{ 031 }
- Jak
długo zamierzasz to jeszcze utrzymywać w tajemnicy przed Frankiem? - zapytał
ojciec z rozżaleniem w głosie. - Przynajmniej powinien wiedzieć, czego się
spodziewać.
- Myślisz, że jest mi łatwo? - mruknąłem
niechętnie do telefonu. - Moim priorytetem stało się unikanie tego, żeby go nie
ranić.
- Zranisz go jeszcze bardziej, jeśli po
prostu pewnego dnia znikniesz, rozmyjesz się w powietrzu, a on nie będzie
rozumiał dlaczego.
Westchnąłem
głośno, łapiąc się za nasadę nosa. Oparłem łokcie na drewnianym płocie, który
stanowił ogrodzenie wybiegu dla koni.
Jak się
czuje człowiek, który stoi na krawędzi życia, widząc pod sobą przepaść ze
śmierci? Myślę, że każdy inaczej przyswaja podobną myśl. Ja się z nią
pogodziłem, choć teraz zostawiam za sobą tak wiele. Tak wiele muszę stracić.
Wszystko było prostsze, kiedy trzymałem się na uboczu. Ojciec nie jest w stanie
znaleźć nic, co spowodowałoby zahamowanie trawiącego mnie od wewnątrz zepsucia.
Każda próba pocieszenia mnie twierdzeniem, że trafił na ślad czegoś nowego,
jest przepełniona rozpaczliwym, żałosnym wręcz celem dania mi złudnej nadziei.
Ojciec chyba nie zdaje sobie sprawy z tego, że dając mi możliwość dostrzeżenia
nowej perspektywy, jedynie podsyca istniejące we mnie poczucie niesprawiedliwości
zapisanego gdzieś we wszechświecie losu. Rani mnie tym tylko bardziej niż koi.
- Gerard, słuchasz mnie? - zapytał
nagle.
- Taaa - westchnąłem, zaciągając się
papierosem. - Słucham.
- To dobrze - powiedział, nie będąc
przekonanym. - Co u was słuchać?
- Nic specjalnego - przetarłem zmęczone
zarwaną nocą oczy. - Jesteśmy na jakimś festynie z okazji... nawet nie wiem
jakiej - mruknąłem. - Frank poszedł do toalety.
- Jeśli mnie pamięć nie myli, to zawsze
jest organizowany u nas dzień rodziny – napomknął, chcąc zapewne sprawić, abym
czuł wstyd za swoją ignorancję. Nie miałem za co czuć się winnym. Po prostu
grałem, bo głupio było mi powiedzieć ojcu, że sam zaprosiłem chłopaka gdziekolwiek.
To nie współgra z moją osobowością. Takie zachowanie to… słabość? Tak sądzę.
- Być może - odpowiedziałem, obracając
się w kierunku toalet. Franka nadal nie było nigdzie widać.
- Odzywała się może do ciebie Maria?
- Nie - szepnąłem.
Dziewczyna rozpłynęła się w powietrzu.
Pewnego dnia po prostu zniknęła, nie zostawiając po sobie jakiegokolwiek śladu.
Nie wysiliła się, aby napisać list czy nawet zwykłą pieprzoną karteczkę
przylepną. Mogła także wysłać kartkę w bikini ze słonecznych Balearów z
podpisem: Sram na Ciebie i Twoje uczucia.
Możesz pocałować moja spaloną słońcem dupę. XOXO Mary. Byłbym wkurwiony,
ale wiedziałbym przynajmniej, że suka żyje, a nie zdycha pod mostem w kartonie.
Jej
mieszkanie opustoszało, dokumenty ze szkoły usunięto, a czas wymazał ją ze
wspomnień ludzi, gdzie zajmowała całkiem mały epizod. Nikt nie pamiętał o
Marii, a jej tajemnicza ucieczka z dnia na dzień nie wzbudziła większych
podejrzeń. Dziewczyna tak jak szybko i niespodziewanie pojawiła się w moim
życiu, tak szybko i niespodziewanie z niego zniknęła, zostawiając niedotkliwą
pustkę. Była zagadką na tyle interesującą, by chcieć ją rozwiązać, lecz nie aż
w takim stopniu, by jej nierozwiązanie stanowiło problem. Przez pewien czas
dołował mnie fakt, że nie daje nic o sobie znać. Czułem, że to była moja wina i
powinienem to naprawić. Z czasem doszedłem do wniosku, że niepotrzebnie
obarczam się odpowiedzialnością za cudzą ucieczkę, a życie w poczuciu zrobienia
czegoś niewłaściwego nie jest dla mnie. Zawsze zrzucam niepotrzebny bagaż,
kiedy tylko mogę.
- To niedobrze - kontynuował ojciec. -
Liczyłem, że przynajmniej od ciebie czegoś się dowiem.
- Niestety - odparłem szybko, widząc
idącego w moim kierunku Franka. Uśmiechnąłem się do niego, wydychając ostatnie
kłęby dymu i wyrzucając papierosa. Chłopak nienawidzi, kiedy przy nim palę. -
Muszę kończyć - powiedziałem z pośpiechem, po czym skończyłem rozmowę, nie
czekając na odpowiedź. I tak chciałem to wcześniej zrobić, bo mężczyzna mnie
cholernie męczył. Długa rozłąka zabija tematy, na które można rozmawiać.
Zostaje tylko wiecznie powtarzający się motyw cierpienia i śmierci, a to mnie
meczy.
- Śmierdzisz - oznajmił Iero,
podchodząc.
- Żeby to stwierdzić, musiałbyś mnie
powąchać - uniosłem jedną brew do góry.
- Już nie bądź taki rozkoszny - zaśmiał
się.
- Nigdy nie próbowałem - westchnąłem,
ruszając z miejsca. Zrównałem z Frankiem tempo kroków. - Nie chce wracać do
szkoły - zaczął jękliwie, wpadając na mnie mocno ramieniem. - Znowu siedzenie w
ławce, znowu słuchanie nauczyciela i znowu mało czasu dla siebie.
- I znowu pomaganie mi w matmie -
zauważyłem.
- Na to akurat nie narzekam - powiedział
żywo. - Już przeglądałem zbiór zadań i powiem ci, że materiał jest dość
wymagający. Bardzo dużo zadań w stosunku do liczby godzin w tygodniu i... -
stanąłem szybko za brunetem, zakrywając mu usta dłonią.
- Nie mów o szkole, kiedy się spotykamy,
błagam - mruknąłem, po czym zanurzyłem nos w zagłębieniu jego szyi. - Będzie
jeszcze na to czas.
- Ludzie patrzą - odepchnął mnie z
uśmiechem.
- Po to mają oczy - skwitowałem,
rozglądając się dokoła.
Westchnąłem, zauważając, że rzeczywiście
wiele osób przyglądało nam się z dystansu, szeptało sobie do ucha, trącając od
czasu do czasu ramieniem. Naturalnie nie przybierało to poważniejszych w
konsekwencje postaci, ponieważ głównie kręciły się tutaj rodziny, które chciały
miło spędzić niedzielne popołudnie. Para pedałów to jedynie kolejny temat do
plotek, urozmaicających ten jakże piękny dzień. Na siłę nie zawalczy się
cudzego ograniczenia. W niektórych społeczeństwach pewne zasady, normy oraz
kanony są stałym elementem, który nie zmienia swojej postaci od pokoleń. Tak
samo jest nadal z podstawowym modelem rodziny. Jest on czymś świętym w tak
wyizolowanej mieścinie jak nasza. Odstępstwa nie są traktowane przychylnie.
Podobna relacja występuje między klasykami oraz romantykami.
Klasycy
są wierni antycznym kanonom, traktują ustalone wzorce jako świętość i każde
odstępstwo od tych norm określają mianem wynaturzenia oraz barbarzyństwa.
Romantycy
jednak ponad wszystko chwalą indywidualizm, możliwość stworzenia nowej idei,
empiryczne poznanie świata, przywilej samostanowienia o własnym życiu oraz
wolność myśli, czynu oraz ducha.
Ten
konflikt idealnie obrazuje podział społeczeństwa na kategorie.
Są
ludzie, którzy krytykują wszystko, co nie zgadza się z odgórnie przyjętymi
prawami i zwyczajami. S
ą
ludzie, którzy szanują wolność jednostki, lecz nie pochwalają istnienia tej
wartości oraz jej czynnego wykorzystywania.
Są też
ludzie, którym nie przeszkadza ogólnie panująca swoboda, sami ciesząc się jej
posiadaniem.
Niespodziewanie
wprost pod nogi wpadło mi dziecko, odbijając się od nich z impetem. Szczęśliwie
zdolność mojej percepcji nie była przyćmiona, także szybko chwyciłem
dziewczynkę pod rękę, zapobiegając zetknięciu się jej tyłka z brudną ziemią,
która jeszcze nie do końca została osuszona przez słońce po ostatnich opadach.
Dziecko musiało mi być bardzo wdzięczne, bo niemal natychmiast wybuchło płaczem
tak straszliwym, jakbym co najmniej uciął mu nogę i pięć palców dłoni.
Skrzywiłem się, podnosząc wzrok do góry. Zauważyłem biegnącą ku nam kobietę,
która niemalże ciągnęła za sobą następną córkę.
- Nie trzeba było ich sobie tyle robić -
mruknąłem pod nosem, odwlekając bachora w ręce Franka. Brunet szybko przejął beksę,
uśmiechając się do niej. Dziewczynka przestała płakać, a ja przewróciłem oczami.
- Przepraszam bardzo - wydyszała
kobieta, zagarniając gwałtownie dziecko do siebie. - Jej siostra jest dużo
spokojniejsza.
Przeniosłem wzrok na blondwłosego
aniołka z lekko zaróżowionymi policzkami i lizakiem w rączce, który chował się
za swoją mamą. Chował się, lecz patrzył mi odważnie w oczy. Zaciekawiłem się,
dlatego odwzajemniłem spojrzenie. Zaintrygował mnie intensywny granat, który
niewerbalnie sygnalizował, że w tym niewinnym ciele kryje się już coś z goła
przeciwstawnego. Jednak trzeba być realistą. To tylko dziecko - zbyt młode, by
poprzez doświadczenie wykształcić w sobie dominującą charakter cząstkę zła.
Jestem zwyczajnie pojebany. Wszędzie widzę ciemną stronę.
- Nic się nie stało - powiedział szybko
Iero, jak zwykle nie widząc w niczym problemu.
- Bo to nie na twoje nogi się wrąbała -
mruknąłem, kiedy matka odeszła, szarpiąc nadpobudliwe dziecko. – Pieprzony ADHDowiec.
- Przestań, to tylko maluch -
zaoponował. - Ty też pewnie stwarzałeś kłopoty rodzicom. Na tym polega
dzieciństwo. - Zrobiłem szybki rachunek sumienia i po podsumowaniu doszedłem do
wniosku, że nie miałem dzieciństwa. Warunki, w których dorastałem, nie
umożliwiły zaistnienia takiego etapu w moim życiu. W bardzo naciąganej wersji -
szybko musiałem dorosnąć. Moje dłuższe milczenie chyba uświadomiło Frankowi, że
swoimi wnioskami trafił w martwy punkt.
- Chodźmy coś zjeść - zaproponowałem,
kiedy chłopak otwierał buzię z wręcz wymalowanymi na twarzy przeprosinami. Nie
lubiłem wracać do przeszłości i żaden moment nie był odpowiedni, aby ten temat
poruszyć.
************************
Wpychałem
do buzi frytkę za frytką, uważnie obserwując Gerarda. Musiałem go o coś zapytać
i kompletnie nie wiedziałem jak. Chłopak siedział na ławce po drugiej stronie
stołu. Obserwował ludzi zamyślonym wzrokiem, średnio zwracając na mnie swoją
uwagę. Nie zamówił nic do jedzenia. Nawet przestał kryć się z tym, że prawie
nic nie je. Kiedyś przynajmniej starał się zachowywać pozory.
- Możemy porozmawiać? - zagadnąłem.
- O czym? - mruknął.
- O... Naszym związku - stwierdziłem,
choć sam nie miałem pojęcia, jak to sklasyfikować. Gerard gwałtownie zwrócił na
mnie swoje spojrzenie, chyba opacznie rozumiejąc te słowa. Przynajmniej
zwróciłem jego uwagę. Postanowiłem jakoś dojść powoli do sedna okrężną drogą. -
Jesteśmy ze sobą... No już w sumie długo i wiemy o sobie... PRAWIE wszystko -
zaznaczyłem delikatnie. Chłopak przeczesał nerwowo włosy ręką. - Spędziliśmy
razem wiele pięknych chwil. Gerard... ja... nie chce ciebie urazić, ani nic w
tym stylu, ale...
- Jeżeli chcesz się rozstać, to po
prostu to z siebie wyrzuć i po sprawie - zauważył z goryczą. - Mniej zaboli -
dodał szeptem po chwili ciszy, którą wywołały jego słowa. Zamrugałem kilka
razy, aż dotarło do mnie, że chyba źle dobrałem do siebie myśli.
- To nie miało tak źle zabrzmieć -
powiedziałem. - Nie o to mi chodziło do końca.
- To o co? - westchnął ciężko. - Wyduś
to z siebie, bo do głowy przychodzą mi same złe myśli przez to twoje dukanie.
- Ej! - podniosłem głos. - Nie wszystko
można powiedzieć tak prosto z mostu - wytłumaczyłem, lecz po ujrzeniu
ponaglającego wzroku Waya, nabrałem powietrza w płuca i wypaliłem szybko - Chce
cię przeprowadzić przez szóstego, proszę!
************************
Usta
Franka były dzisiaj inne. Bardziej miękkie, bardziej słodkie, bardziej
zapalczywe. Albo miał taki dobry humor, bo nie poszedł na religię, albo cieszył
się, że zaczął szkołę, którą uwielbia. Stawiałem na to drugie, wobec czego mój
entuzjazm już nie sięgał tak wysoko.
- Idziemy po tej godzinie do mnie? -
zapytał, kładąc swoje dłonie na moich ramionach. Zjechałem powoli palcami na
jego biodra, żeby nie spadł mi z kolan.
- Mamy jeszcze jedną lekcje -
przywróciłem go do rzeczywistości.
- Nie idźmy na nią.
- Biologia.
- I co z tego?
- Ciebie Carter uwielbia, a ja nie chce,
żeby znienawidził mnie bardziej już na początku nowego roku - powiedziałem
stanowczo, obracając się powoli na krześle. - Idziemy tam.
- Dobra - westchnął z rezygnacją. - A z
tym szóstym przynajmniej coś myślałeś? - zapytał.
- Fraaaank - jęknąłem, odchylając głowę.
- No Gerard. Obiecałeś, że się nad tym
poważnie zastanowisz.
- Obiecałem, srałem - mruknąłem pod
nosem, za co oberwałem pięścią w bark. - To boli, halo. Ja też mam uczucia -
zaprotestowałem.
- Nie wkurzaj mnie nawet - ostrzegł warknięciem.
Najwyraźniej bardzo mu na tym zależało, ale nie widziałem całej sytuacji w zbyt
jasnych barwach.
- Załatwione - oznajmiła Olivia,
wchodząc nagle do gabinetu. - Ale więcej nie stawiajcie mnie w takiej sytuacji,
bo nauczyciele zaczną podważać moje kompetencje za plecami - zaczęła
dramatyzować i wyolbrzymiać, gwałtownie gestykulując. - Musiałam nazmyślać, że
narodził się między wami konflikt, niezbędna jest moja interwencja, bo ta
relacja jest tak bardzo napięta... Słabo mi - opadła na swoje krzesło tak
gwałtownie, jakby przebyła piechotą trasę kolei transsyberyjskiej.
- Dziękujemy - powiedział uprzejmie
Iero, wybijając mi ukradkiem palca w podbrzusze. Zacisnąłem szczęki, kiwając
głową z uśmiechem cierpiętnika. Nikt nie powiedział, że miłość to sama
przyjemność i radość.
- Nie ma sprawy, ale usiądźcie
normalnie, bo jakby jakiś nauczyciel wszedł...
- Nie przesadzasz czasami? - zapytałem
równocześnie z Frankiem szepczącym mi do ucha groźby. "Jeszcze nie
skończyliśmy tej rozmowy". Dokładnie to mi powiedział. Zadrżałem
nieznacznie. - Nie, nie przesadzasz, masz w sumie rację – zmieniłem prędko zdanie,
spychając szybciej Franka ze swoich kolan. Olivia posłała mi spojrzenie pełne
braku zrozumienia. Pokiwałem niewinnie głową na boki. O nie, nie będę jak jedna
z uciśnionych żonek w programach telewizyjnych. Daj raz sobie wejść na głowę
człowieku, to pasożyt tak się uczepi włosów, że zejdzie póki nie będziesz łysy.
- To z czym macie problem? – zagadnęła psycholog
mało pedagogicznym tonem.
- Ja z niczym - podniosłem dłonie w
geście poddania. - Porozmawiajcie sobie sami, pójdę zrobić herbatę.
************************
Myłem
powoli ręce, wspominając słowa Olivii. Jak mogłem na niego nie naciskać i
udawać, że odpuściłem, skoro szósty był już za dwa dni! Może znała go dłużej,
ale czy to oznacza od razu, że lepiej? Jest jego psycholog od podstawówki.
Widziała już każdą jego reakcje na różne zjawiska, towarzyszyła podczas
najgorszych chwil, obserwowała najbardziej podłe oblicza. W głębi odkrywałem
fakt, że powinienem jej zaufać, jednak... Czułem się tak cholernie zazdrosny o
to, że tyle razem przeszli, a ona była pierwszą osobą, przed którą się
otworzył.
Westchnąłem
ciężko, podnosząc głowę do góry. Spojrzałem na swoje odbicie w lustrze. Jestem
głupi. Głupi człowiek z głupimi myślami. Przecież to ja jestem jego chłopakiem
do cholery. Jestem i powinienem czuć się ważny.
Dlaczego
zatem nie czuję?
Kiedy
drzwi się otworzyły, zobaczyłem wchodzącego Robbiego. Odwróciłem wzrok,
zamykając dopływ wody. Od dawna już się nawzajem ignorowaliśmy. Poza tym
dlaczego nie, skoro i tak nie mieliśmy wspólnego tematu do rozmowy. Typowy
lowelas z typową skłonnością do zawierania szybkich znajomości i jeszcze
szybszego ich kończenia. Podszedłem powoli do suszarki w rogu pomieszczenia,
czym musiałem najwyraźniej zwrócić uwagę chłopaka, kiedy powietrze głośno
przerwało ciszę pomieszczenia.
- Cześć, Frank - zagadnął.
- Cześć - kiwnąłem mu głową.
- Jak tam sytuacja z Wayem? - podszedł
do mnie, a ja uśmiechnąłem się pod nosem.
- A jaka ma być? - zapytałem ze
zdziwieniem.
- Dowiedziałeś się czegoś ciekawego? -
zniżył konspiracyjnie głos. Założę się, że wiele dziewczyn dałoby się pokroić,
byle tylko chłopak szepnął im kilka słówek do ucha tym niskim brzmieniem.
Dobrze, że nie byłem żadną z nich.
- W sensie? - udałem niezrozumienie.
- No o nim. Wydajecie się dość
zakumplowani.
- Aaaaaaa - zaśmiałem się. - No wiesz,
wiele ciekawych rzeczy. Ale nasza relacja raczej nie jest taka, jak ci się
wydaje.
- Jak to? Jakich rzeczy? - zapytał
szybciej, niż skończyłem zdanie. Uwielbiałem oglądać głupi wyraz twarzy
Robbiego, kiedy nie wiedział, co się dokoła niego dzieje.
- Tajemnica detektywistyczna -
odpowiedziałem.
Nagle gwałtownie otworzyły się drzwi
jednej z kabin, aż oboje podskoczyliśmy z zaskoczenia. Kompletnie nie
spodziewałem się takiego ruchu ze strony czarnowłosego. Nigdy nie chciał raczej
uchodzić za szkolnego wariata. Gerard wyszedł powoli, pociągając rękawy bluzy z
chłodną miną mordercy. W łazience tylko brakowało osobnego podajnika z dezynfekującym
mydłem chirurgicznym specjalnie dla niego. Skalpel idealnie pasowałby mu teraz
w dłoni. Uśmiechnąłem się w duchu, lecz na zewnątrz nie dałem o niczym znać.
Way nas kompletnie zignorował i podszedł do umywalki. Robbie chyba nieświadomie
wykonał krok w tył. Jakby patrzeć z jego perspektywy, to Gee naprawdę jest
przerażający. W końcu sam niegdyś tego doświadczyłem na własnej skórze.
Sportowiec patrzył na dłonie Waya, które mył z psychiczną dokładnością i
intensywnością, z jaką zawsze zmywał krew. Brakowało teraz w tym momencie
skrajnego napięcia odgłosu przełykanej śliny. W końcu czarnowłosy strząsnął
ostatnie krople wody z rąk i schylił się po torbę.
- O, Gerard. Nie wiedziałem, że tam
jesteś... - zaczął Robbie, ale Gerard go zlał.
- Czego stoisz tu i się wdzięczysz, rusz
dupę - mruknął do mnie. Wyprostowałem się jak żołnierz salutujący generałowi.
- Tak panie - powiedziałem, po czym
wzruszyłem ramionami, patrząc bezradnie na Robbiego. Powiedzieć, że miał
zdziwioną minę, to naprawdę za mało.
************************
Oglądałem
z podłogi nierówności na suficie pokoju Franka, podczas gdy chłopak raczej
wolał odpoczywać na swoim łóżku. Od dłuższego czasu zastanawiałem się, jakiej
powinienem udzielić mu odpowiedzi. Jego pragnienie jest całkowicie oczywiste,
ale nieświadomość psychologicznych skutków już w ogóle nie pojawia mu się w świadomości.
I to
mnie przeraża, ponieważ nie wie, czego tak naprawdę bardzo chce.
Maria
pewnie powiedziałaby, że oszalałem, w ogóle rozważając taką prośbę.
Uśmiechnąłem się pod nosem na wizję kolejnej awantury, którą by mi zrobiła. Ale
nie zrobi.
Zatrzymałem
wzrok na pęknięciu.
Bo już
jej tu nie ma.
Zniknęła,
jakbym dla niej nic nie znaczył.
Zniknęła
w sposób, który mówi, że raczej nie zamierzała odbudować tej relacji.
Przez
myśl przeszło mi, że mogłaby nie żyć, ale nie chciałem brać tego za opcję.
- Śpisz? - mruknąłem w przestrzeń, bo
już od dawna w tym pokoju nikt nie wypowiedział ani jednego słowa. Przeniosłem
wzrok na chłopaka, który uważnie mi się przyglądał. Coś mi podpowiadało, że już
od dłuższego czasu byłem obserwowany.
- Nie - odpowiedział powoli, uśmiechając
się lekko. - Zastanawiam się, nad czym znowu myślisz.
- Często to robisz - zauważyłem.
- Bo nigdy nic mi się mówisz -
westchnął, siadając powoli na krawędzi materaca. Rzucił we mnie nieoczekiwanie
dwoma przedmiotami o bliżej nieokreślonym kształcie. - Prawie się do tego
przyzwyczaiłem - kontynuował. Kiedy odsunąłem od siebie miękkie pociski,
zauważyłem, że Frank ściąga z łóżka koc. Brunet podszedł do mnie i uklęknął
przy poduszkach. - Tak trzymać - szepnął, wciskając mi jedną pod głowę, po czym
nakrył nas wygrzanym wcześniej przez siebie kocem.
- Co robisz? - zdziwiłem się.
- Jak już sobie tam myślisz sam, to
przynajmniej ci po cichu potowarzyszę - powiedział, wtulając się w mój bok. -
Knuj dalej - poklepał mnie delikatnie po klatce piersiowej.
- Dziwny jesteś - skwitowałem, śmiejąc
się cicho. Pocałowałem chłopaka w czubek głowy. - Zastanawiałem się, co z szóstym
- wyznałem. - Nie umiem podjąć decyzji.
Między nami zapanowała na chwilę dłuższa
cisza. Oczekiwałem od Franka odpowiedzi, ale on nie poczuwał się raczej do jej
udzielenia. Zamknięte powieki bruneta wskazywały na to, że wolał iść spać, niż
pomóc mi dokonać wyboru.
- Jeżeli ma ci to spędzać sen z powiek,
Gee, to nie róbmy tego - westchnął nieoczekiwanie. - Jakoś to przeboleje.
- Tylko wiem, że ci na tym zależy - zauważyłem.
-
Na wielu rzeczach mi w życiu już zależało, a je straciłem, więc jak
jeszcze raz odpuszczę, to nic się nie stanie. Nie można być cały czas egoistą.
- Rozumiem - szepnąłem, instynktownie
nakrywając go jeszcze bardziej.
Przed rozmową z Iero nie byłem w stanie
podjąć decyzji; po niej było jeszcze gorzej. Czułem się winny, jakbym go
zawiódł i kolejny raz czegoś pozbawił. Życie przy mnie jest pełne wyrzeczeń, a
ja nie chce, by Frank cokolwiek tracił. Wiele razy czułem się jak świnia przez
swój egoizm i brak silnej woli.
Jestem
tym, który niszczy to, co kocha i nie potrafi przestać.
Ani dać
nic w zamian.
************
Wesołych świąt? <uśmiecha się niepewnie>
Nie będę przepraszać za obsuwy, bo to byłoby już żałosne. Po prostu nie mam
czasu na pisanie i nic na to nie poradzę :c Mimo wszystko dzięki, że tu nadal
część z Was jest. Pisać więcej oraz dodawać częściej to moje postanowienia
noworoczne; nikt nie wie, co z nich wyniknie.
darsa, ja już nie mam słów na wyrażanie mojej miłości względem twej twórczości. przejęłabym od ciebie wszystkie obowiązki i sumiennie je wypełniała, żebyś tylko częściej pisała :( ale sama doskonale rozumiem, jak to jest nie mieć czasu, więc wybacza ci się. + treści rozdziałów to rekompensują
OdpowiedzUsuńkc hardo
Jestem. Czytam. Komentuję. Ja po prostu kocham to opowiadania, kocham ten specyficzny, momentami naprawdę ciężki, wręcz duszący klimat.
OdpowiedzUsuńUbolewam nad tym, że rozdziały pojawiają się tak rzadko, ale cóż... Obowiązków nie wolno zaniedbywać.
Znalazłam tego bloga 3 dni temu i od tamtego czasu po prostu siedzę nocami i czytam *.* jeszcze nigdy żaden frerard nie działał na mnie jak ten, a sposób w jaki piszesz jest po prostu fantastyczny. Znalazłam tego bloga przypadkiem, a jest teraz moim ulubionym i z niecierpliwością czekam na kolejne części.
OdpowiedzUsuńTo jest po prostu piękne, z niecierpliwością czekam na więcej! <3
OdpowiedzUsuńbłagam więcej................................................................
OdpowiedzUsuńAch no, to jest niesamowite! *-*
OdpowiedzUsuńNic więcej nie napiszę, bo się nie da. No po prostu niesamowite! Sposób, w jaki to piszesz... Cudowny. :)
Czekam na następny rozdział. ;)
Oh <3 GENIALNA JESTEŚ ;3333
OdpowiedzUsuńDarsiu, wciąż czytam i wciąż wielbię :3.
OdpowiedzUsuńZabawna była scena z tym Robbiem.
OdpowiedzUsuńRozdział świetny <3
xoxo