środa, 24 grudnia 2014

Curse of the Bloody Lily

{ 031 }




         - Jak długo zamierzasz to jeszcze utrzymywać w tajemnicy przed Frankiem? - zapytał ojciec z rozżaleniem w głosie. - Przynajmniej powinien wiedzieć, czego się spodziewać.
- Myślisz, że jest mi łatwo? - mruknąłem niechętnie do telefonu. - Moim priorytetem stało się unikanie tego, żeby go nie ranić.
- Zranisz go jeszcze bardziej, jeśli po prostu pewnego dnia znikniesz, rozmyjesz się w powietrzu, a on nie będzie rozumiał dlaczego.
Westchnąłem głośno, łapiąc się za nasadę nosa. Oparłem łokcie na drewnianym płocie, który stanowił ogrodzenie wybiegu dla koni.
Jak się czuje człowiek, który stoi na krawędzi życia, widząc pod sobą przepaść ze śmierci? Myślę, że każdy inaczej przyswaja podobną myśl. Ja się z nią pogodziłem, choć teraz zostawiam za sobą tak wiele. Tak wiele muszę stracić. Wszystko było prostsze, kiedy trzymałem się na uboczu. Ojciec nie jest w stanie znaleźć nic, co spowodowałoby zahamowanie trawiącego mnie od wewnątrz zepsucia. Każda próba pocieszenia mnie twierdzeniem, że trafił na ślad czegoś nowego, jest przepełniona rozpaczliwym, żałosnym wręcz celem dania mi złudnej nadziei. Ojciec chyba nie zdaje sobie sprawy z tego, że dając mi możliwość dostrzeżenia nowej perspektywy, jedynie podsyca istniejące we mnie poczucie niesprawiedliwości zapisanego gdzieś we wszechświecie losu. Rani mnie tym tylko bardziej niż koi.
- Gerard, słuchasz mnie? - zapytał nagle.
- Taaa - westchnąłem, zaciągając się papierosem. - Słucham.
- To dobrze - powiedział, nie będąc przekonanym. - Co u was słuchać?
- Nic specjalnego - przetarłem zmęczone zarwaną nocą oczy. - Jesteśmy na jakimś festynie z okazji... nawet nie wiem jakiej - mruknąłem. - Frank poszedł do toalety.
- Jeśli mnie pamięć nie myli, to zawsze jest organizowany u nas dzień rodziny – napomknął, chcąc zapewne sprawić, abym czuł wstyd za swoją ignorancję. Nie miałem za co czuć się winnym. Po prostu grałem, bo głupio było mi powiedzieć ojcu, że sam zaprosiłem chłopaka gdziekolwiek. To nie współgra z moją osobowością. Takie zachowanie to… słabość? Tak sądzę.
- Być może - odpowiedziałem, obracając się w kierunku toalet. Franka nadal nie było nigdzie widać.
- Odzywała się może do ciebie Maria?
- Nie - szepnąłem.
Dziewczyna rozpłynęła się w powietrzu. Pewnego dnia po prostu zniknęła, nie zostawiając po sobie jakiegokolwiek śladu. Nie wysiliła się, aby napisać list czy nawet zwykłą pieprzoną karteczkę przylepną. Mogła także wysłać kartkę w bikini ze słonecznych Balearów z podpisem: Sram na Ciebie i Twoje uczucia. Możesz pocałować moja spaloną słońcem dupę. XOXO Mary. Byłbym wkurwiony, ale wiedziałbym przynajmniej, że suka żyje, a nie zdycha pod mostem w kartonie.
Jej mieszkanie opustoszało, dokumenty ze szkoły usunięto, a czas wymazał ją ze wspomnień ludzi, gdzie zajmowała całkiem mały epizod. Nikt nie pamiętał o Marii, a jej tajemnicza ucieczka z dnia na dzień nie wzbudziła większych podejrzeń. Dziewczyna tak jak szybko i niespodziewanie pojawiła się w moim życiu, tak szybko i niespodziewanie z niego zniknęła, zostawiając niedotkliwą pustkę. Była zagadką na tyle interesującą, by chcieć ją rozwiązać, lecz nie aż w takim stopniu, by jej nierozwiązanie stanowiło problem. Przez pewien czas dołował mnie fakt, że nie daje nic o sobie znać. Czułem, że to była moja wina i powinienem to naprawić. Z czasem doszedłem do wniosku, że niepotrzebnie obarczam się odpowiedzialnością za cudzą ucieczkę, a życie w poczuciu zrobienia czegoś niewłaściwego nie jest dla mnie. Zawsze zrzucam niepotrzebny bagaż, kiedy tylko mogę.
- To niedobrze - kontynuował ojciec. - Liczyłem, że przynajmniej od ciebie czegoś się dowiem.
- Niestety - odparłem szybko, widząc idącego w moim kierunku Franka. Uśmiechnąłem się do niego, wydychając ostatnie kłęby dymu i wyrzucając papierosa. Chłopak nienawidzi, kiedy przy nim palę. - Muszę kończyć - powiedziałem z pośpiechem, po czym skończyłem rozmowę, nie czekając na odpowiedź. I tak chciałem to wcześniej zrobić, bo mężczyzna mnie cholernie męczył. Długa rozłąka zabija tematy, na które można rozmawiać. Zostaje tylko wiecznie powtarzający się motyw cierpienia i śmierci, a to mnie meczy.
- Śmierdzisz - oznajmił Iero, podchodząc.
- Żeby to stwierdzić, musiałbyś mnie powąchać - uniosłem jedną brew do góry.
- Już nie bądź taki rozkoszny - zaśmiał się.
- Nigdy nie próbowałem - westchnąłem, ruszając z miejsca. Zrównałem z Frankiem tempo kroków. - Nie chce wracać do szkoły - zaczął jękliwie, wpadając na mnie mocno ramieniem. - Znowu siedzenie w ławce, znowu słuchanie nauczyciela i znowu mało czasu dla siebie.
- I znowu pomaganie mi w matmie - zauważyłem.
- Na to akurat nie narzekam - powiedział żywo. - Już przeglądałem zbiór zadań i powiem ci, że materiał jest dość wymagający. Bardzo dużo zadań w stosunku do liczby godzin w tygodniu i... - stanąłem szybko za brunetem, zakrywając mu usta dłonią.
- Nie mów o szkole, kiedy się spotykamy, błagam - mruknąłem, po czym zanurzyłem nos w zagłębieniu jego szyi. - Będzie jeszcze na to czas.
- Ludzie patrzą - odepchnął mnie z uśmiechem.
- Po to mają oczy - skwitowałem, rozglądając się dokoła.
Westchnąłem, zauważając, że rzeczywiście wiele osób przyglądało nam się z dystansu, szeptało sobie do ucha, trącając od czasu do czasu ramieniem. Naturalnie nie przybierało to poważniejszych w konsekwencje postaci, ponieważ głównie kręciły się tutaj rodziny, które chciały miło spędzić niedzielne popołudnie. Para pedałów to jedynie kolejny temat do plotek, urozmaicających ten jakże piękny dzień. Na siłę nie zawalczy się cudzego ograniczenia. W niektórych społeczeństwach pewne zasady, normy oraz kanony są stałym elementem, który nie zmienia swojej postaci od pokoleń. Tak samo jest nadal z podstawowym modelem rodziny. Jest on czymś świętym w tak wyizolowanej mieścinie jak nasza. Odstępstwa nie są traktowane przychylnie. Podobna relacja występuje między klasykami oraz romantykami.
Klasycy są wierni antycznym kanonom, traktują ustalone wzorce jako świętość i każde odstępstwo od tych norm określają mianem wynaturzenia oraz barbarzyństwa.
Romantycy jednak ponad wszystko chwalą indywidualizm, możliwość stworzenia nowej idei, empiryczne poznanie świata, przywilej samostanowienia o własnym życiu oraz wolność myśli, czynu oraz ducha.
Ten konflikt idealnie obrazuje podział społeczeństwa na kategorie.
Są ludzie, którzy krytykują wszystko, co nie zgadza się z odgórnie przyjętymi prawami i zwyczajami. S
ą ludzie, którzy szanują wolność jednostki, lecz nie pochwalają istnienia tej wartości oraz jej czynnego wykorzystywania.
Są też ludzie, którym nie przeszkadza ogólnie panująca swoboda, sami ciesząc się jej posiadaniem.
Niespodziewanie wprost pod nogi wpadło mi dziecko, odbijając się od nich z impetem. Szczęśliwie zdolność mojej percepcji nie była przyćmiona, także szybko chwyciłem dziewczynkę pod rękę, zapobiegając zetknięciu się jej tyłka z brudną ziemią, która jeszcze nie do końca została osuszona przez słońce po ostatnich opadach. Dziecko musiało mi być bardzo wdzięczne, bo niemal natychmiast wybuchło płaczem tak straszliwym, jakbym co najmniej uciął mu nogę i pięć palców dłoni. Skrzywiłem się, podnosząc wzrok do góry. Zauważyłem biegnącą ku nam kobietę, która niemalże ciągnęła za sobą następną córkę.
- Nie trzeba było ich sobie tyle robić - mruknąłem pod nosem, odwlekając bachora w ręce Franka. Brunet szybko przejął beksę, uśmiechając się do niej. Dziewczynka przestała płakać, a ja przewróciłem oczami.
- Przepraszam bardzo - wydyszała kobieta, zagarniając gwałtownie dziecko do siebie. - Jej siostra jest dużo spokojniejsza.
Przeniosłem wzrok na blondwłosego aniołka z lekko zaróżowionymi policzkami i lizakiem w rączce, który chował się za swoją mamą. Chował się, lecz patrzył mi odważnie w oczy. Zaciekawiłem się, dlatego odwzajemniłem spojrzenie. Zaintrygował mnie intensywny granat, który niewerbalnie sygnalizował, że w tym niewinnym ciele kryje się już coś z goła przeciwstawnego. Jednak trzeba być realistą. To tylko dziecko - zbyt młode, by poprzez doświadczenie wykształcić w sobie dominującą charakter cząstkę zła. Jestem zwyczajnie pojebany. Wszędzie widzę ciemną stronę.
- Nic się nie stało - powiedział szybko Iero, jak zwykle nie widząc w niczym problemu.
- Bo to nie na twoje nogi się wrąbała - mruknąłem, kiedy matka odeszła, szarpiąc nadpobudliwe dziecko. – Pieprzony ADHDowiec.
- Przestań, to tylko maluch - zaoponował. - Ty też pewnie stwarzałeś kłopoty rodzicom. Na tym polega dzieciństwo. - Zrobiłem szybki rachunek sumienia i po podsumowaniu doszedłem do wniosku, że nie miałem dzieciństwa. Warunki, w których dorastałem, nie umożliwiły zaistnienia takiego etapu w moim życiu. W bardzo naciąganej wersji - szybko musiałem dorosnąć. Moje dłuższe milczenie chyba uświadomiło Frankowi, że swoimi wnioskami trafił w martwy punkt.
- Chodźmy coś zjeść - zaproponowałem, kiedy chłopak otwierał buzię z wręcz wymalowanymi na twarzy przeprosinami. Nie lubiłem wracać do przeszłości i żaden moment nie był odpowiedni, aby ten temat poruszyć.


************************


Wpychałem do buzi frytkę za frytką, uważnie obserwując Gerarda. Musiałem go o coś zapytać i kompletnie nie wiedziałem jak. Chłopak siedział na ławce po drugiej stronie stołu. Obserwował ludzi zamyślonym wzrokiem, średnio zwracając na mnie swoją uwagę. Nie zamówił nic do jedzenia. Nawet przestał kryć się z tym, że prawie nic nie je. Kiedyś przynajmniej starał się zachowywać pozory.
- Możemy porozmawiać? - zagadnąłem.
- O czym? - mruknął.
- O... Naszym związku - stwierdziłem, choć sam nie miałem pojęcia, jak to sklasyfikować. Gerard gwałtownie zwrócił na mnie swoje spojrzenie, chyba opacznie rozumiejąc te słowa. Przynajmniej zwróciłem jego uwagę. Postanowiłem jakoś dojść powoli do sedna okrężną drogą. - Jesteśmy ze sobą... No już w sumie długo i wiemy o sobie... PRAWIE wszystko - zaznaczyłem delikatnie. Chłopak przeczesał nerwowo włosy ręką. - Spędziliśmy razem wiele pięknych chwil. Gerard... ja... nie chce ciebie urazić, ani nic w tym stylu, ale...
- Jeżeli chcesz się rozstać, to po prostu to z siebie wyrzuć i po sprawie - zauważył z goryczą. - Mniej zaboli - dodał szeptem po chwili ciszy, którą wywołały jego słowa. Zamrugałem kilka razy, aż dotarło do mnie, że chyba źle dobrałem do siebie myśli.
- To nie miało tak źle zabrzmieć - powiedziałem. - Nie o to mi chodziło do końca.
- To o co? - westchnął ciężko. - Wyduś to z siebie, bo do głowy przychodzą mi same złe myśli przez to twoje dukanie.
- Ej! - podniosłem głos. - Nie wszystko można powiedzieć tak prosto z mostu - wytłumaczyłem, lecz po ujrzeniu ponaglającego wzroku Waya, nabrałem powietrza w płuca i wypaliłem szybko - Chce cię przeprowadzić przez szóstego, proszę!


************************


Usta Franka były dzisiaj inne. Bardziej miękkie, bardziej słodkie, bardziej zapalczywe. Albo miał taki dobry humor, bo nie poszedł na religię, albo cieszył się, że zaczął szkołę, którą uwielbia. Stawiałem na to drugie, wobec czego mój entuzjazm już nie sięgał tak wysoko.
- Idziemy po tej godzinie do mnie? - zapytał, kładąc swoje dłonie na moich ramionach. Zjechałem powoli palcami na jego biodra, żeby nie spadł mi z kolan.
- Mamy jeszcze jedną lekcje - przywróciłem go do rzeczywistości.
- Nie idźmy na nią.
- Biologia.
- I co z tego?
- Ciebie Carter uwielbia, a ja nie chce, żeby znienawidził mnie bardziej już na początku nowego roku - powiedziałem stanowczo, obracając się powoli na krześle. - Idziemy tam.
- Dobra - westchnął z rezygnacją. - A z tym szóstym przynajmniej coś myślałeś? - zapytał.
- Fraaaank - jęknąłem, odchylając głowę.
- No Gerard. Obiecałeś, że się nad tym poważnie zastanowisz.
- Obiecałem, srałem - mruknąłem pod nosem, za co oberwałem pięścią w bark. - To boli, halo. Ja też mam uczucia - zaprotestowałem.
- Nie wkurzaj mnie nawet - ostrzegł warknięciem. Najwyraźniej bardzo mu na tym zależało, ale nie widziałem całej sytuacji w zbyt jasnych barwach.
- Załatwione - oznajmiła Olivia, wchodząc nagle do gabinetu. - Ale więcej nie stawiajcie mnie w takiej sytuacji, bo nauczyciele zaczną podważać moje kompetencje za plecami - zaczęła dramatyzować i wyolbrzymiać, gwałtownie gestykulując. - Musiałam nazmyślać, że narodził się między wami konflikt, niezbędna jest moja interwencja, bo ta relacja jest tak bardzo napięta... Słabo mi - opadła na swoje krzesło tak gwałtownie, jakby przebyła piechotą trasę kolei transsyberyjskiej.
- Dziękujemy - powiedział uprzejmie Iero, wybijając mi ukradkiem palca w podbrzusze. Zacisnąłem szczęki, kiwając głową z uśmiechem cierpiętnika. Nikt nie powiedział, że miłość to sama przyjemność i radość.
- Nie ma sprawy, ale usiądźcie normalnie, bo jakby jakiś nauczyciel wszedł...
- Nie przesadzasz czasami? - zapytałem równocześnie z Frankiem szepczącym mi do ucha groźby. "Jeszcze nie skończyliśmy tej rozmowy". Dokładnie to mi powiedział. Zadrżałem nieznacznie. - Nie, nie przesadzasz, masz w sumie rację – zmieniłem prędko zdanie, spychając szybciej Franka ze swoich kolan. Olivia posłała mi spojrzenie pełne braku zrozumienia. Pokiwałem niewinnie głową na boki. O nie, nie będę jak jedna z uciśnionych żonek w programach telewizyjnych. Daj raz sobie wejść na głowę człowieku, to pasożyt tak się uczepi włosów, że zejdzie póki nie będziesz łysy.
- To z czym macie problem? – zagadnęła psycholog mało pedagogicznym tonem.
- Ja z niczym - podniosłem dłonie w geście poddania. - Porozmawiajcie sobie sami, pójdę zrobić herbatę.


************************


Myłem powoli ręce, wspominając słowa Olivii. Jak mogłem na niego nie naciskać i udawać, że odpuściłem, skoro szósty był już za dwa dni! Może znała go dłużej, ale czy to oznacza od razu, że lepiej? Jest jego psycholog od podstawówki. Widziała już każdą jego reakcje na różne zjawiska, towarzyszyła podczas najgorszych chwil, obserwowała najbardziej podłe oblicza. W głębi odkrywałem fakt, że powinienem jej zaufać, jednak... Czułem się tak cholernie zazdrosny o to, że tyle razem przeszli, a ona była pierwszą osobą, przed którą się otworzył.
Westchnąłem ciężko, podnosząc głowę do góry. Spojrzałem na swoje odbicie w lustrze. Jestem głupi. Głupi człowiek z głupimi myślami. Przecież to ja jestem jego chłopakiem do cholery. Jestem i powinienem czuć się ważny.
Dlaczego zatem nie czuję?
Kiedy drzwi się otworzyły, zobaczyłem wchodzącego Robbiego. Odwróciłem wzrok, zamykając dopływ wody. Od dawna już się nawzajem ignorowaliśmy. Poza tym dlaczego nie, skoro i tak nie mieliśmy wspólnego tematu do rozmowy. Typowy lowelas z typową skłonnością do zawierania szybkich znajomości i jeszcze szybszego ich kończenia. Podszedłem powoli do suszarki w rogu pomieszczenia, czym musiałem najwyraźniej zwrócić uwagę chłopaka, kiedy powietrze głośno przerwało ciszę pomieszczenia.
- Cześć, Frank - zagadnął.
- Cześć - kiwnąłem mu głową.
- Jak tam sytuacja z Wayem? - podszedł do mnie, a ja uśmiechnąłem się pod nosem.
- A jaka ma być? - zapytałem ze zdziwieniem.
- Dowiedziałeś się czegoś ciekawego? - zniżył konspiracyjnie głos. Założę się, że wiele dziewczyn dałoby się pokroić, byle tylko chłopak szepnął im kilka słówek do ucha tym niskim brzmieniem. Dobrze, że nie byłem żadną z nich.
- W sensie? - udałem niezrozumienie.
- No o nim. Wydajecie się dość zakumplowani.
- Aaaaaaa - zaśmiałem się. - No wiesz, wiele ciekawych rzeczy. Ale nasza relacja raczej nie jest taka, jak ci się wydaje.
- Jak to? Jakich rzeczy? - zapytał szybciej, niż skończyłem zdanie. Uwielbiałem oglądać głupi wyraz twarzy Robbiego, kiedy nie wiedział, co się dokoła niego dzieje.
- Tajemnica detektywistyczna - odpowiedziałem.
Nagle gwałtownie otworzyły się drzwi jednej z kabin, aż oboje podskoczyliśmy z zaskoczenia. Kompletnie nie spodziewałem się takiego ruchu ze strony czarnowłosego. Nigdy nie chciał raczej uchodzić za szkolnego wariata. Gerard wyszedł powoli, pociągając rękawy bluzy z chłodną miną mordercy. W łazience tylko brakowało osobnego podajnika z dezynfekującym mydłem chirurgicznym specjalnie dla niego. Skalpel idealnie pasowałby mu teraz w dłoni. Uśmiechnąłem się w duchu, lecz na zewnątrz nie dałem o niczym znać. Way nas kompletnie zignorował i podszedł do umywalki. Robbie chyba nieświadomie wykonał krok w tył. Jakby patrzeć z jego perspektywy, to Gee naprawdę jest przerażający. W końcu sam niegdyś tego doświadczyłem na własnej skórze. Sportowiec patrzył na dłonie Waya, które mył z psychiczną dokładnością i intensywnością, z jaką zawsze zmywał krew. Brakowało teraz w tym momencie skrajnego napięcia odgłosu przełykanej śliny. W końcu czarnowłosy strząsnął ostatnie krople wody z rąk i schylił się po torbę.
- O, Gerard. Nie wiedziałem, że tam jesteś... - zaczął Robbie, ale Gerard go zlał.
- Czego stoisz tu i się wdzięczysz, rusz dupę - mruknął do mnie. Wyprostowałem się jak żołnierz salutujący generałowi.
- Tak panie - powiedziałem, po czym wzruszyłem ramionami, patrząc bezradnie na Robbiego. Powiedzieć, że miał zdziwioną minę, to naprawdę za mało.


************************

        
Oglądałem z podłogi nierówności na suficie pokoju Franka, podczas gdy chłopak raczej wolał odpoczywać na swoim łóżku. Od dłuższego czasu zastanawiałem się, jakiej powinienem udzielić mu odpowiedzi. Jego pragnienie jest całkowicie oczywiste, ale nieświadomość psychologicznych skutków już w ogóle nie pojawia mu się w świadomości.
I to mnie przeraża, ponieważ nie wie, czego tak naprawdę bardzo chce.
Maria pewnie powiedziałaby, że oszalałem, w ogóle rozważając taką prośbę. Uśmiechnąłem się pod nosem na wizję kolejnej awantury, którą by mi zrobiła. Ale nie zrobi.
Zatrzymałem wzrok na pęknięciu.
Bo już jej tu nie ma.
Zniknęła, jakbym dla niej nic nie znaczył.
Zniknęła w sposób, który mówi, że raczej nie zamierzała odbudować tej relacji.
Przez myśl przeszło mi, że mogłaby nie żyć, ale nie chciałem brać tego za opcję.
- Śpisz? - mruknąłem w przestrzeń, bo już od dawna w tym pokoju nikt nie wypowiedział ani jednego słowa. Przeniosłem wzrok na chłopaka, który uważnie mi się przyglądał. Coś mi podpowiadało, że już od dłuższego czasu byłem obserwowany.
- Nie - odpowiedział powoli, uśmiechając się lekko. - Zastanawiam się, nad czym znowu myślisz.
- Często to robisz - zauważyłem.
- Bo nigdy nic mi się mówisz - westchnął, siadając powoli na krawędzi materaca. Rzucił we mnie nieoczekiwanie dwoma przedmiotami o bliżej nieokreślonym kształcie. - Prawie się do tego przyzwyczaiłem - kontynuował. Kiedy odsunąłem od siebie miękkie pociski, zauważyłem, że Frank ściąga z łóżka koc. Brunet podszedł do mnie i uklęknął przy poduszkach. - Tak trzymać - szepnął, wciskając mi jedną pod głowę, po czym nakrył nas wygrzanym wcześniej przez siebie kocem.
- Co robisz? - zdziwiłem się.
- Jak już sobie tam myślisz sam, to przynajmniej ci po cichu potowarzyszę - powiedział, wtulając się w mój bok. - Knuj dalej - poklepał mnie delikatnie po klatce piersiowej.
- Dziwny jesteś - skwitowałem, śmiejąc się cicho. Pocałowałem chłopaka w czubek głowy. - Zastanawiałem się, co z szóstym - wyznałem. - Nie umiem podjąć decyzji.
Między nami zapanowała na chwilę dłuższa cisza. Oczekiwałem od Franka odpowiedzi, ale on nie poczuwał się raczej do jej udzielenia. Zamknięte powieki bruneta wskazywały na to, że wolał iść spać, niż pomóc mi dokonać wyboru.
- Jeżeli ma ci to spędzać sen z powiek, Gee, to nie róbmy tego - westchnął nieoczekiwanie. - Jakoś to przeboleje.
- Tylko wiem, że ci na tym zależy - zauważyłem.
-  Na wielu rzeczach mi w życiu już zależało, a je straciłem, więc jak jeszcze raz odpuszczę, to nic się nie stanie. Nie można być cały czas egoistą.
- Rozumiem - szepnąłem, instynktownie nakrywając go jeszcze bardziej.
Przed rozmową z Iero nie byłem w stanie podjąć decyzji; po niej było jeszcze gorzej. Czułem się winny, jakbym go zawiódł i kolejny raz czegoś pozbawił. Życie przy mnie jest pełne wyrzeczeń, a ja nie chce, by Frank cokolwiek tracił. Wiele razy czułem się jak świnia przez swój egoizm i brak silnej woli.
Jestem tym, który niszczy to, co kocha i nie potrafi przestać.
Ani dać nic w zamian.


************


Wesołych świąt? <uśmiecha się niepewnie> Nie będę przepraszać za obsuwy, bo to byłoby już żałosne. Po prostu nie mam czasu na pisanie i nic na to nie poradzę :c Mimo wszystko dzięki, że tu nadal część z Was jest. Pisać więcej oraz dodawać częściej to moje postanowienia noworoczne; nikt nie wie, co z nich wyniknie.


9 komentarzy:

  1. darsa, ja już nie mam słów na wyrażanie mojej miłości względem twej twórczości. przejęłabym od ciebie wszystkie obowiązki i sumiennie je wypełniała, żebyś tylko częściej pisała :( ale sama doskonale rozumiem, jak to jest nie mieć czasu, więc wybacza ci się. + treści rozdziałów to rekompensują
    kc hardo

    OdpowiedzUsuń
  2. Jestem. Czytam. Komentuję. Ja po prostu kocham to opowiadania, kocham ten specyficzny, momentami naprawdę ciężki, wręcz duszący klimat.
    Ubolewam nad tym, że rozdziały pojawiają się tak rzadko, ale cóż... Obowiązków nie wolno zaniedbywać.

    OdpowiedzUsuń
  3. Znalazłam tego bloga 3 dni temu i od tamtego czasu po prostu siedzę nocami i czytam *.* jeszcze nigdy żaden frerard nie działał na mnie jak ten, a sposób w jaki piszesz jest po prostu fantastyczny. Znalazłam tego bloga przypadkiem, a jest teraz moim ulubionym i z niecierpliwością czekam na kolejne części.

    OdpowiedzUsuń
  4. To jest po prostu piękne, z niecierpliwością czekam na więcej! <3

    OdpowiedzUsuń
  5. błagam więcej................................................................

    OdpowiedzUsuń
  6. Ach no, to jest niesamowite! *-*
    Nic więcej nie napiszę, bo się nie da. No po prostu niesamowite! Sposób, w jaki to piszesz... Cudowny. :)
    Czekam na następny rozdział. ;)

    OdpowiedzUsuń
  7. Oh <3 GENIALNA JESTEŚ ;3333

    OdpowiedzUsuń
  8. Zabawna była scena z tym Robbiem.
    Rozdział świetny <3
    xoxo

    OdpowiedzUsuń