{ 032 }
13:00
Przeszedłem
powoli przez kuchnię, sunąc palcem po blacie. Byłem pełny sprzeczności, targany
przez konflikt tragiczny zrodzony przez wewnętrzny system wartości. Puknąłem
dwa razy w twardą powierzchnię, chcąc przekonać samego siebie, że dokonałem
właściwego wyboru.
13:30
Usiadłem
na kanapie w salonie, delektując dźwiękiem zapadającej się kanapy. Usiłowałem
wmówić sobie, że jestem spokojny, wszystko idealnie zaplanowałem i wcale się
nie boję. Im dłużej wpatrywałem się w czarny ekran telewizora, tym szybciej
uświadamiałem sobie, jak bardzo siebie oszukuje.
14:30
Wyglądałem
przez okno w kuchni na podjazd. Stałem, myślałem, oczekiwałem, szedłem na skraj
wyimaginowanej przepaści spowitej gęstą mgłą. Aż ujrzałem ciemny punkt w
oddali.
************************
Stałem
za Gerardem, patrząc, jak otwiera kłódkę na tajemniczych drzwiach, które od
zawsze mnie fascynowały. Myśl o nich zawładnęła mną bez reszty już za pierwszym
razem, kiedy zawitałem do domu chłopaka. Way nigdy nie chciał mi pokazać
zawartości zakazanego dla obcych oczu pomieszczenia. Tyle czekałem na ten
dzień, że dzisiaj wręcz bałem się zrobić krok dalej. Dotarło do mnie, że jeżeli
czarnowłosy mówił, że to jest wyniszczające psychicznie doświadczenie, tak
rzeczywiście może być. Paradoksalnie, kiedyś nie brałem nawet takiej opcji pod
uwagę. Zdrowy rozsądek ćmiło mi podniecenie i pragnienie poznania tajemnicy, uczestniczenia
w kolejnym etapie sekretnego życia chłopaka. Teraz, kiedy osiągnąłem cel,
zacząłem się bać. Byłem przestraszony. Ale to nie jedyny powód, dla którego
odczuwałem niepokój.
Tajemnica.
Kiedy
są między ludźmi jakieś sekrety, chce się je za wszelką cenę poznać. Dni
upływają na niepewności, a każda interakcja podszyta zostaje dreszczykiem
podniecenia.
Tajemnica.
Kiedy dowiadujesz
się, czym ona tak właściwie była, odczuwasz satysfakcję lub rozczarowanie. Obie
te emocje to ulotne dzieło układu hormonalnego. Nic nadzwyczajnego. Nic
trwałego.
Tajemnica.
Poznana
tajemnica nie jest już tajemnicą i to chyba największy z problemów, który niesie
ze sobą jej zgłębienie. Nie ma już do czego dążyć, na co czekać, o co męczyć tę
drugą osobę, ponieważ cały sekret wyszedł na jaw, sprawa stała się przejrzysta.
- Jesteś gotowy? - Gerard zapytał,
stojąc w otwartych drzwiach. Podniosłem szybko na niego swój wzrok i po chwili
pokręciłem przecząco głową. Way uśmiechnął się nieznacznie pod nosem. Wiedział.
Rozumiał. Przewidział. - Jak się zbierzesz, to czekam na dole - oznajmił, po
czym przerzucił nogę przez całkiem wysoki próg i zaczął schodzić po schodach.
Westchnąłem
cicho, patrząc za chłopakiem, póki nie zniknął mi z pola widzenia, a dudnienie
kroków całkiem nie ustało. W domu zapanowała kompletna cisza, która zdawała się
poganiać mnie i pchać w kierunku nory.
Nora.
Kojarzy
mi się z gawrą potwora.
Ciemnością,
w której czyha niebezpieczeństwo
Ogromnym
złem, które mnie pochłonie.
Jako
dziecko bałem się nicości. Bałem się zniknięcia i tego, że nikt później nie będzie
o mnie pamiętał. Z biegiem lat strach ten, owszem, zelżał, lecz nigdy nie
zniknął w pełni. Pokłady lęku zadomowiły się na dobre gdzieś w mojej sferze
nieświadomej, w moim id, które pozwalało na powrót elementów wypartych w
najgorszych sytuacjach. Zawsze w nieodpowiednim czasie.
Westchnąłem.
Od
kiedy usłyszałem z dołu jakiekolwiek szurnięcie czy kaszlnięcie, minęło trochę
czasu, dlatego stwierdziłem, że nie mogę dłużej robić z siebie trzęsącego
gaciami idioty i wykonałem pierwszy krok do przodu. Czułem, że to krok ku
czemuś wielkiemu i nowemu.
Frank –
pierdolony odkrywca własnego księżyca.
************************
Wpatrywałem
się w mdłe światło żarówki, usiłując dostrzec małą sprężynkę zwaną żarnikiem
wolframowym. Nie było to trudne choćby ze względu na to, że pomieszczenie
oświetlała raczej słaba, ciemnożółta łuna. Chciałem jednak uciec myślami jak
najdalej od rzeczywistości. Człowiek pragnący oszukać samego siebie, szuka
często wymówek i rzeczy, które nierzadko ma tuż przed nosem. Wypiera
rzeczywistość, zaprzeczając istniejącemu porządkowi. Udowadnia tym samym, jak
bardzo popierdolonym stworzeniem jest w istocie oraz jak bardzo absurdalnym
jest jego egzystencja sama w sobie. Nieuporządkowany byt, który stoi dumnie na czele
łańcucha pokarmowego w nieuporządkowanym świecie. Śmiech na sali. Dwie niedoskonałości,
które przez tyle lat współżyją jednej przestrzeni i napędzają wzajemnie jej
funkcjonowanie.
Proszę,
jakiego ze mnie Way zrobił filozofa. Może kiedyś wydam książkę z wszystkimi moimi
mądrościami.
Gerard
delikatnie obracał rzemyk na moim nadgarstku, milcząc wytrwale tak, jak go o to
poprosiłem. Nie żeby kiedykolwiek miał problem z zaprzestaniem wypełniania
próżni bezsensownym bełkotem. Właściwie ‘Silence’
mogłoby się stać jego ksywką, którą wstawiłby między imię i nazwisko na jakimś portalu,
by być bardziej cool niż reszta. Mógłbym się zaśmiać, ale właśnie do śmiechu
niezbyt mi było, dlatego chciałem jakoś zająć myśli czarnym, nieśmiesznym
humorem.
Opierałem
się o tors chłopaka, półleżąc między jego nogami. Oddech czarnowłosego był
spokojny i wyrównany. Ja natomiast usilnie walczyłem ze sobą, by nie oderwać
wzroku od sufitu. Widok półek z różnymi dziwnymi narzędziami, opatrunkami,
ręcznikami czy substancjami nie był niczym przyjemnym. Piwnica cuchnęła
śmiercią, choć naturalnie ani jednego trupa tutaj nie było. Jedyny dowód na
obecność cierpienia stanowiło wiadro, w którym leżały zakrwawione szmaty po
ostatnim czyszczeniu podłogi. Kiedy pomyślałem o tym, jak ta posadzka musi
wyglądać po całej sprawie, zbierało mi się na wymioty.
Zacisnąłem
mocno palce na skórzanym pasku, który był przymocowany do łóżka, na którym
siedzieliśmy, po czym westchnąłem z rezygnacją.
- Kiedy zbliży się odpowiednia godzina, będziesz
musiał mocno mnie przywiązać – powiedział Gerard, sunąc delikatnie w dół po
moim ramieniu, by złapać za rękę i zacząć odczepiać mi palce od pasów. –
Spokojnie – szepnął, łącząc nasze dłonie. – Nie denerwuj się. Reszta jest
całkiem prosta.
- Czyżby? – zapytałem, siadając.
Spojrzałem na Waya z powątpiewaniem. Chłopak zmrużył oczy, jakby chciał
zminimalizować straty.
- Fizycznie banalna do wykonania –
odpowiedział w końcu.
- Fizycznie… - mruknąłem.
- Po prostu musisz mnie tu zostawić,
wyjść, zamknąć drzwi i nie wracać. Czegokolwiek nie usłyszysz, cokolwiek nie
będzie się działo, masz zaczekać, aż wszystko ucichnie. Wtedy dopiero możesz
zejść na dół, rozumiesz? – powiedział dosadnie, a ja mimowolnie pokiwałem
głową, nie myśląc nawet, co tak właściwie robię. Czułem, że nie mam wyboru.
Bo
go nie miałem.
************************
Siedziałem
na schodach piwnicy i obserwowałem, jak Gerard ściąga koszulkę. Powiedział, że
lepiej, jak się rozbierze, ponieważ wówczas łatwiej będzie spłynąć krwi oraz,
naturalnie, nie wybrudzi ubrań.
Nawet
w słabym świetle skóra chłopaka była straszliwie blada, jakby nigdy w życiu nie
spadł na nią ani jeden promień słońca. Czarne tatuaże jedynie podkreślały
szczupłe rysy jego wykończonego bólem ciała. W ostatnim miesiącu schudł jeszcze
bardziej, jeśli to możliwe. Nie jadł, stale wymiotował i zdawał się naprawdę
głęboko wierzyć w to, że ja sam nic nie widzę. Musiałbym być ślepcem lub
ignorantem, ponieważ takie zmiany rzuciłyby się każdemu w oczy.
Oparłem
głowę na szczeblu balustrady schodów, patrząc intensywnie w kierunku
ciemnozielonej koszulki, która leżała na podłodze. Już nigdy nie miała być dla
mnie tym samym kawałkiem tkaniny, ponieważ wspomnienia o niej zostaną
zabarwione emocjami z dzisiaj. Nasiąknie tym zapachem śmierci, nawet jeśli
pozornie żadna woń nie osiądzie na niej dłużej niż przewiduje pranie. Gerard
także zapisze na nowo swój obraz w moich oczach, lecz jeszcze nie byłem w
stanie przewidzieć, jaki ta przemiana będzie miała charakter.
- Nikt cię nie nauczył, że ubrań nie
rzuca się na ziemię? – zapytałem, wzdychając ciężko. Podszedłem do Waya i
schyliłem się, by podnieść koszulkę z zimnych kafelek.
- Nie – odparł swobodnie z uśmiechem na
ustach, zabierając mi z rąk swoją własność. Rzucił ciemnozielony materiał na
najbliższą szafkę, zostawiając go dalej w nieładzie. Ściągnąłem brwi i złapałem
ubranie raz jeszcze, chcąc je złożyć poprawnie. Każda oznaka nieporządku
wyjątkowo dzisiaj działała mi na nerwy. – Zostaw to – powiedział nagle chłopak,
stając za mną. – Wyluzuj trochę.
- Wiesz, że nie umiem w ten sposób –
rzuciłem szybko, nie patrząc nawet w jego kierunku.
- Wiem – mruknął mi do ucha i pocałował
w kark. Przeszedł mnie dreszcz. Gerard zaśmiał się cicho pod nosem. – Miło
wiedzieć, że jeszcze na mnie reagujesz w ten sposób.
Odwróciłem się przodem do chłopaka, aby
móc spojrzeć mu prosto w twarz. Może nasze stosunki nie były ciepłe jak
dawniej, ale nie sądziłem, że kiedykolwiek zwątpił w to, co do niego czuję,
ponieważ ta kwestia nie uległa ani trochę jakiejkolwiek zmianie. Położyłem mu
swoje dłonie na ramionach i przybliżyłem się, aby lekko musnąć usta
czarnowłosego swoimi. Chłopak złapał mnie jednak mocno za biodra i kiedy
chciałem się odsunąć, przyciągnął gwałtownie do siebie, natychmiast pogłębiając
pocałunek. Westchnąłem z zaskoczenia oraz rozkoszy jednocześnie. Żałowałem, że
nie mieliśmy czasu, aby poprowadzić to odpowiednią ścieżką akurat w momencie,
kiedy pragnęliśmy siebie tak bardzo tu i teraz. Niedosyt obecności drugiego
ciała skumulował się ze wszystkich miesięcy właśnie na tę chwilę, która musiała
zostać za chwilę przerwana.
************************
Lekkie
kliknięcie kłódki uświadomiło mi w pełni, na co tak właściwie się zgodziłem.
Zobowiązałem się do tego, że nie zareaguję na nic, co będzie miało miejsce,
póki nie zrobi się zupełnie cicho. Przekonywałem siebie, że to nic takiego.
Błahostka. Mam najzwyczajniej w świecie po prostu nie schodzić na dół. Nie ma w
tym nic skomplikowanego.
Fizycznie, przypomniałem sobie słowa Gerarda.
Westchnąłem
cicho, kierując się na górę. Wpadłem na pomysł, że prześpię to całe zajście.
Wyłączę myślenie na jakiś czas i jakby nigdy nic zejdę później do piwnicy, by
zobaczyć co na mnie tam czeka. Z takim nastawieniem wszedłem do pokoju Waya i
włączyłem muzykę z jakiejś płyty, która była akurat w stacji dysków. Nie
kojarzyłem melodii, ale zapewne dlatego, że Gerard słuchał raczej mocniejszych
zespołów niż ja. Ściszyłem dźwięk na subtelne minimum słyszalności mocnych
gitar, po czym rzuciłem się na łóżko.
Zacząłem
myśleć, jak dziwną wydaje się zaistniała sytuacja, jak niezręczną oraz niekomfortową.
Zawsze, kiedy jestem u chłopaka, robimy coś wspólnie. Motyw ze mną samym na
górze i nim gdzieś w piwnicy nigdy nie miał miejsca, więc czułem się nieswojo.
Pokój czarnowłosego wydawał się bez niego taki duży i pusty.
Nie
lubiłem tej atmosfery.
Nie
podobała mi się ta samotność.
Nie
chciałem tego dziwnego uczucia smutku.
Oddychałem
głęboko, chcąc utrwalić w swojej pamięci specyficzny zapach pościeli Gerarda.
Było w nim coś z cytryny, woni wiśni kwitnących na wiosnę oraz jabłoni w pełni
letniego życia. Każdego po trochu, lecz ani jednego w rzeczywistości. Kiedy
poznałem bliżej chłopaka, świat właśnie się budził. Zdawałem sobie sprawę z
tego, że to najprawdopodobniej urojenia wywołane miłymi wspomnieniami. Jednak jeśli
były takie dobre, co w takim oszukiwaniu siebie było niewłaściwego? Chciałem
wrócić do tamtych miłych chwil, kiedy większość spraw była prosta, a relacja
między nami fascynująco tajemnicza i niebezpieczna.
Chciałem...
Chciałem
i wróciłem...
************************
Obudziłem
się w ciemnym pomieszczeniu na zimnej, mokrej posadzce. Bolała mnie każda część
ciała w sposób dogłębny i przeszywający. W sytuacji, kiedy nawet oddychanie
równa się z cierpieniem, myśl o prawdopodobnym poruszaniu jakąkolwiek częścią
ciała przeraża i wywołuje odruchy wymiotne. Słyszałem oddech drugiej osoby,
lecz nie miałem siły, aby cokolwiek powiedzieć, jakbym zapomniał języka lub go
w ogóle nie posiadał. Każdy wdech bolał bardziej niż poprzedni, a wydech
przyprawiał o zawroty głowy.
Zemdlałem.
Zdawało
mi się, że to już koniec, że to moja szansa, którą będę w stanie wykorzystać.
Przede
mną rozciągało się szczere pole, które tchnęło wolnością.
Zapomnieli o mnie, myślałem, pozwolili
mi się pozbierać po przesłuchaniach i teraz mogę uciec.
Nie
umiem zliczyć, ile dni przebywałem w obozie, ale coś się zmieniło.
Atmosfera.
Piętno
tortur odcisnęło się na moim ciele.
Nie
żądali informacji, bo ich nie miałem. Po prostu mnie bili.
Ludzie
w kapturach.
Spojrzałem
w dal.
- Teraz - szepnąłem.
I
pobiegłem.
Poczułem
trawę na bosych stopach.
Poczułem
promienie słońca na twarzy.
Poczułem
wiatr na całym ciele.
Delikatny
uśmiech wpłynął na moje usta.
Jeśli
tak smakowała wolność, pragnąłem jej smakować każdego dnia.
Wpadłem
w wysokie trawy, co trochę spowolniło moje ruchy i zaniepokoiło. Narodziły się
obawy, że mogę nie zdążyć, choć sam nie wiedziałem, dokąd biegnę. Bałem się, że
mnie zauważą i zaciągną z powrotem. Lecz nic się nie działo. Dlatego mi ulżyło.
Delikatny
uśmiech wpłynął na moje usta, kiedy przypomniałem sobie własne dzieciństwo. Ganienie
po polach, turlanie się w zbożu i wygniatanie baz ciałem. Bieganie po okolicy z
synem sąsiadów, wspólne włażenie na drzewa oraz łączące się z tym zadrapania, guzy
i złamane kończyny. Uciekanie przez uprzednio drażnionymi krowami, przed
właścicielem pola z widłami w ręku. Cała ta fala przeszłych zdarzeń uderzyła we
mnie pełną, zgmatwaną falą, lecz w tym nieporządku tkwiło głęboko ukryte,
wzruszające piękno sentymentu do dawnych dziejów.
Słońce
nadal świeciło.
Wiatr
wciąż dął.
Lecz
trawa przestała smagać, a zaczęły smagać druty.
Wrzasnąłem,
upadając na ziemię. Spojrzałem za siebie, dostrzegając poharatane stopy.
Zacisnąłem zęby, podnosząc się na drżących rękach. Przede mną rozciągał się
obszar kolczastych, pozwijanych pęt z metalu. Sapnąłem z niedowierzaniem.
Wstałem powoli ze łzami bólu w oczach, postanawiając przeć na przód. Nic nie
mogło zniszczyć mojego marzenia o wolności, która została tak nagle mi zabrana.
Została zabrana człowiekowi, który ustanowił ją sobie jako najwyższą w drabinie
wartości do ochrony.
Niekończące
się morze zieleni.
Właśnie
ten komunikat wysyłałem do swojej wyobraźni. Chciałem sobie wmówić, że
haratające stopy ostrza to miękkie źdźbła trawy, lecz ból skutecznie uniemożliwiał
mi ten zabieg. Stwierdziłem, że jednak cierpienie jako czynnik tak bardzo zdroworozsądkowy
nie da się zwieść żałosnej próbie iluzji.
Stawiałem
stopę za stopą, unikając kolców, kiedy ciszę pola przerwało szczekanie psów.
Zamarłem.
A
zagrożenie było coraz bliżej.
To jest
chyba ta chwila, w której człowiek zdaje sobie sprawę z nadchodzącej śmierci.
Śmierci sprzecznej z naturalnym biegiem rzeczy. Słyszałem, że człowiekowi w
takiej chwili całe życie przelatuje przed oczami. Nie doświadczyłem tego. W
mojej głowie zapanowała nagle cisza. Poddałem się, pozwalając głowie opaść na
ziemię. Pustka stała się silniejsza od bólu czy wyobraźni. Zabrała ze sobą
wszelkie resztki nadziei. Tańczyła tango wraz z siostrą Rezygnacją na
szczątkach mej determinacji.
Odliczałem,
wsłuchując się w dudnienie gleby.
1...
2...
3...
4...
Bach.
Mój
krzyk zewnętrzny zlał się z krzykiem wewnętrznym. Wrzask został rozdzielony na
moje dwie świadomości, ponieważ jedna nie była najwyraźniej w stanie znieść w
pełni całego bólu w pojedynkę.
Jednak
coś mi nie pasowało.
Ten
krzyk w głowie nie był moim. Znajomym, lecz nie własnym.
Obudziłem
się.
Przewróciłem
się na bok i złapałem za głowę, czując niesamowicie wyraźne echo gdzieś w
podświadomości. Najgorszy był sam fakt, że ten stan trwał parę sekund, aż
uświadomiłem sobie, że jest ze mną nie tak jak powinno. Jakbym pozostał częścią
siebie we śnie, a druga połowa została przywrócona do realiów.
Wreszcie
uświadomiłem sobie, że to nie są pozostałości snu, a realny dźwięk.
Zerwałem
się z łóżka i rzuciłem w kierunku drzwi. Otworzyłem je z impetem, aż uderzyły w
ścianę w pokoju. Nie dbałem o te uszkodzenia, ponieważ nie liczyły się tak
bardzo. Dziury w ścianie nie da się porównać do dziury mentalnej.
Zleciałem
po schodach, ale zatrzymałem się w połowie drogi na korytarz. Chciałem zrobić
kolejny krok na przód, jednak przypomniałem sobie, co mówił Gerard. Miałem nie
schodzić na dół, cokolwiek by się nie działo.
Poczułem
pustkę.
Dotarło
do mnie, na co się zgodziłem. Na co wyraziłem zgodę bezmyślnym kiwnięciem
głowy. Podpisałem pakt z diabłem.
Krzyk
chłopaka wdzierał mi się boleśnie do głowy.
Wariowałem.
Zakryłem
własne uszy, przykucając. Chwiałem się chwilę na stopach w przód i w tył,
wracając do momentu, w którym już się spotkałem z taką sytuacją. Wtedy
myślałem, że Gerard jest zwykłą ofiarą przemocy domowej. Mimo wszystko
przeraziła mnie wówczas zwierzęcość jego krzyku, ale nie powstrzymało mnie to
przed odejściem. Chciałem stać się tym mną z przeszłości. Tym tchórzliwym
Frankiem, który zostawił kolegę za plecami i zwiał, nawet nie zerknąwszy przez
ramie. Jednak te dwie osoby są całkiem różne. "Ja" przeszłe nie
pokrywa się już zupełnie z "ja" teraźniejszym. Obie osobowości zostały
oddzielone grubą kreską dawno temu. Dlatego teraz cierpiałem i nie byłem w
stanie wykonać kroku w żadną ze stron. Nie umiałem zawrócić, ale nie potrafiłem
także udać się na przód. Tkwiłem w martwym punkcie, gdzie wszystkie decyzje
były złe, a wybory niewłaściwe. Uśmiercona strefa, która pozwala na odbieranie
równie martwego zła, które zabijało życie.
Przeraźliwie
wycie z dołu, mimo wszystkich moich pragnień, nie ustępowało. Pokręciłem głową
na boki. Chciałem tylko, żeby ten cały cyrk dobiegł końca.
Dotarło
do mnie, że niepotrzebnie prosiłem o to.
Niepotrzebnie
pragnąłem zaznać zakazanego.
Niepotrzebnie
mieszałem się w ogóle w tę znajomość.
Krzyki
Gerarda po pewnym czasie zaczęły mi tak mącić w głowie, że nawet posunąłem się
do brutalnych wniosków, że ten związek to jakaś ogromna pomyłka. Jedna, wielka
katastrofa, która odmieniła moje życie, jakie mogłem prowadzić o wiele
spokojniej. Złe wybory doprowadziły mnie w obecne miejsce i psychiczny stan.
Chciałem
je wszystkie odrzucić, wrócić na początek i zacząć od nowa.
Chciałem
zostać w starym mieście ze starymi znajomymi.
Chciałem
nigdy nie poznać tajemniczego chłopaka, który uprzykrzył mi życie.
Parę
sekund starczyło mi jednak na uświadomienie sobie wagi takich myśli.
Wstałem
wzburzony i zacząłem chodzić po mieszkaniu, odbijając się gwałtownie od ścian.
Te dźwięki doprowadzały mnie do szalu, a świadomość wydarzeń z dołu niszczyła
psychicznie. Nie uznawałem swoich myśli za złe. Po prostu chciałem już zobaczyć
koniec tego wszystkiego. Ostatecznie sam zacząłem krzyczeć, żeby własnym głosem
zdusić ten Gerarda.
Bezsilność.
To
najgorsze uczucie.
Chciałbyś
coś zrobić, lecz nie możesz.
Chciałbym
uciec, ale nie mogę.
Chciałbym
udać głuchego, jednak nie umiem.
Podczas
sytuacji kiedy powinienem być zły na siebie, wzrastała we mnie złość na Waya.
- ZAMKNIJ SIE! - wrzasnąłem, waląc pięściami w drzwi do piwnicy.
************************
Kiedy się
obudziłem, w całym domu panowała martwa cisza, a mnie bolało gardło. Chwile
zastanawiałem się, co tak właściwie robię na podłodze. Rozejrzałem się po
pomieszczeniu i ze zgrozą przypomniało mi się, że nadal jestem u czarnowłosego.
Podniosłem się powoli na kolana.
- To nadal jeden dzień – szepnąłem z
niedowierzaniem, jakby samo pomyślenie o tym nie pozwalało uwierzyć.
Wstałem niespiesznie, nie myśląc wiele
nad krokami, które podejmę. Postanowiłem działać instynktownie.
Podszedłem
do drzwi i zacząłem zdejmować kłódkę. Wewnętrznie już nic mnie nie blokowało
tak jak wcześniej. Byłem jedynie lekko przytępiony.
Przerzuciłem
nogę przez próg i od razu dotarł do mnie jakiś mdlący zapach. Skrzywiłem się,
szybko schodząc na dół. Im szybciej, tym
lepiej, powtarzałem, choć świadomość tego, co tam jest, była obrzydliwa.
A
wiedziałem, gdzie idę.
To było
piekło w pełni swych rudych barw.
Rudych.
Intensywnie.
Stałem
na kafelkach przy zejściu i musiałem złapać się za poręcz.
Kiedyś
często słyszałem słynny frazes, że trzeba słuchać starszych. Jak mama mówi, że nie wolno, to nie wolno,
Frankie. Rzygałem tym. Miałem serdecznie dosyć rozstawiania mnie po kątach.
Szedłem przed siebie i wsadzałem zawsze palce tam, gdzie nie powinienem.
Czasami nie wychodziło mi to na dobre, lecz zawsze miałem satysfakcję, że
dopiąłem swego.
Tym
razem było zupełnie inaczej.
Gerard
ostrzegał, prosił o rozważenie, kazał przemyśleć sprawę. Jednak Frankie nie
rozumiał, że zły pomysł w ustach jego chłopaka w rzeczy samej jest zły, a nawet
dużo gorszy.
Way
leżał nieprzytomny i z miejsca, w którym stałem, naprawdę wyglądał na martwego.
Otworzyłem usta w przerażeniu oraz niedowierzaniu. W klatce piersiowej
odczuwałem ciężar. Był to specyficzny ciężar zapowiadający głęboki szloch.
Jednak nie płakałem. Nie byłem w stanie. Cały ten obraz przed moimi oczami zbyt
mnie… stłamsił.
Powiedzieć,
że wszędzie była krew to zbyt mało.
Zakręciło
mi się w głowie.
Nie
chciałem patrzeć na Gerarda, wiedzieć jak wygląda, w jakim znajduje się stanie.
Wbiłem
wzrok w posadzkę. Czerwoną posadzkę, gdzie odbijała się żarówka i fragment
ciała chłopaka. Kompletnie zgłupiałem, zapomniałem, co tak właściwie miałem
teraz zrobić. Byłem osaczony.
Zrobiłem
krok przed siebie nadal ze spuszczoną głową. Kiedy zobaczyłem, jak mój but ze
specyficznym odgłosem ciapania
zanurza się we krwi, zrobiło mi się niedobrze do tego stopnia, że nie dałem
rady pójść dalej. Zamknąłem oczy i zatkałem usta ręką. Czułem dreszcze na całym
ciele, aż nie wytrzymałem do końca.
Podbiegłem
do stojącego w kącie wiadra i upadłem przed nim na kolana.
************************
Nakryłem
Gerarda delikatnie kocem, dziwiąc się samemu sobie, że dałem radę wnieść go
tutaj z piwnicy na plecach, umyć, a także założyć na niego nowe ubrania. Sam
też się przebrałem w ciuchy Waya, a swoje wywaliłem do kosza i nigdy więcej nie
chciałem ich oglądać. Śmierdziały krwią, śmiercią oraz złymi wspomnieniami.
Usiadłem
na podłodze przy głowie Gerarda i spojrzałem na jego bladą twarz. Oparłem kark
na szafce za moimi plecami. Co bardziej szokujące czy straszne w sumie zarazem,
czarnowłosy nie obudził się ani razu.
Kiedy
wchodziłem po schodach i ugiąłem się pod ciężarem lądując na deskach.
Kiedy
wkładałem go do wanny i obmywałem wodą.
Kiedy
potknąłem się o stolik i ponownie przytuliłem ziemię.
Gdyby
mnie wcześniej nie ostrzegł, że coś takiego może mieć miejsce, od razu
dzwoniłbym po pogotowie i nie baczył na jakiekolwiek konsekwencje.
Nie
chciałem zamykać oczu. Pod powiekami od razu przelatywały mi obrazy z piwnicy,
do której i tak musiałem wrócić, żeby posprzątać. Nie miałem jednak siły, aby
się podnieść. Mięśnie całkowicie odmówiły mi posłuszeństwa.
Wmówiłem
sobie, że tylko na chwilę oprę czoło na materacu łózka.
Dosłownie
na sekundę i zejdę na dół wszystko ogarnąć.
Wystarczy
mi tylko chwila.
Momencik
i wstanę.
Momencik…
************************
Kiedy
się obudziłem, leżałem na łóżku pod ciepłym kocem i patrzyłem centralnie na
zegarek, który pokazywał piętnastą dwadzieścia. Zmrużyłem lekko oczy, ponieważ
wydało mi się to niemożliwe. Nigdy w życiu nie spałem dłużej niż obowiązkowe
osiem godzin. Jednak wzrok jak zwykle mnie nie zawiódł i przeraziłem się nie na
żarty, ponieważ przez tyle czasu mogło zdarzyć się mnóstwo rzeczy, które są
niezwykle istotne.
Podniosłem
się szybko do siadu i spojrzałem w bok, jednak Gerard nadal leżał w tej samej
pozycji, w której pamiętałem, że go położyłem. Ściągnąłem brwi. Nie przypominałem
sobie w ogole faktu, abym kładł się do łóżka. Na pewno tego nie zrobiłem.
Wstałem powoli z myślą, że zejdę na dół i zrobię chłopakowi herbaty, a później
postaram się go zbudzić. Musiał być strasznie wykończony, skoro nie poruszył
się nawet o milimetr. Obszedłem dokoła łóżko, aby zbadać, czy czarnowłosy
czasami nie ma gorączki.
Kiedy
spojrzałem na Waya, mogłem z pewnością stwierdzić, że na pewno nie jest rozpalony.
Cała twarz Gerarda była wprost sina, a z kącika ust sączyła się ciemna stróżka
krwi. Podszedłem do niego szybko, panikując. Przyłożyłem mu palce do tętnicy,
lecz nie wyczułem pulsu. W głowie kłębiło mi się tysiąc myśli na raz.
- Gerard - powiedziałem, trzęsąc go
za ramiona. Chłopak nie dawał znaku życia. - Gerard! - krzyknąłem
rozhisteryzowany, policzkując go dwa razy. Kiedy nadal nie uzyskałem żadnej
reakcji, zacząłem mocniej telepać jego ciałem, chcąc na siłę go zbudzić. Nie zauważyłem
nawet, kiedy zacząłem płakać. - Przecież wszystko było dobrze - szeptałem. -
Wszystko było tak, jak mówiłeś. Gerard! Obudź się, do cholery! Mówię do ciebie!
- wrzeszczałem, nadal szargając go za barki. Nie uprzedził mnie o jakichkolwiek
skutkach ubocznych.
Kiedy
to nic nie dało, wybiegłem z pokoju. Pomyślałem, że Steven na pewno będzie
wiedział, co zrobić. To musiało się ciągle zdarzać. To na pewno jakaś rutyna,
tylko Gerard zapomniał mi o niej powiedzieć. Po prostu szybko zadzwonię z dołu
do Stevena. Steven będzie wiedział, co robić. To na pewno jakaś rutyna.
Pędziłem
przed siebie, ile miałem sił w nogach. Jednak nagle utraciłem kompletnie grunt,
kiedy stopa ześlizgnęła mi się ze stopnia. Ostatnim, co zapamiętałem, było moje
ciało lecące w dół.
************************
Obudziłem
się gwałtownie ze stanem przedzawałowym serca. Leżałem na łóżku przykryty
kocem. Szybko zerknąłem na zegarek. Była piętnasta dwadzieścia. Zamarłem.
Nagle
poczułem czyjąś dłoń na ramieniu i wrzasnąłem, odskakując na bok. Spojrzałem na
Gerarda z czystym przerażeniem, jakby był kimś całkowicie dla mnie obcym, a ja
właśnie zostałem uprowadzony i budzę się w jego łóżku.
- Wszystko okej? - zapytał
zmartwiony. Pokiwałem powoli głową, nadal głęboko oddychając. Zieleń jego oczu
nieznacznie ostudziła moje rozchwiane zmysły. Właściwie odetchnąłem z ulgą,
lecz głupie serce nadal gnało przed siebie jak szalone.
- Miałem zły sen - odpowiedziałem
półszeptem, łapiąc się za głowę.
- Rozumiem - westchnął, kładąc się na
boku z kwaśną miną, jakby ta czynność kosztowała go wiele wysiłku oraz bólu. -
Jak się czujesz? - zapytał z przymkniętymi powiekami.
- To chyba ja powinienem zadać to
pytanie - zauważyłem, przysuwając się do chłopaka. Nagle zrobiło mi się dziwnie
zimno. - Wszystko okej?
- Jak zawsze - odpowiedział ze słabym
uśmiechem. - W każdym razie wyliżę się.
- Ucieszy cię, jeśli powiem, że
miałeś rację co do tego wszystkiego?
- Niekoniecznie - mruknął. - To by
oznaczało, że ty się myliłeś. Uznajmy, że jest remis - postanowił, a ja nie
zaprzeczałem.
Markotność Gerarda powoli zaczęła mi
się udzielać. Wiedziałem, że najzwyczajniej w świecie jest zmęczony, jednak
ponadto nastrój sam w sobie był ponury. Nie potrzebne były nam raczej słowa na
wyjaśnienie całej sytuacji. Słowa były właściwie najgorszym wrogiem we
wspominaniu rzeczy, o których każdy chciał zapomnieć. Leżeliśmy więc w ciszy,
wsłuchując się we wzajemne rytmy naszego oddechu. Nie miałem serca dręczyć czarnowłosego
rozmową, chociaż sam bardzo chciałem z nim pogadać.
O niczym.
O pierdołach.
Bezczynne
wygniatanie łóżka nie było dla mnie, a w tej chwili każda jego sprężyna jak na
złość stała się odczuwalną. Westchnąłem, przewracając się na bok, plecami do
Gerarda. Najchętniej wstałbym i poszedł gdzieś na świeże powietrze, jednak mój
chłopak był tutaj, a przy nim znajduje się moje miejsce. Może takim
stwierdzeniem wychodzę na pseudo-romantycznego idiotę, lecz naprawdę tak sądziłem.
Szczególnie moje wczorajsze myśli na temat naszego związku mogłem określić jako
haniebne. Miałem cichą nadzieję, że bezwarunkowe trwanie przy Gerardzie w tej
chwili zrekompensuje mi to złe samopoczucie, jakbym go zdradził.
- Mogę odsłonić okno? - zapytałem. -
Jakoś dołuje mnie ta ciemność.
- A mnie drażni światło – usłyszałem krótką
i zwięzłą odpowiedź. Wydąłem dolną wargę, czując się jak skarcony chłopiec. Z
tą aurą pokój Gerarda naprawdę wyglądał jak gawra niedźwiedzia. Nagle chłopak
zaśmiał się bez powodu. Zerknąłem za siebie zdumiony.
- Co cię tak rozbawiło? - uniosłem
brwi w geście zdziwienia.
- Jak to jest możliwe, że jesteśmy
tacy różni?
Nie odpowiedziałem mu na to pytanie,
ponieważ dostrzegłem w jego oczach iskierki, które mówiły mi, że to bardziej
było luźne oraz radosne stwierdzenie. Mimo wszystko jeszcze długo nie opuściło
ono moich myśli.
Jak
to jest możliwe, że jesteśmy tacy różni?
************
Dobra, serio mam dość tego
opowiadania XDDDDD Jeszcze jeden rozdział i to urywam jakoś, bo mam całkiem coś
innego w głowie, co rozpisuję już od paru miesięcy i Lilia mnie blokuje
poczuciem tego, że jej jeszcze nie skończyłam. I w ogóle zgubiłam pendrive z
tym wszystkim i byłam tak wkurzona, że znienawidziłam ją jeszcze bardziej XD To
opowiadanie stało się prawdziwym Curse of Darsa XD I hej, to mój post numer 100... WOW. Pokażcie mi, proszę, ile Was jeszcze jest :3
jestem i będę zawsze, żal :|
OdpowiedzUsuńrozumiem twoją chęć zwymiotowania na Lilię, tylko cichutko proszę- dokończ to z gracją i ładnie, oki? :( a nie na odwal się, to moja nieśmiała prośba, chociaż z twoimi zdolnosciami i bez niej byś ładnie wszystko zakończyla.
nie mogę się doczekać, co szykujesz po tym.
olłejs jors-
ja. xo
O Jezus, Jezus Maria. O rany, o rany.
OdpowiedzUsuńNie mogę ująć słowami tego, jakie to opowiadanie jest przecudowne. Ani tego, ile razy już zbierałam się, aby napisać do Ciebie na priv. i grzecznie zapytać, kiedy mogę się spodziewać kolejnego rozdziału, ani tego, jak bardzo ucieszyłam się na wieść, że w końcu coś napisałaś!
Ten rozdział był przecudowny, jeden z najlepszych, jakie napisałaś (może to tylko złudzenie, które odczuwam tylko ze względu na to, że musiałam tyle na niego czekać?). Nieważne. Chyba nadal nie dotarło do mnie, że w końcu miałam okazję go przeczytać.
Tak czy siak- weny życzę przede wszystkim! Aha, i nie mogę się doczekać, aż znowu przeczytam coś twojego. I nie ważne co- pochłonę wszystko, co uda ci się spłodzić (gawd, jak to zabrzmiało).
Nie jestem dobra w zakończeniach, powodzonka Darsa, oby wszystko ci się ułożyło, nie tylko w pisaniu, ale i w życiu! ;)
/Anon
Jezus, to było naprawdę strasznie piękne. Ale tak bardzo mi teraz jest żal Gerarda, że on tak cierpi... A jak Frank się "obudził" w łóżku Gerarda i okazało się, że Gee jest martwy to to było takie... nie, czemu to zrobiłaś? xD ja już kurde mam prawie zawał, a tu się okazuje, że to sen xD
OdpowiedzUsuńMam nadzieję, że skończysz Lilię kiedyś tam jak ci się będzie chciało. No i w sumie to z niecierpliwością czekam na to co planujesz teraz i o matko i córko, oby ci się pendrive znalazł.
Podsumowując, jeszcze raz dodam, że rozdział piękny i w ogóle cudowny i bardzo bardzo bardzo mi się podobał.
Dużo weny Ci życzę c:
Ile ja na to czekałam ;_;. Jak zawsze, rozdział jest cudowny. Szczerze mówiąc, cieszę się, że chcesz zakończyć Lilię. Bez wątpienia, to świetne opowiadanie. Ale wszystko ma swój koniec. Dlatego, mimo wielkiej sympatii do tego opowiadania, uważam, że dobrze robisz. Kończąc to opowiadanie będziesz mogła zrealizować swoje plany.
OdpowiedzUsuńZ niecierpliwością czekam na następny wpis.
Wiedziałam, że jeszcze nie opuścisz tego opowiadania, ale szkoda, że nie darzysz go takim szacunkiem i uwielbieniem jak my.
OdpowiedzUsuńCiekawi mnie, co masz nowego do zaoferowania, ale jednak chciałabym znać zakończenie tego.
Cóż, ja Twojego zdania nie zmienię, ważne, że znasz nasze.
Pozdrawiam cieplutko i czekam na kolejny wpis!
Byłam. Jestem. Będę. Czekałam cierpliwie z nadzieją, że wrócisz. I nie myliłam się!
OdpowiedzUsuńUwielbiam twój styl pisania, co już ci chyba kiedyś mówiłam ;-; Nie będę się rozpisywać, bo już inni to zrobili, a niczego nowego bym nie wymyśliła. Jak dla mnie rozdział genialny. Uwielbiam to opowiadanie, uwielbiam ciebie ;_; Czekam na nowy wpis, nie ważne czy to będzie Lilia czy zupełnie coś nowego :'3
No i raczej obejmę status ninji, ale dalej tu będę c:
GENIALNY ROZDZIAŁ! Chociaż mam mały niedosyt. Liczyłam na to, że opiszesz dokładniej ten dzień. Myślałam, że Frank będzie cały czas przy Gee w tej piwnicy.
OdpowiedzUsuńKto by pomyślał, że Iero będzie żałował tego, że poznał Waya... Zdziwiłam się. I ten sen! Straszny.
Rozdział genialny. Jeden z najlepszych.
xoxo