je w kulkę, rzucając na podłogę.
- Śmietnik nie jest wcale aż tak daleko
- mruknął Frank, nie podnosząc wzroku znad książki. Mógłbym przysiąc, że
szykował się do tej riposty jeszcze zanim postanowiłem zaśmiecić podłogę.
Zaskakujący okazuje się fakt, że chłopak zna mnie już na tyle, aby przewidzieć
moje przyszłe ruchy.
- Później podniosę - odpowiedziałem. -
Nie chcę kazać ci wstawać - wytłumaczyłem się, biorąc za wymówkę jego głowę na
swoich kolanach. Oboje i tak znaliśmy cel tego wszystkiego.
- Załóżmy, że ci wierzę - szepnął
ospale. Najwyraźniej sam był zbyt zmęczony, aby oponować i ruszyć się choć o
milimetr w którąkolwiek stronę.
Odchyliłem szkicownik tak, żeby na niego
spojrzeć bez jakichkolwiek barykad pomiędzy. Trzymał książkę jedną ręką w ten
sposób, który normalnym ludziom po godzinie zmiękcza mięśnie i powoduje
odrętwienie kończyny. Drugą dłoń wsunął pod kark, aby lektura była mu
przyjemniejszą, ale według mnie i tak nic nie zastępowało leżenia na boku. Nie
wiedziałem nawet, co czyta, ale znając Franka, to musiał być jakiś kryminał
albo fantasy. Nigdy nie zagłębiał się w nic o innym zarysie fabuły. Odsunąłem
mu delikatnie włosy z czoła, aby lepiej widzieć jego twarz.
- Hmmm? - mruknął, odchylając głowę do
tyłu. Spojrzał na mnie pytająco, a mi nie pozostało nic poza uśmiechnięciem
się.
- Hmmm? - odpowiedziałem zaczepnie.
- Nie odpowiadaj mi hmmm na moje hmmm -
zaśmiał się. Przewróciłem oczami i opuściłem wzrok na pustą kartkę z zamiarem
zabrania się do rysowania, lecz coś nie dało mi spokoju. Przeklinałem chwile,
kiedy wewnętrzne ja stało w silnej
opozycji do ja harmonijnego oraz ja spokojnego. Z reguły podobny
nieporządek wewnętrzy nie wróżył niczego dobrego na przyszłość.
Spojrzałem
przed siebie, jakby ogród czy huśtawka były mi w stanie udzielić odpowiedzi.
Naturalnie nie były, a moje niepoukładane wnętrze często same nie wie, czego
chce. Tylko pytania, zero treści zwrotnej.
Zerknąłem
kątem oka na Franka, który delikatnie ruszał w powietrzu stopą wspartą na
podłokietniku ogrodowej leżanki. Cały obraz sielanki burzyły jego skarpetki z
dziwnymi wzorami, które mnie śmieszyły, ilekroć je widziałem. Klatka piersiowa
chłopaka unosiła się powoli, a wzrok ze stałym tempem przesuwał po linijkach
tekstu. Nic nie burzyło jego spokoju, który absorbowałem niczym gąbka chłonąca
wodę. To były te zwyczajne momenty, które razem dzieliliśmy na tle mojego
niezwyczajnego życia. Ujmowało mnie to. Kochałem chwile pospolitości, ponieważ
one podnosiły mnie na duchu i dawały na poły namacalny dowód istnienia materii,
do której mógłbym należeć. Dla jednostki ważna jest samoidentyfikacja oraz
możliwość odnalezienia własnej grupy. Nie jestem chciwy. Druga osoba do pary mi
w zupełności wystarczy.
Nachyliłem
się nad Frankiem i pocałowałem go delikatnie w czoło. Brakujący element, jaki
wywołał roztargnienie swoją nieobecnością. Brunet nie zareagował jakoś
wylewnie, ale także niczego podobnego nie oczekiwałem z jego strony. Zwyczajnie
wplótł swoje palce w moje włosy i poczochrał je z czułością, po czym wrócił do
swojego zajęcia.
Tak
właśnie miało być. Tak wyglądałby mój świat idealny. Gdyby istniał oczywiście.
Moja mała utopia, przyrównana na zasadzie antytezy do obecnie panującego
porządku. Stała niepewność jutra trochę obrzydzała ogólną wizję życia, ale w
końcu powinno się trzymać tego, co się ma. Moje dzisiaj było perfekcyjne. Może
z pozoru nieco nudne, monotonne czy pozbawione atrakcji, lecz perfekcyjne w
swojej prostocie. Dlatego nie chciałem niczego stracić, choć cokolwiek było mi
trudno utrzymać. Odtrącałem i przyciągałem do siebie Iero, a on to cierpliwe
znosił. Nikt nie wyznaczył limitu przekroczenia granicy, a ja nie chcę więcej
próbować znalezienia się po jej drugiej stronie. Kiedy okaże się, że przemierzyłem
ją o raz za dużo, może być za późno, aby cokolwiek odwrócić. Ciągłe dysonanse
rozstrajają człowieka, wprowadzają drażliwość, kierują ku kłótni. Wszystko,
czego chce uniknąć.
Zacząłem
powoli kreślić nowe linie na papierze.
Nadal
mam na względzie przeszłość. To nie jest tak, że szybko wróciliśmy po wszystkim
do normalności. Nadal odnosimy się do siebie z dystansem, choć z każdym dniem
systematycznie go zmniejszamy. Sztuka małych kroków jest ciężkim owocem do
zgryzienia, lecz niezbędnym do sklejenia potłuczonego. Frank nadal czasami wzdryga
się, gdy go dotykam, a ja ograniczam zbliżanie się do niego, aby nie czuł się
niezręcznie. Zachowujemy się jak pierdolone małżeństwo po przejściach. Wątpię
czy w zwykłych związkach nastolatków po serii takich atrakcji byliby oni
jeszcze razem. Przepełnia mnie wdzięczność w stosunku do Franka za to, że nadal
przy sobie trwamy, mimo że łączą nas tylko więzy mentalne. Patrząc na całokształt
obiektywnie, nie mamy wobec siebie żadnych praw zniewalających wolność wyoboru
i nie jesteśmy do siebie przywiązani na amen. W Każdej chwili któraś ze stron
może chcieć się oddzielić niczym państwo dążące do autonomii. Ludzki świat,
ludzkie wybory.
Kiedy
kończyłem cieniowanie huśtawki, Frank niespokojnie poruszył się na moich
kolanach, wyprowadzając mnie z rytmu. Skrzywiłem się. To najgorsza z rzeczy,
które mogą mi zepsuć rysunek. Wybicie ze schematycznych ruchów nadgarstka,
jedności idei, przejrzystości pomysłu, konkretyzacji myśli przewodniej.
Ostatecznie chłopak po prostu usiadł obok, także odetchnąłem z ulgą.
Prawdopodobieństwo, że znów mi przeszkodzi, kiedy się wczuje, było znikome.
- Gerard? - usłyszałem jego szept.
- Mmmm? - mruknąłem od niechcenia. Ściągnąłem
brwi, kiedy nieoczekiwanie kropla krwi upadła na środek kartki.
- Gerard... - zaczął jeszcze raz Frank,
chcąc zwrócić na siebie moją uwagę. Spojrzałem na chłopaka, który trzęsącą się
dłonią ścierał bordową plamę ze swojego policzka.
- Kurwa - warknąłem, patrząc na
przesiąkający czerwienią bandaż. Wstałem gwałtownie z ławki, odrzucając
zamaszyście szkicownik na bok.
************************
Zmrużyłem
oczy, kiedy zeszyt Gerarda trzasnął z hukiem o drewno. Chłopak zszedł szybko z
podestu i zniknął we wnętrzu domu. Wypuściłem powoli trzymane w płucach
powietrze, zaznając na chwilę fizycznej ulgi. Spojrzałem przelotnie na
zakrwawiony szkicownik Waya, po czym przeniosłem wzrok na toczący się po ziemi
ołówek. Pierwotnie chciałem go ponieść, lecz jego ruch był symbolem czegoś
niewypowiedzianego i niedokończonego, a ja nie chciałem burzyć tego obrazu. Nie
moje słowo jest tu ostatnie.
Uderzyło
mnie silnie to, że zbyt rozochociłem się w sielance, zapominając, że powinienem
mieć wciąż na względzie ten niestabilny i zaskakujący aspekt codzienności. Zaczęło być po postu zbyt spokojnie,
pomyślałem. W końcu znowu musiało się coś
zjebać. Westchnąłem nostalgicznie, ścierając rękawem krew z policzka.
Kiedy
na parterze zatrzasnęły się drzwi, wstałem powoli, starając się z siebie
strzasnąć odrętwienie. Nie było ono wskazane w obecnej sytuacji, która
wykluczała moją bierność i domagała się jakiejś aktywności. Poczucie obowiązku
niekiedy zdaje się silniej przemawiać niż chęć wycofania oraz ucieczki od
problemu.
Ściągnąłem
brwi, mrugając powiekami. Dopiero teraz zdałem sobie sprawę z tego, że mam
zaszklone oczy. Zbyt dużo tego wszystkiego chyba ostatnio pojawiało się w
naszym życiu. Powoli nie nadążałem nad skomplikowanymi zawirowaniami, ciągłymi
zmianami. Zastanowiłem się nad tym, czy ludzki mózg jest w stanie zawiesić się
od nadmiaru otrzymanych na raz informacji tak jak komputer, lecz nie byłem w
stanie sklecić odpowiedzi. Teraz nie był czas
ani pora na takie rozważania.
Wszedłem
do domu, kierując się niespiesznie ku łazience. Stół w salonie nadal zaśmiecały
brudne naczynia z wczorajszego oglądania filmu. Nie pamiętam nawet, o czym był,
bo zasnąłem po pierwszych dwudziestu minutach. Ostatnie koszmary Gerarda nie
dają mi spać po nocach. Chłopak stale się zrywa i krzyczy, przyczyniając się do
mojego niewyspania. Nie mam serca jednak zostawiać go samego sobie, a w pustym
domu także nie lubię siedzieć, bo mama wyjechała ze swoim facetem na tydzień
poza miasto. Mimo że brzmi to, jakbym miał dość Waya, to tak nie jest.
Zwyczajnie miło by było odpocząć kilka godzin przy jego boku bez większych
urozmaiceń.
Wspiąłem
się ospale po schodku na korytarz i podszedłem do drzwi łazienki.
- Wszystko w porządku? - zapytałem,
uprzednio pukając.
- Nie wchodź – Gerard odpowiedział lekko
roztrzęsionym głosem. Nie wiem, co chciał tym osiągnąć, lecz na pewno jego
słowa nie były w stanie mnie zatrzymać. Nacisnąłem powoli klamkę, otwierając
drzwi. Czarnowłosy gorączkowo rozwiązywał bandaże, jednak tak trzęsły mu się
dłonie, że nie umiał trafić na węzeł. Był zły. Nienawidził, kiedy stawałem się
naocznym świadkiem uwypuklania się słabości jego ciała. Jakiś czas temu
oznajmił, że chce być dla mnie podporą a nie obciążeniem. Przez takie sytuacje
dołował się myślami, że jedynie stanowi źródło naszych problemów, co nie mijało
się do końca z prawdą, lecz kłopotem był jego charakter – nie ułomność
cielesna. - Mówiłem ci, żebyś nie
wchodził! - warknął.
- Nie myśl, że będę zawsze robił to, co
chcesz - powiedziałem spokojnie, choć w głębi przepełniał mnie smutek. Widzenie
Gerarda w takim stanie było strasznym przeżyciem. Dodatkowy fakt, że znam go
jako opanowaną oraz wręcz zimną osobę, jedynie potęgował niemiły aspekt tego
doznania. Podszedłem do czarnowłosego, łapiąc go za dłonie. Chłopak spiął
mięśnie, dając mi przejrzeć swoje ruchy. Na tym etapie zbyt dobrze go znałem. Zacieśniłem
uścisk, kiedy starał się wyrwać.
- Puść - mruknął. Nie odpowiedziałem,
ponieważ nie sądziłem, abym był w stanie. Brak zrozumienia całej sytuacji nie
rodził już dłużej frustracji, ale raczej osłabienie. Modliłem się o to, aby Way
nie dostrzegł lekkiego drżenia mojego podbródka. Stałbym się słaby i śmieszny w
jego oczach. Stale mówi mi przecież, że płacz jest bezcelowy, gdyż niczego nie
zmienia, a jedynie sprawia, że dusza cierpi bardziej niż zwykle. - Zostaw to.
Pobrudzisz się - dodał po chwili już znacznie łagodniej.
- Nie obchodzi mnie to - szepnąłem,
zaczynając odwiązywać jego opatrunki.
- Frank...
- Cicho - pokręciłem powoli głową. -
Będzie dobrze.
Odwinąłem bandaże, wrzucając je do
śmietnika pod umywalką. Spojrzałem na lepiącą się od krwi rękę Gerarda,
wzdychając. Nienawidziłem tego, jak kleją się po niej palce. Podniosłem łokciem
kurek otwierający dopływ wody. Skrzywiłem się, patrząc, jak przezroczysty
strumień trafia na czerwone ślady, zmywając je. Po ściankach umywalki do spływu
uciekała jasnoczerwona ciecz, gasnąca coraz bardziej w swej intensywności.
Przesuwając delikatnie palcami wzdłuż ręki Gerarda, czułem małe zgrubienia jego
blizn. Mimo że nie rozumiałem tego, jak można się okaleczać i w taki sposób katować
własne ciało, to starałem się przynajmniej w minimalny sposób udawać, że nie
mam mu tego za złe. To minęło, ten mroczny okres jego życia, dlatego nie
potrafiłbym wypominać mu błędów przeszłości. Każde najmniejsze napomkniecie o
tym wywołałoby grymas bólu na twarzy. Rozdrapywanie ran zahacza o granicę
bezcelowości.
Dotknąłem
delikatnie jego nadgarstka, który był znacznie gorzej poharatany i już bez
ingerencji osobistej woli Waya. Chłopak nie miał na to wpływu. W tej kwestii
mogę wyrazić żal, jednak nie na głos.
Za
przeszłość nie mogę krytykować.
O
teraźniejszości wolę nie rozmawiać.
O
niepewności przyszłości lepiej się nie wypowiadać.
Ostatnio
zawsze lepiej jest milczeć.
Lepiej
analizować słowa przed puszczeniem ich w obieg.
Lepiej
myśleć nad drobnymi gestami przed ich wykonaniem.
Lepiej
zastanowić się, czy czynność jest rzeczywiście lepsza od bierności.
Człowiek
dążeniem do celu, ratuje własną duszę od zatracenia i zniknięcia.
Nie
można jednak dążyć, nie mając celu.
Nie
można mieć celu, kiedy każdą decyzję poprzedza strach.
Nie
można się wyzbyć ze strachu, kiedy każdy ruch zdestabilizuje niepewność.
Nie
można nabrać pewności, kiedy istnieje ryzyko, że straci się kogoś, kogo się kocha.
Kiedy
pojawia się ryzyko straty, spomiędzy ciemnych szczelin wypełza nicość. Nicość,
która blokuje ruch, zabija myśli, wycina struny głosowe.
Sięgnąłem
po ręcznik z wieszaka i rozciągnąłem go, nakazując Gerardowi skinięciem głowy,
aby położył na nim swoje ręce. Chłopak westchnął ciężko, lecz po chwili
poczułem na materiale ciężar jego dłoni. Pochylił się do przodu, opadając
delikatnie czołem na moje ramię.
- Nie musisz robić tego wszystkiego -
powiedział z rezygnacją i zażenowaniem. - Nie chcę, żebyś oglądał mnie w tym
stanie.
- Ale ja chcę - odpowiedziałem zgodnie z
prawdą. - Lubię się tobą zajmować, wiesz?
- Wiem - mruknął pod nosem, prostując
się. Zacząłem powoli wcierać maść w jego nadgarstki. - To już trzeci raz w tym
tygodniu - oznajmił nieoczekiwanie.
- Wiesz z jakiego powodu? - ukryłem
zdziwienie faktem, że cokolwiek mi o sobie mówi. Ostatnio ciężko było wyciągnąć
od niego jakiekolwiek informacje.
- Zbliża się szósty - powiedział takim
tonem, jakby to nie było wszystko. Wiedziałem, że to nie było wszystko.
- I... - pociągnąłem go za język.
- I urodziny za kilka miesięcy -
dokończył, jakby to oznaczało wyrok śmierci.
- To tylko następny rok, Gerard -
pocieszyłem go, zaczynając zawiązywać bandaż. - Osiemnastka to nie zgon, to po
prostu kolejny rok niosący większą dojrzałość i doświadczenie. - Czułem na
sobie pełne braku zrozumienia spojrzenie czarnowłosego. Mógłbym przysiąc nawet,
że jego usta wyginęły się w smutnym, ale nadal lekko ironicznym, uśmiechu.
Osoba, która cierpi zawsze widzi więcej niż osoba jedynie przyglądająca się temu cierpieniu.
- Chciałbym, żebyś miał rację - szepnął,
naciągając rękawy bluzy na świeże opatrunki.
- Mam - westchnąłem cicho, wyrzucając
resztki opakowania do śmietnika.
- Frankie... - zaczął niepewnie Way,
kiedy wyszliśmy na korytarz. Spojrzałem na niego z zaciekawieniem, idąc do
kuchni. Miał minę, jakby stała się jakaś straszna rzecz i wstydzi się przede
mną przyznać do jej zrobienia. Nie mogłem zdecydować czy bardziej wzbierał we
mnie niepokój czy może rozbawienie zakłopotaniem Waya wymalowanym komicznie na
jego twarzy. - Czy my byliśmy kiedykolwiek na randce? – wypalił
niespodziewanie. Uniosłem wysoko brwi w geście zdziwienia. Trzymałem za ucha
kilka brudnych szklanek, które zgarnąłem z blatu, a których nie zdążyłem włożyć
do zlewu, ponieważ zatrzymałem się w połowie drogi.
- Co? - zdziwiłem się, przystając na
przeciwko niego. - Skąd nagle wzięło ci się to pytanie?
- Tak po prostu... zapytałem, no -
poprawił nerwowo kaptur, rumieniąc się. Moje intensywne spojrzenie musiało go
jedynie wprawiać w tym większe zakłopotanie, skoro przejechał powoli oraz mocno
dłonią po swoim karku. – Nie mogłeś po prostu odpowiedzieć? Jezu, jak
niezręcznie. Nieważne, zapomnij - machnął nagle lekceważąco ręką, po czym
wyminął mnie i poszedł do salonu. Wychyliłem się zza ściany, aby zerknąć za
chłopakiem, który zaczął zbierać opakowania ze stolika i wrzucać je do siatki.
Prędko ułożył talerze na jedną kupkę, po czym nadął policzki, przeczesał powoli
włosy, a następnie wyjrzał przez okno na ogród, zostając w takiej pozycji na
dłużej.
Lekko
otępiały, zawróciłem, chcąc dokończyć to, co zacząłem. Podszedłem powoli do
zlewu, wstawiając do niego brudne naczynia po kawie, herbacie i kakao czy innych
gównach, które należało przepłukać od razu po wypiciu ich zawartości. Teraz
pozostałości napojów zaschły na ściankach, sprawiając kubki trudniejszymi do
wyczyszczenia. Podwinąłem rękawy bluzy, aby ich nie zmoczyć i puściłem wodę.
Nie
miałem pojęcia, skąd u Gerarda nagle pojawiły się jakieś dziwne zapędy, ale ich
źródło zaczęło mnie zastanawiać. Nigdy nie wydawał się osobą, która myślałaby o
takich rzeczach, jak wspólne umawianie się w całkiem oficjalnym sensie. Po
prostu od początku… no po prostu sobie byliśmy. Żaden z nas nie odczuwał
specjalnej potrzeby dodatkowej afirmacji tej relacji.
- Randka? - mruknąłem pod nosem, po czym
pokręciłem głową w geście dostrzeżenia niedorzeczności podobnej wizji.
Zaśmiałem się cicho, nalewając płyn na gąbkę.
************
Jestem taka niezadowolona z tego, zabijcie mnie, błagam. Nie
dość, że tak rzadko cokolwiek dodaję, to jeszcze w takiej jakości.
Męczy mnie to opowiadanie straszliwie, dlatego skończę je
najprawdopodobniej w kilka następnych rozdziałów. Coraz mniej Was tutaj, o co
oczywiście nie mogę mieć pretensji. Jedynie prośbę – poczekajcie na następne
opowiadanie. Może wypadnie lepiej niż obecne :)
Darsiak, jestem z tobą (tj. czytam) od połowy Bella Muerte i nie mam zamiaru cię opuszczać dopóki tworzysz. :/
OdpowiedzUsuńwiem, że ciężko obiektywnie spojrzeć na własną twórczość, ale rozdział jest przyzwoity. masz tak fajnie wyrobiony styl pisania, że nawet podczas lekkich zastojów i zniechęceń potrafisz świetnie opisać to co chcesz przekazać.
smutno trochę, że Lilia zmierza ku końcowi, ale naprawdę cię rozumiem i życzę ci dużo chęci do dalszego pisania.
Ostatnio mniej u Ciebie komentowałam, ale to przez to, że nie wiedziałam jak. Odnoszę wrażenie, że wszystko już napisałam, a nie chcę się powtarzać. Jeśli chodzi o rozdział, według mnie jest bardzo dobry. Opiekuńczość Franka względem Gerarda i vice versa dodają całości mnóstwo uroku i czytałam o ich dalszych losach ze wzruszeniem, nawet jeśli nie dzieje się zbyt dobrze. Obydwaj są tacy kochani, nie mam słów. Tyle mojego komentarza, nie wiem co mogłabym dodać. Czekam na kolejne rozdziały Lilii, na nowe opowiadanie również iii życzę Ci dużo siły do pisania :)
OdpowiedzUsuńRozdział naprawdę dobry. Ja osobiście kocham to opowiadanie i smutno mi że zmierza ku końcowi. .. :/
OdpowiedzUsuńTylko go nie zabijaj ;-;
OdpowiedzUsuńJa tu jestem cały czas, jako ninja, ale jestem! (i w końcu mam konto, yay)
Cóż mogę powiedzieć... kocham twoje opowiadania, twój styl pisania i jak zwykle, dla mnie rozdział był po prostu wspaniały ;_;
Jestem tu i zawsze będę, nawet jeśli nie komentuję! C:
KOLEJNY ROZDZIAŁ BŁAGAM BŁAGAM BŁAGAM BŁAGAM!
OdpowiedzUsuńAle mam nadzieję że sie dobrze skonczy... Dla mnie... <3
OdpowiedzUsuńKocham ;*
Nie komentuję wszystkich twoich rodziałów, ale wciąż tu jestem. Po prostu czasami sama nie wiem co napisać. Zbyt idealne to wszystko. Żle się oceniasz. Ten rozdział jak i inne, jest genialny. Smutno mi, że to opowiadanie zmierza ku końcowi :< A tak mi się podoba.
OdpowiedzUsuńNo cóż. Skoro cię ono tak męczy to chyba nie powinnaś pisać go na siłę. To opowiadanie zakończy się i może nowe cię zadowoli c:
Aww, Darsiu, czekam na tę randkę :3.
OdpowiedzUsuńRozdział nie jest zły. Nie podobał mi się tak jak wcześniejsze, ale i tak jest dobry. Ja tak nie potrafię pisać jak Ty, a chciałabym.
OdpowiedzUsuńZazdroszczę im tych chwil pospoltoś ci, bo mają je z kim dzielić. Mają siebie.
xoxo